niedziela, 18 listopada 2018

Atsah II - ROZDZIAŁ 3 - Przekaż mu ode mnie


W pokoju zebrało się kilkunastu mężczyzn. W najróżniejszym wieku, począwszy od gołowąsów, a kończąc na siwobrodych seniorach gangu. Mieszańcy wszystkich możliwych ras, biali, Latynosi, Indianie i czarnoskórzy. Większość wytatuowana nawet na twarzy, obwieszona złotą biżuterią, za którą w razie kontroli skarbowej nie mogliby pokazać paragonu. Z pistoletami wsuniętymi za paskami nisko wiszących na biodrach spodni.

Pili, palili, śmiali się i przekrzykiwali. Na swoich kolanach trzymali skąpo ubrane kobiety. Niektóre dla nich tańczyły. Johnny przyglądał się temu wszystkiemu z boku. Nie czuł się tu zbyt dobrze, ale to nie on tutaj rozdawał karty. Musiał robić to, czego od niego oczekiwano. Wtopić się, jeśli chciał uzyskać poparcie i pomoc od Dacnisa.
Dacnis też tu był. Siedział na centralnie ustawionym w pokoju fotelu. Pił coś, ale niezbyt pośpiesznie. Delektował się białym dymem i samym rytuałem palenia zioła. Jak większość mężczyzn tutaj nie miał na sobie górnej części garderoby. Teraz dokładnie było widać, jaki jest chudy. Jego potężny wzrost jeszcze potęgował optycznie ten efekt. Od szyi, przez ramię, żebra, aż po pępek - po całej prawej stronie jego tułowia i pleców biegły czarnobiałe tatuaże złożone z ornamentów, w większości kwiatowych motywów. W przeciwieństwie do gangsterskich dziar pozostałych obecnych w pokoju mężczyzn te tatuaże wykonane były z dużą precyzją i dbałością o szczegóły.
Człowieka aż nachodziła ochota, aby się nad nimi nachylić i przestudiować każdy szczegół. Rozwikłać labirynt, jaki tworzyły, wędrując po nich palcem zupełnie jak po mapie. Nikt tutaj oczywiście tego nigdy nie zrobił. I nie zrobi. To byłby koniec porządku, jaki tu znali. Król był poza zasięgiem ich brudnych łap. Tyczyło się to nawet Falco. Sam Dacnis ostatnio nawet o tym wspominał podczas rozmowy na balkonie. Jak zwykle wtedy palił, a swoim przymrożonym, enigmatycznym spojrzeniem przeczesywał całe swoje królestwo. Całą dzielnicę nędzy.
Właśnie. Johnny spojrzał w kierunku drzwi do salonu. Falco rano pojechał eskortować Mirę do szkoły i od tamtej pory nie pojawił się w willi Dacnisa na szczycie wzgórza. To cieszyło Johnny’ego. Falco obawiał się najbardziej. Miał nadzieję, że mężczyzna pojawi się tu dopiero, gdy odbierze Mirę z zajęć pozaszkolnych. Bał się kociego spojrzenia tego szaleńca. Za każdym razem, gdy ich spojrzenia się spotykały, a działo się to dziwnie często, Johnny’emu przed oczami stawał obraz ostrza przytkniętego do jego szyi i podłużnego rozcięcia nabiegającego krwią. Nie przepadał też za byciem nazywanym białym szczurem.
Chociaż, chyba w istocie na lepsze określenie nie zasługiwał. Szczególnie po tym, co ostatnio odwalił. Biały szczur… biały tchórz.
Skrzywił się, gdy ponure myśli znów się obudziły. Oni wszyscy mogli już nie żyć. A on… sięgnął ręką po butelkę, z której dotąd niemrawo, bardziej tylko dla zasady, popijał. Przytknął ją do ust i teraz pociągnął znacznie większy łyk miejscowego sikacza pozbawionego walorów smakowych, ale za to bogatego w procenty. Ciurkiem opróżnił jakieś pół butelki. Część spłynęła mu po brodzie pokrytej kilkudniowym zarostem, a potem szyi różowym strumieniem, malując fantazyjną ścieżkę na jabłku Adama.
Nie mógł tego widzieć, ale para przymrużonych, zaczerwienionych oczu pilnie śledziła tę wędrówkę rubinowych kropel po spalonej słońcem, a jednak nadal bladej jak na tutejsze standardy skórze.

Kilka godzin później dom Dacnisa opustoszał. Zaś jego właściciel leżał na wiklinowym fotelu z nogą przerzuconą przez oparcie. W kącie siedział Johnny, wciąż zbyt trzeźwy, niż by tego pragnął. Na zewnątrz powoli się ściemniało, a nadal było tak nieznośnie gorąco.
‒ Zaprowadzę cię do twojej sypialni ‒ zaproponował Johnny, zmuszając się do wstania.
Dacnis nie protestował, gdy chwycił go za ramię i pomógł mu się podnieść. Gdy szli korytarzem, uwiesił się na Johnnym i oparł czoło o jego bark.
‒ Gdyby Falco to widział… ‒ rzucił rozbawiony, gdy stanęli już przed jego sypialnią.
‒ To by mnie zajebał ‒ dokończył Johnny, otwierając drzwi.
‒ Tylko ciebie, niestety.
Johnny rzucił Dacnisowi zdziwione spojrzenie, unosząc przy tym brwi. Posadził go na najbliższym meblu, czyli biurku, bo już mu trochę ciążył. Może był szczupły, ale za to bardzo wysoki, co samo w sobie generowało trochę wagi.
Bił się w chwilę z myślami, ale w końcu postanowił zapytać. Co miał w sumie do stracenia?
‒ Jest coś między wami?
Dacnis uniósł na niego zamglone oczy. Uśmiechnął się krzywo, uciekając spojrzeniem gdzieś w bok.
‒ Mówiłem ci przecież.
Johnny kiwnął głową.
‒ A faceci tak ogólnie? Nie mówię, że ci stąd. No ale świat jest pełen możliwości ‒ rzucił, kiwając głową w kierunku majaczących za oknem wieżowców Rio de Janeiro.
Nie potrzebował werbalnej odpowiedzi. Mina Dacnisa mówiła sama za siebie. Mężczyzna wsunął się głębiej na biurko i zaparł na dłoniach, odchylając do tyłu. Nadal nie miał podkoszulka, więc jego tatuaże były teraz szczególnie wyeksponowane, gdy tak się wyprostował.
‒ Zacząłem robić jeszcze za szczeniaka ‒ wytłumaczył, samemu też prześlizgując się wzrokiem po swoim szczupłym, ale ładnie wyrzeźbionym tułowiu. ‒ Byłem wtedy zwyczajnym dzieciakiem z dzielnicy nędzy. Nie miałem takich pieniędzy. Teraz jest ten wuefista ze szkoły Miriam… Ten tatuażysta był z gangu oczywiście. Obaj są silni, ale nie dość silni. Są pode mną, a daję im się pieprzyć. To mnie mierzwi w jakiś sposób. Wkurwia mnie to niesamowicie, bo wiem, że to nie jest to, czego tak naprawdę pragnę. Nie wiem, czy to rozumiesz.
Zaśmiał się swoim wiecznie zachrypniętym głosem, przypominając przy tym kota. Mrużył charakterystycznie oczy.
Johnny uśmiechnął się krzywo. Rozumiał.
‒ W życiu dałem się pieprzyć jednemu facetowi ‒ przyznał.
Dacnis pokiwał głową, odsłaniając w szerokim uśmiechu swoje równe zęby. Część jego własnych, doskonale białych, a część złotych implantów.
‒ I to był najsilniejszy skurwysyn, jakiego znałeś? ‒ spytał retorycznie. ‒ Całe, pieprzone życie walczyłeś o szacunek i o pozycję? O to, żeby pokazać tym skurwysynom tam, gdzie jest ich miejsce? A on odebrał ci to wszystko, o co tak zaciekle walczyłeś, ot tak. ‒ Pstryknął palcami. ‒ A ty nigdy nie czułeś się bardziej upokorzony? A jednocześnie nigdy nie czułeś się bardziej na miejscu? Tam, pod jego butem?
Johnny potrząsnął gwałtownie głową, chcąc wyrzucić z niej wszystkie te obrazy, które na powrót się w niej rozpleniły. Falco odpalił kolejnego skręta wręcz flegmatycznym ruchem i położył się bokiem na biurku, podpierając się na łokciu. Cały czas nie odrywał przy tym spojrzenia z twarzy Johnny’ego.
‒ Aż moja ochota żeby poznać osobiście tego twojego Ahigę jeszcze urosła ‒ rzucił rozbawiony.

Dziesięć minut później liczba mężczyzn w pokoju nadal się zgadzała, ale teraz z parą tutejszych, ciemnych oczu nie mierzyła się para zielonych, a żółtych prawie jak u dzikiego kota skrywającego się pośród mroku dżungli.
‒ Z Mirą wszystko w porządku? ‒ spytał Dacnis, w końcu unosząc się z biurka i przenosząc się na łóżko.
‒ Tak. Jest u siebie ‒ odparł Falco, śledząc pilnie każdy jego ruch.
‒ Trochę boli mnie głowa. Jak nie masz nic innego do powiedzenia, to wyjdź.
Falco zmarszczył lekko brwi. Nie odzywał się chwilę, wciąż stojąc jednak w tym samym miejscu. W końcu spytał jednak:
‒ Co tu robił ten biały szczur?
Dacnis obdarzył go przelotnym, rozbawionym spojrzeniem.
‒ Pieprzyliśmy się ‒ rzucił, doskonale wiedząc, jakiej reakcji mógł się spodziewać.
Zajebałbym go. Każdego bym zajebał.
W to Dacnis nie wątpił. Na szczęście dla jego kochanków, potrafił utrzymać swoje sekrety w tajemnicy nawet przed Falco.
***
Nikt przez ten cały czas nie zwrócił uwagi uwagi na brak rudowłosego chłopca. Dopiero Mira podniosła larum, gdy w całej posiadłości nie mogła znaleźć swojego przyjaciela. 
Ochroniarze zapytani o niego, z zagubieniem wymalowanym na w większości szpetnych twarzach, wzruszali ramionami. Gdy głębiej się nad tym zastanowili, uświadamiali sobie, że rzeczywiście dzieciak nie kręcił im się dzisiaj pod nogami. Jednak zwykle nie zwracali na niego większej uwagi. Więc i jego brak ich nie zaniepokoił. 
Za to dostali po mordach od Falco. Mira wybuchła płaczem i pobiegła do ojca. Ten nie dał po sobie poznać, że histeria dziewczynki spotęgowała u niego ból głowy. Zapewnił ją, że zguba na pewno się znajdzie cała i zdrowa.
Ponad ramionami dziewczynki, skrzyżował swój wzrok z opartym o framugę Falco. Nie musiał niczego mówić głośno. Chłopak miał się znaleźć.
***

Obudziły go odgłosy rozmowy. Zajęło mu chwilę skojarzenie, gdzie w ogóle się znajduje. Gdy mu się to udało, otworzył gwałtownie oczy.
Poszedł do Ahigi. Zjedli razem późną kolację. Później działo się coś kompletnie surrealistycznego, czego umysł Raphaela dalej nie umiał wytłumaczyć. Położyli się w poprzek łóżka obok siebie… I po prostu tak leżeli, gapiąc się w sufit. Nic nie mówili, ale poczuł wtedy z Ahigą coś na kształt jakiejś nici porozumienia. To nie było dobre określenie, ale sam nie wiedział, jak to inaczej nazwać. A później nie stało się nic.
Teraz Cherubin obudził się z głową złożoną na miękkiej, wypchanej do granic możliwości prawdziwym puchem poduszce, przykryty cienką kołdrą. Zupełnie nie pamiętał, kiedy zasnął. Odważył się wolno i, miał nadzieję, niepostrzeżenie obrócić, aby spojrzeć przez ramię w głąb pokoju. Ahiga siedział w fotelu przy nowym, szklanym stoliku, na którym stała filiżanka, zapewne z kawą. Jakiś mężczyzna, którego Raphael kojarzył z posiadłości gangstera, stał obok. Rozmawiali, a temat mógł być tylko jeden.
‒ Wiemy, że jakiś czas i to dłuższy, prawdopodobnie kilka lat, ukrywał się w Brazylii. Najprawdopodobniej teraz poszuka azylu u tych samych ludzi. To duże miasto, struktury mafijne są skomplikowane, ale to tylko kwestia czasu, nim go znajdziemy. Trzeba tylko odświeżyć nasze kontakty. Ktoś taki jak Norton nie jest trudny do namierzenia. Szkoda tylko, że mamy tak mało ludzi.
Ahiga westchnął, najwyraźniej dając znać, że przyjął to wszystko do wiadomości. Upił łyk kawy i skierował wzrok na łóżko.
‒ No możesz przestać już się czaić ‒ rzucił z nutą rozbawienia.
Raphael przeklął w duchu. I co miał teraz niby zrobić? Podnieść się z łóżka Ahigi przy tym facecie? To by wyglądało, jakby spędził z nim noc! I tak już zapewne w ten właśnie sposób zostało to zinterpretowane przez człowieka Ahigi. „Dlaczego właściwie się tym przejmuję?” ‒ prychnął w myślach, gramoląc się z łóżka. Co za różnica, czy w oczach ludzi Ahigi będzie jedynie jego zakładnikiem, czy do tego jeszcze jego dziwką?
‒ Siadaj ‒ polecił Ahiga, wskazując na drugie krzesło przy stoliku, czym rozwiał niepewność Raphaela a propos tego, co ma ze sobą zrobić.
Omijając wzrok drugiego z mężczyzn, usiadł na wiklinowym fotelu. Ahiga podsunął mu to samo menu, co wczoraj.
‒ Jeśli brakuje ci ludzi… ‒ szef gangu zwrócił się do swojego podwładnego ‒ to możesz zabrać jego. ‒ Wskazał na Cherubina. ‒ Przyda mu się lekcja życia.
‒ Co?! ‒ niemal pisnął przerażony tą perspektywą chłopak.
Ahiga rozparł się wygodniej w fotelu. Podparł podbródek o wierzch dłoni, patrząc z ukosa na dzieciaka.
‒ No przecież miałeś żal do bycia postrzeganym jako „bogaty, rozpieszczony dzieciak” ‒ rzucił, rozbawiony przerażeniem malującym się na ładnej, łagodnej w wyrazie twarzy Cherubina. ‒ Masz teraz szansę to zmienić. Poznać trochę prawdziwego życia. Czy nie o to zawsze ci chodziło? Przecież nie o kasę, gdy dla mnie handlowałeś.
Raphael czuł, że to będzie grube przegięcie i dla własnego dobra powinien na wszystko pokornie się zgadzać, ale jednak zapytał:
‒ A muszę?
Nie wyobrażał sobie, że miałby całe dnie spędzać w towarzystwie oprychów Ahigi. Widział do czego są zdolni. No i na pewno nie darzyli go choćby jakąś namiastką szacunku.
‒ Zabawny jest, co nie? ‒ rzucił Ahiga do swojego człowieka. Zaraz jednak zwrócił się do Raphaela: ‒ Oczywiście, że nie. Możesz zawsze wrócić do swojego pokoju. Tylko ty i brazylijskie telenowele przez najbliższe kilka tygodni albo miesięcy.
Ta perspektywa też mu się nie podobała. Prawie oszalał po jednym dniu zamknięcia w tamtym pokoju. Nie wyobrażał sobie, żeby miał tam wytrzymać tyle czasu.
‒ A muszę tam? A nie mogę być u ciebie? ‒ wypalił. Zaraz jednak zreflektował się, co powiedział: ‒ Znaczy się… u pana? Znaczy, no... Boże.
Spuścił głowę i wgapił się w podłogę zażenowany. Mimo to czuł na sobie dwa mocno skonsternowane spojrzenia. Atmosfera jakby zgęstniała, a w pokoju zapadła cisza.
Pierwszy przerwał ją śmiech pracownika Ahigi.
‒ Czyżby miał szef wielbiciela? ‒ rzucił rozbawiony i poklepał chłopaka po głowie. ‒ Już miałem powiedzieć, że to chuchro będzie nam tylko zawadzać, ale teraz po prostu aż mnie skręca, żeby go zabrać ze sobą. No, no…
‒ Zamknij się już ‒ warknął na niego Ahiga.
Na tym temat został zakończony. Zarówno podwładny Ahigi jak i Raphael zrozumieli, że lepiej nie kontynuować tego wątku.
Speszony Cherubin zjadł śniadanie, dziabiąc w nim smętnie widelcem. Przez cały czas wgapiał się usilnie w porcelanowy talerz. Stresował się, bo Ahiga wciąż siedział tuż obok. Do tego zostali w pokoju tylko we dwójkę po wyjściu tamtego mężczyzny.
‒ To idziesz, czy nie? ‒ spytał w którymś momencie gangster.
Cherubin znów dziabnął w jajku sadzonym w wydrążonej, świeżo upieczonej bułce. Miał mnóstwo obaw, ale jednocześnie czuł skręcającą mięśnie brzucha ekscytację. 
Jego nieokiełznana natura wygrała.
‒ No ‒ potwierdził, unosząc wreszcie głowę. Obdarzył Ahigę uśmiechem, a w jego ciemnych oczach znów rozbłysły te charakterystyczne, figlarne płomyki. ‒ Przecież miałem mu pokazać ‒ przypomniał i wystawił środkowy palec.
 Ahiga pokręcił głową, rozbawiony. 
‒ Dziwaczne z ciebie stworzenie ‒ skomentował. ‒ No to jak postanowiłeś, to przygotuj się, bo niedługo wyruszacie.
Półgodziny później rzeczywiście do pokoju wszedł ten sam mężczyzna, co wcześniej. Raphael czekał na niego już odświeżony, ale wciąż w tych samych ubraniach. Dopiero po powrocie do swojego pokoju uświadomił sobie, że przecież nie ma innych.
‒ No, to ruszaj dupę z tego fotela, gagatku ‒ rzucił podwładny Ahigi. ‒ Czas stawić czoła wielkiemu światu i vatapi* na ostro.
Raphael zrobił, jak mu kazano. Nim opuścił pokój, zatrzymał go głos Ahigi. Odwrócił się w jego stronę.
‒ Przekaż mu też ode mnie ‒ rzucił gangster z krzywym uśmiechem, także pokazują środkowy palec.
‒ Pewnie.
‒ To chwila… ‒ wtrącił się człowiek Ahigi. ‒ To nie mamy go tu przyprowadzić?
Ahiga przez moment patrzył w oczy Raphaela. Chłopak miał wrażenie, że mężczyzna myślami powrócił do ich ostatniej rozmowy w tamtym gabinecie. I że Ahiga przyznał mu rację. Czekał na to, aby zobaczyć Johnny’ego na własne oczy jeszcze raz. Stanąć z nim twarzą w twarz. I może rzeczywiście pozbawić życia, a może wybaczyć.
Teraz zaś był już pewien.
‒ Nie ‒ odparł. ‒ Znajdźcie go i się go pozbądźcie.

*vatapá – tradycyjne danie kuchni brazylijskiej na bazie raków, ryb i nerkowców.


4 komentarze:

  1. W końcu udało mi się znaleść czas, na przeczytanie tego i poprzedniego rozdziału. Nawiąże, więc do obu ^^.
    Josh idzie do Jacka... Oj, będą z tego problemy. Tym bardziej, że już odkryli jego zniknięcie.(A dokładniej Mira ;)) Tylko aby Josh wyszedł z tego cały...
    Raphael jest po prostu słodki ♡. Mam wrażenie, że wraz z Ahigą idealnie się dogadują ^^. Mam nadzieję, że dalej ich relacja będzie się rozwijać pozytywnie. No i młody, w końcu rusza z wiadomością dla Johnny'ego.
    Co do Dacnisa i Falko to mam wrażenie, że są oni jedną, wielką, tykającą bombą, której czas zbliża się do końca.
    A Johnny ujawnia coraz więcej ciekawych informacji... Troszkę go to ratuje w moich oczach.
    Rozdziały jak zawsze cudowne ♡.
    Pozdrawiam Ashia
    Ps: Mam głębokie nadziej, że Josh, Raphael i Aigha przeżyją. Można powiedzieć, że zyskali miano moich ulubionych postaci♡. Tak jak Sasza i Santy Boy ;).


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Współczuję takiego zapracowanego życia, że nawet swoich ulubionych dewiacji nie można poczytać ;P straszne, po prostu... Raphael to taka landryna, że aż mnie to dziwi :D Jednocześnie najbardziej lubię czytać o twardzielach, a chyba najlepiej wychodzi mi opisywanie mięczaków typu Raphael i Josh.
      Co do przeżywania - kogoś muszę zamordować. Największe wrażenie zrobiłaby śmierć kogoś z głównych bohaterów. Ale ja też się do nich przyzwyczajam, więc to nie takie proste. Zobaczymy!
      Dzięki za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń
  2. Boszzzz, Dacnis i Falco to taki ship no nie mogę. Wielbie i kocham za każdą ich interakcję. W ogóle uwielbiam klimat tej części, to jak na razie moje ulubione opowiadanie twojego autorstwa. Ten klimat który tak idealnie oddaje to wszystko, postacie - cudowne. Uwielbiam historie w takim stylu i nie mogę doczekać się kolejnych rozdziałów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałam nie zagłębiać się w team Dacnis x Falco, bo pomyślałam, że to już za duży młyn... Ale nie mogłam się powstrzymać, lubię takie pokręcone relacje. Cieszę się, że jednak ten dodatkowy, kolejny już wątek ma pozytywny odzew. Dziękuję za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń