P.S. Chciałam przeprosić za to, że usuwam notki z etykietą "Informacja", a przez to znikają też wasze komentarze pod nimi. Nie chcę jednak zaśmiecać bloga zbędnymi treściami.
Na pewno wszyscy już wiedzą, ja nawet już przeczytałam, ale dla zasady informuję o nowym e-booku Silencio "Syn Lasu". Ja jestem człowiekiem lasu. Gdy tylko wracam do rodzinnej mieściny, chodzę do niego codziennie. Dlatego mnie ta książka urzekła szczególnie. Wam też gorąco polecam: beezar.
Pozdrawiam!
Nie miał w życiu zbyt
wielu doświadczeń tego typu. Oczywiście, przyjmując skalę Santy Boy’a. Późno
zaczął, nigdy nie czuł też jakiegoś nadmiernego zaangażowania, a jedynym
facetem, którego zaliczył, był metroseksualny Latynos. Może to niemiłe, ale
Sasza musiał przyznać, że to nie było zbyt wielkie wyzwanie. Zupełnie inaczej
niż teraz, bo Santa Boy zaś znajdował się gdzieś na drugim końcu skali. Od
Marcio dzieliły go lata świetlne. Byli z innych galaktyk po prostu.
Santa Boy był
wyzwaniem, chociaż wyglądało na to, że tego właśnie chce. Zaplanował w końcu to
wszystko. Nie był jednak gościem, który sam by się prosił. Sasza
wiedział, że musiał obudzić uśpionego w sobie wilka alfa albo chociaż beta i
zrobić, co trzeba. No i to była jedna z
tych rzeczy. Barier, które jeszcze ich oddzielały. Coś ważnego.
Widząc niepewną minę
chłopaka, miał powiedzieć coś w stylu „to tylko seks”, ale się powstrzymał, bo
to nie była prawda. Jack Hetfield i wielu innych nim byli. Nino był
upokorzeniem. Matt Hetfield był porażką. Sasza zaś był… Jakkolwiek naiwnie i
tandetnie by to nie brzmiało, Sasza był miłością.
Nachylając się nad
leżącym na plecach chłopakiem, chwycił go za twarz i nakierował ją w swoją stronę.
Ich oczy się spotkały i to wystarczyło. Wszystkie niepotrzebne myśli zniknęły tak, jak wszystkie niepewności, które gnębiły ich obu. Wszystko w jednym momencie stało
się proste i naturalne.
Gdy zmienili pozycje, Sasza schylił się, by
złączyć ich usta w pocałunku. Santa Boy chwycił go za szyję i przycisnął
mocniej do siebie. Pocałował go jeszcze raz. Gdy sapnął podniecony, z jego
gardła wydobył się przyjemny, niski pomruk. Saszy zawsze podobał się jego głos,
nawet za nim się spotkali. Był seksowny i unikatowy.
Santa Boy wyciągnął się
na łóżku. Odchylił głowę do tyłu i przymknął oczy. Miał dość długą szyję z
wyraźnie odznaczającą się grdyką. To ją teraz zaatakował Sasza. Przeciągnął po
niej gorącym językiem. Santa Boy zaśmiał się chrapliwie na tę pieszczotę.
– Zrób tak jeszcze raz
– poprosił Sasza.
Muzyk otworzył jedno
oko i zerknął na chłopaka. Czuł się dobrze, jak nigdy, z kimkolwiek innym.
Wychylił się i skubnął zaczerwieniony teraz płatek ucha Saszy.
– Podnieca cię mój
głos? – szepnął mu do ucha, a zagłębił w nim swój język.
– No… To działa –
przyznał Sasza, zaciskając oczy na to uczucie. – Bardzo działa.
Przekręcił głowę
bardziej w bok, ułatwiając Sancie dostęp. Lubił pieszczoty w tamtym miejscu,
więc łasił się jak pies. Żeby było łatwiej, usiadł muzykowi na biodrach. W
przeciwieństwie do niego był już zupełnie nagi. Jego pobudzony penis i jądra
otarły się o szorstki materiał dżinsów mężczyzny. To było dziwne, elektryzujące
uczucie. Teraz wszystko takie było. Każdy bodziec odczuwał sto razy mocniej.
Jak zapach skóry Santy Boy’a po kąpieli, wilgoć jego włosów i dotyk jego
palców, którymi przeczesywał irokeza Saszy, jak miał to w zwyczaju.
Sam też chciał mu dać
jak najwięcej. Pocałował go jeszcze raz w szyję, lekko kąsając, a potem zsunął
się niżej. Rozgrzanymi i spoconymi dłońmi wędrował po jego wytatuowanym torsie. W miejscach pokrytych tuszem skóra miała inną fakturę. Ucałował
kilka tatuaży, nawet tego głupiego jastrzębia na ramieniu, a potem przytknął wargi do
podbrzusza. Santa Boy wydawał z siebie zduszone, mruczące sapnięcia. Zamknął
oczy, po prostu dając się kochać i czerpiąc z tego przyjemność.
– Ściągnę spodnie –
zaproponował po chwili, lekko się unosząc.
– Moment – zastopował
go Sasza i posłał mu uśmiech. – Najpierw trzeba rozpiąć.
Zębami chwycił za brzeg
materiału i pociągnął, ale guzik dżinsów nie chciał tak łatwo ustąpić. Sasza
zdążył jednak już wyrobić pewne językowe zdolności nie mające nic wspólnego z
lingwistyką, więc po chwili pokonał pierwszą z przeszkód. Z zamkiem było już
znacznie prościej. Chwycił suwak między zęby i pociągnął w dół. Przed oczami
miał teraz wybrzuszenie okryte czarnym materiałem bokserek. Przejechał po nim
wolno językiem, co zostało nagrodzone głośniejszym stęknięciem. Potem obciągnął
materiał w dół, również używając do tęgo zębów, uwalniając penisa. Otarł się o
niego policzkiem. Był taki gorący i pobudzony.
Santa Boy obserwował
go, podparty na łokciach. Sasza czuł jego wzrok na sobie wyraźnie, więc również
spojrzał na muzyka i posłał mu uśmieszek. Chwycił penisa u nasady palcami, masując przy tym ściągnięte jądra kciukiem. Ustawił go sobie, a potem objął
główkę ustami. Santa Boy co jakiś czas obdarzał go tymi seksownymi pomrukami,
więc on też postanowił być dzisiaj trochę głośniejszy. Jak w tych śmiesznych,
odrealnionych pornosach. Nigdy nie widział w nich nic specjalnego. Wydawały mu
się raczej żałosne niż podniecające, ale może były potrzebne ludziom, którzy
nie mieli swojego seksownego gwiazdora Rocka.
On jednak nie musiał
udawać. Kochał tego fiuta, bo był dołączony do reszty Santy Boy’a. Ssał go, co
jakiś czas próbując wsunąć głębiej. Jednocześnie drugą ręką delikatnie ugniatał
jądra muzyka. Czuł pod językiem żar skóry i pulsowanie żył. I palce Santy Boy’a
zaciskające się na jego włosach. Sam przez to czuł wzbierające w nim nowe fale
podniecenia. O to w tym przecież chodziło. Żeby dawać i brać. I aby z obu tych
rzeczy czerpać przyjemność.
Santa Boy odciągnął go
za włosy od swojego penisa.
– Starczy – powiedział
lekko rozedrganym głosem. – Mój fiut to nie lizak. I został nam jeszcze
kulminacyjny punkt programu, prawda?
Usiadł i sięgnął do
penisa Saszy. Przejechał palcami wzdłuż całej jego długości. Pomasował gorącą
główkę, lekko wbijając paznokieć w dziurkę. Sasza prawie nie podskoczył, czując
jak w dole jego ciała rozchodzi się iskra.
– Prawda? – powtórzył
Santa, patrząc chłopakowi w oczy.
– Prawda.
Santa Boy zsunął do
końca ze swoich nóg spodnie, pozwalając im opaść na podłogę. Saszy tylko raz
było dane znaleźć się między nimi, chociaż nie w pełni*. To było zupełnie
niespodziewane i nigdy o tym nie rozmawiali.
– Planowałeś to, więc
pod prysznicem… – Sasza sięgnął do jeszcze wilgotnych, ciemnych pasm włosów, które
spadły Sancie na czoło. – To podniecające.
– Serio? – zapytał
muzyk z kpiącym uśmiechem. Rozłożył ręce. – Popatrz na mnie.
Sasza więc popatrzył.
Cóż, Santa Boy był wielki, cały wytatuowany i miał diaboliczną mordę. I był
diabłem.
– Właśnie dlatego.
Zbliżył się do niego,
znów siadając na nim okrakiem, a potem pocałował. Ręką sięgnął do jego
pośladka. Santa Boy miał mięsisty tyłek. Chciał go ugniatać, a potem patrzeć,
jak jego penis znika pomiędzy pośladkami, pochłaniany przez gorąco i ciasnotę.
A potem chciał docisnąć ich spocone ciała do siebie tak mocno, by nie oddzielał
ich nawet milimetr. A potem chciał
krzyczeć jednym głosem, chociaż we dwoje.
– Zrób to.
Sasza spojrzał na twarz
Santy.
– Co?
– To, o czym myślisz.
Poczuł, jak mężczyzna
wsuwa w jego dłoń coś chłodnego. Popatrzył więc w to miejsce. To była tubka z
żelem, trochę już z niej ubyło. Nie używali takiego w domu, więc Santa Boy
musiał zrobić to dzisiaj, pod prysznicem, kiedy Sasza siedział w barze.
– Tyle stracić –
mruknął chłopak, a potem wycisnął zawartość tubki na dłoń.
Była zimna, więc
rozgrzał ją trochę, pocierając o siebie palcami. Przez moment zastanawiał się,
czy powinien coś powiedzieć, ale to chyba nie było potrzebne. Oparł drugą dłoń
na klatce piersiowej Santy Boy’a, dając mu znak, aby ten się położył. Gdy to zrobił,
odsunął w bok jedną z zgiętych w kolanie nóg i dłonią uniósł swoje jądra. Oczy
trzymał przy tym zamknięte.
Sasza widząc go takim,
pocałował go w kolano. Muzyk chyba trochę się wstydził, ale jednocześnie był
zdecydowany. Byli różni, to na pewno. Santa Boy nie lubił, gdy ktoś próbował
nad nim panować. Kojarzył to z upokorzeniem. Sasza pocałował go jeszcze raz w
kolano, a potem dłonią przejechał po wewnętrznej stronie jego uda. Czuł, jak szaleńczo
bije mu serce. Palce drugiej dłoni, błyszczące od nawilżenia, naprowadził na odbyt.
Opuszkami okrążył mały otwór. Sapnął podniecony i zaskoczony, gdy mięśnie
trochę się rozluźniły. Santa Boy dawał mu zezwolenie, chociaż ciche. Wsunął
więc pierwszy palec. Ciało od razu go okoliło. Było gorąco i ciasno, chociaż
nie aż tak, gdyby robili to bez wcześniejszego przygotowania. Zdecydował się
wsunąć drugi palec, by wyszukać prostatę. Odwrotne doświadczenia bardzo tu
pomagały. Wiedział, że mogło być dobrze. Cholernie dobrze.
– Chodź bliżej.
– Co? – Sasza spojrzał
na twarz Santy, który zerkał teraz na niego swoimi czarnymi ślepiami.
– Czuję się, jak na
jakimś pieprzonym badaniu lekarskim.
Chwycił Saszę za wolną
rękę i naciągnął go bardziej na siebie. Ich usta pozostały złączone w głębokim
pocałunku, gdy chłopak robił mu palcówkę. Działał bardzo sprawnie, bo już po
chwili muzyk przygryzł jego wargę, gdy poczuł rozchodzące się po ciele gorąco, którego nie zaznał od bardzo długiego czasu. Ścisnął przy tym Saszę udami i wydał z siebie zduszone
stęknięcie.
– Jesteś pojętnym
uczniem. – Zaśmiał się.
Oprócz przyjemności ze
stymulacji czuł też zniecierpliwienie. Chciał żeby byli już razem. Podziękował
mu w duchu, gdy Sasza powiedział, że już więcej nie wytrzyma. Sam by o to nie
poprosił. Jego mięśnie mimowolnie się zacisnęły, gdy palce zaczęły nieznośnie
powoli się z niego wysuwać. Gdy Sasza podsunął się wyżej, czuł jak jego sztywny,
gorący fiut ociera się o jego pośladek. Dotyk pozostawiał po sobie mrowiącą na
skórze ścieżkę. Gdy chłopak sięgnął w dół swojego ciała, by nakierować swojego
penisa na otwór, przemógł się i otworzył oczy. Nie ujrzał nic, czego by nie
znał i czego by nie kochał. Szare, wyłupiaste oczy, teraz trochę też zeszklone,
wpatrywały się w niego rozgorączkowanym wzrokiem. Pełne pieprzonej, szczerej do
bólu miłości.
Sasza stracił trochę
rezonu, gdy Santa Boy niespodziewanie się zaśmiał.
– Co? – spytał
zdezorientowany.
– Nic – odparł Santa z
krzywym uśmiechem.
Pomyślał tylko, że na
tym świecie naprawdę nie ma sprawiedliwości. Gdyby była, nie otrzymałby od
niego tego niepozornego chłopaka. Nawet w swoim własnym mniemaniu na niego nie
zasługiwał.
– No co, ogierze? –
spytał zaczepnie. – Bo ci uschnie.
Przesunął się trochę w
dół łóżka, aż poczuł, jak główka penisa napiera na jego wejście. Rozluźnił się
i oparł udo o biodro chłopaka, aby pozwolić jej przejść. Odchylił przy tym
głowę do tyłu. Minęły pieprzone dekady, odkąd dał się komuś przelecieć na
trzeźwo. I pierwszy raz w życiu w ogóle nie czuł się z tym źle.
Sasza zasyczał przez
zęby, gdy poczuł, jak jego penisa okalają gorące, ciasne mięśnie. Rozgorączkowany wbił palce w
pośladek Santy Boy’a, a potem sam wsunął się głębiej. Rozpaloną twarz schował
we włosach mężczyzny przy jego szyi.
– O kuźwa – sapnął, a
potem się zaśmiał, nie mogąc tego powstrzymać. – O ja pierdolę.
– To prawda – odparł
Santa, wplatając palce w jego włosy. – A coś bardziej romantycznego?
Sasza uniósł się na
dłoniach, które oparł na materacu, po bokach głowy muzyka. Jego penis poruszył
się w mężczyźnie. Poczuł przy tym, jakby jego ciało przeszył prąd.
– Nie jestem zbyt elokwentny
– przyznał. – Kocham cię. Wystarczy?
Santa Boy zamruczał na
potwierdzenie. Znów przymknął oczy, gdy chłopak zaczął się w nim poruszać. Czuł
dziwne rozedrganie w środku, a jego klatka piersiowa była tak ściśnięta, że
prawie nie mógł oddychać.
– Wystarczy.
Chłopak odburczał coś
nieskładnie, pochłonięty przez utrzymanie płynnego, mocnego tempa. Była mu
dobrze, chociaż musiał przyznać przed sobą, że nie aż tak, gdy robili to
odwrotnie. Uniósł się trochę wyżej, gdy poczuł, jak Santa Boy sięga ręką do
swojego penisa.
– Już… niedługo –
wysapał mężczyzna. – Możesz mocniej.
Sasza pocałował Santę
Boy’a w mostek, a potem naprężył swoje ciało, by nadać swoim ruchom więcej
impetu. On też już był blisko końca. Muzyk przyjął to ze zduszonym sapnięciem.
Skupił się bardziej na swoim penisie, chociaż jego myśli były już chaotyczne.
Po chwili spuścił się na swój brzuch. Przyciągnął przy tym Saszę za kark do
pocałunku. Gdy chłopak chciał mu się wyrwać, tylko przytrzymał go mocniej. Nie trwało
to długo, nim poczuł ciepło rozlewające się w jego wnętrzu. Sasza skulił się, opierając rozgrzane, spocone czoło o jego ramię.
– Kuźwa – wysapał
zachrypniętym głosem – czuję się znacznie bardziej pijany, niż wcześniej, co
chyba nie ma sensu.
Santa Boy przekręcił
się ze stęknięciem, na ile mógł, na bok i pocałował chłopaka w głowę. Sasza
położył się obok, przywierając do jego boku. Uśmiechnął się, gdy muzyk objął go
ramieniem.
– Czuję, jakby już nic
nas nie dzieliło.
Santa Boy tylko
pogłaskał go po ramieniu bez słowa. Spojrzeniem powędrował w zupełnie inną stronę. To
akurat nigdy nie będzie prawdą. Nie w pełni i to była jego wina.
***
Sara pomagała Młodemu
się pakować. W pewnym momencie też zaczęła
wołać na niego tak, jak robił to Santa Boy. Jeszcze dzisiaj cały zespół wylatywał do Londynu.
– Wszystko robisz na
ostatnią chwilę – ofuknęła go, gdy Młody wszedł do salonu z naręczem ubrań.
Nie miała pojęcia, jak
zmieszczą to w jedną walizkę.
– No to kupię na
miejscu – odparł chłopak. – A ty nie powinnaś się wysilać.
– To ciąża, a nie
choroba.
Wyprostowała się znad
walizki i pomasowała się po brzuchu. Na początku żałowała, bardzo żałowała, że dała się przelecieć jakiemuś debilowi, bo wydawał jej się taki fajny. Jak jakaś idiotka
ze wsi, która poleciała na pierwszego lepszego szpanera z metropolii. W sumie,
to tak właśnie było.
Uciekli tutaj, do
wielkiego miasta, aby ziścić swoje sny. A właściwie, będąc całkowicie szczerą,
to zawsze chodziło tylko o marzenie Młodego. Była realistką i nie wierzyła, że
się uda, ale jednak cud się dokonał. Teraz mieli też drugi cud. Na początku
myślała nawet o usunięciu, ale teraz cieszyła się z dziecka. Było owocem ich
uczucia, nawet jeśli nigdy nie byli ze sobą w ten sposób. W Młodym nie było po
prostu czegoś takiego, ale wiedziała, że ją kocha. Inaczej, ale szczerze.
– Będziemy czekać –
powiedziała, dotykając jego policzka.
Następnego dnia byli
już w Londynie. Sasza naprawdę dołączył do zespołu. Oprócz Santy i Młodego był
w nim jeszcze młody perkusista, Andy oraz gitarzysta, potężny, brodaty facet koło
czterdziestki. Miał na imię Tedd i znał
Santę najdłużej z nich wszystkich. Przez pewien czas należał do dawnego składu
High Death, nim wszystko się rozpadło. Sasza obawiał się ich reakcji, bo Santa
miał na wszystko wywalone i nawet nie starał się ukrywać tego, co jest między
nimi. Na szczęście chłopak martwił się na zapas, po obaj muzycy mieli równie
wywalone na to, co i z kim wyrabiał lider zespołu. Takie tu panowały zasady.
Każdy pił, wciągał, ruchał i robił, co chciał.
Saszę na początku
zżerała taka trema, że przez kilka pierwszych koncertów po prostu grał, bez
przerwy patrząc na swoją gitarę. Santa Boy za to jakby odmłodniał o dwadzieścia
lat. Znów skakał po scenie bez górnej części garderoby. Teraz dodatkowo robił
to wszystko na trzeźwo, więc było w tym niesamowicie dużo energii, która
udzielała się pozostałym członkom zespołu i publiczności. Ludzie skakali, wrzeszczeli
i rzucali się na siebie. W tej duchocie i tłumie, z miażdżącym bębenki
skrzypieniem gitar mogli na chwilę zapomnieć o swoim życiu. O całym tym stresie
i nigdy niekończącym się wyścigu szczurów. Sasza też w końcu to poczuł i
przestał przejmować się tym, czy na pewno zagrał perfekcyjnie. Od tej pory
patrzył na rozkołysany tłum, a nie na struny. No i na Santę Boy’a, który był w
swoim żywiole.
Po jednym z koncertów,
który przedłużał się w nieskończoność z powodu licznych bisów, Tedd, który
zwykle trzymał się gdzieś z boku, podszedł do niego i klepnął chłopaka w plecy.
– Dobrze, że go
naprawiłeś – rzucił jedynie i poszedł w swoją stronę.
Zaskoczony Sasza
jeszcze przez chwilę śledził go wzrokiem.
– Co cię tak
zaczarowało?
– Co?
Nawet nie zauważył, gdy
Santa Boy, wciąż nagi od pasa w górę, spocony i rozczochrany stanął przed nim z
futerałem na gitarę przewieszonym przez ramię.
– Tedd ma zajebisty
tyłek – odparł zadziornie.
– Ten stary flak? –
parsknął Santa Boy i zbliżył się do chłopaka, przyszpilając go do ściany.
Bezceremonialnie
ścisnął jego pośladek i wsunął mu język w zagłębienie ucha.
– Bez porównania –
zamruczał mocno zachrypniętym po koncercie głosem.
– Aż odetchnąłem z
ulgą, że wolisz jednak moją dupę – zironizował Sasza. Pomimo tych słów zrobiło
mu się gorąco. – Śmierdzisz i się lepisz. I ja też śmierdzę i się lepię.
W tym aspekcie też
przestał się krępować. Dużo się pieprzyli, więcej niż kiedykolwiek wcześniej.
Często w niestandardowych miejscach i czasie. Kilka razy ktoś ich zauważył, czy
to Młody, który podążał za Santą jak najwierniejszy pies, czy ktoś z obsługi
zespołu. To go z początku krępowało, ale chociaż było to płytkie, poczuł się
pewniej, kiedy Andy ich nakrył i akurat wtedy to Santa Boy był na kolanach.
Za to lider High Death, jak można
było się domyślić, miał totalnie wyjebane na to, co kto wie i co o tym
sądzi. Nie zainteresował się nawet plotkami w prasie i Internecie opatrzonymi
kilkoma sugestywnymi zdjęciami zrobionymi z ukrycia przez fotoreporterów. Sasza
zaś nie mógł się powstrzymać i od czasu do czasu śledził komentarze. Większość
miała pozytywny wydźwięk. Na tęczowych stronach pisano, że to dobrze dla
społeczności, iż kolejny ze znanych ludzi, muzyk doceniony za swoje
osiągnięcia, okazał się gejem. Niektórzy ganili go za to, że nie wydał żadnego
oficjalnego oświadczenia.
Cóż, Santa Boy miał po
prostu wywalone na takie rzeczy. Nie obchodziło go, co ludzie o nim myślą. Nie
czuł się też częścią jakiejkolwiek społeczności, nawet tęczowej. Sasza z resztą
też nie rozumiał, dlaczego ludzie tak podniecają się tym, kto się z kim
pieprzy. W Internecie były też oczywiście nieprzyjemne komentarze typu „Byłem wiernym
fanem od samego początku, ale teraz brzydzę się tym pedałem. Nigdy więcej nie
pójdę na jego koncert”. Sasza nie rozumiał takich ludzi. Przecież to, że Santa
Boy był gejem, nie miało nic wspólnego z jego muzyką. Kiedy zamawiasz zupę w
restauracji, interesuje cię, czy kucharz dobrze gotuje, a nie jakie życie
prowadzi po pracy.
Były też inne komentarze.
Niektórzy pisali, że to zmieniło ich postrzeganie homoseksualizmu. W końcu, co
jak co, ale Santa Boy nie wpisywał się w stereotypowy obraz ciepłej ciotki.
Jeden chłopak napisał nawet, że odważył się przyznać swojemu ojcu do bycia
gejem, bo ten był wielkim fanem High Death. Santa Boy nieświadomie komuś
pomógł, wpłynął pozytywnie na czyjeś życie. To była miła konkluzja.
– Znowu odleciałeś.
Zmęczony jesteś?
– Po prostu otumanił
mnie bijący z ciebie testosteron. – Sasza położył dłonie na wytatuowanej klatce
piersiowej Santy. Naprawdę obaj byli bardzo spoceni i nie ostygli jeszcze do
końca po koncercie. – Te wszystkie siksy sikają po nogach na twój widok.
– Widzisz, ja się tu
napracuję, a Andy zbiera żniwo.
– A ty? – spytał Sasza.
Przeszedł go dreszcz,
gdy Santa Boy przyciągnął go za tyłek bliżej siebie. Docisnął mu przy tym
kolano do krocza.
– Ja spijam nektar z
tylko jednego kwiatu – wymruczał mu do ucha, a potem przyssał się do jego szyi.
– Jaki romantyk. – Zaśmiał
się Sasza, poddając się pieszczocie.
Pomimo kpiarskiego tonu, zrobiło mu się
ciepło na sercu. Przed trasą miał obawy, jak to będzie. Czy nie są kolosem na
glinianych nogach. Jednak Santa Boy codziennie, po przebudzeniu patrzył na
niego takim samym wzrokiem jak Szczęściarz. Wiernym i rozkochanym. Nie ćpał w
ogóle, rzadko nawet pił. I po prostu cieszył się życiem. Najwyraźniej był szczęśliwy.
– Poruchacie się
później. – Na zaplecze sceny wszedł Andy. – Wszyscy czekają w autokarze. Chcą
jechać już do hotelu.
– Co, dupa nie chciała
ci dać w kiblu? – prychnął Santa, ale łaskawie odsunął się od Saszy.
Poczochrał go przy tym
po włosach.
– No ma jakieś
kosmiczne wymagania typu łóżko i czyste ręczniki. – Zaśmiał się mężczyzna.
Sasza tylko pokręcił
głową z rozczochranym irokezem i schylił się po futerał ze swoją gitarą.
– Śmiejesz się z niego,
ale też taki byłeś – zauważył.
– Sto razy gorszy –
odparł Santa z krzywym uśmiechem.
*Nawiązanie do
rozdziału czternastego „Texas Brothers”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz