środa, 17 sierpnia 2016

ROZDZIAŁ 3 - Przyszły prawnik i legenda Rocka

att zamaszyście wparował do sali Liama, a przynajmniej taki miał zamiar. Wyhamował go widok drugiego pacjenta i lekarza z nim rozmawiającego. Nikt go nie ostrzegł, że jego brat nie leży sam. I to jeszcze z czarnoskórym. Znał fobię Liama.

Podsumowując, rozbijanie kamieni nerkowych zaplanowaliśmy na jutro, na trzynastą – oświadczył lekarz czarnoskóremu pacjentowi. – To naprawdę prosty i nieinwazyjny zabieg, więc na pewno wszystko będzie dobrze – zapewnił jeszcze, nim wyszedł z sali, kiwając Mattowi głową.
Matt zamrugał i przerzucił wzrok na Liama. Twarz jego młodszego brata była jakby złagodzoną wersją jego własnej. Nos miał trochę mniej orli, a oczy nie aż tak zwężone. Jednak przez długie do ramion rozjaśniane włosy, bródkę i parę kolczyków Liam wydawał się zupełnie różnić od starszego brata.
I co mam ci powiedzieć, Liam? – zapytał Matt, podchodząc do łóżka z rękami w kieszeniach garniturowych spodni. – Nie ma nic, czego już bym ci nie mówił.
Tak, tak – zdenerwował się Liam. Nienawidził tego moralizatorskiego tonu brata. – To trzeba było nie przyjeżdżać na próżno.
Matt nie chciał się kłócić przy drugim pacjencie i skądś chyba kojarzył tego gościa, ale nie zamierzał też wyjść z niczym. Nie po to jechał tu kilka godzin.
I czyja to niby wina? – zapytał. – Proszę cię i proszę, a to wszystko jak grochem o ścianę! Przecież sam widzisz, że nawet dializy dwa razy w tygodniu to za mało. Przez to jesteś taki... niemobilny, ograniczony. Mógłbyś robić tyle rzeczy...
A może ja nie chcę robić „tylu rzeczy”?! – wybuchnął Liam. – Wyobraź sobie, że nie jestem twoją kopią, małym Mattem z aktówką pod pachą. A ty nie jesteś mną i nie chcesz się stać kimś takim. Kimś niemobilnym, jak to błyskotliwie ująłeś. Bardzo pasujące do naszej rodziny.
Och, skończ z tym sarkazmem, Liam – warknął Matt. – Dobrze wiesz, że opowiadasz głupoty. Więc zgódź się wreszcie na ten rodzinny przeszczep! Ja po tygodniu wyjdę ze szpitala z aktówką pod pachą i powrócę do mojego normalnego życia.
Skąd możesz być tego pewien? „Bardzo bezpieczne” nie znaczy całkowicie pozbawione ryzyka. Ja już jestem przyzwyczajony do mojego życia, a ty nie, więc zostawmy wszystko, jak jest.
No jasne! Przyznałbyś w końcu, że to tobie jest tak najwygodniej. Wszyscy użalają się nad biednym Liamem i niczego nie wymagają!
Matt jeszcze nie zdążył skończyć zdania, a już wiedział, że przesadził. Nie po to tu przyszedł, nie to chciał powiedzieć. Znowu nawalił. Przyszły prawnik powinien panować nad nerwami. Liam zagapił się na niego z otwartymi ustami. Bycie rodziną to granie przez cały czas, a Matt właśnie wypadł ze swojej roli.
Po prostu wyjdź – powiedział Liam już znacznie ciszej. Czuł, jak zadrżał mu podbródek. – Mam już osiemnaście lat i sam mogę decydować, czy chcę pozostać ofiarą losu.
Och, Liam, dobrze wiesz, że ja nie chciałem...
Ja też nie chciałem... żebyś tu przyjeżdżał. I powiedz ojcu, że wszystko dobrze.
Sam mu tu powiesz – odparł Matt już zgaszony. – Pojawi się tu jutro. Powiem, żeby przyjechał koło trzynastej.
Lepiej, żeby ojciec nie spotkał się z czarnoskórym sąsiadem Liama, pomyślał Matt. To i tak będzie ciężka przeprawa dla jego brata.
Dobra, przegrałem tę bitwę – stwierdził i wyciągnął do brata rękę. – Biała flaga?
Tak – zgodził się Liam. Nie zamierzał pytać o ojca. To, że przyjedzie, było już przesądzone.
Trzeba ci czegoś? – spytał Matt.
Nie, dzięki. I tak mam dietę. Spotkałeś się z Jackiem? Co u niego?
Jak zwykle. Wolny jak jastrząb. Może z obrączką na łapie, ale jednak.
Tak myślałem – odparł Liam. Nie lubił najstarszego brata, ale podziwiał go jednocześnie.
Matt ukradkiem spojrzał w stronę czarnoskórego pacjenta. Podczas kłótni zupełnie o nim zapomniał. Mężczyzna nie dawał tego po sobie poznać, ale na pewno słyszał wszystko dokładnie i wysnuł odpowiednie wnioski. Byleby Liam nie miał przez to nieprzyjemności.
To ja uciekam – powiedział do brata. – Przede mną długa droga do Austin, a jutro zajęcia od rana.
Spoko. Naszej rodzinie z pewnością przyda się dobry prawnik – odparł Liam pół żartem, pół serio.
Matt kiwnął jeszcze głową czarnoskóremu mężczyźnie i wyszedł z sali.
***
Dojazd z rodzinnego Amarillo do Oklahomy w celu, a jakże by inaczej, odbycia kolejnej bezproduktywnej kłótni z młodszym bratem zajął mu cztery godziny. O pierwszej po południu przekroczył próg szpitala, a pół godziny później odpalał już auto, aby spędzić w nim kolejne osiem godzin. Do Austin, w którym studiował prawo, dotarł późnym wieczorem i musiał zastanowić się, co ze sobą począć. Mógł jak przykładny nerd udać się prosto do mieszkania, wyprasować koszulę na jutro, przeglądnąć i poukładać alfabetycznie notatki, a przed snem pograć jeszcze w The Witcher III. Albo mógł jak większość studentów jego prestiżowej uczelni asymilować się życiem elit i zostania białym kołnierzykiem. Zdążył się już jednak przekonać, że narkotyki i podły humor to fatalne połączenie, więc nie zamierzał zwijać dziś dwustudolarowego banknotu. Postanowił go przepić.
Joyce był irlandzkim barem znajdującym się w piwnicy budynku mieszkalnego. Chodnik od drzwi wejściowych dzieliły trzy małe i strome schodki. Po lewej stronie od wejścia znajdował się wysoki, masywny bar z płaskorzeźbami przedstawiającymi kufle piwa. Po prawej natomiast stały dwa rzędy stolików z podłużnymi ławami, a z tyłu maszyna grająca. Matt po wejściu od razu udał się w stronę baru i usiadł na wysokim stołku wyścielonym mało oryginalnie zielonym pluszem. Znajomy barman tylko kiwnął mu bez słowa głową i nalał whisky z colą.
I coś taki zamyślony, Matthew? Hmm? – zapytał, przeciągając charakterystycznie jego imię. Może i był ponad stu kilowym pakerem, ale ciotka to przecież stan umysłu, a nie ciała. – Mam coś, co rozgoni twoje złe myśli. Popatrz za siebie. Tylko dyskretnie.
Matt bez zrozumienia obrócił głowę w stronę stolików. Na końcu baru, tuż przy lekko zdezelowanej szafie grającej siedziało dwóch mężczyzn. Jednego od razu zakwalifikował jako punka, choć punk już dawno umarł. Trudno było ocenić jego wiek. Mógł być zarówno wychudzonym czterdziestolatkiem, jak i przeżutym i wyplutym przez narkotyki chłystkiem. Nawet gdy siedział, widać było, że jest charakterystycznie zgarbiony. Zapewne był gitarzystą. Jego zespół musiał nie radzić sobie najlepiej, bo zarówno czerwony irokez z odrostami, jak i wytarta skórzana kurtka aż wołały o kompleksową odnowę. Matt przerzucił wzrok na drugiego mężczyznę i od razu zrozumiał, co barman Gordon chciał mu pokazać. Towarzyszem punkowca był nie kto inny, jak Santa Boy, frontman zespołu thrashowego High Death, którego gwiazda świeciła jasno jeszcze dziesięć lat temu. Gdyby nie charakterystyczny długi nos i dwa stożkowe kolczyki pod lewym kącikiem ust, Matt nie rozpoznałby wokalisty. W jego umyśle Santa na zawsze będzie jawił się jako chudy, lecz umięśniony mężczyzna odziany jedynie w obcisłe skórzane spodnie obsunięte niebezpiecznie nisko. Tak, kości biodrowe rockmana oraz pasek włosów pomiędzy nimi utwierdziły trzynastoletniego Matta w tym, że woli facetów, choć długie włosy przylepione potem do twarzy i torsu też miały w tym swój udział. Festiwal Imperialists of Rock, na który trzynastoletniego Matta zabrał starszy brat, był przełomowym momentem dla ich obojga. A ściślej rzecz ujmując, było nim spotkanie właśnie tego człowieka, na którego teraz patrzył.
To serio on? – spytał Matt po odwróceniu się do Gordona. – Ludzie się zmieniają...
Podobno rzucił dragi i dlatego tyle przytył – odpowiedział barman konspiracyjnym szeptem. – I obciął włosy. Pewnie było widać łysy placek.
Matt skrzywił się na obraz, który podsunęła mu wyobraźnia i napił się whisky.
Ale może to i dobrze, że nie robi z siebie durnia jak Axl Rose – zauważył.
W tym samym momencie poczuł na plecach ciepło drugiego człowieka. Niepowtarzalny, chropowaty głos utwierdził go w tym, że pochyla się nad nim nie kto inny, jak Santa Boy. Matt zerknął na niego dyskretnie. Mężczyzna miał podgolone boki głowy, a środkowy pasek farbowanych na czarno włosów zaczesywał do tyłu. Jego twarz pozostała szczupła, jednak luźne podgardle i czarny, obszerny płaszcz, który rockman nosił zapięty nawet wewnątrz baru, tylko potwierdzały słowa Gordona o jego tuszy. Mężczyzna zakupił butelkę burbona i odszedł w stronę stolików, pozostawiając Matta ze swoimi myślami.
***
Lato dziesięć lat temu, festiwal Imperialists of Rock

Początkowo nie mógł zrozumieć, dlaczego jego starszy brat, który do tej pory był nim tylko z nazwy, nagle postanowił zabrać go ze sobą na festiwal muzyczny. Uciekli z domu pod osłoną nocy, ponieważ ojciec uważał wykonawców każdej muzyki mniej lub bardziej popularnej za „śmierdzących leni i orędowników wywrotowych idei”, muzyków rockowych i metalowych dodatkowo za satanistów. Oczywiście ze środkiem transportu nie mieli problemów. Matt szybko przekonał się, że był potrzebny Jackowi do pilnowania namiotu, kiedy on wychodził bez słowa wytłumaczenia każdej nocy.
Nie doznał poczucia ani wyzwolenia, ani euforii, które najwyraźniej towarzyszyły ludziom wokół niego. Półnadzy tańczyli jakby w ekstazie, ubabrani w błocie. Duża część z nich była upalona, a niektórzy sięgnęli też po coś twardszego przed koncertem. On natomiast stał, kurczowo trzymając się czarnej koszulki Jacka z czaszką na przodzie i starał się nie zostać przygniecionym przez długowłosych fanów ostrego grania. Supportujący zespół nie trzymał tępa, ich wokalista fałszował, a pomimo tego tłum wył zachwycony. Wrzask stał się wręcz ogłuszający, gdy na scenę weszli członkowie zespołu High Death. Matt znalazł w internecie tłumaczenie nazwy zespołu przez jego frontmana. High miało pochodzić od „High School”, ponieważ członkowie zespołu mają zamiar żyć szybko i umrzeć młodo, czyli najwyżej dekadę po skończeniu liceum. Perkusista natomiast w pewnym wywiadzie stwierdził, że pierwszy człon nazwy zespołu nawiązuje do ich ciągłego stanu upojenia, które zapewne będzie przyczyną ich prędkiej śmierci. Nieważne gdzie leżała prawda, Matt i tak uważał ich za koleją bandę narkotyzujących się debili bez przyszłości. W występie High Death także nie było miejsca na imponujące solówki, błyskotliwe riffy i wokal rodem ze szkoły muzycznej. Był tylko trzask gitar elektrycznych i wrzaski Santy Boy'a. Matt pociągnął brata mocniej za koszulkę, by ten zaoferowany koncertem zwrócił na niego uwagę.
Jack! Jack! – krzyknął, gdy brat pochylił się ku niemu. – Chcę zobaczyć!
Jack pozwolił swojemu młodszemu bratu wdrapać się na niego i usiąść na barkach. Matt na scenie dojrzał pięciu mężczyzn odzianych jedynie w skórzane spodnie. Santa miotał się pomiędzy gitarzystami, a jego długie, przyklejone potem do wygolonej klaty włosy sięgały aż do włosów łonowych. Obcisłe, skórzane spodnie miał obsunięte znacznie niżej niż pozostali członkowie zespołu. Gdy Matt umościł się na ramionach brata, wokalista właśnie symulował ruch frykcyjne na statywie od mikrofonu. Basista na ten widok włożył sobie dwa place do ust, pokazując, co o tym myśli. Po chwili rzeczywiście zwymiotował na scenę, upadając na kolana. Jego twarz znalazła się wymiocinach, gdy Santa Boy kopnął go w tyłek. Teraz grali tylko perkusista i jeden z gitarzystów, bo drugi rzucił się w rozentuzjazmowany tłum.
***
Jack, to było okropne – stwierdził Matt, gdy już wrócili do swojego namiotu po koncercie. – Dwieście dolarów za oglądnięcie ćpunów rzygających pod siebie?
Jack posłał mu pogardliwe spojrzenie. Szczyl nie mógł tego zrozumieć. Tego, jak wolni byli ci ludzie, że sami wybrali swój los, co im nigdy nie będzie dane. Zabrał Matta tylko po to, żeby pilnował ich namiotu, kiedy on będzie uskuteczniał swój plan. A zaraz miała nadejść ostateczna i najlepsza noc ku temu.
Pilnuj gratów, smarku – polecił i zaczął wyłazić z namiotu.
Znowu mnie zostawiasz samego? – zawołał zirytowany Matt. – I co ja mam niby robić otoczony przez bandę upalonych facetów?
Nie wiem. Może też spróbuj się rozluźnić i, a nuż, widelec, ten kij wypadnie ci z dupy – sarknął Jack na odchodne.
Matt odczekał krótką chwilę i ruszył za bratem. Miał serdecznie dość zlewczego podejścia Jacka do jego osoby. Chciał też dowiedzieć się, czy brat nie wplątał się w coś niebezpiecznego i nielegalnego. Wysoki wzrost i jasne włosy pomagały w śledzeniu go, gdy przebijał się przez tłum. Wszystko wskazywało na to, że Jack kierował się w stronę platformy, na której odbywały się koncerty w ramach festiwalu. Jej tyły zastawione były teraz busami i kamperami, którymi przyjechały zespoły. Kilku ochroniarzy odganiało fanów, którzy chcieli przedostać się na trwające afterparty za samochodami.
Mam jaja większe od twoich cycków – doszło do uszu Matta. Szczupła, fioletowowłosa dziewczyna starała się wyminąć rosłego głównie wszerz czarnego ochroniarza. – Strzel sobie implanty, to może Santa zwróci na ciebie uwagę. Ale do tego czasu, to spieprzaj!
Dupek! – krzyknęła dziewczyna i nim odeszła, kopnęła mężczyznę w goleń, na co on w ogóle nie zareagował.
Jack tymczasem podszedł do drugiego z ochroniarzy, młodego białego mężczyzny w długich, czarno-białych dredach. Ten przepuścił go bez słowa i pozwolił przecisnąć się pomiędzy maskami samochodów. Musiał robić to nie po raz pierwszy. Matt wahał się moment, ale w końcu wychylił się zza grupy rozmawiających mężczyzn i podszedł do tego samego ochroniarza.
Szukasz tu swojej matki? – zapytał chłopak w dredach na jego widok. – W takim razie wyrazy współczucia, mały.
Przyszedłem tu za moim bratem, Jackiem.
To twój brat? – zdziwił się chłopak. – To też jest powód do współczucia.
Przepuść mnie – nalegał Matt. – Chcę zobaczyć...
Nie chcesz zobaczyć – przerwał mu ochroniarz. – Ale przepuszczę cię... Za pocałunek.
Zszokowany Matt popatrzył na twarz mężczyzny. Był dość przystojny, miał ładne zielone oczy schowane za okrągłymi szkłami drucianych okularów. Szybko odwrócił wzrok i spróbował przybrać na twarzy maskę obojętności. Nigdy jeszcze się nie całował, nawet z dziewczyną.
Nie chcę – odparł pozornie obojętnym tonem. – Stąd czuję, jak śmierdzisz marihuaną. Twój oddech musi być okropny.
Ho, ho, ho. Ma kotek pazurki. – Zaśmiał się chłopak. – Ale rozumiem, pierwszy pocałunek powinien być wyjątkowy.
Ochroniarz uśmiechnął się szelmowsko i wyciągnął z kieszeni podziurawionych dżinsów gumę do żucia, którą po odpakowaniu wsadził sobie do ust. Przeżuwał w milczeniu, wpatrując się w twarz Matta ponad szkłami okularów. Chłopaka początkowo oblała fala zimna, która zaczęła się rozgrzewać, im dłużej patrzył się w butelkowe tęczówki ochroniarza i jego powoli poruszające się usta. Gdy mężczyzna w końcu wypluł gumę ponad głową Matta i nachylił się do niego, policzki chłopca były już tak ciemne, jak jego rozgrzane usta. Zdążył poczuć zaledwie parzące muśnięcie, a jego pierwszy pocałunek już się zakończył. Mężczyzna odrzucił jeszcze na plecy dredy, które spadły przy pochyleniu i odsunął się, robiąc Mattowi przejście. Chłopiec szybko przemknął obok niego, ostatkiem woli powstrzymując się przed dotknięciem ust dłonią.
Tylko nie zaskarżaj mnie później za uszczerbek na psychice po tym, co tam zobaczysz! – zawołał za nim rozbawiony mężczyzna. – I tak mieszkam z matką!
Za busami znajdował się następny półokrąg ze wzmacniaczy i kolumn. Mattowi na ten widok przyszły na myśl kręgi piekieł Dantego. Przycupnął za wysokim głośnikiem i obserwował. Santa Boy siedział na odwróconej skrzynce do przewożenia butelek obok odrapanego samochodu z drzwiami otwieranymi do góry, którego modelu Matt nie potrafił rozpoznać. Wnętrze auta aż po sufit wypełnione było zgrzewkami piwa i butelkami różnych alkoholi. Wśród skąpo odzianych kobiet, niektórych nawet toples, Matt zauważył także perkusistę High Death, trzech muzyków supportu i paru innych mężczyzn. Jack stanął pomiędzy autem i Santa Boy'em, wlepiając w niego wyczekujące spojrzenie.
Więc się zdecydowałeś? – mruknął muzyk zblazowanym tonem, jakby rozdziewiczanie nastolatków było dla niego chlebem powszednim.
Tak...
Matt wolałby nie pamiętać reszty, ale trudno jest wyprzeć z pamięci obraz siedemnastoletniego brata zapartego rękami o bok samochodu, z dżinsami w kostkach.
***
Santa Boy wrócił do swojego stolika i postawił butelkę przed towarzyszem. Ten popatrzył na nią zdezorientowany, by zaraz przerzucić wzrok na twarz muzyka. Z jeszcze większym zdziwieniem odkrył, że wykrzywia ją uśmiech.
Burbon? – zapytał z powątpiewaniem. – Nie myślałem, że stać na to kogoś, kto musiał zastawić swój własny grillz* w lombardzie.
Santa wychylił się, by sięgnąć po gazetę, leżącą na drugim stoliku. Przewertował ją szybko i rzucił przed znajomego.
Od dzisiaj oprócz Szatana zamierzam też wierzyć w zbiegi okoliczności. Gdy ty śmiałeś marnować mój czas, spóźniając się, ja zająłem się czytaniem oto tej gazety. A teraz podchodzę do baru, by kupić jakieś miejscowe szczyny i widzę jego. – Santa popukał zdjęcie pod artykułem. – Cud, kurwa. Alleluja!
Jego kolega, któremu te wyjaśnienia niczego nie rozjaśniły, tępo zapatrzył się na fotografię. Przedstawiała ona młodego bruneta w garniturze obejmowanego ramieniem przez przysadzistego, starszego mężczyznę w kowbojskim kapeluszu. Tytuł artykułu brzmiał „Najlepszy student prawa w Austin synem lokalnego magnata rynku samochodowego”.
I to ma być to rozwiązanie problemów? – zapytał z powątpiewaniem. – Sprzedanie auta? Liczyłem na coś bardziej błyskotliwego.
Santa pochylił się w jego stronę i trochę konspiracyjnym, a trochę zadziornym szeptem powiedział:
Ten chłopaczek przy barze, to ten sam gostek, co na zdjęciu. I jak zobaczyłem jego chińską mordkę, to sobie przypomniałem, że posuwałem jego starszego brata jakieś dziesięć lat temu. Mały skurczybyk obserwował nas po kryjomu, gdy ja kryłem jego braciszka. Teraz rozumiesz?
No tak, wszystko jasne – sarknął zapytany i teatralnie poklepał się w czoło. – To przecież takie oczywiste, że zamierzasz terroryzować jakiegoś gościa, którego posuwałeś, Szatan wie gdzie i kiedy. A masz jakieś dowody? Zdjęcia?
Nie, ale wydaje mi się, że zoom twojej komórce jest wystarczająco duży.
Santa Boy uśmiechnął się, co spowodowało pojawienie się kurzych łapek przy jego oczach. Nalał sobie burbona i z chorą ekscytacją patrzył, jak twarz jego kochanka ciemnieje.
Taa, a skąd jesteś taki pewien, że on ci się nadstawi? Najlepsze lata masz już za sobą – odpowiedział mężczyzna na pozór obojętnie.
Bo może teraz zamiast sześciopaka mam dwupak, ale dalej jestem legendą, a ten chłopak chciał być przerżnięty przez legendę rocka. I będzie chciał drugi raz. Wszyscy chcą. Ty też chciałeś.  

* nakładka na zęby ze złota, srebra lub platyny często wysadzana kamieniami szlachetnymi np. diamentami. Noszą je zazwyczaj raperzy, ale także muzycy wykonujący inne gatunki oraz każdy, kto chce poszpanować kasą. 

14 komentarzy:

  1. Początkowo podchodziłam do tego opowiadania sceptycznie, ale kurde, wciągnęłam się i nie mogę się doczekać ciągu dalszego. Co prawda bohaterowie są strasznie irytujący i nie do końca rozumiem wszystkie smaczki, ale mam nadzieję, że wszystko się rozwinie. Do tego jestem ciekawa co wyniknie z tych wszystkich sytuacji.
    Ann

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za komentarz, Ann :) Potwierdzam, że każdy z bohaterów jest w jakiś sposób irytujący i trudno znaleźć w tym opowiadaniu jakiegoś normalnego gościa. Każdy jest w jakiś sposób skrzywiony i będzie to miało swoje konsekwencje. Na razie poznajemy aktualną sytuację trzech braci - do odfajkowania został jeszcze najmłodszy Liam, a później fabuła pójdzie do przodu. Nie wszystkie zaistniałe sytuacje będą miały też jakieś znaczenie w przyszłości - pocałunek Matta z ochroniarzem w dredach to jakiś moja fanaberia, a podpalenie domu wdowy Hanson przez Jacka miało pokazać, że facet ma nierówno pod czapą xD
      W każdym razie, super, że cię wciągnęło i mam nadzieję, że dotrwasz do końca :)

      Usuń
  2. Nie mów że ten stary cap go będzie tykał. Fuuuuuuu ble ble ble nieeeee!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Santa Boy nie byłby zadowolony z tego, że nazwałaś go STARYM capem xD Jak każdy podstarzały gwiazdor ma kryzys wieku średniego i musi potwierdzić swoją męskość - najlepiej zaliczając pięknych i młodych. Nie powiem, kogo będzie "tykał", ale już podoba mi się twoja reakcja. Budzi się we mnie zło xD Może dlatego, że na zdjęciu profilowym dziwnym przypadkiem mam właśnie kozła :)
      Dzięki za komentarz :)

      Usuń
  3. Ok, jestem pod wrażeniem. Masz świetny styl i tworzysz klimat rodem z amerykańskich powieści, a postacie mają w sobie to "coś". Budujesz fajne napięcie i interesujące relacje między braćmi, oni sami mają własne skrzywienia czy traumy, które wywarły ogromny wpływ na ich aktualne życie, a to sprawia, że mam ochotę ich lepiej poznać, zobaczyć dokąd zaprowadzą ich demony przeszłości. Sama fabuła rozkręca się powoli, jak dla mnie to wielka zaleta, coś czuję że wszystko zmierza do jakiegoś skandalu, a przynajmniej mam taką nadzieję ;) Nie sadziłam, że tak się wkręcę, bo mam raczej sceptyczny stosunek do obyczajówek, ale u Ciebie to coś więcej niż obyczajówka. Opowiadanie jest pełnokrwiste, a romanse (choć nie wiem, czy można tak to nazwać xD) są tylko częścią fabuły, a nie jej sednem, co bardzo mi się podoba. Zostaję Twoją fanką i czekam na kolejne rozdziały :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Łał, twój komentarz mnie zaskoczył i wiele dla mnie znaczy, bo też jestem twoją wielką fanką - wystarczy zobaczyć na zakładkę "Polecam":) Miałam obawy, czy to, że szala przechyla się w stronę dramatu, a nie romansu, nie odstraszy czytających. Jestem więc mile zaskoczona tak pozytywnym odzewem. Tak, wszystko zmierza do pewnego kulminacyjnego momentu dla wszystkich braci. Ale oczywiście nie zdradzę, czy dla kogokolwiek mam zaplanowany happy end :)
      Dziękuję ślicznie za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń
  4. Właśnie po tej zakładce "Polecam " do Ciebie trafiłam, bo czasem sobie zerknę skąd do mnie ludzie przybywają ;) Ciebie też już mam w polecanych, ale powinnaś się jeszcze poreklamować w jakiś katalogach, co by Cię zauważono, bo takie perełki powinny zostać dostrzeżone. A najlepiej wrzuć się na beezar.pl jeśli masz już całość, ja z chęcią zapłaciłabym za Twoje opowiadanie. Przy tej okazji, żeby nie było zbyt różowo, to polecam przygruchać sobie jakąś betę, bo jest trochę błędów, a wiadomo, że samemu wszystkiego się nie wychwyci, wiem z doświadczenia. Szkoda, żeby tak dobry tekst pozostał bez korekty.
    Co do Twoich obaw, czy drama nie odstraszy czytelników, myślę że grunt to pisać, co sama czujesz, co sama chciałbyś przeczytać, nie staraj się zadowolić wszystkich, bo to niemożliwe. Jak ktoś mądry napisał "Czytelnik na którym Ci zależy, to ten, którego upodobania i zainteresowania są zbliżone do Twoich."
    Weny i do poczytania ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za porady, zawsze chętnie słucham bardziej doświadczonych w blogotematach. Nawet ja widzę te błędny po jakimś czasie, więc poprawiam fragmenty na blogu. Ale masz rację, że przydałaby się beta. Jeśli blog się rozwinie i stanie się popularny, to o tym pomyślę. Nie mam napisanej całości, tylko kilka rozdziałów do przodu i plan, więc nie wiadomo, jak to się wszystko rozwinie. A pisać będę, co mi podpowie me czarne serce xD - mam nadzieję, że spodoba się to też innym. W każdym razie, dzięki za takie żywe zainteresowanie. Naprawdę pomaga :)
      Pozdrowienia!

      Usuń
  5. Stary rockman ma . . . bleee biedny matt, jak by chociaż był młody, no nie wiem 40 lat i nie zniszczony narkotykami? Biedny matt, ale Jack jest o jejku, cudowny. Zakochałam się w nim i na pewno z zachwytem będę czytać wszystkie momenty o nim, co z tego, że jest szaleńczo zakochany w rudym, chamem i do tego nie panuje nad furią. No Jack to strasznie osobny charakter, Matt to typ zagubionego kujona, który sam musi zapracować na szacunek, A liam? Jest na coś chory i mało o nim wiadomo, ale czekam, na więcej. Widać tutaj, że w świetle prasy itp. rodzina idealna, a tak naprawdę jest cholernie w sobie zepsuta. Do tego, co ja czytam? Jack się ożenił? Obrączka na palcu? Rozwiń ten wątek, bo mnie cholernie zaciekawił! Mam nadzieje, że szybko napiszesz rozdział, opowiadanie cudowne i czekam na więcej, na pewno będę zaglądać. Do tego zapraszam do siebie, jeśli jakoś nie zauważasz przecinków źle postawionych, czy lekkich błędów to zapraszam do mnie, mam nadzieje, że opowiadanie o dwóch mężczyznach przypadnie ci do gustu www.dotyk-by-autorka.blogspot.com pozdrawiam i życzę weny
    Buziaczki :*
    Autorka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hah, widzę, że wszystkim najbardziej podoba się Jack, czyli to jednak prawda, że kobiety lubią brutali xD Może rozwieję teraz niejasność z tą obrączką, bo nie będę do tego wracać w opowiadaniu - chodziło o to, że jest wolny jak ptak, ale jednak nie może robić do końca tego, co by chciał, właśnie przez udawanie rodziny idealnej. I tu takie nawiązanie do ptaków wykorzystywanych w np. łowiectwie - latają same, ale zakłada im się obrączki na łapy. Rozdział już napisany - będzie w następną środę ;) Na bloga oczywiście chętnie zajrzę i na pewno zostawię komentarz, tylko o jakieś bardziej ludzkiej porze xD
      Dzięki za komentarz, pozdrawiam i także życzę weny! :)

      Usuń
  6. Hejeczka,
    wspaniale nakreślsz postacie, chociaż powiem że są irytujący (wkurza mnie ich podejście) niech no tylko nie mów mi, że ten stary pryk będzie Matta tykał... no albo Jack'a...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Że stary pryk to Santa? No to się możesz bardzo zdziwić :D Wiem, że są irytujący, ale część się zmienia. Chciałam wykreować postacie jak najbardziej realnie, żeby nie były płaskie. No ale ludzie w realu są różni - niektórzy właśnie irytujący.
      Dzięki za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń
  7. Hejeczka,
    wspaniale, cudownie nakreślsz wszystkie postacie, chociaż powiem, że są no irytujący (bardzo mnie wkurza takie ich podejście, ale właśnie taki ich urok), tylko nie mów mi, że ten stary pryk będzie Matta tykał... no albo Jack'a...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stary pryk lubi niestety tykać wszystko :D
      Co do tego, że są irytujący - w prawdziwym życiu też jest takich całkiem sporo. To stąd.
      Pozdrawiam!

      Usuń