Hotel
miał przynajmniej kilkudziesięciu ochroniarzy, ale były zakamarki,
do których rzadko zaglądali. Jak chociażby ostatnie piętro,
niedostępne dla klientów. Tu znajdowały się magazyny oraz
pomieszczenia gospodarcze, między innymi pralnia. Tutaj Raphael
znalazł też klapę prowadzącą na dach hotelu. Miała
elektroniczny zamek i zatrzaskiwała się automatycznie, ale
najwyraźniej pracownicy lubili robić sobie przerwę na dymka na
świeżym powietrzu, bo między klapę i framugę wciśnięty był
kawałek drewna.
‒ Mamy
szczęście ‒ rzucił Cherubin do Josha czekającego na dole, gdy
wspiął się już na ostatni szczebel metalowej drabinki i udało mu
się otworzyć klapę.
Z
pokoju hotelowego wydostał się najprostszą z możliwych opcji,
czyli przez drzwi. Teraz nikt ich nie pilnował, bo wszyscy ludzie
Ahigi mieli inne zajęcia. Raphael wymknął się więc i zahaczył
jeszcze o pokój Josha, który ten dzielił z tym nieprzyjemnym w
obejściu, ale zabójczo przystojnym blondynem, Jackiem Hetfieldem.
Po
chwili obaj już stali na dachu hotelu. Raphael rozprostował ramiona
i przeciągnął się, wciągając głęboko w płuca świeże
powietrze. Dobrze było poczuć tyle wolnej przestrzeni wokół
siebie. Przeszło mu przez myśl, że można by tu wybudować
dodatkowy basen. Teraz ta cała przestrzeń się po prostu marnowała.
Machnął ręką na Josha, który wciąż trzymał się z tyłu, i
podszedł do krawędzi dachu od frontowej strony hotelu. Położył
się na brzuchu, bo jednak trochę bał się wysokości i nie chciał,
by go zauważono. Wytężył wzrok, szukając na rozległym parkingu
Ahigi i jego ludzi. Ciepły wiatr przyjemnie bawił się jego
farbowanymi na złoty blond włosami. Miał już spore odrosty.
‒ Tam.
‒ Wskazał dłonią, gdy dołączył do niego Josh. ‒ Naprawdę
wszyscy jadą. To będzie gruba akcja.
Na
północnej części parkingu grupa mężczyzn wsiadała do trzech
wypożyczonych, czarnych jeepów. Wyglądało to jak scena z filmu
gangsterskiego. Zabawa się skończyła.
‒ Boję
się ‒ rzucił do Josha.
‒ Że
nie wróci?
‒ Też.
I że wróci, tylko że nie sam. Zobaczy go po raz pierwszy po tylu
latach i… I mu wszystko wybaczy.
Zaśmiał
się na to, co powiedział. Boże, naprawdę mu zależało. Chciał,
żeby Ahiga wrócił, ale nie tak po prostu. Chciał, żeby wrócił
do niego.
‒ Ale
mam przejebane ‒ parsknął właściwie sam do siebie. Już się
przyzwyczaił, że Josh nie należał do wdzięcznych współrozmówców.
Jednak był dobrym słuchaczem. ‒ On tam naprawdę może nawet
zginąć, a nawet mnie nie przeleciał. Powinien najpierw domknąć
wszystkie wątki, a potem wybierać się na strzelaniny. No nie? ‒
Zaśmiał się.
Nagle
poderwał się na równe nogi i zaczął machać rękami, krzycząc
na całe gardło.
***
‒ Szefie.
Niech szef, popatrzy.
Ahiga
uniósł wzrok, przykładając dłoń do czoła i spojrzał w górę,
na dach hotelu, gdzie wskazywał mu coś jego człowiek. Chwilę
trwało, nim dotarło do niego, na co patrzy.
‒ Pokaż
mu ode mnie!
Przymknął
oczy, ale bynajmniej nie przez rażące go słońce. Dzieciak był
niereformowalny i strasznie narwany. Pokręcił głową, ale na
ustach wykwitł mu uśmiech.
‒ Pokażę,
pokażę ‒ mruknął do siebie, odwracając się w stronę
samochodu. ‒ A ty, idioto, nie spadnij i nie rozbij sobie tego
głupiego czerepu.
‒ Zabawny
‒ skomentował Jack Hetfield. ‒ Gorąca krew. Ciekawe, czy w
łóżku…
Umilkł
w pół zdania, gdy poczuł na sobie spojrzenie Ahigi. Wśród tych
ludzi czuł się znacznie swobodniej, niż przy dzikusach Barbosy.
Jednak nawet tutaj istniały tematy, których nikt o zdrowych
zmysłach, kto chciał zachować urodę, zdrowie, a może nawet
życie, nie poruszał. On musiał się jeszcze tego nauczyć. Jednak
szybko przekonał się, że jednym z nich był ten kąpany w gorącej
wodzie, wyszczekany chłopaczek Ahigi.
‒ Ciekawie
się złożyło, że obaj mamy najwyraźniej słabość do
kłopotliwych dzieciaków ‒ rzucił rozbawiony, nie mogąc się
mimo wszystko powstrzymać. ‒ Tylko im współczuć, że akurat
trafili na takie monstra jak my.
Ahiga
nie skomentował tego w żaden sposób, ale w duchu przyznał mu
rację. Gorzej trafić nie mogli. On za wszelką cenę próbował się
powstrzymać. Wmawiał sobie, że tylko pożyczył na jakiś
czas tego wyszczekanego dzieciaka. Obiecał sobie, że odda go, gdy
tylko wrócą. Przecież był już przyzwyczajony do samotności, a
jednak coś ściskało go w środku, gdy tylko o tym pomyślał.
Widział siebie siedzącego w mroku za masywnym, rzeźbionym biurkiem
w swoim gabinecie i chciało mu się rzygać.
***
Wszystko
miało odbyć się w miarę gładko. Dzięki rudemu dzieciakowi znali
dokładnie rozkład domu na szczycie faweli, który należał do
Dacnisa. A dzięki Hetfieldowi lokalne struktury mafijne i sposób
ich działania. Ahiga nie był na tyle naiwny, żeby zakładać brak
ofiar po ich stronie. Nie spodziewał się jednak, że opór będzie
tak słaby i chaotyczny.
‒ Brakuje
królowej ‒ rzucił Jack, chowając broń za paskiem spodni.
Przeszukali
już cały dom. Ci z ludzi Dacnisa, którzy przeżyli, leżeli na
podłodze w największym pokoju z dłońmi zaplecionymi na głowie.
Podwładni Ahigi celowali do nich z broni. Wszyscy utrzymywali, że
nie mają pojęcia, gdzie jest ich szef. Nawet zachęta do mówienie
prawdy w postaci paru wybitych zębów i połamanych żeber niczego
nie dała.
‒ Raczej
nie kłamią ‒ kontynuował Hetfield. ‒ Pokój jego córki
wygląda na opustoszały. Zabrali jej rzeczy. Zostawił ich na naszą
pastwę i po prostu spieprzył. Z tym twoim Johnny’m najwyraźniej.
‒ To
w jego stylu ‒ odparł Ahiga, uśmiechając się na wpół kpiąco,
na współ z irytacją. ‒ Tylko dlaczego?
‒ Cóż,
królowa opuściła gniazdo pszczół, bo ja niedawno załatwiłem
jej ukochanego króla.
‒ I
spieprzyła z błaznem? ‒ parsknął Ahiga. ‒ To komplikuje
sprawę, ale dobrze. Niech ucieka, pogoń za zwierzyną tylko
zaostrza apetyt.
Wyszedł
na zewnątrz. Czuł irytację, bo to, co gonił tak długo, a
wreszcie znalazło się na wyciągnięcie ręki, znów się oddalało.
Jednak oprócz niej była także ulga. Teraz miał więcej czasu.
Jeszcze nic nie musiało się kończyć.
***
Wrócili
jeszcze tego samego dnia, późnym wieczorem. Ahiga nie wezwał go do
siebie, więc Cherubin postanowił wprosić się sam. Nie należał
do zbyt cierpliwych. Gdy wszedł do sąsiedniego pokoju, zastał
Ahigę siedzącego w fotelu z szeroko rozłożonymi nogami. Jaj jakiś pan i władca, którym z resztą był. Na widok
Raphaela uśmiechnął się kpiąco.
‒ Nie
mogłeś wytrzymać, co? ‒ parsknął rozbawiony. ‒ Nie
usiedziałbyś na miejscu. Czasami zastanawiam się, czy nie masz
owsików w dupie.
‒ To
już? ‒ spytał Cherubin, wciąż stojąc w progu.
‒ Po
pierwsze wleź do środka i zamknij drzwi ‒ polecił Ahiga. ‒
Nie, to nie już. Zwiał. Nie zdziwiło mnie to specjalnie.
‒ Nie
udało się go wam złapać?
Gangster
pokręcił głową. Jego długie, czarne włosy opadły mu na czoło.
‒ Nie
było go tam ‒ wytłumaczył. ‒ Spieprzył wcześniej.
‒ I
co teraz?
‒ Nic.
Wysłałem moich ludzi. Wkrótce go znajdą. To tylko kwestia czasu.
Wystarczy poczekać.
Cherubin
zatrzymał się na środku pokoju, przez chwilę bijąc się z
myślami. Nie mógł wyczytać z twarzy mężczyzny odpowiedzi na
dręczącego go pytanie, więc zdecydował się zapytać:
‒ I
co czujesz? Zawód i złość, czy może jednak ulgę?
Ahiga
uniósł brwi i gapił się przez dłuższą chwilę na dzieciaka.
Nie mógł uwierzyć w to, co widział na jego twarzy. Ten szpecący,
a jednocześnie dziwnie satysfakcjonujący wyraz.
‒ Ty
jesteś zazdrosny ‒ rzucił, niedowierzając w to, co właśnie
powiedział, a potem się roześmiał. ‒ Och, kociaku.
Wyciągnął
rękę w jego stronę, a Cherubin od razu zareagował na ten gest.
Podszedł do niego i wspiął mu się na kolana. Ahiga objął go w
pasie, śmiejąc się gardłowo. Czuł wściekłość jeszcze parę
chwil temu, ale już przeszło.
‒ Co
byś chciał? ‒ spytał, patrząc w czarne jak dwa węgle oczy
chłopaka. ‒ Tak naprawdę? Tak szczerze wgłębi?
Cherubin
syknął, gdy poczuł uszczypnięcie na obojczyku. Ahiga pochylił
się i chwycił jego skórę między zęby. Palcem delikatnie odsunął
kołnierzyk nie zapiętej na górne guziki koszuli, aby odsłonić
więcej, jasnej skóry. Raphael wsunął dłonie w jego czarne włosy.
‒ Chcę,
żebyś przestał za nim gonić ‒ odpowiedział. ‒ Jestem
samolubnym, rozpuszczonym dzieciakiem. Narcyzem. Więc chcę, żebyś
patrzył tylko na mnie. Ale nie jestem głupi ‒ dodał, uprzedzając
pytanie. ‒ Wiem, co to oznacza, ale on na to zasłużył. Całe
życie uciekał. Zawsze myślał tylko i wyłącznie o sobie.
Ahiga
przymknął oczy i pochylił głowę, opierając nos o obojczyk
chłopaka. Jego skóra była ciepła i sucha. Co trochę zaskakujące,
pachniała mężczyzną, chociaż ze słodką nutą. A może tylko
tak mu się wydawało.
‒ Ciągle
powtarzasz mi to samo. Wciąż jesteś niepewny ‒ zauważył
karcącym tonem. ‒ Będzie, jak powiedziałeś. Nie musisz się
obawiać.
Uniósł
twarz, by pocałować podbródek Cherubina. Rozpiął kolejne guziki
jego jasnej koszuli. Uniósł brwi w wyrazie zdziwienia, gdy rozsunął
jej poły. Paznokciem palca wskazującego uderzył lekko w okrągły
kolczyk, którym przebity był sutek chłopaka.
‒ Widzę,
że ty też dzisiaj nie próżnowałeś ‒ rzucił rozbawiony,
masując okrężnymi ruchami palca wciąż zaczerwienioną,
pomarszczoną teraz otoczkę sutkową. ‒ A mówiłem, żebyś nie
opuszczał dzisiaj hotelu. Nigdy mnie nie słuchasz. Same z tobą
problemy.
Cherubin
zachichotał ze zdenerwowania. Zagryzł dolną wargę, czując
rozlewające się pod skórą dreszcze. Trochę bolesne, bo rana była
jeszcze całkiem świeża.
‒ Bo
ja się zaraz spuszczę ‒ jęknął.
Miał już sztywnego, gdy stanął na środku pokoju. Kiedy patrzył na Ahigę
rozpartego w fotelu w spowitym w półmroku wieczoru pokojowym
hotelu, czuł to samo, co w jego gabinecie, gdy gangster go do siebie wzywał.
Wtedy nie umiał jednak tego tak wyraźnie zdefiniować. I zbyt
bardzo się denerwował, aby jakiekolwiek inne emocje mogły objąć we władanie jego ciało.
Teraz
jego penis napierał na materiał spodni, powodując wyraźne
wybrzuszenie. Zacisnął mocniej uda wokół kolan Ahigi, gdy szef
dżinsów wsunął się między jego pośladki. Nie miał na sobie
bielizny.
‒ Jednak
z ciebie dzieciak ‒ skomentował Ahiga, unosząc się z fotela.
Musiał przy tym podeprzeć się o oparcie. Bolały go dziś plecy.
Umknęło
to uwadze Cherubina, bo stracił równowagę i nieomal się
przewrócił, gdy został tak gwałtownie zrzucony z kolan gangstera.
Posłał mu oburzone spojrzenie. Jego cierpliwość też miała swoje
granice. Jeśli dzisiaj też zostanie zbyty, to albo się potnie albo
tym razem naprawdę skoczy z tego balkonu.
‒ Na
łóżko ‒ polecił Ahiga.
Uśmiechnął
się, gdy oczy Cherubina zaświeciły się jak dwie neonówki.
Wyglądał jak pies śliniący się na widok parówki trzymanej w
dłoni przez jego właściciela. A właśnie… Rozpiął swoją
koszulę, która już po chwili znalazła się na podłodze. Po
chwili pozbył się reszty garderoby i stał już przed Raphaelem,
jak go bóg lub natura stworzyła. Z sapnięciem chwycił się za
jądra. Czuł, że są pełne.
‒ No
co tak sterczysz? ‒ spytał Cherubina, który wciąż stał jak
zahipnotyzowany w miejscu. Jego mina nie wyglądała teraz zbyt
inteligentnie. ‒ Przecież sam chciałeś. Tak czy nie? Ostatnia,
szybka decyzja. Bo później już mało będzie zależało od twojej
woli.
‒ Grozisz
mi? ‒ podłapał Raphael, odzyskując rezon.
Uśmiechnął
się szeroko, błyskając idealnie białymi, równymi zębami. Męka
związana z noszeniem aparatu przez całą podstawówkę dała swoje
pozytywne efekty. Denerwował się, ale nie czuł strachu.
‒ Na
łóżko ‒ powtórzył Ahiga.
Cherubin
wykonał polecenie, przedtem rozbierając się do naga. Usiadł na
skraju łóżka, rozkładając szeroko nogi. Ahiga parsknął i
rozbawiony pokręcił głową. Dzieciak był tak szalenie pocieszny.
‒ Nie
ma w tobie za dużo wstydu, co? ‒ spytał.
Cherubin
pokręcił głową i uśmiechnął się szeroko.
‒ No
co ty… Chyba się tego po mnie nie spodziewałeś?
Ahiga
podszedł do niego i nachylił się, by pocałować go w usta.
Powstrzymał grymas. Naprawdę bolał go dziś kręgosłup. Bardziej niż ostatnimi czasy. Puścił więc
chłopaka i sam położył się na plecach. Cherubin spojrzał na
niego zdziwiony. Wsunął się głębiej na łóżko i po lekkim
zawahaniu, objął dłonią pobudzonego penisa mężczyzny.
‒ Dobrze
kombinujesz ‒ pochwalił Ahiga, przymykając oczy. ‒ Sam sobie
będziesz musiał wziąć to, po co tu przylazłeś.
Sięgnął
do jego dłoni, tej która spoczywała na pościeli, i przyciągnął
ją do siebie, aby ucałować jej wierzch.
‒ Jak
romantycznie ‒ skomentował rozbawiony Cherubin. ‒ Sorry, że ci
zburzę atmosferę.
Usiadł
okrakiem na pokrytej tatuażami klatce piersiowej mężczyzny.
Zdumiony i zachwycony tym, co poczuł, przez chwilę ugniatał twarde
mięśnie. Podobało mu się. Bardzo. Chwycił dłoń Ahigi.
Nakierował ją na swoje wejście.
‒ Zrób
inspekcję. Starałem się przygotować, ale nie mam w tym za bardzo
doświadczenia.
Ahiga
uniósł brew. Dzieciak naprawdę przyszedł tu z planem. To go jakoś
niemalże rozczulało. Złapał go za ramię i pociągnął tak, że
teraz miał jego jądra nad twarzą. Uniósł się lekko i przejechał
po nich językiem. Czerwony, sztywny penis Cherubina, lekko
odchylający się w prawo, wyprężył się jeszcze bardziej, jak i
wszystkie jego mięsnie na to uczucie.
‒ Nie
tu… Bo ja naprawdę zaraz… ‒ jęknął.
‒ Jesteś
młody. Pewnie nawet ci nie zmięknie.
‒ Może
tak być! ‒ Zaśmiał się.
Ahiga
pomasował jego biodro i drobny tyłek, napawając się gładkością
skóry. Wsunął palec między pośladki chłopaka i powolnym ruchem,
z pełną premedytacją, przemknął rowkiem aż do jego szparki,
rysując skórę paznokciem.
Dziurka
była rozluźniona. Skóra wokół zaś zupełnie gładka, zresztą
podobnie jak krocze i jądra Cherubina, który najwyraźniej
zafundował sobie depilację i lewatywę.
‒ No
wsadź! ‒ ponaglił Raphael. ‒ Sam mówiłeś, że bliżej mi do
diabła niż anioła, więc nie mam za dużo cierpliwości. A mój
fiut to już na pewno.
Ahiga
zamruczał rozbawiony. Wsunął dwa palce w Cherubina, dociskając je
do ścianek, a drugą dłonią ścisnął jego ściągnięte jądra.
Dzieciak krzyknął zaskoczony tym szybkim, niespodziewanym zagraniem
i doszedł, tryskając spermą na twarz i włosy Ahigi. Mężczyzna
patrzył w górę z szerokim uśmiechem na utopioną w ekstazie twarz
Raphaela, chociaż cześć obrazu przesłaniał drgający mu przed
oczami, wypluwający kolejne dawki nasienia kutas dzieciaka.
‒ O…
Boże!
Cherubin
otworzył w końcu oczy, które trzymał kurczowo zaciśnięte,
przeżywając najlepszy w życiu orgazm, mimo że właściwie jeszcze
nic nie zrobili, i spojrzał w dół, na twarz Ahigi. Chociaż był
już cały czerwony, zarumienił się jeszcze bardziej, gdy ujrzał
zdobiące ją plamy własnego nasienia. Mężczyzna uśmiechnął się
szelmowsko i wystawił język, by najpierw przejechać nim po swoich
górnych zębach, a potem zebrać nim to, co teraz parzyło w wargę.
‒ Smakuje?
‒ parsknął Cherubin, patrząc na tę scenę jak zahipnotyzowany.
Dopiero doszedł, a czuł, że zaraz znowu to się stanie.
‒ Bardzo.
Same delicje.
‒ Wariat.
To teraz moja kolej.
Cherubin
przesunął się w dół jego ciała, by znów objąć udami Ahigę w
pasie. Uśmiechając się jak bardzo niegrzeczny chochlik, sięgnął
dłonią do włosów mężczyzny, by zetrzeć z nich trochę własnej
spermy, a potem dodatkowo na nią napluł. Nawilżył swoje palce i
włożył je w siebie. Znał już to uczucie i chciał go więcej.
Chwycił się za jeden z pośladków i go odchylił. Przesunął się
jeszcze bardziej, aż nie poczuł główki sztywnego penisa Ahigi
ocierającej się o jego półdupek. Spróbował się na niego
nasunąć, ale ten tylko zahaczył o jego rowek, a potem odskoczył.
To powtarzało się kilka razy. Skojarzyło mu się to z samolotem
kilkakrotnie podchodzącym do lądowania. Drugą dłonią więc
złapał za niego i zaczął się na niego nasuwać. Jęknął
gardłowo, gdy poczuł jak główka pokonuje pierścień mięśni.
Było mu tam tak nieznośnie gorąco i ciasno. Czuł, jak pot spływa
mu po plecach.
Gdy
zaczął się dalej nabijać na kutasa Ahigi, ten przejechał po jego
udach palcami, zostawiając na jasnej skórze czerwone ślady po
paznokciach.
‒ Tak…
‒ sapnął gangster, wypuszczając powietrze z płuc. ‒ Właśnie
tak. Jesteś doskonały.
Cherubin
uśmiechnął się szeroko zadowolony z siebie, widząc minę
upojonego przyjemnością Ahigi. Teraz już niemal na nim siedział.
Czuł jego kutasa bardzo głęboko. Miał chore wrażenie, że gdzieś
ponad pępkiem. Dał sobie czas na dwa głębokie wdechy i zaczął
się miarowo poruszać. Nie miał pojęcia, czy robi to dobrze,
jednak miarowe posapywania Ahigi na to wskazywały.
Gdy
poczuł jego dłoń na swoim penisie, z jego gardła wyrwał się
pełen zaskoczenia dźwięk, którzy przypominał mu odgłos jakiegoś
dzikiego zwierzęcia. Nie było to podobne do niczego, co
kiedykolwiek w życiu słyszał.
‒ Nie,
bo ja znowu zaraz… ‒ zaprotestował nieskładnie.
Pierwszy
jednak doszedł Ahiga, przyciągając przy tym Cherubina do siebie.
Chwycił go za złotą czuprynę, zahaczając przy tym o kolczyki
zdobiące zaczerwienione teraz uszy i pocałował mocno w usta.
Mocniejszy, spazmatyczny uścisk na penisie wystarczył, żeby
Raphael doszedł po raz drugi. Opadł na klatkę piersiową Ahigi i
tak już zostali, przyciśnięci do siebie, aż nie zmorzył ich sen.
Ahiga
poprawił marynarkę i wyciągnął zza fotela swoją laskę.
Zbierało się na deszcz, plecy już dawno mu tak nie dokuczały. Nim
wyszedł, pogłaskał wciąż śpiącego Raphaela po policzku. Nie
miał siły na to, aby się pochylić i go ucałować.
‒ Śpij.
Nim wstaniesz, będzie po wszystkim.
Na
korytarzu czekał na niego Jack Hetfield i jeszcze kilku jego ludzi.
‒ Nie
spodziewałem się, że tak szybko ich namierzymy.
‒ Nie
uciekli za daleko ‒ odparł Jack.
‒ I
to mnie dziwi. W tym Johnny był zawsze najlepszy.
‒ Ale
wtedy chyba zawsze był sam, co? Teraz ma dodatkowy balast.
***
Zaczęło
padać. Ściana deszczu była tak gęsta, że znacząco ograniczała
widoczność. Johnny widział jedynie bombardowane wielkimi kroplami
liście palmy rosnącej tuż przy chacie. Dalej była już tylko
szarość. Przynajmniej owady przestały im dokuczać.
Odwrócił
się, by spojrzeć na pokrytą kroplami potu twarz Dacnisa. Jej
łagodne zazwyczaj rysy zniknęły wykrzywione w bolesnym grymasie.
Wciąż gorączkował i majaczył.
Dopadli
ich kilkanaście godzin temu na stacji benzynowej. Dacnis brał wtedy
szybki prysznic w obskurnej łaźni, a on tankował samochód.
Zauważył, jak grupa mężczyzn wchodzi do budynku, ale było już
za późno. Przez chwilę chciał nawet uciec, był tego bardziej
bliski, ale jednak ruszył ich śladem. Może gdyby się nie wahał…
Może gdyby nie był takim tchórzem, wtedy by zdążył. To nawet
nie byli ludzie Ahigi, czy Barbosy. Zwykła lokalna dzieciarnia,
która miała chrapkę na złote łańcuchy błyszczące się na szyi
Dacnisa. Gdy zauważyli Johnny’ego uciekli, popychając go przy tym
na ścianę. Nawet nie zareagował. Dopadł
do Dacnisa leżącego na poszarzałych płytkach łazienki. Jego krew
mieszała się z wodą.
Teraz byli tu. W opustoszałej chacie. Johnny
jeszcze nigdy nie czuł się taki słaby i bezbronny. Gdyby tylko był
sam. Wtedy by go nie złapali, nie dogonili by go.
Dotknął
przemoczonych dredów Dacnisa. Wyglądał tak delikatnie, pogrążony
we śnie. Niewinnie. Musiał go chronić. Przecież sobie obiecał.
Zastygł, gdy usłyszał w oddali strzał. Już tu byli.
Nachylił
się i ucałował usta Dacnisa drżącymi wargami. Zaśmiał się
spazmatycznie, gdy zdał sobie sprawę, że jednak nie da rady. Łzy
zaczęły spływać mu po policzkach.
‒ Przepraszam
‒ jęknął. ‒ Przepraszam.
Zabrał
swój plecak i wszedł w ścianę deszczu. Po chwili wchłonęła go
całkowicie i zniknął. Po dwóch godzinach przedzierania się przez
dżunglę, wyszedł na ulicę. Deszcz przestał już padać, zza
chmur wyłoniło się słońce. Musiał przymrużyć oczy, bo tak mocno
świeciło.
Gdy
jego wzrok się wyostrzył, ujrzał na tle zachodzącego słońca
męską sylwetkę. Jakby stanął przed Sądem Bożym.
‒ Dawno
się nie widzieliśmy, Johnny ‒ odezwała się świetlista postać.
‒ Wreszcie cię dogoniłem.
Nigdy
nie zapomniał tego głosu.
Ahiga.
Zebrał się w sobie, aby spojrzeć na jego twarz. Niemal taką samą, jak ją zapamiętał. Surową i nieszczególnie piękną.
O
dziwo poczuł ulgę. To był już koniec. Uśmiechnął się lekko na tę myśl. Wreszcie będzie mógł odpocząć. Uwolnić się od tych wszystkich, torturujących się myśli. Od swojego żałosnego ja, którego nienawidził.
‒ A
on gdzie jest? ‒ spytał Ahiga, po czym zaczął się głośno
śmiać. ‒ Zostawiłeś go, co? Na moją pastwę. I uciekłeś... Jesteś żałosny. Tak strasznie, strasznie żałosny.
Wytarł
łzę rozbawienia.
‒ Wiesz,
myślałem, że coś poczuję, jak cię zobaczę. Że będę się
wahał, bo ja cię tak strasznie kochałem. A tu nic. I może przez
to bym cię puścił. Po prostu dałbym ci spieprzyć, bo nie jesteś
nawet wart mojej uwagi, ale nie po tym co teraz odwaliłeś. Boże,
jesteś tak strasznie żałosny, że aż brzydzę się sam sobą. Tym, że uznałem cię za wartego mojego uczucia.
Wyciągnął
broń i wycelował ją prosto w głowę Johnny’ego. Nie strzelił
jednak.
‒ Nie,
to by było zbyt proste. Właściwie oddałbym ci przysługę, a tak
będziesz musiał z tym żyć.
W
tym samym momencie rozległ się kolejny strzał. Huk odbił się w
lesie echem.
Ahiga
schował broń. Nie patrząc już na Johnny’ego, odwrócił się i
ruszył w kierunku zaparkowanego nieopodal samochodu, przy którym
czekali jego ludzie. Nie było wśród nich Jacka Hetfielda. Po paru krokach zatrzymał się i jeszcze raz
spojrzał na blondyna. Uśmiechał się przy tym szeroko.
‒ Bym
zapomniał ‒ rzucił i pokazał mu środkowy palec. ‒ Od
Cherubina.
Gdy
został już zupełnie sam, upadł na kolana i ukrył twarz w
dłoniach. Wolałby, żeby Ahiga go po prostu zabił. Spojrzał w
stronę lasu. Wiedział, że nawet nie zbierze się na to, żeby tam
iść. Był przecież tchórzem.
***
Wstał
o czwartej rano, by wyprowadzić owce na pastwisko. Dużo zarabiali
na ręcznie tkanych tradycyjnych tkaninach. Oprócz biżuterii były
to najpopularniejsze produkty kupowane przez turystów. Pilnując
owiec, myślał o tym, że musi sprawdzić stan i wyposażenie
hoganów, nim zacznie się sezon turystyczny. Uniósł głowę i
spojrzał na niebo, na którym nie było nawet jednej chmury. Jeśli
nie zacznie padać, będzie miał problem ze znalezieniem dobrej
jakości gliny, którą obklejano ściany. Uśmiechnął się, gdy
dojrzał kołującego wysoko orła.
Atsah.
Wrócił
do domu późnym popołudniem. Był strasznie głodny. Popchnął
drzwi i zdziwił się, gdy na korytarzu oprócz żeńskiej pary butów
należącej do jego pracodawczyni i gospodyni, matki Atsah, zobaczył
jeszcze jedną, męską.
Wiedział, do kogo należą.
KONIEC
Zazdrosny Cherubin jest słodki ♡
OdpowiedzUsuńWygląda na to, że zaczyna się im układać. Cieszę się z tego bardzo ^^ Czyżby teraz powrót do domu? Ciekawe jak rozwiążą sprawę zniknięcia na tak długi czas Raphaela... No i z głebi serca liczę, że zostaną razem już na zawsze ;)
Co do decyzji Ahigi, to w 100% popieram. Po tym wszystkim miałam troszkę nadzieji, że Johnny jednak się zmienił. Lecz nie, ucieka dalej...
Czy ja dobrze myślę, że to Atsah wrócił ?
Ile to już czasu minęło?
Jak dogada się z Ryan'em?
Ah, mam jeszcze tyle pytań.
Czekam z niecierpliwością na dalsze ich przygody.
Rozdział cudowny ♡
Pozdrawiam
Ps.: Co tam u Saszy i Santy Boy'a? Dawno ich nie było ;)
Powiedzmy, że to takie otwarte zakończenie. Można sobie samemu resztę dopowiedzieć i dowolnie zinterpretować ostatnią część :). To już takie zakończenie end-end. Nie sądzę, żebym wracała do tego powiadania. Strasznie mnie zmęczyło.
UsuńU Santy i Saszy zaś pisze się mały bonusik ;)
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam!
Ah, ciężko się z nimi pożegnać. Polubiłam ich i to bardzo. Ale rozumiem, lepiej skończyć teraz, niż dalej się męczyć. ;) Choć przyznam, że w głębi serce mam małą nadzieję na to, że jeszcze w przyszłości pojawi się z nimi jakiś bonusik.
OdpowiedzUsuńA co do najbliższego bonusika to ♡♡♡
Czekam z niecierpliwością.
Coś czuję, że chyba się uzależniłam od twoich opowiadań.
Pozdrawiam
Super!! nie dawno przeczytałam i strasznie mi szkoda że to koniec.Mam nadzieję ze jeszcze gdzieś się pojawia Ahiga i Rafael
OdpowiedzUsuńDzięki za dotrwanie do końca! Pozdrawiam :)
Usuń