Czuł
jaskółczy niepokój… albo coś w tym stylu. Na pewno niepokój,
tylko to, czy był jaskółczy, stało pod znakiem zapytania. Nie
miał pojęcia, co znaczyło to określenie. Pamiętał je chyba z
jakiejś lektury.
Stał
teraz za ladą w pizzerii wujka i tak sobie myślał, wycierając
szmatką po raz setny to samo miejsce. A myślał o Monterze, z
którym nie miał żadnego kontaktu od tamtego koncertu. Z tego
powinien się akurat cieszyć, nic dobrego mu nie przyszło z tej
relacji, ale jednak tak nie było. Kiedy stał się niewygodny,
został po prostu odrzucony, jak zepsuty wagon odpięty od składu
pociągu. To było frustrujące.
Sebastian
uśmiechnął się do siebie pod nosem. Nie miał pojęcia, skąd
przychodziły mu dzisiaj do głowy takie dziwne porównania.
Człowiek
już tak ma, że w miarę jedzenia rośnie jego apetyt. Sebastian z
początku był zachwycony tym, że Monter zwrócił na niego uwagę i
tym, że był gotowy zaryzykować swój udawany związek z córka
właściciela kilku zakładów mechanicznych dla kilku chwil uniesień
z nim. Jednak to z jaką łatwością został odrzucony, było
upokarzające. Jakby nie miał żadnej wartości. Aż coś go w
środku skręcało, a do tego czuł się jak… No właśnie tak…
Uniósł
jedną brew i spojrzał na poszarzałą szmatkę, którą ściskał w
dłoni. Dokładnie tak.
Była
jeszcze druga sprawa. Ostatnio Apacza widział tydzień temu. Gdy
tylko wrócił tamtej nocy do domu i ochłonął, nieomal zaczął
panikować. Myślał o tym, że zrobił coś bardzo, bardzo głupiego.
I że rankiem następnego dnia znajdzie na wycieraczce cały tuzin
myszy, a rudy dzikus z lasu nie będzie go odstępował na krok.
Tymczasem nie stało się nic. Apacza w ogóle nie było widać na
horyzoncie. Ni słychu, ni widu. Sebastian przez pierwsze dwa dni
czuł ulgę, w końcu jego błąd zdawał się nie mieć żadnych
konsekwencji, ale potem przerodziło się to w coś na kształt
zawodu. Przedłużał nawet swoje codzienne spacery z Bohunem po
łące. Szukał wzrokiem tej zmierzwionej, tygrysiej czupryny między
zaroślami. Nic. Zero.
Po
skończonej zmianie w pizzerii poszedł do domu, aby wziąć krótki
prysznic i zmienić ciuchy, a potem wybrał się do centrum
handlowego. Chciał odświeżyć garderobę i skoczyć do Empiku. Gdy
przechodził szerokim korytarzem centrum, kątem oka zerkając na
wystawy w mijanych przez niego sklepach, nie mógł pozbyć się
uczucia, że jest obserwowany. Kilka razy przystanął i się
obejrzał za siebie, maskując to chęcią sprawdzenia czegoś na
telefonie, ale widział jedynie innych klientów całkowicie
niezainteresowanych jego osobą. W końcu dał sobie spokój i wszedł
do sklepu po kilka podkoszulków i może jakiś pasek. Całkiem
zadowolony z zakupów, z papierową siatką w jednej dłoni i mrożoną
kawą w drugiej, zjechał ruchomymi schodami na parter centrum
handlowego i udał się do Empiku, wprost do działu z czasopismami
dla facetów, ale nie interesowały go samochody, na które nie było
go zresztą stać, a gry. Tak, był lamerem. Niekiedy lubił zawalić
noc, grając w Fortnite, czy inne pierdoły.
Między
drewnianymi rzędami półek wypełnionymi kolorowymi gazetkami,
osłonięty przed spojrzeniami, powinien czuć się bezpiecznie
niczym jeleń w gęstym lesie, czy coś, ale czuł zgoła coś
zupełnie innego. Po prostu wiedział, że jest obserwowany, właśnie
jak ten jeleń czy inna sarna przez wilka czy jakiegoś rysia…
Obojętne. Aż krótkie włoski na karku stanęły mu dęba. Nie
wytrzymał i odwrócił się gwałtownie.
Był
tam. Gdyby nie te rude włosy, teraz ujarzmione w kucyku, może by go
nawet nie rozpoznał. Apacz stał u progu sklepu ubrany w mundur
ochroniarza, czyli czarne spodnie i białą koszulę z krawatem. Przy
pasku miał krótkofalówkę, czy coś w tym stylu. Stał tam i tymi
zielonymi ślepiami gapił się na Sebastiana, a kiedy ich spojrzenia
się spotkały, cofnął się o krok. Przez chwilę chyba miał nawet
zamiar uciec. To zdziwiło Czernieckiego, coś takiego nie leżało w
naturze Apacza. Chłopak jednak został, stał parę kroków od
niego, wyraźnie nie mając pojęcia, jak się zachować.
Sebastian
podszedł do niego pierwszy.
– Dawno
się nie widzieliśmy – rzucił neutralnym tonem.
– No…
I
to wszystko? – pomyślał Sebastian, czując narastającą
frustrację. Jednak zaraz mu przeszło, bo Apacz wyraźnie się
rumienił. To było strasznie widoczne na jego jasnej z natury cerze
z piegami, choć teraz spalonej lekko letnim słońcem. Najnormalniej
w świecie się peszył.
– Miałem
dwie zmiany w robocie – wytłumaczył się zaraz. – Tutaj i
jeszcze drugą w szpitalu…
– Okej.
– Sebastian uśmiechnął się, widząc tą wręcz uroczą panikę.
Ta mina zagubionego szczeniaczka momentalnie go rozbroiła. Przecież
był jego pierwszym facetem. Aż mu się przypomniały te krępujące
schadzki z Grzesiem w liceum w pokoju chłopaka, gdy matka była w
pracy.
– Chcesz
przyjść dzisiaj na pierogi? – spytał nagle Apacz.
– Słucham?
– Babcia
robi dzisiaj pierogi ruskie, a kończę zmianę za jakieś pół
godziny, o osiemnastej.
Sebastian
pokiwał głową na znak, że się zgadza. Chłopak był
nieprzewidywalny. Cały czas zbijał go z tropu. Jednak Sebastian
lubił pierogi, babcię Apacza też i gryzła go ciekawość.
– Czemu
by nie? – rzucił. – Tylko Bohuna bym po drodze z domu zabrał na
spacer, okej?
– Pewnie.
Bohun
zwykle nie interesował się znajomymi swojego pana. Gdy wybierali
się z dodatkową osobą na spacer, trzymał się na dystans, a
patyki przynosił tylko Sebastianowi, nawet jeśli nie zostały
rzucone przez niego. Teraz zaś, gdy szli leśną ścieżką razem z
Apaczem, wydawał się jeszcze bardziej zachowawczy. Zamiast kręcić
się między nogami, szedł parę metrów przed nimi. Zatrzymywał
się co chwilę, patrzył na nich, po czym płoszył się i szedł
dalej. Sebastian zdziwiony takim zachowaniem swojego pupila, zerkał
na idącego obok chłopaka, na jego zielone, lekko przymrużone oczy
i na niemal nieuchwytny uśmiech. Rozumiał Bohuna, też czuł tą
dziwną atmosferę otaczającą to dziwaczne stworzenie z lasu. Aż
go ściskało w klatce piersiowej, jakby stał w oko w oko z wilkiem,
hipnotyzującym dzikim stworzeniem, którego bardzo chcesz dotknąć,
ale przed oczami masz scenę, jak rzuca ci się do gardła i je
rozszarpuje.
‒ Doktorowy,
gdzie tam leziesz?
Sebastian
zatrzymał się w miejscu zdezorientowany. Apacz stał kilka metrów
za nim, na brzegu ścieżki. Teraz musieli skręcić w las, żeby
trafić do tego ukrytego pośród niczego domu, aby zjeść pierogi.
‒ Zamyśliłem
się ‒ odparł Sebastian, chociaż była to tylko częściowo
prawda. ‒ Sorry.
Nie
trafiłby tam sam po raz drugi. Dotąd wydawało mu się, że dobrze
zna podmiejski las, ale, jak się okazało, orientował się w
jedynie często uczęszczanych przez mieszkańców osiedla ścieżkach.
‒ I
nie możesz mi mówić po imieniu? ‒ zaproponował, podążając
już za Apaczem. Gwizdnął jeszcze na Bohuna.
‒ Ty
też mi nie mówisz ‒ zauważył trzeźwo chłopak.
‒ Bo
nie wiem, jak masz na imię ‒ parsknął Sebastian, dopiero teraz
sobie to uświadamiając.
Czuł,
jak liście gęsto porastających las paproci łaskoczą go po
nagich łydkach. Las robił się co raz gęstszy, więc musiał
osłaniać twarz przed gałęziami. Za późno spostrzegł jednak co
innego. Poczuł na twarzy, brwiach i rzęsach coś niezwykle
delikatnego, ale jednak niesamowicie drażniącego zmysły.
Apacz
odwrócił się do niego i uśmiechnął szeroko, widząc Sebastiana
walczącego bezskutecznie z migoczącą w świetle, oprószoną
kroplami pajęczyną, która przykleiła się do jego jasnych włosów.
‒ Na
imię mam Nadbor ‒ powiedział, zbliżając się do Sebastiana.
Uniósł
powoli dłoń i sięgnął do rozpuszczonych włosów chłopaka,
który schylił głowę. Chwycił w palce delikatne nici i zaczął
je powoli ściągać. Robił przy tym minę, przez którą Sebastian
musiał się uśmiechnąć. Te lekko rozwarte, spękane usta i
rozszerzone oczy. Dobrze było poczuć się wyjątkowym. Przymknął
powieki, gdy poczuł, jak pajęczyna odkleja się od jego rzęs.
‒ Gotowe…
‒ Usłyszał. ‒ Doktorowy.
‒ Miałeś
przestać mnie tak nazywać ‒ przypomniał, nie mogąc powstrzymać
cisnącego mu się na usta uśmiechu.
Otworzył
oczy i zaczesał spadające mu na twarz włosy do tyłu. To był
doskonały moment, sam by go wykorzystał, ale nic więcej się nie
wydarzyło.
‒ Nie
będę cię wołał po imieniu, ani Seba ‒ odparł Apacz,
pozwalając wiatrowi porwać pajęczynę trzymaną przez niego między
palcami.
‒ A
to czemu?
‒ Bo
oni cię tak wołają.
Oni?
‒ zdziwił się Sebastian, unosząc przy tym brew. Ach, no tak.
‒ Niech
będzie. ‒ Uśmiechnął się. ‒ Nadborze. Co to w ogóle znaczy?
‒ Najlepszy
w walce.
‒ No
jasne.
Trochę
czasu zajęło im jeszcze przedzieranie się przez coraz gęstsze
zarośla. Co chwilę między gałęziami drzew przelatywały jakieś
ptaki. Sebastian słyszał trzepot ich skrzydłem, ale nie mógł ich
dostrzec, były zbyt nieuchwytne. Wiedział, że czaiło się tu
wiele życia. Siedziało gdzieś w ukryciu i ich obserwowało. Bohun
szedł tuż obok nich, spokorniały.
W
końcu znaleźli się na małej polanie, na której środku stał
niepozorny, trochę skrzywiony ceglany dom. Tym razem babcia Apacza
nie czekała na zewnątrz. Weszli do środka. Sebastian musiał
chwycić Bohuna za obrożę i zmusić go do przekroczenia progu. Pies
zdębiał, gdy ujrzał zgarbioną staruszkę siedzącą na krześle.
Zwiesił łeb i do niej podszedł. Dał się pogłaskać po głowie,
a potem położył się pod stołem, na którym babcia Apacza miała
rozłożone gałązki suszonych ziół, które właśnie wiązała w
pęki.
‒ Och,
miałam się na ciebie złościć, bo się spóźniasz, ale nie będę
‒ rzuciła rozpromieniona ‒ bo znów przyprowadziłeś tego
przystojnego młodzieńca.
Sebastian
wciąż jeszcze zaskoczony nietypowym zachowaniem Bohuna aż się
speszył.
‒ Prawda,
że przystojny?! ‒ podłapał Apacz, śmiejąc się. Spojrzał na
Sebastiana. Morda aż mu się śmiała.
‒ Tak,
tak. A teraz do roboty.
Apacz
szturchnął Sebastiana w ramię, aby poszedł za nim w głąb domu.
W części kuchennej stał kolejny stół, a tam kilka ceramicznych
misek. Takich, jakich nie można kupić w supermarkecie. Była tam
też ręcz, odlewana z metalu maszynkę do mielenia, chyba
pamiętająca jeszcze poprzedni ustrój.
‒ To
sobie mamy sami zrobić te pierogi? ‒ zdziwił się Sebastian,
widząc ugotowane, ale nie zmielone ziemniaki, kostkę białego sera
i usmażoną, doprawioną cebulkę.
‒ No
przecież żarcia wróżki nie wyczarują, co nie? Doktorowy. Zakasaj
rękawki.
‒ Mam
krótkie.
‒ Dobre!
Apacz
mielił, a Sebastian wałkował czekające w misce pod ścierką
ciasto. Nigdy wcześniej nie robił pierogów. Uwielbiał je, ale
rzadko pomagał matce w gotowaniu obiadu. Zawsze miał ciekawsze
rzeczy do roboty, jak gry albo spotkania z Grzesiem. Jak teraz o tym
pomyślał, to one też nie były porywające.
‒ No
cholera! ‒ prychnął, gdy Apacz obsypał jego głowę mąką.
W
odwecie zrobił to samo. Po chwili wyglądali, jakby zaczęli siwieć.
Bohun spod stołu odpowiedział szczeknięciem na ich śmiech.
‒ Głodny
jestem! ‒ przypomniał sobie Apacz i wrócił do mielenia.
Potrząsnął głową, aby zrzucić część mąki z rudych włosów.
Ta opadła, powoli unosząc się w powietrzu, prawie jak pierwszy
śnieg.
Później
Sebastian wykrawał kółka kubkiem i uczył się pod okiem Apacza i
jego babci, jak właściwie lepić pierogi. Nie spodziewał się, że
tyle w tym filozofii. Krawędzie musiały być odpowiednio zagięte,
żeby pieróg był ładny. No i ciasto trzeba było obowiązkowo
ścisnąć dwa razy, raz idąc od lewej do prawej, i drugi raz
odwrotnie. Wszystko po to, żeby się nie rozkleiły podczas
gotowania.
W
końcu wszystko było gotowe. Parujące pierogi podali w misce, do
kubków nalali świeżego kompotu z malin i jeżyn i zasiedli przy
stole. Sebastian po starszej pani spodziewał się jakiejś modlitwy
przed posiłkiem, ale nic takiego się nie wydarzyło. Atmosfera była
naprawdę przyjemna. Rozmawiali między innymi o dzikach, które
pozwalały sobie na co raz więcej. Nocami zapuszczały się na
osiedle i dobierały się do kontenerów ze śmieciami. Czasami aż
budziły Sebastiana. Starsza pani stwierdziła, że przydałoby się
coś z nimi zrobić, a potem popatrzyła na swojego wnuka, który
pokiwał głową.
W
prezencie od babci Apacza dostał jakieś własnoręcznie zrobione
przez nią mazidło z naturalnych składników, które miało mu
pomóc na pryszcze, których miał kilka na czole i w okolicach nosa.
Podziękował serdecznie, a potem wyszli z Apaczem. Wtedy
Sebastianowi przyszło do głowy kolejne pytanie na jego temat,
mianowicie gdzie są jego rodzice? Czemu mieszka z babcią w środku
lasu.
Właśnie
las. Gdy Sebastian wyszedł z domu i znalazł się na polanie,
poczuł, jakby stał na jakiejś granicy. Zmrok zapadł już jakiś
czas temu i jedynym źródłem światła oprócz gwiazd były lampy w
domu. Ledwie widział zarysy drzew. Nawet nie wiedział, w którą
stronę powinien iść. To była granica, tu kończył się świat,
który znał, zawsze skąpany w świetle, nawet w nocy.
‒ Hej.
‒ Apacz stanął obok niego z włączoną latarką w dłoni. ‒
Dalej masz tę mąkę na łbie.
‒ I
czyja to niby wina? Spokojnie, wezmę prysznic i znów będę piękny.
‒ Zawsze
jesteś ‒ rzucił chłopak, a Sebastiana aż zatkało. ‒ A może
chciałbyś teraz oczyścić ciało?
Sebastian
zagapił się na niego, ale potem na jego ustach pojawił się wręcz
lisi uśmiech.
‒ To
propozycja? ‒ spytał.
Apacz
odpowiedział takim samym uśmiechem. Przez te rude kłaki nawet
bardziej przypominał lisa.
‒ No
‒ odparł.
Czyli
jednak! ‒ ucieszył się Sebastian. Te podchody i okrążanie
ofiary były całkiem ekscytujące. I jeszcze dostał pierogi! Same
plusy.
Apacz
splótł ich place i poprowadził go w las. Bohun niechętnie ruszył
za nimi.
‒ Gdzie
idziemy? ‒ spytał Sebastian.
‒ Nad
ukryte w lesie jeziorko.
Sebastian
nie miał pojęcia, że w okolicy jest jakieś. Znał tylko miejskie
kąpielisko.
‒ Będziemy
się kochać? ‒ spytał wręcz figlarnie. Chciał podpuścić
swojego leśnego prawiczka.
‒ Tak
‒ odparł bez zająknięcia Apacz ‒ ale najpierw cię umyję.
‒ Fiu,
fiu! ‒ zagwizdał blondyn i zachichotał. ‒ Co za obsługa!
Pomyśleć,
że jeszcze niedawno bał się tego chłopaka. Teraz zaś czuł
dziwną lekkość w środku, dając mu się prowadzić w głąb lasu,
który nawet w nocy tętnił życiem. Sebastian nie mógł tego
zobaczyć, ale to słyszał. Nie byli tu sami.
‒ Bo
jesteś mój.
Zdecydowanie team Apacz ♡
OdpowiedzUsuńWracając do rozdziału. Początek trzymał w napięciu, miałam już czarne myśli. A tu takie miłe zaskoczenie. Narobiłaś mi ochoty na pierogi ^^. Rozdział cudowny. Ja chce więcej... Tym bardziej po takim zakończeniu ;).
Życzę dużo weny i czekam z niecierpliwością na kontynuację.
Pozdrawiam Alex
Myślę, że po następnym rozdziale niezdecydowanym team się już wyklaruje, obiecuję :D Pierogi ZAWSZE, chociaż tłuste strasznie. Następnym rozdziałem na blogu będą "Trzy światy", więc cierpliwości ;)
UsuńPozdrawiam!
Stanowczo wolę Apacza niż Montera
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki za zew natury ��
AA
Trzeba korzystać póki pogoda dopisuje :D
UsuńTak, Nadbor ma coś w sobie ekscytującego, ale również mocno niepokojącego. I jeszcze te słowa na koniec - bo jesteś mój. A nasz Doktorowy to ostatnio nieco puszczalski ;) Wcześniej myślałam że ten przesladowca to raczej ktoś niepozytywny, teraz zaczynam się zastanawiać czy to czasem nie jakiś etap w znajdowaniu partnera? Dzięki bardzo i pozdrawiam serdecznie 😘
OdpowiedzUsuńWybacz Doktorowemu. Jest młody, hormony buzują ;D Ale przyjdzie mu zapłacić za puszczalstwo już niedługo.
UsuńRównież pozdrawiam :)