niedziela, 14 lipca 2019

Life is Cheap - BONUS: część IV


To musiało się stać. Jeśli oglądało się amerykańskie komedie i sitcomy, to było do przewidzenia. Tony wrócił do swojego warsztatu w najmniej odpowiednim momencie, bo nawet nic konkretnego nie zdążyło się wydarzyć. Nadal byli w pełni ubrani. Gdy ostrzegająco zaskrzypiały zawiasy drzwi wejściowych i zaraz potem w pomieszczeniu pojawił się jego były szef, Sasza sapnął po prostu z czystej frustracji. Zaraz jednak przypomniał sobie, z kim ma do czynienia. Spojrzał na twarz stojącego obok Santy Boy’a i zobaczył to, czego najbardziej się obawiał, mianowicie ten jego szatański uśmiech. Muzyk zdążył ocenić już Tony’ego i zakwalifikować jako niegroźną wesz, a teraz w jego głowie zradzał jakiś diabelski plan. Saszy wystarczyło jedynie rzucenie na niego okiem, żeby to wiedzieć… Źle. Żeby być tego wręcz pewnym.
Niedobrze. Nie chciał dodatkowych ofiar.

‒ Tony… ‒ zwrócił się do byłego pracodawcy, a jednocześnie przyjaciela ‒ to jest… No przecież wiesz kto. I trochę trafiłeś na zły moment.
Zanim Tony, który od przekroczenia progu wciąż gapił się niemal cielęcym wzrokiem na Santę Boy’a, zdążył cokolwiek odpowiedzieć, wtrącił się jego idol:
‒ No co ty mówisz, Sasza? ‒ skarcił kochanka muzyk, używając do tego teatralnego, prawie słodkiego głosu, który zaraz jednak przeszedł w znacznie zimniejszy ton. ‒ Wręcz nie mógł trafić lepiej.
Nim cokolwiek zdarzyło się wydarzyć, Sasza chwycił go za nadgarstek, próbując zastopować. Jego uścisk, choć mocny, wyrażał prośbę, jeśli nie błaganie. Tony też musiał wyczuć zmieniającą się atmosferę, może dojrzał ten diabelski błysk w oku muzyka, bo otrząsnął się z pierwszego zaszokowania i pojął, że najlepiej będzie wytłumaczyć sytuację:
‒ Chyba wiem, dlaczego tu jesteś ‒ zaczął. ‒ To był żart, totalna dziecinada. Nawet nie w moim stylu. W sumie, nawet nie wiem, dlaczego to zrobiłem. Chyba dlatego, żeby coś się między wami stało. Żebyście wreszcie porozmawiali jak ludzie, bo Saszy przecież bardzo zależy. To był jednak tylko bardzo głupi żart. Między nami nic nie było, tylko wypiliśmy trochę za dużo.
Sasza sięgnął do kieszeni i zajrzał do swojego telefonu. To, co tam znalazł, mocno go zszokowało. Nie spodziewałby się takich zagrań po Tonym. To już bardziej pasowałoby mu do ich wspólnego byłego, Marcio. Santa Boy za to zupełnie zignorował mężczyznę. Zwrócił się wprost do Saszy:
‒ I czego byś teraz chciał? ‒ spytał. ‒ Skoro już tu jestem.
‒ Chcę jechać do domu ‒ odpowiedział bez zastanowienia chłopak.
‒ Nadal będziesz chciał, jeśli powiem ci, że twoja matka śpi na fotelu w naszym salonie?
Sasza zrobił zdziwioną minę. Trochę się też jednak ucieszył, bo matka się przejmowała. Jednak teraz nie to było ważne.
‒ No to najpierw chcę jechać do hotelu, a potem do domu ‒ skorygował.
‒ Czyli co? Uszczęśliwi cię, jeśli najpierw cię przelecę, a potem wrócimy do domu, zjemy pizzę, oglądniemy film, znowu cię przelecę, a potem pójdziemy spać?  ‒ prychnął muzyk.
‒ Tak… ‒ odparł Sasza, patrząc mu prosto w oczy ‒ bardzo. Jeśli tylko ty będziesz czuł to samo.
Santa Boy zaśmiał się pod nosem tym swoim zachrypniętym głosem. Patrzył teraz na Saszę znacznie jaśniejszymi oczami niż jeszcze przed momentem. Chociaż był skupiony na twarzy chłopaka, której dotykał dłonią, wyłapał kątem oka nagły ruch przy drzwiach.
‒ Stój ‒ zatrzymał Tony’ego, który próbował ewakuować się z pomieszczenia. ‒ Z tobą jeszcze nie skończyłem. A z tobą… ‒ znów zwrócił się do Saszy ‒ mam jeszcze do pogadania, ale to później. Teraz mam ochotę się zabawić.
Podszedł do Tony’ego i z przyklejonym do twarzy najbezczelniejszym uśmiechem na świecie spytał:
‒ Jak skapnąłeś się, że jesteś gejem?
Brunet, który aż trochę skurczył się, gdy stanął koło niego Santa Boy, przełknął ślinę. Widział go już kilka razy na koncertach, ale zawsze tylko z daleka. Już wtedy robił wrażenie, nie tylko swoją charyzmą, głosem, czy umiejętnościami gry na gitarze, ale też chociażby tym, że przewyższał wzrostem wszystkich innych mężczyzn na scenie. Jednak to było zupełnie inne doświadczenie. Teraz jego gardło ściskało się znacznie mocniej, gdy dzieliło ich mniej niż długość ręki.
‒ Gdy miałem dwanaście lat, masturbowałem się do zdjęcia modela na opakowaniu bielizny, którą moja matka kupiła w markecie dla ojca ‒ wyznał.
‒ Klasyka! ‒ ucieszył się Santa, po czym zwrócił się do Saszy: ‒ Rasowy pedał!
‒ Prawda ‒ zgodził się Tony, pozwalając sobie na rozbawiony uśmiech. Już dawno się z tym pogodził.
‒ Hm, no dobra. A co by było, gdybym zaproponował ci autograf? ‒ drążył muzyk, najwyraźniej do czegoś dążąc.
‒ Ucieszyłbym się? ‒ odparł niepewnie Tony, nie wiedząc, skąd nagle to pytanie.
Sasza też nie wiedział, do czego to zmierzało. Był tylko pewien, że do niczego dobrego.
‒ Okej. A masz coś kolekcjonerskiego z High Death? Winyl albo coś? ‒ kontynuował Santa.
‒ Gitarę. Maraudera.
‒ No proszę! Więc ty ją kupiłeś.
Sasza jeszcze mocniej zmarszczył brwi. Nie wiedział o tym.
‒ Dobra. A gdybym podpisał ci się na niej?
‒ To ucieszyłbym się jeszcze bardziej.
Santa Boy zaparł się dłonią o drzwi tuż nad głową mężczyzny i pochylił się nad nim, by spojrzeć mu prosto w oczy.
‒ A gdybym zaproponował ci teraz seks? ‒ spytał, przewiercając go spojrzeniem swoich czarnych, przymrużonych teraz w uśmiechu oczu. ‒ Ucieszyłbyś się jeszcze, jeszcze bardziej?
‒ Ja…
Nagle w pomieszczeniu rozległ się odgłos dający, przynajmniej niektórym, poczucie satysfakcji. To Sasza uderzył muzyka w twarz otwartą dłonią. Santa Boy powoli skierował spojrzenie na swojego chłopaka, a potem niespodziewanie się uśmiechnął.
‒ Dobrze ‒ powiedział. ‒ Czyli jednak masz własną wolę.
‒ Nie wiem, co tym razem chodzi ci po tym czarcim czerepie, ale jeśli znowu mi to zrobisz, to zdechniesz w samotności. Przyrzekam ci to! ‒ syknął Sasza.
‒ Wierzę ‒ odparł Santa Boy, poczym pocałował go w usta.
Dłoń znów położył na jego głowie, długie, zimne palce wsuwając przy tym w jego nastroszone włosy. Nim zsunął ją na kark Saszy, na którym chłopakowi stały już włoski, zahaczył jeszcze o jego zaczerwienione ucho. Wszystko to robił z pełną premedytacją. Wszystko, co Saszy sterczało jeszcze kilka chwil temu, opadło po wejściu tego całego Tony’ego, ale Santa Boy wiedział, że jego suczka ma ciśnienie. W jego głowie zaczął rodzić się niecny plan, jak to wykorzystać. Bo był trochę zły przez to, że zdecydował się tu przyjechać. I bo to chuchro stojące jak jakiś posąg obok pozwoliło sobie dotknąć jego własności. Bo przydałoby się przypomnieć Saszy, że ma prawo kochać tylko jednego kutasa. I bo był wkurwiony, a jak był wkurwiony, to najnormalniej w świecie chciało mu się dupczyć. Tak już miał.
‒ No ale popatrz na niego ‒ zwrócił się do Saszy, który pod dotykiem jego palców napiął się jak struna. Santa widział, jak drgają mięśnie na jego szczupłej szyi. ‒ Nie jest ci go żal? Facet mnie uwielbia, ma mnie teraz koło siebie i nie dasz mu nawet uszczknąć okruszyny?
‒ Nie! ‒ syknął Sasza, ale jego głos się załamał, gdy muzyk chwycił jego małżowinę uszną między dwa place, a potem ją wykręcił. Skurwiel znał wszystkie jego punkty.
Podniecenie wróciło, ale teraz uderzyło w niego jedną, gwałtowną falą. Nakręcało go także to, że Sancie Boy’owi najwyraźniej znowu się chciało. Wiedział jednak, że muzyk nie odpuści, jeśli coś sobie wymyślił. Spojrzał więc załzawionymi oczami na Tony’ego, który nie miał pojęcia, jak się zachować, więc po prostu stał w miejscu. Wyglądał na mocno speszonego, to na pewno. Jednak w jego wzroku Sasza dojrzał coś jeszcze.
‒ Dobra ‒ zgodził się ‒ ale go nie dotkniesz.
Santa Boy uniósł brwi. Nie spodziewał się takiej łatwej zgody. Trójkąty jakoś nieszczególnie go kręciły, cały ten Tony jeszcze mniej, ale uśmiechnął się zadowolony. Będzie zabawa.
‒ Okej. To prowadź do sypialni, Tony.
To było trudne do określenia uczucie, usłyszeć swoje imię wypowiadane chrapliwym głosem legendy Rocka. Tony zmusił się do przełknięcia śliny. Miał ściśnięte gardło. Przecież on by nie mógł… Nie bawił się w takie rzeczy. Zazwyczaj.
‒ Sasza… ‒ rzucił błagalnie do swojego przyjaciela. Sam nie potrafił zmusić się do powiedzenia „nie”.
‒ Przecież go słyszałeś. Prowadź do tej sypialni.
Tony zrobił wielkie oczy. Chwilę jeszcze trwało, nim dotarło do niego, że to się naprawdę wydarzy. On nie miał nic do stracenia, do dłuższego czasu był sam, a skoro Sasza się zgodził, to chyba nic nie stało na przeszkodzie. Para miała najwyraźniej dużo do obgadania, ale to nie był na to czas.
‒ To chodźmy na piętro ‒ odezwał się.
 
Tony przysiadł na skraju swojego łóżka, na szczęście dość szerokiego. Sasza po chwili do niego dołączył. Z natury był blady, więc łatwo się czerwienił. Róż z ucha, które miętosił Santa Boy, rozlał mu się po policzkach albo odwrotnie. W każdym razie, był już zaczerwieniony, a jego oczy błyszczały. Wpatrywał się nimi w Santę, który stał kilka kroków przed łóżkiem i właśnie zaczął rozpinać swoją czarną koszulę.
‒ Żałujesz, Sasza, że ty tego nie robisz? ‒ spytał swojego kochanka. ‒ Nie wiem, czy zauważyłeś, ale często zdarza ci się odrywać mi guziki od koszul, gdy się na mnie tak rzucasz jak wygłodniały pies.
‒ Pieprz się.
‒ Hm, mam zamiar ‒ odparł Santa Boy.
Rozpiął wszystkie ze srebrnych guzików swojej koszuli i pozwolił jej zsunąć się ze swoich ramion na podłogę. Teraz na klatce piersiowej spoczywał mu tylko złoty łańcuch. Uśmiechnął się, gdy dostrzegł, jak Tony sięga dłonią do swojego penisa, jeszcze zapakowanego w bieliznę i spodnie. Aż przypomniały mu się czasy, gdy High Death było na szczycie, on wciągał szczyty kokainy, a tacy wpatrzeni w niego naiwniacy po prostu mu się podkładali, bo był pieprzoną gwiazdą. Dla niektórych, najwyraźniej, nadal był.
‒ Pomóż koledze, skoro mnie zabroniłeś ‒ zwrócił się do Saszy popędzającym tonem. Chciał zobaczyć, jak chłopak będzie obrabiał fiuta. To jak doświadczenie czegoś z nowej perspektywy.
Sasza obejrzał się na Tony’ego. Ten siedział w bezruchu z bardzo niepewną miną. Kolor jednak pojawił się na jego policzkach. Oddychał też jakby ciężej.
‒ I tobie to naprawdę nie będzie przeszkadzało? ‒ zwrócił się Sasza do kochanka.
Santa Boy wzruszył ramionami i uśmiechnął się bezczelnie.
‒ Przecież nawet, jak mu będziesz ciągnął, to i tak będziesz myślał o tym, jak cię posuwam. No nie mów, że tak nie jest.
‒ A mówił ci ktoś kiedyś, że jesteś bezczelnym chamem? ‒ parsknął Sasza, ale nie zaprzeczył. Obaj wiedzieli, że to prawda.
Wsunął się głębiej na łóżko, klęczał teraz na nim. Ściągnął górę swojej garderoby i rzucił ją za siebie, na podłogę. Oczom pozostałym obecnym w pokoju mężczyzną ukazała się jego chuda klatka piersiowa i płaski brzuch. Popatrzył prosto w oczy Tony’ego, szukając w nich jakiegoś sprzeciwu. Nie znalazł jednak nic poza niepewnością. Zbliżył się do niego na klęczkach i szepnął jeszcze „Przepraszam”, nim położył dłoń na zimnej, metalowej sprzączce paska od jego dżinsów.
Rozpiął mu pasek, guzik i zamek błyskawiczny. Obsunął lekko spodnie, a potem bieliznę. Na tyle, by móc wydobyć penisa. Obejmował go teraz swoimi palcami. Czuł, jak sztywnieje. Sapnął ciężko. Nie obrzydzał go, ale… Przekręcił głowę, by spojrzeć na Santę Boy’a, który w międzyczasie usadowił się na biurkowym krześle i przeglądał się wszystkiemu z głową podpartą na dłoni. Wyglądał jak jakiś pieprzony król, który miał wszystko pod kontrolą. I właściwie tak było.
Sasza zacisnął mocno oczy i trochę na ślepo sięgnął językiem do czubka penisa Tony’ego. Nie umiał określić, z czego to wynikało, ale nie pomyliłby go z penisem Santy Boy’a. Może chodziło o smak, może o fakturę, a może o temperaturę. Cóż, na pewno o wielkość. Zmusił się i objął go wargami, a potem wsunął głębiej. Czuł, jak przesuwa mu się po podniebieniu. Przypomniało mu się, jak robił to po raz pierwszy. Z Santą Boy’em. Wszystko robił pierwszy raz z Santą Boy’em. Przypomniało mu się, co wtedy czuł. Jak się denerwował, nie chciał go zawieść. Nie chciał, żeby znalazł sobie na tamtą noc innego kochanka, jak miewał to wtedy w zwyczaju. Chciał, żeby został z nim, więc się starał. To było lata temu, ale pamiętał doskonale właśnie to uczucie, jak penis Santy Boy’a przesuwał mu się po podniebieniu. To nie było obrzydliwe, ale jednak czuł w gardle dławienie. Oczy zaczęły go piec, a obraz zamazały zebrane w kącikach łzy. Pamiętał wtedy też dłoń Santy, która w pewnym momencie spoczęła na jego karku i zaczęła go po nim masować.
Właśnie takie miał myśli, zadowalając oralnie Tony’ego. Santa Boy miał rację, myślał o nim. Spiął się, gdy poczuł, jak ugina się materac.
‒ To takie dziwne, gdy pomyśli się, że ludzie, których widzisz na co dzień, też się pieprzą, prawda? ‒ usłyszał chrapliwy głos muzyka nad sobą. Pytanie musiało być skierowane do Tony’ego. ‒ Kasjerka w sklepie, kierowca autobusu, twoi starzy. I twoi koledzy. I on.
Po jego plecach przeszedł dreszcz, gdy poczuł na nagiej skórze muśnięcie. Zaraz potem Santa Boy przejechał paznokciami wzdłuż jego wystającego kręgosłupa, a Sasza poczuł, jakby go na moment sparaliżowało. Jakby iskra elektryczna przeleciała jego rdzeniem kręgowym.  Dobrze, że opanował się na tyle, by nie zamknąć ust.
‒ Zdradzę ci tajemnicę ‒ kontynuował Santa, a Sasza poczuł, jak się nad nim przechyla. ‒ To grzeczny chłopiec, chociaż zrobił sobie tego kolorowego czuba i przebił sobie twarz paroma kolczykami. Tak w środku, to dobry chłopiec. W każdym razie, znacznie lepszy ode mnie. Można by powiedzieć „normalny”, jeśli nie zna się jego tajemnic. Więc teraz połóż mu dłoń na głowie… No dalej.
Po chwili Sasza poczuł, jak rzeczywiście Tony położył mu dłoń na głowie, mierzwiąc mu przy tym włosy.
‒ Dobrze ‒ pochwalił go Santa Boy i sięgnął do wypełnionego policzka Saszy, by przejechać zgiętym placem po jego skórze. Zaśmiał się gardłowo. Brzmiało to nieprzyjemnie i złowieszczo, niemal jak krakanie wrony. ‒ A teraz chwyć go za irokeza i wciśnij mu twarz w swojej jajka, bo inaczej nie dasz mu satysfakcji.
Tony patrzył się na Santę Boy’a. Właściwie robił to przez cały czas, odkąd znaleźli się we trójkę w sypialni. Czuł usta Saszy na swoim penisie, teraz jego spocone włosy między swoimi palcami, ale nie spuszczał wzroku z gwiazdora Rocka. Ten zaś był bezczelną świnią, tak jak opisywał go Sasza. I może właśnie przez to był tak strasznie magnetyzujące. Im bliżej twarz muzyka znajdowała się jego twarzy, tym mimowolnie mocniej zaciskały się palce Tony’ego na irokezie Saszy. Santa Boy w końcu nachylił się do niego tak bardzo, że czuł jego oddech na swoim policzku. Jego penis zrobił się już zupełnie sztywny.
Sasza zacharczał i próbował unieść głowę, ale dłoń Tony’ego, która teraz już boleśnie ciągnęła go za włosy, mu na to nie pozwoliła. Mężczyzna jednak unieruchomił go nieświadomie, całą swoją uwagę skupiając na muzyku. Na każdym z jego licznych tatuaży, na jego palcach gitarzysty i na drobnych zmarszczkach wokół czarnych oczu, który pojawiały się, gdy uśmiechał się szeroko, czyli tak, jak teraz. Bezczelnie i hipnotyzująco.
Tak, Tony był zahipnotyzowany. Jednak dla Santy był godzien być nawet przystawką. Chociaż oprócz rozbawienia mina wpatrzonego w niego Tony’ego jak w święty obrazek dawała mu także satysfakcję, musiał przyznać.
‒ Bo mi go udusisz! ‒ fuknął. ‒ I co ja pocznę? Mam tylko jego.
Tony wreszcie się opamiętał i puścił Saszę, który odkaszlnął i z zaciętą miną spojrzał na Santę Boy’a. Miał załzawione oczy i zaczerwienione wargi, z których kącików wypływała ślina. W jego spojrzeniu mieszało się tysiąc emocji. Na pewno było tam wiele złości i frustracji, ale nie to teraz interesowało Santę. Rockman sięgnął do jego podbródka i przyciągnął go gwałtownie za niego, samemu się nachylając, aby złączyć ich wargi. Wepchnął mu przy tym język do ust, całkowicie przejmując kontrolę nad pocałunkiem. Przez cały czas trzymał przy tym Saszę za podbródek, uniemożliwiając mu odsunięcie się. Zamruczał jedynie gardłowo w jego usta w wyrazie śmiechu, gdy dojrzał kątem oka, jak Tony sięga dłonią do swojego penisa, by po chwili dojść, patrząc na nich.
Zabawa dopiero się zaczynała.
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz