środa, 13 marca 2019

Trzy światy - ROZDZIAŁ 4 - Nie masz zapachu


W drzwiach minął się z matką, która najwyraźniej wychodziła po zakupy. Ucieszyła się na widok Bohuna i schyliła się, by go pogłaskać.

– No, upiekło ci się, Sebastian – rzuciła do syna, drapiąc ich skundlonego członka rodziny po podgardlu.
– Mówiłem, że się znajdzie – sapnął jej syn, przewracając przy tym oczami. Irytował się tym, że musi stać w przejściu jak przysłowiowy kołek.

Matka w końcu się wyprostowała i poprawiła torebkę na ramieniu.
– Była zabawa, ale wszystko co dobre się kończy i przychodzi gorsze – rzuciła jeszcze do Bohuna, a potem zwróciła się już do syna: – Strasznie śmierdzi, pewnie się w czymś wytarzał. Wykąp go.
– No miałem zamiar.
Minęli się w drzwiach i już po chwili Sebastian ściągał trampki w przedpokoju. Bohun wiedział, na co się zapowiadało, więc chciał ukradkiem czmychnąć do salonu, jednak mu się to nie udało. Sebastian zaciągnął go za obrożę, wkładając w to dużo siły, bo pies się zapierał, do łazienki.
– Wskakuj! – polecił, pukając w brzeg wanny, ale nie przyniosło to żadnego efektu.
Bohun jedynie obrócił się, choć nie było to łatwe w wąskiej łazience, z zamiarem ucieczki, ale jego pan zdążył zamknąć drzwi. Niepocieszony pacnął je łapą i zaskuczał żałośnie.
– No sorry – odparł Sebastian tonem, jakby rozmawiał z kimś na takim samym poziomie ewolucyjnym. Cóż, czasami nawet mu się wydawało, że ten pies jest mądrzejszy od paru osób, które zna. Schylił się, aby wziąć go na ręce i włożyć do wanny. – Jest tak, jak mówiła twoja wredna pani: po lepszym zawsze przychodzi gorsze. Takie prawo natury. Mam nadzieję, że przynajmniej zaliczyłeś. Bo mnie się udało.
Parsknął śmiechem na swój własny komentarz i schylił się, aby wyciągnąć z półki szampon dla psów. Na butelce nadal była przyklejona naklejka z ceną. Trzydzieści pięć złotych. Gdyby ojciec to zobaczył, to pewnie dostałby zawału, pomyślał Sebastian. Jego rodziciel mył to, co zostało mu na głowie, mydłem w kostce. Sebastian używał tego samego szamponu, co jego matka. Jakiegoś taniego, pokrzywowego specyfiku, który zapewne był już na rynku za czasów komuny. Matka najwyraźniej niezbyt dobrze radziła sobie ze zmianą ustrojową i znacznie szerszym wachlarzem dostępnych kosmetyków, a jemu było całkowicie obojętne, czym mył włosy. Jak większości facetów. Tak mu się przynajmniej wydawało.
Chwycił za słuchawkę prysznicową i zmoczył rude futro Bohuna, który przyjął to niezbyt entuzjastycznie, podwijając ogon i skucząc żałośnie. Nie należał do tych psów, które uwielbiają wodę. Potem Sebastian wylał na niego szampon i zaczął myć. Musiał go dobrze wyszorować, bo Bohun naprawdę śmierdział, a miał w zwyczaju wkradanie się swojemu do łóżka w środku nocy, gdy ten już zasnął.
W pewnym momencie Sebastian zaczął nucić skoczne „Pod kamieńcem”*, jakoś tak będąc w dziwnie dobrym nastroju. Chociaż tak naprawdę nie było w tym nic dziwnego. Przyczyna była banalnie prozaiczna, a przede wszystkim prymitywna. Po prostu znowu zaliczył.

Pod Kamieńcem, Pod Podolskim
Stoi Turek ze swym wojskiem
Stoi, stoi i wojuje
Więcej wojska potrzebuje 
Stoi, stoi i wojuje
Więcej wojska potrzebuje 

Hej, wysłała matka syna
na wojenkę do Kopczyna
Hej, wysłała siostra brata
na wojenkę na trzy lata 
I wysłała siostra brata
na wojenkę na trzy lata…

Bohun przekrzywił pysk, słysząc wysiłki swego pana, zaraz jednak coś innego przyciągnęło jego uwagę. Szczeknął, gdy zaskrzypiały drzwi windy. Jego pan także zaczął nasłuchiwać. Pasażerem nie była jednak sąsiadka ani matka, która czegoś zapomniała, jak spodziewał się tego Sebastian. Po chwili rozległo się bowiem pukanie do drzwi jego mieszkania. Było na tyle charakterystyczne, że rozpoznał je momentalnie.
– Kurwa – wyrwało mu się.
Pochylił głowę zniechęcony, a że klęczał na podłodze, uderzył czołem o brzeg wanny. Uśmiechnął się krzywo i zacisnął na chwilę oczy. To był Grześ. Sebastian nie był gotowy na to spotkanie. Przepełniony endorfinami nie pomyślał o nim nawet jeden raz dzisiaj. Nie wiedział, co chciał mu powiedzieć. Co powinien powiedzieć. Ani co miał zrobić. Potrzebował czasu, aby dojść ze wszystkim, co się wydarzyło w ciągu ostatnich kilkunastu godzin, do porządku.
Zaczął panikować, co nie było do niego podobne. Zacisnął Bohunowi pysk, zmuszając go do bycia cicho. Postanowił na razie udawać, że nie ma go w domu. Potrzebował więcej czasu, tylko tyle teraz wiedział. Tym razem miało mu się najwyraźniej upiec, bo po chwili pukanie do drzwi ucichło. Chyba mógł odetchnąć. Puścił pysk Bohuna.
Bardzo się pomylił, bo zamiast ponownego skrzypienia starej windy usłyszał, jak otwierane są drzwi do mieszkania. No tak, przecież nie zamknął ich na zamek. Skarcił się za to w myślach.
– Seba? Jesteś w łazience?
Tak, to był Grześ. Wspaniale. Cudownie wręcz.
– No – rzucił zniechęcony.
Po chwili w malutkiej łazience cisnęli się już we trójkę. Sebastian tylko przelotnie spojrzał na swojego chłopaka i wrócił do szorowania szczotką pupila. Cieszył się, że dzięki temu był odwrócony do Grzesia plecami. Nie potrafił spojrzeć mu w oczy.
– Po co przyszedłeś? – spytał. Na próżno było szukać w jego głosie choćby krzty entuzjazmu.
– Dzwoniłem kilka razy dzisiaj. Myślałem, że pójdziemy razem na basen albo coś.
– Nie widziałem. Może zapomniałem wyłączyć wyciszenia.
– Ach, tak…
Sebastianowi zachciało się rzygać. Dusił się zamknięty w tej mikroskopijnej łazience, a przyczyną tego nie był bynajmniej zapach mokrego psa. Zapadła cisza. Grześ dobrze wiedział, że został okłamany. Znali się przecież od lat.
– Hm? – Wzrok chłopaka Sebastiana padł na butelkę, która stała na pralce. – Trzydzieści pięć złotych za szampon dla psa? Kosmos jakiś po prostu. To przecież tylko pies.
W momencie Sebastianowi przestało być żal. Przypomniał sobie, dlaczego ostatnimi czasy często usuwał wiadomości od Grzesia przed ich przeczytaniem. Odłożył szczotkę i chwycił za słuchawkę prysznicową. Nim zaczął spłukiwać pianę z Bohuna, spytał kąśliwie:
– A ile wydajesz na te wszystkie pierdoły, którymi smarujesz te swoje kręcone kłaki na mordzie? I ile wydajesz miesięcznie na wizytę u barbera? Więc przestań pieprzyć z łaski swojej.
Już nie czuł ciężaru na piersi. Wystarczyła minuta z Grzesiem, a przypomniał sobie, dlaczego tak go nie lubił. Przestał się powstrzymywać. Przy każdej okazji dogryzał swojemu za chwilę byłemu już chłopakowi, ale zawsze poziom sarkazmu utrzymywał na bezpiecznym poziomie. Nie przekraczał pewnej umownej granicy. Grześ musiał wyczuć zmianę w jego tonie. Teraz oprócz sarkazmu była w nim też niemaskowana pogarda.
– Seba, co ci jest? – spytał wyraźnie skonfundowany Grześ. – Jesteś zły o wczoraj?
Sebastian skomentował to krzywym uśmiechem i podniósł się z kolan, robiąc tym samym Bohunowi miejsce. Pies natychmiast wykorzystał szansę i wyskoczył z wanny. Grześ nie przepadał za żywymi, włochatymi stworzeniami, szczególnie tymi mokrymi, więc chciał się ewakuować do przedpokoju, ale nie zdążył. Bohun otrzepał się z wody, mocząc przy tym podłogę i ubrania obu chłopaków. Sebastian zaśmiał się i skopiował ruchy swojego pupila.
– Zrobiłeś to specjalnie! – fuknął niezadowolony Grześ i w pośpiechu chwycił za wiszący na haczyku ręcznik.
Wyszedł na przedpokój i zaczął wycierać swoje spodnie, zerkając przy tym w naścienne lustro.
– To tylko woda – odparł Sebastian obojętnie.
Bohun minął ich obu i wbiegł do dużego pokoju. Chłopak udał się za nim, spodziewając się najgorszego, czyli tego, że pies spróbuje wysuszyć się, tarzając się po wykładzinie. Uprzedzając katastrofę, rozłożył na podłodze przygotowany wcześniej ręcznik, który był prywatną własnością Bohuna. Pies chwycił jego krawędź i zaczął ciągnąć, chcąc się bawić. Sebastian nie miał nic przeciwko zawodom w przeciąganiu liny z frotté.
Po chwili w progu salonu stanął Grześ.
– Boże, Sebastian, co ci jest? – spytał. – Dziwnie się zachowujesz ostatnio. Kompletnie cię nie rozumiem.
– Czyli niby czego? – zapytał Czerniecki, bardziej jednak skupiając się na siłującym się z nim psie.
– No bo… – Grześ najwyraźniej szukał odpowiednich słów. – Bo przecież, jak byliśmy w liceum, tyle mówiłeś, że chcesz się z tego wyrwać. Z tej rzeczywistości osiedla z wielkiej płyty. Z tej…
– Patoli? – podpowiedział mu Sebastian, uśmiechając się przy tym pobłażliwie, bo chłopak najwidoczniej wahał się, czy użyć tego określenia. – Rzeczywistości, w której moja matka, gdy byłem gówniakiem, podpieprzała mi kasę, którą dostawałem od babci, żeby kupić sobie pół litra? I że chowała butelkę w szafie między ciuchami, a potem ojciec wracał z roboty i zastawał matkę najebaną, śpiącą na kanapie? I że wkurwiony wypieprzał ubrania z szafy przez balkon, a potem dopijał odkopaną flaszkę? Tak, zamierzam się z tego wyrwać. I co w związku z tym?
Grześ wyraźnie stracił rezon. Zrobił krok w tył pod wpływem błękitnego, twardego spojrzenia Sebastiana wbitego teraz prosto w niego.
– No i to, że na słowach się skończyło – powiedział po chwili. – Wyjechaliśmy na studia i po roku postanowiłeś wrócić. Stchórzyłeś.
Sebastian zmarszczył gniewnie brwi na palec oskarżycielsko wyciągnięty w jego stronę.
– Jakie ty masz prawo, aby mi coś wypominać? – parsknął. Jak jeszcze nigdy wcześniej uderzyło w niego to, z jak różnych światów pochodzili, chociaż mieszkali na tym samym osiedlu bloków z wielkiej płyty. – Wróciłem, bo rzeczywistość, którą tam spotkałem, także mi się nie spodobała. W przeciwieństwie do ciebie i twoich przegiętych psiapsiółek, z którymi po zajęciach biegłeś do kawiarni popijać smakową kawę z wegańską śmietanką za dwanaście pięćdziesiąt. I w przeciwieństwie do moich współlokatorów, którzy z uczelni wracali tylko po to, aby iść się najebać i zrobić burdel w mieszkaniu. Dostałem więc do wyboru kolejne dwa światy i żaden mi się nie spodobał. Mogłem zacisnąć zęby i dopasować się do któregoś z nich, ale wróciłem tutaj, bo postanowiłem nie dopasowywać się do rzeczywistości, jaka się przede mną rozciąga, ale dopasować ją do siebie. Stworzyć swój własny świat, ale na razie jestem na to za słaby. Przyznaję się do tego. Wróciłem więc tutaj, do miejsca, które znam i gdzie mimo wszystko czuję się najbezpieczniej. Na razie czekam, aż będę na tyle silny, by stworzyć swój własny świat. Jednak wierzę, że to się w końcu stanie. Nie wiem jeszcze, jak dokładnie będzie wyglądał, ale dla ciebie w nim miejsca nie będzie. Tego jestem akurat pewien.  
Sam zdziwił się tym, co właśnie powiedział. Nawet się nad tym nie zastanawiał, potok słów po prostu wypłynął z jego ust. To wszystko było prawdą. Tak czuł, ale nigdy się z nikim tym nie podzielił. Nie miał z kim. Chłopak przed nim na pewno nie był taką osobą. Nigdy w pełni go nie rozumiał. Nie mógł.
Parsknął na odpowiedź, którą otrzymał:
– Seba…
– Nie nazywaj mnie tak – przypomniał po raz setny lodowatym tonem. – I idź już sobie. Między nami skończone.  
Grześ zupełnie zagubiony nie ruszył się jednak nawet o krok. Właśnie odłamał się kawałek jego idealnie skomponowanego świata i stracił przez to równowagę.
Sebastian miał w zanadrzu wiele argumentów, które przekonają go do podjęcia słusznej decyzji i opuszczenia jego mieszkania. Zaczynając od tego, dlaczego przestali się całować, a przyczyną było to, jak strasznie brzydziła go ta paskudna broda codziennie czesana szczotką z włosia dzika. Kończąc zaś na tym, że jakąś godzinę temu zaliczył w lesie gościa, którego poznał dzień wcześniej i dał mu się wtedy przelecieć. Nie dane mu było jednak ich wykorzystać, bo do domu wróciła jego rodzicielka.
– Och, Grzesiu – rzuciła lekko zaskoczonym głosem i minęła stojącego jak kołek na środku przedpokoju chłopaka, by z wiklinowego koszyka leżącego na małym stoliku wyciągnąć płócienną siatkę. – Dopiero jak doszłam do sklepu, zauważyłam, że nie zabrałam nic na zakupy. A tego plastikowego dziadostwa nie będę kupować, bo potem wszędzie się wala.
Zaczęła narzekać na ludzi, którzy wyrzucają butelki na trawę i na to, że wiatr wywiewa z przeładowanych kontenerów śmieci, bo nikt nie zamyka klap. Odkąd porzuciła wysokoprocentowe trunki na rzecz piwa, znów zaczęła się przejmować takimi rzeczami. Teraz nikt jednak nie zwracał uwagi na to, co mówiła. Wycofała się więc, dobrze wyczuwając ciężką atmosferę. Nim wyszła, rzuciła tylko do syna, że to niekulturalnie kazać gościowi stać w przedpokoju.
– Zaraz nie będzie – odpowiedział jej Sebastian, bynajmniej nie mając na myśli tego, że zaprosi chłopaka do pokoju.
Gdy zostali sam, znów wbił spojrzenie w chudego, marnego chłopaczka przed sobą.
– Zanim wyjechałem na studia, powiedziałem matce, że jej nienawidzę. Że spieprzyła mi życie. Pierwszy raz widziałem wtedy, jak płacze. Nawet nie sądziłem, że jest do tego zdolna. A już nawet nie śmiałem marzyć o tym, że może rzucić. Prawie – parsknął. – Zmieniła Żołądkową na Harnasia, ale to i tak więcej, niż kiedykolwiek się spodziewałem.
– Nie miałem pojęcia – przyznał Grześ jeszcze bardziej skonfundowany tym, jak potoczyła się ta rozmowa.
– Wiem – odparł Sebastian. – Nie powiedziałem ci, bo i tak byś nie zrozumiał. Jesteś w końcu chłopcem z dobrego domu.
Odwrócił się z powrotem w stronę Bohuna i zaczął wycierać go sponiewieranym ręcznikiem. To był koniec ich rozmowy i koniec tego czegoś między nimi, co nawet ciężko było nazwać związkiem. Świat się nie zawalił, w momencie gdy trzasnęły drzwi za wychodzącym Grzesiem. Nic się właściwie nie stało. Sebastian nie podejrzewał, że to będzie aż takie proste.
Gdy Bohun był już w miarę suchy i udał się do swojego legowiska, czyli starego koca leżącego pod stolikiem w przedpokoju, Sebastian został sam na środku salonu ze zmaltretowanym ręcznikiem w dłoni. Co teraz? – pytanie nagle pojawiło się w jego głowie. Nie chodziło o najbliższą przyszłość, ani o to, co ma robić przez resztę dnia. Postanowił się jednak oszukiwać, bo nie znał odpowiedzi. Musiał też odepchnąć myśli, które zagościły w jego głowie i których nie chciał pozwolić przyjąć jeszcze klarowniejsze formy.
Puścił się.
Puścił się z facetem, do którego nie miał nawet numeru telefonu.
Rzucił swojego chłopaka, może nudnego, ale przynajmniej pewnego, bo właściwie co?

Znalazł sobie szybko odpowiedź na „Co teraz?”. Takie najbliższe „teraz”. To był doskonały zapychacz. Materiałoznastwo. Postanowił nie odpuszczać i walczyć do końca. Powiesił ręcznik na balkonie i zamknął się w swoim pokoju z zamiarem wkuwania przez resztę weekendu. Teraz niemal cieszył się, że groził mu warunek. Zatonął w skryptach i notatkach, nie pozwalając wcisnąć się nieprzyjemnym myślom. Kat w słuchawkach też pomagał.
Z pokoju wypełzał tylko kilka razy, na obiad i do toalety. Matka zwróciła uwagę, że jakoś blado wygląda. Uznała, że to przez za dużo nauki. Może było w tym ziarnko prawdy. Wieczorem już się poirytowała i kazała mu wyjść z „tej jaskini” i zabrać Bohuna na spacer. Sebastian nie miał siły z nią dyskutować. I tak nie miałoby to najmniejszego sensu. Nie znosiła sprzeciwu.
Gdy znalazł się już z Bohunem przed wejściem do klatki schodowej, zastanowił się, gdzie powinien się udać. Zwykle chadzał do lasu, ale dziś nie miał na to ochoty. Wybierał się tam nie tylko z psem, często w weekendy robił sobie spacery. Lubił panującą tam ciszę, pozorną pustkę i coś trudnego do zdefiniowania, na co przychodziło mu do głowy tylko jedno określenie. Czystość. I nie chodziło tu o brak śmieci, co zresztą nie było prawdą.
Przeszedł przez mostek, wzrokiem szukając kaczek leniwie walczących z powolnym nurtem. Dzisiaj najwyraźniej dawały się dokarmiać gdzie indziej. Bohuna nie spuścił ze smyczy. Nie wybrał też głównej ścieżki, gdzie właśnie ciągnął go pies, ale mniejszą, prowadzącą w zarośla. Szedł nią już drugi raz tego dnia. Nie miał takiego zamiaru, a jednak nogi same zaprowadziły go nad brzeg jeziora.
Późnym wieczorem w lesie, daleko od latarni, było naprawdę ciemno. Za najbliższym pasem drzew nie mógł już niczego dojrzeć. Była tylko czerń. W mieście nie dało się doświadczyć takiego mroku. Dlatego tak się przestraszył, gdy nagle coś białego mignęło mu między zaroślami. Dojrzał to kątem oka, a trwało to może sekundę. Tyle jednak wystarczyło, by Sebastian cały się spiął. Zdziwił się, że najwyraźniej Bohun niczego nie wyczuł, wciąż zajęty obwąchiwaniem pozostałości ogniska.
Dzik. To jako pierwsze przyszło Sebastianowi do głowy. Słyszał, że bardzo namnożyły się w okolicy. Podobno zupełnie przestały się bać ludzi i nocami przychodziły na osiedlę, by szukać resztek w kontenerach na śmieci, które przewracały. Sam nigdy żadnego nie spotkał, ale czasami rano widział przewrócone śmietniki.
Wilk. To jako drugie przyszło mu do głowy. Temu nie dawał jednak wiary. Wilki nie miały w zwyczaju zbliżać się do ludzkich siedzib, jeśli nie cierpiały głodu. Coś takiego przynajmniej pamiętał z lekcji przyrody. I nie miały również w zwyczaju atakować ludzi w przeciwieństwie do dzików.
Teraz zobaczył to już wyraźniej. Dwa jarzące się w ciemności białe punkty. Nieruchome i skupione na nim. Zbliżały się, a on się instynktownie cofał. Powoli, krok po kroku. Gdy ciemność wreszcie wypuścił tę istotę ze swych szponów, w pierwszym odruchu Sebastian miał ochotę się roześmiać. Jednak tego nie zrobił. Wcale nie poczuł też ulgi, mimo że stał przed nim zdziwaczały przyjaciel Montera. Apacz.
Był więc sam w środku lasu z człowiekiem, od którego kompletnie nie wiedział, czego się spodziewać. Chłopak wciąż stał parę kroków od niego, nad brzegiem jeziora i wbijał w niego wzrok swoich zielonych oczu. Teraz Sebastianowi wydawały się nienormalnie duże i okrągłe. Wręcz nieludzkie, a bardziej pasujące dzikiemu zwierzowi. Tak jasne, że wydawały się świecić własnym światłem.
Pierwszy raz spotkali się tylko we dwóch. Poprzednio zawsze towarzyszyła im ta dzika zgraja, którą Sebastian poznał w busie. Co prawda, był tu jeszcze jego pies, ale teraz skrył się za swoim panem. To tylko bardziej podsyciło zdenerwowanie Sebastiana. Bohun nie bywał strachliwy. Apacz nic nie powiedział, więc i on tego nie zrobił. Teraz nie towarzyszył im Monter, więc nic nie rozpraszało jego myśli, mógł tylko skupić się na chłopaku stojącym przed nim. 
Dopiero teraz przyjrzał mu się uważniej. Zapamiętał go jako najniższego z całej grupy, ale najwyraźniej Apaczowi daleko było nawet do metra siedemdziesięciu. Ta konkluzja jednak wcale nie przyniosła Sebastianowi poczucia chociażby częściowej ulgi. Wręcz przeciwnie. W połączeniu z tą rudą, rozwichrzoną czupryną i tymi wielkimi, zwierzęco błyszczącymi ślepiami przywodził na myśl jakiegoś pierwotnego człowieka. Coś, co zrodziło się w wyniku spółkowania homo sapiens z neandertalczykiem. Coś prymitywnego i niebezpiecznego, co kierowało się instynktem.
Miał taką dziwną aurę. W oczach Sebastiana, może przez mrok, kontury jego sylwetki się rozmazywały i stapiał się z lasem za sobą. Jakby do niego należał.
Co to za brednie? – spytał sam siebie Czerniecki, gdy uświadomił sobie, jakie irracjonalne rzeczy przyszły mu do głowy.
– Co tu robisz o tej porze? – spytał, by przerwać tę idiotyczną ciszę między nimi. Przypomniał sobie, że Apacz pracował na nocnych zmianach jako ochroniarz. – Idziesz do roboty?
Chłopak pokręcił jedynie przecząco głową. Sebastian nie doczekał się innej odpowiedzi. Sapnął sfrustrowany.
– Więc co…
Nie skończył, bo nagle Apacz zbliżył się do niego i chwycił oburącz za materiał jego koszulki. Zmusił Sebastiana do pochylenia się ku niemu. Miał zadziwiająco dużo siły. Czerniecki wyszarpnął się jednak, gdy poczuł na swojej szyi liźnięcie, a potem dotyk zębów.
– Pojebało cię?! – warknął, dłonią sięgając do miejsca, które niemal zostało ugryzione. – Naprawdę jesteś pojebany.
Apacz nie zareagował w jakikolwiek sposób, poza przechyleniem głowy w bok, co jeszcze bardziej upodobniło go do zwierzęcia.
– Nie masz zapachu – powiedział. – Powiedział, że będziesz wyzwaniem, a ty nie masz swojego zapachu. Zdominował cię.
Sebastian zamrugał oczami, całkowicie zbity z tropu. Nie rozumiał, co właśnie miało miejsce. Zacisnął mocniej palce na smyczy Bohuna, który wciąż stał za nim.
– Nie masz zapachu.

*Utwór folkowego zespołu „Jar”


5 komentarzy:

  1. Zapachniało realizmem magicznym. Czyżby szykowały się klimaty wilkołacze? ;) Rozdział nieco ciężki emocjonalnie, widać, że Sebastian nie miał łatwego życia i dlatego wyhodował sobie twardą skórę. Podoba mi się ta jego szorstkość i sarkazm, ta jego chęć stworzenia własnego świata. Lubię ten twój klimat wielkiej płyty, nie pogardziłabym większą ilością szczegółów :) Czekam niecierpliwie na kolejny rozdział, nawet krótki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eee tam, te wilkołaki to takie przerobione na tysiąc sposobów... To by było za łatwe ;). Klimat wielkiej płyty to ja znam chyba tak, że bardziej się nie da. Normalnie czuję, jakbym pisała pamiętnik. Scena z busa z 1 rozdziału przydarzyła mi się naprawdę kilka lat temu. Grześ zaś to literacka wersja mojego kolegi z akademika. Serio czesał brodę szczotką z dzika xD
      Dzięki za komentarz :* Się postaram przyśpieszyć.

      Usuń
    2. Liczę właśnie na takie przerobione wilkołaki, w twojej wersji może być naprawdę ciekawie. Też wychowałam się w bloku, choć nie w blokowisku, więc mam sentyment do tych klimatów :) Fajnie, że bazujesz na własnych doświadczeniach, opowiadanie wydaje się przez to bardziej "prawdziwe", bliskie. Pisz pisz!

      Usuń
  2. Przegapiłam poprzedni rozdział, ale już nadrobiłam. Po pierwsze cieszę się że pies się odnalazł :) Poza tym to chyba dobrze że Sebastian zdecydował się w końcu coś zmienić. Bycie z kimś kto cię nie rozumie jest do bani. Co prawda jego najnowszy wybór nie jest jakiś rokujący, ale może mu właśnie potrzeba takiej odskoczni.Fajnie że poznajemy każdego z bohaterów, że przedstawiasz też ich punkt widzenia. No a ta ostatnia scena wprowadza lekki niepokój :) Podoba mi się :) Dziękuję bardzo i pozdrawiam 😃

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, nasz Seba za mądry to nie jest :) Jeszcze się na tym przejedzie, mogę obiecać. Tak, prawda, takie sztuczne związki są najgorsze. Ale czasami lepsze to, niż być samemu :(. Tutaj będzie dużo scen w lesie, jedne takie ja ta końcu, a drugie z "tym i owym" na łonie natury xD
      Dzięki za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń