Wreszcie wysmarowałam pierwszą część bonusu na temat, który wygrał w ankiecie, czyli pierwsze spotkanie Jacka i Josha. Nie planowałam dwóch części, samo wyszło. I tak, wiem. Nowy Rok, powinno być radośnie, a jest jak zawsze. Wiem, wiem, wiem... W komentarzach (z góry zakładam, że jakieś się pojawią. Może na wyrost) możecie napisać, czy wolicie w następnym poście drugą część bonusu, czy regularny rozdział. Zastosuję się do woli większości. Pozdrawiam w 2017!
uan zadowolony, bo w
mieście udało mu się załatwić wszystkie sprawy, zjechał z
asfaltowej drogi i po chwili zaparkował koło swojego wozu
kempingowego. W zielonym, materiałowym plecaku oprócz kilku puszek
fasoli i mięsa w liofilizowanych opakowaniach miał także teczkę z
dokumentami, dzięki którym mógł legalnie podpiąć się do wody i
prądu. Niegdyś nie dbał o takie rzeczy, bo i tak nikt tego nie
sprawdzał. Pola kempingowe były prawdziwymi dzielnicami, z własną
kulturą i zasadami. Ze wszystkim, co potrzebne do życia, wliczając
w to sklepy, lombardy i burdele, a wszystko to mieściło się w
ciasnych wnętrzach białych lub srebrnych przyczep i wozów
kempingowych. Jednak dzieci–kwiaty dorosły już dawno, a władza
co jakiś czas niezrażona porażkami próbowała poradzić sobie z
problem slamsów poprzez ich likwidację, co skutkowało jedynie
przenosinami ludzi na inne miejsce. I tak w kółko. Próbowała też
wszystko wyliczyć, uporządkować i wcisnąć w swoje ramy, dlatego
co jakiś czas na polu przyczep na obrzeżach Amarillo pojawiał się
urzędnik i przeprowadzał inspekcję.
To już nie to, co
dawniej, pomyślał Juan, gdy zsiadał z motocykla. Rozejrzał się
po rozległym terenie. Było bardzo upalne lato jak każde na
Południu. Powietrze drgało nieprzyjemnie przed oczami. Spękana
niemal jak w „Królu Lwie” ziemia była tak sucha, że nawet
ludzkie kroki powodowały uniesienie się tumanu pyłu. W pełnym
słońcu, które odbijało się drażniąco od metalowych elementów
pojazdów, stało łącznie kilkanaście przyczep i kempingów. Juan
na oko mógł stwierdzić, że jakaś połowa należała do turystów.
Mieli dopompowane opony. Czyli nędza. Po jakąś sensowną rozrywkę
będzie musiał jeździć do miasta, a to nieszczególnie mu się
podobało. Żeby wyrwać coś w klubie, trzeba było pokazać coś
sobą. Czyli się odwalić, wyperfumować i uczesać. Dobrać pasek
do koszuli i butów. Tylko po to, żeby przelecieć kogoś w jakimś
ciemniejszym kącie.
Schylił się, aby
spod kampera wyciągnąć łańcuch, którym przywiązywał motocykl.
Uniósł głowę, gdy usłyszał skrzypienia drzwi. Ujrzał
wychodzącego z pobliskiej przyczepy w samych szortach rudowłosego
chłopaka. Przyglądał mu się chwilę z łańcuchem w dłoni. Na
jego przystojnej, latynoskiej twarzy wykwitł szeroki uśmiech.
Przeżegnał się wolną dłonią.
– Och, toż to
Pretty Boy.
***
Gdy Josh się
obudził, leżał na skraju materaca ze swobodnie zwisającą nogą.
Przesunął się bliżej ściany. Nigdy nie mógł się przyzwyczaić
do spania bez siostry, która zawsze leżała na zewnętrznej stronie
łóżka. Jednak tę noc Tracy spędziła u boku matki. Robiła tak
kilka dni w miesiącu. Josh położył się na plechach i zamknął
oczy. Ostatnio ciągle był zmęczony, nawet po przebudzeniu. W
końcu, z ociąganiem podniósł się do siadu, a potem zszedł po
metalowej drabince. Jak zwykle uderzył się przy tym w łydkę. Miał
na niej podłużnego siniaka, który bardzo wolno schodził. Zresztą
jak wszystkie inne, które sobie nabił. Tracy też już wstała i
okupowała łazienkę, więc na dolnym łóżku była tylko matka.
Josh przyjrzał się jej śpiącej postaci. Zawsze była bardzo
chuda. Niegdyś smukła, a teraz wychudzona z dużym, odstającym
brzuchem. Josh nie miał pojęcia, od czego go ma. Rzadko jadła z
nimi posiłki, często za to podjadała w nocy. Czasami na całą
dobę wystarczała jej jedynie kanapka z byle czym znalezionym w
lodówce. Większość kalorii niezbędnych do życia aplikowała
sobie w postaci piwa. Zaczynała w domu, a kończyła w barze, w
którym pracowała jako kelnerka. Kiedyś była tam jedną z Classy
Ladies, ale ogromny żylak na łydce skutecznie odwracał uwagę
widzów od partii ciała, których prawdziwe damy nie pokazują
publicznie, więc musiała zrezygnować.
Josh niewiele
wiedział o narkotykach. Tylko tyle, że jedne robią ludzi smutnymi,
a inne szczęśliwymi. Że kokaina pochodzi z dżungli, a heroinę
można zrobić samemu, jeśli ma się słomę i rozpuszczalnik. Więc
matka wpuszczała w siebie rozpuszczalnik. Może wyżarł, wypalił
ją od środka i dlatego nigdy nie była głodna. Może dlatego nic
nie czuła. Gdy odwróciła się i spojrzała na niego przekrwionymi
oczami, szybko nasunął do połowy trampki i wyszedł z przyczepy.
Obszedł ją, przydeptując piętami tyły butów i wlokące się
szare sznurówki. Stanął w cieniu rzucanym przez pojazd. Zsunął
lekko dresowe spodnie i wysupłał penisa. Po chwili zaczął
opróżniać pęcherz. Prawie zmoczył trampki, gdy usłyszał męski
głos. Zaskoczony spojrzał w lewo. Kilka metrów od niego stał nowy
mieszkaniec pola kempingowego, Latynos o imieniu Juan, koło
trzydziestki, o którym co chwilę nawijała Tracy. Stał w takiej
samej pozycji jak on, z rozpiętymi dżinsami i penisem w dłoni,
jednak nie sikał. Josh odwrócił głowę i spuścił wzrok. Jego
kranik z szoku też się zakręcił, chociaż czuł nadal ucisk na
cewce. „No dalej” pośpieszał się gorączkowo w myślach. Czuł
się zażenowany obecnością mężczyzny i tym, że ten zobaczył
jego penisa. Sapnął z ulgą, gdy mógł dokończyć. Kątem oka
spojrzał jeszcze w bok, czy mężczyzna nadal tam stoi. Sylwetka
Latynosa zamigotała mu pomiędzy pasmami zmierzwionych po śnie
rudych włosów lekko poruszanych przez suchy wiatr. Patrzył się.
Wbijał w niego wzrok ciemnych oczu, trzymając się za fiuta. Gdy
mężczyzna wyłapał jego spojrzenie, cmoknął w powietrzu i
uśmiechnął się szeroko. Josh czym prędzej czmychnął po
podciągnięciu spodni. Obiegł przyczepę i niemal wskoczył do
środka. Nim zatrzasnął drzwi, usłyszał jeszcze słowa „pretty
boy” wypowiedziane z mocnym akcentem.
Odetchnął i
przymknął na chwilę oczy, ale ujrzał pod powiekami obraz
mężczyzny ściskającego swoje przyrodzenie ciemną, owłosioną
dłonią. Potrząsnął głową. Nie rozumiał, co się wydarzyło.
Dlaczego Latynos mu się przyglądał? Nie on był tutaj „pretty”,
taka była jego siostra, z czego zresztą chętnie korzystali
mężczyźni, których najwyraźniej nie odrzucał jej młody wiek, a
wręcz przeciwnie. Odetchnął jeszcze raz. Ostatni. Czuł, że się
spocił. Tracy dalej była w łazience, więc będzie musiał
poczekać z prysznicem. Sięgnął ręką, aby chociaż poprawić
ułożenie penisa, ale się powstrzymał. Matka już nie spała.
Właśnie siadała na łóżku. Zwróciła ku niemu pomarszczoną
twarz. Kiedyś jej elementy lepiej się ze sobą komponowały. Teraz
zapadłe policzki uwydatniły optycznie jej duży nos, a oczy stały
się jakby bardziej wyłupiaste.
– I coś tak
wleciał, jak popieprzony? – spytała z umiarkowanym
zainteresowaniem w głosie, grzebiąc w wiszącej na haku torebce w
poszukiwaniu papierosów.
– A... nic... –
zmieszał się. – Tak sobie coś przypomniałem.
Matka włożyła
papierosa do ust i odwróciła się od syna w poszukiwaniu
popielniczki. Przy każdym ruchu wydawała z siebie coś na kształt
sapnięcia lub nosowego jęknięcia.
– Co niby?
– W sumie nic. Już
zapomniałem.
Ostanie słowa Josha
zagłuszył kaszel matki po pierwszym zaciągnięciu. Targał nią
przez dłuższą chwilę, aż niemal się dusiła. W końcu
przełknęła ślinę czerwieńsza na twarzy i znów chwyciła ustnik
wargami.
– Cały ty –
mruknęła jak gdyby nigdy nic.
Na śniadanie była
jajecznica bez bekonu, szczypiorku czy pomidorów. I sok pomarańczowy
do popicia, który w lodówce stał koło wina, także w kartonowym
opakowaniu. Josh siedział przy stoliku obok Tracy, naprzeciw matki,
która nie jadła z nimi. Przez cały posiłek zastanawiał się, jak
powinien poprosić matkę o pieniądze na nowe buty, bo w lewym
trampku podeszwa odkleiła mu się już niemal do połowy.
„Potrzebuję”. Matka nie lubiła tego słowa. „Potrzebuję i
potrzebuję. Ciągle „potrzebuję”. Ja też wiele potrzebuję i
co z tego?”. „Daj” w ogóle nie wchodziło w rachubę. Z
jakichś powodów matkę najbardziej rozsierdzało „proszę”,
więc Josh zdecydował się na „potrzebuję”. Przy stole panowała
cisza, więc nie mógł tego jakoś wpleść w rozmowę. Zresztą, i
tak nie wyszłoby mu to naturalnie.
Matka kończyła już
drugiego porannego papierosa, a on dalej nie mógł się przemóc.
Gdy kobieta zaczęła wstawać od stołu, otworzył usta, ale zaraz
je zamknął. Trudno. Może jutro spróbuje.
– Masz. – Matka
wyciągnęła do niego rękę i podała mu zmięty banknot
dziesięciodolarowy. – I już się tak nie patrz.
Josh podziękował
cicho i przyjrzał się banknotowi. Na krótszej krawędzi miał
charakterystyczne przedarcie. To były jego pieniądze. Zawsze ich
pilnował jak oka w głowie. Gdy spał z Tracy, w nocy trzymał je w
skarpetce. Jeśli sam, to pod poduszką. Wczoraj po przebudzeniu
zapomniał o dziesięciu dolarach i poszedł się umyć. Gdy wrócił,
już ich nie było. Myślał, że siostra mu je zabrała, a jak się
właśnie okazało, zrobiła to matka. A teraz oddała mu je z wielką
łaską wyczuwalną w każdym geście i słowie.
Mieszkali na skraju
miasta. Dalej był tylko główny komis Hetfieldów i zakład
produkujący butelki, a potem wielkie przestrzenie niczego przecięte
drogą międzystanową i historyczną Route 66. Na przystanek szło
się pół godziny. Dziesięć dolców musiało wystarczyć Joshowi
na bilety i buty. Nie pozostało mu nic innego, jak udać się do
sklepu charytatywnego. Ludzie oddawali tam ubrania i sprzęty, a zysk
z ich sprzedaży był przeznaczany na cele dobroczynne. Miał tylko
nadzieję, że nie dostanie grzybicy.
Gdy wyszedł z
przyczepy, było około dziesiątej, a żar już się lał z nieba.
Za kilka godzin będzie mógł odbić podeszwę trampka w roztopionym
asfalcie. Dziwny Latynos wciąż przebywał na zewnątrz, majstrował
coś przy motocyklu. Maszyna wyglądała na nową, ale miała design
jak z lat siedemdziesiątych. Josh przełknął ślinę i postanowił
po prostu minąć mężczyznę, nie zaszczycając go ani jednym
spojrzeniem.
– Hej, Pretty Boy!
– zawołał na niego Latynos, najwyraźniej mając inne plany. –
Gdzie to tak dziarsko paradujesz z rana?
– Gdzieś –
rzucił na odczepnego Josh.
Skarcił się w
duchu za tą odpowiedź. Nie powinien sobie robić problemów u kogoś
na tym końcu świata. Prawu i porządkowi zajmowało dwadzieścia
minut dojechanie tutaj, a i tak nie zawsze odpowiadały na wezwanie.
– A to „gdzieś”
jest tutaj, czy tutaj? – spytał niezrażony mężczyzna. Kciukami
wskazywał na dwa przeciwstawne kierunki drogi. Gdy nie doczekał się
odpowiedzi, pomachał prawą dłonią obok ucha przebitego okrągłym
kolczykiem w górnej części małżowiny. – Sądzę, że tutaj, bo
w drugą stronę nic nie ma.
Josh kiwnął głową.
Chciał, żeby ten facet już się odczepił. Był jakiś taki...
Jego czarny podkoszulek na ramiączkach przypominał bardziej płat
materiału spięty u dołu, z dziurą na głowę. Rozcięcia pod
pachami nie zostawiały wiele wyobraźni. Josh widział dokładnie
jego ciemny, umięśniony tors niewiele jaśniejszy od twarzy.
Podobnie jak ramiona był silnie owłosiony. Jednak mężczyzna nie
miał włosów pod pachami. Dlaczego golił tylko tę partię, było
dla Josha całkowicie niezrozumiałe.
– Tak – odparł
i spuścił głowę, czując na sobie intensywny wzrok mężczyzny.
– To chętnie cię
podrzucę. I tak muszę zrobić zakupy – zaproponował Latynos i
poklepał skórzane siedzisko motocykla. – Razem ujedziemy mojego
ogiera.
– Nie...
– Skoro ci
proponuje, to podziękuj, a nie bełkocz pod nosem – wtrąciła się
matka Josha, która właśnie wyszła z przyczepy. – Zostanie ci
więcej na buty. Myślże trochę.
Josh spojrzał na
nią bez wyrzutu w swoich błękitnych oczach. Chyba na nikogo nie
umiałby tak popatrzeć.
– Tak – zgodził
się.
Latynos widocznie
zadowolony podszedł i poklepał Josha po ramieniu.
– Zawsze słuchaj
matki, młody. – Zaśmiał się. – Ja nie słuchałem i patrz,
jak skończyłem. Skoczę jeszcze do kampera i będziemy mogli
jechać.
Wrócił po chwili z
zielonym plecakiem w jednej dłoni i srebrną, uniwersalną taśmą w
drugiej. Rzucił ją chłopakowi. Gdy ten jej nie złapał i rolka
potoczyła się po ziemi, parsknął śmiechem.
– Och, Pretty Boy,
coś taki zamyślony? – spytał z uśmiechem. – Obklej tego buta
tymczasowo. Nie chcę, żeby coś się stało, gdy będziemy jechać.
Josh kiwnął głową
i obrócił się, by podnieść rolkę. Nie widział więc, że
Latynos intensywnie go obserwował, gdy pochylony obklejał buta.
Juan uśmiechnął się do siebie. Ten dzieciak to było naprawdę
coś. Jego tyłek był po prostu genialny. Może i na nim miał te
słodkie piegi. Liczył na to. Jeszcze nigdy nie był z takim
prawdziwym rudzielcem. Szkoda, że chłopak nie miał zielonych oczu.
Cóż, nie można mieć w końcu wszystkiego. Pretty Boy najwyraźniej
nie zdawał sobie sprawy ze swojej wartości, a Juan nie zamierzał
go uświadamiać. To znacznie ułatwiało sprawę. Wystarczy kilka
błahych komplementów. Tym razem nie będzie musiał nawet zmyślać.
Uśmiechnął się radośnie, gdy Josh się do niego odwrócił i
podszedł, by oddać mu rolkę taśmy. Tak bardzo chciał przejechać
palcami po tej piegowatej, jasnej mimo lata skórze, ale się
powstrzymał. To było za wcześnie.
Wsiadł na motocykl
i wciąż z tym głupim uśmiechem poklepał miejsce za sobą.
Odetchnął głębiej, gdy chłopak po chwili zawahania zdecydował
się usiąść za nim. Piegowate dłonie przejechały po ramionach
mężczyzny i zastygły niepewne. Juan chwycił je i przemieścił na
swój brzuch.
– Trzymaj się
mocno – polecił.
Nim ruszył, chwilę
napawał się jeszcze uczuciem rozgrzanych południowym słońcem,
spoconych ciał dociśniętych do siebie i rudych włosów, które
falując na wietrze, łaskotały jego odsłoniętą skórę. Znał
już trasę do marketu, ale postanowił trochę pokluczyć. Dać
chłopakowi czas na oswojenie się ze swoim ciałem. Dlatego też
droga do marketu zajęła im jakieś pół godziny. Na szczęście o
tej porze, w dzień powszedni, nie było zbyt wielu klientów, więc
udało mu się zaparkować w miarę blisko wejścia. Market z
pomalowaną na niebiesko fasadą znajdował się w rozległym
kompleksie. Nad głównymi drzwiami widniał biały napis „Walmart”,
a obok niego żółty kwiatek lub gwiazda.
Josh zsiadł z
motocykla i stanął na betonie, czując się mniej więcej
stabilnie. Na początku po prostu się bał. Niekiedy wiatr zapierał
mu dech i czuł, jakby miał się zaraz udusić, a włosy wpadały do
oczu. A potem przyszło zażenowanie. Chciał przestać dotykać
Latynosa, ale wtedy przed oczami stawał mu obraz, jak spada z
motocykla i roztrzaskuje głowę o asfalt. W rezultacie zaciskał
dłonie i uda jeszcze mocniej na ciele mężczyzny. Nigdy przedtem
nie dzielił z nikim takiej cielesnej bliskości, nawet w brzuchu
matki od Tracy dzieliła go cienka błona, a później już tylko się
od siebie oddalali. Tak naprawdę nigdy nie byli ze sobą połączeni.
A teraz, siedząc tuż za tym mężczyzną, czuł, że mógłby się
z nim stopić, połączyć dwa ciała w jedno. Nie miał pojęcia
jak, ale w jakiś sposób był przekonany, że to możliwe. Tak
mówiło mu coś, co było gdzieś w głęboko w nim. Coś bardzo
pierwotnego i to napawało go lękiem.
Odskoczył w tył,
gdy Latynos niespodziewanie wyciągnął w jego kierunku rękę
najwyraźniej z zamiarem poklepania go po głowie.
– Kręci ci się
może w głowie? – spytał Juan i przygładził zmierzwione po
jeździe rude włosy chłopaka. – Jak nie, to chodźmy.
Nie przejął się
tym lękiem przed jego dotykiem. Wręcz przeciwnie, był z tego
zadowolony. To oznaczało, że chłopak o tym myślał. Musi go tylko
z tym oswoić. Tylko trochę, żeby nie zepsuć sobie zabawy.
Z wózkiem
prowadzonym przez Juana przeszli do właściwej części marketu.
Przed nimi rozpościerał się widok z pozoru nieskończonej ilości
półek zapełnionych towarami najróżniejszej maści. W Wal-marcie
było wszystko i jeszcze trochę więcej.
– Jak jakieś
pieprzone pole kukurydzy – sapnął Juan. – Ale spoko, trochę
już ogarnąłem.
Z tylnej kieszeni
czarnych dżinsów wyciągnął notes i pokazał Joshowi jego
zawartość. Były tam wyrysowane długopisem ścieżki prowadzące
do podstawowych produktów jak pieczywo, mięso i jajka.
– Sprytne, nie? –
spytał.
– Dopóki nie
przestawią działów – odparł Josh i wreszcie się uśmiechnął.
– No właśnie,
kuźwa.
Kilkanaście minut
lawirowali pomiędzy półkami zawalonym setkami rodzajów herbat,
super cienkimi i super grubymi czipsami i kilkunastoma rodzajami
papieru toaletowego we wszystkich kolorach tęczy i wytłaczanymi
kwiatkami, serduszkami, kotami, a nawet nadrukowanymi dolarami.
– Czy skóra na
twoim tyłku jest niezwykle wrażliwa i potrzebuje specjalnego
traktowania? – spytał Latynos, czytając etykietę.
Josh spojrzał na
niego niepewnie. Dziwne pytanie.
– Pojęcia nie
mam.
Jeszcze, pomyślał
Juan. Jeszcze. Dzieciak albo był na tyle głupi i nie rozumiał
aluzji, albo takiego grał. Tak czy siak, za jakiś czas to
przestanie mieć znaczenie. Jednak musiał się spieszyć, został mu
tydzień wolnego przed rozpoczęciem nowej pracy. Ostatnie dni
dziewictwa Pretty Boy'a, pomyślał Latynos. Nie martw się, to
drugie ci zostawię.
Do alejki, w której
aktualnie się znajdowali, weszła wyjątkowo gruba kobieta. Miała
na sobie różowy podkoszulek, spod którego wylewały się pokaźne
fałdy tłuszczu oraz czarne legginsy naciągnięte tak bardzo, że
aż stały się prześwitujące. Pod nimi nosiła zielone stringi.
Josh odwrócił głowę, starając się nie gapić, a Juan wyciągnął
z kieszeni spodni telefon. Poczekał, aż kobieta ich minie, a gdy
się pochyliła, zrobił jej kilka zdjęć.
– Po co to? –
spytał Josh, gdy już odeszli na tyle, by nie mogła ich usłyszeć.
– Hm? Wrzucę na
„People of Walmart" – odparł Juan, przeglądając zdjęcia.
– Powinienem dostać siedem gwiazdek przynajmniej, chociaż grube
babska to nie jest jakaś rzadkość. Tu wygląda, jakby miała
zwiędłe cyce na plecach.
– na co? –
zdziwił się chłopak.
Juan przyjrzał mu
się uważniej. od początku miał wrażenie, że dzieciak jakby
urwał się z choinki. Żył w innym uniwersum czy coś. Trudno mu
było też zdecydować, czy był chorobliwie nieśmiały i zahukany
przez dwie baby, z którymi mieszkał, czy po prostu głupi.
Nieważne, gdzie leżała prawda. Ważne, że chłopak był gorący i
świeży jak pizza prosto z pieca. Nic, tylko konsumować.
– Nie masz
internetu, co? – domyślił się. – Zawsze możesz wpaść do
mnie. Zasięg strasznie ssie na tym zadupiu, ale pornola da się
ściągnąć.
Josh zacisnął na
chwilę oczy. Przebywanie wśród tylu ludzi i tak blisko Latynosa
zaczynało go już męczyć. Czuł, że mężczyzna czegoś od niego
chce. Umysł podpowiadał, że powinien się trzymać od niego z
daleka, ale gdzieś tam, głęboko było jeszcze coś innego, co go
do niego ciągnęło. Coś, co dotąd pozostawało uśpione.
– Nie, dziękuję
– odparł. – Ja... właściwie przyszedłem tylko po buty,
więc... Może już się rozejdziemy?
– I jak niby
wrócisz? – spytał Latynos.
Boże, niech on już
się odwali, myślał gorączkowo Josh. Czuł się przez niego
osaczony. Niech się odczepi.
– To daleko –
kontynuował mężczyzna.
Niech się
odpieprzy. Josh zamknął oczy i policzył do trzech. Raz. Dwa. Trzy.
Z każdą sekundą czuł się coraz gorzej. Niekiedy, szczególnie
gdy matka wracała do domu całkowicie pijana, ogarniało go takie
dziwne, paraliżujące uczucie. W ogóle nie mógł wtedy myśleć i
robiło mu się niedobrze. Po chwili wszystko ustawało, a on patrzył
na matkę śpiącą na podłodze przyczepy i nachodziło go jedno
pytanie. Dlaczego ja? Dlaczego ja spośród miliardów? Teraz też
się nad tym zastanawiał. Kolejna osoba chciała go wykorzystać.
Widział to w jego spojrzeniu.
– Po prostu
muszę... – zaczął, ale sam nie wiedział, co chce powiedzieć. –
Po prostu.
Odwrócił się, nie
patrząc na Latynosa i wbiegł w jedną z alejek. Potrącił przy tym
przechodzącego mężczyznę, ale nawet nie zwrócił na niego uwagi,
ani na przekleństwo, które padło. Niekiedy chciałby po prostu...
Nie, nie chciał umierać. Umieranie musiało być bolesne. Chciałby
przestać egzystować.
***
Wracał do domu
pieszo w nowych butach kupionych w promocji w Wal-marcie za dziewięć
dziewięćdziesiąt dziewięć. Pozostało mu jeszcze jakieś
półgodziny do pola kempingowego. Słońce grzało wściekle, a
błękitu nieba nie mąciła ani jedna chmura. Był już zmęczony.
Nie jadł i nie pił niczego od śniadania. Postanowił trochę
odpocząć, więc przysiadł na poboczu plecami do drogi. Parę razy
przechylił się do tyłu, zawisając głową nad jezdnią, ale
zabierał ją sporo przed przejazdem samochodu. Chyba naprawdę nie
chciał umierać. Dziwna sprawa. Ludzie potrafią popełnić
samobójstwo, bo stracili pracę albo zerwali z partnerem, a on,
któremu takie problemy wydawały się trywialne, nie chciał tego
robić. Uśmiechnął się do głupot, które jak zwykle kotłowały
mu się w głowie i schował ją między kolana. Z każdą minutą
zamiast lepiej czuł się coraz gorzej. Wiedział, że jeśli zaraz
nie wstanie, to w ogóle tego nie zrobi.
Nie zobaczył, jak
czarny Viper zatrzymuje się koło niego, ale słyszał niecichnące
porykiwanie silnika, więc odwrócił głowę. Przez szybę od strony
pasażera wychylała się znajoma twarz. To był najstarszy brat
Liama. Miał chyba na imię Jack.
– Hej, ty jesteś
tym dzieciakiem z pola kempingowego, co nie? – spytał mężczyzna.
– Łaziłeś kiedyś z moim bratem, prawda? Tych włosów bym nie
zapomniał.
– Tak – odparł
niepewnie Josh. Pamiętał, że Liam obawiał się najstarszego z
braci, a ten nie szczędził mu niewybrednych słów pogardy przy
byle okazji.
– Wiedziałem.
Podwiozę cię, co? – zaoferował Jack. – Szczerze, to wyglądasz
jak kupa gówna.
Josh otworzył usta,
ale nic nie powiedział. Nie miał sił nawet na to, aby odszczeknąć,
a poza tym trochę bał się tego faceta. Miał taką specyficzną
aurę.
– Dziękuję, ale
nie – odparł w końcu.
– Hej, to nie jest
oferta małym druczkiem i z gwiazdką. – Zaśmiał się Jack. –
Zwykle nie mam tyle serca dla padliny leżącej przy drodze. To twój
szczęśliwy dzień.
– Nie
powiedziałbym. – Uśmiechnął się Josh i uniósł z trudem.
– Ale nie
obrzygasz mi fury, co ? – dopytał jeszcze mężczyzna, pukając w
karoserię drzwi.
– Postaram się.
Jack odblokował
drzwi i przesunął się na miejsce kierowcy.
– „Postaram się”
będzie musiało mi wystarczyć.
Josh usiadł na
skórzanym, wyprofilowanym siedzeniu i dyskretnie rozejrzał się po
wnętrzu. Nigdy, nawet nie zbliżył się do tak luksusowego
samochodu, nie mówiąc już o podróżowaniu w nim. Klimatyzacja
pracująca na pełnych obrotach sprawiała, że wewnątrz Vipera był
jakby zupełnie innych mikroklimat. Znacznie przyjaźniejszy świat
od tego na zewnątrz.
– Przypomnij mi,
jak się nazywasz – poprosił Jack.
– Josh Young –
odparł chłopak. Właśnie sobie uświadomił, że Latynos w ogóle
nie zapytał go o imię.
– Właśnie, Josh.
Jak dobrze pamiętam, to Liam dostał straszny opieprz i po dupie za
wałęsanie się z tobą od ojca.
Josh przesunął się
nerwowo na fotelu. Czyli to jednak była oferta z małym druczkiem i
gwiazdką. Przyjrzał się bliżej mężczyźnie ubranemu w białą
koszulę z podwiniętymi do łokci rękawami i czarne, garniturowe
spodnie. Był wysoki i bardzo dobrze zbudowany. Na pewno silny, ale
najbardziej przerażały jego intensywnie zielone oczy. Kryło się w
nich kpiarstwo podszyte szaleństwem.
– Ja nie chciałem
– powiedział chicho.
– Przecież to nie
twoja wina – odparł Jack lekko zirytowanym głosem. Ten dzieciak
zawsze był jakiś taki zahukany. – To wina mojego pojebanego
starego i twojej bezużytecznej matki. A ty masz po prostu przesrane,
co nie?
– No – zgodził
się Josh i uśmiechnął się lekko, nie mogąc tego opanować.
Jack musiał to
wyłapać kątem oka, bo też się uśmiechnął i puścił do
chłopaka oczko. Zaraz dojechali do pola przyczep, więc zatrzymał
się na poboczu. Wyminął ich motocyklista, który przez cały czas
jechał za nimi. Zatrzymał się przy dość nowym wozie kempingowym.
Jack początkowo myślał, że po prostu jechali w to samo miejsce.
Latynos jednak zszedł z motocykla i stanął obok niego, nie
zamierzając wchodzić do kampera. Nawet nie próbował się kryć z
tym, że ich obserwuje. Jack uśmiechnął się krzywo i krótko
zaśmiał. Josh popatrzył na niego zaskoczony.
– Ja pieprzę –
mruknął Jack i chwycił podbródek chłopaka, który cały
zesztywniał pod dotykiem. – Mógłbyś grać w filmach o elfach.
Josh otworzył
szerzej swoje i tak duże błękitne oczy i spojrzał na przystojną
twarz mężczyzny, który uśmiechnął się pobłażliwie. Obudziło
go lekkie klepnięcie w policzek.
– No, to tu się
kończy nasza przygoda – powiedział Jack. – Jedna rada na
przyszłość. Zawsze trzymaj głowę wysoko.
– Wysoko? –
powtórzył Josh, który nagle zaczynał czuć się zażenowany.
Chciał spuścić głowę, ale przecież nie mógł.
– Ponad poziomem
gówna. – Zaśmiał się Jack i ponownie spojrzał przez szybę w
drzwiach pasażera. Latynos wciąż kręcił się koło swojego
motocykla i się im przyglądał. – I jeszcze jedno. Zawsze musisz
się cenić. Nawet jeśli nie masz nic, a nawet mniej niż nic, to
musisz się cenić, jakbyś był arabskim szejkiem pływającym
złotym jachtem po oceanie ropy. Kumasz?
– Powiedzmy –
zgodził się Josh, chociaż nie rozumiał, o co chodziło
mężczyźnie. – Ale złoty statek przecież by utonął.
Jack przewrócił
oczami, a później parsknął. Nie pamiętał, kiedy się ostatnio
śmiał.
– To była
przenośnia – stwierdził rozbawiony. – Ale dobrze, że coś tam
jest w tej twojej mózgownicy.
Popukał chłopaka
lekko po głowie, na co ten skulił się jak wystraszony, porzucony
kociak z kartonowego pudełka.
– Dobra, idź już.
– Westchnął Jack. – I tak jestem już spóźniony.
Josh kiwnął głową
i rzucił ciche „dziękuję”. Gdy patrzył za odjeżdżającym
samochodem, myślał o tym, że Jack Hetfield, który dzisiaj go
podwiózł, był zupełnie inny od tego, którego spotykał w jego
rodzinnym domu. Jakby miał dwie twarze, ale jedna z nich była tylko
maską. Pytanie tylko która.
Przeszedł przez
pole, w ogóle nie patrząc na Latynosa, który stał teraz w pół
drogi pomiędzy ich wozami z rękoma zaplecionymi na piersi.
– Nie jestem zły,
jakby co – usłyszał Juana, ale go zignorował.
Był strasznie
głodny, a Tracy zapewne jak zwykle, zamiast ugotować obiad, poszła
się gdzieś włóczyć albo się puszczać. Chciał po prostu
zamknąć za sobą drzwi przyczepy i się położyć. Po prostu
zniknąć na chwilę.
– Może wpadniesz
na tortillę? – nie ustępował Latynos. – Chyba nikt nie zadbał
o posiłek dla ciebie.
Josh przez chwilę
bił się z myślami. Czuł wręcz ssący głód, ale to chyba była
jedna z tych propozycji drobnym pismem i z gwiazdką. „Jak szejk
arabski ze złotym statkiem” zadźwięczało mu w myślach. Pokiwał
przecząco głową i wszedł do przyczepy. Zatrzasnął za sobą
drzwi i zjechał po nich na podłogę. Był sam. Tracy oczywiście
przepadła, pozostawiając wnętrze przyczepy w stanie chaosu. Josh w
końcu wstał, pozbierał parę walających się ciuchów i zrobił
sobie tosty. Potem wdrapał się na łóżko i zasnął, myśląc o
zielonych oczach Jacka Hetfielda i jego kpiarskim uśmiechu.
Obudził go trzask i
kilka głośnych przekleństw wykrzyczanych bełkotliwym głosem. Na
zewnątrz już widniało, gdy matka wtoczyła się do przyczepy. Jej
twarz była ubrudzona piachem i zasychającą krwią. Musiała upaść
w trakcie powrotu do domu i rozbić sobie wargę. Josh popatrzył na
nią spod półprzymkniętych powiek i postanowił udawać, że nadal
śpi. Z każdym sapnięciem kobiety, chciało mu się coraz bardziej
płakać.
– Pomóż mi –
rozkazała mu matka. Siedziała teraz na podłodze i nieudolnie
próbowała rozwiązać rzemienie sandałów. – No, pomóż mi!
Josh bez słowa
zszedł z łóżka i kucnął przy matce. Odwrócił głowę od jej
twarzy, gdy poczuł kwaśny oddech. Nie chciał też na nią patrzeć.
Rozwiązywanie supłów, które zrobiła, szło mu bardzo nieudolnie.
Palce mu się trzęsły, a matka co chwilę uderzała go w dłonie i
pośpieszała bełkotliwie. Sama sobie rozwiąż, pijana kurwo,
pomyślał w duchu, ale nic nie powiedział. Dłonie trzęsły mu się
coraz bardziej i czuł już napływające do oczu łzy. Gdy matka go
odepchnęła, uderzył głową o kant stołu.
– Nic nie umiesz
zrobić! – wybełkotała i zaczęła szarpać rzemienie, a gdy to
nie pomogło, na siłę skopywać z siebie buty. – Wszystko tylko
psujesz.
Wskazała na
wielkiego, krętego żylaka na łydce, a później podciągnęła
top, ukazując wypukły brzuch poprzecinany rozstępami.
– Tego by nie
było, gdyby była tu tylko Tracy – stwierdziła. – Nawet lekarz
początkowo sądził, że będzie tylko ona. Ale ty ukryłeś się w
jej cieniu. Mały i pokraczny. I taki już zostałeś. Podobno
niekiedy silniejszy bliźniak pochłania drugiego w brzuchu matki.
Ciesz się, że siostra okazał ci łaskę. Bo ja się nie cieszę.
Matka zaczęła się
śmiać, a potem płakać, siedząc na podłodze z torebką na
ramieniu i w butach na stopach. Josh wypadł z przyczepy. Zatrzymał
się po paru krokach, nie wiedząc, co ma robić, ani co myśleć.
Zapłakanymi oczami popatrzył w fioletowe niebo. Wschodził nowy
dzień, na który on wcale nie czekał.
Latynos stanął w
wejściu do swojego wozu i wyciągnął rękę w stronę Josha.
– Hej, Pretty Boy.
Chodź do mnie.
Josh popatrzył
jeszcze za siebie, na swoją przyczepę i podszedł do Latynosa. Było
mu już wszystko jedno, gdy mężczyzna obejmował go ramieniem.
MoNoMu, pisz co chcesz i w jakiej chcesz kolejności, to i tak jest fajne. A że niektórym się to nie podoba? Droga wolna, w przestrzeni blogowej jest tyle różnych opowiadań, że niecierpliwi mogą lewym okiem czytać jedno, prawym drugie a ręką pisać własne, najciekawsze, bestsellerowe opowiadanie. Mnóstwa weny w Nowym Roku, czasu, zdrowia, cierpliwości i wyrozumiałości dla komentujących.
OdpowiedzUsuńNie przejmuj się tym anonimem, który nawet nie ma odwagi, żeby się podpisać. Tak to już zazwyczaj bywa z hejterami. Wcale nie uważam, żeby ten dodatek był słaby. Dołujący i w ponurym klimacie owszem, ale na pewno nie słaby! Zadajmy sobie pytanie, czy wszystkie opowiadania muszą być zabawne? Twoje opowiadanie nie jest jakąś komedią, żeby dodatek musiał być w podobnym klimcie. I bardzo dobrze. Nie lubię naciąganych komedii obyczajowych, przy gejozie wolę sobie raczej popłakać niż parskać śmiechem, a ty masz wyczucie do humorystycznych akcentów. Ładnie je dawkujesz dzięki dialogom Santy Boya i Jacka i jest ich wystarczająco dużo. Nie daj się zdołować tym, że jest za dużo angstu. Angst Ci dobrze wychodzi! Czujesz te klimaty i bardzo dobrze się to czyta.Chciałam jeszcze przeprosić, że ostatnio nie komentuje. Czytam wiernie, ale neta mam od przypadkudo przypadku i nie mam czasu czegoś sensownego w komentarzu sklecić. Ale dzisiaj tak się anonimem wkurzyłam, że postanowiłam skomentować i pokazać że ciągle czytam i wyczekuje. Naprawdę bez ściemy dodatkek mi się spodobał i czekam na reszte:)
OdpowiedzUsuńProszę , nie przestawaj pisać ...
OdpowiedzUsuńTylko tyle ... Pozdrawiam T. ;*
Przeczytałam rozdział wczoraj wieczorem. Nawet zaczęłam pisać komentarz, ale byłam tak zmęczona, że dałam sobie spokój z publikacją, bo nic mądrego tam nie zamieściłam. Podejmuję więc próbę drugą, oby tym razem coś z tego wyszło.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze - ja to bym chyba jednak chciała drugą część bonusu. Przypomniałaś mi, jak bardzo lubię Josha i Jacka, mogłabym czytać o nich non stop, więc właściwie wybór "co następne" jest dość ciężki dla mnie. :D Daj cokolwiek, byle było o Joshu i Jacku.
Fajnie ukazałaś życie Josha, a w szczególności jego matkę. Nie ma się co dziwić, że chłopak taki zahukany, skoro nawet matka traktuje go jak śmiecia. Okropna kobieta, ale za to naprawdę dobrze oddana. Potrafisz fajnie wykreować niezbyt ciekawe postacie, najpierw ojciec Jacka, później po drodze przewinęło się jeszcze kilka patologicznych bohaterów, a teraz matka.
Czekam więc na więcej, bo mam niedosyt. <3
A co do anonima, a raczej Twojej odpowiedzi - moim zdaniem bonus był udany. :) Nie ma co się jednak zmuszać do pisania, w szczególności, że to tylko hobby. Pisz więc kiedy masz czas i chęci. Lepiej tak, niż miałabyś znienawidzić pisanie.
Pozdrawiam!
Dodatek z Joshem jest ciężki, ale to właśnie urok twojej twórczości - pokazujesz problemy w dosadny sposób, nie oszczędzasz czytelnika. TB spodobało mi się właśnie dlatego, że nie jest tęczową historyjką o wesołych gejach i ich perypetiach albo sztampowym romansidłem, ale ma posmak dramatu obyczajowo-psychologicznego. Na szczęście potrafisz wyważyć tę "ciężkość" humorystycznymi akcentami i trudne momenty aż tak nie przytłaczają.
OdpowiedzUsuńA co do samego dodatku – podobał mi się moment, w którym Jack powiedział Joshowi, żeby się cenił nawet jeśli nie ma nic. Ich relacja z rozdziału na rozdział coraz bardziej zyskuje w moim osobistym rankingu, także bardzo chętnie poczytam drugą część dodatku. Ale to od ciebie Monomu zależy, o czym masz ochotę pisać i co chcesz publikować i kiedy, w końcu to twój blog, więc nie daj sobie wejść na głowę komentującym o mentalności kapryśnych księżniczek ;) Mnie każdy twój nowy tekst ucieszy i chwała ci za to, że piszesz i chcesz się dzielić twórczością.
Komentarzy zwykle nie piszę i nie potrafię tego robić, ale tylko powiem, ze wpadłam na twojego bloga niedawno i pochłonęła całość za jednym razem. Dodatek, jak i wszystkie pozostałe rozdziały, genialny :)
OdpowiedzUsuńSerdecznie witam nową czytelniczkę. Bardzo mi miło, że zdecydowałaś się zostawić komentarz, szczególnie że nie masz tego w zwyczaju :) Pozdrawiam!
UsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, wow jedno wielkie wow Juan ty to trzymaj łapska zdala od Josha...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, wow, super... jedno wielkie wow Juan ty no to trzymaj łapska zdala od Josha...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Agnieszka