Równowaga. Oto słowo
klucz do zrozumienia działania Wszechświata. Może on wydawać się chaotyczny,
ale wynika to z faktu, że człowiek swoim ciasnym umysłem nie potrafi objąć
całej jego skali. Śmierć bliskiej osoby, pożar, który pochłonął setki istnień,
a nawet koronalne wyrzuty masy na Słońcu to tylko lokalne zaburzenia równowagi,
mikrochaosy składające się na ogólną równowagę. Energia, dobra czy zła, nie
niknie. Może tylko przepłynąć dalej albo zamienić swoją formę, jednak nic nie
bierze się z niczego. Równowaga. Coś musi zginąć, aby mogło narodzić się coś
innego. Dobro zaś nie może istnieć bez zła.
To był chłodny poranek
po całonocnej ulewie. Grunt na ogromnym, wydeptanym przez setki tysięcy stóp
polu zamienił się w błotne grzęzawisko. Widok z platformy przywodził na myśl
powierzchnię Marsa przez liczne kratery wydrążone przez wodę i pomarańczowy
kolor ziemi w świetle dopiero budzącego się dnia.
Santa Boy stał na
ogromnej scenie zbudowanej zaledwie kilka dni temu i z dłońmi opartymi na
biodrach patrzył na mozolnie wspinające się po nieboskłonie słońce. To miał być
ostatni, a zarazem największy z ich koncertów w Europie. Byli główną gwiazdą
ogromnego festiwalu, który każdego roku przyciągał setki tysięcy widzów.
Koncert miał się odbyć dopiero wieczorem, ale przygotowania już się rozpoczęły.
Technicy musieli zadbać o nagłośnienie i te pirotechniczne pierdoły, które
bawiły zapijaczoną gawiedź.
Gdy Santa Boy odwrócił
się w stronę wnętrza sceny, oprócz techników zauważył też pomagającego w
przygotowaniach Saszę. W pracy przeszkadzał mu Młody, który pokazywał mu coś na
telefonie z tym idiotycznym uśmiechem. Ostatnio gadał tylko o swoim dziecku, co
zaczęło irytować nawet Saszę, który z całego zespołu odznaczał się największą
cierpliwością. Jednak nawet on, gdy zostawali z Santą sami, przyznawał, że na
zdjęciach USG dopatrzył się jedynie małego Obcego.
Gdy Sasza wyłapał, że
muzyk na niego patrzy, porzucił swoje zajęcie i podszedł do niego. Teraz obaj
stali na brzegu trzymetrowego podwyższenia. Widok robił niesamowite wrażenie.
– Wysoko – stwierdził,
patrząc w dół. – Nie będzie barierek. Ciekawe, czy ktoś się wdrapie?
Santa Boy uśmiechnął
się szelmowsko.
– Za taki wyczyn
należałaby mu się nagroda – zaproponował, poruszając brwi, aby jeszcze
uwypuklić, o jaki rodzaj nagrody mu chodzi.
Sasza jedynie
przewrócił oczami.
– Dla przeciętnego
człowieka to raczej byłaby kara w twoim wydaniu.
– Ale nie dla ciebie? –
podłapał Santa i uśmiechnął się szelmowsko.
Objął chłopaka w pasie
i nachylił się ku niemu.
– Nie dla mnie –
potwierdził Sasza i odpowiedział na pocałunek. – To była niesamowita przygoda, ale chciałby już wrócić do naszego mieszkania. Ugotować spaghetti, a potem położyć się spać.
– Ja też.
Zajęci sobą nie
zauważyli, że Młody stanął za nimi i zrobił zdjęcie. To było ładne ujęcie,
uznał, gdy oglądał swoje dzieło na ekranie telefonu. Obejmująca się para na tle
wschodzącego słońca. W sam raz na świąteczny prezent, wystarczy oprawić w
ramkę. To na sto procent wkurzy Santę Boy’a, wiedział jednak, że od pewnego
czasu te jego groźne miny były tylko na pokaz.
Młody schował komórkę
do kieszeni dżinsów i udał się w stronę zejścia z platformy, aby przynieść
kolejną partię sprzętu z samochodu. Santa Boy niepostrzeżenie dla Saszy
odwrócił głowę i przez chwilę patrzył na chłopaka. Później znów spojrzał na
błękitne niebo. Twarz mu nawet nie drgnęła, tylko przygarnął Saszę mocniej do
siebie. Już niedługo u ich stóp szaleć będzie kilkusettysięczny tłum. Teraz
miał wszystko, czego potrzebował.
Na ogrodzonym miejscu
do parkowania samochodów obsługi technicznej koncertów oprócz dwóch
półciężarówek stał również zaparkowany śnieżnobiały Jaguar E-type z czerwonymi
siedzeniami. Kabriolet produkowany w latach sześćdziesiątych i
siedemdziesiątych często nazywany był najpiękniejszym samochodem wszech czasów. Stylowy,
ale jednak nieschematyczny. Tak jak i jego właściciel, który stał obok. Biel i
czerwień równie doskonale pasowały do niego.
Równowaga.
***
Budził się tylko na
krótkie momenty pełne bólu. Nie miał pojęcia, gdzie jest, ani co z nim robią
ludzie, których widział nad sobą, gdy otwierał oczy. Na przemian ukazywała mu
się twarz starszego mężczyzny z wąsem, mężczyzny z kolorowymi dredami i
dziewczynki. Zdawało mu się, że zna dwie ostatnie osoby, ale nie umiał sobie
przypomnieć skąd. Gdy zasypiał, zmożony bólem i gorączką, pod powiekami znowu i
znowu widział te same sceny. Wciąż od początku, jak w jakimś zaklętym kręgu.
Miejscowy chłopiec,
może trzynastoletni, który pracował już dla mafii. Jak wiele innych dzieciaków
ze slumsów, pozostawionych samym sobie, zajmował się dilowaniem. Może chciał
być sprytniejszy niż reszta, a może był bardziej zdesperowany, więc zrobił to,
czego nie powinien. Oszukał mafię i zatrzymał większą część zysku dla siebie,
niż mu na to pozwolono.
Barbosa pokazał mu
chłopca, gdy ten pomagał swojej siostrze prowadzić kram na ulicy. Jack zdał test
bez mrugnięcia okiem. Gdy poprawiał spadające na twarz jasne włosy, siostra
zastrzelonego chłopaka wciąż jeszcze krzyczała.
Dlatego musiał odejść.
Wiedział od samego początku, gdy spotykali się w czerwonym Cadillacu deVille,
że to nie jest prawdziwy Jack. Tak jak pies przypięty łańcuchem ujadał wściekle
i toczył pianę z pyska, ale od środka drążyło go poczucie beznadziejności i
ubezwłasnowolnienia. Jednak ogniwa w końcu się rozwarły i Josh miał nadzieję,
że teraz przyjdzie mu zobaczyć prawdziwego Jacka. I nie mylił się. Rzeczywistość
jednak okazał się bardziej przerażająca od najgorszego koszmaru. Teraz już nic
nie hamowało Jacka Hetfielda.
Znów się przebudził.
Teraz jednak jego głowa wydawała się znacznie lżejsza. Najbardziej dokuczała mu
zdrętwiała ręka, w którą wkłuty miał wenflon. Przez plastikową rurkę do jego
krwi powoli skapywała substancja, która odgoniła ból. Wreszcie był na tyle
przytomny, by rozejrzeć się po pomieszczeniu, w którym leżał. Nie rozpoznawał
go.
Nie miał za to
problemów z rozróżnieniem dwóch męskich głosów dochodzących zza drzwi. Jeden z
nich należał do lidera tutejszego gangu, Dacnisa, a drugi do jego prawej ręki.
Właśnie pod wpływem tego głosu układającego się teraz w słowa po portugalsku,
których Josh nie potrafił zrozumieć, wydarzenia z tamtego dnia do niego wróciły.
Wszyscy nie żyli. Mnich, Maria i dwie inne kobiety. Użyźnili skażoną glebę Rio
de Janeiro swoją krwią i to była jego wina.
Z jego obolałego ciała
wyrwał się szloch, a oczy napełniły łzy. Zakrył je dłonią. Już nie mógł więcej.
Nie miał już siły. Potrzebował, żeby ktoś się nim zajął. Dał oparcie, bo on nie
mógł już stać sam prosto. Na całym świecie jednak nie ma i nie było takiej
osoby. Nie była to Tracy i nie był to Jack. Teraz to rozumiał.
Jack. Tyle razy wymiał to imię z utęsknienie, ale tym razem padło z innych ust. Ele deve morrer. Musi umrzeć. To Josh zrozumiał bez problemu.
Drzwi zostały otwarte i
do pokoju weszli trzej mężczyźni. Dacnis, starszawy lekarz z teczką pod pachą i Falco. Na
jego widok warga Josha zadrgała. To on. Ten potwór ich zabił. Nawet przy tym
nie mrugnął, jakby ich życie nie było nic warte. Josh z odrazą spojrzał na
ciemną twarz mężczyzny. On i Jack byli tacy sami.
– Poznajesz mnie? –
spytał Dacnis po angielsku.
Josh nie odpowiedział.
Nieruchomym wzrokiem wgapiał się w sufit.
– Nie rozkazałem mu
tego – powiedział mężczyzna, a Falco parsknął.
Dacnis odwrócił się i spojrzą
na niego zimno.
– Chyba masz coś do
roboty?
Falco przewrócił swoimi
niemal żółtymi oczami, ale jednak wyszedł z pokoju bez żadnego słowa.
Lekarz chwycił nadgarstek Josha, aby zbadać mu puls i zaświecił mu
małą latarką w oczy. Później powiedział coś po portugalsku do Dacnisa, spakował
swoje rzeczy do teczki i również opuścił
pomieszczenie.
Gangster usiadł na
brzegu łóżka. Dłonią przeczesał rude włosy chłopaka. Nie zareagował, gdy Josh
strzepnął jego rękę.
– Przykro mi.
– I co mi to da? –
spytał gorzko Josh.
– Nic.
Drzwi znów się
otworzyły i do pokoju weszła kilkunastoletnia dziewczynka. Była
bardzo podoba do swojego ojca. Podeszła do łóżka i klasnęła w dłonie.
– Żyje! – ucieszyła
się. – Teraz z nami zostanie. Prawda, papo?
– Na pewno póki nie
wyzdrowieje – odparł mężczyzna. – Potem nie będziemy mogli go zatrzymać. To
będzie musiała być jego decyzja.
Dziewczynka zrobiła
nadąsaną minę. Spojrzała na Josha z błyskiem w oku.
– Zostaniesz, prawda? –
spytała. – U nas będzie ci dobrze. Papa jest silny, więc nikt cię nie
skrzywdzi.
Josh odwrócił głowę.
Nie obchodziło go, co się z nim stanie.
– Mira, daj mu
wypoczywać.
Łóżko skrzypnęło, gdy
Dacnis uniósł się z niego. Josh wciąż nie patrzył w ich stronę, gdy opuszczali
pokój. Słyszał tylko nadąsany głos dziewczynki. Nie wiedział, jak długo leżał
bez ruchu. Gdy w końcu ścierpnięta szyja zmusiła go do odwrócenia się, zauważył
na komodzie telefon komórkowy. Wcześniej go tam nie było. Chyba lekarz
zapomniał go zabrać, gdy pakował swoje rzeczy do teczki.
Mógł zadzwonić.
Pamiętał przecież numer. Mógł ostrzec Jacka, jednak nie poruszył się nawet o
milimetr. Przy ich pierwszym spotkaniu Dacnis powiedział, że jeśli naśle na
Hetfielda Falco, to przynajmniej jeden z nich straci przyjaciela. Co za nietrafiony dobór słów. Tak, może Josh nie straci przyjaciela, jednak świat stanie
się lżejszy o co najmniej jednego potwora.
Josh spojrzał jeszcze
raz na telefon, a potem znów odwrócił głowę.
Równowaga.
***
Młody zniknął na cały
dzień. Pojawił się dopiero na kilka minut przed planowanym rozpoczęciem koncertu.
Bez słowa wytłumaczenia przełożył pasek od gitary przez głowę i ustawił się na
swoim miejscu, po lewej stronie Santy Boy’a. Na prawym końcu sceny stał Sasza. Starał się
przekrzyczeć zebrany pod platformą tłum i zapytać chłopaka, co się stało, ale
albo jego głos do niego nie dotarł, albo został zignorowany.
Santa Boy chwycił za mikrofon
i uniósł rękę do góry. Ludzie na jego widok zaczęli krzyczeć głośniej i gwizdać.
Spojrzał jeszcze na Saszę, który odpowiedział mu uśmiechem, a potem na Młodego. Chłopak patrzył na tłum, a w jego wzroku było coś nowego.
Coś, co Santa Boy dobrze znał. Sam kiedyś patrzył na świat w taki sposób.
Równowaga.
No i skończyło się, jak bardzo szkoda. Ale wszystko kiedyś musi się skończyć. Dziękuje i pytam czy jest coś w planach następnego?
OdpowiedzUsuńNajpierw podziękuję za komentarz i dzielne komentowanie przez te wszystkie rozdziały.
UsuńSkończyło się, bo wszystko, co miało być napisane, zostało napisane i chyba nie ma co tego sztucznie ciągnąć. Plany, plany... Na razie chcę poprawić rozdziały i zwieńczyć "LiC" darmowym ebookiem. Mam pomysł na opowiadanie znowu w USA, kryminał, zagadka, te sprawy. Chcę, żeby było bardziej jak "TB", wielopoziomowe i tak dalej, więc muszę to dokładnie przemyśleć.
Jeszcze raz dziękuję za komentarz i pozdrawiam! :)
Dziękuję za twoje opowiadania - są rewelacyjne - na każdy rozdział czekam z niecierpliwością i zainteresowaniem.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i życzę weny
milda
Dziękuję za tak miły komentarz! Mam nadzieję, że ta część: "czekam z niecierpliwością i zainteresowaniem" szybko nie ulegnie zmianie ;)
UsuńPozdrawiam!
Teraz “Santa znów jest na szczycie” ale z takim pozytywnym wydźwiękiem i z takim swoim małym słodkim Saszką.Ja się przywiązałam za bardzo, jestem przejęta i jest szczęśliwy koniec! Te przedostatnie rozdziały już wierzyłam bardziej w taki koniec, ale pamiętam, że wcześniej no nie było mowy żeby skończyło się tak kolorowo.Chyba każdy tak będzie miał jak Droga autorka-fajnie, że koniec i to fajny, ale jednak zrobiłaś takie postacie gdzie nie chce ich się wypuszczać z oczuXDDD no i najlepiej z rąk o czym już pisałam chwilę temu.Ja trochę tłumie ten mój zachwyt czy co to jest jak mogę.Nie no jutro kopiuje to opowiadanie parę razy, bo jak mi zniknie to się zastrzelę.No ale, mam ale jaki to koniec dla Josha? chyba też szczęśliwy, bo ta cała ich miłość była bardziej porąbana niż SB i karpia.A to może Jack nie doceniał...xd Więc po wydarzeniach w Rio mi chyba wystarczy, żywy rudzielec.Chociaż jemu wszystko jedno.Można byłoby krócej z mojej strony, ale rozumiesz szczęście/euforia(to nie potrzebne) Śpiesz się wolno, rób dobre rzeczy takie jak cuda wyżej, ale czill.Pozdrawiam i kc:
OdpowiedzUsuńTeż na początku nie przewidywałam kolorowego zakończenia. Miało być coś w stylu "to nie jest im pisane. Jeśli Sasza zostanie z Santą, to ten go zniszczy", no ale kurde... Po prostu nie mogłam im tego zrobić :) Darmowy ebook powinien być na dniach, może jeszcze dzisiaj wieczorem. Ja np. bardziej właśnie wierzę w elektroniczne formaty. Sentyment zaś mam bardziej do historii niż do książki, jako przedmiotu, dlatego np. zakupieniu i przeczytaniu książek z serii Pratchetta czy Sapkowskiego oddałam je za darmo do biblioteki. No ale ludzie różnie podchodzą do takich rzeczy.
UsuńPozdrawiam bardzo, bardzo serdecznie :)
eeeh.... a można było zrobić z tego kolejnych pięć tomów....
OdpowiedzUsuńszkoda, że się skończyło TT_TT
AA
Myślę, że to jest jak z ulubionym serialem telewizyjnym. Niby ogląda się kolejne sezony, następny i następny, ale w końcu temat się wypala. Nadal śmieszy, ale nie jest już TO. Trzeba skończyć w odpowiednim momencie. Komentujących pod ostatnimi rozdziałami też było co raz mniej, więc uznałam, że dobra pora na zakończenie :)
UsuńPozdrawiam!
To było wspaniałe opowiadanie. Dziękuję ;)
OdpowiedzUsuń