sobota, 22 czerwca 2019

Life is Cheap - BONUS: część III


‒ On kiedyś złamał palce gościowi, naszemu sąsiadowi, gdy ten nazwał mnie pedałem. Czy tam ciotą, już nawet nie pamiętam.
Tony otworzył zaczerwienione oczy, by obdarzyć leżącego obok Saszę zamglonym spojrzeniem. Obaj byli porządnie wstawieni. Po czwartej kolejce puszkowanego, taniego piwa z pobliskiego marketu doszli do wspólnego wniosku, że fajnie byłoby pooglądać gwiazdy z dachu zakładu Tony’ego. Tu, leżąc na kocu, kontynuowali opróżnianie drugiego sześciopaka lokalnego sikacza.
Utknęli tu na całą noc, bo byli jeszcze na tyle trzeźwi, aby uznać, że schodzenie po schodach pożarowych, które właściwie były metalową, poluzowaną drabiną, w ich stanie było bardzo karkołomnym wyzwaniem. I mogło skończyć się bardzo źle. Pogoda jednak im sprzyjała. Było ciepło, a gwiazd nie przysłaniała ani jedna chmura.
‒ Zaimponowało ci to? ‒ spytał Tony. ‒ Co ty, dzieciak?
‒ Nie oficjalnie. ‒ Zaśmiał się bełkotliwie Sasza. ‒ Bąknąłem coś tam Sancie, żeby dał sobie siana i nie przejmował się jakimiś debilem. Żeby nie zachowywał się jak dzieciak, właśnie. To mu powiedziałem, ale w środku sikałem po nogach jak jakiś szczeniak. Wiesz, kiedyś było między nami tak, że musiałem się przemóc, aby odezwać się do niego jako pierwszy. Gdy szliśmy gdzieś za nim, zawsze szedłem trochę za nim, a nie obok niego. Jak jego pies, czy, bardziej adekwatnie, jak jego suka. Patrzyłem na jego szerokie plecy i czarne włosy sklejone lakierem, które falowały w rytm jego kroków. Był między nami wtedy straszny dystans, ale jeślibym się przewrócił, to byłem pewny, że on by się zatrzymał i pomógłby mi wstać, oczywiście okraszając to jakąś depczącą moje poczucie godności uwagą. A gdybym przewrócił się, bo ktoś podstawił mi nogę, to by mu tę nogę złamał… Teraz zastanawiam się, czy on by się w ogóle zatrzymał, bo nawet nie liczę na to, że by się odwrócił, żeby pomóc mi wstać.
‒ Może już nie pij więcej, co? ‒ zaproponował Tony po wysłuchaniu tego nieskładnego monologu swojego byłego pracownika.
Ułożył się wygodniej na kocu, tuż obok Saszy. Stykali się samymi końcówkami palców. Było naprawdę przyjemnie. Sasza czuł się dziwnie lekko, jakby zrzucił kilka kilogramów ciężaru z ramion. W jego głowie coś przyjemnie wirowało, nie pozwalając mu skupić myśli na niczym konkretnym. Odwrócił twarz w stronę leżącego obok Tony’ego ‒ jego przyjaciela, a niegdyś także pracodawcy. Uśmiechnął się szeroko, patrząc na niego iskrzącymi oczami. Sięgnął dłonią, aby skubnąć jego krótką bródkę. Zahaczył przy tym o jego dolną wargę. Była ciepła, lekko spierzchnięta i wilgotna.
Tak, wszystko było takie proste.
***
Sancie Boy’owi zajęło chwilę czasu, nim pojął, gdzie się znajduje. Noc spędził na kanapie, bardziej siedząc niż leżąc, w dodatku z szyją wygiętą pod jakimś niemożliwym do osiągnięcia przez trzeźwego człowieka kątem. Teraz odwdzięczała się paraliżującym bólem naciągniętego mięśnia. Santa pomasował się po szyi i rozejrzał po pokoju zamglonym jeszcze wzrokiem. Jego córka, która wczoraj opróżniła z nim butelkę wina, spała obok, zwinięta w kłębek niczym kot. Wyglądało na to, że miała jakiś przyjemny sen, bo jej jasną twarz zdobił uśmiech. Na fotelu zaś chrapała Susanne. Santę zdziwił jej widok, bo kobieta w ogóle wczoraj nie piła. Nic więc nie stało na przeszkodzie, by udała się do pokoju i spędziła noc w bardziej komfortowych warunkach.
‒ Więc tak wyglądałoby moje życie, gdybym był przeciętnym Amerykaninem po czterdziestce? ‒ mruknął do siebie Santa, ogarniając spojrzeniem bałagan, jaki wczoraj po sobie zostawili. ‒ Smutne to. Stara, przekwitła żona, na którą patrzę codziennie od dwudziestu lat, w tym od piętnastu z niechęcią. I progresywna córką, na którą wszystkie szczeniaki patrzą z wielką chęcią. Masakra.
Wstał i pomasował się jeszcze raz po szyi.
‒ Tylko nie zaciąż z jakimś debilem, nim nie skończysz studiów ‒ rzucił w kierunku Trish. ‒ I co mam teraz zrobić?
Rozwiązanie pojawiło się samo, bo jego telefon porzucony na stoliku powiadomił o przyjściu wiadomości tekstowej.
‒ Sasza? ‒ zdziwił się Santa, gdy zobaczył nadawcę. ‒ Już się stęskniłeś? Słabo, nawet jak na ciebie.
Syknął niezadowolony, gdy okazało się, że wiadomość nie zawierała tekstu, a jedynie zdjęcie. Żeby je zobaczyć, musiał najpierw włączyć Internet. Frustrowały go takie rzeczy. Kiedyś wszystko było prostsze. Zdjęcie w końcu się załadowało. Santa Boy zobaczył zbliżenie uśmiechniętej twarzy, męskiej. Zdjęcie zrobione w porannym świetle było tak ostre, że nawet otwarte pory na nosie były dobrze widoczne. Na pierwszym planie znajdowało się jednak coś innego. Penis. Obnażony i objęty przez dłoń mężczyzny ze skórnymi problemami, który robił to zdjęcie. Santa Boy nie miał problemów z rozpoznaniem tego penisa. Widział go przecież setki razy, miał go w swoich dłoniach, ustach, gardle i w sobie.
Pomyślał, że powinien poczuć coś na kształt zadowolenia. Tego właśnie chciał, prawda? O tym właśnie ostatnimi czasy rozmyślał. Chciał dla Saszy wyzwolenia i właśnie jego dowód miał teraz przed oczami. Powinien czuć zadowolenie.
Czuł coś zgoła innego. Cisnął telefon z powrotem na stolik, nie zaważając na to, czy go nie uszkodzi i czy hałas nie budzi Trish i Susanne.
W przedpokoju niemal wpadł na stojącego pod drzwiami Szczęściarza. Zupełnie zapomniał o jego istnieniu. Spojrzał na jego pysk. Na tą zdruzgotaną minę, którą robił. I już wiedział.
‒ Zlałeś się w łazience, co nie? ‒ spytał psa, a ten zastrzygł uszami. ‒ I oczywiście na dywanik, a nie na płytki? Bo by było za prosto, co nie?
W łazience stopą odsunął wilgotny dywanik na bok. Umył zęby i się ogolił. Zaciął się przy tym dwa razy. Nie pamiętał, kiedy ostatnio mu się to przydarzyło. Jego krew skapywała do umywalki. Patrzył na nią dłuższą chwilę, nim wreszcie odkręcił wodę i spłukał ją wraz z pianą. Wytarł twarz ręcznikiem. Gdy go odsunął, napotkał w lustrze swoje odbicie. Jego oczy były podkrążone, a skóra ściągnięta. Kurczowo zaciskał spękane wargi.
Czuł głód, ale nic nie zjadł. Nie wypił nawet porannej kawy, co było jego codziennym rytuałem. Ubrał się jak zwykle na czarno i wyszedł z mieszkania, trzaskając za sobą drzwiami. Zajęcie się kundlem postanowił zostawić starej prukwie i jego kopii z dwoma chromosomami X. Padało zaledwie ze dwa dni temu, a on czuł, jakby miał się zaraz udusić, mimo że ledwie co wyszedł na zewnątrz. Wsiadł do samochodu zaparkowanego na ulicy i włączył silnik. Ruszył. Na policzku zrobił mu się już strup. Zdrapał go, a krew znów zaczęła się sączyć.
***
Nie pamiętał szczegółów z poprzedniego wieczoru. Obudził się cały obolały z nieprzyjemnym pulsowaniem w głowie. Miał kaca. Leżał na dachu przykryty kocem i z poduszką pod głową. Tony musiał je przynieść specjalnie dla niego. Czuł, jakby coś było nie tak, ale nie potrafił sprecyzować co dokładnie. Wymacał prawą ręką telefon, ale nie mógł go znaleźć tam, gdzie się tego spodziewał. Rozglądnął się wokoło. Smartfon leżał po jego lewej stronie. To było dziwne. Głupie zaś było to, że zwracał uwagę na takie rzeczy. Sam nie wiedział dlaczego.
Odblokował smartfona jednym ruchem palca i sprawdził godzinę oraz czy nie przyszły do niego żadne wiadomości. Może to było naiwne z jego strony, ale nie miał na telefonie żadnych zabezpieczeń. Urządzenie nie powiadomiło go o nieprzeczytanych wiadomościach. Tego się spodziewał, ale i tak poczuł rozczarowanie. Nim wreszcie wstał, zapiął guzik od spodni. Kolejne poranne zdziwienie.
Tony czekał na niego w swoim zagraconym warsztacie z czarną herbatą w szklance z czerwonym uszkiem i kanapką. Uśmiechnął się na ten widok. Tego mu było teraz trzeba. Przydałaby się jeszcze aspiryna.
Sasza zastanawiał się, co ma zrobić. Po śniadaniu składającym się z kanapek z ogórkiem, bo tylko to udało się znaleźć w lodówce Tony’emu, zadzwonił do matki. Kobieta powiedziała, że pojechała na cały dzień w odwiedziny do znajomego, a jej mąż ma dzisiaj dwunastogodzinną zmianę na pogotowiu. Mieszkanie było więc zupełnie puste. Sasza nie miał ochoty tam wracać. Nie miał pojęcia, co ze sobą zrobić. Z braku laku postanowił pomóc Tony’emu. Jak zwykle w jego warsztacie, który bardziej przypominał graciarnię, było wiele do roboty. Wiele układania i ścierania kurzów. Zawsze jednak było to jakieś zajęcie.
‒ Tony wyszedł na chwilę ‒ rzucił, gdy w pewnym momencie usłyszał dzwonienie dzwonka, o który uderzał kant drzwi, gdy ktoś je otwierał. Stał tyłem, więc nawet nie widział, kto wszedł. ‒ Powinien być za kilka minut.
‒ Poczekam.
Cały zesztywniał, gdy usłyszał ten głos. Jedyny i niepowtarzalny. Zawsze mu się podał. Niski i mocno zachrypnięty, z erotyczną nutą. Teraz jednak wyczuł w nim coś innego. Groźbę. Gdy tylko doszło do niego to, że stoi za nim Santa Boy, poczuł ulgę i satysfakcję. Przyjechał po niego. Teraz jednak, gdy powoli się odwracał, miał obawy. Zobaczył dokładnie to, czego się spodziewał, w końcu znali się od dawna, ale i tak zacisnął nagle zesztywniałe palce na ścierce, którą wycierał kurze, w geście zdenerwowania. Santa Boy był zły. Wściekły wręcz. Nie okazywał tego w jakiś ekspresyjny sposób i to właśnie czyniło sytuację jeszcze gorszą. Stał na środku pokoju, rzucając ostry, podłużny cień. Otaczała go jasna poświata, tak mocno kontrastująca z jego ciemny ubraniem. W świetle padającym przez otwarte drzwi tańczyły wzburzone przez jego wejście drobiny kurzu. Stał w bezruchu, wbijając ciemne spojrzenie głęboko osadzonych oczu w Saszę. Nawet nie mrugał przy tym zbyt często. Nie poruszał się, przypominał teraz wręcz antyczny pomnik jakiegoś boga, ale Sasza widział wyraźnie, jak drga mięsień na jego częściowo pokrytej tatuażem szyi.
‒ Nie poświęcałem ci wystarczająco dużo uwagi, więc spieprzyłeś tutaj? ‒ zadrwił Santa Boy. ‒ Do nawróconej matki i do… Bardzo żałosne.
Miał rację, więc Sasza nie odpowiedział. Był też w za dużym szoku, aby to zrobić. Gorączkowo zastanawiał się, dlaczego mężczyzna tu teraz przed nim stoi. Zupełnie się tego nie spodziewał. Odpadało to, że przyjechał tu za nim, bo bał się, że Sasza postanowił go opuścić. Wtedy też byłby zły, ale dlatego, że dał się ponieść takiego rodzaju emocjom. Nie lubił przyznawać się do tego, że na kimś mu zależało. Jednak to było coś innego. Santa Boy był wściekły. Sasza znał go bardzo dobrze, więc mógł to stwierdzić chociażby po sposobie, w jaki zaciskały się jego wargi. Z tego, że włosy opadały mu na twarz, a on nie poprawiał ich swoim zwyczajowym gestem. Czarne pasma przysłaniały mu więc błyszczące od duszonych emocji oczy, co tylko sprawiało, że wyglądał jeszcze bardziej dziko. Saszę to przerażało, ale też budziło dziwną ekscytację.
Chorą, było tu lepszym określeniem. Stawał mu.
Tkwił więc w miejscu zupełnie bez ruchu, pozwolił sobie tylko na oddychanie. Czekał na to, aż coś się wydarzy, jednak cisza, która zapadła między nimi, tylko się przedłużała. On nie chciał wykonać pierwszego ruchu. Od jakiegoś czasu to on inicjował wszystko między nimi, zaczynając od normalnej rozmowy przy porannej kawie, a kończąc na jałowym ostatnio seksie. Miał tego dość. Chciał czegoś innego. Może to stanie się właśnie teraz.
Potem mogli przegadać to, co między nimi nie grało. To, co od jakiegoś czasu kotłowało się w czarcim czerepie Santy Boy’a, ale to później. Pewnie każdy psycholog pokręciłby na to ze zrezygnowaniem głową, ale Sasza chciał teraz seksu. Takiego patologicznego numerku ze wściekłości. Wszystko przez to jak Santa teraz wyglądał. Jak na niego patrzył. Zajebiście mocno teraz tego potrzebował, a myśląc o tym, tylko bardziej się nakręcał. Uwierał go już szew w spodniach.
Podniósł z powrotem wzrok na Santę Boy’a. Mężczyzna nie patrzył już na niego. Spojrzeniem prześlizgiwał się po wyposażeniu warsztatu, narzędziach powkładanych do kartonów stojących na drewnianych, zrobionych przez Tony’ego półkach. Jego farbowane niedawno włosy i metalowe ćwieki w kurtce iskrzyły się w ostrym, porannym świetle wpadającym przez otwarte drzwi. Teraz już nawet na niego nie patrzył.
‒ A pierdol się, stary zgredzie! ‒ warknął Sasza i wyminął go z zamiarem wyjścia na zewnątrz. Więcej niż to nie zaplanował. Nie wiedział, gdzie pójdzie.
Zatrzymało go chwycenie za nadgarstek. Mocne i stanowcze. Santa Boy szarpnął nim, zmuszając chłopaka do obrócenia w swoją stronę. Sasza spojrzał na swoją unieruchomioną, podniesioną teraz rękę. Skurwiel miał naprawdę wiele siły. Chwycił go przy tym tak niefortunnie, że wykręcał mu skórę. Zostanie mu po tym ślad.
‒ No co?! ‒ syknął sfrustrowany.
Santa patrzył się na niego przez chwilę, po czym niespodziewanie wypalił:
‒ Pieprzyłeś się z „panem MacGyverem”?
‒ Co…? ‒ jęknął ledwo słyszalnie Sasza, którego to pytanie całkowicie zaskoczyło.
Nie miał pojęcia, skąd Santa Boy mógłby mieć takie podejrzenia. Zupełnie nie rozumiał, skąd to się wzięło. To, że spędził noc w mieszkaniu jakiegoś faceta, nie oznaczało automatycznie, że się z nim przespał. Już miał zacząć się tłumaczyć, ale nagle do głowy wpadł mu inny pomysł.
‒ A nawet jeśli? ‒ rzucił, uśmiechając się przekornie. ‒ Mnie to nie wolno? Tobie tak, a mnie nie?
‒ Zgadza się ‒ odparł Santa bez chociażby mrugnięcia okiem. ‒ Wiesz, moi polscy przodkowie wymyślili adekwatne do tej sytuacji powiedzenie: „Co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie”.
Sasza chciał mu tylko dopiec, ale teraz to sam się zirytował.
‒ Istnieją jakieś granice bezczelności i ty je właśnie przekroczyłeś! ‒ warknął i szarpnął ręką, aby wyrwać się z uścisku.
Skończyło się to na tym, że Santa Boy, wciąż trzymając go za nadgarstek, wykręcił mu rękę na plecy. On naprawdę ostatnimi czasy polepszył formę, a Sasza się zapuścił. Nie był zbyt wielkim fanem treningów na siłowni i teraz miał okazję poczuć tego skutki. Poza sporą różnicą wzrostu i masy Santa Boy miał także dużą przewagę w sile.
‒ Bo co? ‒ wysyczał swoim zachrypniętym głosem muzyk wprost do ucha Saszy. ‒ Bo nie rżnąłem cię tak, jak lubisz? Nie mogłeś się powstrzymać, zacisnąć swojej szpary? Heh, w końcu zawsze była z ciebie straszna suka. A ja głupi sądziłem, że może jest w tobie coś więcej. Najwyraźniej się myliłem.
Sztywne, zniszczone wielokrotnym farbowaniem włosy Santy drażniły skórę szyi Saszy. Prawie przez to zwariował, nie mógł się skupić, ale dotarło do niego znaczenie słów wyszeptanych mu do ucha. Zrozumiał ich przekaz… I nie mógł się z nimi nie zgodzić. Jego zdrada była jakąś bzdurą, jakimś wielkim nieporozumieniem, ale reszta to sama prawda. Był suką. Wierną, ale jednak suką.
Wykręcił głowę, by spojrzeć na stojącego za nim muzyka. Nic nie powiedział. Spojrzenie jego lekko wyłupiastych i nudnych, bo szarych oczu mówiło samo za siebie. Prosił.
‒ Jaki ty jesteś brzydki ‒ rzucił wręcz odkrywczym tonem Santa, a potem przysunął się jeszcze bardziej do Saszy, dociskając swojego biodra do jego tyłka.
Sasza poczuł, że mężczyzna był podniecony. Sam miał ten problem już od dłuższej chwili, więc skierował wolną dłoń do rozporka spodni. Santa Boy jednak wyłapał kątem oka ten ruch, więc ta też została mu wykręcona na plecy. Spojrzał w kierunku drzwi, które wciąż były otwarte. Przesunął nogę w tył, aż nie wyczuł stopy Santy Boy’a. Nadepnął na nią z całej siły i wyszarpnął się z uścisku. Zdezorientowany takim obrotem sprawy muzyk pozwolił mu się uwolnić.
‒ Kurwa! ‒ syknął jedynie z bolesną nutą w głosie.
Sasza w tym czasie dopadł już do drzwi warsztatu. Chwycił za klamkę i krótką chwilę bił się jeszcze z myślami. Zatrzasnął je jednak i zaparł się o nie plecami. Spojrzał spod ściągniętych brwi na stojącego na środku pomieszczenia Santę Boy’a, którego twarz tylko przez moment zdradzała zaskoczenie. Zaraz pojawił się na niej jego firmowy, dupkowaty uśmiech.
‒ Myślałem, że spieprzysz ‒ przyznał rozbawiony. ‒ Chyba za dużo się wciąż po tobie spodziewam.
‒ Ty skończ pieprzyć! ‒ warknął Sasza i odbił się od drzwi.
Dopadł do Santy i chwycił go za kołnierz kurtki. Pociągnął ją gwałtownie, zmuszając go do pochylenia się. Sam musiał stanąć na palcach, aby wymusić na muzyku pocałunek. Zmiażdżył jego spierzchnięte wargi swoimi, a potem wepchnął do jego ust język. Zacisnął przy tym oczy. Trochę przez przyjemność, którą odczuwał, a trochę przez frustrację.
Santa Boy chwycił go za irokeza, aby ociągnąć go od siebie. Nie puścił go jednak. Patrzyli teraz na siebie z odległości kilkunastu centymetrów. Santa najwyraźniej nie mógł się zdecydować, jak postąpić z chłopakiem, a Saszę maltretowała ta stagnacja. Prawie sikał po nogach, wyczekując na to, co miał nadzieję, że się wydarzy. Przypomniał sobie ten chory numer z hotelowego pokoju, który zapewne nabawił bogu ducha winną pracownicę traumy na całe życie.
Nie mógł powstrzymać chichotu. Był beznadziejny. Wszystko się sypało, a on myślał o seksie.
Jęknął, gdy Santa szarpnął go za irokeza, wyginając mu przy tym szyję i zmuszając do uniesienia twarzy. Przesunął zimną dłoń na jego kark, a potem zacisnął ją pod jego gardłem. Całował go, nie pozwalając Saszy chwycić tchu. Chłopak załzawionymi oczami patrzył wprost w zmrużone niebezpiecznie ślepia Santy Boy’a. Jego białka były poprzecinane gęstą siecią czerwonych naczynek.


2 komentarze:

  1. Ja cię kręce XD Najpierw brazyliada w wykonaniu Santy, a teraz akcja z zazdrością. Ojojoj… XD Naprawdę komuś tu na kimś zależy >_<
    Gdyby nie typowa dla niego pogadanka, to pomyślałbym, że miękka pipa się z niego robi XD A tekst z przeciętnym 40-letnim Amerykaninem, jak zwykle rozbrajający XD - Zresztą jak większość jego tekstów :D
    Nie mogę uwierzyć, że zdjęcie zostało zrobione przez Tony’ego XD Ale serio?! I ta cała gra Saszy, żeby Santa jeszcze bardziej się wkurzył XD Mega. Nie myślałam, że wkurzony Santa będzie aż taki mrau XD Nie mogę się doczekać kolejnej części…
    Wielkie dzięki za kolejny rozdział o tej szalonej parze <3
    Życzę oczywiście dużo weny i do następnego :3
    Pozdrawiam ^_^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tymi tekstami Santy to ja się muszę nagłowić. Coś typu, czy już przekroczyłam granicę, czy nie. No, chyba dlatego Santa jest taki lubiany - cham, ale jednak kocha :D No Tony to zrobił, bo pomóc chciał, to taki dobry gościu jest :)
      Pozdrawiam ^^

      Usuń