To musiało się stać. Jeśli
oglądało się amerykańskie komedie i sitcomy, to było do
przewidzenia. Tony wrócił do swojego warsztatu w najmniej
odpowiednim momencie, bo nawet nic konkretnego nie zdążyło się
wydarzyć. Nadal byli w pełni ubrani. Gdy ostrzegająco zaskrzypiały
zawiasy drzwi wejściowych i zaraz potem w pomieszczeniu pojawił się
jego były szef, Sasza sapnął po prostu z czystej frustracji. Zaraz
jednak przypomniał sobie, z kim ma do czynienia. Spojrzał na twarz
stojącego obok Santy Boy’a i zobaczył to, czego najbardziej się
obawiał, mianowicie ten jego szatański uśmiech. Muzyk zdążył
ocenić już Tony’ego i zakwalifikować jako niegroźną wesz, a
teraz w jego głowie zradzał jakiś diabelski plan. Saszy
wystarczyło jedynie rzucenie na niego okiem, żeby to wiedzieć…
Źle. Żeby być tego wręcz pewnym.
Niedobrze. Nie chciał
dodatkowych ofiar.
‒ Tony… ‒ zwrócił się
do byłego pracodawcy, a jednocześnie przyjaciela ‒ to jest… No
przecież wiesz kto. I trochę trafiłeś na zły moment.
Zanim Tony, który od
przekroczenia progu wciąż gapił się niemal cielęcym wzrokiem na
Santę Boy’a, zdążył cokolwiek odpowiedzieć, wtrącił się
jego idol:
‒ No co ty mówisz, Sasza? ‒
skarcił kochanka muzyk, używając do tego teatralnego, prawie
słodkiego głosu, który zaraz jednak przeszedł w znacznie
zimniejszy ton. ‒ Wręcz nie mógł trafić lepiej.
Nim cokolwiek zdarzyło się
wydarzyć, Sasza chwycił go za nadgarstek, próbując zastopować.
Jego uścisk, choć mocny, wyrażał prośbę, jeśli nie błaganie.
Tony też musiał wyczuć zmieniającą się atmosferę, może
dojrzał ten diabelski błysk w oku muzyka, bo otrząsnął się z
pierwszego zaszokowania i pojął, że najlepiej będzie wytłumaczyć
sytuację:
‒ Chyba wiem, dlaczego tu
jesteś ‒ zaczął. ‒ To był żart, totalna dziecinada. Nawet
nie w moim stylu. W sumie, nawet nie wiem, dlaczego to zrobiłem.
Chyba dlatego, żeby coś się między wami stało. Żebyście
wreszcie porozmawiali jak ludzie, bo Saszy przecież bardzo zależy.
To był jednak tylko bardzo głupi żart. Między nami nic nie było,
tylko wypiliśmy trochę za dużo.
Sasza sięgnął do kieszeni i
zajrzał do swojego telefonu. To, co tam znalazł, mocno go
zszokowało. Nie spodziewałby się takich zagrań po Tonym. To już
bardziej pasowałoby mu do ich wspólnego byłego, Marcio. Santa Boy
za to zupełnie zignorował mężczyznę. Zwrócił się wprost do
Saszy:
‒ I czego byś teraz chciał?
‒ spytał. ‒ Skoro już tu jestem.
‒ Chcę jechać do domu ‒
odpowiedział bez zastanowienia chłopak.
‒ Nadal będziesz chciał,
jeśli powiem ci, że twoja matka śpi na fotelu w naszym salonie?
Sasza zrobił zdziwioną minę.
Trochę się też jednak ucieszył, bo matka się przejmowała.
Jednak teraz nie to było ważne.
‒ No to najpierw chcę jechać
do hotelu, a potem do domu ‒ skorygował.
‒ Czyli co? Uszczęśliwi cię,
jeśli najpierw cię przelecę, a potem wrócimy do domu, zjemy
pizzę, oglądniemy film, znowu cię przelecę, a potem pójdziemy
spać? ‒ prychnął muzyk.
‒ Tak… ‒ odparł Sasza,
patrząc mu prosto w oczy ‒ bardzo. Jeśli tylko ty będziesz czuł
to samo.
Santa Boy zaśmiał się pod
nosem tym swoim zachrypniętym głosem. Patrzył teraz na Saszę
znacznie jaśniejszymi oczami niż jeszcze przed momentem. Chociaż
był skupiony na twarzy chłopaka, której dotykał dłonią, wyłapał
kątem oka nagły ruch przy drzwiach.
‒ Stój ‒ zatrzymał
Tony’ego, który próbował ewakuować się z pomieszczenia. ‒ Z
tobą jeszcze nie skończyłem. A z tobą… ‒ znów zwrócił się
do Saszy ‒ mam jeszcze do pogadania, ale to później. Teraz mam
ochotę się zabawić.
Podszedł do Tony’ego i z
przyklejonym do twarzy najbezczelniejszym uśmiechem na świecie
spytał:
‒ Jak skapnąłeś się, że
jesteś gejem?
Brunet, który aż trochę
skurczył się, gdy stanął koło niego Santa Boy, przełknął
ślinę. Widział go już kilka razy na koncertach, ale zawsze tylko
z daleka. Już wtedy robił wrażenie, nie tylko swoją charyzmą,
głosem, czy umiejętnościami gry na gitarze, ale też chociażby
tym, że przewyższał wzrostem wszystkich innych mężczyzn na
scenie. Jednak to było zupełnie inne doświadczenie. Teraz jego
gardło ściskało się znacznie mocniej, gdy dzieliło ich mniej niż
długość ręki.
‒ Gdy miałem dwanaście lat,
masturbowałem się do zdjęcia modela na opakowaniu bielizny, którą
moja matka kupiła w markecie dla ojca ‒ wyznał.
‒ Klasyka! ‒ ucieszył się
Santa, po czym zwrócił się do Saszy: ‒ Rasowy pedał!
‒ Prawda ‒ zgodził się
Tony, pozwalając sobie na rozbawiony uśmiech. Już dawno się z tym
pogodził.
‒ Hm, no dobra. A co by było,
gdybym zaproponował ci autograf? ‒ drążył muzyk, najwyraźniej
do czegoś dążąc.
‒ Ucieszyłbym się? ‒
odparł niepewnie Tony, nie wiedząc, skąd nagle to pytanie.
Sasza też nie wiedział, do
czego to zmierzało. Był tylko pewien, że do niczego dobrego.
‒ Okej. A masz coś
kolekcjonerskiego z High Death? Winyl albo coś? ‒ kontynuował
Santa.
‒ Gitarę. Maraudera.
‒ No proszę! Więc ty ją
kupiłeś.
Sasza jeszcze mocniej zmarszczył
brwi. Nie wiedział o tym.
‒ Dobra. A gdybym podpisał ci
się na niej?
‒ To ucieszyłbym się jeszcze
bardziej.
Santa Boy zaparł się dłonią
o drzwi tuż nad głową mężczyzny i pochylił się nad nim, by
spojrzeć mu prosto w oczy.
‒ A gdybym zaproponował ci
teraz seks? ‒ spytał, przewiercając go spojrzeniem swoich
czarnych, przymrużonych teraz w uśmiechu oczu. ‒ Ucieszyłbyś
się jeszcze, jeszcze bardziej?
‒ Ja…
Nagle w pomieszczeniu rozległ
się odgłos dający, przynajmniej niektórym, poczucie satysfakcji.
To Sasza uderzył muzyka w twarz otwartą dłonią. Santa Boy powoli
skierował spojrzenie na swojego chłopaka, a potem niespodziewanie
się uśmiechnął.
‒ Dobrze ‒ powiedział. ‒
Czyli jednak masz własną wolę.
‒ Nie wiem, co tym razem
chodzi ci po tym czarcim czerepie, ale jeśli znowu mi to zrobisz, to
zdechniesz w samotności. Przyrzekam ci to! ‒ syknął Sasza.
‒ Wierzę ‒ odparł Santa
Boy, poczym pocałował go w usta.
Dłoń znów położył na jego
głowie, długie, zimne palce wsuwając przy tym w jego nastroszone
włosy. Nim zsunął ją na kark Saszy, na którym chłopakowi stały
już włoski, zahaczył jeszcze o jego zaczerwienione ucho. Wszystko
to robił z pełną premedytacją. Wszystko, co Saszy sterczało
jeszcze kilka chwil temu, opadło po wejściu tego całego Tony’ego,
ale Santa Boy wiedział, że jego suczka ma ciśnienie. W jego głowie
zaczął rodzić się niecny plan, jak to wykorzystać. Bo był
trochę zły przez to, że zdecydował się tu przyjechać. I bo to
chuchro stojące jak jakiś posąg obok pozwoliło sobie dotknąć
jego własności. Bo przydałoby się przypomnieć Saszy, że ma
prawo kochać tylko jednego kutasa. I bo był wkurwiony, a jak był
wkurwiony, to najnormalniej w świecie chciało mu się dupczyć. Tak
już miał.
‒ No ale popatrz na niego ‒
zwrócił się do Saszy, który pod dotykiem jego palców napiął
się jak struna. Santa widział, jak drgają mięśnie na jego
szczupłej szyi. ‒ Nie jest ci go żal? Facet mnie uwielbia, ma
mnie teraz koło siebie i nie dasz mu nawet uszczknąć okruszyny?
‒ Nie! ‒ syknął Sasza, ale
jego głos się załamał, gdy muzyk chwycił jego małżowinę uszną
między dwa place, a potem ją wykręcił. Skurwiel znał wszystkie
jego punkty.
Podniecenie wróciło, ale teraz
uderzyło w niego jedną, gwałtowną falą. Nakręcało go także
to, że Sancie Boy’owi najwyraźniej znowu się chciało. Wiedział
jednak, że muzyk nie odpuści, jeśli coś sobie wymyślił.
Spojrzał więc załzawionymi oczami na Tony’ego, który nie miał
pojęcia, jak się zachować, więc po prostu stał w miejscu.
Wyglądał na mocno speszonego, to na pewno. Jednak w jego wzroku
Sasza dojrzał coś jeszcze.
‒ Dobra ‒ zgodził się ‒
ale go nie dotkniesz.
Santa Boy uniósł brwi. Nie
spodziewał się takiej łatwej zgody. Trójkąty jakoś
nieszczególnie go kręciły, cały ten Tony jeszcze mniej, ale
uśmiechnął się zadowolony. Będzie zabawa.
‒ Okej. To prowadź do
sypialni, Tony.
To było trudne do określenia
uczucie, usłyszeć swoje imię wypowiadane chrapliwym głosem
legendy Rocka. Tony zmusił się do przełknięcia śliny. Miał
ściśnięte gardło. Przecież on by nie mógł… Nie bawił się w
takie rzeczy. Zazwyczaj.
‒ Sasza… ‒ rzucił
błagalnie do swojego przyjaciela. Sam nie potrafił zmusić się do
powiedzenia „nie”.
‒ Przecież go słyszałeś.
Prowadź do tej sypialni.
Tony zrobił wielkie oczy.
Chwilę jeszcze trwało, nim dotarło do niego, że to się naprawdę
wydarzy. On nie miał nic do stracenia, do dłuższego czasu był
sam, a skoro Sasza się zgodził, to chyba nic nie stało na
przeszkodzie. Para miała najwyraźniej dużo do obgadania, ale to
nie był na to czas.
‒ To chodźmy na piętro ‒
odezwał się.
Tony przysiadł na skraju
swojego łóżka, na szczęście dość szerokiego. Sasza po chwili
do niego dołączył. Z natury był blady, więc łatwo się
czerwienił. Róż z ucha, które miętosił Santa Boy, rozlał mu
się po policzkach albo odwrotnie. W każdym razie, był już
zaczerwieniony, a jego oczy błyszczały. Wpatrywał się nimi w
Santę, który stał kilka kroków przed łóżkiem i właśnie
zaczął rozpinać swoją czarną koszulę.
‒ Żałujesz, Sasza, że ty
tego nie robisz? ‒ spytał swojego kochanka. ‒ Nie wiem, czy
zauważyłeś, ale często zdarza ci się odrywać mi guziki od
koszul, gdy się na mnie tak rzucasz jak wygłodniały pies.
‒ Pieprz się.
‒ Hm, mam zamiar ‒ odparł
Santa Boy.
Rozpiął wszystkie ze srebrnych
guzików swojej koszuli i pozwolił jej zsunąć się ze swoich
ramion na podłogę. Teraz na klatce piersiowej spoczywał mu tylko
złoty łańcuch. Uśmiechnął się, gdy dostrzegł, jak Tony sięga
dłonią do swojego penisa, jeszcze zapakowanego w bieliznę i
spodnie. Aż przypomniały mu się czasy, gdy High Death było na
szczycie, on wciągał szczyty kokainy, a tacy wpatrzeni w niego
naiwniacy po prostu mu się podkładali, bo był pieprzoną gwiazdą.
Dla niektórych, najwyraźniej, nadal był.
‒ Pomóż koledze, skoro mnie
zabroniłeś ‒ zwrócił się do Saszy popędzającym tonem. Chciał
zobaczyć, jak chłopak będzie obrabiał fiuta. To jak doświadczenie
czegoś z nowej perspektywy.
Sasza obejrzał się na
Tony’ego. Ten siedział w bezruchu z bardzo niepewną miną. Kolor
jednak pojawił się na jego policzkach. Oddychał też jakby ciężej.
‒ I tobie to naprawdę nie
będzie przeszkadzało? ‒ zwrócił się Sasza do kochanka.
Santa Boy wzruszył ramionami i
uśmiechnął się bezczelnie.
‒ Przecież nawet, jak mu
będziesz ciągnął, to i tak będziesz myślał o tym, jak cię
posuwam. No nie mów, że tak nie jest.
‒ A mówił ci ktoś kiedyś,
że jesteś bezczelnym chamem? ‒ parsknął Sasza, ale nie
zaprzeczył. Obaj wiedzieli, że to prawda.
Wsunął się głębiej na
łóżko, klęczał teraz na nim. Ściągnął górę swojej
garderoby i rzucił ją za siebie, na podłogę. Oczom pozostałym
obecnym w pokoju mężczyzną ukazała się jego chuda klatka
piersiowa i płaski brzuch. Popatrzył prosto w oczy Tony’ego,
szukając w nich jakiegoś sprzeciwu. Nie znalazł jednak nic poza
niepewnością. Zbliżył się do niego na klęczkach i szepnął
jeszcze „Przepraszam”, nim położył dłoń na zimnej, metalowej
sprzączce paska od jego dżinsów.
Rozpiął mu pasek, guzik i
zamek błyskawiczny. Obsunął lekko spodnie, a potem bieliznę. Na
tyle, by móc wydobyć penisa. Obejmował go teraz swoimi palcami.
Czuł, jak sztywnieje. Sapnął ciężko. Nie obrzydzał go, ale…
Przekręcił głowę, by spojrzeć na Santę Boy’a, który w
międzyczasie usadowił się na biurkowym krześle i przeglądał się
wszystkiemu z głową podpartą na dłoni. Wyglądał jak jakiś
pieprzony król, który miał wszystko pod kontrolą. I właściwie
tak było.
Sasza zacisnął mocno oczy i
trochę na ślepo sięgnął językiem do czubka penisa Tony’ego.
Nie umiał określić, z czego to wynikało, ale nie pomyliłby go z
penisem Santy Boy’a. Może chodziło o smak, może o fakturę, a
może o temperaturę. Cóż, na pewno o wielkość. Zmusił się i
objął go wargami, a potem wsunął głębiej. Czuł, jak przesuwa
mu się po podniebieniu. Przypomniało mu się, jak robił to po raz
pierwszy. Z Santą Boy’em. Wszystko robił pierwszy raz z Santą
Boy’em. Przypomniało mu się, co wtedy czuł. Jak się denerwował,
nie chciał go zawieść. Nie chciał, żeby znalazł sobie na tamtą
noc innego kochanka, jak miewał to wtedy w zwyczaju. Chciał, żeby
został z nim, więc się starał. To było lata temu, ale pamiętał
doskonale właśnie to uczucie, jak penis Santy Boy’a przesuwał mu
się po podniebieniu. To nie było obrzydliwe, ale jednak czuł w
gardle dławienie. Oczy zaczęły go piec, a obraz zamazały zebrane
w kącikach łzy. Pamiętał wtedy też dłoń Santy, która w pewnym
momencie spoczęła na jego karku i zaczęła go po nim masować.
Właśnie takie miał myśli,
zadowalając oralnie Tony’ego. Santa Boy miał rację, myślał o
nim. Spiął się, gdy poczuł, jak ugina się materac.
‒ To takie dziwne, gdy pomyśli
się, że ludzie, których widzisz na co dzień, też się pieprzą,
prawda? ‒ usłyszał chrapliwy głos muzyka nad sobą. Pytanie
musiało być skierowane do Tony’ego. ‒ Kasjerka w sklepie,
kierowca autobusu, twoi starzy. I twoi koledzy. I on.
Po jego plecach przeszedł
dreszcz, gdy poczuł na nagiej skórze muśnięcie. Zaraz potem Santa
Boy przejechał paznokciami wzdłuż jego wystającego kręgosłupa,
a Sasza poczuł, jakby go na moment sparaliżowało. Jakby iskra
elektryczna przeleciała jego rdzeniem kręgowym. Dobrze, że
opanował się na tyle, by nie zamknąć ust.
‒ Zdradzę ci tajemnicę ‒
kontynuował Santa, a Sasza poczuł, jak się nad nim przechyla. ‒
To grzeczny chłopiec, chociaż zrobił sobie tego kolorowego czuba i
przebił sobie twarz paroma kolczykami. Tak w środku, to dobry
chłopiec. W każdym razie, znacznie lepszy ode mnie. Można by
powiedzieć „normalny”, jeśli nie zna się jego tajemnic. Więc
teraz połóż mu dłoń na głowie… No dalej.
Po chwili Sasza poczuł, jak
rzeczywiście Tony położył mu dłoń na głowie, mierzwiąc mu
przy tym włosy.
‒ Dobrze ‒ pochwalił go
Santa Boy i sięgnął do wypełnionego policzka Saszy, by przejechać
zgiętym placem po jego skórze. Zaśmiał się gardłowo. Brzmiało
to nieprzyjemnie i złowieszczo, niemal jak krakanie wrony. ‒ A
teraz chwyć go za irokeza i wciśnij mu twarz w swojej jajka, bo
inaczej nie dasz mu satysfakcji.
Tony patrzył się na Santę
Boy’a. Właściwie robił to przez cały czas, odkąd znaleźli się
we trójkę w sypialni. Czuł usta Saszy na swoim penisie, teraz jego
spocone włosy między swoimi palcami, ale nie spuszczał wzroku z
gwiazdora Rocka. Ten zaś był bezczelną świnią, tak jak opisywał
go Sasza. I może właśnie przez to był tak strasznie
magnetyzujące. Im bliżej twarz muzyka znajdowała się jego twarzy,
tym mimowolnie mocniej zaciskały się palce Tony’ego na irokezie
Saszy. Santa Boy w końcu nachylił się do niego tak bardzo, że
czuł jego oddech na swoim policzku. Jego penis zrobił się już
zupełnie sztywny.
Sasza zacharczał i próbował
unieść głowę, ale dłoń Tony’ego, która teraz już boleśnie
ciągnęła go za włosy, mu na to nie pozwoliła. Mężczyzna jednak
unieruchomił go nieświadomie, całą swoją uwagę skupiając na
muzyku. Na każdym z jego licznych tatuaży, na jego palcach
gitarzysty i na drobnych zmarszczkach wokół czarnych oczu, który
pojawiały się, gdy uśmiechał się szeroko, czyli tak, jak teraz.
Bezczelnie i hipnotyzująco.
Tak, Tony był zahipnotyzowany.
Jednak dla Santy był godzien być nawet przystawką. Chociaż oprócz
rozbawienia mina wpatrzonego w niego Tony’ego jak w święty
obrazek dawała mu także satysfakcję, musiał przyznać.
‒ Bo mi go udusisz! ‒
fuknął. ‒ I co ja pocznę? Mam tylko jego.
Tony wreszcie się opamiętał i
puścił Saszę, który odkaszlnął i z zaciętą miną spojrzał na
Santę Boy’a. Miał załzawione oczy i zaczerwienione wargi, z
których kącików wypływała ślina. W jego spojrzeniu mieszało
się tysiąc emocji. Na pewno było tam wiele złości i frustracji,
ale nie to teraz interesowało Santę. Rockman sięgnął do jego
podbródka i przyciągnął go gwałtownie za niego, samemu się
nachylając, aby złączyć ich wargi. Wepchnął mu przy tym język
do ust, całkowicie przejmując kontrolę nad pocałunkiem. Przez
cały czas trzymał przy tym Saszę za podbródek, uniemożliwiając
mu odsunięcie się. Zamruczał jedynie gardłowo w jego usta w
wyrazie śmiechu, gdy dojrzał kątem oka, jak Tony sięga dłonią
do swojego penisa, by po chwili dojść, patrząc na nich.
Zabawa dopiero się zaczynała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz