niedziela, 13 maja 2018

Atsah - ROZDZIAŁ 8 - Plany wycieczkowe


‒ A ja się zastanawiałem, gdzie byłeś przed godziną i czemu sklep był zamknięty ‒ zakpił Raphael, siląc się na uśmiech, mimo że w ogóle nie było mu do śmiechu. ‒ Zrobiłeś mu coś?
‒ Temu dzieciakowi, który bazgrze mi po murze? Miałem zamiar, ale zobaczyłem jego buty i wróciłem tutaj, aby poczekać na ciebie ‒ odparł Johnny. ‒ Ulżyło?
Trochę ‒ przyznał w myślach chłopak. A trochę nie. Uniósł głowę, by spojrzeć na twarz Johnny’ego, który nadal stał o krok od niego, zmuszając Raphaela do nawiązania intymnej znajomości z zimną ścianą całodobowego spożywczaka. Mężczyzna prawą rękę opierał przy włączniku światła, tuż koło jego ucha, blokując mu drogę ucieczki. Więc trochę mu ulżyło, a trochę wręcz przeciwnie.

Oprócz strachu o własne kości było coś jeszcze. Od samego początku, czyli gdy wraz z przyjaciółmi wszedł do sklepu, czuł się źle przez to, co zgodzili się robić. Gdy Ahiga wezwał go do siebie po raz pierwszy, inaczej ułożyło się to w głowie Raphaela. Johnny miał być starym, zgniłym zerem. Nieudacznikiem, który spieprzył z miasta, bo narobił sobie problemów z mafią i nie miał dość jaj, aby sobie z tym poradzić. A teraz wrócił i miał zapłacić. Teoretycznie wszystko było takie proste. Jednak rzeczywistość okazała się bardziej skomplikowana.
Johnny był miłym, zabawnym gościem, który pomagał rodzicom prowadzić sklep. Pewnie za młodu popełnił parę błędów, zrobił parę głupot, ale kto nie? Raphael zdawał sobie sprawę, jakie to płytkie, ale to, że Johnny okazał się być młodym i przystojnym facetem, jeszcze bardziej wszystko utrudniało.
‒ Ja… ‒ chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował. Nie miał odwagi, aby popatrzeć mu prosto w oczy, więc spuścił wzrok na podłogę i tą przeklętą, fluorescencyjną sznurówką. ‒ Rób, co musisz.
Zacisnął powieki i po prostu czekał, ale nic się nie stało. Gdy światło zostało ponownie zapalone, a on zdecydował się otworzyć oczy, Johnny właśnie odsunął się parę kroków do tyłu i zaczesywał opadające włosy za ucho. Dzięki teku Raphael mógł dojrzeć na jego przedramieniu okrytym rękawem koszuli kawałek tatuażu przedstawiającego złotozielonego węża. Chyba tyle zostało z Johnny’ego gangstera. I dobrze.
‒ Powiedz mi po co? Dla zabawy, dla kasy? Może teraz tego nie widzisz, ale to, co teraz robisz, jest bardzo głupie. I spieprzy ci życie.
‒ Po co? ‒ powtórzył Raphael i wzruszył ramionami, wciąż opierając się o ścianę. ‒ Nie wiem po co. Handlować zacząłem chyba z nudów. Bo życie było takie wyblakłe. Nawet nie potrzebuję tej kasy. Moi starzy są nadziani, a ja chyba jestem po prostu rozpieszczonym, zblazowanym dzieciakiem. A tej całej akcji to wcale nie chciałem. Ale nie mogłem powiedzieć „nie” samemu Ahidze.
‒ Raczej nie ‒ zgodził się Johnny z ciężkim westchnięciem. ‒ A pies?
Raphael otworzył szeroko oczy.
‒ Ja tego nie chciałem! Naprawdę! ‒ zapewnił gorączkowo. ‒ Ja też mam psa. Nazywa się Apollo... Ale Ahiga mnie wezwał i kazał mi zmusić cię do działania. No i chłopaki to wymyślili… I… i nieważne.
Zacisnął palce na swoich falowanych, zaczesanych na bok włosach i uklęknął pod ścianą.
‒ Kurwa.
‒ No, kurwa ‒ potwierdził Johnny i podszedł do lady.
Usiadł na niej i wychylił się do tyłu, aby z szuflady wyjąć w połowie opróżnioną paczkę papierosów. Z zapalonym już papierosem w ustach pomasował się po czole.
‒ To co teraz? ‒ zdecydował się zapytać Raphael.
Kucając w pod ścianą z tą skruszałą miną, wyglądał jak szczeniak, który nasikał na dywan.
‒ Teraz lepiej powiedz mi, co tak dokładnie kazał ci zrobić Ahiga.
‒ Nic szczególnego. Po prostu zostawiać tę wiadomość na twoim murze i cię obserwować ‒ wytłumaczył chłopak. ‒ A jak nic nie robiłeś, to kazał mi „zintensyfikować działania”. Stąd ten pies.
‒ A co oznacza ta wiadomość?
‒ Hm? Pojęcia nie mam. Żaden z nas nie zna nawaho. Tylko ją przepisujemy, nawet nie wiem, czy poprawnie. I co teraz? Powinienem mu powiedzieć, że rezygnuję?
Johnny wypuścił smugę dymu i parsknął śmiechem.
‒ Wiesz jak Cyklop zdobył swoje ksywkę? ‒ spytał. ‒ Bo Ahiga wydłubał mu oko gołymi rękami, gdy byliśmy jeszcze w liceum. Dlatego nie możesz mu powiedzieć, że rezygnujesz, naiwny dzieciaku. Nawet nie wiedziałeś, na co się piszesz, co? Dalej rób, co ci każą.
Raphael kiwnął niemrawo głową na znak, że rozumie. Uniósł się i spojrzał na Johnny’ego.
‒ A ty?
‒ A ja też zrobię, co muszę ‒ odparł mężczyzna. ‒ Bo nie chcę, aby po psie nadeszła kolej na moją matkę.
Raphael pobladł jeszcze bardziej, mimo że miał bardzo jasną cerę. To nie była już zabawa. Nie chciał się mieszać w spawy gangsterów, tych prawdziwych, a nie naiwnych dzieciaków mocnych jedynie w gębie, ale nie chciał też zostawić Johnny’ego samego z tym wszystkim. Nie wiedział już, co robić. Decyzję pomógł mu podjąć sam mężczyzna:
‒ Idź już. I więcej nie przychodź do sklepu.
‒ Tak, tak będzie najlepiej ‒ przyznał smutno Raphael. Po chwili uśmiechnął się krzywo i dodał: ‒ Dzięki, że tylko na tym się kończy. Że nie złamałeś mi nosa czy coś.
Johnny parsknął śmiechem. Pocieszny był z Raphaela szczeniak. Mały, naiwny diabełek.
‒ Idź już ‒ powtórzył.
Chłopak popatrzył na niego jeszcze raz i kiwnął głową. Zatrzymał się jednak w pół kroku, gdy trzymał już w dłoni klamkę drzwi.
‒ O co właściwie chodzi? ‒ spytał, odwracając twarz w stronę mężczyzny. ‒ Bo nie o kasę, prawda? Wtedy nie byłoby takich cyrków. Wyrwałeś mu pannę, czy coś?
‒ Dobrze węszysz ‒ odparł Johnny. ‒ Chodzi o urażoną dumę, a to jedyne na czym zależy Ahidze. Bardziej niż na czymkolwiek innym, a na pewno bardziej niż na „pannach”.
Nadal siedział na ladzie i męczył papierosa. Jego poza wyglądała bardzo luzacko, ale to były tylko pozory. Tak przynajmniej wydawało się Raphaelowi. Mężczyzna był zrezygnowany. Zamierzał podjąć wyzwanie, ale już teraz nie wierzył w powodzenie. I pewnie miał rację. Boże, on umrze! ‒ zadzwoniło chłopakowi w głowie.
Puścił klamkę i szybko do niego podszedł. To, co zamierzał zrobić, zostało udaremnione przez fakt, że Johnny siedział na wysokim blacie, a przez to ich twarze były od siebie jeszcze bardziej oddalone, niż gdy stali obok siebie. Mężczyzna popatrzył zaskoczony na twarz dzieciaka. Na tę jego smętną minę i proszące spojrzenie czarnych, wąskich oczu.
‒ Wujaszku…
‒ Mówiłem, żebyś tak do mnie nie mówił ‒ sapnął Johnny. ‒ Czuję się wtedy jak jakiś pedofil.
Przełożył papierosa z ust między palce i odsunął w powietrzu dłoń na tyle, aby popiół nie poparzył chłopaka. Nachylił się i złożył na jego ustach pocałunek. Krótki i nie dający nadziei.
‒ Śmierdzisz dymem.
Johnny uśmiechnął się i zmierzwił wolną dłonią krótkie włosy chłopaka.
‒ Zmykaj.

Od Ryana dowiedział się, że wysoki chłopak o rdzennych rysach twarzy, który często towarzyszył jemu i tej wygadanej dziewczynie, nie znał języka nawaho. Tego się spodziewał, bo przecież życie nie mogło być zbyt proste. Nie w jego przypadku. Matka dzieciaka podobno mieszkała w rezerwacie. Właśnie tam zamierzał udać się Johnny. Musiał jednak jeszcze kiedyś spać oraz chodzić na nocne zmiany do sklepu.
Dał sobie kilka, krótkich godzin na regenerację. Czekała go długa podróż. Do rezerwatu jechało się trzy godziny. Zasypiając o poranku w pokoju, który niegdyś należał do Ryana, myślał o dawnych latach. Za jego czasów uczniowie lokalnego liceum musieli nosić mundurki – białe koszule z naszywką i czarne spodnie. Jedno wspomnienie było szczególnie wyraźne. Widział, jak Ahiga stal na balkonie. Wiatr bawił się jego długimi włosami i materiałem rozpiętej koszuli, na której widniały plamy zaschniętej krwi. Uśmiechnął się, gdy zobaczył Johnny’ego, który stanął w progu balkonu.
***
Poranno słońce zalewało przestronny pokój jasnymi smugami, które znalazły sobie drogę do tego ciemnego miejsca między zasuniętymi, ciężkimi kotarami. Nikt nie miał tu wstępu. Oprócz właściciela domu znajdował się tu jedynie młody pielęgniarz w białym uniformie. Gdy tak stał z założonymi rękami, jego naprężone bicepsy robiły ogromne wrażenie, tak jak szeroki, niesamowicie biały uśmiech.
Fizjoterapeuta zaklaskał radośnie, gdy jego pacjent, przytrzymując się obojgiem rąk poręczy, zdołał przejść około pięciu metrów. Mężczyzna popatrzył na niego rozwścieczony. Krople potu błyszczały na jego zmarszczonej w gniewie twarzy.
‒ Przestań! ‒ warknął.
‒ Ale tak dobrze panu idzie. Lekarze byli pewni, że z takim urazem kręgosłupa już nigdy nie będzie pan chodził. Podziwiam pana samozaparcie ‒ oznajmił niewzruszony tym wybuchem pielęgniarz, wciąż z radosnym uśmiechem na twarzy.
Ahiga syknął parsknął, ale nic już nie powiedział. Gdy spróbował zrobić pierwszy krok, by pokonać tę samą ścieżkę jeszcze raz, zachwiał się, a potem opadł na kolana. Pielęgniarz od razu do niego podbiegł, ale gdy próbował mu pomóc się podnieść, mężczyzna odepchnął gwałtownie jego dłoń. Gdy to nic nie dało, uderzył go pięścią w szczękę. Pielęgniarz zachwiał się i skołowany oparł plecami o ścianę.
‒ Wynoś się! ‒ warknął Ahiga, wciąż klęcząc na podłodze. ‒ Spierdalaj!
Gdy został sam, uderzył z całej siły pięścią w podłogę. Jego własna słabość go brzydziła. Znów spróbował się podnieść, ale jego nogi odmówiły posłuszeństwa. Gdyby były jednym z jego psów, po prostu by je odstrzelił. Musiał doczołgać się do wózka inwalidzkiego. Dostanie się na niego wymagało od niego ogromnego wysiłku. Czuł się upokorzony i upodlony. Tak, jak każdego dnia od trzynastu lat.
‒ Johnny ‒ wysyczał, zasłaniając twarz wytatuowaną dłonią. Białka jego skośnych oczu były przekrwione. ‒ Johnny.
***
Szkolna stołówka była swoistym miejscem. To tu zawsze podział uczniów był najbardziej widoczny. Ci fajni, średni i żałośni siedzieli przy stolikach w odseparowanych grupkach. Niekiedy na pozór trudno było znaleźć to, co dzieliło poszczególnych uczniów. Na pierwszy rzut oka wyglądali tak samo, podobnie się ubierali. Jedni mieli jednak na stopach conversy za sto dolców, a inni łudząco podobne i prawdopodobnie wyprodukowane w tej samej chińskiej fabryce trampki za dziesięć dolarów z hipermarketu.
Gdzieś w środku stawki, wśród tych fajnych, ale zbyt wyluzowanych, znajdował się Raphael ze swoją ekipą. W trójkę okupowali stolik, posilając się szkolną papką pozbawioną smaku. Mdłość posiłków wynikała z walki o zdrowie młodego pokolenia Amerykanów i epidemią otyłości. Gdy wzrok Raphaela, którego strasznie bolała dzisiaj głowa, przypadkowo natrafił na uczennicę, która rozstępy miała nawet na ramionach, skrzywił się z sykiem. Dzisiaj wszystko go irytowało. I jeszcze to tępe pulsowanie pod czaszką.
‒ Coś taki skrzywiony od rana? ‒ spytał Floyd, chłopak w dredach, które zwykle zaplatał w kok na szczycie głowy. ‒ Obalałeś jakieś procenty bez nas?
Cherubin przełknął ślinę. Musiał powiedzieć to, co sobie postanowił. Nie patrzył jednak na Floyda, który nie był tu problemem. Chłopak należał do tych, którzy mają wszystko gdzieś i po prostu chcą się zabawić. Z tego samego powodu bawił się wraz z nimi w handel. Po prostu szukał emocji. Inaczej sprawa miała się z Carlem, na którego właśnie zerkał Raphael. Wysoki brunet, o ciemnej cerze, wszystko brał na poważnie. W tym całą tę gangsterkę. To on zwykle robił napis na murze Nortonów i to on wpadł na genialny plan skatowania psa. I on go wykonał. Chciał się wykazać przed ludźmi z góry.
‒ Ja chciałbym trochę przystopować ‒ powiedział Raphael. ‒ Ten pies… To nie tak miało wyglądać. Mieliśmy tylko robić ten głupi napis…
‒ Co? Cykasz się? ‒ parsknął Carl. ‒ Młody panicz się cyka?
‒ O co ci chodzi z tym paniczem? ‒ spytał Floyd, wzdychając. ‒ Coś ci odwala ostatnio.
‒ Mnie nic nie odwala! ‒ zaprzeczył ostro chłopak. ‒ Ja, w przeciwieństwie do was, z pieniędzmi waszych tatusiów, nie mam innej opcji. Nie zamierzam oddzielać mięsa od kości w zakładach mięsnych przez całe, godne pożałowania życie jak mój stary.
‒ Tą akcją z psem pokazałeś coś zupełnie odwrotnego ‒ zauważył Floyd.
‒ A ty się zamknij! ‒ warknął do niego Carl.
Floyd przewrócił oczami, ale jednak tego nie skomentował i wrócił do kończenia swojej porcji puree ziemniaczanego. Był niższy od swojego kolegi, ale lepiej od niego zbudowany. Był też inteligentny, czego świadomi byli tylko niektórzy ludzi z jego otoczenia, chociażby Raphael. Samemu Floydowi natomiast nie zależało na tym, aby cię czymś wykazać, więc nauczyciele mieli go za kolejnego głupka z przeciętnymi ocenami. Wrócił więc do swojego obiadu, zostawiając Raphaela samego na placu boju. Nie lubił problemów.
‒ Chcesz zrezygnować? ‒ spytał Carl.
‒ Nie ‒ zaprzeczył Raphael. ‒ To znaczy, może i bym chciał, ale to nie jest takie proste. Po prostu nie chcę mieszać się w sprawę z tym gościem ze sklepu. Resztą będę się zajmować, jak dotychczas.
‒ Och, więc chcesz ciągnąć kasę z handlu, ale rączek pobrudzić, to już nie ma komu? ‒ spytał Carl ściszonym, ale wciąż przesiąkniętym jadem głosem. ‒ No jasne. Tak najlepiej.
‒ Carl…
‒ Zamknij się, Floyd ‒ syknął, gdy trzeci chłopak znów próbował się wtrącić. ‒ Dobrze, zrobię wszystko sam. Wszystko to, co będzie trzeba.
‒ Czyli co? ‒ spytał Raphael. ‒ Co będzie po psie? Jak każą ci wypruć flaki Ryanowi Nortonowi, to też to zrobisz?!
‒ Jeśli to będzie konieczne. Jeśli to mnie do czegoś doprowadzi.
Raphael wstał do stołu i dzierżąc w rękach tackę z niedokończonym obiadem ruszył w stronę miejsca, gdzie je odbierano. Zdenerwowany nie zwracał uwagi na to, co się wokół niego dzieje, więc wpadł wprost na Pocahontas, za którą stał ten wielki Indianin. Raphael spojrzał na nich przelotnie, a potem pośpiesznie wyminął. Nim to zrobił, rzucił jeszcze ciche „Sorry”.
‒ A temu co? ‒ zdziwiła się Trish, oglądając się na niego.
‒ A kto to?
‒ Cherubin ‒ odparła dziewczyna, odmachując Ryanowi, który trzymał dla nich miejsca. ‒  On i jego zgraja uznają się za sprytniejszych niż są.

Nie zauważyli tego, że oprócz Ryana patrzy na nich jeszcze ktoś inny. A był to Carl. Swojemu koledze, który wzburzony opuścił stolik, nie poświęcił za to nawet dodatkowej sekundy. Ten mięczak już go nie interesował. Dotąd pozwalał mu na szefowanie, bo Raphael był lepszy w interesach. Miał gadane i łatwo odnajdywał się wśród różnych ludzi. Szybko powiększał kręgi swoich znajomych, a przez to klientów. To była tylko dziecinada, a Carl chciał się zasłużyć i zostać zauważonym przez gang. Aby do tego doszło, musiał się wykazać.
‒ Nie idziesz za nim? ‒ spytał Floyda.
‒ Nie skończyłem ziemniaków.
‒ Po prostu masz to w dupie. Nie obchodzi cię ani on, ani ja, ani nawet to, co robimy. Jak ci się znudzi, to po prostu sobie pójdziesz, więc muszę ci zapewnić rozrywkę, co? ‒ spytał Carl, uśmiechając się.
‒ Jaką niby? ‒ zapytał Floyd, odrywając się od obiadu.
Gdy Carl wskazał coś kiwnięciem głową, spojrzał w tamtą stronę.
‒ Ryan Norton? Co z nim?
‒ A to, że przypadkiem posłyszałem pewną bardzo ciekawą rozmowę z tą jego grupką.
‒ Pocahontas i tym nowym?
‒ Tak ‒ potwierdził Carl. ‒ Podobno jadą niedługo na wycieczkę.
‒ I co z tego? ‒ Floyd wzruszył ramionami. ‒ Muru za sobą nie zabiorą.
‒ Bystrzacha z ciebie ‒ parsknął Carl, maczając frytkę w keczupie. ‒ To z tego, że będzie daleko od mamusi i swojego wujaszka – kiedyś gangstera. Daleko od domku, sam i bezbronny.
‒ Ahiga nas o to nie prosił.
‒ Tym bardziej doceni zaangażowanie. Szykuj walizkę, Floyd. Wybierzesz się w podróż.



4 komentarze:

  1. Czyli to ten cały psychol Carl nie tylko wpadł na pomysł z tym psem, ale i go wykonał? Na początku rozdziału Ahiga kazał aniołkowi 'zmusić Johnnyego do działania' a później było, że wykonał go ten co chciał się wykazać-czyli Carl.Ostatnio czegoś nie pamiętałam a teraz nie rozumiem czegoś prawdopodobnie prostegoXD sorki.Wstyd mi za moje spowolnienie myślenie.
    To chyba dobrze, że Floyd ma sam pojechać można jeszcze mieć nadzieję, że za bardzo się nie spieprzyXD jakiś taki bardziej ludzki...chyba

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Śpieszę z wyjaśnieniami :) Na końcu 2 rozdziału znajduje się opis, jak Raphael po raz pierwszy wchodzi do sklepu Johnny'ego. Towarzyszą mu dwaj chłopacy - jeden wysoki o ciemniejszej karnacji, czyli właśnie Carl oraz drugi, niższy i w dredach, czyli Floyd. Raphael był ich szefem, działali razem. To właśnie Carl robił napis -> pod koniec 1 rozdziału Ryan gonił wysokiego, zamaskowanego chłopaka, czyli właśnie Carla. No i to on wymyślił ta akcję z psem, gdy Ahiga kazał Raphaelowi zmusić Johnny'ego do działania.
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń
  2. świetne, trochę boję się co z tego wszystkiego wyjdzie, ale jestem optymistką i mam nadzieję na dobry, szczęśliwy koniec...
    oczywiście gdzieś tam w przyszłości po 100 kolejnych rozdziałów :P

    AA

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 100 rozdziałów... Genialny kawał :) Z moim brakiem systematyki i lubością do robienia niczego to by trwało dłużej niż "Moda na sukces".
      Szczęśliwy koniec -> wciąż są osoby, które wierzą, że u mnie występuje kiedyś pojawi się coś takiego ;)
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń