wtorek, 23 lipca 2019

Trzy światy - ROZDZIAŁ 9 - Co w trawie...


Czuł się surrealistycznie, jakby był w bajce. Siedział na zimniej cegle i patrzył w górę, na nocne niebo. Tutaj, daleko od świateł miasta, gwiazdy były znacznie jaśniejsze. Sebastian widział dokładnie, jak pulsują. A może mu się wydawało. Od środka rozgrzewał go przyjemnie zrobiony przez babcię Apacza ziołowy, bardzo aromatyczny alkohol, który nalewała ich trójce do szklanek z kilku litrowego, glinianego naczynia. Napitek miał silny aromat, tak jak i przyrządzona przez staruszkę ryba, a do tego Sebastian czuł jeszcze zapach nocnego, dzikiego lasu, który otulał go z każdym mocniejszym podmuchem ciepłego, letniego wiatru.

Było mu tak błogo. Tak dziwnie dobrze. Nie chciało mu się o niczym myśleć. Musiał spędzić tu już kilka dobrych godzin, a przecież na szóstą rano miał się pojawić w pizzerii na wielkim sprzątaniu. Do wyznaczonej pory brakowało zapewne zaledwie kilku godzin, ale on nawet nie przejmował się tym, aby spojrzeć na zegarek. Było mu po prostu zbyt dobrze w stanie, w którym się aktualnie znajdował. I nie chodziło wcale o alkohol, który z resztą był ubogi w procenty.
Po prostu było pięknie. Zaobserwował już kilka jeży, które głośno fukały noskami, gdy zbliżały się do ich ogniska w poszukiwaniu odpadków do zjedzenia. I kilka saren na brzegu lasu, których okrągłe ślepia świeciły pośród mroku. Nie wiedział, skąd to się brało, ale czuł coś podobnego do wzruszenia. Dla niego to było dziwnie ważne i podniosłe. Natura zawsze tak na niego działała, ale z nikim nigdy się tym nie podzielił. Bo niby z kim? Grześ ani Aśka by go nie zrozumieli. Zresztą, to było przecież głupie.
– To pomóż babci zapakować się do łóżka – staruszka zwróciła się do swojego wnuka, ale zaczęła sama podnosić się z krzesła, nim Apacz zdążył jakikolwiek sposób zareagować.
Zaraz jednak rudy chłopak dopadł do swojej babci i wsparł ją swoim ramieniem. Kobieta musiała mieć jakieś problemy z plecami, bo nawet gdy stała, nie prostowała ich całkowicie. Była lekko zgarbiona.
– Na mnie, starą, już pora – zwróciła się z uśmiechem do Sebastiana. – Zaczekaj na mojego nicponia, to cię odprowadzi do domu. Nie idź sam nocą przez las, bo możesz nie ustrzec się złych duchów. One wiedzą, kiedy ktoś pierwszy raz przez ich dom się przedziera.
Sebastian uśmiechnął się pod nosem, uznając to za żart. Mina kobiety, pogodna i przyjazna, ale przy tym poważna, jednak się nie zmieniła. Nim dała odprowadzić się do starego domu z cegły, sięgnęła swoją pomarszczoną dłonią blond włosów Sebastiana i pogłaskała go po nich z czułością. Chłopak przyjął ten gest zaskoczony. Był jednak bardzo miły.
Gdy został przy ognisku sam, znów zadarł głowę w górę, by popatrzeć na pulsujące gwiazdy. Wiatr, który niósł znad pobliskiego jeziora zapach dzikiej mięty, bawił się złotymi pasmami jego włosów. Nie ścinał ich od dłuższego czasu, więc sięgały mu już łopatek. Na jego pełne usta wpłynął łagodny uśmiech. Czuł się odprężony, tu, pośrodku lasu, daleko od wszystkiego. Zastanawiał się tylko, jak powinien spędzić kolejne kilka godzin. Na pójście spać było już za późno.
I rzeczywiście czekał na Apacza. Nie znajdował dla tego racjonalnego wytłumaczenia, ale siedział na tej zimnej cegle i czekał. Po dłuższej chwili rudy chłopak wyszedł z domu, na ganku którego suszyły się różne zioła zebrane w bukiety i poprzywiązywane do drewnianych barierek.
– Już prawie nów – zauważył Apacz, również zadzierając głowę i patrząc na nocne niebo.
Mówił to tak, jakby miało to wielkie znaczenie. Sebastian zwykle nawet nie zwracał uwagi na to, w jakiej fazie akurat znajduje się księżyc.
– Taa… – rzucił oszczędnie, przyglądając się ukradkiem ciału chłopaka, który nie miał na sobie górnej części garderoby.
Grześ dużo czasu poświęcał na treningi. Monter zapewne także miał karnet na siłownię, ale żaden z nich nie był zbudowany tak harmonijnie. Sebastianowi Apacz kojarzył się z jakimś prymitywnym człowiekiem z lasu. Faceci pracujący nad swoją sylwetką na siłowni często skupiali się szczególnie na ramionach i klacie, a zapominali o nogach, co w końcu dawało dość groteskowy efekt, ja jakiegoś bociana albo czapli. Apacz za to przywodził na myśl pumę. Jego mięśnie były wyraziste i dobrze upakowane pod spaloną przez słońce skórą. Biła od niego jakaś zwierzęcość, bardzo magnetyczna. W końcu mieszkał w pieprzonym lesie, w chałupie bez prądu.
Sebastian porzucił te idiotyczne myśli i rozejrzał się trochę zagubiony wokół siebie. Z każdej strony otaczał ich las. Nie zamierzał przyznawać się do tego na głos, ale nawet nie za bardzo wiedział, w którą stronę powinien się udać, aby wyjść na ścieżkę prowadzącą na jego osiedle. Na szczęście Apacz zeskoczył sprawnym, kocim ruchem z ganku, który oświetlała podwieszona, prymitywna lampa i wyciągnął z kieszeni dżinsów małą latarkę na baterię.
– Chodź, Doktorowy.
Nie oglądając się na niego, ruszył pierwszy między drzewa. Sebastian podążył jego tropem. W lesie ogarnęło go wrażenie, że jest pilnie obserwowany przez wiele par oczu należących do stworzeń ukrytych w zaroślach. Słyszał jakieś szmery wokół siebie, ale nie potrafił zlokalizować ich źródła. Parę razy potknął się o wystające korzenie. Za którymś razem prawie nie wpadł przy tym na Apacza, bo ten zatrzymał się i odwrócił do niego. Wyciągnął w kierunku Sebastiana wolną rękę. Blondyn zawahał się chwilę, ale w końcu przyjął pomocną dłoń. Od razu poczuł, że Apacz miał bardzo spracowaną, twardą skórę, nawet bardziej od Montera. I bardzo pewny, mocny chwyt. Spostrzegł też, że chłopakowi chyba nie było nawet potrzebne to marne światło rzucane przez latarkę. Może przedzierał się tędy już wiele razy… albo miał jakiś zwierzęcy instynkt, parsknął w myślach Sebastian, dając się prowadzić.
Wyszli na ścieżkę dokładnie w tym samym miejscu, w którym się spotkali. Tak przynajmniej mu się wydawało. W oddali dostrzegł oświetlone latarniami alejki przy rzece z przerzuconym przez niego mostkiem, a dalej jego osiedle. W niektórych oknach nadal paliło się światło pomimo później pory.
– Dzięki – rzucił i wyszarpnął dłoń z uścisku, teraz, gdy tak stali, czując się przez to speszony. – I nie podrzucaj mi więcej tych myszy, okej?
– Że niby ja? – zdziwił się Apacz, przekręcając głowę.
– Bo niby nie ty? – odparł Sebastian, przedrzeźniając go i też wbił w niego spojrzenie.
Stali tak na środku ścieżki i gapili się na siebie bez powodu, a jego nagle napadła głupia myśl, a mianowicie pytanie, co by się stało, gdyby nagle zaczął uciekać. Apacz zacząłby go gonić, tego był raczej pewien. Tylko co zrobiłby, kiedy już by go złapał?  
Sebastian pomyślał jeszcze o tym, że i tak musiałby za kilka godzin wstać do roboty, więc właściwie nie opłacało mu się już iść spać, po czym rzucił się do biegu. Nie wybrał jednak ścieżki prowadzącej do osiedla, a rzucił się w wysoką trawę na łące. Nawet nie zdążył wiele przebiec, a serce już waliło mu jak szalone. Nie oglądał się za siebie, ale nie musiał tego robić, żeby być pewnym, że jest goniony. I nie chodziło nawet o szelest trawy za plecami. Po prostu to czuł i tłukło mu się od tego serce w piersi tak, jakby miało zaraz z niej wyskoczyć.
W końcu poczuł gorący oddech na swoim karku, a potem chwyt na ramieniu. Mocne szarpnięcie miało go zatrzymać, ale skończyło się na tym, że się zachwiał. Wylądował najpierw na kolanach, a potem upadł, zdążając przed tym przekręcić się na plecy. Może nie zarył dzięki temu twarzą o grunt, ale spotkanie z ziemią i tak nie było bezbolesne. Przy uderzeniu z jego płuc gwałtownie wyciśnięte zostało powietrze, do tego wylądował na nim Apacz, jeszcze bardziej dociskając go do ziemi. Do tego poczuł na żebrach uderzenie jego łokcia. Gdy tylko był zdolny zaczerpnąć powietrze, zaczął się głośno śmiać. Czuł, jakby przez tą głupią ucieczkę, zrzucił z barków kilkanaście kilogramów. Sam nie widział, dlaczego tak właściwie to zrobił. Przysłowiowo, chyba chciał poczuć wiatr we włosach.
Chwycił Apacza za te rude kłaki nad śmiesznie szpiczastymi uszami i odciągnął jego głowę od siebie, żeby móc spojrzeć na twarz tego dzikusa. Ujrzał, jak falują mu nozdrza, gdy głośno wciągał powietrze do nosa. I jakie miał rozszerzone źrenice. Sam też był dokładnie obserwowany, aż czuł przez to ciarki na całym ciele.
– I co byś teraz chciał? – zapytał.
Apacz chyba sam nie wiedział. Nic nie odpowiedział, jedynie uśmiechnął się w dość niepokojący, ale też w dziwnie ekscytujący sposób, odsłaniając przy tym górne zęby. Sebastian poczuł, jak dreszcz przemyka przez jego ciało. Zaczynał się w gardle, a kończył w brzuchu, gdzieś pod pępkiem. Apacz chyba nie wiedział, więc postanowił mu trochę podpowiedzieć.
Te rude kudły miał naprawdę gęste. Przyciągnął go za nie do siebie i pocałował. Z języczkiem.
– Nigdy się nie całowałeś, co? – rzucił domyślnie, uśmiechając się szeroko, gdy nie uzyskał spodziewanej reakcji.
Apacz, którego rozbiegane, zielone oczy nie mogły skupić się na jednym punkcie na twarzy Sebastiana, pokręcił przecząco głową. To z jakiegoś powodu ucieszyło leżącego pod nim chłopaka.
– To zrób tak – powiedział Sebastian, po czym sam zaprezentował, co miał na myśli.
Wyciągnął język i docisnął go do dolnych zębów palcem. Gdy Apacz zrobił to samo, uniósł brwi rozbawiony. Chwycił go za ten nienaturalnie długi język i pociągnął. Ślinę z placów wytarł o jego zaczerwieniony policzek.
– Masz predyspozycje – rzucił, śmiejąc się.
Po czym chwycił go za podbródek i lekko przekręcił jego głowę. Ich usta znów się złączyły. Apacz, znacznie śmielszy niż poprzednio, odkrywał nowy świat, a Sebastian dawał mu się bawić, od czasu do czasu tylko go nakierowując. W pewnym momencie wysunął nogę spod jego ciało i oplótł go nią.
Apacz nic nie wiedział. Nigdy nie miał kontaktu ani z facetem, ani z kobietą. To podobało się Sebastianowi. Monter zaliczał wszystko, co mu zechciało nasunąć się na chuja, z nim włącznie. Po prostu odcinał kolejne kupony. Zaś dla tego rudego zwierzaka był  wyjątkowy. Czuł się przez to w jakiś sposób połechtany. Wywyższony.
– Okej – wysapał, gdy już nie mógł złapać tchu i go od siebie oderwał. Małą, zaciętą pijawkę.
Uniósł się do siadu i starł ślinę z podbródka. Ściągnął przez głowę podkoszulek i rzucił go gdzieś w trawę. Czekał. To rude monstrum rozbieganym wzrokiem zmierzyło go całego. Było już ciemno, więc nie mógł za wiele widzieć. Po chwili Sebastian poczuł muśnięcie, a potem dotyk dłoni na żebrach. Bardzo niepewny. Obawiał się, że Apacz nie będzie umiał się kontrolować. Że właśnie robi coś bardzo głupiego, co się dla niego bardzo źle skończy. Trochę go to kręciło, jednak chyba inaczej miało się to rozegrać. Apacz odkrywał właśnie nieznane i zachowywał się przy tym jak dziecko w piaskownicy pewnej zabawek.
Przesunął dłonie na brzuch Sebastiana i docisnął jego mięśnie. Blondyn sapnął głośniej, zapierając się na rękach i przyglądając się poczynaniom Apacza, który właśnie skupił się na jego pępku. Zawsze miał to miejsce szczególnie czułe, więc spiął mięśnie w tym miejscu, gdy chłopak zaczął badać z zapałem jego guzełek. Dotykał go i masował. Cóż, mógł budzić zainteresowanie.
– Wiem, że nie jest za piękny – rzucił rozbawiony Sebastian. Miał wypukły pępek, nie lubił go. – Położna się nie popisała.
– Hmm…
Skrzywił się, gdy palce Apacza zahaczyły o jego bliznę, pamiątkę po wypadku na rowerze sprzed lat. Skóra tam była szczególnie czuła. Nie lubił tego drażniącego uczucia, gdy coś o nią zahaczało.
– Zostaw – polecił, trochę jak do psa. – Irytuje mnie to.
Zaaferowany Apacz uniósł na chwilę spojrzenie zielonych oczu na jego twarz. Chwycił go za barki i nakłonił do ponownego położenia się na trawie. Sam nachylił się na jego brzuchem. Po chwili Sebastian poczuł delikatne skubnięcie zębami na swoim zdeformowanym pępku. Długi, ciepły i lepki od śliny język próbował wwiercić się gdzieś głębiej. Sebastian zachichotał, bo na myśl przyszła mu jakaś flądra albo inna wijąca się ryba, ale zaraz jęknął, czując przyjemną sensację rozchodzącą się pod skórą. Na ślepo sięgnął do rudych, rozpuszczonych włosów Apacza. Pociągnął go za nie i zahaczył palcami o szpiczaste ucho.
– Nie rób, mówiłem! – syknął, gdy Apacz przeniósł się z pocałunkami na tę cholerną bliznę. – Mówię, żebyś… Och, a zresztą, rób, co chcesz…
To nadal było irytujące uczucie, ale gdy Apacz zaczął lekko podszczypywać wypukłą, zabliźnioną skórę zębami, zrobiło się irytująco przyjemne. Tak samo Sebastian miał z włosami. Jego skóra na głowie była bardzo czuła, może przez to, że miał taką gęsto czuprynę, dlatego tak nienawidził, a jednocześnie kochał, gdy ktoś ciągnął go za włosy. Nigdy nie powiedział tego Grzesiowi, bo nie widział powodu. Nie zamierzał też Apaczowi, ale z innego powodu. Miał nadzieję, że ten sam to odkryje.
Teraz po prostu sam chwycił się na włosy przy czole i zacisnął oczy. Postanowił pozwolić rudemu dzikusowi robić, na co ten miał ochotę, bo było to bardzo przyjemne. Miał nadzieję, że ten wkrótce dojdzie do jego sutków, które już od dłuższej chwili były sztywne. To bzdura, że nie są do niczego potrzebne mężczyzną, pomyślał, skoro potrafią dać tyle przyjemności.
Miło było być miętolonym z takim zapałem świeżaka, leżąc pośród trawy, pod rozgwieżdżonym niebem. To było takie inne od mechanicznego seksu z Grzesiem i pełnym gniewu numerkiem z Monterem. Wreszcie nikt nie chciał być przez niego przelecianym, ani go przelecieć.
Zanim dotarł do okolonych jasnymi włoskami sutków Sebastiana, Apacz wykreślił mokrą ścieżkę wzdłuż jego mostka, która pewnie zostawi po sobie czerwony ślad i zbadał dokładnie palcami zagłębienia między jego żebrami.
– Tak… – sapnął nieprzytomnie Sebastian, miętoląc w dłoniach rude, skołtunione włosy Apacza, gdy ten podgryzał jego sutek. – Boże, tak.
Jeśli tak wyglądały erotyczne masaże, to mógłby wykupić sobie u niego karnet. Syknął przez mocniejsze ugryzienie, które poczuł, gdy chwycił między palce oba ze spiczastych uszu Apacza i wykręcił małżowiny.
– Och, ja chyba też odkryłem twój czuły punkt – rzucił rozbawiony, po czym nakłonił chłopaka, żeby odessał się od jego zmaltretowanego sutka i przyciągnął do kolejnego pocałunku.
Zanurkował przy tym dłonią wzdłuż jego ciała, do rozporka spodni. Poczuł spore uwypuklenie.
– Ściągnij spodnie – polecił i sam podniósł się do siadu, by zrobić to samo.
Fiuty rzeczywiście nie są proporcjonalne do wzrostu, pomyślał, gdy już obaj byli zupełnie nadzy. Apacz, chociaż zapewne był to jego pierwszy raz, nie krępował się. Siedział z rozłożony nogami i z lekko rozwartymi wargami, które błyszczały od śliny, patrzył na Sebastiana. Sięgnął do swojego nabrzmiałego penisa, ale jego dłoń została odtrącona. Czerniecki zbliżył się do niego i przyciągnął jego głowę do swojej szyi.
– Ty zajmij się tym – polecił – a ja zajmę się tamtym.
– Spoko.
– Już myślałem, że straciłeś głos. – Zaśmiał się.
– Nie, tylko słowa nie są tu chyba potrzebne. Co nie, Doktorowy?
– No – rzucił, czując już pocałunek na szyi.
Apacz miał tam gęste futerko, także rude jak na reszcie ciała. Nigdy nie był w sytuacji intymnie i nigdy się tam nie depilował. Sebastian sięgnął do jego jąder, zbadał je w dłoni. Chciał poczuć ich ciepło, strukturę. Apacz na każdy najmniejszy dotyk reagował bardzo żywiołowo. Warczał tuż przy cuchu Sebastiana i mocniej znęcał się nad skórą jego szyi. Ssał ją i lizał z wielkim zapałem, prawie jakby chciał wyssać z niej smak.
– Tak rób – pochwalił blondyn, przechylając głowę i zaciskając oczy. Już nawet nie komentował tej dłoni na jego karku. Apacz nawijał jego włosy na palec. To było boskie uczucie.
Sam chwycił u nasady penis chłopaka i przesunął palce w górę, aby go podrażnić. Obtoczył jego główkę i premedytacją podrażnił paznokciem otworek na szczycie, lekko go w nią wsuwając. Poczuł mocniejsze ugryzienie na szyi, któremu towarzyszyło warkotliwe mruknięcie i coś ciepłego na palcach. Wsunął je do ust i zalizał preejakulat.
– To chyba nie wszystko, co? – rzucił, uśmiechając się szeroko.
Prawie ugryzł się przez to w język, bo nagle tempo znacznie się zmieniło. Nie zdążył jeszcze ogarnąć, co się dzieje, a nos już miał w trawie. Apacz dopadł do niego niczym pies, sapiąc mu głośno tuż nad uchem. Sebastian poczuł, jak paznokcie wbijają mu się w pośladek. I jak po jego owłosionym rowku przesuwa się śliski, sztywny penis.
– Wiesz, jak to się nazywa? – syknął o dziwo nieprzestraszony. Apacz po prostu działał kierowany czystym instynktem jak pies, nie miał jednak złych zamiarów. – Przynajmniej molestowanie.
– Nieprawda. Nie wtedy, gdy druga osoba też chce. A ty chcesz – odparł Apacz i sięgnął do penisa Sebastiana w pełnym zwodzie. Ścisnął go mocno.
– O kurwa… – sapnął Czerniecki. Może i by chciał, ale nie było do tego warunków. Zacisnął mocniej pośladki, zagryzając przy tym dolną wargę, przez pulsujące tam ciepło, które poczuł jeszcze dosadniej. Tak, z całą pewnością by chciał. – To tak nie działa. Nie jestem laską. A nawet, jakbym był, to też nie zawsze tak działa.
Zastanowił się chwilę, ale porzucił myśl, że to wielki błąd. Podniósł się bardziej na łokciach i wypiął w jego stronę.
– Tylko nie przesadź – rzucił jeszcze.
Zacisnął oczy i wsunął sobie palce do ust, gdy poczuł jak szeroka główka penisa dociska się do jego lekko rozchylonej dziurki. Czuł, jak Apacz po chwili odsunął lekko biodra i powtórzył ruch. I znowu, i znowu. Przyległ do jego pleców, zagryzł zęby na jego karku. Wyobraźnia Sebastiana szalała, gdy tak się pod nim wiercił, starając się dać mu jak najwięcej przyjemności. Łapał nabrzmiałego penisa Apacza między pośladkami, a ten uciekał, by po chwili wrócić w drażniącym zmysły rytmie. Dzikim, chaotycznym i zwierzęcym.
Sebastian w pewnym momencie przekręcił się trochę na bok, lądując z policzkiem dociśniętym do trawy i sięgnął do swojego penisa. Zaczął sobie trzepać. Najpierw w taki samym tempie, w jakim kutas rudzielca smyrał go po jądrach, a później wszystko stało się po prostu chaotyczne.
Apacz doszedł pierwszy z głośnym warknięciem.
– Och! – sapnął, jakby zaskoczony intensywnością doznania i opadł na spocone ciało Sebastiana, który także po chwili skończył, spuszczając się na trawę.
A potem tak leżeli na boku, sklejeni ze sobą, dysząc głośno. Sebastian czuł spocone czoło Apacza między łopatkami. I jego gorącego penisa przy ospermionych pośladkach. I jego dłoń na klatce piersiowej. Pomyślał o tym, że miło byłoby tu po prostu zasnąć.
Apacz uśmiechnął się, gdy dojrzał kątek oka ćmę, która usiadła na ramieniu Sebastiana i zaczęła swoją ssawką zlizywać pot z jego skóry. Mocniej przygarnął go ramieniem i wsunął pokryty piegami nos między jego włosy. Uśmiechnął się szeroko. Teraz pachniał nim.


4 komentarze:

  1. Nieco puszczalski ten nasz doktorowy :D Ale muszę przyznać że fajnie to opisałaś - najpierw to wprowadzenie w nastrój pro natura, a potem ich zbliżenie. Gorąco xd Trochę niepokojące były mysli Apacza na koniec, ale jak na takiego dziwaka/dzikusa i tak fajnie się zachował. Zaczynam się zastanawiać czy to nie on czasem pojechał do tej Szwecji za Sebastianem? Taka obsesja by do niego pasowała ;) Dziękuję za rozdział i pozdrawiam serdecznie 😘

    OdpowiedzUsuń
  2. Nieco -> łagodna jesteś w ocenie :D Korzysta z życia na całego, tylko czy się na tym nie przejedzie? Sebek sam sobie grób kopie, do(pod)puszczając dziwaka, który ma już na jego punkcie obsesję. Sytuacja się zagęści, mogę powiedzieć, ale nie tylko na Apacza trzeba zwrócić uwagę ;)
    Dziękuję za komentarz i pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam wrażenie, że coś z Monterem jeszcze zmontujesz ¦d
    AA

    OdpowiedzUsuń
  4. To nie ja będę montować :D Ale będzie się jeszcze działo, obiecuję ;)
    Pzdr!

    OdpowiedzUsuń