sobota, 7 stycznia 2017

BONUS cz.1 - Pretty Boy


Wreszcie wysmarowałam pierwszą część bonusu na temat, który wygrał w ankiecie, czyli pierwsze spotkanie Jacka i Josha. Nie planowałam dwóch części, samo wyszło. I tak, wiem. Nowy Rok, powinno być radośnie, a jest jak zawsze. Wiem, wiem, wiem... W komentarzach (z góry zakładam, że jakieś się pojawią. Może na wyrost) możecie napisać, czy wolicie w następnym poście drugą część bonusu, czy regularny rozdział. Zastosuję się do woli większości. Pozdrawiam w 2017!

uan zadowolony, bo w mieście udało mu się załatwić wszystkie sprawy, zjechał z asfaltowej drogi i po chwili zaparkował koło swojego wozu kempingowego. W zielonym, materiałowym plecaku oprócz kilku puszek fasoli i mięsa w liofilizowanych opakowaniach miał także teczkę z dokumentami, dzięki którym mógł legalnie podpiąć się do wody i prądu. Niegdyś nie dbał o takie rzeczy, bo i tak nikt tego nie sprawdzał. Pola kempingowe były prawdziwymi dzielnicami, z własną kulturą i zasadami. Ze wszystkim, co potrzebne do życia, wliczając w to sklepy, lombardy i burdele, a wszystko to mieściło się w ciasnych wnętrzach białych lub srebrnych przyczep i wozów kempingowych. Jednak dzieci–kwiaty dorosły już dawno, a władza co jakiś czas niezrażona porażkami próbowała poradzić sobie z problem slamsów poprzez ich likwidację, co skutkowało jedynie przenosinami ludzi na inne miejsce. I tak w kółko. Próbowała też wszystko wyliczyć, uporządkować i wcisnąć w swoje ramy, dlatego co jakiś czas na polu przyczep na obrzeżach Amarillo pojawiał się urzędnik i przeprowadzał inspekcję.
To już nie to, co dawniej, pomyślał Juan, gdy zsiadał z motocykla. Rozejrzał się po rozległym terenie. Było bardzo upalne lato jak każde na Południu. Powietrze drgało nieprzyjemnie przed oczami. Spękana niemal jak w „Królu Lwie” ziemia była tak sucha, że nawet ludzkie kroki powodowały uniesienie się tumanu pyłu. W pełnym słońcu, które odbijało się drażniąco od metalowych elementów pojazdów, stało łącznie kilkanaście przyczep i kempingów. Juan na oko mógł stwierdzić, że jakaś połowa należała do turystów. Mieli dopompowane opony. Czyli nędza. Po jakąś sensowną rozrywkę będzie musiał jeździć do miasta, a to nieszczególnie mu się podobało. Żeby wyrwać coś w klubie, trzeba było pokazać coś sobą. Czyli się odwalić, wyperfumować i uczesać. Dobrać pasek do koszuli i butów. Tylko po to, żeby przelecieć kogoś w jakimś ciemniejszym kącie.
Schylił się, aby spod kampera wyciągnąć łańcuch, którym przywiązywał motocykl. Uniósł głowę, gdy usłyszał skrzypienia drzwi. Ujrzał wychodzącego z pobliskiej przyczepy w samych szortach rudowłosego chłopaka. Przyglądał mu się chwilę z łańcuchem w dłoni. Na jego przystojnej, latynoskiej twarzy wykwitł szeroki uśmiech. Przeżegnał się wolną dłonią.
– Och, toż to Pretty Boy.
***
Gdy Josh się obudził, leżał na skraju materaca ze swobodnie zwisającą nogą. Przesunął się bliżej ściany. Nigdy nie mógł się przyzwyczaić do spania bez siostry, która zawsze leżała na zewnętrznej stronie łóżka. Jednak tę noc Tracy spędziła u boku matki. Robiła tak kilka dni w miesiącu. Josh położył się na plechach i zamknął oczy. Ostatnio ciągle był zmęczony, nawet po przebudzeniu. W końcu, z ociąganiem podniósł się do siadu, a potem zszedł po metalowej drabince. Jak zwykle uderzył się przy tym w łydkę. Miał na niej podłużnego siniaka, który bardzo wolno schodził. Zresztą jak wszystkie inne, które sobie nabił. Tracy też już wstała i okupowała łazienkę, więc na dolnym łóżku była tylko matka. Josh przyjrzał się jej śpiącej postaci. Zawsze była bardzo chuda. Niegdyś smukła, a teraz wychudzona z dużym, odstającym brzuchem. Josh nie miał pojęcia, od czego go ma. Rzadko jadła z nimi posiłki, często za to podjadała w nocy. Czasami na całą dobę wystarczała jej jedynie kanapka z byle czym znalezionym w lodówce. Większość kalorii niezbędnych do życia aplikowała sobie w postaci piwa. Zaczynała w domu, a kończyła w barze, w którym pracowała jako kelnerka. Kiedyś była tam jedną z Classy Ladies, ale ogromny żylak na łydce skutecznie odwracał uwagę widzów od partii ciała, których prawdziwe damy nie pokazują publicznie, więc musiała zrezygnować.
Josh niewiele wiedział o narkotykach. Tylko tyle, że jedne robią ludzi smutnymi, a inne szczęśliwymi. Że kokaina pochodzi z dżungli, a heroinę można zrobić samemu, jeśli ma się słomę i rozpuszczalnik. Więc matka wpuszczała w siebie rozpuszczalnik. Może wyżarł, wypalił ją od środka i dlatego nigdy nie była głodna. Może dlatego nic nie czuła. Gdy odwróciła się i spojrzała na niego przekrwionymi oczami, szybko nasunął do połowy trampki i wyszedł z przyczepy. Obszedł ją, przydeptując piętami tyły butów i wlokące się szare sznurówki. Stanął w cieniu rzucanym przez pojazd. Zsunął lekko dresowe spodnie i wysupłał penisa. Po chwili zaczął opróżniać pęcherz. Prawie zmoczył trampki, gdy usłyszał męski głos. Zaskoczony spojrzał w lewo. Kilka metrów od niego stał nowy mieszkaniec pola kempingowego, Latynos o imieniu Juan, koło trzydziestki, o którym co chwilę nawijała Tracy. Stał w takiej samej pozycji jak on, z rozpiętymi dżinsami i penisem w dłoni, jednak nie sikał. Josh odwrócił głowę i spuścił wzrok. Jego kranik z szoku też się zakręcił, chociaż czuł nadal ucisk na cewce. „No dalej” pośpieszał się gorączkowo w myślach. Czuł się zażenowany obecnością mężczyzny i tym, że ten zobaczył jego penisa. Sapnął z ulgą, gdy mógł dokończyć. Kątem oka spojrzał jeszcze w bok, czy mężczyzna nadal tam stoi. Sylwetka Latynosa zamigotała mu pomiędzy pasmami zmierzwionych po śnie rudych włosów lekko poruszanych przez suchy wiatr. Patrzył się. Wbijał w niego wzrok ciemnych oczu, trzymając się za fiuta. Gdy mężczyzna wyłapał jego spojrzenie, cmoknął w powietrzu i uśmiechnął się szeroko. Josh czym prędzej czmychnął po podciągnięciu spodni. Obiegł przyczepę i niemal wskoczył do środka. Nim zatrzasnął drzwi, usłyszał jeszcze słowa „pretty boy” wypowiedziane z mocnym akcentem.
Odetchnął i przymknął na chwilę oczy, ale ujrzał pod powiekami obraz mężczyzny ściskającego swoje przyrodzenie ciemną, owłosioną dłonią. Potrząsnął głową. Nie rozumiał, co się wydarzyło. Dlaczego Latynos mu się przyglądał? Nie on był tutaj „pretty”, taka była jego siostra, z czego zresztą chętnie korzystali mężczyźni, których najwyraźniej nie odrzucał jej młody wiek, a wręcz przeciwnie. Odetchnął jeszcze raz. Ostatni. Czuł, że się spocił. Tracy dalej była w łazience, więc będzie musiał poczekać z prysznicem. Sięgnął ręką, aby chociaż poprawić ułożenie penisa, ale się powstrzymał. Matka już nie spała. Właśnie siadała na łóżku. Zwróciła ku niemu pomarszczoną twarz. Kiedyś jej elementy lepiej się ze sobą komponowały. Teraz zapadłe policzki uwydatniły optycznie jej duży nos, a oczy stały się jakby bardziej wyłupiaste.
– I coś tak wleciał, jak popieprzony? – spytała z umiarkowanym zainteresowaniem w głosie, grzebiąc w wiszącej na haku torebce w poszukiwaniu papierosów.
– A... nic... – zmieszał się. – Tak sobie coś przypomniałem.
Matka włożyła papierosa do ust i odwróciła się od syna w poszukiwaniu popielniczki. Przy każdym ruchu wydawała z siebie coś na kształt sapnięcia lub nosowego jęknięcia.
– Co niby?
– W sumie nic. Już zapomniałem.
Ostanie słowa Josha zagłuszył kaszel matki po pierwszym zaciągnięciu. Targał nią przez dłuższą chwilę, aż niemal się dusiła. W końcu przełknęła ślinę czerwieńsza na twarzy i znów chwyciła ustnik wargami.
– Cały ty – mruknęła jak gdyby nigdy nic.
Na śniadanie była jajecznica bez bekonu, szczypiorku czy pomidorów. I sok pomarańczowy do popicia, który w lodówce stał koło wina, także w kartonowym opakowaniu. Josh siedział przy stoliku obok Tracy, naprzeciw matki, która nie jadła z nimi. Przez cały posiłek zastanawiał się, jak powinien poprosić matkę o pieniądze na nowe buty, bo w lewym trampku podeszwa odkleiła mu się już niemal do połowy. „Potrzebuję”. Matka nie lubiła tego słowa. „Potrzebuję i potrzebuję. Ciągle „potrzebuję”. Ja też wiele potrzebuję i co z tego?”. „Daj” w ogóle nie wchodziło w rachubę. Z jakichś powodów matkę najbardziej rozsierdzało „proszę”, więc Josh zdecydował się na „potrzebuję”. Przy stole panowała cisza, więc nie mógł tego jakoś wpleść w rozmowę. Zresztą, i tak nie wyszłoby mu to naturalnie.
Matka kończyła już drugiego porannego papierosa, a on dalej nie mógł się przemóc. Gdy kobieta zaczęła wstawać od stołu, otworzył usta, ale zaraz je zamknął. Trudno. Może jutro spróbuje.
– Masz. – Matka wyciągnęła do niego rękę i podała mu zmięty banknot dziesięciodolarowy. – I już się tak nie patrz.
Josh podziękował cicho i przyjrzał się banknotowi. Na krótszej krawędzi miał charakterystyczne przedarcie. To były jego pieniądze. Zawsze ich pilnował jak oka w głowie. Gdy spał z Tracy, w nocy trzymał je w skarpetce. Jeśli sam, to pod poduszką. Wczoraj po przebudzeniu zapomniał o dziesięciu dolarach i poszedł się umyć. Gdy wrócił, już ich nie było. Myślał, że siostra mu je zabrała, a jak się właśnie okazało, zrobiła to matka. A teraz oddała mu je z wielką łaską wyczuwalną w każdym geście i słowie.
Mieszkali na skraju miasta. Dalej był tylko główny komis Hetfieldów i zakład produkujący butelki, a potem wielkie przestrzenie niczego przecięte drogą międzystanową i historyczną Route 66. Na przystanek szło się pół godziny. Dziesięć dolców musiało wystarczyć Joshowi na bilety i buty. Nie pozostało mu nic innego, jak udać się do sklepu charytatywnego. Ludzie oddawali tam ubrania i sprzęty, a zysk z ich sprzedaży był przeznaczany na cele dobroczynne. Miał tylko nadzieję, że nie dostanie grzybicy.
Gdy wyszedł z przyczepy, było około dziesiątej, a żar już się lał z nieba. Za kilka godzin będzie mógł odbić podeszwę trampka w roztopionym asfalcie. Dziwny Latynos wciąż przebywał na zewnątrz, majstrował coś przy motocyklu. Maszyna wyglądała na nową, ale miała design jak z lat siedemdziesiątych. Josh przełknął ślinę i postanowił po prostu minąć mężczyznę, nie zaszczycając go ani jednym spojrzeniem.
– Hej, Pretty Boy! – zawołał na niego Latynos, najwyraźniej mając inne plany. – Gdzie to tak dziarsko paradujesz z rana?
– Gdzieś – rzucił na odczepnego Josh.
Skarcił się w duchu za tą odpowiedź. Nie powinien sobie robić problemów u kogoś na tym końcu świata. Prawu i porządkowi zajmowało dwadzieścia minut dojechanie tutaj, a i tak nie zawsze odpowiadały na wezwanie.
– A to „gdzieś” jest tutaj, czy tutaj? – spytał niezrażony mężczyzna. Kciukami wskazywał na dwa przeciwstawne kierunki drogi. Gdy nie doczekał się odpowiedzi, pomachał prawą dłonią obok ucha przebitego okrągłym kolczykiem w górnej części małżowiny. – Sądzę, że tutaj, bo w drugą stronę nic nie ma.
Josh kiwnął głową. Chciał, żeby ten facet już się odczepił. Był jakiś taki... Jego czarny podkoszulek na ramiączkach przypominał bardziej płat materiału spięty u dołu, z dziurą na głowę. Rozcięcia pod pachami nie zostawiały wiele wyobraźni. Josh widział dokładnie jego ciemny, umięśniony tors niewiele jaśniejszy od twarzy. Podobnie jak ramiona był silnie owłosiony. Jednak mężczyzna nie miał włosów pod pachami. Dlaczego golił tylko tę partię, było dla Josha całkowicie niezrozumiałe.
– Tak – odparł i spuścił głowę, czując na sobie intensywny wzrok mężczyzny.
– To chętnie cię podrzucę. I tak muszę zrobić zakupy – zaproponował Latynos i poklepał skórzane siedzisko motocykla. – Razem ujedziemy mojego ogiera.
– Nie...
– Skoro ci proponuje, to podziękuj, a nie bełkocz pod nosem – wtrąciła się matka Josha, która właśnie wyszła z przyczepy. – Zostanie ci więcej na buty. Myślże trochę.
Josh spojrzał na nią bez wyrzutu w swoich błękitnych oczach. Chyba na nikogo nie umiałby tak popatrzeć.
– Tak – zgodził się.
Latynos widocznie zadowolony podszedł i poklepał Josha po ramieniu.
– Zawsze słuchaj matki, młody. – Zaśmiał się. – Ja nie słuchałem i patrz, jak skończyłem. Skoczę jeszcze do kampera i będziemy mogli jechać.
Wrócił po chwili z zielonym plecakiem w jednej dłoni i srebrną, uniwersalną taśmą w drugiej. Rzucił ją chłopakowi. Gdy ten jej nie złapał i rolka potoczyła się po ziemi, parsknął śmiechem.
– Och, Pretty Boy, coś taki zamyślony? – spytał z uśmiechem. – Obklej tego buta tymczasowo. Nie chcę, żeby coś się stało, gdy będziemy jechać.
Josh kiwnął głową i obrócił się, by podnieść rolkę. Nie widział więc, że Latynos intensywnie go obserwował, gdy pochylony obklejał buta. Juan uśmiechnął się do siebie. Ten dzieciak to było naprawdę coś. Jego tyłek był po prostu genialny. Może i na nim miał te słodkie piegi. Liczył na to. Jeszcze nigdy nie był z takim prawdziwym rudzielcem. Szkoda, że chłopak nie miał zielonych oczu. Cóż, nie można mieć w końcu wszystkiego. Pretty Boy najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy ze swojej wartości, a Juan nie zamierzał go uświadamiać. To znacznie ułatwiało sprawę. Wystarczy kilka błahych komplementów. Tym razem nie będzie musiał nawet zmyślać. Uśmiechnął się radośnie, gdy Josh się do niego odwrócił i podszedł, by oddać mu rolkę taśmy. Tak bardzo chciał przejechać palcami po tej piegowatej, jasnej mimo lata skórze, ale się powstrzymał. To było za wcześnie.
Wsiadł na motocykl i wciąż z tym głupim uśmiechem poklepał miejsce za sobą. Odetchnął głębiej, gdy chłopak po chwili zawahania zdecydował się usiąść za nim. Piegowate dłonie przejechały po ramionach mężczyzny i zastygły niepewne. Juan chwycił je i przemieścił na swój brzuch.
– Trzymaj się mocno – polecił.
Nim ruszył, chwilę napawał się jeszcze uczuciem rozgrzanych południowym słońcem, spoconych ciał dociśniętych do siebie i rudych włosów, które falując na wietrze, łaskotały jego odsłoniętą skórę. Znał już trasę do marketu, ale postanowił trochę pokluczyć. Dać chłopakowi czas na oswojenie się ze swoim ciałem. Dlatego też droga do marketu zajęła im jakieś pół godziny. Na szczęście o tej porze, w dzień powszedni, nie było zbyt wielu klientów, więc udało mu się zaparkować w miarę blisko wejścia. Market z pomalowaną na niebiesko fasadą znajdował się w rozległym kompleksie. Nad głównymi drzwiami widniał biały napis „Walmart”, a obok niego żółty kwiatek lub gwiazda.
Josh zsiadł z motocykla i stanął na betonie, czując się mniej więcej stabilnie. Na początku po prostu się bał. Niekiedy wiatr zapierał mu dech i czuł, jakby miał się zaraz udusić, a włosy wpadały do oczu. A potem przyszło zażenowanie. Chciał przestać dotykać Latynosa, ale wtedy przed oczami stawał mu obraz, jak spada z motocykla i roztrzaskuje głowę o asfalt. W rezultacie zaciskał dłonie i uda jeszcze mocniej na ciele mężczyzny. Nigdy przedtem nie dzielił z nikim takiej cielesnej bliskości, nawet w brzuchu matki od Tracy dzieliła go cienka błona, a później już tylko się od siebie oddalali. Tak naprawdę nigdy nie byli ze sobą połączeni. A teraz, siedząc tuż za tym mężczyzną, czuł, że mógłby się z nim stopić, połączyć dwa ciała w jedno. Nie miał pojęcia jak, ale w jakiś sposób był przekonany, że to możliwe. Tak mówiło mu coś, co było gdzieś w głęboko w nim. Coś bardzo pierwotnego i to napawało go lękiem.
Odskoczył w tył, gdy Latynos niespodziewanie wyciągnął w jego kierunku rękę najwyraźniej z zamiarem poklepania go po głowie.
– Kręci ci się może w głowie? – spytał Juan i przygładził zmierzwione po jeździe rude włosy chłopaka. – Jak nie, to chodźmy.
Nie przejął się tym lękiem przed jego dotykiem. Wręcz przeciwnie, był z tego zadowolony. To oznaczało, że chłopak o tym myślał. Musi go tylko z tym oswoić. Tylko trochę, żeby nie zepsuć sobie zabawy.
Z wózkiem prowadzonym przez Juana przeszli do właściwej części marketu. Przed nimi rozpościerał się widok z pozoru nieskończonej ilości półek zapełnionych towarami najróżniejszej maści. W Wal-marcie było wszystko i jeszcze trochę więcej.
– Jak jakieś pieprzone pole kukurydzy – sapnął Juan. – Ale spoko, trochę już ogarnąłem.
Z tylnej kieszeni czarnych dżinsów wyciągnął notes i pokazał Joshowi jego zawartość. Były tam wyrysowane długopisem ścieżki prowadzące do podstawowych produktów jak pieczywo, mięso i jajka.
– Sprytne, nie? – spytał.
– Dopóki nie przestawią działów – odparł Josh i wreszcie się uśmiechnął.
– No właśnie, kuźwa.
Kilkanaście minut lawirowali pomiędzy półkami zawalonym setkami rodzajów herbat, super cienkimi i super grubymi czipsami i kilkunastoma rodzajami papieru toaletowego we wszystkich kolorach tęczy i wytłaczanymi kwiatkami, serduszkami, kotami, a nawet nadrukowanymi dolarami.
– Czy skóra na twoim tyłku jest niezwykle wrażliwa i potrzebuje specjalnego traktowania? – spytał Latynos, czytając etykietę.
Josh spojrzał na niego niepewnie. Dziwne pytanie.
– Pojęcia nie mam.
Jeszcze, pomyślał Juan. Jeszcze. Dzieciak albo był na tyle głupi i nie rozumiał aluzji, albo takiego grał. Tak czy siak, za jakiś czas to przestanie mieć znaczenie. Jednak musiał się spieszyć, został mu tydzień wolnego przed rozpoczęciem nowej pracy. Ostatnie dni dziewictwa Pretty Boy'a, pomyślał Latynos. Nie martw się, to drugie ci zostawię.
Do alejki, w której aktualnie się znajdowali, weszła wyjątkowo gruba kobieta. Miała na sobie różowy podkoszulek, spod którego wylewały się pokaźne fałdy tłuszczu oraz czarne legginsy naciągnięte tak bardzo, że aż stały się prześwitujące. Pod nimi nosiła zielone stringi. Josh odwrócił głowę, starając się nie gapić, a Juan wyciągnął z kieszeni spodni telefon. Poczekał, aż kobieta ich minie, a gdy się pochyliła, zrobił jej kilka zdjęć.
– Po co to? – spytał Josh, gdy już odeszli na tyle, by nie mogła ich usłyszeć.
– Hm? Wrzucę na „People of Walmart" – odparł Juan, przeglądając zdjęcia. – Powinienem dostać siedem gwiazdek przynajmniej, chociaż grube babska to nie jest jakaś rzadkość. Tu wygląda, jakby miała zwiędłe cyce na plecach.
– na co? – zdziwił się chłopak.
Juan przyjrzał mu się uważniej. od początku miał wrażenie, że dzieciak jakby urwał się z choinki. Żył w innym uniwersum czy coś. Trudno mu było też zdecydować, czy był chorobliwie nieśmiały i zahukany przez dwie baby, z którymi mieszkał, czy po prostu głupi. Nieważne, gdzie leżała prawda. Ważne, że chłopak był gorący i świeży jak pizza prosto z pieca. Nic, tylko konsumować.
– Nie masz internetu, co? – domyślił się. – Zawsze możesz wpaść do mnie. Zasięg strasznie ssie na tym zadupiu, ale pornola da się ściągnąć.
Josh zacisnął na chwilę oczy. Przebywanie wśród tylu ludzi i tak blisko Latynosa zaczynało go już męczyć. Czuł, że mężczyzna czegoś od niego chce. Umysł podpowiadał, że powinien się trzymać od niego z daleka, ale gdzieś tam, głęboko było jeszcze coś innego, co go do niego ciągnęło. Coś, co dotąd pozostawało uśpione.
– Nie, dziękuję – odparł. – Ja... właściwie przyszedłem tylko po buty, więc... Może już się rozejdziemy?
– I jak niby wrócisz? – spytał Latynos.
Boże, niech on już się odwali, myślał gorączkowo Josh. Czuł się przez niego osaczony. Niech się odczepi.
– To daleko – kontynuował mężczyzna.
Niech się odpieprzy. Josh zamknął oczy i policzył do trzech. Raz. Dwa. Trzy. Z każdą sekundą czuł się coraz gorzej. Niekiedy, szczególnie gdy matka wracała do domu całkowicie pijana, ogarniało go takie dziwne, paraliżujące uczucie. W ogóle nie mógł wtedy myśleć i robiło mu się niedobrze. Po chwili wszystko ustawało, a on patrzył na matkę śpiącą na podłodze przyczepy i nachodziło go jedno pytanie. Dlaczego ja? Dlaczego ja spośród miliardów? Teraz też się nad tym zastanawiał. Kolejna osoba chciała go wykorzystać. Widział to w jego spojrzeniu.
– Po prostu muszę... – zaczął, ale sam nie wiedział, co chce powiedzieć. – Po prostu.
Odwrócił się, nie patrząc na Latynosa i wbiegł w jedną z alejek. Potrącił przy tym przechodzącego mężczyznę, ale nawet nie zwrócił na niego uwagi, ani na przekleństwo, które padło. Niekiedy chciałby po prostu... Nie, nie chciał umierać. Umieranie musiało być bolesne. Chciałby przestać egzystować.
***
Wracał do domu pieszo w nowych butach kupionych w promocji w Wal-marcie za dziewięć dziewięćdziesiąt dziewięć. Pozostało mu jeszcze jakieś półgodziny do pola kempingowego. Słońce grzało wściekle, a błękitu nieba nie mąciła ani jedna chmura. Był już zmęczony. Nie jadł i nie pił niczego od śniadania. Postanowił trochę odpocząć, więc przysiadł na poboczu plecami do drogi. Parę razy przechylił się do tyłu, zawisając głową nad jezdnią, ale zabierał ją sporo przed przejazdem samochodu. Chyba naprawdę nie chciał umierać. Dziwna sprawa. Ludzie potrafią popełnić samobójstwo, bo stracili pracę albo zerwali z partnerem, a on, któremu takie problemy wydawały się trywialne, nie chciał tego robić. Uśmiechnął się do głupot, które jak zwykle kotłowały mu się w głowie i schował ją między kolana. Z każdą minutą zamiast lepiej czuł się coraz gorzej. Wiedział, że jeśli zaraz nie wstanie, to w ogóle tego nie zrobi.
Nie zobaczył, jak czarny Viper zatrzymuje się koło niego, ale słyszał niecichnące porykiwanie silnika, więc odwrócił głowę. Przez szybę od strony pasażera wychylała się znajoma twarz. To był najstarszy brat Liama. Miał chyba na imię Jack.
– Hej, ty jesteś tym dzieciakiem z pola kempingowego, co nie? – spytał mężczyzna. – Łaziłeś kiedyś z moim bratem, prawda? Tych włosów bym nie zapomniał.
– Tak – odparł niepewnie Josh. Pamiętał, że Liam obawiał się najstarszego z braci, a ten nie szczędził mu niewybrednych słów pogardy przy byle okazji.
– Wiedziałem. Podwiozę cię, co? – zaoferował Jack. – Szczerze, to wyglądasz jak kupa gówna.
Josh otworzył usta, ale nic nie powiedział. Nie miał sił nawet na to, aby odszczeknąć, a poza tym trochę bał się tego faceta. Miał taką specyficzną aurę.
– Dziękuję, ale nie – odparł w końcu.
– Hej, to nie jest oferta małym druczkiem i z gwiazdką. – Zaśmiał się Jack. – Zwykle nie mam tyle serca dla padliny leżącej przy drodze. To twój szczęśliwy dzień.
– Nie powiedziałbym. – Uśmiechnął się Josh i uniósł z trudem.
– Ale nie obrzygasz mi fury, co ? – dopytał jeszcze mężczyzna, pukając w karoserię drzwi.
– Postaram się.
Jack odblokował drzwi i przesunął się na miejsce kierowcy.
– „Postaram się” będzie musiało mi wystarczyć.
Josh usiadł na skórzanym, wyprofilowanym siedzeniu i dyskretnie rozejrzał się po wnętrzu. Nigdy, nawet nie zbliżył się do tak luksusowego samochodu, nie mówiąc już o podróżowaniu w nim. Klimatyzacja pracująca na pełnych obrotach sprawiała, że wewnątrz Vipera był jakby zupełnie innych mikroklimat. Znacznie przyjaźniejszy świat od tego na zewnątrz.
– Przypomnij mi, jak się nazywasz – poprosił Jack.
– Josh Young – odparł chłopak. Właśnie sobie uświadomił, że Latynos w ogóle nie zapytał go o imię.
– Właśnie, Josh. Jak dobrze pamiętam, to Liam dostał straszny opieprz i po dupie za wałęsanie się z tobą od ojca.
Josh przesunął się nerwowo na fotelu. Czyli to jednak była oferta z małym druczkiem i gwiazdką. Przyjrzał się bliżej mężczyźnie ubranemu w białą koszulę z podwiniętymi do łokci rękawami i czarne, garniturowe spodnie. Był wysoki i bardzo dobrze zbudowany. Na pewno silny, ale najbardziej przerażały jego intensywnie zielone oczy. Kryło się w nich kpiarstwo podszyte szaleństwem.
– Ja nie chciałem – powiedział chicho.
– Przecież to nie twoja wina – odparł Jack lekko zirytowanym głosem. Ten dzieciak zawsze był jakiś taki zahukany. – To wina mojego pojebanego starego i twojej bezużytecznej matki. A ty masz po prostu przesrane, co nie?
– No – zgodził się Josh i uśmiechnął się lekko, nie mogąc tego opanować.
Jack musiał to wyłapać kątem oka, bo też się uśmiechnął i puścił do chłopaka oczko. Zaraz dojechali do pola przyczep, więc zatrzymał się na poboczu. Wyminął ich motocyklista, który przez cały czas jechał za nimi. Zatrzymał się przy dość nowym wozie kempingowym. Jack początkowo myślał, że po prostu jechali w to samo miejsce. Latynos jednak zszedł z motocykla i stanął obok niego, nie zamierzając wchodzić do kampera. Nawet nie próbował się kryć z tym, że ich obserwuje. Jack uśmiechnął się krzywo i krótko zaśmiał. Josh popatrzył na niego zaskoczony.
– Ja pieprzę – mruknął Jack i chwycił podbródek chłopaka, który cały zesztywniał pod dotykiem. – Mógłbyś grać w filmach o elfach.
Josh otworzył szerzej swoje i tak duże błękitne oczy i spojrzał na przystojną twarz mężczyzny, który uśmiechnął się pobłażliwie. Obudziło go lekkie klepnięcie w policzek.
– No, to tu się kończy nasza przygoda – powiedział Jack. – Jedna rada na przyszłość. Zawsze trzymaj głowę wysoko.
– Wysoko? – powtórzył Josh, który nagle zaczynał czuć się zażenowany. Chciał spuścić głowę, ale przecież nie mógł.
– Ponad poziomem gówna. – Zaśmiał się Jack i ponownie spojrzał przez szybę w drzwiach pasażera. Latynos wciąż kręcił się koło swojego motocykla i się im przyglądał. – I jeszcze jedno. Zawsze musisz się cenić. Nawet jeśli nie masz nic, a nawet mniej niż nic, to musisz się cenić, jakbyś był arabskim szejkiem pływającym złotym jachtem po oceanie ropy. Kumasz?

– Powiedzmy – zgodził się Josh, chociaż nie rozumiał, o co chodziło mężczyźnie. – Ale złoty statek przecież by utonął.
Jack przewrócił oczami, a później parsknął. Nie pamiętał, kiedy się ostatnio śmiał.
– To była przenośnia – stwierdził rozbawiony. – Ale dobrze, że coś tam jest w tej twojej mózgownicy.
Popukał chłopaka lekko po głowie, na co ten skulił się jak wystraszony, porzucony kociak z kartonowego pudełka.
– Dobra, idź już. – Westchnął Jack. – I tak jestem już spóźniony.
Josh kiwnął głową i rzucił ciche „dziękuję”. Gdy patrzył za odjeżdżającym samochodem, myślał o tym, że Jack Hetfield, który dzisiaj go podwiózł, był zupełnie inny od tego, którego spotykał w jego rodzinnym domu. Jakby miał dwie twarze, ale jedna z nich była tylko maską. Pytanie tylko która.
Przeszedł przez pole, w ogóle nie patrząc na Latynosa, który stał teraz w pół drogi pomiędzy ich wozami z rękoma zaplecionymi na piersi.
– Nie jestem zły, jakby co – usłyszał Juana, ale go zignorował.
Był strasznie głodny, a Tracy zapewne jak zwykle, zamiast ugotować obiad, poszła się gdzieś włóczyć albo się puszczać. Chciał po prostu zamknąć za sobą drzwi przyczepy i się położyć. Po prostu zniknąć na chwilę.
– Może wpadniesz na tortillę? – nie ustępował Latynos. – Chyba nikt nie zadbał o posiłek dla ciebie.
Josh przez chwilę bił się z myślami. Czuł wręcz ssący głód, ale to chyba była jedna z tych propozycji drobnym pismem i z gwiazdką. „Jak szejk arabski ze złotym statkiem” zadźwięczało mu w myślach. Pokiwał przecząco głową i wszedł do przyczepy. Zatrzasnął za sobą drzwi i zjechał po nich na podłogę. Był sam. Tracy oczywiście przepadła, pozostawiając wnętrze przyczepy w stanie chaosu. Josh w końcu wstał, pozbierał parę walających się ciuchów i zrobił sobie tosty. Potem wdrapał się na łóżko i zasnął, myśląc o zielonych oczach Jacka Hetfielda i jego kpiarskim uśmiechu.
Obudził go trzask i kilka głośnych przekleństw wykrzyczanych bełkotliwym głosem. Na zewnątrz już widniało, gdy matka wtoczyła się do przyczepy. Jej twarz była ubrudzona piachem i zasychającą krwią. Musiała upaść w trakcie powrotu do domu i rozbić sobie wargę. Josh popatrzył na nią spod półprzymkniętych powiek i postanowił udawać, że nadal śpi. Z każdym sapnięciem kobiety, chciało mu się coraz bardziej płakać.
– Pomóż mi – rozkazała mu matka. Siedziała teraz na podłodze i nieudolnie próbowała rozwiązać rzemienie sandałów. – No, pomóż mi!
Josh bez słowa zszedł z łóżka i kucnął przy matce. Odwrócił głowę od jej twarzy, gdy poczuł kwaśny oddech. Nie chciał też na nią patrzeć. Rozwiązywanie supłów, które zrobiła, szło mu bardzo nieudolnie. Palce mu się trzęsły, a matka co chwilę uderzała go w dłonie i pośpieszała bełkotliwie. Sama sobie rozwiąż, pijana kurwo, pomyślał w duchu, ale nic nie powiedział. Dłonie trzęsły mu się coraz bardziej i czuł już napływające do oczu łzy. Gdy matka go odepchnęła, uderzył głową o kant stołu.
– Nic nie umiesz zrobić! – wybełkotała i zaczęła szarpać rzemienie, a gdy to nie pomogło, na siłę skopywać z siebie buty. – Wszystko tylko psujesz.
Wskazała na wielkiego, krętego żylaka na łydce, a później podciągnęła top, ukazując wypukły brzuch poprzecinany rozstępami.
– Tego by nie było, gdyby była tu tylko Tracy – stwierdziła. – Nawet lekarz początkowo sądził, że będzie tylko ona. Ale ty ukryłeś się w jej cieniu. Mały i pokraczny. I taki już zostałeś. Podobno niekiedy silniejszy bliźniak pochłania drugiego w brzuchu matki. Ciesz się, że siostra okazał ci łaskę. Bo ja się nie cieszę.
Matka zaczęła się śmiać, a potem płakać, siedząc na podłodze z torebką na ramieniu i w butach na stopach. Josh wypadł z przyczepy. Zatrzymał się po paru krokach, nie wiedząc, co ma robić, ani co myśleć. Zapłakanymi oczami popatrzył w fioletowe niebo. Wschodził nowy dzień, na który on wcale nie czekał.
Latynos stanął w wejściu do swojego wozu i wyciągnął rękę w stronę Josha.
– Hej, Pretty Boy. Chodź do mnie.
Josh popatrzył jeszcze za siebie, na swoją przyczepę i podszedł do Latynosa. Było mu już wszystko jedno, gdy mężczyzna obejmował go ramieniem.







  

8 komentarzy:

  1. MoNoMu, pisz co chcesz i w jakiej chcesz kolejności, to i tak jest fajne. A że niektórym się to nie podoba? Droga wolna, w przestrzeni blogowej jest tyle różnych opowiadań, że niecierpliwi mogą lewym okiem czytać jedno, prawym drugie a ręką pisać własne, najciekawsze, bestsellerowe opowiadanie. Mnóstwa weny w Nowym Roku, czasu, zdrowia, cierpliwości i wyrozumiałości dla komentujących.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie przejmuj się tym anonimem, który nawet nie ma odwagi, żeby się podpisać. Tak to już zazwyczaj bywa z hejterami. Wcale nie uważam, żeby ten dodatek był słaby. Dołujący i w ponurym klimacie owszem, ale na pewno nie słaby! Zadajmy sobie pytanie, czy wszystkie opowiadania muszą być zabawne? Twoje opowiadanie nie jest jakąś komedią, żeby dodatek musiał być w podobnym klimcie. I bardzo dobrze. Nie lubię naciąganych komedii obyczajowych, przy gejozie wolę sobie raczej popłakać niż parskać śmiechem, a ty masz wyczucie do humorystycznych akcentów. Ładnie je dawkujesz dzięki dialogom Santy Boya i Jacka i jest ich wystarczająco dużo. Nie daj się zdołować tym, że jest za dużo angstu. Angst Ci dobrze wychodzi! Czujesz te klimaty i bardzo dobrze się to czyta.Chciałam jeszcze przeprosić, że ostatnio nie komentuje. Czytam wiernie, ale neta mam od przypadkudo przypadku i nie mam czasu czegoś sensownego w komentarzu sklecić. Ale dzisiaj tak się anonimem wkurzyłam, że postanowiłam skomentować i pokazać że ciągle czytam i wyczekuje. Naprawdę bez ściemy dodatkek mi się spodobał i czekam na reszte:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Proszę , nie przestawaj pisać ...
    Tylko tyle ... Pozdrawiam T. ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Przeczytałam rozdział wczoraj wieczorem. Nawet zaczęłam pisać komentarz, ale byłam tak zmęczona, że dałam sobie spokój z publikacją, bo nic mądrego tam nie zamieściłam. Podejmuję więc próbę drugą, oby tym razem coś z tego wyszło.

    Po pierwsze - ja to bym chyba jednak chciała drugą część bonusu. Przypomniałaś mi, jak bardzo lubię Josha i Jacka, mogłabym czytać o nich non stop, więc właściwie wybór "co następne" jest dość ciężki dla mnie. :D Daj cokolwiek, byle było o Joshu i Jacku.

    Fajnie ukazałaś życie Josha, a w szczególności jego matkę. Nie ma się co dziwić, że chłopak taki zahukany, skoro nawet matka traktuje go jak śmiecia. Okropna kobieta, ale za to naprawdę dobrze oddana. Potrafisz fajnie wykreować niezbyt ciekawe postacie, najpierw ojciec Jacka, później po drodze przewinęło się jeszcze kilka patologicznych bohaterów, a teraz matka.
    Czekam więc na więcej, bo mam niedosyt. <3

    A co do anonima, a raczej Twojej odpowiedzi - moim zdaniem bonus był udany. :) Nie ma co się jednak zmuszać do pisania, w szczególności, że to tylko hobby. Pisz więc kiedy masz czas i chęci. Lepiej tak, niż miałabyś znienawidzić pisanie.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Dodatek z Joshem jest ciężki, ale to właśnie urok twojej twórczości - pokazujesz problemy w dosadny sposób, nie oszczędzasz czytelnika. TB spodobało mi się właśnie dlatego, że nie jest tęczową historyjką o wesołych gejach i ich perypetiach albo sztampowym romansidłem, ale ma posmak dramatu obyczajowo-psychologicznego. Na szczęście potrafisz wyważyć tę "ciężkość" humorystycznymi akcentami i trudne momenty aż tak nie przytłaczają.
    A co do samego dodatku – podobał mi się moment, w którym Jack powiedział Joshowi, żeby się cenił nawet jeśli nie ma nic. Ich relacja z rozdziału na rozdział coraz bardziej zyskuje w moim osobistym rankingu, także bardzo chętnie poczytam drugą część dodatku. Ale to od ciebie Monomu zależy, o czym masz ochotę pisać i co chcesz publikować i kiedy, w końcu to twój blog, więc nie daj sobie wejść na głowę komentującym o mentalności kapryśnych księżniczek ;) Mnie każdy twój nowy tekst ucieszy i chwała ci za to, że piszesz i chcesz się dzielić twórczością.

    OdpowiedzUsuń
  6. Komentarzy zwykle nie piszę i nie potrafię tego robić, ale tylko powiem, ze wpadłam na twojego bloga niedawno i pochłonęła całość za jednym razem. Dodatek, jak i wszystkie pozostałe rozdziały, genialny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serdecznie witam nową czytelniczkę. Bardzo mi miło, że zdecydowałaś się zostawić komentarz, szczególnie że nie masz tego w zwyczaju :) Pozdrawiam!

      Usuń
  7. Hejeczka,
    wspaniale, wow jedno wielkie wow Juan ty to trzymaj łapska zdala od Josha...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń