poniedziałek, 25 marca 2019

Atsah II - Rozdział 12 - KONIEC


Hotel miał przynajmniej kilkudziesięciu ochroniarzy, ale były zakamarki, do których rzadko zaglądali. Jak chociażby ostatnie piętro, niedostępne dla klientów. Tu znajdowały się magazyny oraz pomieszczenia gospodarcze, między innymi pralnia. Tutaj Raphael znalazł też klapę prowadzącą na dach hotelu. Miała elektroniczny zamek i zatrzaskiwała się automatycznie, ale najwyraźniej pracownicy lubili robić sobie przerwę na dymka na świeżym powietrzu, bo między klapę i framugę wciśnięty był kawałek drewna.
‒ Mamy szczęście ‒ rzucił Cherubin do Josha czekającego na dole, gdy wspiął się już na ostatni szczebel metalowej drabinki i udało mu się otworzyć klapę.

Z pokoju hotelowego wydostał się najprostszą z możliwych opcji, czyli przez drzwi. Teraz nikt ich nie pilnował, bo wszyscy ludzie Ahigi mieli inne zajęcia. Raphael wymknął się więc i zahaczył jeszcze o pokój Josha, który ten dzielił z tym nieprzyjemnym w obejściu, ale zabójczo przystojnym blondynem, Jackiem Hetfieldem.
Po chwili obaj już stali na dachu hotelu. Raphael rozprostował ramiona i przeciągnął się, wciągając głęboko w płuca świeże powietrze. Dobrze było poczuć tyle wolnej przestrzeni wokół siebie. Przeszło mu przez myśl, że można by tu wybudować dodatkowy basen. Teraz ta cała przestrzeń się po prostu marnowała. Machnął ręką na Josha, który wciąż trzymał się z tyłu, i podszedł do krawędzi dachu od frontowej strony hotelu. Położył się na brzuchu, bo jednak trochę bał się wysokości i nie chciał, by go zauważono. Wytężył wzrok, szukając na rozległym parkingu Ahigi i jego ludzi. Ciepły wiatr przyjemnie bawił się jego farbowanymi na złoty blond włosami. Miał już spore odrosty.
‒ Tam. ‒ Wskazał dłonią, gdy dołączył do niego Josh. ‒ Naprawdę wszyscy jadą. To będzie gruba akcja.
Na północnej części parkingu grupa mężczyzn wsiadała do trzech wypożyczonych, czarnych jeepów. Wyglądało to jak scena z filmu gangsterskiego. Zabawa się skończyła.
‒ Boję się ‒ rzucił do Josha.
‒ Że nie wróci?
‒ Też. I że wróci, tylko że nie sam. Zobaczy go po raz pierwszy po tylu latach i… I mu wszystko wybaczy.
Zaśmiał się na to, co powiedział. Boże, naprawdę mu zależało. Chciał, żeby Ahiga wrócił, ale nie tak po prostu. Chciał, żeby wrócił do niego.
‒ Ale mam przejebane ‒ parsknął właściwie sam do siebie. Już się przyzwyczaił, że Josh nie należał do wdzięcznych współrozmówców. Jednak był dobrym słuchaczem. ‒ On tam naprawdę może nawet zginąć, a nawet mnie nie przeleciał. Powinien najpierw domknąć wszystkie wątki, a potem wybierać się na strzelaniny. No nie? ‒ Zaśmiał się.
Nagle poderwał się na równe nogi i zaczął machać rękami, krzycząc na całe gardło.
***
‒ Szefie. Niech szef, popatrzy.
Ahiga uniósł wzrok, przykładając dłoń do czoła i spojrzał w górę, na dach hotelu, gdzie wskazywał mu coś jego człowiek. Chwilę trwało, nim dotarło do niego, na co patrzy.
‒ Pokaż mu ode mnie!
Przymknął oczy, ale bynajmniej nie przez rażące go słońce. Dzieciak był niereformowalny i strasznie narwany. Pokręcił głową, ale na ustach wykwitł mu uśmiech.
‒ Pokażę, pokażę ‒ mruknął do siebie, odwracając się w stronę samochodu. ‒ A ty, idioto, nie spadnij i nie rozbij sobie tego głupiego czerepu.
‒ Zabawny ‒ skomentował Jack Hetfield. ‒ Gorąca krew. Ciekawe, czy w łóżku…
Umilkł w pół zdania, gdy poczuł na sobie spojrzenie Ahigi. Wśród tych ludzi czuł się znacznie swobodniej, niż przy dzikusach Barbosy. Jednak nawet tutaj istniały tematy, których nikt o zdrowych zmysłach, kto chciał zachować urodę, zdrowie, a może nawet życie, nie poruszał. On musiał się jeszcze tego nauczyć. Jednak szybko przekonał się, że jednym z nich był ten kąpany w gorącej wodzie, wyszczekany chłopaczek Ahigi.
‒ Ciekawie się złożyło, że obaj mamy najwyraźniej słabość do kłopotliwych dzieciaków ‒ rzucił rozbawiony, nie mogąc się mimo wszystko powstrzymać. ‒ Tylko im współczuć, że akurat trafili na takie monstra jak my.
Ahiga nie skomentował tego w żaden sposób, ale w duchu przyznał mu rację. Gorzej trafić nie mogli. On za wszelką cenę próbował się powstrzymać. Wmawiał sobie, że tylko pożyczył na jakiś czas tego wyszczekanego dzieciaka. Obiecał sobie, że odda go, gdy tylko wrócą. Przecież był już przyzwyczajony do samotności, a jednak coś ściskało go w środku, gdy tylko o tym pomyślał. Widział siebie siedzącego w mroku za masywnym, rzeźbionym biurkiem w swoim gabinecie i chciało mu się rzygać.
***
Wszystko miało odbyć się w miarę gładko. Dzięki rudemu dzieciakowi znali dokładnie rozkład domu na szczycie faweli, który należał do Dacnisa. A dzięki Hetfieldowi lokalne struktury mafijne i sposób ich działania. Ahiga nie był na tyle naiwny, żeby zakładać brak ofiar po ich stronie. Nie spodziewał się jednak, że opór będzie tak słaby i chaotyczny.
‒ Brakuje królowej ‒ rzucił Jack, chowając broń za paskiem spodni.
Przeszukali już cały dom. Ci z ludzi Dacnisa, którzy przeżyli, leżeli na podłodze w największym pokoju z dłońmi zaplecionymi na głowie. Podwładni Ahigi celowali do nich z broni. Wszyscy utrzymywali, że nie mają pojęcia, gdzie jest ich szef. Nawet zachęta do mówienie prawdy w postaci paru wybitych zębów i połamanych żeber niczego nie dała.
‒ Raczej nie kłamią ‒ kontynuował Hetfield. ‒ Pokój jego córki wygląda na opustoszały. Zabrali jej rzeczy. Zostawił ich na naszą pastwę i po prostu spieprzył. Z tym twoim Johnny’m najwyraźniej.
‒ To w jego stylu ‒ odparł Ahiga, uśmiechając się na wpół kpiąco, na współ z irytacją. ‒ Tylko dlaczego?
‒ Cóż, królowa opuściła gniazdo pszczół, bo ja niedawno załatwiłem jej ukochanego króla.
‒ I spieprzyła z błaznem? ‒ parsknął Ahiga. ‒ To komplikuje sprawę, ale dobrze. Niech ucieka, pogoń za zwierzyną tylko zaostrza apetyt.
Wyszedł na zewnątrz. Czuł irytację, bo to, co gonił tak długo, a wreszcie znalazło się na wyciągnięcie ręki, znów się oddalało. Jednak oprócz niej była także ulga. Teraz miał więcej czasu. Jeszcze nic nie musiało się kończyć.
***
Wrócili jeszcze tego samego dnia, późnym wieczorem. Ahiga nie wezwał go do siebie, więc Cherubin postanowił wprosić się sam. Nie należał do zbyt cierpliwych. Gdy wszedł do sąsiedniego pokoju, zastał Ahigę siedzącego w fotelu z szeroko rozłożonymi nogami. Jaj jakiś pan i władca, którym z resztą był. Na widok Raphaela uśmiechnął się kpiąco.
‒ Nie mogłeś wytrzymać, co? ‒ parsknął rozbawiony. ‒ Nie usiedziałbyś na miejscu. Czasami zastanawiam się, czy nie masz owsików w dupie.
‒ To już? ‒ spytał Cherubin, wciąż stojąc w progu.
‒ Po pierwsze wleź do środka i zamknij drzwi ‒  polecił Ahiga. ‒ Nie, to nie już. Zwiał. Nie zdziwiło mnie to specjalnie.
‒ Nie udało się go wam złapać?
Gangster pokręcił głową. Jego długie, czarne włosy opadły mu na czoło.
‒ Nie było go tam ‒ wytłumaczył. ‒ Spieprzył wcześniej.
‒ I co teraz?
‒ Nic. Wysłałem moich ludzi. Wkrótce go znajdą. To tylko kwestia czasu. Wystarczy poczekać.
Cherubin zatrzymał się na środku pokoju, przez chwilę bijąc się z myślami. Nie mógł wyczytać z twarzy mężczyzny odpowiedzi na dręczącego go pytanie, więc zdecydował się zapytać:
‒ I co czujesz? Zawód i złość, czy może jednak ulgę?
Ahiga uniósł brwi i gapił się przez dłuższą chwilę na dzieciaka. Nie mógł uwierzyć w to, co widział na jego twarzy. Ten szpecący, a jednocześnie dziwnie satysfakcjonujący wyraz.
‒ Ty jesteś zazdrosny ‒ rzucił, niedowierzając w to, co właśnie powiedział, a potem się roześmiał. ‒ Och, kociaku.
Wyciągnął rękę w jego stronę, a Cherubin od razu zareagował na ten gest. Podszedł do niego i wspiął mu się na kolana. Ahiga objął go w pasie, śmiejąc się gardłowo. Czuł wściekłość jeszcze parę chwil temu, ale już przeszło.
‒ Co byś chciał? ‒ spytał, patrząc w czarne jak dwa węgle oczy chłopaka. ‒ Tak naprawdę? Tak szczerze wgłębi?
Cherubin syknął, gdy poczuł uszczypnięcie na obojczyku. Ahiga pochylił się i chwycił jego skórę między zęby. Palcem delikatnie odsunął kołnierzyk nie zapiętej na górne guziki koszuli, aby odsłonić więcej, jasnej skóry. Raphael wsunął dłonie w jego czarne włosy.
‒ Chcę, żebyś przestał za nim gonić ‒ odpowiedział. ‒ Jestem samolubnym, rozpuszczonym dzieciakiem. Narcyzem. Więc chcę, żebyś patrzył tylko na mnie. Ale nie jestem głupi ‒ dodał, uprzedzając pytanie. ‒ Wiem, co to oznacza, ale on na to zasłużył. Całe życie uciekał. Zawsze myślał tylko i wyłącznie o sobie.
Ahiga przymknął oczy i pochylił głowę, opierając nos o obojczyk chłopaka. Jego skóra była ciepła i sucha. Co trochę zaskakujące, pachniała mężczyzną, chociaż ze słodką nutą. A może tylko tak mu się wydawało.
‒ Ciągle powtarzasz mi to samo. Wciąż jesteś niepewny ‒ zauważył karcącym tonem. ‒ Będzie, jak powiedziałeś. Nie musisz się obawiać.
Uniósł twarz, by pocałować podbródek Cherubina. Rozpiął kolejne guziki jego jasnej koszuli. Uniósł brwi w wyrazie zdziwienia, gdy rozsunął jej poły. Paznokciem palca wskazującego uderzył lekko w okrągły kolczyk, którym przebity był sutek chłopaka.
‒ Widzę, że ty też dzisiaj nie próżnowałeś ‒ rzucił rozbawiony, masując okrężnymi ruchami palca wciąż zaczerwienioną, pomarszczoną teraz otoczkę sutkową. ‒ A mówiłem, żebyś nie opuszczał dzisiaj hotelu. Nigdy mnie nie słuchasz. Same z tobą problemy.
Cherubin zachichotał ze zdenerwowania. Zagryzł dolną wargę, czując rozlewające się pod skórą dreszcze. Trochę bolesne, bo rana była jeszcze całkiem świeża.
‒ Bo ja się zaraz spuszczę ‒ jęknął.
Miał już sztywnego, gdy stanął na środku pokoju. Kiedy patrzył na Ahigę rozpartego w fotelu w spowitym w półmroku wieczoru pokojowym hotelu, czuł to samo, co w jego gabinecie, gdy gangster go do siebie wzywał. Wtedy nie umiał jednak tego tak wyraźnie zdefiniować. I zbyt bardzo się denerwował, aby jakiekolwiek inne emocje mogły objąć we władanie jego ciało.
Teraz jego penis napierał na materiał spodni, powodując wyraźne wybrzuszenie. Zacisnął mocniej uda wokół kolan Ahigi, gdy szef dżinsów wsunął się między jego pośladki. Nie miał na sobie bielizny.
‒ Jednak z ciebie dzieciak ‒ skomentował Ahiga, unosząc się z fotela. Musiał przy tym podeprzeć się o oparcie. Bolały go dziś plecy.
Umknęło to uwadze Cherubina, bo stracił równowagę i nieomal się przewrócił, gdy został tak gwałtownie zrzucony z kolan gangstera. Posłał mu oburzone spojrzenie. Jego cierpliwość też miała swoje granice. Jeśli dzisiaj też zostanie zbyty, to albo się potnie albo tym razem naprawdę skoczy z tego balkonu.
‒ Na łóżko ‒ polecił Ahiga.
Uśmiechnął się, gdy oczy Cherubina zaświeciły się jak dwie neonówki. Wyglądał jak pies śliniący się na widok parówki trzymanej w dłoni przez jego właściciela. A właśnie… Rozpiął swoją koszulę, która już po chwili znalazła się na podłodze. Po chwili pozbył się reszty garderoby i stał już przed Raphaelem, jak go bóg lub natura stworzyła. Z sapnięciem chwycił się za jądra. Czuł, że są pełne.
‒ No co tak sterczysz? ‒ spytał Cherubina, który wciąż stał jak zahipnotyzowany w miejscu. Jego mina nie wyglądała teraz zbyt inteligentnie. ‒ Przecież sam chciałeś. Tak czy nie? Ostatnia, szybka decyzja. Bo później już mało będzie zależało od twojej woli.
‒ Grozisz mi? ‒ podłapał Raphael, odzyskując rezon.
Uśmiechnął się szeroko, błyskając idealnie białymi, równymi zębami. Męka związana z noszeniem aparatu przez całą podstawówkę dała swoje pozytywne efekty. Denerwował się, ale nie czuł strachu.
‒ Na łóżko ‒ powtórzył Ahiga.
Cherubin wykonał polecenie, przedtem rozbierając się do naga. Usiadł na skraju łóżka, rozkładając szeroko nogi. Ahiga parsknął i rozbawiony pokręcił głową. Dzieciak był tak szalenie pocieszny.
‒ Nie ma w tobie za dużo wstydu, co? ‒ spytał.
Cherubin pokręcił głową i uśmiechnął się szeroko.
‒ No co ty… Chyba się tego po mnie nie spodziewałeś?
Ahiga podszedł do niego i nachylił się, by pocałować go w usta. Powstrzymał grymas. Naprawdę bolał go dziś kręgosłup. Bardziej niż ostatnimi czasy. Puścił więc chłopaka i sam położył się na plecach. Cherubin spojrzał na niego zdziwiony. Wsunął się głębiej na łóżko i po lekkim zawahaniu, objął dłonią pobudzonego penisa mężczyzny.
‒ Dobrze kombinujesz ‒ pochwalił Ahiga, przymykając oczy. ‒ Sam sobie będziesz musiał wziąć to, po co tu przylazłeś.
Sięgnął do jego dłoni, tej która spoczywała na pościeli, i przyciągnął ją do siebie, aby ucałować jej wierzch.
‒ Jak romantycznie ‒ skomentował rozbawiony Cherubin. ‒ Sorry, że ci zburzę atmosferę.
Usiadł okrakiem na pokrytej tatuażami klatce piersiowej mężczyzny. Zdumiony i zachwycony tym, co poczuł, przez chwilę ugniatał twarde mięśnie. Podobało mu się. Bardzo. Chwycił dłoń Ahigi. Nakierował ją na swoje wejście.
‒ Zrób inspekcję. Starałem się przygotować, ale nie mam w tym za bardzo doświadczenia.
Ahiga uniósł brew. Dzieciak naprawdę przyszedł tu z planem. To go jakoś niemalże rozczulało. Złapał go za ramię i pociągnął tak, że teraz miał jego jądra nad twarzą. Uniósł się lekko i przejechał po nich językiem. Czerwony, sztywny penis Cherubina, lekko odchylający się w prawo, wyprężył się jeszcze bardziej, jak i wszystkie jego mięsnie na to uczucie.
‒ Nie tu… Bo ja naprawdę zaraz… ‒ jęknął.
‒ Jesteś młody. Pewnie nawet ci nie zmięknie.
‒ Może tak być! ‒ Zaśmiał się.
Ahiga pomasował jego biodro i drobny tyłek, napawając się gładkością skóry. Wsunął palec między pośladki chłopaka i powolnym ruchem, z pełną premedytacją, przemknął rowkiem aż do jego szparki, rysując skórę paznokciem.
Dziurka była rozluźniona. Skóra wokół zaś zupełnie gładka, zresztą podobnie jak krocze i jądra Cherubina, który najwyraźniej zafundował sobie depilację i lewatywę.
‒ No wsadź! ‒ ponaglił Raphael. ‒ Sam mówiłeś, że bliżej mi do diabła niż anioła, więc nie mam za dużo cierpliwości. A mój fiut to już na pewno.
Ahiga zamruczał rozbawiony. Wsunął dwa palce w Cherubina, dociskając je do ścianek, a drugą dłonią ścisnął jego ściągnięte jądra. Dzieciak krzyknął zaskoczony tym szybkim, niespodziewanym zagraniem i doszedł, tryskając spermą na twarz i włosy Ahigi. Mężczyzna patrzył w górę z szerokim uśmiechem na utopioną w ekstazie twarz Raphaela, chociaż cześć obrazu przesłaniał drgający mu przed oczami, wypluwający kolejne dawki nasienia kutas dzieciaka.
‒ O… Boże!
Cherubin otworzył w końcu oczy, które trzymał kurczowo zaciśnięte, przeżywając najlepszy w życiu orgazm, mimo że właściwie jeszcze nic nie zrobili, i spojrzał w dół, na twarz Ahigi. Chociaż był już cały czerwony, zarumienił się jeszcze bardziej, gdy ujrzał zdobiące ją plamy własnego nasienia. Mężczyzna uśmiechnął się szelmowsko i wystawił język, by najpierw przejechać nim po swoich górnych zębach, a potem zebrać nim to, co teraz parzyło w wargę.
‒ Smakuje? ‒ parsknął Cherubin, patrząc na tę scenę jak zahipnotyzowany. Dopiero doszedł, a czuł, że zaraz znowu to się stanie.
‒ Bardzo. Same delicje.
‒ Wariat. To teraz moja kolej.
Cherubin przesunął się w dół jego ciała, by znów objąć udami Ahigę w pasie. Uśmiechając się jak bardzo niegrzeczny chochlik, sięgnął dłonią do włosów mężczyzny, by zetrzeć z nich trochę własnej spermy, a potem dodatkowo na nią napluł. Nawilżył swoje palce i włożył je w siebie. Znał już to uczucie i chciał go więcej. Chwycił się za jeden z pośladków i go odchylił. Przesunął się jeszcze bardziej, aż nie poczuł główki sztywnego penisa Ahigi ocierającej się o jego półdupek. Spróbował się na niego nasunąć, ale ten tylko zahaczył o jego rowek, a potem odskoczył. To powtarzało się kilka razy. Skojarzyło mu się to z samolotem kilkakrotnie podchodzącym do lądowania. Drugą dłonią więc złapał za niego i zaczął się na niego nasuwać. Jęknął gardłowo, gdy poczuł jak główka pokonuje pierścień mięśni. Było mu tam tak nieznośnie gorąco i ciasno. Czuł, jak pot spływa mu po plecach.
Gdy zaczął się dalej nabijać na kutasa Ahigi, ten przejechał po jego udach palcami, zostawiając na jasnej skórze czerwone ślady po paznokciach.
‒ Tak… ‒ sapnął gangster, wypuszczając powietrze z płuc. ‒ Właśnie tak. Jesteś doskonały.
Cherubin uśmiechnął się szeroko zadowolony z siebie, widząc minę upojonego przyjemnością Ahigi. Teraz już niemal na nim siedział. Czuł jego kutasa bardzo głęboko. Miał chore wrażenie, że gdzieś ponad pępkiem. Dał sobie czas na dwa głębokie wdechy i zaczął się miarowo poruszać. Nie miał pojęcia, czy robi to dobrze, jednak miarowe posapywania Ahigi na to wskazywały.
Gdy poczuł jego dłoń na swoim penisie, z jego gardła wyrwał się pełen zaskoczenia dźwięk, którzy przypominał mu odgłos jakiegoś dzikiego zwierzęcia. Nie było to podobne do niczego, co kiedykolwiek w życiu słyszał.
‒ Nie, bo ja znowu zaraz… ‒ zaprotestował nieskładnie.
Pierwszy jednak doszedł Ahiga, przyciągając przy tym Cherubina do siebie. Chwycił go za złotą czuprynę, zahaczając przy tym o kolczyki zdobiące zaczerwienione teraz uszy i pocałował mocno w usta. Mocniejszy, spazmatyczny uścisk na penisie wystarczył, żeby Raphael doszedł po raz drugi. Opadł na klatkę piersiową Ahigi i tak już zostali, przyciśnięci do siebie, aż nie zmorzył ich sen.
 
Ahiga poprawił marynarkę i wyciągnął zza fotela swoją laskę. Zbierało się na deszcz, plecy już dawno mu tak nie dokuczały. Nim wyszedł, pogłaskał wciąż śpiącego Raphaela po policzku. Nie miał siły na to, aby się pochylić i go ucałować.
‒ Śpij. Nim wstaniesz, będzie po wszystkim.
Na korytarzu czekał na niego Jack Hetfield i jeszcze kilku jego ludzi.
‒ Nie spodziewałem się, że tak szybko ich namierzymy.
‒ Nie uciekli za daleko ‒ odparł Jack.
‒ I to mnie dziwi. W tym Johnny był zawsze najlepszy.
‒ Ale wtedy chyba zawsze był sam, co? Teraz ma dodatkowy balast.
***
Zaczęło padać. Ściana deszczu była tak gęsta, że znacząco ograniczała widoczność. Johnny widział jedynie bombardowane wielkimi kroplami liście palmy rosnącej tuż przy chacie. Dalej była już tylko szarość. Przynajmniej owady przestały im dokuczać.
Odwrócił się, by spojrzeć na pokrytą kroplami potu twarz Dacnisa. Jej łagodne zazwyczaj rysy zniknęły wykrzywione w bolesnym grymasie. Wciąż gorączkował i majaczył.
Dopadli ich kilkanaście godzin temu na stacji benzynowej. Dacnis brał wtedy szybki prysznic w obskurnej łaźni, a on tankował samochód. Zauważył, jak grupa mężczyzn wchodzi do budynku, ale było już za późno. Przez chwilę chciał nawet uciec, był tego bardziej bliski, ale jednak ruszył ich śladem. Może gdyby się nie wahał… Może gdyby nie był takim tchórzem, wtedy by zdążył. To nawet nie byli ludzie Ahigi, czy Barbosy. Zwykła lokalna dzieciarnia, która miała chrapkę na złote łańcuchy błyszczące się na szyi Dacnisa. Gdy zauważyli Johnny’ego uciekli, popychając go przy tym na ścianę. Nawet nie zareagował. Dopadł do Dacnisa leżącego na poszarzałych płytkach łazienki. Jego krew mieszała się z wodą. 
Teraz byli tu. W opustoszałej chacie. Johnny jeszcze nigdy nie czuł się taki słaby i bezbronny. Gdyby tylko był sam. Wtedy by go nie złapali, nie dogonili by go.
Dotknął przemoczonych dredów Dacnisa. Wyglądał tak delikatnie, pogrążony we śnie. Niewinnie. Musiał go chronić. Przecież sobie obiecał. Zastygł, gdy usłyszał w oddali strzał. Już tu byli.
Nachylił się i ucałował usta Dacnisa drżącymi wargami. Zaśmiał się spazmatycznie, gdy zdał sobie sprawę, że jednak nie da rady. Łzy zaczęły spływać mu po policzkach.
‒ Przepraszam ‒ jęknął. ‒ Przepraszam.
Zabrał swój plecak i wszedł w ścianę deszczu. Po chwili wchłonęła go całkowicie i zniknął. Po dwóch godzinach przedzierania się przez dżunglę, wyszedł na ulicę. Deszcz przestał już padać, zza chmur wyłoniło się słońce. Musiał przymrużyć oczy, bo tak mocno świeciło.
Gdy jego wzrok się wyostrzył, ujrzał na tle zachodzącego słońca męską sylwetkę. Jakby stanął przed Sądem Bożym.
‒ Dawno się nie widzieliśmy, Johnny ‒ odezwała się świetlista postać. ‒ Wreszcie cię dogoniłem.
Nigdy nie zapomniał tego głosu.
Ahiga. Zebrał się w sobie, aby spojrzeć na jego twarz. Niemal taką samą, jak ją zapamiętał. Surową i nieszczególnie piękną.
O dziwo poczuł ulgę. To był już koniec. Uśmiechnął się lekko na tę myśl. Wreszcie będzie mógł odpocząć. Uwolnić się od tych wszystkich, torturujących się myśli. Od swojego żałosnego ja, którego nienawidził.
‒ A on gdzie jest? ‒ spytał Ahiga, po czym zaczął się głośno śmiać. ‒ Zostawiłeś go, co? Na moją pastwę. I uciekłeś... Jesteś żałosny. Tak strasznie, strasznie żałosny.
Wytarł łzę rozbawienia.
‒ Wiesz, myślałem, że coś poczuję, jak cię zobaczę. Że będę się wahał, bo ja cię tak strasznie kochałem. A tu nic. I może przez to bym cię puścił. Po prostu dałbym ci spieprzyć, bo nie jesteś nawet wart mojej uwagi, ale nie po tym co teraz odwaliłeś. Boże, jesteś tak strasznie żałosny, że aż brzydzę się sam sobą. Tym, że uznałem cię za wartego mojego uczucia. 
Wyciągnął broń i wycelował ją prosto w głowę Johnny’ego. Nie strzelił jednak.
‒ Nie, to by było zbyt proste. Właściwie oddałbym ci przysługę, a tak będziesz musiał z tym żyć.
W tym samym momencie rozległ się kolejny strzał. Huk odbił się w lesie echem.
Ahiga schował broń. Nie patrząc już na Johnny’ego, odwrócił się i ruszył w kierunku zaparkowanego nieopodal samochodu, przy którym czekali jego ludzie. Nie było wśród nich Jacka Hetfielda. Po paru krokach zatrzymał się i jeszcze raz spojrzał na blondyna. Uśmiechał się przy tym szeroko.
‒ Bym zapomniał ‒ rzucił i pokazał mu środkowy palec. ‒ Od Cherubina.
 
Gdy został już zupełnie sam, upadł na kolana i ukrył twarz w dłoniach. Wolałby, żeby Ahiga go po prostu zabił. Spojrzał w stronę lasu. Wiedział, że nawet nie zbierze się na to, żeby tam iść. Był przecież tchórzem.
***
Wstał o czwartej rano, by wyprowadzić owce na pastwisko. Dużo zarabiali na ręcznie tkanych tradycyjnych tkaninach. Oprócz biżuterii były to najpopularniejsze produkty kupowane przez turystów. Pilnując owiec, myślał o tym, że musi sprawdzić stan i wyposażenie hoganów, nim zacznie się sezon turystyczny. Uniósł głowę i spojrzał na niebo, na którym nie było nawet jednej chmury. Jeśli nie zacznie padać, będzie miał problem ze znalezieniem dobrej jakości gliny, którą obklejano ściany. Uśmiechnął się, gdy dojrzał kołującego wysoko orła.
Atsah.
Wrócił do domu późnym popołudniem. Był strasznie głodny. Popchnął drzwi i zdziwił się, gdy na korytarzu oprócz żeńskiej pary butów należącej do jego pracodawczyni i gospodyni, matki Atsah, zobaczył jeszcze jedną, męską.
Wiedział, do kogo należą.
KONIEC

5 komentarzy:

  1. Zazdrosny Cherubin jest słodki ♡
    Wygląda na to, że zaczyna się im układać. Cieszę się z tego bardzo ^^ Czyżby teraz powrót do domu? Ciekawe jak rozwiążą sprawę zniknięcia na tak długi czas Raphaela... No i z głebi serca liczę, że zostaną razem już na zawsze ;)
    Co do decyzji Ahigi, to w 100% popieram. Po tym wszystkim miałam troszkę nadzieji, że Johnny jednak się zmienił. Lecz nie, ucieka dalej...
    Czy ja dobrze myślę, że to Atsah wrócił ?
    Ile to już czasu minęło?
    Jak dogada się z Ryan'em?
    Ah, mam jeszcze tyle pytań.
    Czekam z niecierpliwością na dalsze ich przygody.
    Rozdział cudowny ♡
    Pozdrawiam
    Ps.: Co tam u Saszy i Santy Boy'a? Dawno ich nie było ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiedzmy, że to takie otwarte zakończenie. Można sobie samemu resztę dopowiedzieć i dowolnie zinterpretować ostatnią część :). To już takie zakończenie end-end. Nie sądzę, żebym wracała do tego powiadania. Strasznie mnie zmęczyło.
      U Santy i Saszy zaś pisze się mały bonusik ;)
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń
  2. Ah, ciężko się z nimi pożegnać. Polubiłam ich i to bardzo. Ale rozumiem, lepiej skończyć teraz, niż dalej się męczyć. ;) Choć przyznam, że w głębi serce mam małą nadzieję na to, że jeszcze w przyszłości pojawi się z nimi jakiś bonusik.
    A co do najbliższego bonusika to ♡♡♡
    Czekam z niecierpliwością.
    Coś czuję, że chyba się uzależniłam od twoich opowiadań.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Super!! nie dawno przeczytałam i strasznie mi szkoda że to koniec.Mam nadzieję ze jeszcze gdzieś się pojawia Ahiga i Rafael

    OdpowiedzUsuń