wtorek, 2 kwietnia 2019

Trzy światy - ROZDZIAŁ 5 - Bez hamulców


Sebastian wrócił z wieczornego spaceru z Bohunem wściekły. Na siebie. Tam, w lesie, przestraszył się tego kurdupla. Przez dłuższą chwilę w ogóle nie mógł mu się sprzeciwić. W jego rękach był bezwładny jak szmaciana lalka. W końcu się otrząsnął i wyrwał z jego uścisku, ale nie od razu. A później po prostu odszedł, nie oglądając się za siebie. Myślał tylko o tym, żeby jak najszybciej wydostać z ciemnego lasu i wyjść na ulicę skąpaną w świetle latarni.

Bohun też to czuł. Ciągnął Sebastiana na smyczy, chociaż nigdy nie palił się do szybkiego powrotu do domu. Uwielbiał spacery. Dziwne było też to, jak zachował się, gdy ten kurdupel dopadł do jego pana. Nie należał do agresywnych psów, ale gdy jego właściciel był atakowany, odpowiadał tym samym. Raz nawet ugryzł starego kilka lat temu, gdy ten dla żartów podniósł mamę Sebastiana na rękach, a ona zaczęła krzyczeć. To chyba było na jakimś rodzinnym spędzie, grillu czy czymś takim. A wtedy w lesie Bohun ukrył się za swoim właścicielem i podwinął ogon. To było dziwne i bardziej niż niepokojące.
Psy ponoć potrafią wyczuwać choroby, więc może te psychiczne również? –  pomyślał Sebastian, gdy znalazł się już na łóżku w swoim pokoju. Może ten rudy kurdupel naprawdę jest szajbnięty. Przypomniał mu się moment, gdy wyszedł z busa. Wtedy ten szajbus chciał ruszyć za nim i Monter musiał go powstrzymać. Sebastian uniósł brwi, trochę rozbawiony, a trochę jednak zaniepokojony tym, co przyszło mu do głowy. Może doczekał się prześladowcy? Kogoś w rodzaju wielbiciela? Co, jeśli zacznie za nim chodzi? Prześladować jego rodziców? A w końcu otruje Bohuna? Wiadomo, co szajbniętemu wpadnie do łba?
Postanowił załatwić to od razu. Usiadł przy biurku i włączył laptopa. Nie wiedział, jak Monter miał na nazwisko, ale wystarczyło wpisać jego imię, ksywę i miasto, żeby w wyszukiwarce uzyskać całkiem sporo wyników. Szybko dowiedział się, że Adrian oraz część ze zgrai jego zapijaczonych, obdartych i budzących grozę u staruszek poruszających się prywatną komunikacją w postaci przetłoczonych busów kumpli było nie tylko biernymi słuchaczami mocniejszych dźwięków, delektującymi się przy tym tanimi winami. Posiadali także swój własny zespół.
Na oficjalnej stronie, która aż wołała o modernizację i odświeżenie szaty, dowiedział się, że jutro wieczorem zespół będzie grał w lokalnym klubie „Faux Pas”. Sebastian zrobił zdziwioną minę do monitora. Nie wiedział, że mieli w mieście takie miejsce. Że w ogóle jakikolwiek klub poza klubem wędkarza, do którego należał jego ojciec, i bibliotecznym klubem książki, na którego spotkania czasami chodziła matka, znajdował się na jego zadupiu.
– No proszę… – skomentował szczerze zaskoczony.
Monter oczywiście w zespole, który wydawał się równie nieprofesjonalny, co jego strona internetowa, grał główne skrzypce. To znaczy, gitarę. Ten łysy z brodą siedział za bębnami. Na zdjęciach światło reflektorów odbijało mu się od błyszczącej glacy. Gdzieś z boku zawsze majaczyła ta szara myszka. Mona grał na basie. Był jeszcze jeden chłopak, ale tego Sebastian nie poznawał.
Na tych zdjęciach Monter jawił się jako typowy frontman. To on głównie nawiązywał kontakt z publicznością. Na wielu zdjęciach był otoczony ludźmi i wydawał dobrze się bawić. Dzięki przeglądnięciu zdjęć z galerii Sebastian mógł wyciągnąć na temat Adriana jeszcze jeden wniosek. Był dupkiem.
On nie miał do niego żadnych pretensji czy zażaleń. Ich umowa była prosta, a wszystkie jej punkty klarowne. Nie znaczyło to, że nie czuł żalu. Jednak on pretensje mógł mieć tylko do siebie. Dostał, czego chciał.
Aż żal było patrzeć na te zdjęcia, na tęskny jak u porzuconego szczeniaka wzrok, którym ten niepozorny dzieciak, Mona, obdarzał Montera, a właściwie jego plecy na paru ujęciach. W twarz przecież nie miałby odwagi mu spojrzeć, ani powiedzieć, co mu na duszy leżało. Pewnie przeciętny przeglądacz nie dostrzegał tu niczego więcej niż grupy uchlanych przedstawicieli jeszcze młodego pokolenia, którzy nie zapowiadali się na wzorowych obywateli. Sebastian widział więcej. Jedna ciota drugą zawsze wyczuje, nawet na kupce pikseli. Tu nawet nie trzeba było wytężać wzroku.
Nie po to jednak odpalił wyszukiwarkę, aby śledzić niepowodzenia miłosne jakiegoś gościa, który interesował go mniej niż zeszłoroczny śnieg. Chciał znaleźć jakieś namiary na Montera, aby spytać go o tego rudego dzikusa. O to, czy ma się czego obawiać. Liczył też na to, że może Adrian przemówi swojemu kumplowi do rozsądku, jeśli ten coś takiego w ogóle posiadał. W końcu to Monter kreował się na szefa ich paczki. No i była to świetna wymówka, żeby do niego zagadać.
Znalazł jego konto na twarzoksiążce, ale w końcu nic nie napisał. Postanowił iść na jutrzejszy koncert w „Faux Pas”. Przyda mu się wieczorem trochę rozkojarzenia po weekendzie wkuwania materiałoznawstwa.
Nie, nie był idiotą. Wiedział, że to słaba wymówka nawet przed samym sobą. Chciał go zobaczyć, to oczywiste. Po cichu liczył też na coś więcej po koncercie. Heh, chyba już się pogodził z tym, że był właściwie szmatą. I było mu z tym całkiem dobrze.
 
W niedzielę wstał dość wcześnie, bo przed dziewiątą. Nawet matka zrobiła zdziwioną minę, gdy ujrzała go wchodzącego rano do kuchni. Byli w domu sami, no i jeszcze z Bohunem, bo ojciec o piątej wsiadł na rower i pojechał powędkować. Z tego Sebastian się cieszył, bo chciał poświęcić dzień na naukę, a nie mógł się skupić, gdy zza ściany dobiegały go kłótnie rodziców. Nawet mocne bassy na słuchawkach nie pomagały. Skrzekliwy głos matki przebijał wszystko. Liczył tylko na to, że ojciec nie przywiezie ze swojej wyprawy karpia. Nienawidził ich. Były ościste i śmierdziały mułem. No i ojciec zawsze przyrządzał je w ten sam prymitywny sposób, czyli smażył obtoczone w bułce tartej w głębokim tłuszczu. Ohyda. Prymitywna ohyda. 
Gdy robił sobie przerwy od nauki, przeglądał Internet. Zlokalizował klub, do którego się dzisiaj wybierał. Nazwa ulicy właściwie nic mu nie mówiła. Nie sądził, żeby kiedykolwiek tam był. Na osiedle także rzadko zaglądał. Ostatni raz może w podstawówce. Coś mu się kojarzyło, że jeden z jego kolegów tam mieszkał. I to wszystko. Było to kolejne osiedle z wielkiej płyty o jeszcze gorszej renomie niż to, na którym sam się wychował. Może przez to, że to tam swoje boisko i siedzibę miał ich miejski półprofesjonalny zespół piłkarski, który grał chyba w V lidze, ale i tak miał wiernych fanów. Takich w dresach i z Żubrem w ręku.
Grześ powiedziałby, że to miejsce, gdzie ludzie „tacy jak my” nie powinni się zapuszczać. Sebastian wkurzył się, mimo że tylko wyobraził sobie swojego byłego już chłopaka mówiącego to. Wiedział też z marszu, co sam by na to odpowiedział. Że to właśnie przez takie osoby jak Grześ (i te jego przegięte psiapsiółki – to już pewnie zachowałby dla siebie) są w ogóle „tacy jak my” i „tacy jak oni”.
To, że znowu o nim myślał, rozstroiło go na tyle, by wstał od biurka. Potrzebował świeżego powietrza, bo inaczej nie uda mu się skupić. Matka akurat wybrała się z Bohunem na spacer, więc po prostu wyszedł na balkon, nie mając lepszej opcji. Dzisiaj pogoda też dopisywała. Słońca nie przesłaniała nawet pojedyncza chmurka. Oparł się o barierki i przeczesał włosy. Dojrzał wtedy powiewający na balkonie piętro niżej granatowy, jedwabny szal ze srebrnymi frędzlami. Uśmiechnął się na jego widok. To znaczyło, że Aśka wróciła. Zawsze nosiła tę szmatę.
Przebrał się z domowych dresów w coś bardziej wyjściowego i udał się do sąsiadów piętro niżej. Zapukał do drzwi, a potem od razu wszedł do środka. Czuł się tu prawie jak u siebie. Joanna, która kroiła mango na kuchennym stole, uśmiechnęła się szeroko na jego widok. Podeszła i uściskała go z całej siły lepkimi od słodkiego soku rękami.
– Uwaliłaś mnie – poskarżył się chłopak, ale oddał uścisk. – Niebieskie?
Chwycił długiego francuza, w którego zaplecione były włosy dziewczyny. Jeśli dobrze pamiętał, gdy widzieli się ostatnimi razy, czyli jakieś dwa tygodnie temu, miały kolor czerwony.
– Wiesz, że nie lubię monotonii – rzuciła Aśka, a Sebastian od razu wyczuł w jej tonie, że nie miała na myśli tylko swojego wyglądu.
– No… – potwierdził, przywołując w głowie wszystkie romantyczne tragedie przyjaciółki, o których musiał słuchać, siedząc i pijąc na pobliskiej górce przy lesie, na którą w szkole średniej często chodzili tylko we dwójkę. Nie zdążył się powstrzymać, więc parsknął śmiechem.
– No, wiesz! Ja tam wiem, o czym ty teraz myślisz!
Aśka uśmiechnęła się od ucha do ucha i puściła mu oczko.
– Dobra. To chcesz, żebym ja ci coś opowiedział?
Joanna trzymała już ponownie nóż w ręku i miała wrócić do swojej roboty, ale zastygła w połowie drogi do kuchennego stołu. Spojrzała na Sebastiana szeroko rozwartymi oczami, które miała bardzo mocno umalowane.
– Nie… – zaczęła wolno, nie dowierzając. Zaraz jednak uśmiechnęła się szeroko. – Serio?! Rzuciłeś go? No wreszcie! No brawo!
Tak, Aśka nienawidziła Grzesia. Sebastian mógł tylko zaśmiać się na jej teatralną, totalnie przesadzoną reakcję.
Pięć minut później siedzieli już na schodach. W dłoniach dzierżyli po wysokiej szklance z owocowym koktajlem. Sebastian nie miał za bardzo ochoty go pić, ale Joanna powiedziała, że będzie od niego dłużej „piękny i młody” i będzie mu dłużej stał. No to postanowił wypić. I Aśka nie przyjmowała odmów.
Teraz patrzyła na niego z jeszcze bardziej komiczną miną niż ta z kuchni. Miała powód, bo Sebastian streścił jej wszystko, co wydarzyło się w ten weekend.
– A ja już myślałam, że on ci będzie dobierał antyalergiczne, wegańskie koronki, którymi będzie wyłożona twoja trumna. No brawo! Nie spodziewałam się. I do tego Monter we własnej osobie! Więcej niż „łał”!
Teraz to Sebastian zrobił wielkie oczy.
– Zaraz… To ty go znasz? – zdziwił się.
– No, a kto go nie zna, jak tylko ma się życie towarzyskie w naszym biadolinie? No ale ty przez ostatnie lata byłeś uwiązany i zawsze mi uciekałeś do Grzesia, jak cię chciałam gdzieś wyciągnąć.
– To kojarzysz może ten klub „Faux Pas”, czy coś takiego?
– Trupiarnię? No pewnie.
– Trupiarnię?
Aśka przewróciła oczami i napiła się koktajlu. Po obtarciu ust, westchnęła niczym umęczona życiem staruszka.
– To ja ci teraz wszystko będę musiała pokazać. We wszystko cię wprowadzić. Po pierwsze, ta kapela Montera, Theory of Everything*, to czempion naszego lokalnego undergroundu. Często grają w Trupiarni. Tak nazywają ten klub, bo leży blisko ruin starego szpitala, czyli umieralni. I wielu ludzi zalicza tam co noc zgon. Czasami tam chodzę, ale ciebie nigdy nie brałam, bo Grześ. Wiadomo.
Aśka wykrzywiła brzydko usta i przewróciła oczami, gdy wspomniała o jego byłym chłopaku. Naprawdę pałała do niego niechęcią, właściwie od zawsze, i Sebastian nigdy nie mógł pojąć, skąd to się wzięło. Przecież wiele ich ze sobą łączyło. Na pewno oboje byli znacznie bardziej zorientowani w tym, co akurat było na topie niż on. Aśka zresztą trzepała niezłą kasę ze swojego Instagrama, na którego wrzucała zdjęcia swoich posiłków i makijaży oraz z kanału na YouTube, na którym opowiadała ludziom o tym, jak minął jej dzień i mówiła im, jak powinni żyć. I ludzie to oglądali. Tego Sebastian w ogóle nie mógł pojąć. Miał tylko konto na Facebooku i tylko dlatego, że musiał dołączyć do kilka grup, jeśli chciał przebrnąć przez studia i nie zostać w tyle. Aśka i Grześ odwiedzali te same modne kawiarnie, robili sobie samojebki z kubkiem jakiegoś late art w tych samych pozach i wrzucali je na swoje konta na trylionie portali społecznościowych, a jednak się nienawidzili. To zawsze było dla Sebastiana nie do pojęcia. Zarówno potrzeba dokumentowania w necie każdego aspektu swojego życia, jak i tej nienawiści pomiędzy Aśką i Grzesiem.
– To pójdziesz dzisiaj ze mną wieczorem? – zapytał. – Tylko na trochę, bo w poniedziałek dalej sesja.
– Spoko.
 
To naprawdę była podejrzana dzielnica. Prawie wszystkie ławki na osiedlu, przez które przechodzili, miały wyłamane deski, a metalowe kosze na śmieci były wyrwane z ziemi lub miały wgniecenia, jakby ktoś wielokrotnie w nie kopał. Na zdewastowanych, porysowanych ławkach raczyła się wieczornym piwem zakupionym w pobliskiej Biedronce lokalna dresiarnia i ich chichoczące niczym hieny towarzyszki. Dzięki towarzystwu Aśki i niezwykle krótkiej i obcisłej spódnicy, którą założyła, Sebastian został uraczony jedynie dwoma niewybrednymi komentarzami. Joanna za to miała niezłą zabawę, nagrywając po kryjomu swoje pyskówki z okupicielami ławek, które specjalnie zaostrzała. Później wytłumaczyła Sebastianowi, że zrobi o nich odcinek na swoim kanale.
– Acha – to był jego komentarz.
Klub był obskurny, tak jak się tego spodziewał. Po pierwszym piwie zaplanował sobie, że lać pójdzie w krzaki, a nie do ubikacji. Tak dla higieny prącia. Tym, co zaskoczyło go pozytywnie, były bardzo starannie wykonane na szarych ścianach portrety wielkich gwiazd Rocka – Ozzy’ego Osbourne’a, Lennona, czy Lou Reeda. Szybko się też ponownie rozczarował, bo na portrecie Santy Boy’a ktoś nabazgrał czerwonym mazakiem wielkie słowo „Pedał”. Nie był aż tak aspołeczny, aby podpierać ściany, więc zagadał do kilku normalniej wyglądających gości, gdy Aśka brylowała na parkiecie. Po dwudziestej pierwszej na scenie pojawił się zespół prowadzony przez Montera.
– Przed wami jedyni w swoim rodzaju goście z ToE! – zapowiedział ich pracownik klubu, stając przed mikrofonem.
Czy to było jakieś wspaniałe? Nie. Trudno ich występ było nazwać nawet przeciętnym, ale tu nie o to chodziło. Muzyka nie była najważniejsza. W pewnym momencie Sebastian przestał ją nawet słyszeć. Widział tylko Montera, który wydawał się teraz panować nad całym światem. I jakieś migoczące barwy na brzegach obrazu, w środku był Monter.
Nie był naiwny, nie wierzył w jakieś zauroczenie albo harlequinowską miłość od pierwszego wejrzenia. Coś takiego nawet nie istniało. Nie o to chodziło. Nie, to było zauroczenie. Bo w życiu zwykle było tak, że siódemki parowały się z siódemkami. Brzydcy z brzydkimi, przeciętni z przeciętnymi i ładni z ładnymi. No, chyba że brzydki i stary był przy kasie. Sebastian kwalifikował sam siebie do nawet przystojnych. Był na tyle próżny, żeby tak siebie określić. Ale oprócz tego był przeciętny. Pod każdym względem. Monter za to, może i był monterem w jakiejś tam fabryce, ale był też nadprzeciętny. I o to chodziło, o przejażdżkę czerwonym Ferrari.
Po paru minutach dojrzał ponad głowami gości klubu, jak załoga wychodzi na salę. Monter szedł pierwszy. Sebastian zaczął przebijać się przez tłum w jego stronę z planem zagajenia. Miał przecież wymówkę! Temat tego szalonego kurdupla, który wąchał go wczoraj w nocy. Jednak coś go zatrzymało w pół drogi, a był to widok Montera obejmującego, a potem całującego w usta dziewczynę. Może nie było w tym nic zaskakującego, gdyby nie jej wygląd.
Była brzydka. Bardzo. Niska, krępa, o płaskiej, szerokiej twarzy. I nawet nie próbowała tego maskować. Nie miała makijażu, a jej ubrania wyglądały, jakby zostały zakupione na targu. Kto teraz chodził w dzwonach? Mysie włosy miała związane w niski kucyk.
Jego dziewczyna? Ta, która jeszcze nie dawno była przynajmniej sto kilometrów stąd i której Monter wyprowadzał szczura na spacerki? Sebastian wyobrażał sobie dziewczynę Adriana i to, co wygenerowała jego wyobraźnia, bardzo odbiegało od tego, co miał teraz przed oczami.
Miłość? Taka prawdziwa? Kochał ją miłością jak z piosenek, a tylko przez rozbujane libido posuwał jakichś przypadkowych naiwniaków i pewnie naiwniaczki, kiedy nadarzyła się okazja? To jakoś nie pasowało Sebastianowi do Montera.
Ale jeśli nie miłość, no to co?
– Co tak sterczysz?
Sebastian ocknął się z zamyślenia, gdy podchmielona już Aśka zawisła na jego ramieniu.
– Patrz. – Kiwnięciem głowy wskazał jej na obiekt swojej obserwacji. – Kumasz to może?
– Aaa. Laska Montera. Natalia, czy coś takiego.
– To naprawdę jego dziewczyna? Ta od pekińczyka? – nie mógł nadziwić się Sebastian. – Spodziewałem się kogoś bardziej jak ty.
– No dzięki. Ma się to, co trzeba tam, gdzie trzeba, nie? – Uśmiechnęła się Aśka. – Ale ja bardziej jestem fanką dogów niemieckich.
– Nie rozumiem – przyznał chłopak.
– Ja też nie rozumiałam, więc zrobiłam śledztwo. Wiedziałbyś, gdybyś śledził mój kanał na YouTube. Oczywiście użyłam pseudonimów. No to tak, Monter kocha montować także poza pracą, a stary tej dziewoi ma własną firmę i już pięć zakładów. Robią motocykle na zamówienie. Pięć lat temu stracił żonę. Rak macicy. Jedyną pamiątką po niej jest córka, na którą właśnie patrzysz z tą głupią miną. Kumasz? Brak synów, którzy mogliby przejąć interes po tatusiu.
– Nie. No po prostu nie.
Przecież dokładnie o tym rozmyślał jeszcze chwilę temu. Ale to zawsze byli jacyś podstarzali, nadziani gwiazdorzy i modelki albo przeciętne aktorki o zbyt wybujałych ambicjach. Jak zniszczony dragami oraz przyjaźnią z Marylinem Mansonem Johnny Depp i Amber Heard. Czy coś w tym stylu. A nie piękny i młody Monter.
– Hej, i co? Pękła bańka mydlana? – spytała Aśka, niemal szepcząc mu do ucha. Bawiła się jego włosami, nawijając je na palec. – Zawiedziony, bo jednak jest taki jak wszyscy? A może nawet gorszy?
Sebastian objął ją w pasie i przyciągnął mocniej do siebie. Aśka spojrzała na niego zaskoczona. To, co ujrzała, zdziwiło ją jeszcze bardziej, a był to szeroki uśmiech na jego ustach.
– Nie – odparł chłopak.
Nie wiedział, czym było to, co teraz wypełniało jego ciało. Może to adrenalina rozsadzała jego żyły. Czuł się jak wtedy, gdy miał sześć lat i zamierzał zjechać rowerem z bardzo stromej góry, na której nawet nie było szlaku. Bez hamowania. Wtedy jednak stchórzył w ostatnim momencie. Teraz nie zamierzał. 
– Powiedział, że jak jego laska jest w mieście, to nie pokazuje kutasa postronnym. To prawda? – spytał.
– Tak słyszałam. Dba o pozory.
– Dobrze, bardzo dobrze.
Odchrząknął i zmył z twarzy ten głupawy uśmiech, nim ruszył w stronę Montera, ciągnąc za sobą skołowaną przyjaciółkę.
Wyzwanie.
 
*Naprawdę istnieje taka teoria fizyczna – teoria wszystkiego, opisująca wszystkie zjawiska fizyczne i pozwalająca przewidzieć wynik każdego doświadczenia. Nie została potwierdzona, więc właściwie jest to hipoteza, a nie teoria.

2 komentarze:

  1. Sebastian mnie coraz bardziej zaskakuje. Zapowiada się na to, że będzie się działo i to dużo. ;) Teraz trzeba tylko czekać na ciąg dalszy.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajna ta Aśka :) I jak się ucieszyła że Sebastian rzucił Grzesia :D hehe Ciekawe skąd ta nienawiść skoro rzeczywiście są do siebie w wielu kwestiach bardzo podobni? A Monter, to taka wyrachowana świnia xd Ale najwyraźniej Sebastianowi się to podoba :) coś czuję że Aśka będzie tu grała jego dziewczynę. To będzie interesująca rozgrywka :) Bardzo dziękuję i pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń