poniedziałek, 1 lipca 2019

Trzy światy - ROZDZIAŁ 8 - Legenda wyśniona*


Mysz wciąż tam była. Leżała dziwnie wklęsła i zesztywniała na wycieraczce. Ojciec, który rano wychodził najwcześniej, bo jeszcze przed szóstą, musiał jej nie zauważyć albo wręcz przeciwnie i po prostu zrobił za drzwiami większy krok niż zazwyczaj. Sebastian też zupełnie zapomniał o tym biednym stworzeniu i pewnie miałby nieprzyjemną niespodziankę, ale mama odświeżyła mu pamięć.
 – Sebastian, rusz się i zrób coś z tym – rzuciła do syna męczącego przed telewizorem śniadanie, gdy miała właśnie wychodzić z Bohunem na spacer. – Prawie to capnął.

– Co niby? – rzucił nieprzytomnie Sebastian skupiony na oglądanym przez niego już ze sto razy odcinku „Teorii wielkiego podrywu”. – A, ta mysz czy coś. No to wyrzuć.
– Powiedziałeś „wyrzuć”? To było żywe stworzenie. Należy mu się jakiś szacunek, Sebastian.
– No to co mam zrobić? – sapnął, już podnosząc się z fotela. Wiedział, że tej dyskusji nie wygra. No i matka miała jednak rację. Sam miałby wyrzuty sumienia, gdyby wyrzuciłby tą biedną mysz do śmietnika. – Pochować?
– No wreszcie coś mądrego powiedziałeś – pochwaliła go matka, odciągając żywo zainteresowanego truchłem Bohuna. – Weź jakiś karton, po herbacie czy coś, włóż je tam, a potem zakop na łące.
– Okej.
Dopił resztki herbaty, umył się i ubrał, w co było pod ręką i znośnie pachniało, po czym wyszedł na klatkę. Chwilę zastanawiał się nad tym, czy powinien dotykać truchła gołymi rękami, w końcu mysz mogła mieć jakieś pasożyty. Zaraz jednak skarcił siebie za bycie takim… pedantem. Zupełnie jakby zamienił się w Grzesia.
– A co ty wyprawiasz najlepszego?
To Aśka z telefonem w jednej ręce i workiem ze śmieciami w drugiej zaglądała mu teraz przez ramię. Nawet nie usłyszał, kiedy schodziła po schodach z piętra wyżej.
– A nie widzisz? – parsknął. – Wkładam martwą mysz do opakowania po Liptonie. Będę ich zaskarżał i zostanę milionerem.
– Marzenia ściętej głowy.
Święta racja, pomyślał Sebastian, wstając z klęczek z myszą w kartonie. Żeby się stąd wyrwać, potrzebowałby cudu jak szóstka w totolotku. To zupełnie popsuło mu humor, a na dodatek przypomniał sobie wczorajszą porażkę z Monterem na koncercie.
– Hej! – Aśka klepnęła go z całej siły w plecy, widząc jego markotną minę. – Idziesz zakopać do lasu? To pójdę z tobą, tylko o kontenery zahaczymy.
– Spoko.
 Pod drodze na łąkę streścił jej wszystko, czego Aśka jeszcze nie wiedziała. Dziewczyna nie należała do subtelnych, więc śmiała się, kiedy historia stawała się śmieszna, czyli kiedy Sebastian zamieniał się w żałosny, bezkształtny glut, z którym Monter robił, na co miał akurat ochotę.
– Czy na tym świecie nie ma już normalnych facetów? – zamarudził Sebastian, kopiąc łyżką dziurę w poprzerastanej korzeniami ziemi na łące, nieopodal wzgórza, gdzie często w lecie robiono ogniska. – Nie jakichś przegiętych hipsterów, ani kryptopedałów z przerostem ego? Jakichś takich normalnych?
– A od czego masz Internet? – spytała Aśka, która kucała obok i wyplatała jakiś wianek.
Sebastian zerknął na nią ukradkiem. Zapewne swojemu dziełu też zrobi zdjęcie i wrzuci na Instagrama, jak to zrobiła z myszą w kartonie, pomimo jego protestów.
– Ta, gdyby w pierwszym zdaniu pytali o to, jaką lubię muzykę, a nie ile mam centymetrów.
– A ile masz centymetrów? – zainteresowała się Aśka, chichocząc.
Sebastian skomentował to jedynie pogardliwym parsknięciem. Nie zamierzał się tym chwalić. Nie było z resztą za bardzo czym. Był przeciętny.
– Rzeczywiście jesteś w niehumorze. To może pojedziesz ze mną do miasta na targi kwiatów? Będą rozdawać sadzonki kaktusa Zig Zaga za darmo, jak ktoś tylko przyniesie pięćdziesiąt butelek plastikowych. Wiesz, taka eko akcja. Przez miesiąc tylko chlałam Muszyniankę i biegałam co chwilę do toalety.
Czerniecki mało wyłapał z tego natłoku informacji. Coś o sikaniu i coś o kaktusie, ale pokiwał głową, godząc się na wyprawę. Nie miał dzisiaj nic do roboty, a dzień z Aśką, którą jak zwykle rozrywała energia, może pozwoli mu odzyskać humor.
Niecałą godzinę później siedzieli już obok siebie w starym busie. Ten przynajmniej jechał trasą ekspresową, przez autostradę, co znacznie skracało konieczność kiszenia się wraz z innym pasażerami w czterdziestu stopniach Celsjusza.
Targi odbywały się na rynku. Wystawcy prezentowali swoje rośliny w stylowych, skleconych z  drewna specjalnie na tę okazję budkach albo w zwykłych, materiałowych namiotach. Impreza musiała być dobrze reklamowana, bo ludzi było multum. Dużo rodzin z dziećmi i par. Na szczęście specjalnie na tę okazję powstały też stoiska z zimnymi napojami i lodami. Sebastian właśnie pochłaniał swoje rożka z dwiema gałkami o smaku słonego karmelu, jednym uchem słuchając dyskusji Aśki z jakimś hodowcą na temat walki naturalnymi metodami z opuchlakami, cokolwiek by to miało nie być, gdy zauważył w tłumie kogoś, kogo w ogóle się nie spodziewał. I nie chciał spotkać. Najwyraźniej ta osoba też go zauważyła, bo zaczęła kierować się w jego stronę i to nie sama.
– O kurwa – jęknął Sebastian, a starszy ogrodnik spojrzał na niego niechętnie. – Aśka, patrz.
– Co? Ale jaja, Grześ.
– Jak berety, normalnie.
Po chwili przed namiotem stali już w czwórkę. Pan ogrodnik taktownie oddalił się w głąb swojej fortecy. Grzesiowi, który trochę skrócił brodę, towarzyszył wyższy, ale równie szczupły brunet z dużymi okularami na nosie i w beżowej panamie** na głowie z niebieską kokardką.
– Seba, co za zaskoczenie! – wypalił pierwszy Grześ. Jego przyjazny ton aż ociekał sztucznością. – Ja to bym cię tu nigdy nie zaciągnął. Powiedziałbyś, że to dla dziewczyn.
– Powiedziałbym, że to pedalskie – sprostował beznamiętnie Sebastian, kierując wzrok na stojącego trochę za Grzesiem chłopaka. – Tak bym powiedział i ty dobrze o tym wiesz, znamy się przecież na wylot. No i nie jesteśmy dziećmi. Przestaliśmy nimi być jeszcze w liceum.
Patrzył na zmieniającą się twarz nowego, równie beznadziejnie śmiesznego, chłopaka Grzesia. Dobrze kombinujesz, pomyślał z satysfakcją, to ja posuwałem go przed tobą.
– Co ja w tobie widziałem? – Grześ pokręcił ze zrezygnowaniem głową. – Chodź, Tomek. Chciałem was sobie kulturalnie przedstawić… Ale z czym do czego?
– Rozumiem – podłapał ten cały Tomek i teraz to on spojrzał na Sebastiana z góry, którego to bardzo wkurzyło.
Nim odwrócili się i odeszli, nowy przydupas Grzesia poprawił jeszcze chwyt na doniczce z kaktusem Zig Zag. Wtedy Sebastian zwrócił uwagę na żelową bransoletkę z napisem „Pan jest moim Pasterzem” na jego nadgarstku. Doskonałe dopasowanie, pomyślał kwaśno.
– Jezu, kaktus! – przypomniała sobie Aśka. – Chodźmy szybko do punktu wymiany, bo zabraknie!
Pociągnęła za sobą Sebastiana, który w jednej ręce dzierżył worek z półsetką zgniecionych butelek po wodzie mineralnej.
– Widziałeś tego gościa? – zagaiła Aśka. – Facet miał spodnie trzy czwarte. No masakra.
– No – odparł Sebastian. Jednak wcale nie było mu do śmiechu.
Może kiedy patrzyło się na tę pastelową parę, człowieka nachodziła chęć rzygnięcia tęczą, ale Sebastian nie mógł powstrzymać zazdrości. Grześ miał teraz z kim popijać latte z sojowym mlekiem, chodzić godzinami po galeriach handlowych i jeździć na pielgrzymki. Jakkolwiek żałosne by się to nie wydawało Sebastianowi, to i tak nie mógł powstrzymać tego kłującego go rozgoryczenia. Też chciałby mieć kogoś takiego. Kogoś, kto by go rozumiał. Czy to było aż takie trudne?
W drodze powrotnej to on trzymał doniczkę z kaktusem na kolanach. Dostał od Aśki bardzo ważną misję dowiezienia go do domu w nienaruszonym stanie, bo ona była zbyt zajęta swoim telefonem. Oczywiście zdjęcia kaktusa zdążyły trafić już do Internetu.
Ta wycieczka miała za zadanie wyluzować Sebastiana. Wyszło zgoła coś zupełnie odwrotnego. Jadąc starym, rozklekotanym busem i ściskając doniczkę z kaktusem w dłoniach, czuł, jakby coś go od środka dusiło.
– No to nie zgrzytaj tymi zębami, tylko coś zrób – powiedziała w którymś momencie Aśka. – Rzuć go czy coś.
– Ale wtedy to jakbym przegrał.
– Albo jakbyś wygrał. Wiesz, jako ten mądrzejszy.
– Gówno prawda, że wygrywa mądrzejszy. Wygrywa ten, który czuje się jak zwycięzca, choćby i dlatego że jest idiotą.
Aśka przewróciła oczami.
– No to go nie rzucaj.
– No żeś pomogła – parsknął Sebastian.
– A proszę cię bardzo.

Gdy wrócili na swoje zadupie, dopiero zaczynało robić się ciemno. Aśka zaprosiła go do siebie, ale Sebastian nie miał ochoty na kolejny z jej zielonych koktajli. Nie chciał też wracać do domu, więc postanowił się przejść. Chwilę postał na mostku, przyglądając się paru kaczkom krzyżówkom, a potem ruszył ścieżką, po swojej lewej mając łąkę, na której zakopał dzisiaj mysz, a po prawej las. Szedł i tak szedł, nie myśląc nawet o niczym konkretnym. Las w nocy, to było magiczne miejsca. Sebastian słyszał pohukiwania sów i szelest krzaków, przez które przedzierały się jakieś całkiem spore zwierzęta, ale nie mógł niczego dojrzeć. Światła z pobliskiej fabryki, w której pracował Monter na stanowisku adekwatnym do ksywy, sprawiały, że wszystko przykryte było dziwną, szarą poświatą, przez którą rosnące w mieszaninie sosny i brzozy rzucały wydłużone, ostre cienie na ścieżkę, którą szedł. Przeszło mu przez myśl, że gdyby ktoś teraz z tych krzaków wyskoczył  i go zamordował, to jego ciało znaleziono by dopiero następnego dnia, po świcie.
Szedł jednak dalej gnany jakąś trudną do wytłumaczenia potrzebą, aż dotarł do sztucznego stawu. Brama prowadząca na plażę była o tej godzinie zamknięta, więc obrał przeciwny kierunek. Szedł groblą wzdłuż północnej, dzikiej i zapuszczonej części zbiornika. Tu brzeg był zarośnięty przez pałki wodnej, a przy brzegu kwitł grążel żółty. Jego szerokie liście swobodnie unosiły się na wodzie. Sebastian wyobraził sobie małych elfów, które mogłyby swobodnie po nich przeskakiwać. Co tu dużo mówić, miał aktywną kartę biblioteczną i zasób książek z półek z fantastyką, których jeszcze nie pochłonął, był już znacznie ograniczony.
Siedząc na porośniętym niekoszoną trawą brzegu stawu, czuł się tak dobrze. Lekko. Kiedy tu przychodził, zawsze sam, bo Grześ wolał naturę w formie ujarzmionej przez człowieka, więc z nim wybierał się na sztuczną plażę po drugiej stronie jeziora, myślał o tym, że właściwie nie wie, o co chodzi w życiu. Ludzie zaharowywali się w pracy, żeby wziąć kredyt na mieszkanie, który będą spłacać trzydzieści lat, i następny, żeby wymienić samochód na nowy. No i jeszcze chwilówkę, żeby polecieć na wakacje do jakiegoś modnego w tym sezonie kurortu. Tylko po co to wszystko, skoro dla każdego skończy się tak samo, zastanawiał się często Sebastian. Człowiek najpierw żył, a potem umierał. Zawsze było tak samo.
„Byle mieć gdzie spać i co włożyć do gara” – przypomniał sobie nagle. Coś takiego powiedział mu wczoraj ten rudy świrus z lasu.
– W sumie racja – mruknął Sebastian i rzucił kamyk do wody. – Nie ma co się spinać za bardzo.
Zrobiło się już całkiem ciemno. Tylko gwiazdy, których nie przysłaniała ani jedna chmurka, będą Sebastianowi oświecać drogę powrotną. Uznał, że już czas wybrać się do domu. Jutro miał przecież przyjść rano do pracy i wszystko dokładnie wypucować.
W sumie, nie był zaskoczony. Wiedział, że to się stanie. Po prostu to przeczuwał albo podpowiedział mu instynkt. Jakkolwiek by tego nie nazwać, widok Apacza stojącego w trawie blisko miejsca, gdzie rano zakopał mysz, nie zaskoczył go tak, jak powinien. Chłopak nie patrzył na niego, był odwrócony plecami do Sebastiana. Łąkowa trawa sięgała mu niemal do pasa. Jego rude, długie włosy byłby mocno rozburzone i falowały lekko na wietrze. Nie miał na sobie podkoszulka. Był niski, ale nie wątły. Biła od niego dziwna siła. Jakaś energia. Stał otoczony trawą i dzikimi kwiatami, a Sebastianowi wydawało się, że doskonale tam pasuje.
– Co ty tu robisz?! – warknął Sebastian, gdy dał już sobie mentalnego kopniaka i wybudził się z tego dziwnego półsnu. – Wiedziałem, że to twoja sprawka, świrusie! I znowu mnie śledzisz?!
Na początku w ogóle nie zareagował, zupełnie jakby nie usłyszał słów Sebastiana. Po chwili jednak odwrócił twarz w jego stronę. Czerniecki przełknął ślinę, gdy poczuł na sobie świdrujące spojrzenie żywo zielonych, wielkich ślepi, bardziej pasujących zwierzęciu niż człowiekowi. W wywołującym u niego dreszcze spojrzeniu nie wyczuł jednak złości.
– Już jej tam nie ma – powiedział w końcu chłopak. – Wykopała ją lisica i zabrała do nory.
– No to przynajmniej się na coś przypada. Wróciła do natury, zamiast rozkładać się na mojej wycieraczce.
– Właśnie!
Nagłe ożywienie i radość w głosie Apacza całkowicie zbiła Sebastiana z tropu, który aż zdębiał. Nim się spostrzegł, rudzielec przedarł się przez trawę i stał już przed nim. Kilka uschniętych kłosów traw zaplątało się w jego włosach. Dłoń chłopaka spoczęła na policzku Sebastiana.
– Wiedziałem! Wiedziałem, że twój zapach wróci. Że ty mu się postawisz, Doktorowy.
Sebastian dobrze rozumiał, o co mu chodziło. Pozostawało pytanie, skąd rudy kurdupel wiedział o tym, że wyrzucił z siebie część swoich frustracji w stronę Montera. Dłonie położył na odsłoniętych ramionach Apacza, który wciąż trzymał swoją na jego policzku. Wcześniej jednak wyciągnął mu te kilka źdźbeł trawy z włosów.
I tak stali. Sebastian nie miał pojęcia po co, ale szybko porzucił zastanawianie się nad tym. Czuł się po prostu dziwnie dobrze, wolny od szarej teraźniejszości. Ponure bloki z wielkiej płyty majaczyły światłami żarówek daleko za jego plecami.
– Ciekawe, że większość życia znałem jednego geja, a tu spada na mnie cała banda – rzucił rozbawiony nagle Sebastian. Chwycił dłoń rudzielca i ściągnął ją ze swoje policzka, ale jej nie puścił.
– Geja? Że niby ja jestem gejem? – zdziwił się chłopak, czy bardziej zainteresował jego słowami, znów przekręcając przy tym charakterystycznie głowę.
– A nie? – zakpił blondyn. – Przecież ty mnie prześladujesz. I mnie teraz maczasz. I przynosisz mi prezenty w postaci zdechłych myszy.
– No to może jestem gejem. Nie mam pojęcia. Ja tylko często o tobie myślę.
– Ach, tak.
Sebastian zamierzał zapytać „I co wtedy?”, ale nawet nie musiał. Apacz nagle się od niego odsunął i klasnął w dłonie. Nim zaczął się śmiać, rzucił jeszcze:
– I wtedy mi staje!
Sebastianowi nie pozostało nic innego, niż też zacząć się śmiać. Czuł się, jakby zrzucił kilka kilo ciężaru przez rozmowę z tym oderwanym od zwykłego świata idiotą z lasu.
– Boże, jaki jestem głodny – rzucił, przypominając sobie jednocześnie, że oprócz lodów nie jadł niczego konkretnego od rana.
– To babcia się ucieszy! – Apacz chwycił Sebastiana za dłoń i pociągnął w kierunku wąskiej ścieżki prowadzącej przez las, teraz pogrążony w mroku. – Nakarmi cię, Doktorowy.
Sebastian pomyślał, że to bardzo głupie dać się ciągnąć temu świrusowi pomiędzy zarośla. Że albo go tam zamorduje, albo zgwałci. Albo jedno i drugie. I trudno określić, w jakiej kolejności. Dał się jednak prowadzić, bo dłoń Apacza była bardzo przyjemna w dotyku. Bo powietrze w lesie było rześkie i pachniało ziołami. Słyszał i czuł, że wokół nich tętniło życie, mimo że nie mógł niczego dostrzec. To było ekscytujące w jakiś sposób.
– A skąd wiedziałeś, że będę akurat teraz tamtędy przechodzić? – spytał. – Masz jakieś paranormalne moce, czy śledzisz każdy mój krok?
– Po prostu byłem na rybach i zobaczyłem, jak siedzisz na brzegu. Mogłeś wracać tylko jedną ścieżką.
– No jasne. I akurat stanąłeś w miejscu, gdzie zakopałem mysz?
Szli wąską ścieżką, niemal całkowicie zarośniętą. Sebastian czuł, jak liście paproci ocierają się o jego łydki. Igliwie skrzypiało mu pod stopami. Tędy musiały chodzić jedynie dzikie zwierzęta i rudy świrus.
– Po prostu wiedziałem.
– No jasne – rzucił Sebastian, dla efektu przewracając oczami, chociaż nikt nie miał szansy tego zobaczyć. Wiedział, że bardziej treściwej odpowiedzi nie uzyska.
Za chwilę zobaczył rudą łunę za drzewami. Gdy wyszli z lasu, znaleźli się na małej polanie. Stał na niej mały, przedwojenny dom z cegły. Miał małe okna z drewnianymi okiennicami i spadzisty dach krytym gontem.
Blask bił od kamiennego pieca, do którego zgarbiona staruszka właśnie dokładała drewna ze ustawionego nieopodal stosiku. Rude, poprzeplatane gęsto siwymi pasmami, ale wciąż gęste włosy miała splecione w dwa warkocze za uszami.
– Och, jakiego świarnego młodzieńca przyprowadziłeś! – zawołała, gdy zobaczyła ich, wciąż stojących na brzegu lasu. – Dobrze. Pomoże nam przy kolacji, bo we dwoje to nie damy rady tej twojej zdobyczy.
Sięgnęła do wiadra i wyciągnęła z niego za ogon, choć przysporzyło jej to trudności, znacznego szczupaka.
– To była ostra walka! – Zaśmiał się Apacz.
Pociągnął skamieniałego Sebastiana za sobą i zaraz znaleźli się przy staruszce. Czerniecki spodziewał się wszystkiego, ale widok chatki w środku lasu i staruszki całkowicie go zaszokował. Czarodziejka chatka i czarownica, parsknął w myślach. Aż przypomniały mu si e te wszystkie bajki z dzieciństwa, które czytała mu mama przed snem.
Babka przyglądała mu się takimi samymi, intensywnie zielonymi oczami, co jej wnuk, więc się uśmiechnął.
– Ale nie będziemy smażyć filetów w głębokim oleju? – zapytał, przypominając sobie z niesmakiem, jak jego ojciec miał w zwyczaju przyrządzać swoje zdobycze.
– Bym to musiała odpokutować! – oburzyła się kobieta. – Takich rzeczy nie robi się takiemu delikatnemu mięsu. To stworzenie straciło życie, żeby nas nakarmić. Nie możemy zbezcześcić jego ciała! Nafaszerujemy filety ziołowym masłem, a potem owędzimy dymem z olchowego drewna.
– Brzmi wspaniale.
Sebastian spojrzał na dach domu. Był ciemno, więc nie mógł być stuprocentowo pewien, ale nie dojrzał przewodów. Skąd niby miałby iść, otaczał ich przecież las? Nie mają nawet prądu, pomyślał.
– Wyglądasz na zmęczonego – stwierdziła kobieta. – Tutaj odpoczniesz.

* Tytuł utworu Kata z płyty "Ballady", o której była mowa w pierwszym rozdziale
**Rodzaj kapelusza


2 komentarze:

  1. Byli partnerzy zawsze zjawiają się w nieodpowiednich momentach... Grześ chciał przyszpanować przed Sebastianem xd A Sebastian widać zaczął rozmyślać o życiu - ciekawe czy zbliżamy się już do momentu decyzji o wyjeździe? Jak na razie to chyba jakieś zacieśnianie więzi się szykuje. Tylko czy ten Apacz nie jest zbyt wielkim świrem? Zaczynam coraz bardziej się przekonywać do tezy że to właśnie on dokonał tego napadu "w przyszłości" Dziękuję bardzo za kolejny rozdział i weny życzę 😃

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, z byłymi to tak jest :D Hm, ciekawa jestem, czy ktoś uważa, że tym agresorem z przyszłości nie był Apacz. Będzie niespodzianka, czy nie? ;)
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń