niedziela, 11 lutego 2018

Life is Cheap - ROZDZIAŁ 17 - Sto razy gorszy

Hejka. Jakoś tak się wyczarowało, że tym razem pojawił się od razu cały rozdział. Sukces! Chyba można wyczuć, że zbliżamy się do końca. Nie wiem, czy to będzie w następnym rozdziale, czy jeszcze nie, bo jak się rozpiszę... To sami wiecie. 

P.S. Chciałam przeprosić za to, że usuwam notki z etykietą "Informacja", a przez to znikają też wasze komentarze pod nimi. Nie chcę jednak zaśmiecać bloga zbędnymi treściami. 

Na pewno wszyscy już wiedzą, ja nawet już przeczytałam, ale dla zasady informuję o nowym e-booku Silencio "Syn Lasu". Ja jestem człowiekiem lasu. Gdy tylko wracam do rodzinnej mieściny, chodzę do niego codziennie. Dlatego mnie ta książka urzekła szczególnie. Wam też gorąco polecam: beezar.

Pozdrawiam!

Nie miał w życiu zbyt wielu doświadczeń tego typu. Oczywiście, przyjmując skalę Santy Boy’a. Późno zaczął, nigdy nie czuł też jakiegoś nadmiernego zaangażowania, a jedynym facetem, którego zaliczył, był metroseksualny Latynos. Może to niemiłe, ale Sasza musiał przyznać, że to nie było zbyt wielkie wyzwanie. Zupełnie inaczej niż teraz, bo Santa Boy zaś znajdował się gdzieś na drugim końcu skali. Od Marcio dzieliły go lata świetlne. Byli z innych galaktyk po prostu.

Santa Boy był wyzwaniem, chociaż wyglądało na to, że tego właśnie chce. Zaplanował w końcu to wszystko. Nie był jednak gościem, który sam by się prosił. Sasza wiedział, że musiał obudzić uśpionego w sobie wilka alfa albo chociaż beta i zrobić, co trzeba. No i to była jedna z tych rzeczy. Barier, które jeszcze ich oddzielały. Coś ważnego.
Widząc niepewną minę chłopaka, miał powiedzieć coś w stylu „to tylko seks”, ale się powstrzymał, bo to nie była prawda. Jack Hetfield i wielu innych nim byli. Nino był upokorzeniem. Matt Hetfield był porażką. Sasza zaś był… Jakkolwiek naiwnie i tandetnie by to nie brzmiało, Sasza był miłością.
Nachylając się nad leżącym na plecach chłopakiem, chwycił go za twarz i nakierował ją w swoją stronę. Ich oczy się spotkały i to wystarczyło. Wszystkie niepotrzebne myśli zniknęły tak, jak wszystkie niepewności, które gnębiły ich obu. Wszystko w jednym momencie stało się proste i naturalne.
Gdy zmienili pozycje, Sasza schylił się, by złączyć ich usta w pocałunku. Santa Boy chwycił go za szyję i przycisnął mocniej do siebie. Pocałował go jeszcze raz. Gdy sapnął podniecony, z jego gardła wydobył się przyjemny, niski pomruk. Saszy zawsze podobał się jego głos, nawet za nim się spotkali. Był seksowny i unikatowy.
Santa Boy wyciągnął się na łóżku. Odchylił głowę do tyłu i przymknął oczy. Miał dość długą szyję z wyraźnie odznaczającą się grdyką. To ją teraz zaatakował Sasza. Przeciągnął po niej gorącym językiem. Santa Boy zaśmiał się chrapliwie na tę pieszczotę.
– Zrób tak jeszcze raz – poprosił Sasza.
Muzyk otworzył jedno oko i zerknął na chłopaka. Czuł się dobrze, jak nigdy, z kimkolwiek innym. Wychylił się i skubnął zaczerwieniony teraz płatek ucha Saszy.
– Podnieca cię mój głos? – szepnął mu do ucha, a zagłębił w nim swój język.
– No… To działa – przyznał Sasza, zaciskając oczy na to uczucie. – Bardzo działa.
Przekręcił głowę bardziej w bok, ułatwiając Sancie dostęp. Lubił pieszczoty w tamtym miejscu, więc łasił się jak pies. Żeby było łatwiej, usiadł muzykowi na biodrach. W przeciwieństwie do niego był już zupełnie nagi. Jego pobudzony penis i jądra otarły się o szorstki materiał dżinsów mężczyzny. To było dziwne, elektryzujące uczucie. Teraz wszystko takie było. Każdy bodziec odczuwał sto razy mocniej. Jak zapach skóry Santy Boy’a po kąpieli, wilgoć jego włosów i dotyk jego palców, którymi przeczesywał irokeza Saszy, jak miał to w zwyczaju.
Sam też chciał mu dać jak najwięcej. Pocałował go jeszcze raz w szyję, lekko kąsając, a potem zsunął się niżej. Rozgrzanymi i spoconymi dłońmi wędrował po jego wytatuowanym torsie. W miejscach pokrytych tuszem skóra miała inną fakturę. Ucałował kilka tatuaży, nawet tego głupiego jastrzębia na ramieniu, a potem przytknął wargi do podbrzusza. Santa Boy wydawał z siebie zduszone, mruczące sapnięcia. Zamknął oczy, po prostu dając się kochać i czerpiąc z tego przyjemność.
– Ściągnę spodnie – zaproponował po chwili, lekko się unosząc.
– Moment – zastopował go Sasza i posłał mu uśmiech. – Najpierw trzeba rozpiąć.
Zębami chwycił za brzeg materiału i pociągnął, ale guzik dżinsów nie chciał tak łatwo ustąpić. Sasza zdążył jednak już wyrobić pewne językowe zdolności nie mające nic wspólnego z lingwistyką, więc po chwili pokonał pierwszą z przeszkód. Z zamkiem było już znacznie prościej. Chwycił suwak między zęby i pociągnął w dół. Przed oczami miał teraz wybrzuszenie okryte czarnym materiałem bokserek. Przejechał po nim wolno językiem, co zostało nagrodzone głośniejszym stęknięciem. Potem obciągnął materiał w dół, również używając do tęgo zębów, uwalniając penisa. Otarł się o niego policzkiem. Był taki gorący i pobudzony.
Santa Boy obserwował go, podparty na łokciach. Sasza czuł jego wzrok na sobie wyraźnie, więc również spojrzał na muzyka i posłał mu uśmieszek. Chwycił penisa u nasady palcami, masując przy tym ściągnięte jądra kciukiem. Ustawił go sobie, a potem objął główkę ustami. Santa Boy co jakiś czas obdarzał go tymi seksownymi pomrukami, więc on też postanowił być dzisiaj trochę głośniejszy. Jak w tych śmiesznych, odrealnionych pornosach. Nigdy nie widział w nich nic specjalnego. Wydawały mu się raczej żałosne niż podniecające, ale może były potrzebne ludziom, którzy nie mieli swojego seksownego gwiazdora Rocka.
On jednak nie musiał udawać. Kochał tego fiuta, bo był dołączony do reszty Santy Boy’a. Ssał go, co jakiś czas próbując wsunąć głębiej. Jednocześnie drugą ręką delikatnie ugniatał jądra muzyka. Czuł pod językiem żar skóry i pulsowanie żył. I palce Santy Boy’a zaciskające się na jego włosach. Sam przez to czuł wzbierające w nim nowe fale podniecenia. O to w tym przecież chodziło. Żeby dawać i brać. I aby z obu tych rzeczy czerpać przyjemność.
Santa Boy odciągnął go za włosy od swojego penisa.
– Starczy – powiedział lekko rozedrganym głosem. – Mój fiut to nie lizak. I został nam jeszcze kulminacyjny punkt programu, prawda?
Usiadł i sięgnął do penisa Saszy. Przejechał palcami wzdłuż całej jego długości. Pomasował gorącą główkę, lekko wbijając paznokieć w dziurkę. Sasza prawie nie podskoczył, czując jak w dole jego ciała rozchodzi się iskra.
– Prawda? – powtórzył Santa, patrząc chłopakowi w oczy.
– Prawda.
Santa Boy zsunął do końca ze swoich nóg spodnie, pozwalając im opaść na podłogę. Saszy tylko raz było dane znaleźć się między nimi, chociaż nie w pełni*. To było zupełnie niespodziewane i nigdy o tym nie rozmawiali.
– Planowałeś to, więc pod prysznicem… – Sasza sięgnął do jeszcze wilgotnych, ciemnych pasm włosów, które spadły Sancie na czoło. – To podniecające.
– Serio? – zapytał muzyk z kpiącym uśmiechem. Rozłożył ręce. – Popatrz na mnie.
Sasza więc popatrzył. Cóż, Santa Boy był wielki, cały wytatuowany i miał diaboliczną mordę. I był diabłem.
– Właśnie dlatego.
Zbliżył się do niego, znów siadając na nim okrakiem, a potem pocałował. Ręką sięgnął do jego pośladka. Santa Boy miał mięsisty tyłek. Chciał go ugniatać, a potem patrzeć, jak jego penis znika pomiędzy pośladkami, pochłaniany przez gorąco i ciasnotę. A potem chciał docisnąć ich spocone ciała do siebie tak mocno, by nie oddzielał ich nawet  milimetr. A potem chciał krzyczeć jednym głosem, chociaż we dwoje.
– Zrób to.
Sasza spojrzał na twarz Santy.
– Co?
– To, o czym myślisz.
Poczuł, jak mężczyzna wsuwa w jego dłoń coś chłodnego. Popatrzył więc w to miejsce. To była tubka z żelem, trochę już z niej ubyło. Nie używali takiego w domu, więc Santa Boy musiał zrobić to dzisiaj, pod prysznicem, kiedy Sasza siedział w barze.
– Tyle stracić – mruknął chłopak, a potem wycisnął zawartość tubki na dłoń.
Była zimna, więc rozgrzał ją trochę, pocierając o siebie palcami. Przez moment zastanawiał się, czy powinien coś powiedzieć, ale to chyba nie było potrzebne. Oparł drugą dłoń na klatce piersiowej Santy Boy’a, dając mu znak, aby ten się położył. Gdy to zrobił, odsunął w bok jedną z zgiętych w kolanie nóg i dłonią uniósł swoje jądra. Oczy trzymał przy tym zamknięte.
Sasza widząc go takim, pocałował go w kolano. Muzyk chyba trochę się wstydził, ale jednocześnie był zdecydowany. Byli różni, to na pewno. Santa Boy nie lubił, gdy ktoś próbował nad nim panować. Kojarzył to z upokorzeniem. Sasza pocałował go jeszcze raz w kolano, a potem dłonią przejechał po wewnętrznej stronie jego uda. Czuł, jak szaleńczo bije mu serce. Palce drugiej dłoni, błyszczące od nawilżenia, naprowadził na odbyt. Opuszkami okrążył mały otwór. Sapnął podniecony i zaskoczony, gdy mięśnie trochę się rozluźniły. Santa Boy dawał mu zezwolenie, chociaż ciche. Wsunął więc pierwszy palec. Ciało od razu go okoliło. Było gorąco i ciasno, chociaż nie aż tak, gdyby robili to bez wcześniejszego przygotowania. Zdecydował się wsunąć drugi palec, by wyszukać prostatę. Odwrotne doświadczenia bardzo tu pomagały. Wiedział, że mogło być dobrze. Cholernie dobrze.
– Chodź bliżej.
– Co? – Sasza spojrzał na twarz Santy, który zerkał teraz na niego swoimi czarnymi ślepiami.
– Czuję się, jak na jakimś pieprzonym badaniu lekarskim.
Chwycił Saszę za wolną rękę i naciągnął go bardziej na siebie. Ich usta pozostały złączone w głębokim pocałunku, gdy chłopak robił mu palcówkę. Działał bardzo sprawnie, bo już po chwili muzyk przygryzł jego wargę, gdy poczuł rozchodzące się po ciele gorąco, którego nie zaznał od bardzo długiego czasu. Ścisnął przy tym Saszę udami i wydał z siebie zduszone stęknięcie.
– Jesteś pojętnym uczniem. ­– Zaśmiał się.
Oprócz przyjemności ze stymulacji czuł też zniecierpliwienie. Chciał żeby byli już razem. Podziękował mu w duchu, gdy Sasza powiedział, że już więcej nie wytrzyma. Sam by o to nie poprosił. Jego mięśnie mimowolnie się zacisnęły, gdy palce zaczęły nieznośnie powoli się z niego wysuwać. Gdy Sasza podsunął się wyżej, czuł jak jego sztywny, gorący fiut ociera się o jego pośladek. Dotyk pozostawiał po sobie mrowiącą na skórze ścieżkę. Gdy chłopak sięgnął w dół swojego ciała, by nakierować swojego penisa na otwór, przemógł się i otworzył oczy. Nie ujrzał nic, czego by nie znał i czego by nie kochał. Szare, wyłupiaste oczy, teraz trochę też zeszklone, wpatrywały się w niego rozgorączkowanym wzrokiem. Pełne pieprzonej, szczerej do bólu miłości.
Sasza stracił trochę rezonu, gdy Santa Boy niespodziewanie się zaśmiał.
– Co? – spytał zdezorientowany.
– Nic – odparł Santa z krzywym uśmiechem.
Pomyślał tylko, że na tym świecie naprawdę nie ma sprawiedliwości. Gdyby była, nie otrzymałby od niego tego niepozornego chłopaka. Nawet w swoim własnym mniemaniu na niego nie zasługiwał.
– No co, ogierze? – spytał zaczepnie. – Bo ci uschnie.
Przesunął się trochę w dół łóżka, aż poczuł, jak główka penisa napiera na jego wejście. Rozluźnił się i oparł udo o biodro chłopaka, aby pozwolić jej przejść. Odchylił przy tym głowę do tyłu. Minęły pieprzone dekady, odkąd dał się komuś przelecieć na trzeźwo. I pierwszy raz w życiu w ogóle nie czuł się z tym źle.
Sasza zasyczał przez zęby, gdy poczuł, jak jego penisa okalają gorące, ciasne mięśnie. Rozgorączkowany wbił palce w pośladek Santy Boy’a, a potem sam wsunął się głębiej. Rozpaloną twarz schował we włosach mężczyzny przy jego szyi.
– O kuźwa – sapnął, a potem się zaśmiał, nie mogąc tego powstrzymać. – O ja pierdolę.
– To prawda – odparł Santa, wplatając palce w jego włosy. – A coś bardziej romantycznego?
Sasza uniósł się na dłoniach, które oparł na materacu, po bokach głowy muzyka. Jego penis poruszył się w mężczyźnie. Poczuł przy tym, jakby jego ciało przeszył prąd.
– Nie jestem zbyt elokwentny – przyznał. – Kocham cię. Wystarczy?
Santa Boy zamruczał na potwierdzenie. Znów przymknął oczy, gdy chłopak zaczął się w nim poruszać. Czuł dziwne rozedrganie w środku, a jego klatka piersiowa była tak ściśnięta, że prawie nie mógł oddychać.
– Wystarczy.
Chłopak odburczał coś nieskładnie, pochłonięty przez utrzymanie płynnego, mocnego tempa. Była mu dobrze, chociaż musiał przyznać przed sobą, że nie aż tak, gdy robili to odwrotnie. Uniósł się trochę wyżej, gdy poczuł, jak Santa Boy sięga ręką do swojego penisa.
– Już… niedługo – wysapał mężczyzna. – Możesz mocniej.
Sasza pocałował Santę Boy’a w mostek, a potem naprężył swoje ciało, by nadać swoim ruchom więcej impetu. On też już był blisko końca. Muzyk przyjął to ze zduszonym sapnięciem. Skupił się bardziej na swoim penisie, chociaż jego myśli były już chaotyczne. Po chwili spuścił się na swój brzuch. Przyciągnął przy tym Saszę za kark do pocałunku. Gdy chłopak chciał mu się wyrwać, tylko przytrzymał go mocniej. Nie trwało to długo, nim poczuł ciepło rozlewające się w jego wnętrzu. Sasza skulił się, opierając rozgrzane, spocone czoło o jego ramię.
– Kuźwa – wysapał zachrypniętym głosem – czuję się znacznie bardziej pijany, niż wcześniej, co chyba nie ma sensu.
Santa Boy przekręcił się ze stęknięciem, na ile mógł, na bok i pocałował chłopaka w głowę. Sasza położył się obok, przywierając do jego boku. Uśmiechnął się, gdy muzyk objął go ramieniem.
– Czuję, jakby już nic nas nie dzieliło.
Santa Boy tylko pogłaskał go po ramieniu bez słowa. Spojrzeniem powędrował w zupełnie inną stronę. To akurat nigdy nie będzie prawdą. Nie w pełni i to była jego wina.
***
Sara pomagała Młodemu się pakować. W pewnym momencie też zaczęła wołać na niego tak, jak robił to Santa Boy. Jeszcze dzisiaj cały zespół wylatywał do Londynu.
– Wszystko robisz na ostatnią chwilę – ofuknęła go, gdy Młody wszedł do salonu z naręczem ubrań.
Nie miała pojęcia, jak zmieszczą to w jedną walizkę.
– No to kupię na miejscu – odparł chłopak. – A ty nie powinnaś się wysilać.
– To ciąża, a nie choroba.
Wyprostowała się znad walizki i pomasowała się po brzuchu. Na początku żałowała, bardzo żałowała, że dała się przelecieć jakiemuś debilowi, bo wydawał jej się taki fajny. Jak jakaś idiotka ze wsi, która poleciała na pierwszego lepszego szpanera z metropolii. W sumie, to tak właśnie było.
Uciekli tutaj, do wielkiego miasta, aby ziścić swoje sny. A właściwie, będąc całkowicie szczerą, to zawsze chodziło tylko o marzenie Młodego. Była realistką i nie wierzyła, że się uda, ale jednak cud się dokonał. Teraz mieli też drugi cud. Na początku myślała nawet o usunięciu, ale teraz cieszyła się z dziecka. Było owocem ich uczucia, nawet jeśli nigdy nie byli ze sobą w ten sposób. W Młodym nie było po prostu czegoś takiego, ale wiedziała, że ją kocha. Inaczej, ale szczerze.
– Będziemy czekać – powiedziała, dotykając jego policzka.

Następnego dnia byli już w Londynie. Sasza naprawdę dołączył do zespołu. Oprócz Santy i Młodego był w nim jeszcze młody perkusista, Andy oraz gitarzysta, potężny, brodaty facet koło czterdziestki.  Miał na imię Tedd i znał Santę najdłużej z nich wszystkich. Przez pewien czas należał do dawnego składu High Death, nim wszystko się rozpadło. Sasza obawiał się ich reakcji, bo Santa miał na wszystko wywalone i nawet nie starał się ukrywać tego, co jest między nimi. Na szczęście chłopak martwił się na zapas, po obaj muzycy mieli równie wywalone na to, co i z kim wyrabiał lider zespołu. Takie tu panowały zasady. Każdy pił, wciągał, ruchał i robił, co chciał.
Saszę na początku zżerała taka trema, że przez kilka pierwszych koncertów po prostu grał, bez przerwy patrząc na swoją gitarę. Santa Boy za to jakby odmłodniał o dwadzieścia lat. Znów skakał po scenie bez górnej części garderoby. Teraz dodatkowo robił to wszystko na trzeźwo, więc było w tym niesamowicie dużo energii, która udzielała się pozostałym członkom zespołu i publiczności. Ludzie skakali, wrzeszczeli i rzucali się na siebie. W tej duchocie i tłumie, z miażdżącym bębenki skrzypieniem gitar mogli na chwilę zapomnieć o swoim życiu. O całym tym stresie i nigdy niekończącym się wyścigu szczurów. Sasza też w końcu to poczuł i przestał przejmować się tym, czy na pewno zagrał perfekcyjnie. Od tej pory patrzył na rozkołysany tłum, a nie na struny. No i na Santę Boy’a, który był w swoim żywiole.
Po jednym z koncertów, który przedłużał się w nieskończoność z powodu licznych bisów, Tedd, który zwykle trzymał się gdzieś z boku, podszedł do niego i klepnął chłopaka w plecy.
– Dobrze, że go naprawiłeś – rzucił jedynie i poszedł w swoją stronę.
Zaskoczony Sasza jeszcze przez chwilę śledził go wzrokiem.
– Co cię tak zaczarowało?
– Co?
Nawet nie zauważył, gdy Santa Boy, wciąż nagi od pasa w górę, spocony i rozczochrany stanął przed nim z futerałem na gitarę przewieszonym przez ramię.
– Tedd ma zajebisty tyłek – odparł zadziornie.
– Ten stary flak? – parsknął Santa Boy i zbliżył się do chłopaka, przyszpilając go do ściany.
Bezceremonialnie ścisnął jego pośladek i wsunął mu język w zagłębienie ucha.
– Bez porównania – zamruczał mocno zachrypniętym po koncercie głosem.
– Aż odetchnąłem z ulgą, że wolisz jednak moją dupę – zironizował Sasza. Pomimo tych słów zrobiło mu się gorąco. – Śmierdzisz i się lepisz. I ja też śmierdzę i się lepię.
W tym aspekcie też przestał się krępować. Dużo się pieprzyli, więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Często w niestandardowych miejscach i czasie. Kilka razy ktoś ich zauważył, czy to Młody, który podążał za Santą jak najwierniejszy pies, czy ktoś z obsługi zespołu. To go z początku krępowało, ale chociaż było to płytkie, poczuł się pewniej, kiedy Andy ich nakrył i akurat wtedy to Santa Boy był na kolanach.
Za to lider High Death, jak można było się domyślić, miał totalnie wyjebane na to, co kto wie i co o tym sądzi. Nie zainteresował się nawet plotkami w prasie i Internecie opatrzonymi kilkoma sugestywnymi zdjęciami zrobionymi z ukrycia przez fotoreporterów. Sasza zaś nie mógł się powstrzymać i od czasu do czasu śledził komentarze. Większość miała pozytywny wydźwięk. Na tęczowych stronach pisano, że to dobrze dla społeczności, iż kolejny ze znanych ludzi, muzyk doceniony za swoje osiągnięcia, okazał się gejem. Niektórzy ganili go za to, że nie wydał żadnego oficjalnego oświadczenia.
Cóż, Santa Boy miał po prostu wywalone na takie rzeczy. Nie obchodziło go, co ludzie o nim myślą. Nie czuł się też częścią jakiejkolwiek społeczności, nawet tęczowej. Sasza z resztą też nie rozumiał, dlaczego ludzie tak podniecają się tym, kto się z kim pieprzy. W Internecie były też oczywiście nieprzyjemne komentarze typu „Byłem wiernym fanem od samego początku, ale teraz brzydzę się tym pedałem. Nigdy więcej nie pójdę na jego koncert”. Sasza nie rozumiał takich ludzi. Przecież to, że Santa Boy był gejem, nie miało nic wspólnego z jego muzyką. Kiedy zamawiasz zupę w restauracji, interesuje cię, czy kucharz dobrze gotuje, a nie jakie życie prowadzi po pracy.
Były też inne komentarze. Niektórzy pisali, że to zmieniło ich postrzeganie homoseksualizmu. W końcu, co jak co, ale Santa Boy nie wpisywał się w stereotypowy obraz ciepłej ciotki. Jeden chłopak napisał nawet, że odważył się przyznać swojemu ojcu do bycia gejem, bo ten był wielkim fanem High Death. Santa Boy nieświadomie komuś pomógł, wpłynął pozytywnie na czyjeś życie. To była miła konkluzja.
– Znowu odleciałeś. Zmęczony jesteś?
– Po prostu otumanił mnie bijący z ciebie testosteron. – Sasza położył dłonie na wytatuowanej klatce piersiowej Santy. Naprawdę obaj byli bardzo spoceni i nie ostygli jeszcze do końca po koncercie. – Te wszystkie siksy sikają po nogach na twój widok.
– Widzisz, ja się tu napracuję, a Andy zbiera żniwo.
– A ty? – spytał Sasza.
Przeszedł go dreszcz, gdy Santa Boy przyciągnął go za tyłek bliżej siebie. Docisnął mu przy tym kolano do krocza.
– Ja spijam nektar z tylko jednego kwiatu – wymruczał mu do ucha, a potem przyssał się do jego szyi.
– Jaki romantyk. – Zaśmiał się Sasza, poddając się pieszczocie.
Pomimo kpiarskiego tonu, zrobiło mu się ciepło na sercu. Przed trasą miał obawy, jak to będzie. Czy nie są kolosem na glinianych nogach. Jednak Santa Boy codziennie, po przebudzeniu patrzył na niego takim samym wzrokiem jak Szczęściarz. Wiernym i rozkochanym. Nie ćpał w ogóle, rzadko nawet pił. I po prostu cieszył się życiem. Najwyraźniej był szczęśliwy.  
– Poruchacie się później. – Na zaplecze sceny wszedł Andy. – Wszyscy czekają w autokarze. Chcą jechać już do hotelu.
– Co, dupa nie chciała ci dać w kiblu? – prychnął Santa, ale łaskawie odsunął się od Saszy.
Poczochrał go przy tym po włosach.
– No ma jakieś kosmiczne wymagania typu łóżko i czyste ręczniki. – Zaśmiał się mężczyzna.
Sasza tylko pokręcił głową z rozczochranym irokezem i schylił się po futerał ze swoją gitarą.
– Śmiejesz się z niego, ale też taki byłeś – zauważył.
– Sto razy gorszy – odparł Santa z krzywym uśmiechem.


*Nawiązanie do rozdziału czternastego „Texas Brothers”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz