sobota, 17 lutego 2018

Life is Cheap - KONIEC

Króciutkie zakończenie "Life is Cheap". Cóż, myślę, że nie ma, co tego rozwlekać. Z jednej strony cieszę się, że to już koniec, a z drugiej... Cóż, postać Santy Boy'a i całe jego ześwirowanie... To była genialna przygoda.

Równowaga. Oto słowo klucz do zrozumienia działania Wszechświata. Może on wydawać się chaotyczny, ale wynika to z faktu, że człowiek swoim ciasnym umysłem nie potrafi objąć całej jego skali. Śmierć bliskiej osoby, pożar, który pochłonął setki istnień, a nawet koronalne wyrzuty masy na Słońcu to tylko lokalne zaburzenia równowagi, mikrochaosy składające się na ogólną równowagę. Energia, dobra czy zła, nie niknie. Może tylko przepłynąć dalej albo zamienić swoją formę, jednak nic nie bierze się z niczego. Równowaga. Coś musi zginąć, aby mogło narodzić się coś innego. Dobro zaś nie może istnieć bez zła.
To był chłodny poranek po całonocnej ulewie. Grunt na ogromnym, wydeptanym przez setki tysięcy stóp polu zamienił się w błotne grzęzawisko. Widok z platformy przywodził na myśl powierzchnię Marsa przez liczne kratery wydrążone przez wodę i pomarańczowy kolor ziemi w świetle dopiero budzącego się dnia.
Santa Boy stał na ogromnej scenie zbudowanej zaledwie kilka dni temu i z dłońmi opartymi na biodrach patrzył na mozolnie wspinające się po nieboskłonie słońce. To miał być ostatni, a zarazem największy z ich koncertów w Europie. Byli główną gwiazdą ogromnego festiwalu, który każdego roku przyciągał setki tysięcy widzów. Koncert miał się odbyć dopiero wieczorem, ale przygotowania już się rozpoczęły. Technicy musieli zadbać o nagłośnienie i te pirotechniczne pierdoły, które bawiły zapijaczoną gawiedź.
Gdy Santa Boy odwrócił się w stronę wnętrza sceny, oprócz techników zauważył też pomagającego w przygotowaniach Saszę. W pracy przeszkadzał mu Młody, który pokazywał mu coś na telefonie z tym idiotycznym uśmiechem. Ostatnio gadał tylko o swoim dziecku, co zaczęło irytować nawet Saszę, który z całego zespołu odznaczał się największą cierpliwością. Jednak nawet on, gdy zostawali z Santą sami, przyznawał, że na zdjęciach USG dopatrzył się jedynie małego Obcego.
Gdy Sasza wyłapał, że muzyk na niego patrzy, porzucił swoje zajęcie i podszedł do niego. Teraz obaj stali na brzegu trzymetrowego podwyższenia. Widok robił niesamowite wrażenie.
– Wysoko – stwierdził, patrząc w dół. – Nie będzie barierek. Ciekawe, czy ktoś się wdrapie?
Santa Boy uśmiechnął się szelmowsko.
– Za taki wyczyn należałaby mu się nagroda – zaproponował, poruszając brwi, aby jeszcze uwypuklić, o jaki rodzaj nagrody mu chodzi.
Sasza jedynie przewrócił oczami.
– Dla przeciętnego człowieka to raczej byłaby kara w twoim wydaniu.
– Ale nie dla ciebie? – podłapał Santa i uśmiechnął się szelmowsko.
Objął chłopaka w pasie i nachylił się ku niemu.
– Nie dla mnie – potwierdził Sasza i odpowiedział na pocałunek. – To była niesamowita przygoda, ale chciałby już wrócić do naszego mieszkania. Ugotować spaghetti, a potem położyć się spać. 
– Ja też.
Zajęci sobą nie zauważyli, że Młody stanął za nimi i zrobił zdjęcie. To było ładne ujęcie, uznał, gdy oglądał swoje dzieło na ekranie telefonu. Obejmująca się para na tle wschodzącego słońca. W sam raz na świąteczny prezent, wystarczy oprawić w ramkę. To na sto procent wkurzy Santę Boy’a, wiedział jednak, że od pewnego czasu te jego groźne miny były tylko na pokaz.
Młody schował komórkę do kieszeni dżinsów i udał się w stronę zejścia z platformy, aby przynieść kolejną partię sprzętu z samochodu. Santa Boy niepostrzeżenie dla Saszy odwrócił głowę i przez chwilę patrzył na chłopaka. Później znów spojrzał na błękitne niebo. Twarz mu nawet nie drgnęła, tylko przygarnął Saszę mocniej do siebie. Już niedługo u ich stóp szaleć będzie kilkusettysięczny tłum. Teraz miał wszystko, czego potrzebował.

Na ogrodzonym miejscu do parkowania samochodów obsługi technicznej koncertów oprócz dwóch półciężarówek stał również zaparkowany śnieżnobiały Jaguar E-type z czerwonymi siedzeniami. Kabriolet produkowany w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych często nazywany był najpiękniejszym samochodem wszech czasów. Stylowy, ale jednak nieschematyczny. Tak jak i jego właściciel, który stał obok. Biel i czerwień równie doskonale pasowały do niego.
Równowaga.
***
Budził się tylko na krótkie momenty pełne bólu. Nie miał pojęcia, gdzie jest, ani co z nim robią ludzie, których widział nad sobą, gdy otwierał oczy. Na przemian ukazywała mu się twarz starszego mężczyzny z wąsem, mężczyzny z kolorowymi dredami i dziewczynki. Zdawało mu się, że zna dwie ostatnie osoby, ale nie umiał sobie przypomnieć skąd. Gdy zasypiał, zmożony bólem i gorączką, pod powiekami znowu i znowu widział te same sceny. Wciąż od początku, jak w jakimś zaklętym kręgu.
Miejscowy chłopiec, może trzynastoletni, który pracował już dla mafii. Jak wiele innych dzieciaków ze slumsów, pozostawionych samym sobie, zajmował się dilowaniem. Może chciał być sprytniejszy niż reszta, a może był bardziej zdesperowany, więc zrobił to, czego nie powinien. Oszukał mafię i zatrzymał większą część zysku dla siebie, niż mu na to pozwolono.
Barbosa pokazał mu chłopca, gdy ten pomagał swojej siostrze prowadzić kram na ulicy. Jack zdał test bez mrugnięcia okiem. Gdy poprawiał spadające na twarz jasne włosy, siostra zastrzelonego chłopaka wciąż jeszcze krzyczała.
Dlatego musiał odejść. Wiedział od samego początku, gdy spotykali się w czerwonym Cadillacu deVille, że to nie jest prawdziwy Jack. Tak jak pies przypięty łańcuchem ujadał wściekle i toczył pianę z pyska, ale od środka drążyło go poczucie beznadziejności i ubezwłasnowolnienia. Jednak ogniwa w końcu się rozwarły i Josh miał nadzieję, że teraz przyjdzie mu zobaczyć prawdziwego Jacka. I nie mylił się. Rzeczywistość jednak okazał się bardziej przerażająca od najgorszego koszmaru. Teraz już nic nie hamowało Jacka Hetfielda.
Znów się przebudził. Teraz jednak jego głowa wydawała się znacznie lżejsza. Najbardziej dokuczała mu zdrętwiała ręka, w którą wkłuty miał wenflon. Przez plastikową rurkę do jego krwi powoli skapywała substancja, która odgoniła ból. Wreszcie był na tyle przytomny, by rozejrzeć się po pomieszczeniu, w którym leżał. Nie rozpoznawał go.
Nie miał za to problemów z rozróżnieniem dwóch męskich głosów dochodzących zza drzwi. Jeden z nich należał do lidera tutejszego gangu, Dacnisa, a drugi do jego prawej ręki. Właśnie pod wpływem tego głosu układającego się teraz w słowa po portugalsku, których Josh nie potrafił zrozumieć, wydarzenia z tamtego dnia do niego wróciły. Wszyscy nie żyli. Mnich, Maria i dwie inne kobiety. Użyźnili skażoną glebę Rio de Janeiro swoją krwią i to była jego wina.
Z jego obolałego ciała wyrwał się szloch, a oczy napełniły łzy. Zakrył je dłonią. Już nie mógł więcej. Nie miał już siły. Potrzebował, żeby ktoś się nim zajął. Dał oparcie, bo on nie mógł już stać sam prosto. Na całym świecie jednak nie ma i nie było takiej osoby. Nie była to Tracy i nie był to Jack. Teraz to rozumiał.
Jack. Tyle razy wymiał to imię z utęsknienie, ale tym razem padło z innych ust. Ele deve morrer. Musi umrzeć. To Josh zrozumiał bez problemu.
Drzwi zostały otwarte i do pokoju weszli trzej mężczyźni. Dacnis, starszawy lekarz z teczką pod pachą i Falco. Na jego widok warga Josha zadrgała. To on. Ten potwór ich zabił. Nawet przy tym nie mrugnął, jakby ich życie nie było nic warte. Josh z odrazą spojrzał na ciemną twarz mężczyzny. On i Jack byli tacy sami.
– Poznajesz mnie? – spytał Dacnis po angielsku.
Josh nie odpowiedział. Nieruchomym wzrokiem wgapiał się w sufit.
– Nie rozkazałem mu tego – powiedział mężczyzna, a Falco parsknął.
Dacnis odwrócił się i spojrzą na niego zimno.
– Chyba masz coś do roboty?
Falco przewrócił swoimi niemal żółtymi oczami, ale jednak wyszedł z pokoju bez żadnego słowa. Lekarz chwycił nadgarstek Josha, aby zbadać mu puls i zaświecił mu małą latarką w oczy. Później powiedział coś po portugalsku do Dacnisa, spakował swoje rzeczy do teczki i  również opuścił pomieszczenie.
Gangster usiadł na brzegu łóżka. Dłonią przeczesał rude włosy chłopaka. Nie zareagował, gdy Josh strzepnął jego rękę.
– Przykro mi.
– I co mi to da? – spytał gorzko Josh.
– Nic.
Drzwi znów się otworzyły i do pokoju weszła kilkunastoletnia dziewczynka. Była bardzo podoba do swojego ojca. Podeszła do łóżka i klasnęła w dłonie.
– Żyje! – ucieszyła się. – Teraz z nami zostanie. Prawda, papo?
– Na pewno póki nie wyzdrowieje – odparł mężczyzna. – Potem nie będziemy mogli go zatrzymać. To będzie musiała być jego decyzja.
Dziewczynka zrobiła nadąsaną minę. Spojrzała na Josha z błyskiem w oku.
– Zostaniesz, prawda? – spytała. – U nas będzie ci dobrze. Papa jest silny, więc nikt cię nie skrzywdzi.
Josh odwrócił głowę. Nie obchodziło go, co się z nim stanie.
– Mira, daj mu wypoczywać.
Łóżko skrzypnęło, gdy Dacnis uniósł się z niego. Josh wciąż nie patrzył w ich stronę, gdy opuszczali pokój. Słyszał tylko nadąsany głos dziewczynki. Nie wiedział, jak długo leżał bez ruchu. Gdy w końcu ścierpnięta szyja zmusiła go do odwrócenia się, zauważył na komodzie telefon komórkowy. Wcześniej go tam nie było. Chyba lekarz zapomniał go zabrać, gdy pakował swoje rzeczy do teczki.
Mógł zadzwonić. Pamiętał przecież numer. Mógł ostrzec Jacka, jednak nie poruszył się nawet o milimetr. Przy ich pierwszym spotkaniu Dacnis powiedział, że jeśli naśle na Hetfielda Falco, to przynajmniej jeden z nich straci przyjaciela. Co za nietrafiony dobór słów. Tak, może Josh nie straci przyjaciela, jednak świat stanie się lżejszy o co najmniej jednego potwora.
Josh spojrzał jeszcze raz na telefon, a potem znów odwrócił głowę.
Równowaga.
***
Młody zniknął na cały dzień. Pojawił się dopiero na kilka minut przed planowanym rozpoczęciem koncertu. Bez słowa wytłumaczenia przełożył pasek od gitary przez głowę i ustawił się na swoim miejscu, po lewej stronie Santy Boy’a. Na prawym końcu sceny stał Sasza. Starał się przekrzyczeć zebrany pod platformą tłum i zapytać chłopaka, co się stało, ale albo jego głos do niego nie dotarł, albo został zignorowany.
Santa Boy chwycił za mikrofon i uniósł rękę do góry. Ludzie na jego widok zaczęli krzyczeć głośniej i gwizdać. Spojrzał jeszcze na Saszę, który odpowiedział mu uśmiechem, a potem na Młodego. Chłopak patrzył na tłum, a w jego wzroku było coś nowego. Coś, co Santa Boy dobrze znał. Sam kiedyś patrzył na świat w taki sposób.
Równowaga.


9 komentarzy:

  1. No i skończyło się, jak bardzo szkoda. Ale wszystko kiedyś musi się skończyć. Dziękuje i pytam czy jest coś w planach następnego?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najpierw podziękuję za komentarz i dzielne komentowanie przez te wszystkie rozdziały.
      Skończyło się, bo wszystko, co miało być napisane, zostało napisane i chyba nie ma co tego sztucznie ciągnąć. Plany, plany... Na razie chcę poprawić rozdziały i zwieńczyć "LiC" darmowym ebookiem. Mam pomysł na opowiadanie znowu w USA, kryminał, zagadka, te sprawy. Chcę, żeby było bardziej jak "TB", wielopoziomowe i tak dalej, więc muszę to dokładnie przemyśleć.
      Jeszcze raz dziękuję za komentarz i pozdrawiam! :)

      Usuń
  2. Dziękuję za twoje opowiadania - są rewelacyjne - na każdy rozdział czekam z niecierpliwością i zainteresowaniem.
    Pozdrawiam serdecznie i życzę weny
    milda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za tak miły komentarz! Mam nadzieję, że ta część: "czekam z niecierpliwością i zainteresowaniem" szybko nie ulegnie zmianie ;)
      Pozdrawiam!

      Usuń
  3. Teraz “Santa znów jest na szczycie” ale z takim pozytywnym wydźwiękiem i z takim swoim małym słodkim Saszką.Ja się przywiązałam za bardzo, jestem przejęta i jest szczęśliwy koniec! Te przedostatnie rozdziały już wierzyłam bardziej w taki koniec, ale pamiętam, że wcześniej no nie było mowy żeby skończyło się tak kolorowo.Chyba każdy tak będzie miał jak Droga autorka-fajnie, że koniec i to fajny, ale jednak zrobiłaś takie postacie gdzie nie chce ich się wypuszczać z oczuXDDD no i najlepiej z rąk o czym już pisałam chwilę temu.Ja trochę tłumie ten mój zachwyt czy co to jest jak mogę.Nie no jutro kopiuje to opowiadanie parę razy, bo jak mi zniknie to się zastrzelę.No ale, mam ale jaki to koniec dla Josha? chyba też szczęśliwy, bo ta cała ich miłość była bardziej porąbana niż SB i karpia.A to może Jack nie doceniał...xd Więc po wydarzeniach w Rio mi chyba wystarczy, żywy rudzielec.Chociaż jemu wszystko jedno.Można byłoby krócej z mojej strony, ale rozumiesz szczęście/euforia(to nie potrzebne) Śpiesz się wolno, rób dobre rzeczy takie jak cuda wyżej, ale czill.Pozdrawiam i kc:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też na początku nie przewidywałam kolorowego zakończenia. Miało być coś w stylu "to nie jest im pisane. Jeśli Sasza zostanie z Santą, to ten go zniszczy", no ale kurde... Po prostu nie mogłam im tego zrobić :) Darmowy ebook powinien być na dniach, może jeszcze dzisiaj wieczorem. Ja np. bardziej właśnie wierzę w elektroniczne formaty. Sentyment zaś mam bardziej do historii niż do książki, jako przedmiotu, dlatego np. zakupieniu i przeczytaniu książek z serii Pratchetta czy Sapkowskiego oddałam je za darmo do biblioteki. No ale ludzie różnie podchodzą do takich rzeczy.
      Pozdrawiam bardzo, bardzo serdecznie :)

      Usuń
  4. eeeh.... a można było zrobić z tego kolejnych pięć tomów....
    szkoda, że się skończyło TT_TT

    AA

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że to jest jak z ulubionym serialem telewizyjnym. Niby ogląda się kolejne sezony, następny i następny, ale w końcu temat się wypala. Nadal śmieszy, ale nie jest już TO. Trzeba skończyć w odpowiednim momencie. Komentujących pod ostatnimi rozdziałami też było co raz mniej, więc uznałam, że dobra pora na zakończenie :)
      Pozdrawiam!

      Usuń
  5. To było wspaniałe opowiadanie. Dziękuję ;)

    OdpowiedzUsuń