Czuł
się surrealistycznie, jakby był w bajce. Siedział na zimniej cegle
i patrzył w górę, na nocne niebo. Tutaj, daleko od świateł
miasta, gwiazdy były znacznie jaśniejsze. Sebastian widział
dokładnie, jak pulsują. A może mu się wydawało. Od środka
rozgrzewał go przyjemnie zrobiony przez babcię Apacza ziołowy,
bardzo aromatyczny alkohol, który nalewała ich trójce do szklanek
z kilku litrowego, glinianego naczynia. Napitek miał silny aromat,
tak jak i przyrządzona przez staruszkę ryba, a do tego Sebastian
czuł jeszcze zapach nocnego, dzikiego lasu, który otulał go z
każdym mocniejszym podmuchem ciepłego, letniego wiatru.
Było
mu tak błogo. Tak dziwnie dobrze. Nie chciało mu się o niczym
myśleć. Musiał spędzić tu już kilka dobrych godzin, a przecież
na szóstą rano miał się pojawić w pizzerii na wielkim
sprzątaniu. Do wyznaczonej pory brakowało zapewne zaledwie kilku
godzin, ale on nawet nie przejmował się tym, aby spojrzeć na
zegarek. Było mu po prostu zbyt dobrze w stanie, w którym się
aktualnie znajdował. I nie chodziło wcale o alkohol, który z
resztą był ubogi w procenty.
Po
prostu było pięknie. Zaobserwował już kilka jeży, które głośno
fukały noskami, gdy zbliżały się do ich ogniska w poszukiwaniu
odpadków do zjedzenia. I kilka saren na brzegu lasu, których
okrągłe ślepia świeciły pośród mroku. Nie wiedział, skąd to
się brało, ale czuł coś podobnego do wzruszenia. Dla niego to
było dziwnie ważne i podniosłe. Natura zawsze tak na niego
działała, ale z nikim nigdy się tym nie podzielił. Bo niby z kim?
Grześ ani Aśka by go nie zrozumieli. Zresztą, to było przecież
głupie.
– To
pomóż babci zapakować się do łóżka – staruszka zwróciła
się do swojego wnuka, ale zaczęła sama podnosić się z krzesła,
nim Apacz zdążył jakikolwiek sposób zareagować.
Zaraz
jednak rudy chłopak dopadł do swojej babci i wsparł ją swoim
ramieniem. Kobieta musiała mieć jakieś problemy z plecami, bo
nawet gdy stała, nie prostowała ich całkowicie. Była lekko
zgarbiona.
– Na
mnie, starą, już pora – zwróciła się z uśmiechem do
Sebastiana. – Zaczekaj na mojego nicponia, to cię odprowadzi do
domu. Nie idź sam nocą przez las, bo możesz nie ustrzec się złych
duchów. One wiedzą, kiedy ktoś pierwszy raz przez ich dom się
przedziera.
Sebastian
uśmiechnął się pod nosem, uznając to za żart. Mina kobiety,
pogodna i przyjazna, ale przy tym poważna, jednak się nie zmieniła.
Nim dała odprowadzić się do starego domu z cegły, sięgnęła
swoją pomarszczoną dłonią blond włosów Sebastiana i pogłaskała
go po nich z czułością. Chłopak przyjął ten gest zaskoczony.
Był jednak bardzo miły.
Gdy
został przy ognisku sam, znów zadarł głowę w górę, by
popatrzeć na pulsujące gwiazdy. Wiatr, który niósł znad
pobliskiego jeziora zapach dzikiej mięty, bawił się złotymi
pasmami jego włosów. Nie ścinał ich od dłuższego czasu, więc
sięgały mu już łopatek. Na jego pełne usta wpłynął łagodny
uśmiech. Czuł się odprężony, tu, pośrodku lasu, daleko od
wszystkiego. Zastanawiał się tylko, jak powinien spędzić kolejne
kilka godzin. Na pójście spać było już za późno.
I
rzeczywiście czekał na Apacza. Nie znajdował dla tego racjonalnego
wytłumaczenia, ale siedział na tej zimnej cegle i czekał. Po
dłuższej chwili rudy chłopak wyszedł z domu, na ganku którego
suszyły się różne zioła zebrane w bukiety i poprzywiązywane do
drewnianych barierek.
– Już
prawie nów – zauważył Apacz, również zadzierając głowę i
patrząc na nocne niebo.
Mówił
to tak, jakby miało to wielkie znaczenie. Sebastian zwykle nawet nie
zwracał uwagi na to, w jakiej fazie akurat znajduje się księżyc.
– Taa…
– rzucił oszczędnie, przyglądając się ukradkiem ciału
chłopaka, który nie miał na sobie górnej części garderoby.
Grześ
dużo czasu poświęcał na treningi. Monter zapewne także miał
karnet na siłownię, ale żaden z nich nie był zbudowany tak
harmonijnie. Sebastianowi Apacz kojarzył się z jakimś prymitywnym
człowiekiem z lasu. Faceci pracujący nad swoją sylwetką na
siłowni często skupiali się szczególnie na ramionach i klacie, a
zapominali o nogach, co w końcu dawało dość groteskowy efekt, ja
jakiegoś bociana albo czapli. Apacz za to przywodził na myśl pumę.
Jego mięśnie były wyraziste i dobrze upakowane pod spaloną przez
słońce skórą. Biła od niego jakaś zwierzęcość, bardzo
magnetyczna. W końcu mieszkał w pieprzonym lesie, w chałupie bez
prądu.
Sebastian
porzucił te idiotyczne myśli i rozejrzał się trochę zagubiony
wokół siebie. Z każdej strony otaczał ich las. Nie zamierzał
przyznawać się do tego na głos, ale nawet nie za bardzo wiedział,
w którą stronę powinien się udać, aby wyjść na ścieżkę
prowadzącą na jego osiedle. Na szczęście Apacz zeskoczył
sprawnym, kocim ruchem z ganku, który oświetlała podwieszona,
prymitywna lampa i wyciągnął z kieszeni dżinsów małą latarkę
na baterię.
– Chodź,
Doktorowy.
Nie
oglądając się na niego, ruszył pierwszy między drzewa. Sebastian
podążył jego tropem. W lesie ogarnęło go wrażenie, że jest
pilnie obserwowany przez wiele par oczu należących do stworzeń
ukrytych w zaroślach. Słyszał jakieś szmery wokół siebie, ale
nie potrafił zlokalizować ich źródła. Parę razy potknął się
o wystające korzenie. Za którymś razem prawie nie wpadł przy tym
na Apacza, bo ten zatrzymał się i odwrócił do niego. Wyciągnął
w kierunku Sebastiana wolną rękę. Blondyn zawahał się chwilę,
ale w końcu przyjął pomocną dłoń. Od razu poczuł, że Apacz
miał bardzo spracowaną, twardą skórę, nawet bardziej od Montera.
I bardzo pewny, mocny chwyt. Spostrzegł też, że chłopakowi chyba
nie było nawet potrzebne to marne światło rzucane przez latarkę.
Może przedzierał się tędy już wiele razy… albo miał jakiś
zwierzęcy instynkt, parsknął w myślach Sebastian, dając się
prowadzić.
Wyszli
na ścieżkę dokładnie w tym samym miejscu, w którym się
spotkali. Tak przynajmniej mu się wydawało. W oddali dostrzegł
oświetlone latarniami alejki przy rzece z przerzuconym przez niego
mostkiem, a dalej jego osiedle. W niektórych oknach nadal paliło
się światło pomimo później pory.
– Dzięki
– rzucił i wyszarpnął dłoń z uścisku, teraz, gdy tak stali,
czując się przez to speszony. – I nie podrzucaj mi więcej tych
myszy, okej?
– Że
niby ja? – zdziwił się Apacz, przekręcając głowę.
– Bo
niby nie ty? – odparł Sebastian, przedrzeźniając go i też wbił
w niego spojrzenie.
Stali
tak na środku ścieżki i gapili się na siebie bez powodu, a jego
nagle napadła głupia myśl, a mianowicie pytanie, co by się stało,
gdyby nagle zaczął uciekać. Apacz zacząłby go gonić, tego był
raczej pewien. Tylko co zrobiłby, kiedy już by go złapał?
Sebastian
pomyślał jeszcze o tym, że i tak musiałby za kilka godzin wstać
do roboty, więc właściwie nie opłacało mu się już iść spać,
po czym rzucił się do biegu. Nie wybrał jednak ścieżki
prowadzącej do osiedla, a rzucił się w wysoką trawę na łące.
Nawet nie zdążył wiele przebiec, a serce już waliło mu jak
szalone. Nie oglądał się za siebie, ale nie musiał tego robić,
żeby być pewnym, że jest goniony. I nie chodziło nawet o szelest
trawy za plecami. Po prostu to czuł i tłukło mu się od tego serce
w piersi tak, jakby miało zaraz z niej wyskoczyć.
W
końcu poczuł gorący oddech na swoim karku, a potem chwyt na
ramieniu. Mocne szarpnięcie miało go zatrzymać, ale skończyło
się na tym, że się zachwiał. Wylądował najpierw na kolanach, a
potem upadł, zdążając przed tym przekręcić się na plecy. Może
nie zarył dzięki temu twarzą o grunt, ale spotkanie z ziemią i
tak nie było bezbolesne. Przy uderzeniu z jego płuc gwałtownie
wyciśnięte zostało powietrze, do tego wylądował na nim Apacz,
jeszcze bardziej dociskając go do ziemi. Do tego poczuł na żebrach
uderzenie jego łokcia. Gdy tylko był zdolny zaczerpnąć powietrze,
zaczął się głośno śmiać. Czuł, jakby przez tą głupią
ucieczkę, zrzucił z barków kilkanaście kilogramów. Sam nie
widział, dlaczego tak właściwie to zrobił. Przysłowiowo, chyba
chciał poczuć wiatr we włosach.
Chwycił
Apacza za te rude kłaki nad śmiesznie szpiczastymi uszami i
odciągnął jego głowę od siebie, żeby móc spojrzeć na twarz
tego dzikusa. Ujrzał, jak falują mu nozdrza, gdy głośno wciągał
powietrze do nosa. I jakie miał rozszerzone źrenice. Sam też był
dokładnie obserwowany, aż czuł przez to ciarki na całym ciele.
– I
co byś teraz chciał? – zapytał.
Apacz
chyba sam nie wiedział. Nic nie odpowiedział, jedynie uśmiechnął
się w dość niepokojący, ale też w dziwnie ekscytujący sposób,
odsłaniając przy tym górne zęby. Sebastian poczuł, jak dreszcz
przemyka przez jego ciało. Zaczynał się w gardle, a kończył w
brzuchu, gdzieś pod pępkiem. Apacz chyba nie wiedział, więc
postanowił mu trochę podpowiedzieć.
Te
rude kudły miał naprawdę gęste. Przyciągnął go za nie do
siebie i pocałował. Z języczkiem.
– Nigdy
się nie całowałeś, co? – rzucił domyślnie, uśmiechając się
szeroko, gdy nie uzyskał spodziewanej reakcji.
Apacz,
którego rozbiegane, zielone oczy nie mogły skupić się na jednym
punkcie na twarzy Sebastiana, pokręcił przecząco głową. To z
jakiegoś powodu ucieszyło leżącego pod nim chłopaka.
– To
zrób tak – powiedział Sebastian, po czym sam zaprezentował, co
miał na myśli.
Wyciągnął
język i docisnął go do dolnych zębów palcem. Gdy Apacz zrobił
to samo, uniósł brwi rozbawiony. Chwycił go za ten nienaturalnie
długi język i pociągnął. Ślinę z placów wytarł o jego
zaczerwieniony policzek.
– Masz
predyspozycje – rzucił, śmiejąc się.
Po
czym chwycił go za podbródek i lekko przekręcił jego głowę. Ich
usta znów się złączyły. Apacz, znacznie śmielszy niż
poprzednio, odkrywał nowy świat, a Sebastian dawał mu się bawić,
od czasu do czasu tylko go nakierowując. W pewnym momencie wysunął
nogę spod jego ciało i oplótł go nią.
Apacz
nic nie wiedział. Nigdy nie miał kontaktu ani z facetem, ani z
kobietą. To podobało się Sebastianowi. Monter zaliczał wszystko,
co mu zechciało nasunąć się na chuja, z nim włącznie. Po prostu
odcinał kolejne kupony. Zaś dla tego rudego zwierzaka był
wyjątkowy. Czuł się przez to w jakiś sposób połechtany.
Wywyższony.
– Okej
– wysapał, gdy już nie mógł złapać tchu i go od siebie
oderwał. Małą, zaciętą pijawkę.
Uniósł
się do siadu i starł ślinę z podbródka. Ściągnął przez głowę
podkoszulek i rzucił go gdzieś w trawę. Czekał. To rude monstrum
rozbieganym wzrokiem zmierzyło go całego. Było już ciemno, więc
nie mógł za wiele widzieć. Po chwili Sebastian poczuł muśnięcie,
a potem dotyk dłoni na żebrach. Bardzo niepewny. Obawiał się, że
Apacz nie będzie umiał się kontrolować. Że właśnie robi coś
bardzo głupiego, co się dla niego bardzo źle skończy. Trochę go
to kręciło, jednak chyba inaczej miało się to rozegrać. Apacz
odkrywał właśnie nieznane i zachowywał się przy tym jak dziecko
w piaskownicy pewnej zabawek.
Przesunął
dłonie na brzuch Sebastiana i docisnął jego mięśnie. Blondyn
sapnął głośniej, zapierając się na rękach i przyglądając się
poczynaniom Apacza, który właśnie skupił się na jego pępku.
Zawsze miał to miejsce szczególnie czułe, więc spiął mięśnie
w tym miejscu, gdy chłopak zaczął badać z zapałem jego guzełek.
Dotykał go i masował. Cóż, mógł budzić zainteresowanie.
– Wiem,
że nie jest za piękny – rzucił rozbawiony Sebastian. Miał
wypukły pępek, nie lubił go. – Położna się nie popisała.
– Hmm…
Skrzywił
się, gdy palce Apacza zahaczyły o jego bliznę, pamiątkę po
wypadku na rowerze sprzed lat. Skóra tam była szczególnie czuła.
Nie lubił tego drażniącego uczucia, gdy coś o nią zahaczało.
– Zostaw
– polecił, trochę jak do psa. – Irytuje mnie to.
Zaaferowany
Apacz uniósł na chwilę spojrzenie zielonych oczu na jego twarz.
Chwycił go za barki i nakłonił do ponownego położenia się na
trawie. Sam nachylił się na jego brzuchem. Po chwili Sebastian
poczuł delikatne skubnięcie zębami na swoim zdeformowanym pępku.
Długi, ciepły i lepki od śliny język próbował wwiercić się
gdzieś głębiej. Sebastian zachichotał, bo na myśl przyszła mu
jakaś flądra albo inna wijąca się ryba, ale zaraz jęknął,
czując przyjemną sensację rozchodzącą się pod skórą. Na ślepo
sięgnął do rudych, rozpuszczonych włosów Apacza. Pociągnął go
za nie i zahaczył palcami o szpiczaste ucho.
– Nie
rób, mówiłem! – syknął, gdy Apacz przeniósł się z
pocałunkami na tę cholerną bliznę. – Mówię, żebyś… Och, a
zresztą, rób, co chcesz…
To
nadal było irytujące uczucie, ale gdy Apacz zaczął lekko
podszczypywać wypukłą, zabliźnioną skórę zębami, zrobiło się
irytująco przyjemne. Tak samo Sebastian miał z włosami. Jego skóra
na głowie była bardzo czuła, może przez to, że miał taką gęsto
czuprynę, dlatego tak nienawidził, a jednocześnie kochał, gdy
ktoś ciągnął go za włosy. Nigdy nie powiedział tego Grzesiowi,
bo nie widział powodu. Nie zamierzał też Apaczowi, ale z innego
powodu. Miał nadzieję, że ten sam to odkryje.
Teraz
po prostu sam chwycił się na włosy przy czole i zacisnął oczy.
Postanowił pozwolić rudemu dzikusowi robić, na co ten miał
ochotę, bo było to bardzo przyjemne. Miał nadzieję, że ten
wkrótce dojdzie do jego sutków, które już od dłuższej chwili
były sztywne. To bzdura, że nie są do niczego potrzebne mężczyzną,
pomyślał, skoro potrafią dać tyle przyjemności.
Miło
było być miętolonym z takim zapałem świeżaka, leżąc pośród
trawy, pod rozgwieżdżonym niebem. To było takie inne od
mechanicznego seksu z Grzesiem i pełnym gniewu numerkiem z Monterem.
Wreszcie nikt nie chciał być przez niego przelecianym, ani go
przelecieć.
Zanim
dotarł do okolonych jasnymi włoskami sutków Sebastiana, Apacz
wykreślił mokrą ścieżkę wzdłuż jego mostka, która pewnie
zostawi po sobie czerwony ślad i zbadał dokładnie palcami
zagłębienia między jego żebrami.
– Tak…
– sapnął nieprzytomnie Sebastian, miętoląc w dłoniach rude,
skołtunione włosy Apacza, gdy ten podgryzał jego sutek. – Boże,
tak.
Jeśli
tak wyglądały erotyczne masaże, to mógłby wykupić sobie u niego
karnet. Syknął przez mocniejsze ugryzienie, które poczuł, gdy
chwycił między palce oba ze spiczastych uszu Apacza i wykręcił
małżowiny.
– Och,
ja chyba też odkryłem twój czuły punkt – rzucił rozbawiony, po
czym nakłonił chłopaka, żeby odessał się od jego
zmaltretowanego sutka i przyciągnął do kolejnego pocałunku.
Zanurkował
przy tym dłonią wzdłuż jego ciała, do rozporka spodni. Poczuł
spore uwypuklenie.
– Ściągnij
spodnie – polecił i sam podniósł się do siadu, by zrobić to
samo.
Fiuty
rzeczywiście nie są proporcjonalne do wzrostu, pomyślał, gdy już
obaj byli zupełnie nadzy. Apacz, chociaż zapewne był to jego
pierwszy raz, nie krępował się. Siedział z rozłożony nogami i z
lekko rozwartymi wargami, które błyszczały od śliny, patrzył na
Sebastiana. Sięgnął do swojego nabrzmiałego penisa, ale jego dłoń
została odtrącona. Czerniecki zbliżył się do niego i przyciągnął
jego głowę do swojej szyi.
– Ty
zajmij się tym – polecił – a ja zajmę się tamtym.
– Spoko.
– Już
myślałem, że straciłeś głos. – Zaśmiał się.
– Nie,
tylko słowa nie są tu chyba potrzebne. Co nie, Doktorowy?
– No
– rzucił, czując już pocałunek na szyi.
Apacz
miał tam gęste futerko, także rude jak na reszcie ciała. Nigdy
nie był w sytuacji intymnie i nigdy się tam nie depilował.
Sebastian sięgnął do jego jąder, zbadał je w dłoni. Chciał
poczuć ich ciepło, strukturę. Apacz na każdy najmniejszy dotyk
reagował bardzo żywiołowo. Warczał tuż przy cuchu Sebastiana i
mocniej znęcał się nad skórą jego szyi. Ssał ją i lizał z
wielkim zapałem, prawie jakby chciał wyssać z niej smak.
– Tak
rób – pochwalił blondyn, przechylając głowę i zaciskając
oczy. Już nawet nie komentował tej dłoni na jego karku. Apacz
nawijał jego włosy na palec. To było boskie uczucie.
Sam
chwycił u nasady penis chłopaka i przesunął palce w górę, aby
go podrażnić. Obtoczył jego główkę i premedytacją podrażnił
paznokciem otworek na szczycie, lekko go w nią wsuwając. Poczuł
mocniejsze ugryzienie na szyi, któremu towarzyszyło warkotliwe
mruknięcie i coś ciepłego na palcach. Wsunął je do ust i zalizał
preejakulat.
– To
chyba nie wszystko, co? – rzucił, uśmiechając się szeroko.
Prawie
ugryzł się przez to w język, bo nagle tempo znacznie się
zmieniło. Nie zdążył jeszcze ogarnąć, co się dzieje, a nos już
miał w trawie. Apacz dopadł do niego niczym pies, sapiąc mu głośno
tuż nad uchem. Sebastian poczuł, jak paznokcie wbijają mu się w
pośladek. I jak po jego owłosionym rowku przesuwa się śliski,
sztywny penis.
– Wiesz,
jak to się nazywa? – syknął o dziwo nieprzestraszony. Apacz po
prostu działał kierowany czystym instynktem jak pies, nie miał
jednak złych zamiarów. – Przynajmniej molestowanie.
– Nieprawda.
Nie wtedy, gdy druga osoba też chce. A ty chcesz – odparł Apacz i
sięgnął do penisa Sebastiana w pełnym zwodzie. Ścisnął go
mocno.
– O
kurwa… – sapnął Czerniecki. Może i by chciał, ale nie było
do tego warunków. Zacisnął mocniej pośladki, zagryzając przy tym
dolną wargę, przez pulsujące tam ciepło, które poczuł jeszcze
dosadniej. Tak, z całą pewnością by chciał. – To tak nie
działa. Nie jestem laską. A nawet, jakbym był, to też nie zawsze
tak działa.
Zastanowił
się chwilę, ale porzucił myśl, że to wielki błąd. Podniósł
się bardziej na łokciach i wypiął w jego stronę.
– Tylko
nie przesadź – rzucił jeszcze.
Zacisnął
oczy i wsunął sobie palce do ust, gdy poczuł jak szeroka główka
penisa dociska się do jego lekko rozchylonej dziurki. Czuł, jak
Apacz po chwili odsunął lekko biodra i powtórzył ruch. I znowu, i
znowu. Przyległ do jego pleców, zagryzł zęby na jego karku.
Wyobraźnia Sebastiana szalała, gdy tak się pod nim wiercił,
starając się dać mu jak najwięcej przyjemności. Łapał
nabrzmiałego penisa Apacza między pośladkami, a ten uciekał, by
po chwili wrócić w drażniącym zmysły rytmie. Dzikim, chaotycznym
i zwierzęcym.
Sebastian
w pewnym momencie przekręcił się trochę na bok, lądując z
policzkiem dociśniętym do trawy i sięgnął do swojego penisa.
Zaczął sobie trzepać. Najpierw w taki samym tempie, w jakim kutas
rudzielca smyrał go po jądrach, a później wszystko stało się po
prostu chaotyczne.
Apacz
doszedł pierwszy z głośnym warknięciem.
– Och!
– sapnął, jakby zaskoczony intensywnością doznania i opadł na
spocone ciało Sebastiana, który także po chwili skończył,
spuszczając się na trawę.
A
potem tak leżeli na boku, sklejeni ze sobą, dysząc głośno.
Sebastian czuł spocone czoło Apacza między łopatkami. I jego
gorącego penisa przy ospermionych pośladkach. I jego dłoń na
klatce piersiowej. Pomyślał o tym, że miło byłoby tu po prostu
zasnąć.
Apacz
uśmiechnął się, gdy dojrzał kątek oka ćmę, która usiadła na
ramieniu Sebastiana i zaczęła swoją ssawką zlizywać pot z jego
skóry. Mocniej przygarnął go ramieniem i wsunął pokryty piegami
nos między jego włosy. Uśmiechnął się szeroko. Teraz pachniał
nim.
Nieco puszczalski ten nasz doktorowy :D Ale muszę przyznać że fajnie to opisałaś - najpierw to wprowadzenie w nastrój pro natura, a potem ich zbliżenie. Gorąco xd Trochę niepokojące były mysli Apacza na koniec, ale jak na takiego dziwaka/dzikusa i tak fajnie się zachował. Zaczynam się zastanawiać czy to nie on czasem pojechał do tej Szwecji za Sebastianem? Taka obsesja by do niego pasowała ;) Dziękuję za rozdział i pozdrawiam serdecznie 😘
OdpowiedzUsuńNieco -> łagodna jesteś w ocenie :D Korzysta z życia na całego, tylko czy się na tym nie przejedzie? Sebek sam sobie grób kopie, do(pod)puszczając dziwaka, który ma już na jego punkcie obsesję. Sytuacja się zagęści, mogę powiedzieć, ale nie tylko na Apacza trzeba zwrócić uwagę ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz i pozdrawiam :*
Mam wrażenie, że coś z Monterem jeszcze zmontujesz ¦d
OdpowiedzUsuńAA
To nie ja będę montować :D Ale będzie się jeszcze działo, obiecuję ;)
OdpowiedzUsuńPzdr!