Aśka
szybko odzyskała rezon. Nie wiedziała oczywiście, co się właśnie
działo i jaka była tego przyczyna. Miała tylko swoje domysły, ale
pojęła, jaką ma w tym przedstawieniu odegrać rolę. Nim
przylgnęła mocniej do ramienia Sebastiana i przykleiła na usta
głupawy uśmiech, taki trochę rozpijaczony, a trochę rozmarzony,
zerknęła na swojego przyjaciela jednak lekko skonsternowana. Nie
znała go takiego.
Monter
także okazał się dobrym aktorem. Zamiast się speszyć, a może
nawet spanikować, to on pierwszy zamachał w ich kierunku i
przywołał do siebie gestem dłoni. Bez chociażby nerwowego
mrugnięcia okiem przedstawił Sebastiana i Aśkę, którą kojarzył
z Trupiarni jedynie z widzenia, swojej dziewczynie, Natalii.
–
To jak się poznaliście? –
spytała szatynka. – Sebastian, nie obraź się, chociaż to
bardziej komplement, ale trochę mi nie pasujesz do moich brudasów.
Sebastian
spojrzała na owych „brudasów” stojących za Monterem, który
właśnie brał bardzo długi łyk piwa, zapewne ratując się ten
sposób przed koniecznością dołączenia do rozmowy. Glaca
uśmiechał się szeroko, najwyraźniej uszczęśliwiony możliwością
obejrzenia teatru zupełnie za darmo. Nie musiał nawet kupować
biletu. Cała sytuacja wyraźnie go bawiła. Chyba tylko z tego
powodu nie zaczął klaskać: nie chciał rozproszyć aktorów i
przerwać przedstawienia. Długowłosa sierotka zaś wyglądała tak,
jak zwykle dla Sebastiana. Czyli zupełnie nijak. Gdyby nie te
charakterystyczne włosy sięgające pasa, chyba nadal nie
rozpoznałby go na ulicy. Apacza nie było.
–
Och – podłapał Sebastian,
zamierzając odpowiedzieć – po prostu w tym samym momencie mnie i
Adriana dopadła tak samo nagląca potrzeba, której musieliśmy
natychmiastowo dać ujście.
Trudno
było mu powstrzymać śmiech, gdy zobaczył panikę malującą się
w oczach Montera. Na szczęście zdołał się opanować ostatkiem
woli. Pomogła mu w tym Aśka, która kopnęła go ukradkiem w kostkę
i sama zdusiła chichot, przyciskając mocniej twarz do jego
ramienia. Glaca za to się nie hamował. Nie wydał żadnego odgłosu,
ale jego uśmiech sięgał już od jednego lekko odstającego ucha do
drugiego. Świetnie się bawił jako widz teatrzyku. Najwyraźniej
rozumiał całą sytuację lepiej, niż Sebastian dotąd podejrzewał.
–
Potrzebę? – zdziwiła się
Natalia. – O co mu chodzi?
Z
pytaniem zwróciła się do swojego chłopaka, ale ten nie zdążył
nic odpowiedzieć, bo uprzedził go Sebastian:
–
Chodziło o penisy.
Mówiąc
to, patrzył prosto w rozszerzające się oczy Montera. Zobaczył w
nich wściekłość, ale przede wszystkim strach. Spodobało mu się
to.
–
Że co? – zdziwiła się
Natalia.
–
Po prostu nasze psy musiały
opróżnić pęcherze w tym samym momencie – wyjaśnił Sebastian,
robiąc głupawą minę. – Spotkaliśmy się na spacerze. Wiesz, że
nazywa twojego psa „szczurem”?
Poprowadził
konwersację na bezpieczną ścieżkę, na teraz odpuszczając
Monterowi. Póki co, oczywiście. Na razie musiał mu dać do
zrozumienia, że nie był tylko podkładającą się wydmuszką.
Chciał szacunku, to oczywiste, ale także tego, by Monter uznał go
za kogoś, dla kogo warto ryzykować.
Później
usiedli przy stoliku w kącie, gdzie było trochę ciszej i gadali o
pierdołach. Chociażby o tym, że Sebastian i Natalia mieszkali od
urodzenia na tym samym osiedlu, a w ogóle się nie kojarzyli.
Czernieckiego aż tak to nie dziwiło, bo nie zwracał większej
uwagi na dziewczyny, a na te brzydkie tym bardziej. Oczywiście swoje
myśli zachował na siebie. Przy stoliku nie było wystarczającej
ilość miejsc, więc Aśka ostentacyjnie usiadła mu na kolanach.
Nie przedstawili się jako para, ale sygnały były oczywiste. Coś
musiało między być. Tak przynajmniej miało to wyglądać.
Apacz.
Sprawa tego świrusa zupełnie wypadła mu z głowy, a przecież to
niby po to tu przyszedł – aby o niego zapytać. O to, czy powinien
się martwić, bo kurdupel naprawdę był niebezpieczny, czy nie. Nie
było to do końca kłamstwo. Naprawdę przejął się tym incydentem
z lasu. O sprawie zaś przypomniał sobie dopiero teraz, czyli gdy
stał przy pisuarze w zasyfionej toalecie klubowej i strzepywał
ostatnie krople moczu z penisa. „Może rzeczywiście powinienem
olać sytuację?” – pomyślał rozbawiony.
Zaraz
jednak przestało mu być do śmiechu, bo poczuł mocne pchnięcie w
ramię. Zachwiał się, prawie nie przycinając sobie przy tym
przyrodzenia zamkiem błyskawicznym czarnych dżinsów. To był
Monter. I wyglądał na porządnie wkurzonego.
–
No hej, te obok są przecież
wolne. Chyba że zająłem twój ulubiony? – spytał Sebastian. –
To już się usuwam.
–
Nie pieprz.
–
Nie zamierzam. Chyba już
zdołałeś poznać, że wolę inne okoliczności. Bardziej
naturalne, gdy już o tym mówimy.
Czuł
jak serce tłucze mu się w piersi i krew pulsującą w szyi. Jego
twarz pokryły krople potu. Nigdy wcześniej nie znalazł się w
takiej sytuacji. Nie był ani przesadnie towarzyski, ani konfliktowy.
Czuł obawę, ale przede wszystkim ekscytację. Taką, której
wcześniej nie miał okazji doświadczyć. Wściekłość w oczach
Montera tylko ją podjudzała. Była podobna do tej, jaką czuł
podczas seksu, a jednocześnie zupełnie inna.
Zaraz
jednak przyszło coś na kształt rozczarowania, gdy zmrużone,
skupione na nim oczy Montera stały się rozbiegane. Brunet
spojrzał w stronę trzech kabin, nagle zaniepokojony tym, że ktoś
mógłby w nich być i słyszeć ich rozmowę, która najwyraźniej
nie obrała kierunku, jaki planował. Gdy upewnił się już, że
wszystkie zamki są otwarte, jego uwaga ponownie skupiła się na
Sebastianie. Teraz wydawał się jeszcze bardziej skoncentrowany. Co
było dla Sebastiana trochę straszne, a trochę jeszcze trudne do
określenia.
Pod
naporem bruneta musiał cofnąć aż pod wyłożoną granatowymi
kafelkami ścianę. Dozownik mydła wbił mu się boleśnie w plecy,
na wysokości łopatki.
–
Po co tu przylazłeś?! –
wysyczał Monter, chwytając go za koszulę i zbliżając ich twarze
do siebie. Śmierdział alkoholem, dymem papierosowym i potem.
Mężczyzną.
–
Hej, no wiesz? Jeszcze nie
zdążyłem umyć dłoni…
–
Mówiłem, żebyś nie pieprzył
– powtórzył brunet. – Po coś tu dzisiaj przylazł, Doktorku?
Czyżbyś sobie coś wyobrażał? Świerzbi cię dziura, co?
Roześmiał
się i obrzucił blondyna pobłażliwym, wręcz wzgardliwym
spojrzeniem.
– A
może ciebie? – odparł Sebastian, odtrącając dłoń trzymającą
materiał jego koszuli. – Czyżby wszystkie zakompleksione kryptocioty
miały wybiórczą pamięć?
Nie
tak to miało być. Chciał emocji, może nawet wściekłości, ale
miało to przerodzić się to w coś dobrego. Chciał stać się dla
Montera wyzwaniem wartym ryzyka. Dlatego pożałował swoich słów,
zanim skończył jej jeszcze wypowiadać, ale po prostu nie mógł
inaczej. Nawet on, dupek, puszczający się w lesie z obcym gościem,
a zaraz później zrywający ze swoim chłopakiem, zrzucając przy
tym cała winę na niego, miał przecież swoją dumę.
–
Sam się pieprz – wysyczał
Adrianowi prosto w twarz, nim go wyminął, szturchając przy tym w
ramię, i wyszedł z toalety.
I
nawet nie umył dłoni.
Przez
tłum na głównej sali przebił się tylko po to, aby zabrać Aśkę
i bez słowa wytłumaczenia pociągnąć ją ku wyjściu. Choć
zapewne słowa nie były potrzebne. Na to przynajmniej wskazywał
uśmieszek Glacy, który Sebastian zdążył wyłapać kątem oka.
Gdy
stali już na ulicy, a Aśka poprawiała swój szal, który nosiła
zawsze i wszędzie, do Sebastiana dotarło, że wszystko co ostatnio
zrobił było totalnie i bezsprzecznie bez sensu. Po prostu
idiotyczne. I że najchętniej wypłakałby się teraz Grzesiowi.
–
Co cię ugryzło? – spytała
dziewczyna, sprawdzając w odbiciu ekranu smartfona stan makijażu. –
Napadł na ciebie w klopie, co? Aż z niego kipiało.
–
To cham!
–
No raczej! – parsknęła Aśka.
– Dlatego tak cię kręci. Wiesz, pierwotne instynkty. Dzieci z
tego nie będzie, ale do tego to się sprowadza. Testosteron i
skurwysyństwo, to nas, biedne samiczki, czyli ciebie też, przyciąga
w facetach. A później obgryzamy z kącie paznokcie.
Sebastian
w odpowiedzi jedynie westchnął, w duchu jednak się zgadzając.
–
Odpuszczasz?
Dobre
pytanie.
–
Nie wiem.
Gdy
wrócił do domu, było już po dwudziestej trzeciej. Nie tak to
planował, miał przecież jutro rano poprawkę, od której bardzo
dużo zależało. Jeśli nie zaliczy seminarium, nie będzie mógł
podejść do ostatniego terminu egzaminu we wrześniu.
–
Kurna – syknął, gdy pęk
kluczy, którymi przed momentem otwierał drzwi wejściowe
mieszkania, spadł mu z brzdękiem na podłogę.
Rozsznurowywanie
po ciemku butów także nie należało do najłatwiejszych. Prawie
podskoczył, gdy nagle usłyszał dochodzący z kuchni głos matki:
–
Dobrze się bawiłeś?
Siedziała
na pufie przy stole i paliła papierosa. Gdy brała kolejny buch, żar
na moment mocniej rozświetlał jej pomarszczono twarz.
– O
co ci chodzi? – odparł Sebastian. – Nie mam siedmiu lat.
–
Hm. A nie masz jutro egzaminu?
–
Zaliczenie, a nie egzamin –
poprawił ją.
Uznał,
że to koniec rozmowy, więc udał się do swojego pokoju. Jednak
jego matka miała coś jeszcze do powiedzenia.
–
Zerwałeś z Grzesiem, co nie? –
spytała.
Sebastian
wrócił i stanął w progu kuchni.
– I
koniecznie musisz teraz o tym mówić? – spytał szeptem, wyraźnie
zły. Nie chciał, żeby przypadkiem ojciec to usłyszał.
Matka
go zignorowała.
–
Wiesz, co pomyślałam, gdy
przyprowadziłeś go pierwszy raz do domu? Byliście wtedy w liceum.
–
Boże, nie wiem… Że to mój
kolejny z moich kolegów?
–
Nie. – Zaśmiała się. – Od
razu wiedziałam, jak tylko was zobaczyłam. Pomyślałam sobie, że
może tak jest lepiej. Bo przynajmniej nie zaciąży i nie pociągnie
cię ze sobą na dno.
–
Co? – zdziwił się Sebastian.
Nigdy nie rozmawiali w ten sposób.
–
Patrzyłam na te wszystkie
nastolatki z blokowiska zachodzące w ciąże i rodzące pierwsze
dziecko przez maturą. Na te sztuczne, wymuszane śluby „Bo co
ludzie powiedzą?”. Na tych nastolatków, którzy już nigdy nie
zdołają się stąd wyrwać, z tych czterech ścian pokrytych
boazerią… I w sumie się cieszyłam. Także z tego, że to był
właśnie Grześ. Grześ był dobrym wyborem.
–
Co niby masz na myśli?
–
On jest trochę… „Śmieszny”
to złe słowo. Dziwny? Ja jestem starej daty, mnie on na pewno
dziwi, ale to dobry wybór. Bezpieczny. Może nudny, trochę
karykaturalny, ale bezpieczny. Przecież chcesz się stąd wyrwać,
prawda? Skończysz studia i może będziesz pracować w zawodzie, a
może przyklepywać dane w jakiejś korporacji. Tak czy siak, Grześ
ze swoją brodą drwala i pastelową koszulą świetnie wpisywałby
się w ten obrazek. Pasowałby do całości. Jego mógłbyś zabrać
na pracownicze przyjęcie. Może się jeszcze zastanowisz? Popatrz na
swojego ojca. Nie wiesz, jaki on kiedyś był. I się nie dowiesz.
Ale to moja wina, że teraz jest właśnie taki. Pociągnęła go na
dno, jak uwiązana do niego cegła. I został tutaj, spośród ścian
pokrytych boazerią. Chyba nie chcesz skończyć tak samo, Sebastian?
–
Nie – przyznał. – Ale on
jest taki strasznie… nudny.
Jego
matka zgniotła niedopałek w kryształowej popielniczce.
–
Tak to zwykle jest z dobrymi
wyborami – skwitowała, nim poszła z powrotem się położyć.
Tej
nocy prawie w ogóle nie spał. Jednak rano nie czuł się zmęczony,
może przez te wszystkie emocje, które wciąż w nim buzowały. Z
wszystkiego, co się wczoraj wydarzyło, najmocniejsze wrażenie
zrobiła na nim rozmowa z matką. Nigdy wcześniej nie byli ze sobą
tak szczerzy.
Jadąc
rozklekotanym busem na uczelnię, myślał o tym, że może przegrać
życie. I skończyć wśród „ścian pokrytych boazerią”. Myślał
też o tym, że źle to wczoraj rozegrał w toalecie „Trupiarni”.
Powinien wtedy zaciągnąć Montera do kabiny i dać mu się zerżnąć.
Źle. I zerżnąć jego.
Prowadzący
sprawdził od razu jego zaliczeniówkę. Sebastian nawet się
zdziwił, gdy dowiedział się, że zdał. Nie nastawiał się na to.
Może pomogło to, że prawie się nie przejmował. Teraz przed nim
tylko wakacje. Praca w osiedlowej pizzerii wujka. I co jeszcze? Na
pewno nie wypady na basen i miejskie kąpielisko z Grzesiem.
Do
domu wrócił tym samym, rozklekotanym busem. Czuł się lekko, więc
zamiast jechać windą, wybrał schody. Pokonywał po dwa naraz. W
uszach miał słuchawki, w których leciał nowy, wkurzony Eminem.
Sebastian lubił czasami zmienić style.
Ten,
kto siedział na schodach i palił papierosa, mimo zakazującego tego
znaku namalowanego farbą olejną na ścianie obok, na wysokości
oczu palacza, też wyglądał na wkurzonego. I chyba nie tylko tym,
że już pewnie długo odmrażał sobie na betonie tyłek, czekając
na Sebastiana.
–
Po co tu przyszedłeś?
–
Nie wiem – rzucił Monter. –
Dalej nie wiem, czy mam bardziej ochotę cię zarżnąć, czy
zerżnąć.
Brunet
uśmiechnął się bezczelnie, pociągając przy tym nosem i
zgniatając papierosa na ścianie, zaraz pod znakiem zakazu. Miał na
sobie potargane dżinsy. Przez poszarpane otwory w materiale
Sebastian mógł zobaczyć, jak mocno owłosione miał nogi. I nagle
już wiedział, co będzie robił przez wakacje.
– W
mieszkaniu jest matka, ale mam klucze do piwnicy – odparł,
obdarowując siedzącego na schodach chłopaka lustrzanym uśmiechem.
Widać że Monter nie spodziewał się takiego zachowania po Sebastianie xd Ale najwyraźniej to był dobry ruch bo już następnego dnia sam do niego przyszedł :) Ale Monter nie zaimponował mi tą swoją przykrywką. .. Jedna uwaga - tam w toalecie to chyba o pisuar Ci chodziło a nie o bidet XD Dzięki bardzo i serdecznie pozdrawiam 😘
OdpowiedzUsuńO kurna, racja! xD Nawet nie zauważyłam. Ha ha. Czujne oko! Pozdrawiam :D
Usuń