niedziela, 19 maja 2019

Life is Cheap - BONUS: część II

Wieeelkie sorry za tę długą przerwę, ale wciągnęło mnie życie. Dzisiaj na przykład byłam w robocie, chociaż jeszcze dzień wcześniej nie planowałam :( No ale mieliście dużo innych smakołyków - chociażby Silencio ciągle atakuje czymś nowym :D.
Pozdrawiam!


‒ Mamo, wróciłem.
Susanne uśmiechnęła się ciepło do syna, stojąc w progu swojego mieszkania. Zaraz pokiwała jednak lekko głową w wyrazie rezygnacji.
‒ To o co teraz poszło? ‒ spytała. Nie musiała bardziej precyzować pytania. Mogło chodzić tylko o jedną osobę.  
Jej syn odpowiedział takim samym uśmiechem.
‒ A żebym ja wiedział ‒ odparł po chwili, wyraźnie zrezygnowany.

Spiął się po schodach i przekroczył próg domu, by uścisnąć matkę. Susanne pogłaskała po go wystrzyżonej na jeża głowie z czerwonym irokezem po środku, trochę jak niesfornego psa, który jest tak uroczy, że i tak wszystko mu się wybacza. Nawet głupotę.
Usiedli w salonie przy kawie i kanapkach z masłem orzechowym i dżemem. Gdy je robili w kuchni, odbyli dyskusję na temat tego, co powinno być u góry. Sasza dotąd nawet nie miał pojęcia, jak mu tego brakowało – głupkowatej rozmowy o niczym.
Mąż Susanne, Greg, miał wrócić dopiero za kilka godzin ze swojej zmiany na pogotowiu ratunkowym. Byli więc w domu sami. Z talerzem zawalonym stosem kanapek z dolną warstwą z masła orzechowego, a górną z dżemu truskawkowego rozsiedli się w salonie.
‒ No ‒ ponagliła matka Saszy, dmuchając na swoją czarną, parująca kawę ‒ przecież dopiero co dzwoniłeś z trasy i wszystko było super.
‒ Dlaczego od razu to musi być „coś”? A nie mogłem przyjechać tylko dlatego, że chciałem cię zobaczyć?
‒ Nie rozśmieszaj mnie, Sasza.
Mimo własnych słów Susanne znów się zaśmiała, najwyraźniej z nieporadności swojego jedynego syna, a on jej zawtórował. Jej widok, takiej rozświetlonej, w kolejnym z tych pastelowych sweterków, jakoś ot tak zrzucił mu kilka kilo ciężaru z ramion. Od razu zrobiło mu się lżej na duszy. Zakładając, że w ogóle ją miał, oczywiście.
‒ Serio nie wiem ‒ odpowiedział, poważniejąc, na pierwsze pytanie matki, to zadane jeszcze nim wszedł do domu. ‒ Boję się.
‒ Niby czego takiego?
‒ Nie wytrzymam tego drugi raz ‒ wyznał szczerze. ‒ Jeśli on znowu mi to zrobił, to tego nie wytrzymam. Ja już jestem za stary na takie akcje.
‒ Zaraz… ‒ Susanne odłożyła filiżankę z kawą i marszcząc brwi, spojrzała na syna znacznie bardziej skupiona. Spodziewała się jakiejś dramy jak z brazylijskiej telenoweli, jej syn najwyraźniej miał do nich skłonności, ale nie czegoś tej skali. ‒ Jak to „drugi raz”?! Ta czarna, wytatuowana świnia cię zdradziła?!
Sasza skrzywił się na te słowa, mimo że miał w ustach kęs kanapki ze słodkim dżemem i masłem orzechowym. Nieprzyjemnie było usłyszeć to, czego samemu nie miało się odwagi głośno wyartykułować. Wzdrygnął się, gdy chuda, pomarszczona twarz Susanne napięła się w wyrazie wściekłości. Pomarańczowe, sterczące włosy tylko podkreśliły furię, która wyraźnie ją teraz ogarnęła.
‒ Nie wiem ‒ zaprzeczył szybko Sasza. ‒ Nic nie wiem, ale coś się dzieje. On nic nie mówi. Właściwie nie, on mówi aż za dużo. Dokładnie to, czego ja nie chcę o sobie usłyszeć. On doskonale wie, co mnie uwiera we mnie samym. Zna mnie jak nikt inny. Jak to się mówi? Znać się jak łyse konie. I teraz wyciąga te szpile i wbija mi je w podeszwę stopy – tam gdzie skóra jest bardzo delikatna, a samemu trudno jest dosięgnąć.
‒ Przecież on zawsze taki był. Do przyjemnych to on nigdy nie należał ‒ zauważyła Susanne. ‒ Nie powinnam tego mówić jako twoja matka, ale to kawał chuja jest.
‒ I zawsze mi dogryzał, ale to nigdy nie było na poważnie. Nie mówię, że nie bolało, ale… Ale on teraz nie żartuje. Pyta się mnie, przeszywając tym szyderczym spojrzeniem: „Masz już trzydzieści lat i co dotąd osiągnąłeś”? I nie wiem tylko, czy tylko wyśmiewa to jakim jestem życiowym niedorajdą, czy porównuje mnie do siebie w tym wieku, czy może porównuje do kogoś innego. A ja już jestem na to za stary… kurwa.
‒ Nie klnij.
‒ Tak, mamo ‒ odparł Sasza tonem, jakby siedział w szkolnej ławce, i oboje się roześmiali. Zrobiło mu się jakoś lżej. Ugryzł kolejny kęs słodkiej kanapki.
‒ Dobra. ‒ Susanne odstawiła na stolik opróżniony z kawy kubek i wstała. ‒ Muszę zająć się pewnymi sprawami. Mógłbyś coś dla mnie załatwić? ‒ zwróciła się do syna. ‒ Odbierz wieczorem meble od Tony’ego, dobrze?
‒ Okej ‒ odparł zdezorientowany tym nagłym pośpiechem matki Sasza. ‒ Ale tak właściwie, to gdzie idziesz?
‒ Nie wtykaj we wszystko nosa, bo ci odpadnie.
 
Zgodnie z prośbą matki, która zaraz po kawie wybrała się gdzieś samochodem i nie wróciła przez kilka godzin, wieczorem wybrał się do zakładu Tony’ego, miejscowej złotej rączki, u którego kiedyś pracował. Tam musiał wypić w towarzystwie właściciela obowiązkową herbatę w szklance z czerwonym uszkiem. To przywoływało wspomnienia. Chociażby to, jak Marcio, kierowany swoim latynoskim temperamentem, rzucił identyczną szklanką, a ta rozbiła się o ścianę tuż koło głowy Saszy.
‒ Proszę, nie przypominaj sobie tego ‒ jęknął Tony, najwyraźniej rozgryzając jego myśli, bo Sasza z uśmiechem patrzył właśnie na tę ścianę.
‒ Hej, przynajmniej było zabawnie. A ty przynajmniej czułeś, że mu zależy. Powiedz, nie cieszyło cię to, tak gdzieś w środku?
Tony posłał mu lekko spłoszony uśmiech i ukrył zarośniętą twarz za szklanką z herbatą. Rumienił się lekko, gdy tak siedział taki zgarbiony na własnoręcznie zrobionym zydelku.
‒ Miał w sobie dużo uczucia ‒ przyznał, uśmiechając się mimowolnie. ‒ Chociaż często wyrażał je na wywołujące zażenowanie sposoby, to tak, miło było poczuć się ważnym. Wyjątkowym.
‒ Kumam. ‒ Sasza uśmiechnął się smutno. „Kumał” bardzo dobrze.
Tony zaśmiał się głośniej.
‒ No musisz kumać ‒ rzucił. ‒ Przecież jesteś chłopakiem króla Rocka. Jedynego takiego gościa.
Sasza parsknął, słysząc jego nagle ożywiony głos. Prawie zapomniał, jak zagorzałym fanem High Death był jego były pracodawca. Spojrzał na szklankę z czerwonym uchem, którą ściskał w dłoniach. Tony nie mógł mieć bardziej mylnych wyobrażeń na jego temat, czy na temat jego związku w Santą, przynajmniej jeśli chodziło o ostatnie tygodnie.
‒ Posucha ‒ przyznał. Musiał to komuś powiedzieć, a matce przecież nie mógł. Ich relacje nie były aż tak progresywne.
‒ Serio? ‒ zainteresował się Tony, nie mogąc zwalczyć gryzącej go, szczeniackiej ciekawości. To w końcu był Santa Boy.
‒ No. ‒ Sasza odchrząknął już speszony tym, czego jeszcze nie zdążył powiedzieć. ‒ Od jakiegoś czasu nasze poranki w kuchni wyglądają mniej więcej jak ta nasza wspólna herbatka teraz. Prawie się na siebie nie patrzymy i prawie się do siebie nie odzywamy. W sumie, nie musimy, bo przecież znamy się od dawna. On nie musi pytać, jaką lubię kawę, a ja nie muszę pytać, jak bardzo wysmażone chce tosty. Jemy, siedząc po przeciwnych stronach stołu. Santa z nosem w porannej gazecie, a ja przeglądam neta na smartfonie. Chociaż tak naprawdę tylko udaję. Mój wzrok mniej lub bardziej mimowolnie co chwilę skupia się na jego odsłoniętej, owłosionej łydce. Unoszę spłoszony swoimi myślami wzrok wprost na blat koło kuchenki za jego szerokimi plecami. I już nie mogę tego powstrzymać. Wyobrażam sobie, jak tymi wielkimi, szorstkimi łapami gitarzysty chwyta mnie w pasie i sadza na tym blacie z taką lekkością, jak gdybym był tylko kukłą. Jak każe mi się rozebrać, a potem tym spojrzeniem największego skurwiela na świecie ocenia każdy centymetr mojego ciała, by je wyszydzić. Jak w końcu podchodzi do mnie, zaciska dłonie na moim tułowiu, a potem wbija mi palce pod żebra. A ja zagryzam wargę prawie do krwi z bólu i na widok tego, jaki jest podniecony… No, na to, żeby kontynuować, jestem zbyt pruderyjny.
  Sasza oblał się rumieńcem. Jak zwykle bardziej zaczerwieniły się jego uszy niż policzki. Tony nic nie odpowiedział. Spuścił wzrok, skupiając go na swojej herbacie.
‒ Wiesz ‒ odezwał się niespodziewanie w pewnym momencie ‒ gdyby mnie ktoś tak pożądał, dokładnie takiego, jakim jestem, ze wszystkimi moimi wadami, to byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
‒ Tak mówisz, ale człowiek zawsze czuje głód. Nigdy nie będzie nasycony. Nawet jeśli wszystkie jego zachcianki zostaną spełnione, to będzie nasycony tylko przez chwilę, a potem jego głód będzie jeszcze większy. Będzie pożądał jeszcze więcej. I to go chyba czyni człowiekiem. Dlatego podbiła cały świat, ta wiecznie głodna małpa chodząca na dwóch nogach. A ja chyba jestem wyjątkiem potwierdzającym regułę. Bo ja tylko chcę, żeby było jak dawniej. Chcę, żeby zerżnął mnie na tym kuchennym blacie, zanim wypije swoją poranną czarną kawę. I żeby później, przy tej kawie, ze mną porozmawiał. O byle czym, ale jednak. Strasznie żałosna ze mnie małpka.
***
Susanne stanęła w progu małego, a schludnie urządzonego salonu jak wryta. Jadąc tu, w ogóle nie zakładała, że te brednie mogą okazać się prawdą. Obraz zdesperowanego króla Rocka, który jakiś czas temu stał przed drzwiami jej domu, wciąż był żywy w jej głowie. Wyglądał wtedy jak żałosny, zbity szczeniak, którego ktoś porzucił w deszczowy dzień. Dlatego pozwoliła mu przekroczyć próg jej domu. „Ten skurwiel naprawdę go kocha”, pomyślała wtedy. Była więc przekonana, że Santa Boy nie pozwoli sobie drugi raz stracić to, co miał szczęście odzyskać i na czym mu tak zależało. I dlatego nie wierzyła, że mógłby dopuścić się zdrady. Jednak teraz patrzyła rozszerzonymi oczami na siedzącą na kanapie w salonie Santy Boy’a piękną, młodą dziewczynę. Naprawdę wyjątkowo urodziwą. Taką symetryczną i proporcjonalną, jakby była wyciosaną z marmuru antyczną rzeźbą bogini.
‒ Nie podniecaj się tak ‒ mruknął siedzący obok nastolatki Santa Boy, widząc minę kobiety, która bez zaproszenia wtargnęła do jego domu. ‒ To moja córka.
‒ Co? ‒ Susanne była wyraźnie zaskoczona. ‒ Jak to córka? Sasza nawet nie napomknął.
‒ Może dlatego, że to moje dziecko? ‒ zaproponował z kpiną w głosie muzyk. ‒ A on macicy nie ma, więc nic mu do tego. Sprawdziłem wielokrotnie.
‒ Oszczędź mi ‒ sapnęła kobieta na ten niewybredny komentarz dotyczący jej syna i weszła w głąb pokoju. ‒ Mamy do pogadania.
‒ My? On nie jest aż tak żałosny, żeby wysłać tu swoją matkę. Przyjechałaś tutaj bez jego wiedzy. Pewnie chcesz nadrobić te wszystkie lata, kiedy matką byłaś tylko na akcie urodzenia, ale to bardziej niż żałosna próba. Nie wpychaj się tam, gdzie cię nie potrzeba.
‒ Ale jazda ‒ wtrąciła siedząca dotąd cicho Trish, nim Susanne zdążyła odpowiedzieć. ‒ Prawie jak telenowela. Taka brazylijska, niskobudżetowa, ale jednak progresywna, bo z gejami.
Susanne zmierzyła ją wzrokiem. Gdy się dziewczynie bliżej przyjrzało, podobieństwo do Santy Boy’a robiło się oczywiste. Te same wwiercające się w ciebie, świdrujące wręcz, prawie czarne, głęboko osadzone oczy i wyraźnie zarysowane kości policzkowe. U dziewczyny łączyło się to po prostu w subtelniejszą całość. Taka porcelanowa, indiańska księżniczka.
‒ To może zaczniemy od tego, co ta blada wersja Pocahontas tu robi? ‒ spytała kobieta.
‒ A, to żadna tajemnica ‒ odparła Trish, chociaż pytanie nie było skierowane do niej. ‒ Uciekłam z domu. Pomyślałam, że zanim podążę utartą ścieżką moich starych, dentystów, zapytam mojego biologicznego ojca, czy warto było podążyć ścieżką buntownika. Pomyślałam, że będzie mi jeszcze trudniej zostać przeciętnym, w miarę użytecznym członkiem społeczeństwa, gdy zobaczę go takiego spełnionego, świeżo po powrocie z udanej trasy koncertowej, z tym naiwnym, chudym gostkiem wgapionym w niego jak w świętą ikonę. A tu proszę, zastałam taką tragedię. ‒ Wskazała na Santę Boy’a, który skrzywił się wyraźnie. ‒ Cóż, chyba czas wiertło dentystyczne chwycić w dłoń.
Co za dziwne stworzenie, pomyślała Susanne, nawet nie komentując nagłos tego wywodu, którego sensu nawet nie starała się pojąć. Geny to jednak wielka siła, uznała. Spojrzała na Santę Boy’a, który uśmiechnął się także mimowolnie, a potem sięgnął do kieszeni, wyciągając z niej kilka zmiętych banknotów o grubych nominałach.
‒ Nie ma nic do żarcia, więc jak zostajesz na noc, to skocz do spożywczaka ‒ rzucił muzyk do swoje córki, wkładając jej banknoty za zausznik okularów, które miała na nosie.
‒ Jak subtelnie ‒ prychnęła Trish, ale jednak podniosła się z kanapy. ‒ Nie musisz mnie wypraszać, tatku. I tak nie lubię telenowel.
Wyminęła Susanne w przejściu, by nałożyć zostawione na środku przedpokoju buty. Po chwili zatrzaskiwały się za nią drzwi. Matka Saszy odprowadziła ją spojrzeniem, wciąż tym wszystkim zszokowana. Weszła do salonu i usiadła w fotelu. Miał stąd dobry widok na ostry profil Santy Boy’a, który nawet nie obdarzył jej pojedynczym spojrzeniem.
‒ Wiem, że jako matka nawrócona chcesz zapunktować, ale odpuśćmy sobie to przedstawienie. To sprawa między mną i Saszą. Wracaj klepać swoich ćpunów po plecach.
‒ Wypadałoby zaproponować gościowi coś do picia ‒ zauważyła Susanne, ignorując słowa muzyka.
‒ Jesteś nieproszonym gościem.
Susanne założyła nogę na nogę i rozsiadła się wygodniej w fotelu. Santa Boy półleżał na skórzanej kanapie i gapił się tępo przez okno, ostentacyjnie dając kobiecie znać, że ma ją głęboko w poważaniu. Susanne pomyślała, że trochę przypomina to sesję u psychologa. Brakuje jej tylko notatnika.
Niespodziewanie rozmowę zaczął Santa Boy:
‒ Kiedy pierwszy raz poczułaś, że jesteś stara? ‒ spytał w pewnym momencie. ‒ I nie mam na myśli menopauzy.
‒ Hm? Może wtedy, gdy byłam na którymś z kolei koncercie High Death w życiu i coś mnie powstrzymała przed ściągnięciem podkoszulki, pod którą nie miałam stanika, chociaż na poprzednich zawsze to robiłam. Pomyślałam wtedy, że mnie już nie wypada. Kurde, pamiętam to jak dzisiaj. ‒ Zaśmiała się Susanne, ale rozbawienie szybko spłynęło z jej pomarszczonej twarzy. ‒ Chyba mi teraz nie powiesz, że masz kryzys wieku średniego, więc musiałeś jak przeciętny samiec podpompować swoje ego, zaliczając jakiś szczeniaków? Bo to by było bardziej niż żałosne. Dla ciebie, a przede wszystkim dla mojego syna.  
Santa Boy jedynie uśmiechnął się pobłażliwie na te idiotyczne insynuacje. Choć, co musiał przyznać, nie były zupełnie bezpodstawne. Swoje w życiu nagrzeszył. Rana może się zasklepiła, a blizna pozostanie na zawsze. Nawet nie chciał wyobrażać sobie, jakie myśli, chore podejrzenia kotłowały się teraz w głowie Saszy, i przez które uciekł do swojej matki.
‒ Czterdzieści lat to chyba taka magiczna granica, co nie? ‒ spytał. ‒ Dla mnie jednak nie była. Po prostu kolejna kartka w kalendarzu do wyrwania. Ale trzydzieste urodziny Saszy już tak. Ha, jak o tym pomyśleć, to między mną i tobą jest mniejsza różnica wieku niż między mną i Saszą.
Susanne zmarszczyła brwi. Nie spodziewała się, że Santa Boy zechce się przed nią otworzyć. Tak po prostu. Przyjechała tu gotowa dać mu w mordę, jeśli to miałoby pomóc.
‒ Do czego zmierzasz?
‒ Ostatnio dużo rozmyślam. Zastanawiam się „A co by było gdyby”. To żałosne, bo nie ma przecież sensu rozdrabniać się nad przeszłością, której i tak nie da się zmienić. A ja sobie tak gdybam, jak ten stary, spróchniały dziad. Najczęściej myślę o tym, co by było, gdybym nie zabrał tamtego dnia Saszy spod drzwi frontowych mojego bloku. Myślę o tym, że spieprzyłem temu głupiemu dzieciakowi życie. Nie, żeby to było dla mnie coś nowego. Zrobiłem to wielu ludziom, jeśli tylko przynosiło mi to korzyści, ale on nie mieli dla mnie żadnej wartości.
Susanne popatrzyła na Santę Boy’a szczerze zaskoczona. Mężczyzna, mówiąc to, nie patrzył na nią. Cały czas nieruchomo spoglądał przez okno. Chyba po prostu się wstydził. Dlaczego w ogóle zaczął z nią rozmawiać? ‒ zastanowiła się. Prawie, jakby szukał pomocy.
‒ Wiele sobie wyjaśniliśmy z Saszą. Powiedział mi, co się z nim działo, gdy uciekł z domu, bo, jak to ująłeś, byłam tylko matką na akcie urodzenia. On uważa, że go uratowałeś.
Santa Boy zaśmiał się gardłowo.
‒ Uratowałem siebie. Jestem narcystycznym skurwysynem, wziąłem go, żeby uratować siebie.
‒ Może, ale przy okazji uratowałeś też jego. Właściwie nigdy ci za to nie podziękowałam. Więc dziękuję teraz.
‒ Za co? ‒ parsknął Santa. ‒ Gdyby nie ja, ty byś to zrobiła.
‒ Co masz na myśli? Przecież uciekł właśnie ode mnie.
‒ Właśnie. I to cię otrzeźwiło. A on, gdyby już znalazł się na samym dnie, zrobiłby to, co każdy na jego miejscu. Wróciłby do domu, do matki. I zobaczyłby wtedy ciebie, trzeźwą, w tym pastelowym sweterku, udzielająca się społecznie sympatyczną panią w średnim wieku. I ty byś go uratowała, a on nie zostałby zamknięty w klatce.
Santa Boy wyprostował się i usiadł powrotem na kanapie. Z kieszeni czarnych dżinsów wydobył zmiętą paczkę papierosów. Wyciągnął jednego, ale złamał mu się w palcach, nim zdążył go zapalić. Skomentował to cichym przekleństwem. Susanne patrzyła chwilę na niego z uniesionymi brwiami, a potem zaczęła się śmiać. Rzeczywiście telenowela.
‒ Spierdoliłem mu życie. Zrobiłem z niego coś na kształt skundlonego sznaucera, który czuje się spełniony, gdy przyniesie patyk swojemu panu i zostanie za to pochwalony. Boi się lasu, nie chce przemierzać stepów, biegnąc przez trawy. Najlepiej czuje się tu, zamknięty w czterech ściana małego, zakurzonego mieszkanka swojego pana, za którym ślepo podąża.
‒ Do czego zmierzasz?
Santa Boy zaczesał do tyłu farbowane na czarno włosy, które opadły mu na czoło. Zastygł tak, z dłonią na szczycie głowy.
‒ Zastanawiam się… ‒ zaczął powoli. ‒ Zastanawiam się, czy on w ogóle jest gejem. Przecież on nigdy przede mną nie był z facetem. Pewnie nawet o tym nie myślał. Może nawet mógłby świadomie stworzyć coś, co ja stworzyłem nieświadomie. I może nie byłoby to takie wredne. I może mógłby zostać tym strażakiem. Zamiast zostać… No właśnie kim? Przydupasem wypalonej gwiazdy Rocka? Nie uważasz, że to żałosne?


2 komentarze:

  1. OMG
    Nigdy bym sama się nie domyśliłam, że tak się zachowuje, z takiego powodu. Choć przyznam to jest urocze jak bardzo zależy mu na Saszy. Myślę, że trochę za bardzo się martwi. Bo z jednej strony przeszłości już nie zmieni, więc nie ma co się dręczyć i rozmyślać nad tym. A Sasza go Kocha, więc naturalen, że za nim podąża. Podejżewam że cała sytuacja zaczęła się od niskiej samooceny Saszy. Ale to jest do uratowania. Można nad tym pracować trzeba tylko trochę czasu, cierpliwości i wsparcia. Wierzę że stać na to Santa Boy'a i że się im wszystko ułoży.
    Czekam jak zareaguje matka Saszy na taką bombę rzuconą przez Santa Boy'a.
    Rozdział jak zawsze cudowny ♡
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Santa Boy zmięknął na starość, co nie? Sama się zaskoczyłam tym, co napisałam :D Co ta miłość robi z ludźmi... Dzięki za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń