wtorek, 15 sierpnia 2023

EROS/SORE - ROZDZIAŁ 35 - Prysznic i Netflix

 Wracam ze świata zmarłych i moje opowiadania też :D  Muszę przeczytać "Rahzela" od początku, żeby nie walnąć jakiegoś głupiego błędu. Sama już nie pamiętam wszystkich szczegółów. Straszne. 

Od dwóch dni Martin zastanawiał się nad pewną rzeczą. Tak właściwie były dwie sprawy, które nie chciały przestać krążyć i zapętlać mu się w głowie. Po krótkiej, nieprzyjemnej wymianie zdań, która była jego winą, zaciągnął Shane’a za krawat do sypialni. To był ich najlepszy seks jak dotąd. On był jeszcze nabuzowany po rozmowie ze Skyler o jego ojcu i tego, jak bezsilny jest wobec niego, a Shane’owi zdenerwowanie kłótnią szybko przeszło, jakby w momencie o niej zapomniał.

Następnego ranka Martin myślał o dwóch rzeczach. Poprzedniego dnia poprosił Davida, żeby ich odwiedził. Chciał z nim porozmawiać o wyjeździe bliźniąt na studia do Kalifornii, a przede wszystkim powiedzieć prawdę o ich dziadku. Dzieciaki nie były głupie, wiedziały, że relacje między Martinem i jego ojcem są złe i instynktownie rozumiały, że to nie jest dobry człowiek, jeszcze gdy były w przedszkolu. Pewien dystans pozostał między nimi na zawsze. Dziadek żaden w sposób nie umiał ich przekupić. Nie znały jednak całej prawdy, przede wszystkim, jak ten człowiek naprawdę potrafi być niebezpieczny. Chciał o tym porozmawiać najpierw z Davidem, bo dla niego to mogło mieć większe znaczenie, w końcu spotykał się z chłopakiem. Tego ranka jednak, gdy z sypialni przeszedł do otwartego salonu, w jego głowie pojawiła się nieprzyjemna myśl. Shane miał tylko jedno piętro dla siebie. Parter domu zajmowały gabinety lekarskie. Martin spojrzał na kanapę i pomyślał o tym, że kiedyś uprawiali na niej seks. Po kręgosłupie przeszły go nieprzyjemne ciarki na myśl, że jego syn miałby na niej usiąść. W domu nigdy nie miał takich myśli. Dzieci zajmowały piętro, a oni ze Skyler mieli sypialnię na parterze. Granica była jasna, wyraźnie postawiona. Poza tym, przecież rodzice nie uprawiają seksu, nastolatki również tego nie robią. Tak o sobie wzajemnie myślały obie strony. Tutaj było inaczej. Nie podobało mu się to.

Powiedział Davidowie, że przyjdzie do nich.

Druga myśl dotyczyła Shane’a. Z tą nie wiedział co zrobić. Teraz zaś szedł krok za lekarzem. Shane postanowił zrobić sobie drugi tatuaż. Martin uparł się, by iść z nim, bo był po prostu ciekawy. On nie miał żadnego, a sam proces tatuowania widział tylko w programie telewizyjnym, w którym poprawiono brzydkie dziary. Nie miał pojęcia, że Shane ma tatuaż trochę pod pachą na żebrach, aż do momentu, gdy wreszcie się przemógł i przybiegł do niego, by mu powiedzieć, że kochał go właściwie całe swoje dorosłe życie, tylko był strasznym tchórzem, a wszystko skończyło się w łóżku. Shane, jak zwykle, łagodna dusza, wybaczył mu i przyjął.

– Co tak wolno leziesz? – spytał neurolog, bo Martin szedł już dwa kroki za nim.

– Zamyśliłem się – odparł.

Było już dość późno. Zaczynało się ściemniać, ale nie zapalono jeszcze latarni. Shane oczywiście nie zdecydował się zamknąć gabinetu na kolejny dzień, sumienie mu na to nie pozwalało. Nie mógł pozwolić czekać tym wszystkim trzęsącym się staruszkom. Martin czasami tak z tego kpił, ale naprawdę podziwiał Shane’a i jego zaangażowanie w pracy. Neurolog umówił się więc z tatuażystą na wieczór. Właśnie szli do jego salonu. Martin musiał zaparkować sporo dalej na jednym z miejskich parkingów.

– I o czym myślisz? – spytał Shane. Przystanął i odwrócił się do niego.

– O tym, czy będziesz chciał, by trzymać cię za rękę – zażartował Martin.

Shane przewrócił oczami na tę głupią wymówkę. Niech mu będzie, pomyślał.

– Na pewno nie chcesz poczekać w kawiarni, czy coś? – spytał. – Tam nie ma wiele do oglądania. Trochę krwi…

– I łez – dokończył Martin z uśmiechem. – Najwyżej się zmyję w trakcie, jak mi się znudzi.

Shane znowu wzruszył ramionami na znak, że wszystko mu jedno. Byli już przy studiu. Weszli do środka. Czekał na nich facet po pięćdziesiątce. Wyglądał dokładnie tak, jak Martin się spodziewał. Miał tak zwane rękawy, jakieś wschodnie motywy, Martin widział suma, fale i kwiaty wiśni albo śliwy. Na szyi odznaczał się jakiś napis zrobiony ozdobną czcionką, na tyle mały, że z tej odległości nie dało się go odczytać, a obok trzy róże z kolcami. Gdy wchodzili, tatuażysta siedział za ladą i czytał książkę. Spojrzał na nich znad szkieł okularów i uśmiechnął się bokiem ust. Pomimo aparycji starego punkowca, wydawał się przyjaźnie nastawiony.

– Czekałem na ciebie, Shane.

Martin obejrzał ściany. Były tam porozwieszane duże zdjęcia różnych części ciała pokryte nowymi, ale już zagojonymi tatuażami, zapewne dziełami tego faceta albo jego współpracowników.

– Mam nadzieję, że niezbyt długo. Chyba się nie spóźniliśmy?

– Nie, spokojnie. – Mężczyzna wyszedł zza lady, by podać rękę obu mężczyznom. – A tak w ogóle, z kim mam przyjemność?

– Ach. – Shane uświadomił sobie ich gafę. – To Martin. Chciałby zobaczyć, jak się robi tatuaże. Chyba nie będzie przeszkadzał?

– Miło mi. – Prawnik oddał uścisk dłoni.

– Spoko. Też planujesz?

– Co? A, zrobić sobie tatuaż. Raczej nie. Sorry, nie będę kolejnym klientem.

– Nie szkodzi. Dzieciarnię mam w kajecie zapisaną na kolejne dwa miesiące. – Uśmiechnął się mężczyzna. – To co, idziemy?

Zaprowadził ich do pokoju, bardziej gabinetu, który znajdował się z tyłu salonu. Tak, trochę przypominał gabinet zabiegowy. Było tu coś na kształt kozetki i jakieś tajemnicze, burczące urządzenie. Martin zgadywał, że był to autoklaw do sterylizacji narzędzi. I oczywiście pudełka z jednorazowymi rękawiczkami, maseczki i jakieś mazidła. Shane ściągnął podkoszulek przez głowę. Martin spojrzał na jego tatuaż, który w całości można było podziwiać, gdy trzymał rękę w górze lub za głową. Przedstawiał serce, ale nie takie symboliczne dwie połówki, ale prawdziwy organ. Tatuaż był bardzo realistyczny, czarno-biały, ale oplatające serce naczynia miały kolor niebieski. W tle był jeszcze mały kościotrup, a po drugiej stronie serca wrona. Shane musiał go zrobić dawno, pewnie jeszcze na studiach. Martin na początku nie interesował się nim szczególnie. Doceniał kunszt, z jakim został zrobiony tatuaż, ale nie gdybał nad jego znaczeniem. Widział go jednak codziennie i zaczął zastanawiać się, czy to nie on był przyczyną jego powstania. To serce wyglądało na nieszczęśliwe.

Przysiadł na trójnożnym taborecie, który wskazał mu tatuażysta. Patrzył, jak mężczyzna flamastrem rysuje zakręcone linie na ciele jego kochanka poniżej starego tatuażu, na kościach biodrowych.

– Myślałem, że wzór robi się wcześniej, a potem odbija na skórze – zauważył.

– Mhm. Te bardzo skomplikowane, tak – odparł mężczyzna, skupiony na swojej pracy.

– Ten nie będzie skomplikowany?

– Będzie, ale ja jestem na tyle zajebisty, że mogę działać in situ.

Martin uśmiechnął się. Podobał mu się ten facet. Ze szlaczków próbował wyczytać, co będzie przedstawiał tatuaż, ale wzór był rzeczywiście skomplikowany. Nie zapytał wcześniej Shane’a. Lekarz nie wydawał się stresować, że zaraz w jego odkażoną skórę zaczną wbijać się igły z towarzyszącym im brzęczeniem pistoletu. Leżał na kozetce, gapiąc się w sufit. To Martin się skrzywił, widząc, jak tatuażysta nachyla się nad jego ciałem, by zrobić pierwszą kreskę. Wzór powoli nabierał kształtu. Mężczyzna bardzo skupiony na swojej pracy, co jakiś czas wacikami ścierał krew i nadmiar tuszu. Martin siedział przy głowie Shane’a i pilnie się przyglądał. Sam proces był fascynujący i nie mógł doczekać się, aż będzie mógł rozpoznać wzór.

– To co? Potrzymać cię za rękę? – spytał. Shane nie wydawał się specjalnie cierpieć, jednak marszczył brwi co jakiś czas.

– Spierdalaj, Martin – mruknął.

Tatuażysta aż przerwał pracę i spojrzał na nich znad szkieł okularów. Zaraz do niej jednak wrócił. Gdy znów uniósł wzrok, uśmiechnął się do siebie. Trzymali się za ręce. Martin przyciągnął dłoń Shane’a do swojej twarzy, by pocałować palce. Gest zdawał się bardziej przejąć lekarza niż to, że był teraz tatuowany. Spojrzał na Martina szerzej otwartymi oczami. Spróbował powstrzymać uśmiech, ale nie do końca mu to wyszło.

– Zakochana para – skomentował tatuażysta. – Gratuluję. Chyba niedługo?

– Tylko osiemnaście lat – odparł Shane.

Oczywiście nie tworzyli tyle związku, on dopiero się zaczynał, ale tyle czasu żyło między nimi niewypowiedziane uczucie. Na pewno on tak miał. Kochał Martina od zawsze i będzie w nieskończoność. Wiedział, że tak będzie. Tego akurat był pewien w życiu.

Kontury były już gotowe. Tatuażysta odwrócił się na krzesełku z kółkami, by zmienić kolor tuszu.

– Laska Eskulapa? – spytał Martin. – Symbol medycyny?

– Nie. Wszyscy to mylą. Ją oplata jeden wąż. To kaduceusz – wytłumaczył Shane. – Ale wszyscy i tak je mylą, więc postanowiłem to wykorzystać. Będzie miał dwa znaczenia na raz.

Rzeczywiście, laskę oplatały dwa węże z głowami skierowanymi ku sobie. Martin kojarzył ten symbol. Na szczycie powinny być rozłożone skrzydła, ale wzór został zmodyfikowany. Skrzydła należały do feniksa, który zdawał się właśnie wzlatywać w powietrze. Jeśli dobrze pamiętał, kaduceusz był symbolem pojednania, feniks zaś odrodzenia. Shane wypominał mu niekiedy półżartem narcyzm, ale Martin podejrzewał, że był przyczyną powstania obu tatuaży. Cieszył się, że ten drugi miał pozytywny wydźwięk.

Wypełnianie konturów kolorami trwało dłużej, niż Martin się spodziewał. Wzór nie był duży, ale tatuażysta był bardzo szczegółowy. W pewnym momencie prawnik zaczął skupiać się bardziej na twarzy Shane’a. Spoglądał na nią częściej niż na miejsce, gdzie był tatuowany. Lekarz też co moment zezował w jego stronę, gapiąc się na niego o wiele jaśniejszymi oczami od jego własnych. Martin nie miał pojęcia, czy zwrócił na to uwagę, ale wciąż trzymali się za ręce jak zakochane nastolatki. Gdy tatuaż był gotowy, mężczyzna posmarował go jakąś maścią, a potem okleił miejsce czymś przypominającym przeźroczystą folię.

– Chyba wiesz, czego używać? – spytał, ściągając rękawiczki.

– Spoko – odparł Shane z uśmiechem, w końcu był lekarzem. – Nie musisz mi pisać na kartce.

– No to gołąbeczki, powodzenia.

Tatuażysta wydawał się bardzo rozbawiony zachowaniem swoich dzisiejszych gości. Bynajmniej nie miał nic przeciwko. Miłość, pokój i wolność. To też miał wytatuowane. Niech ludzie robią, co chcą, byleby byli szczęśliwi. Martin uśmiechnął się szeroko i podniósł oba kciuki w górę. Shane przewrócił pokazowo oczami, chociaż rozbawił go ten gest, wyciągnął go za ramię na ulicę.

– Może weźmiemy jeszcze coś na wynos na kolację? – zaproponował.

Nie chciało mu się gotować. Jednak czuł dość spory dyskomfort i pieczenie.

– Dobry pomysł. Niedaleko jest taka tajska knajpka. Może być?

– Jasne.

W restauracji mijająca ich przy wejściu kelnerka zlustrowała ich od góry do dołu i z powrotem. Potem przyśpieszyła kroku i z naczyniami uciekła do kuchni. Shane spojrzał w górę na dziś nieogoloną twarz Martina, który zdawał się nie zauważyć wzroku kobiety na sobie. Dla niektórych śliniące się na ich widok kelnerki, które ledwo co zyskały pełnoletność, były codziennością. Babka nie gapiła się na nich, oblizywała wzrokiem wyższego faceta. Martin był przecież przekurwiście przystojny, jak nazwał to w myślach Shane. Stanęli przed ladą, nad którą rozwieszone były podłużone tablice z wypisanym menu. Martin podrapał się po zarośniętym podbródku, analizując listę dań. Shane patrzył za to na jego wyraźnie zarysowaną grdykę, która poruszała się, gdy przełykał ślinę. Dla niego wyglądał jak wysoka na metr dziewięćdziesiąt beczka testosteronu.

– Co, kocie? – spytał Martin, gdy wyczuł jego wzrok na sobie.

– Pad Thai dla mnie z ekstra krewetkami.

Parsknął na tę odpowiedź, bo nie o to pytał, co było oczywiste dla nich obu. Wziął to samo. Poczekali piętnaście minut na zamówienie, a potem wrócili do samochodu. Shane skrzywił się, gdy siadał na miejscu pasażera. Bok dawał mu trochę popalić. Martin usadowił się za kierownicą, zamknął drzwi i już miał zapinać pas, ale się powstrzymał. Wychylił się, by przyciągnąć Shane’a do siebie za kark. Zaskoczony lekarz natychmiast poddał się uczuciu płynącemu z nagłego, ale głębokiego pocałunku. Obaj dobrze wiedzieli co robić. Shane nie umiał powiedzieć, czy po brodzie ściekał mu pot, czy ślina. Czuł tylko lekko woń perfum Martina, które zdążyły wywietrzeć od rana i jego znacznie silniejszy naturalny zapach mężczyzny. Jeszcze papierosy. Lizali się w samochodzie jak niewyżyte nastolatki, które zmyły się z imprezy, stawiając wyżej w hierarchii szybki numerek w aucie niż darmowy alkohol. Gdyby to było kilkanaście lat temu, przenieśliby się na tylną kanapę, szybko zrzuciliby tylko konieczne ubrania, żeby nie przedłużać, a on usiadłby mu okrakiem na kolanach, by po chwili mieć jego fiuta w dupie.  

Teraz skończyło się inaczej. Odlepili się od siebie. Martin starł mu z podbródka ślinę kciukiem. Uśmiechnął się, mrużąc wąskie, czarne oczy. Miał, niepasujące do jego męskiego imagu wypieki na policzkach. Shane oblizał dolną, słoną w smaku wargę. Szukał przez chwilę czegoś w jego spojrzeniu, a potem poprawił się w fotelu i zapiął pas. Martin przekręcił kluczyk w stacyjce i ruszyli do domu.

– W ogóle – zaczął po jakimś czasie – nie chciałeś dotąd mieć więcej tatuaży?

– Chciałem sobie zrobić całe ręce, miałem nawet projekt, ale… W końcu jestem lekarzem.

– I co z tego? – zdziwił się.

– Musiałbym wiecznie nosić koszule z długim rękawem, a i tak byłoby widać przez cienki materiał – wytłumaczył Shane. Ludzie byli różni, a on nie chciał zrażać do siebie pacjentów.

– No i?

Martin zdawał się nie rozumieć.

– Pacjentom mogłoby się to nie spodobać – dokończył Shane.

Martin jedynie parsknął pod nosem. Chyba go to nie przekonało. Shane hamował się w zbyt wielu kwestiach jego zdaniem. I to była druga z tych rzeczy, które dręczyły go od paru dni. Zaparkował pod domem. W mieszkaniu lekarz najpierw udał się do łazienki, aby umyć dłonie, a potem do sypialni. Po wewnętrznej stronie drzwi szafy miał długie lustro, w którym mógł obejrzeć całą swoją sylwetkę. Ściągnął podkoszulek i oglądnął swój bok. Nowy tatuaż w połowie znikał za paskiem spodni. Ładnie komponował się z tym u góry.

Martin też pojawił się w sypialni. Stanął za Shane’m i objął go na wysokości piersi, nie chcąc podrażnić świeżo wytatuowanej skóry. Martin był od niego lepiej zbudowany, szerszy w ramionach i sporo wyższy. Żeby spojrzeć mu w oczy, Sahne musiał unosić wzrok, tak jak dzisiaj w restauracji. Z jakiegoś powodu bardzo mu się to podobało. Tacy faceci zawsze go najbardziej kręcili. I co tu dużo mówić, Martin był też niesamowicie przystojny. Dlatego takie frustrujące było, gdy teraz tylko pocałował go w czoło, wcześniej zaczesując w górę jego lekko falowane, jasnobrązowe włosy, a potem wrócił do kuchni, żeby wypakować jedzenie. Coś tam powiedział, ale Shane nie zwrócił na to uwagi. Jeszcze chwilę patrzył się na swoje samotne już odbicie. Przejechał dłonią po małżowinie usznej, zahaczając przy tym o kolczyk, a potem po brodzie. Skubnął włosy krótkiej, koziej brudki.

Martin podwinął rękawy czarnej koszuli. Jedzenie zdążyło dość mocno wystygnąć mimo styropianowych opakowań, więc postanowił odgrzać je w mikrofalówce. Gdy wykładał wszystko na ladę, czuł wzrok Shane’a na sobie. Ten opierał się bokiem o ścianę w salonie, który przechodził bezpośrednio w kuchnię.

– Jakbyś miał lasery w tych oczach. – Martin obejrzał się przez ramię. Nagle obrócił się i usiadł na ladzie. – Jak chcesz coś powiedzieć, to mów. Posłucham.

– Skąd pomysł, że ja mam coś do powiedzenia? – mruknął Shane, oglądając go sobie. Siedząc na ladzie niczym nastolatek, w spodniach w kant i koszuli z podwiniętymi rękawami wyglądał zawadiacko. Nogi miał szeroko rozstawione. – To ty cały dzień chodzisz zamyślony.

Martin go zbył.

– Znów się na mnie gapisz i znów mam wrażenie, jakbyś chciał mnie wylizać od dołu do góry. Myślisz, że tego nie zauważam? – spytał za to. – Jeśli czegoś chcesz, to powiedz albo to zrób. Czemu odpuściłeś w samochodzie? Ja miałem nadzieję, że pojedziemy na jakieś odludzie i będziemy się pieprzyć.

Martin, wciąż siedząc na ladzie, rozłożył szerzej nogi. Shane najchętniej ukląkłby między nimi, wyciągnąłby Martinowi pasek ze szlufek, rozpiął guzik, zamek i wydobył jego fiuta, by zrobić z nim, cokolwiek prawnik by zechciał, ale nawet nie drgnął. Była między nimi jakaś nie do końca określona bariera. A przecież on kochał seks, fiuty, a przede wszystkim Martina. Właściwie to ich wielbił, Martina i jego pałę. Z gośćmi z Internetu było łatwiej. Wystarczyło wyznaczyć granicę, ustalić hasło, a oni chwytali cię za włosy i wciskali fiuta do gardła. Żadnej filozofii, żadnego wstydu.

– To trzeba było powiedzieć – parsknął.

– Kręcisz. – Martin przestał patrzeć mu prosto w oczy i wbił wzrok w okno. Bił się chwilę z myślami, ale w końcu to powiedział. – To przez to, że jestem mniej doświadczony? Nie umiem cię zaspokoić?

Shane’owi w momencie wszystko podeszło do gardła. Naraz zapomniał, jak się przełyka i oddycha. Otworzył szeroko oczy, już bardziej się chyba nie dało. Zrobiło mu się gorąco. Z szoku i przerażenia.

– Co? – jęknął głupio. – Co ty pierdolisz, Martin?

– Nie jestem głupi. Widzę, że się hamujesz. I nie chodzi mi tylko o to, że nie mówisz, czego chcesz i się wycofujesz. Wiem, że nie jesteś usatysfakcjonowany.

– Co, kurwa? – Shane czuł, jak ściska mu się żołądek, zawiązuje mu się supeł. Ze stresu, a raczej przerażenia zrobiło mu się niedobrze. – Niby kiedy? Zrobiłem coś, żebyś tak pomyślał? Jeśli tak, to przepraszam…

Martin psyknął między zębami. Był prawnikiem, potrafił kierować rozmową tak, jak chciał, ale teraz nie umiał się wysłowić. Czuł niesamowite wręcz zażenowanie. Spojrzał jedynie ostro spod przymrużonych powiek na Shane’a. Zagryzał wnętrze policzków ze złości i zniecierpliwienia, więc zrobiły się wklęsłe. Jego czarne oczy błyszczały nieprzyjemnie. Shane, widząc go takiego, wciągnął głębiej powietrze, by jego mózg znów się natlenił. Raz się żyje, powiedział sobie.

– No dobra, chyba wiem, o co ci chodzi… Sporo się w życiu szmaciłem. Studia były dla mnie najgorszym okresem. Zostałem sam z tym całym gównem. Ilość nauki też nie pomagała. O tabletki było łatwo, doszedł jeszcze alkohol i seks z byle kim. Pieprzyłem się nawet w kiblu w prosektorium. – Parsknął na to paskudne wspomnienie. – Jakoś się z tego otrzepałem, z uzależnienia, znaczy. Został mi tylko seks na spuszczenie pary i chwilę zapomnienia. Mijałeś tych typów w drzwiach i zawsze z tego kpiłeś. I miałeś rację. Ja, jak chce się popisać, mogę połknąć całego chuja i nie zakrztusić się, nawet jak sperma tryśnie mi do gardła. Chociaż mam dwie dziury, miałem w sobie kiedyś trzy fiuty. W trakcie czułem się wspaniale, a rano płakałem w łazience, kuląc się pod umywalką. Na pożegnanie jeden z tych typów poklepał mnie po głowie i powiedział, że mam świetną, ciasną dupę i ma nadzieję, że mi jej nie rozjechali w trójkę. Zresztą faceci zwykle to mi mówili na odchodne, że nikt im tak dobrze nie ciągnął jak ja i że fajnie się mnie rżnęło.

– Shane… – Martin oszołomiony tym wyznaniem chciał coś powiedzieć, jednak sam nie wiedział co.

Ta rozmowa poszła w zupełnie inną stronę, niż planował. Ale to było ważne. Ten temat od zawsze wisiał między nimi. On po kilku piwach nie miał oporu, żeby opowiadać o tym, jak jałowo od kilku lat wyglądała jego relacja ze Skyler. Shane za to zawsze wykręcał się jakoś, gdy rozmowa skręcała na temat jego życia intymnego. Martin domyślał się, jak ono wyglądało, ale i tak był zszokowany tym, co usłyszał. To było jakieś ekstremum. Nie miał pojęcia, że Shane miał aż taki problem z narkotykami. Zresztą, on sam nie zdobył się na to, by mu powiedzieć, że go ojciec go prał, gdy byli w liceum. Myślał, że po tylu latach tej dziwacznej relacji znali się jak łyse konie, ale to nie była prawda.

Shane powstrzymał go ruchem dłoni. Nie musiał nic mówić. Pocieszać go, czy rzucać frazesami, że to nie ma znaczenia. Martin kiwnął dłonią i cofnął się o krok. Miał zamiar podejść do Shane’a. W pewnym momencie zeskoczył z blatu, bo to była najmniej odpowiednia pozycja do tej rozmowy.

– Więc tak, ja mogę szybciej, mogę głębiej, mogę częściej i mogę byle gdzie, i sprawia mi to satysfakcję, przynajmniej fizyczną. Ja nawet nie czerpię jakiejś specjalnej satysfakcji z pieprzenia kogoś. – Znów parsknął, kręcąc przy tym głową. – Wolę, kiedy to mnie rżną i nade mną dominują. Kiedy mnie kontrolują. Więc tak, jestem straszną szmatą i jak nigdy nie miałem oporów przed gościami z neta, których imion nawet nie pamiętam, to chce mi się rzygać ze stresu, że będziesz się mną brzydzić… Bo ja nie umiem bez ciebie żyć. Masz całą pierdoloną prawdę. Szczęśliwy?

– Średnio – odparł Martin. – Czyli, jeśli pieprzyłbym cię z całych sił, a potem wzięlibyśmy razem prysznic, położyli się do łóżka i oglądali „Va Banque”, to byłbyś usatysfakcjonowany fizycznie i psychicznie?

– Co, kurwa? – jęknął lekarz. Powtórzył to już któryś raz. Strasznie przeklinał, gdy się stresował. – Nie drwij.

– Nie drwię. Może używam idiotycznych słów, ale nie żartuję. Może nie wierzysz w to jeszcze dostatecznie mocno, więc będę to powtarzał do skutku, ale kocham cię, Shane. Kocham cię tak samo mocno jak moje dzieci, a mocniej się już nie da. Nie musisz grać, nie musisz udawać, tworzyć jakiegoś obrazu siebie, który niby miałby mi bardziej odpowiadać. I kurwa, Shane, nie wierzę, że w zdaniach obok siebie mówią o swoich dzieciach i seksie z tobą, ale… Masz chyba jakieś skrzywione mniemanie o mnie. Za bardzo mnie idealizujesz… O kurwa, jak ja nienawidziłem tych wszystkich chłystków, których, jak to ująłeś, mijałem w twoich drzwiach. I ja wiem, że ty lubiłeś, jak cię pieprzyli bez żadnych oporów. Nie jestem ślepy ani głupi. Zawsze rozpierdalała mnie ta twoja umęczona mina, gdy nie mogłeś sobie znaleźć miejsca na kanapie, bo bolała cię dupa. Miałem ochotę wyrwać z korzeniami te wszystkie kutasy, które spraszałeś do siebie i w siebie, a potem zatkać cię moim na zawsze. Więc spokojnie, ja będę przeszczęśliwy, jeśli pozwolisz mi zrobić te wszystkie chore rzeczy, które spychałem przez lata w najciemniejszy kąt mojego umysłu. Myślimy o tym samym. Możemy się ruchać głębiej, częściej, szybciej i gdziekolwiek. Z tobą czuję się, jakbym się cofnął w czasie o te siedemnaście lat do czasów liceum. Chyba już raz odbyliśmy podobną rozmowę, ale nie tak szczerą i za wiele to nie dało.

Shane przejechał dłońmi po twarzy. Zaśmiał się zupełnie szczerze. To on odlepił się od ściany, by pozbyć się tego nieprzyjemnego dystansu między nimi. Martin znów usiadł na ladzie, a gdy lekarz do niego podszedł, przytulił mocno jego głowę do swojej klatki piersiowej, a boki ścisnął udami.

– Mmm – Shane mruknął błogo.

Przymknął oczy, wciągając przez nos zapach Martina. Było tam wszystko, jego perfumy, nutka płynu do płukania tkanin, papierosy i przede wszystkim zapach mężczyzny. Myśleli o tym samym, bo Martin pochylił się, by zanurzyć nos w lekko kręcących się włosach lekarza. Używali tego samego szamponu, odkąd zamieszkali razem. Z jakiegoś powodu mu się to podobało.

– To co chcesz robić? – wymruczał cicho Martin.

Policzkiem dotykał ucha lekarza, przez to jego niski głos jakby rezonował mu w głowie. Miał taką ciepłą twarz i takie zimne, duże dłonie, którymi trzymał lekarza w pasie, nad nowym tatuażem.

Shane był taki szczupły, mniej umięśniony, ale bardziej harmonijnie zbudowany niż on. Naturalny. Kiedy się naprężał, wyginał tułów, jak wtedy gdy go ujeżdżał, Martin widział jego mięśnie napinające się na brzuchu pod jasną skórą, ale też jego żebra. Podobało mu się to. Z jakiegoś powodu.

– Znowu jest romantycznie – mruknął Shane.

– Czyżbym wyczuwał nutę jakiejś urazy? Sugerujesz, że jestem gołosłowny? Och, kochanie…

– Chyba ustaliliśmy, że masz tak do mnie nie mówić?

– Dobrze, dobrze. Och, kocie…

Bez ostrzeżenia Martin zeskoczył z lady, pchając przy tym Shane’a do tyłu. Chwycił go za barki. Zaskoczony lekarz nawet nie pomyślał o tym, że za nim jest przecież wyspa kuchenna. Obawiał się, że uderzy plecami o ścianę, a tak naprawdę poczuł kant lady wbijający mu się w tyłek. Przy tym zahaczył o coś ręką i zrzucił to na podłogę. Metaliczny dźwięk uderzenia podpowiedział mu, że to nóż. Spojrzał w tamtą stronę, ale Martin odepchnął nóż butem. Ten przejechał po kafelkach i wpadł pod lodówkę. Później będą się martwić, jak stamtąd wyciągnąć.

– Mogłem go sobie wbić w dupę – jęknął Shane. – Tak czy siak, będę miał na niej siniaki. Rusz się, bo lada wrzyna mi się w poślady.

Martin wciąż trzymał go za ramiona. Kolanem przyciskał jego udo do mebla.

– Aaa, teraz powinien być jakiś żart o tym, że za chwilę ja będę ci się wrzynał w dupsko? – spytał, uśmiechając się szeroko. Mrużył przy tym mocno oczy. Niemal czarne tęczówki ginęły pod gęstymi jak na faceta rzęsami. – Muszę użyć odpowiednich słów. Co by tu użyć? Penis, kutas, drągal… Nie wiem, nie znam się, więc ci pokażę.

Nie było żartów. Shane zapomniał na chwilę o siniaku w kształcie poziomej linii, który pewnie zaczynał robić mu się na tyłku, bo musiał się zaprzeć łokciami, żeby nie przywalić głową w blat, kiedy Martin nim szarpnął, żeby go odwrócić. Uderzył w wewnętrzne strony jego stóp, żeby stanął szerzej. Shane dobrze wiedział, do czego to doprowadzi. Z kuchennych metafor pasowałoby coś o nadziewaniu. Martin nie zaczął od razu dobierać się do jego dupy. Przyciskał go do blatu swoim torsem, a był ciężki. Stukał palcami wolnej dłoni o blat. Drugą ściskał pośladek Shane’a przed dżinsy, ale jedynie stymulująco. Mógłby wziąć kuchenne nożyce i wyciąć mu dziurę w tych spodniach. Shane by się zgodził.

– Ej, jest tak – mruknął Martin. Zaraz potem zahaczył ostami o jeden z jego kolczyków. Shane poczuł coś jakby prąd od ucha po kręgosłup. – Albo się odsunę i pójdę po lubrykant, albo użyjemy czegoś tutaj albo pokażesz mi, że naprawdę jesteś tak umiejętną szmatą, jak mi to przed chwilą przyznałeś.

Shane chwilę się zastanawiał. Uznał, że siedzenie jutro cały dzień w gabinecie, czując jeszcze rozpieranie i podrażnienie będzie bardzo męczące, ale też przyjemnie perwersyjnie. Rano przed pracą i tak pewnie zrobi sobie palcówkę pod prysznicem, by przypomnieć sobie uczucie chuja Martina w sobie.

– Wybieram opcję trzecią. Wygrałem coś?

– Taa, mojego chuja.

– Hee, coraz gorsze nagrody w tych teleturniejach – prychnął Shane, żeby go podjudzić. – Jednak jest żart.

Stęknął, bo Martin w odpowiedzi mocniej przyszpilił go do lady. Wbił mu przy tym łokieć w plecy. Sięgnął do paska jego spodni, by szybko je rozpiąć i ściągnąć w dół pod jego tyłek. Nie zapomniał jednak o tatuażu, tu był delikatniejszy. Shane uniósł na chwilę wzrok znad poziomu lady. Przyglądnął się temu, co było wokół. Będzie przeszkadzało, może się zniszczyć, to akurat nie było ważne, i mogło zepsuć orgazm. Powinni te wszystkie bzdety na przyprawy i tak dalej przenieść gdzieś indziej. Przesunął ręką po ladzie, by odsunąć je jak najdalej. Część pospadała z trzaskiem na podłogę. Jebać to. Potem będą sprzątać.

– Rozsypałeś cynamon po podłodze – zauważył Martin. Sam rozglądał się wokół. Wreszcie znalazł wzrokiem coś, co mogło im się później przydać. Uśmiechnął się do siebie.

– Pierdolę go teraz. Wszystko teraz pierdolę – sapnął Shane. – Potem mogę go nawet zlizać z tej podłogi, przegryzając gofrem. Teraz po prostu mnie przeleć.

Martin wciąż trzymał go za kark. Był zdumiewająco silny. Wolną rękę wsunął mu pod bluzkę. Przejechał palcem po kręgosłupie, aż do punktu gdzie zaczynał się tyłek. Kobiety były inaczej zbudowane. Ich kości miednicze były lepiej zarysowane. Miały w pasie ten idealny punkt, gdzie kładło się dłonie. Chociaż Skyler bardzo dbała o linię i nosiła XS, to jednak przy biodrach było czuć pełną miękkość. Shane był znacznie bardziej zbity i twardy. Może dlatego jego tyłek, dwie okrągłe piłki, robił takie wrażenie na Martinie. Mały ale bardzo kształtny. Na pewno go jakoś ćwiczył. Martina to kręciło. Shane nie przejmował się formą tak jak on, ale dbał o to, żeby dupę mieć kształtną. On nie omijał na siłowni dnia rąk, a Shane miał swój dzień pośladków.

– Ciasto ugniatasz? – spytał Shane bynajmniej nie zły. Chciałby na niego spojrzeć, mógł jednak tylko uśmiechnąć się do siebie, przyciśnięty do lady. – W końcu to kuchnia.

– Żarty…

Martin wsunął dłoń między jego pośladki. Shane się nie depilował, czuł więc włosy po wewnętrznej stronie, które ciągnęły się niemal od początku rowka w głąb. Był tam cieplejszy, a skór miększa. Podniósł dłoń ku twarzy, by do niej splunąć. Shane westchnął, łykając głęboko do płuc powietrze, gdy poczuł, jak dwa place torują sobie ścieżkę do jego wnętrza. Uwielbiał to uczucie rozpierania na samym początku i tą szorstkość, ocieranie się warstwy o warstwę.

To wszystko było takie dziwne, inne. Przecież po wszystkim wezmą prysznic, posprzątają kuchnię i będą oglądać telewizję, a jutro ubiorą się schludnie i każdy pójdzie do swojej pracy, jakby żadna z tych perwersji nie miała miejsca. Teraz, w tym momencie byli zupełnie innymi ludźmi, obdartymi z tego wszystkie, co czyniło ich ludźmi, jakby nagle zostawał im tylko ten zwierzęcy instynkt. Patrzył teraz, jak ślina, nie śpiesząc się przy tym, skapuje mu na pośladek Shane’a. Poprowadził ją palcem po jego gorącej skórze. Zatrzymał się na chwilę w tym boskim zagięciu, gdzie kończył się pośladek, a zaczynało udo. Ludzkie ciało jest niesamowite, a to Shane’a było genialne. Potem wszystko w jego umyśle przyśpieszyło. Chciał już w nim być, poczuć to, jak wszystkie mięśnie, nerwy, naczynia kurczą się w kroczu. Cały on chciał tylko jednego, jego ciało tego żądało. Pamiętał tylko moment, gdy udało mu się w niego wcisnąć. Shane zamiast zasyczeć z bólu albo przyjemności, zaśmiał się gardłowo.

– Czekaj… – jęknął w pewnym momencie, sięgając ręką za siebie w jego kierunku.

Nie chciał przerywać, chciał tak jak on, żeby było szybciej i głębiej. Podciągnął nogę, by jednym kolanem oprzeć się o ladę i bardziej się wypiąć.

– To takie seksowne… – mruknął Martin, znów się w niego wciskając. Było ciasno, trochę szorstko, trochę z oporem i bosko. – Że tak się o to prosisz.

– Yhm…

Shane chwycił się za włosy. Trzymał głowę przekręconą na blacie, więc zaczynał czuć kark. Cały był poskręcany i przytłoczony. Uwięziony pod tym facetem, a jednocześnie czuł się zupełnie bezpieczny. Hasła nie były potrzebne. To było boskie uczucie i to na dole też. Uwielbiał sam ten początek, uczucie rozciągania. Posuwanie jego tyłka też było wspaniałe. Martin sobie nie folgował. Cały ostatnio chodził taki spięty. Rozwodził się, jego dzieci niedługo pojadą, a jego ojciec jest popierdolony. Można być zestresowany. Martin spuszczał parę w jego tyłku i to było świetne uczucie. Wreszcie przestali się spinać. W przenośni i dosłownie.

Martin w pewnym momencie się zatrzymał, bynajmniej nie dla tego, że obaj byli już usatysfakcjonowani. Podobała mu się perwersyjność tej sceny. Patrzył w dół, na miejsce, gdzie byli połączeniu. Pomyślał o czymś, co Shane wcześniej powiedział. To o trzech... Samo wyobrażenie było ohydne, ale możliwości były interesujące. Poślinił palec. Shane widział go kątem oka. Uśmiechnął się do siebie. Przechodzili na nowy poziom perwersji, poznają się jeszcze lepiej i coraz mnie będzie między nimi tajemnic oraz wstydu. To on blokował to co najlepsze. Sapnął, gdy poczuł parcie, a potem jak jest rozwierany jeszcze szerzej.

– Nawet nie musiałem prosić – sapnął, a zaraz potem jęknął.

Na blacie zobaczył plamę. To pot skapywał mu z czoła. Było mu gorąco, duszno i dobrze. Ta obsceniczność, karykaturalność sytuacji i ból tworzyły genialną mieszankę.

Mogą zrobić tyle niesamowitych rzeczy, pomyślał Martin, gdy na chwilę pojaśniało mu w głowie, przy tym zupełnie sobie ufając. Najpierw najdziwniejsze perwersje, jakie sobie wspólnie wymyślą, a potem kąpiel i kolacja przy Netflixie. Cudownie, pomyślał, wysuwając z niego palec. W życiu nie czuł czegoś takiego na fiucie. W kuchni nie było niczego przydatnego, więc postanowił przejść do meritum. Pogłaskał Shane’a po ramieniu, wywołując u niego uśmiech, a potem położył swoją dłoń na jego, by złączyć razem ich palce. Lekarz zaparł się łokciem i lekko podciągnął na blacie, by wsunąć dalej nogą. Poczuł, jak się rozciąga, ale zrobił się trochę luźniej. Martin miał pole do popisu.

Trzymał go za rękę, kiedy go pieprzył. Nie spytał, czy może spuścić się w nim, ale nie musiał. A potem wciąż z tym błyskiem radości w ciemnych oczach uklęknął na podłodze i zrobił mu loda. Brakowało mu doświadczenia, ale dostał od Shane’a szóstkę za zaangażowanie i to, jak bardzo chciał go zaspokoić. I Martin z każdej perspektywy wyglądał niesamowicie w garniturach.

– I jak kochanie, szczęśliwy? – spytał Martin, a potem wziął ostatni łyk wody ze szklanki. Siedzieli na podłodze w kuchni pośród tego rozgardiaszu na przeciwko siebie, opierając się plecami o ścianę.

Shane przewrócił oczami. Uśmiechnął się jednak szeroko. Wiedział, że jego policzki muszą być teraz dziko różowe. Włosy kleiły mu się do czoła. Zgubił też jeden kolczyk. I niewygodnie siedziało mu się na podłodze.

– Mówiłem, żebyś mnie tak nie nazywał – przypomniał po raz któryś tam.

– Właściwie dlaczego?

Shane sam się wkopał. Nie mógł po tym wszystkim kłamać ani zbyć odpowiedzi.

– Bo nie mogę zbyć myśli o tym, że mówiłeś tak samo do Skyler. Do swojej żony. Frustruje mnie to.

– Nie mówiłem… – Martin pokręcił głową. Sam właśnie zdał sobie z tego sprawę. Uśmiechnął się lekko. Zaskoczyło go to odkrycie. – Nigdy do niej tak nie mówiłem, częściej „żabciu” czy coś w tym stylu… Już w liceum podświadomie wiedziałem, że nigdy nikogo nie pokocham bardziej od ciebie.

Podniósł się z podłogi, a potem pomógł zrobić to samo Shane’owi, który nie spuszczał go z oczu. Nawet w komediach romantycznych trudno było znaleźć tak niesamowite wyznanie miłości.

– To co? – spytał Martin, całując go wcześniej w policzek. – Prysznic i Netflix?

1 komentarz:

  1. Czekam i czekam i się doczekać nie mogę (⁠*⁠_⁠*⁠)(⁠+⁠_⁠+⁠)>⁠.⁠<

    OdpowiedzUsuń