środa, 10 sierpnia 2016

ROZDZIAŁ 2 - Pan elektryk i mały pożar

iam nie mógł zasnąć. Nie dość, że po raz któryś w ciągu roku wylądował w szpitalu, to jeszcze wredna salowa odmówiła mu dodatkowej poduszki. Wiedział, że to niezdrowo spać z wysoką ułożoną głową, ale inaczej nie umiał. Pilota do łóżka też nie dostał. Teraz więc mógł tylko przekręcać się z boku na bok. Szpitala nawet w nocy nie spowijały całkowite ciemności, gdy przekręcał się na prawą stronę, mógł dojrzeć w słabej poświacie swojego sąsiada. A tego nie chciał, więc uparcie ignorował ścierpniętą lewą rękę i wgapiał się w żaluzje na całkowicie oszklonej wewnętrznej ścianie sali. Masowanie ręki tylko rozsyłało ciarki po reszcie ciała, więc w końcu musiał się obrócić. Drugi pacjent także nie spał. Leżał płasko na plecach i miał otwarte oczy. Jego białka wydawały się wręcz świecić na tle ciemnej skóry. Liam nie lubił murzynów. Gdy miał dwanaście lat, zaprzyjaźnił się z pewną mulatką. Chodzili razem nad rzekę. Gdy ojciec się o tym dowiedział, za kark zaprowadził go do samochodu i wywiózł do dzielnicy biedoty. Chwycił jego twarz w szorstką dłoń i skierował na jednego z mężczyzn. Był wielki i czarny, naprawdę czarny jak smoła. Białka jego wyłupiastych oczu były żółte i przekrwione, nos płaski, a zęby wielkie aż wypychające usta.

Spójrz na jego pysk – mówił Benjamin do syna i owiewał jego twarz kwaśnym oddechem. – I na łapska. Z wierzchu czarne, a pod spodem białe. Wiesz, co ma taką mordę i takie łapy? No, wiesz?!
W oczach Liama zebrały się łzy, bo nie wiedział. Nie chciał, żeby ojciec znów go sprał. Jak wtedy, gdy przyłapał go na zabawie z Joshem i Tracy.
Odpowiadaj, jak do ciebie mówię! – warknął ojciec, miażdżąc jego policzki w uścisku.
Nie... wiem... – rozpłakał się Liam.
Jak małpa, jak szympans! To zwierzęta. Nie są potomkami Adama i Ewy. Bóg stworzył ich, żeby służyli jego prawowitym dzieciom. Wiesz komu?!
Liam tylko zaprzeczył głową, wciąż patrząc na mężczyznę, krępowany przez ojca. Murzyn miał brudne, skłębione włosy. Flanelowa koszula była potargana, a spodnie ubrudzone zaschniętymi fekaliami.
Tobie, Liam! – Ojciec boleśnie wbij chłopcu palec na wysokości serca. – Jesteś ich panem, a oni twoimi sługami. Nie kolegami, nie przyjaciółmi. Mają wypełniać twoje rozkazy.
Ale... ale pastor Grant mówi, że wszyscy są dziećmi bożymi.
Tak?! – zakrzyknął ojciec, ściskając mu twarz jeszcze mocniej. – To spójrz!
Benjamin wyciągnął za głowę swojego łkającego syna z samochodu i podszedł w stronę murzyna, siedzącego przed swoją zdezelowaną przyczepą.
Ty! – Wskazał na niego i wyciągnął swój skórzany pas ze szlufek spodni. – Podejdź tu i uderz mojego syna dwadzieścia razy.
Czarnoskóry mężczyzna bez słowa podszedł i pas. Josh wyraźne czuł od niego mdły smród starego potu i przetrawionego alkoholu. I chyba kwaśny odór utlenionej krwi. Benjamin, wciąż trzymając Josha jedną ręką za głowę, drugą obsunął mu spodnie. Chłopiec mógł jeszcze zobaczyć, jak murzyn obnaża swoje wielkie, żółte zębiska, nim padł pierwszy raz. A potem drugi, trzeci i kolejny... Mężczyzna bił bez opamiętania, jakby chciał się wyżyć za wszystkie cierpienia, jakich doznał od białych. Josh wierzgał w stalowym uścisku ojca i krztusił się własnymi łzami. Co on niby zrobił temu mężczyźnie?! Nawet go nie znał! Dlaczego?!
Dość! – Benjamin musiał powstrzymać mężczyznę, który popadł w amok. – Miejmy nadzieję, że zapamiętasz tę lekcję do końca życia, Liamie.
***
Nagły dźwięk wyrwał Liama ze snu na jawie. Dotknął jednego z policzków. Długo miał na nich opuchliznę tak jak na pośladkach. Blizny na nich nigdy do końca nie zniknęły. I ojciec skruszył mu jeden ząb.
Pytałem, czy nie może pan zasnąć. – Liam dopiero teraz uświadomił sobie, że przed chwilą słyszał ten sam niski głos. Głos należący do jego sąsiada. – Jeśli pana boli, mogą wezwać pielęgniarkę.
Nie... nie trzeba – odparł niepewnie. – To tylko to łóżko...
Za twarde? – dopytywał mężczyzna. – Ja też wolę się lepiej umościć.
Nie, że twarde. Po prostu lubię mieć wyżej głowę.
Ach, to może jednak wezwać pielęgniarkę? Dodatkowa poduszka chyba mieści się w każdym ubezpieczeniu. – Zaśmiał się mężczyzna.
Och, Boże... Liam był rozdarty pomiędzy szybkim spławieniem gościa, a pociągnięciem rozmowy. I tak już nie zaśnie, a ich łóżka były oddzielone o jakiś metr.
To nic nie da – odparł. – Podpadłem już salowej. Chyba nie jestem w jej typie.
Trochę z pana szczypiorek jak na standardy Grubej Strzykawy. – Zaśmiał się mężczyzna. – A w ogóle, to jestem Tom. Tom Goodman. Podałbym panu rękę, ale nie wiem, czy nie skończy się to dla nas obu kontaktem z podłogą. I jeszcze pewne rurki mogłyby zostać wyszarpnięte z pewnych miejsc.
Tego drugiego szczególnie bym nie chciał – przyznał Liam. I nie chciał go też dotykać. – Liam Hetfield.
Tak jak ten Hetfield od samochodów? – spytał Tom, nie podejrzewając, że ma do czynienia z synem właściciela sieci salonów samochodowych. Nie w sali o najniższym standardzie w publicznym szpitalu.
Tak samo.
Mężczyzna był teraz zwrócony w jego stronę, więc Liam mógł dojrzeć zarysy jego twarzy. Była pociągła, z mocnym podbródkiem. Nos i usta charakterystyczne dla czarnoskórych, ale nie przesadnie wydatne. Mężczyzna miał kręcone czarne włosy przystrzyżone na krótko. Liam w duchu ucieszył się, że Tom nie przypominał tak bardzo murzyna z jego wspomnień. Że nie był tak... murzyński.
To może weź moją poduszkę? – zaproponował nagle mężczyzna, schodząc z formalnego tonu. – Ja nawet w domu śpię na płasko, więc nie jest mi potrzebna.
Nie, nie trzeba. Naprawdę! – Liam zaczął powoli panikować. Nie wiedział, jak wybrnąć z tej sytuacji, nie denerwując mężczyzny. Boże, nie chciał go rozzłościć!
Zarzekam się, że w mojej owczarni nie ma miejsca dla wszy! – Zaśmiał się mężczyzna. Był bardzo pogodny i niemal zawsze trzymały się go żarty.
Nawet o to pana nie podejrzewałem. Oczywiście, ale... no, nie. Po prostu nie.
Tom przyjrzał się bliżej chłopakowi, bo nie mógł go raczej nazwać mężczyzną. Pomyślał, że może jest nieśmiały, ale nie zauważył na jego twarzy zmieszania, bardziej strach i coś jakby... Obrzydzenie? Nozdrza mężczyzna się rozwarły. Powoli zaczynał rozumieć i nie był najszczęśliwszy z wniosków, do których doszedł. Do tego chłopak miał trochę azjatyckie rysy, a o ile dobrze pamiętał, ten skurwiel Hetfield miał żonę Japonkę. W imieniu swoich klientów wytoczył już wiele spraw przeciwko Benjaminowi Hetfieldowi. Thomas Goodman był prawnikiem i zajmował się głównie sprawami dyskryminacji na tle rasowym. Aż zaskoczyła go fala frustracji, która nim nagle owładnęła. Niemal czuł żółć podchodzącą mu do gardła. Hetfield Junior był najlepszym dowodem na to, że wszystkie jego działania są po prostu płonne. Kurwa jego mać!
Więc życzę panu szybkiego powrotu do zdrowia, żeby nie umarł pan z braku snu. To by była prawdziwa tragedia dla pana ojca – syknął, nim odwrócił się na drugi bok, by nie musieć patrzeć na chłopaka. – I proszę pozdrowić ode mnie ojca. Albo nie i tak pewnie niedługo znów się spotkamy.
Kompletnie zszokowany Liam nie wydusił ani słowa. Mógł przewidzieć, że to się tak skończy. Nie powinien dać się w ciągnąć w tę rozmowę.
***
Początkowo Jack planował wyruszyć w podróż powrotną jeszcze w nocy, ale rewelacje na temat Josha skłoniły go do zmiany planów. Rano, zanim jeszcze Matt pojechał do Oklahomy, wsiadł w samochód i udał się na pole przyczep. Zaparkował na poboczu i wypalił jednego papierosa na uspokojenie, opierając się o drzwi. Jeśli Matt mówił prawdę, to ten rudy wypłosz będzie miał naprawdę paskudną pobudkę. Wiszący na sznurku obok damskiej bielizny kombinezon wskazał Jackowi, do której z trzech przyczep powinien się udać. Zastukał pięścią mało delikatnie, aż rozszczekał się pies przywiązany łańcuchem do innej przyczepy.
Zamknij mordę, kundlu! – warknął w stronę psa. Miał naprawdę parszywy humor.
Po chwili drzwi zdezelowanej, niegdyś białej przyczepy otworzyły się i ukazała się w nich ruda, piegowata postać w samej bieliźnie także niegdyś białej.
Och, pan Hetfield. Nie spodziewałabym się, ale przyjmuję dopiero od dziesiątej – powiedziała Tracy i posłała mu obleśny, szczerbaty uśmiech.
Jack wyciągnął dwudziestodolarowy banknot i wcisnął dziewczynie.
Masz i spieprzaj! Pół godziny mam cię tu nie widzieć.
Spoko, tylko kapciuszki wezmę – odpowiedziała Tracy bez dopytywania o powód i odwróciła się, by wejść do przyczepy.
Jack chwycił ją za ramię i brutalnie ściągnął w dół. Nie przewróciła się tylko dlatego, że ją trzymał.
No rozumiem. Nie ma się, o co denerwować.
Po prostu spieprzaj! – warknął Jack.
Wyminął ją i wszedł do przyczepy. Jego buty wydały charakterystyczny odgłos. Podłoga się lepiła. W ciasnym pomieszczeniu panował totalny rozgardiasz. Wszędzie porozrzucane były damskie ubrania. W zlewie piętrzył się stos zaschniętych naczyń. Jack spojrzał na leżące na suszarce szklanki. Nie napiłby się z nich. Dolne łóżko było przykryte skołtunioną pościelą niepierwszej świeżości. A na górnym siedział Josh. Widocznie przestraszony wlepiał w Jacka swoje niebieskie ślepia.
Zejdź stamtąd i wyjdź na zewnątrz – rozkazał chłodno Jack. – Nie chcę w tym syfie przebywać ani sekundy dłużej.
Poszedł na tył przyczepy, gdzie mieszkańcy pozostałych dwóch nie będą mogli ich dojrzeć. Odpalił kolejnego papierosa. Nie był pewien, co dokładnie chce zrobić. Rozmyślania przerwało mu pojawienie się Josha, który jedynie nałożył trampki. Dalej był tylko w bokserkach, ale jak zauważył Jack, innych niż wczoraj i czystych oraz w białym podkoszulku. Teraz piegowatą dłonią próbował przygładzić skołtunione podczas snu włosy z dość mizernym skutkiem. Było naprawdę wcześnie. Chłód nocy unosił się jeszcze nad ziemią, pokrywając obnażone łydki chłopaka gęsią skórką. Nie miał pojęcia, po co przyszedł Jack, ale wyglądał na wkurzonego. Przecież wczoraj nie wydawał się zły po tym, co się zdarzyło w aucie!
Jack wypluł papierosa i przydeptał go butem. I tak tylko przygryzał filtr. Miał to jakoś ładnie rozegrać. Pokazać, że go to wcale nie obeszło, że chodzi tylko o to jebane HIV, że... Uderzył Josha z całej siły w policzek otwartą dłonią, rozcinając mu przy tym skórę sygnetem. Chłopak upadł na ziemię i wlepił w Jacka przerażone spojrzenie. Krew z policzka zaczęła spływać mu po podbródku i skapywać na podkoszulek, malując na nim czerwone plamy. Chciał dotknąć piekącego miejsca dłonią, ale powstrzymał go Jack. Chwycił go za nadgarstek i podciągnął do pozycji stojącej.
Kurwa, Josh! – warknął. – Dotykałeś tą dłonią ziemi. Chcesz dostać tężca?!
Wyciągnął chusteczkę i przytknął mu do policzka.
Byłoby łatwiej, gdybyś się trochę stawiał – mruknął do usilnie wgapiającego się w ziemię Josha. – Nie czułbym się jak ostatni skurwiel. Powiedz mi tylko, dlaczego stara Hanson.
Josh odskoczył od dłoni Jacka i panicznie rozejrzał się wokół. Nie lubił wolnych przestrzeni. Chciał gdzieś się ukryć. Jack...
Puszczę cię do tej twojej nory, jak odpowiesz.
Pani Hanson przynosiła zupę – powiedział po chwili Josh. Skulił się przy tym, więc długie włosy zasłaniały mu twarz. To trochę pomagało.
No chyba żartujesz! – Usłyszał zdenerwowany głos Jacka. Bał się na niego spojrzeć. – Pieprzyłeś ją za talerz pomidorowej?! Smaczna chociaż była?!
Jack z każdym wydukanym przez Josha słowem był coraz bardziej wkurwiony. Już wiedział, że to nie zakończy się dobrze. Dziś kogoś rozszarpie. Nie podjął jeszcze decyzji, czy to będzie ten rudy szczur, czy ta stara kurwa.
Nie wiem. Nie jadłem jej.
No to, kto ją jadł?! Twoi szczurzy współbratymcy?
Tracy...
Jack wciągnął głęboko powietrze i powoli wypuścił. Lista przyszłych ofiar się wydłużała.
Czyli ta ruda wywłoka sprzedała cię za miskę zupy? I co, dobrze jest się zanurzyć w tej rozjechanej szparze?!
Nie wiem...
Jak to nie wiesz?! – krzyczał Jack.
Nie obchodziło go już, czy ktoś to usłyszy. Odsunął się kilka kroków od chłopaka profilaktycznie. Krew w nim buzowała. Był wściekły, ale aż sam był zdziwiony, że ta wściekłość nie była wymierzona w Josha. Gdyby stało tu jakiś drzewo, to by w nie przywalił pięścią. Nie chciał, by Josh zastąpił mu pień.
Josh poczuł się jeszcze gorzej, gdy mężczyzna się odsunął. Czuł napływającą falę paniki. Trudno mu się oddychało przez ściśnięte gardło. Chciał się ukryć w jakimś ciasnym, cichym i przytulnym miejscu. Przyczepa nie była takim miejscem. W pracy, gdy pan Hetfield znowu go zwyzywał, ukrywał się w Cadillacu, w którym spotykał się z Jackiem. A teraz Jack był wściekły na niego... Przetarł przedramieniem załzawione oczy i popatrzył na Jacka zza kurtyny rudych włosów. Nagle rzucił się w jego kierunku i przylgnął do niego.
Jack... Jack...
Zaskoczony mężczyzna rozłożył ręce. Josh uczepił się go desperacko, przyciskając twarz do jego piersi i obejmując rękoma w pasie. To jakby wszystko z Jacka wypompowało. W końcu objął chłopaka rękami i poczuł, jak jego ciało się rozluźnia.
Bardzo sprytna zagrywka, Josh. – Włożył palce we włosy na skroniach chłopaka i zaczął masować. – Nie będę już krzyczał, tylko powiedz do końca. Uprawiałeś z nią seks?
Nie! – zaprzeczył gorączkowo Josh. – Pani Hanson tylko...
No – ponaglił go Jack.
Klękała obok na łóżku i patrzyła... jak się dotykam.
To tyle? – zdziwił się Jack. – Nie chciała, żebyś jej włożył?
Pani Hanson powiedziała, że mężczyzna musi być jak dąb, a ja jestem jak... wierzbowa witka.
Jack zagapił się na czubek głowy Josha z konsternacją wymalowaną na nieogolonej tego ranka twarzy. Przecież Josh miał w spodniach prawdziwy... konar. Gdy po chwili załapał, roześmiał się głośno i przycisnął chłopaka mocniej do siebie.
Nie chciał ci stanąć? – dopytał z rozbawieniem. – A ona tylko patrzyła?
Nie tylko...
Jack uniósł głowę Josha, by popatrzyć mu w oczy. Krew rozmazana przez łzy tylko dopełniała obraz nędzy i rozpaczy, jakim była teraz jego twarz.
No wal. Wyduś to i będzie po wszystkim. Co ta stara prukwa robiła?
Wkła...
Masturbowała się, patrząc na twoją witkę? – Tym razem Jack szybciej załapał. – Miała dildo czy wibrator? – Ta wiedza nie była mu potrzebna, ale czuł jakąś perwersyjną potrzebę, usłyszenia szczegółów z ust jego szczurka.
Jack popatrzył na niego ze zniezrozumieniem w niebieskich ślepiach.
No, czy to coś brzęczało, czy nie?
Strach ustąpił miejsca wstydowi. Zdrowy rumieniec wykwitł na policzkach Josha. Zaprzeczył energicznie głową.
Czyli dildo – stwierdził Jack. Chciał jeszcze podręczyć chłopaka. Oczywiście nadal był wkurwiony, ale nie na Josha. To tak, jakby złościć się na psa za nasikanie na dywan, skoro nikt nie wyszedł z nim na spacer.
Było silikonowe? – dopytał. Josh pokręcił głową.
Plastikowe? – Znów ten sam gest.
No, nie wiem... szklane? – I znów zaprzeczenie. – Hej, Josh. Nie robisz mnie przypadkiem w konia? No to jakie?
Drewniane – padła bardzo cicha odpowiedź.
Jack znów się roześmiał. Drewniane dildo. To zadupie było tak opóźnione, że najlepsi przyjaciele tutejszych kobiet pamiętali czasy pierwszych osadników. Odchylił głowę Josha i pocałował go po zranionym policzku. Krew już zaschła. Wytarł go jeszcze rękawem koszuli, którą pożyczył od Matta.
Ale wiesz, że cię zabiję, gdy się dowiem, że masz jeszcze z jakiś innym mężczyzną sekretną bazę? – zapytał ostro.
Ale na złomowisku jest tylko jeden deVille z siedemdziesiątego trzeciego – odparł Josh, nie rozumiejąc.
I ja już się postaram, żeby tak zostało – odparł Jack. – A teraz idź do tej budy przywdziać gacie na tyłek. Pojedziemy na wycieczkę. Trzeba czymś odkazić tę ranę.
Josh z entuzjazmem pokiwał głową i pobiegł do przyczepy. Jack wyciągnął kolejnego papierosa.
Przestań się ukrywać – rzucił, wiedząc, że Tracy przysłuchiwała się całej rozmowie.
Dziewczyna wyszła zza przyczepy i podeszłą do Jacka z bardzo dziarską miną. Była pewna, że uda jej się coś ugrać po tych rewelacjach.
No, no... Kto by się spodziewał? – zapytała kpiarsko. – Pan dziedzic okazał się sodomitą! Co by było, gdyby ojciec się dowiedział...
Jack popatrzył na nią z obrzydzeniem. Nędzny karaluch niewart jego uwagi. Uderzył ją pięścią w szczękę, w ogóle się nie hamując. Dziewczyna upadła na ziemię, wydając z siebie jeszcze pisk. Chwyciła się za policzek i spojrzała na Jacka z furią i przestrachem jednocześnie.
Uderzyłeś kobietę!
Taka z ciebie kobieta jak ze mnie dżentelmen – odparł Jack i podszedł do dziewczyny.
Tracy spróbowała odpełznąć, a później podnieść się na klęczki, ale Jack przygniótł ją butem do ziemi.
Słuchaj, kurwo! – warknął. – Możesz sobie zarabiać dawaniem dupy, ale Josha w to nie mieszaj. Jeśli dowiem się jeszcze czegoś takiego jak dzisiaj, to cię zajebię. A mój ojciec mi tylko przyklaśnie, bo akurat w tej kwestii się zgadzamy. Ty i wszyscy tobie podobni jesteście tylko nic niewartym gównem, które rozcieram pod podeszwą.
Przydusił ją mocniej, aż usłyszał charczenie. Wziął w końcu nogę, pozwalając dziewczynie zaczerpnąć haust powietrza. Tracy podniosła się do siadu, dysząc gwałtownie. Popatrzyła na Jacka zeszklonymi oczami już pozbawionymi wcześniej hardości. Jej policzek zaczynał puchnąć. Za chwilę pojawi się też siniak.
Kiedy Josh wróci z pracy wieczorem, cała przyczepa ma lśnić – nakazał Jack. – Umyj wszystko detergentami i kup nową pościel.
Nie mam pieniędzy. Dwadzieścia dolarów to za mało.
To idź zarób – odparł. – I nie myśl, że tego nie sprawdzę. Będziesz lizać tę podłogę, jeśli nie uporasz się z tym do wieczora. Rozumiesz?
Rozumiem, rozumiem – odparła Tracy już zupełnie bez rezonu w głosie.
Josh czekał na niego nie przed wejściem do przyczepy, jak się tego spodziewał, ale koło samochodu. Pewne usłyszał jego małą konwersację z siostrą. Jack wpuścił go do auta i zajął miejsce kierowcy. Teraz miał już klarowany plan tego, co zamierza jeszcze zrobić przed wyjazdem. Popadł też w jakiś dziwny dla niego radosny nastrój. Czy był to skutek niepotwierdzenia jego obaw, czy może tego, że wreszcie bez konsekwencji mógł komuś przywalić? Sam nie wiedział. Aż zagapił się w lusterko na swoją uśmiechniętą twarz. Tak, miał znacznie lepszy nastrój niż po przebudzeniu. Czemu by tego nie wykorzystać? Taka rzadka okazja...
Josh – zwrócił się do chłopaka, rozglądającego się po wnętrzu Vipera. – Zaraz pojedziemy po coś do przemycia rany. Najpierw powiedz mi, jak się poczułeś, gdy stara Hansonowa nazwała twojego przyjaciela brzozową witką? Ubodło to twoją męskość?
Josh zagapił się na Jacka. Myślał, że już skończyli ten temat. Nie chciał znów tych obrazów przed oczami, gdy pani Hanson klękała obok niego. Jej obwisłe piersi chybotały się nad wydętym brzuchem. Josh aż się wzdrygnął.
Zaciskałem oczy i wyobrażałem sobie ciebie, ale to nie pomagało, bo wciąż to słyszałem – odpowiedział jednak cicho.
Rozumiem – mruknął blondyn, specjalnie schodząc w niższe tony. – Wujek Jack zaserwuje ci terapię. Odwróć się w moją stronę.
Nie obchodziło go to, że stoją na poboczu drogi, którą pomimo wczesnej godziny przejeżdżały samochody. Mieliby go zamknąć w areszcie za sodomię? Przecież to jego ojciec fundował budowę nowego komisariatu. Polizał prawą dłoń, a lewą rozpiął chłopakowi dżinsowe spodenki. Wydobył penisa i przejechał parę razy po całej długości obślinioną dłonią. Był naprawdę duży i kształtny nawet tylko lekko pobudzony. Kciukiem potarł dziurkę na szczycie. Była słodka tak jak drugi otworek chłopaka, który teraz zapulsował na te doznania. Josh nie za bardzo wiedział, co zrobić z dłońmi, ale w końcu jedną położył na plecach Jacka, a drugą na jego głowie. To, co czuł, było takie... wow! Tak inne od tego, co zwykle robili. Josh czuł, że Jack nie oczekiwał niczego w zamian. Że robi to dla niego, a nie dla siebie.
Jack przemielił język w ustach. Powinien już przejść do rzeczy, ale był trochę niepewny. To będzie jego największy. Zastanawiał się, co zrobić z językiem. Może powinien go wystawić na zewnątrz, by mieć więcej miejsca w ustach? Aż tak wielki nie jest, skarcił się w myślach. To tylko zwykły penis, a nie równanie Schrödingera. Nie ma, co się zastanawiać. Wziął główkę do ust i pomasował językiem. Josh jęknął i pociągnął go mocniej za włosy. Rozluźnił gardło i po kawałeczku brał go dalej. Czuł, jak przesuwa mu się po podniebieniu. Dał sobie chwilę na odpoczynek. Gardło mu się buntowało, ale Josh tak słodko pojękiwał i ciągnął go za włosy stanowczo za mocno. Rudzielcowi musiało się podobać. W końcu wziął go do końca bardzo z tego zadowolony. W głowie zakołatała mu myśl, że z dobrego ciągnięcia druta powinni być dumni tylko elektrycy, ale zbył ją szybko.
Mmm, Jack... – zaskomlał Josh. Potrzebował jakiegoś dynamizmu, jakiegoś ruchu.
Jack domyślił się, o co chodzi. Wypuścił jego penisa, by przełknąć ślinę. Chwycił nasadę dłonią, a ustami objął go do połowy. Zaczął mu szybko obciągać, wspomagając się ręką. Po pewnym czasie wyczuł, że Josh będzie dochodził, zanim ten mu to oznajmił.
Och, Jack! – jęknął chłopak i skończył mu w ustach.
Mężczyzna przykrył wargi dłonią, by zmusić się do przełknięcia. Jego ściśnięte gardło wydało przy tym charakterystyczny dźwięk dławienia. Nie lubił tego, ale w tych warunkach nie miał innego wyjścia. Dwie koszule ubrudzone spermą w przeciągu doby, pomyślał Jack. Jakby to o nim świadczyło? Josh oddychał chrapliwie odchylony na siedzeniu pasażera. Było mu tak cudownie w ustach Jacka. Tak gorąco.
Kuracja zakończyła się stuprocentowym sukcesem – zakomunikował Jack z uśmiechem. – Chłop jak dąb. – Poklepał Josha zawadiacko po ramieniu. Po chwili zreflektował się, że wczoraj tak samo zrobił mu ojciec. Nie chciał być taki jak on.
A ty? – zapytał Josh i spojrzał wymownie na jego krocze.
Jack coś tam czuł, ale sensacje żołądkowe skutecznie go chłodziły. Następnym razem nie powinien odwalać takiej fuszerki.
Niczym się nie przejmuj – powiedział do chłopaka i pogładził go po głowie. – Zapnij pas. Zajmiemy się twoją raną teraz.
***
Stary Hanson w ostatnich latach swojego życia co niedzielę, po kościele siadał na małym zydelku przy drewnianym płotku na swoim podwórku i wręcz z nabożną czcią go malował. W parzyste niedziele na biało, a w nieparzyste na zielono. Cierpliwie i dokładnie każdą sztachetę, każde nawet najmniejsze zagłębienie. Widok ten tak się wpasował w niedzielną rzeczywistość okolicy, że nikt z sąsiadów nie zwracał uwagi na zgarbionego staruszka na małym, drewnianym zydelku. Gdy pan Hanson malował płotek, jego małżonka w oddalonym o kilkanaście kroków domu zabawiała się z młodym metysem. Każdy z małej społeczności białych domków jednorodzinnych o tym wiedział, ale nikt o tym nie mówił.
Jack zajechał swoim Viperem na podjazd parterowego domu z zarośniętym ogrodem i małym, zdezelowanym płotem. Nikt go już nie malował od kilku ładnych lat. Nakazał zostać Joshowi w aucie, a sam skierował się w stronę domu. Zastukał kilka razy w drzwi i przycisnął dzwonek. Po chwili otworzył mu około sześćdziesięcioletni koszmar Ameryki. Kobieta miała nienaturalną, uzyskaną w solarium opaleniznę i tlenione, długie włosy jak u nastolatki. Jej pomarszczona twarz była przesadnie ponaciągana rękami chirurga plastycznego. A do tego wszystkiego miała na sobie różowy dres.
Co za niespodzianka! – zawołała wdowa Hanson. – Młody Hetfield. Ale wyrosłeś! Prawdziwy przystojniak się z ciebie zrobił. Taki... hm, miastowy.
Jack ruchem ręki przerwał szczebiotanie kobiety. Jego żołądek znów się odezwał.
Mój kolega się skaleczył. Nie miałaby pani czegoś do odkażenia i jakichś plastrów? – zapytał, nie chcąc przedłużać.
Ależ oczywiście, że mam, skarbeńku! Wejdź do środka. – Zaprosiła go gestem i odsunęła się w drzwiach. – Mam apteczkę w sypialni. Chodź ze mną. Wybierzesz, co potrzebujesz.
Oczywiście.
Kobieta przeprowadziła go przez kiczowaty salon do swojej sypialni, myśląc, że schwytała go w swoją pułapkę.
Zaraz poszukam.
Przeszła obok łóżka pełnego różowych poduch i pochyliła się swoim zdaniem uwodzicielsko nad nocną szafką. Jack tylko się wzdrygnął i popatrzył na stojącą obok niego komodę. Coś mu mówiło, że w dolnej szufladzie znajdzie to, czego szukał. Otworzył ją butem i rzeczywiście na dnie dojrzał wyrzeźbione w drewnie dildo. Było lekko wygięte i miało rączkę jak wałek do ciasta. Jack wyciągnął ostatnią chusteczkę i z obrzydzeniem podniósł zabawkę. Gdy się wyprostował, napotkał wzrok starej Hanson.
O, jej! – zapiszczała kobieta. – Znalazłeś mojego małego przyjaciela! Jak mi wstyd. Ale taki mężczyzna w pełni sił musi rozumieć samotną kobietę...
Zamknij się, wywłoko! – warknął Jack. Dildo trzymał przez chusteczkę w wyciągniętej ręce jak najdalej od siebie. – Jesteś najobrzydliwszym, co w życiu widziałem.
Ale Jack...
Zamknij się, mówiłem! Chociaż nie dziwię ci się, że wybrałaś Josha na swoją ofiarę. Taki ładny chłopiec z takim sprzętem. Ale nie chciał współpracować, co?
Skąd wiesz...
Jack jednym susem pokonał dzielącą ich przestrzeń i dopadł do Hanson.
Wiem, bo moja słodka dziura nie ma przede mną tajemnic. Podobno nie mógł mu przy tobie stanąć. Powinienem ci zademonstrować, jak właściwie zabawiać się z chujem? – zapytał i chwycił ją z tyłu za włosy z zamiarem wbicia jej kawałka drewna w gardło.
Nie! Ja nie chciałam! – wyskomlała Hanson. – Ja tylko... Mój mąż to dla mnie wyrzeźbił.
Jack szarpnął włosy kobiety tak, że ta poleciała do tyłu. Napawała go takim obrzydzeniem, że nie mógł tego zrobić. Hanson upadła, uderzając przy tym głową w ścianę. Wyglądało na to, że zemdlała. Jack rzucił drewniane dildo na podłogę, przykrył chusteczką i podpalił. Podniósł jeszcze upuszczoną przez kobietę apteczkę i wyszedł z domu.
Wypuścił Josha z samochodu w takim miejscu, by nie zauważono z domu lub salonu, że przyjechał. Chłopak pomachał mu na pożegnanie. Słodko wyglądał z plastrem na policzku. Jack puścił mu oczko i odjechał. To nie był wcale taki zły weekend.
Josh pośpiesznie udał się do warsztatu obok salonu. Był już mocno spóźniony. Ale nawet perspektywa bolesnej kary jakoś mu nie przeszkadzała. Jack obiecał, że niedługo znów przyjedzie. Chociaż ostatnio też tak powiedział, a pojawił się po trzech miesiącach.
Gdzieś ty był, gówniarzu?! – ryknął mechanik z sumiastym wąsem i w obowiązkowym kowbojskim kapeluszu na głowie. – Mamy taki zapierdol od rana, a ty sobie robisz wakacje!
Przepraszam. Zaspałem – skłamał Josh.
Dobra, nieważne. Przebierz się i chodź mi pomóc.
Nie zabrałem kombinezonu – odparł Josh. – Wyprałem go i rano był jeszcze mokry.
W porę uchylił się przed uderzeniem ścierką, którą mechanik nosił na ramieniu, więc tylko musnęła jego ramię. Czmychnął do kanciapy, by nie musieć słuchać wyzwisk.
Oto proza mojego życia. Czy dostać mokrą szmatą po łbie, czy nosić mokry kombinezon? – mruknął do siebie i zaczął szukać czegoś do przebrania.

7 komentarzy:

  1. Hmm ciekawie sie zaczyna. Choć muszę powiedzieć że już mnie Josh irytuje :) no cóż. Nie lubię takich postaci bez charakteru i takich szczapowatych :) będę śledzić z uwagą dalsze losy. Liam jakiś taki nie wiem. Matt i Jack póki co najbardziej mnie porwali. Ej powiedz ze josh zostanie gdzieś daaaaaleko !;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za komentarz Me. :) Tak, Josh to taka ciepła buła xD Ale dlatego Jack go w wybrał - bo może go łatwo kontrolować i nie będzie mu sprawiał problemów. Na najbliższe rozdziały Josh zostanie daaaaaleko xD A później... cóż, może pod tą ciapowatością kryje się coś innego, może coś złego, może strasznego? Zobaczymy :)

      Usuń
    2. Będę czekać na dalsze rozdziały :) opowiadanie dodane do moich zakładek wiec szybko sie mnie nie pozbędziesz. ;) bardzo dobrze piszesz i tworzysz klimat. Swietnie sie czyta. No prócz wątku o joshu :P

      Usuń
  2. Hejeczka,
    fantasrtczny rozdział, Josh to taka ciepła klucha, da się go łatwo kontrolować, ale liczę że jednak no okaze się jakoś taki bardziej rozumny niż sie wydaje... a Liam i te poglądy które ech....
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za komentarz. Zachowanie Josha i Liama jest efektem środowiska, w którym dorastali. Tak starzy potrafią wypaczyć, jak sami są wypaczenia. Ale jeszcze jest dla tej dwójki ratunek :) Pozdrawiam!

      Usuń
  3. Hejeczka, hejka,
    wspaniały rozdział, z Josh'a to taka ciepła klucha bardzo łatwo da się go kontrolować,  no ale liczę że jednak no okaże się jakoś taki bardziej "rozumny" niż na początku się wydaje (cóż nie chcę jego krzywdy)... a Liam i te jego poglądy które ech... ale i nie ma co się dziwić za nadto, jak w takim środowisku się wychowuje... to znaczy rodzince...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Noo hejeczka. Wszędzie jesteś :D
      Nooo... klucha się jeszcze rozwinie. Dużo jeszcze zamąci ;)
      Pozdrawiam!

      Usuń