Shane wgryzł się w odpakowanego przed momentem loda na patyku. Gruba, czekoladowa polewa z przyjemnym trzaskiem pękła w jego ustach. Andy patrzył na niego z zazdrością. On nie mógł jeść zimnych rzeczy, na samą myśl bolały go zęby. Chociaż sam je sprzedawał, uważał wydawanie kasy na te luksusowe lody z nadzieniem, polewą i orzechami za rozrzutność. Shane ze smakołykiem w ręce usiadł na stercie pustych, plastikowych skrzynek na piwo, które czekały na wymianę.
– Hej, powiedz tak
szczerze… – zaczął, sugestywnie rozglądając się po skromnym wnętrzu sklepiku,
jednego z niewielu rodzinnych biznesów, które przetrwały w okolicy. Większość
na zawsze zamknęła swoje drzwi, uznając przegraną z wielkimi molochami,
hipermarketami i centrami handlowymi. – Wychodzisz chociaż na zero?
Andy zapalił
papierosa. Nie śpieszyło mu się z odpowiedzią. Do niczego mu się nie śpieszyło.
– W lecie jest
okej. Dzieciarnia przychodzi po lody, starzy po schłodzone browary. Jeszcze
woda mineralna, soki, gumki… Chociaż tych ostatnich więcej schodzi w zimie.
Ludzie siedzą w domu, nudzi im się, więc się więcej ruchają.
Shane parsknął
śmiechem. Palcem starł z czekoladę z ust. Prawie się opluł.
– Także, różnie –
dokończył Andy. – To moja forteca. Nie mogę jej porzucić.
– Kumam.
Oblizał patyczek i
razem z papierkiem wyrzucił go do śmietnika. Na ladzie czekała na niego
płócienna, ekologiczna siatka wypełniona drobnymi zakupami. Wczoraj nie zapisał
na liście śmietany i mleka zagęszczonego. Śmietana była do sosu. Mleko Martin
dodawał do kawy. Używali różnych past do zębów, różnych pianek do golenia,
lubili inny rodzaj chleba. Codziennie odkrywał jakieś nowe rzeczy. Cieszyły go.
– Lecisz dokończyć
obiad dla swojego księcia?
– Trochę za stary
na księcia – prychnął Shane – ale tak.
– Szczęśliwy
jesteś, co? – spytał Andy, opierając podbródek na dłoni. – Wszedłeś już całkiem
w tryb żonki? On idzie rano do pracy, wraca na gotowe, bo ty gotujesz między
pacjentami. Może z łaski umyje naczynia, potem, jeśli ma dobry nastrój, się na
ciebie wespnie. I jesteś ukontentowany.
– Cały czas jest w
świetnym nastroju – odparł, nie mając Andy’emu za złe. Lubił to jego
specyficzne poczucie humoru. Docinali sobie wzajemnie, jak tylko przyjaciele
potrafią. – Jestem ukontentowany.
– To wszystkiego
dobrego na nowej drodze życia.
– Czemu go tak nie
lubisz? – spytał Shane, znów przysiadając na stercie skrzynek.
– Nie lubię? Nie
wiem, czy nie lubię. Nie ufam mu. To chłopiec z bogatego domu. Tacy się
przejmują statusem i tym całym burżuazyjnym syfem. Tacy zawsze mi śmierdzą. Nie
boisz się, że jednak wymięknie?
– Nie. Tego akurat
nie. – Uśmiechnął się. – To typ misia. Niby bydlę na metr dziewięćdziesiąt, ale
tak serio jest łagodne i potrzebujące opieki. Teraz ma tylko mnie.
– Stąd ten
prezent? – Andy wychylił się, by chwycić między palce płatek ucha Shane’a. –
Nowe kolczyki. Złote.
Shane strzepnął
jego rękę. Wreszcie wyglądał na trochę zakłopotanego. Jego dłoń powędrowała w
to samo miejsce.
– Robi z ciebie
twoją żonkę, a ty się cieszysz – powtórzył. – W życiu cię nie zrozumiem.
– Nie musisz.
Przyjaciel ma słuchać i potakiwać głową – zaśmiał się Shane.
– Tak? – Andy
wyprostował się na krześle. Uśmiechnął się w ten charakterystyczny dla niego
sposób jak chłopiec, który narozrabiał i zamierza się tym pochwalić, zamiast
czuć skruchę. – No to słuchaj. Obaj wiedzieliśmy, że kiedyś do tego dojdzie, bo
taki ze mnie hetero, jak z ciebie, ale… Rozwój wypadków to nawet mnie
zaskoczył.
Neurolog uniósł
brwi, dając wyraz szczerego zainteresowania. Sos do pieczeni mógł jeszcze
trochę zaczekać.
– Dałeś dupy? –
spytał wprost. – Ktoś z okolicy? Znam go?
– Tak. Nie. Nie
wiem. W tej kolejności.
Tylko jedno
kłamstwo, pomyślał Andy. Nie tak źle.
– Zrobiłem to i
dalej nie mogę cię pojąć – kontynuował. – Wiesz, to twoje umiłowanie do
wielkich skurwieli, którzy robią z tobą, co chcą, a ty się nie sprzeciwiasz.
Dodam, że niektórzy z twojej kolekcji byli całkiem zdrowo popierdoleni. Sama
wyobrażenie jakiegoś byczego gościa, który by mnie przygniatał swoim cielskiem
z fiutem w mojej dupie, przyprawia mnie o dreszcze. I aż mi się robi niedobrze
na samą myśl. Bez urazy.
– Bez urazy –
powtórzył Shane, uśmiechając się. – Cóż, każdego kręci coś innego. I jak było?
Zbiera się na powtórkę?
Teraz Andy wstał,
żeby z lodówki wyciągnąć jednego z tych kolorowych, niezdrowych lodów. Miał
trzy tęczowe warstwy i polewę z zielonej czekolady z musującymi drobinkami.
Dzieciarnia je kochała. Były tanie i miały tonę cukru. Oparł się tyłkiem o
lodówkę. Skrzywił się, gdy poczuł lekki ból po wgryzieniu się w zimną masę.
Powinien iść do dentysty, ale szkoda było mu wydawać pieniądze.
– Anal był
świetny, ale to jednak był facet. Dziwnie było patrzeć na jego sterczącego
fiuta. Cipki są ładniejsze. Czułem się mega dziwnie, jak musiałem rozłożyć
przed nim nogi. To jest takie strasznie ogołacające ze wszystkiego. Oddajesz mu
wszystko. To zupełnie coś innego. Teraz lepiej rozumiem, dlaczego dla dziewczyn
tak ważne jest dziewictwo i pierwszy raz. Bardziej bym to szanował, gdybym
wiedział wcześniej.
– To może każdy hetero
powinien się dać raz przerżnąć? – zasugerował Shane, śmiejąc się. – Ale masz
całkowitą rację.
– Świat by się
wtedy bardzo zmienił. – Uśmiechnął się Andy. – Może nie byłoby tyle wojen.
W tym momencie
dzwonek przy drzwiach przyczepiony na wstążce wreszcie wydał jakiś dźwięk. Do
sklep wszedł wysoki chłopak. Trudno było go pomylić z kimkolwiek innym, chociaż
Shane widział go tylko raz, jeśli dobrze kojarzył. Martin pożyczył synowi swój
ukochany samochód, żeby mógł wybrać się na randkę właśnie z tym cudem. Chłopak
miał mocno związane czerwone włosy w kok na szczycie głowy, jego łososiowa
koszula z nadrukowanymi liśćmi marihuany współgrała z trampkami ozdobionymi tym
samym motywem. Przy tej kombinacji jego bardzo ciasne, czarne dżinsy były wręcz
nudne.
– Cześć, Andy.
– No hej, młody.
Shane’a zdziwił
fakt, że jego przyjaciel i dzieciak się znają. W sumie nic w tym takiego
niesamowitego, pomyślał. Wszyscy mieszkają w okolicy, a Andy prowadził sklep.
Znał go chyba każdy w okolicy. W starym sklepiku zebrały się trzy kociaki, a
nikt nie wystawił miski z mlekiem, zaśmiał się w myślach.
Ian wygrzebał z
plastikowej kuli na ladzie lizaka o smaku Coli i po odpakowaniu wpakował go
sobie do ust. Z kieszeni wyciągnął kartkę z listą zakupów.
– Potrzebuję tego
– powiedział, podając ją Andy’emu.
Ten sceptycznie
popatrzył na listę.
– Wiesz, że w
supermarkecie wydałbyś na to znacznie mniej?
– Wiem, ale nie
chcę, żebyś poszedł z torbami. Kto mi będzie sprzedawał promile wtedy? –
Popatrzył na siedzącego obok Shane’a. Uśmiechnął się i przycisnął palec do ust.
– Ciii… Pan niczego nie słyszał, okej?
– Okej – zgodził
się lekarz, puszczając mu oczko.
Andy wstał i
zaczął jedną ręką ściągać z półek produkty z listy. W drugiej wciąż trzymał
loda.
– Czyżby ciasto? –
zagadał Shane, gdy na ladzie wylądował biały ser, mleko i masło.
– Chyba nie masz
urodzin, co? – dopytał Andy.
– Laura chciała
spróbować zrobić ten japoński sernik. Wiecie, piecze się go w wodzie, znaczy, w
parze wodnej. Mama jedzie na weekend do ciociu, więc akurat fajnie się składa.
– Wolna chata, a
ty będziesz się bawił w dom? – Andy udał załamanego. – To teraz dzieciarnia nie
robi już dzikich imprez jak za naszych czasów? Gdzie wóda, pigułki, trawa i
seks? Korzystaj z młodości, póki możesz. Mówię ci to ja, bardzo zmęczony
życiem, na granicy kryzysu wieku średniego.
– Chyba za
wcześnie na ten kryzys? – spytał Ian, a Shane przytaknął mu kiwnięciem głowy.
On czuł się ostatnio niczym ten młody bóg.
– To weź chociaż
to. – Andy spod lady wyciągnął opakowanie prezerwatyw.
– Sorry, ale gumki
kupuję przez neta. – Zaśmiał się Ian. – Na afterparty zostanie ze mną David.
Myślę, że będziemy się bardzo dobrze bawić.
Dzieciak w ogóle
się nie wstydził. Shane siedział przecież obok i wszystkiemu się przysłuchiwał.
Nie znali się. Zazdrościł ludziom takiej pewności siebie. Może gdyby umiał
zdobyć się na to w liceum, wszystko potoczyłoby się inaczej, niedobrze dla tego
dzieciaki, bo David Stormare nie pojawiłby się na tym świecie.
– Dobra, już nie
szpanuj. Będzie osiemnaście dolców i dwadzieścia pięć centów.
Ian zapłacił i
spakował zakupy do plecaka. Ten miał sporo naszywek. Shane zauważył nazwy
zespołów i oczywiście tęczę oraz wielkie „Pride”.
– No to narka! –
Ian się pożegnał. Pomachał jeszcze facetowi siedzącemu na skrzynkach.
Przypatrywał mu się, gdy Andy ściągał z półek zakupy. Facet był naprawdę niezły
i wyglądał na geja. – Do widzenia, panu.
– Ciekawy, co nie?
– parsknął Andy. – Takie jasne słoneczko.
– To chłopak
Davida. Syna Martina.
– Serio? Jaki
ojciec taki syn! Chociaż synek ma większe jaja. Nie scykał jak jego staruszek w
liceum.
Shane w duchu
przyznał mu rację. Gdyby nie David i jego determinacja, Martin pewnie nigdy nie
zdecydowałby się na zrobienie tego jednego kroku na przód. Dalej przychodziłby
do niego tylko wyżerać czipsy, chlać piwo, oglądać mecze i narzekać na swoje
małżeństwo.
Ten stary
pierdziel Stormare nie mógł wiedzieć, że jego wnuk też strzela do innej bramki.
Z frustracji już by ołysiał, a rodzinkę wraz z domem spalił, aż zostałby tylko
popiół na gołej ziemi. Andy’emu bardzo nie spodobało się to, czego się właśnie
dowiedział. Sytuacja bardzo się komplikowała, a przez tego starego zgreda
wszyscy mogą ucierpieć.
Po chwili znów
został w sklepie sam. Shane truchtem ruszył z powrotem do domu dokończyć
obiadek dla swojego mężusia. W ciągu godziny miał dwóch klientów. Jeden
przyszedł kupić papierosy, dziesięć paczek na zapas, drugi musiał być tu
przejazdem. Wziął trochę suchego prowiantu i napoje energetyczne. W końcu
dzwonek przy drzwiach znów się odezwał. Na widok gościa Andy nie mógł wybrać, jaką
minę powinien przykleić na twarzy. Drzwi z lekkim skrzypieniem zawiasów
zamknęły się za mężczyzną z zaplecionym po lewej stronie warkoczem, który
opadał mu lekko na ramię, kolczykiem w przegrodzie nosowej i w błękitnej
marynarce ze srebrnymi, zdobionymi, metalowymi guzikami. Te trzy elementy
najbardziej przyciągały uwagę i wzrok. Andy wiedział, że gdyby ten mężczyzna
tak zgrabnie wymykającym się wszelkim standardom był nagi, wzrok przyciągałby
przede wszystkim jego wielki fiut, który niedawno w nim zagościł. Czyżby jego
sklep stał się jakąś ostoją gejów? – pomyślał. To już trzeci tego dnia.
W dużych wazonach
na podłodze przed oknami stały kwiaty, które hodowali rodzice i babcia Andy’ego. Ostatnio Stardust kupił
bukiet dla matki. Teraz wyciągnął z wazonu kilka różowych i białych mieczyków.
Podszedł do lady. Andy przyglądał mu się uważnie, wciąż nie móc zadecydować,
jak zareagować. Nawet się jeszcze nie odezwał. To nie było typowe dla niego.
Rzadko bywał zmieszany, a gdy już mu się to zdarzyło, przykrywał wszystko
żartem, jakąś głupią gadką. Siedział za ladą, więc Stardust patrzył teraz na
niego z góry. Wyciągnął jeden z kwiatów i końcem z nierozkwitłym jeszcze
różowym pąkiem musnął usta Andy’ego. Ten otworzył je skonsternowany. To z nim
pogrywano. Znalazł się w odwrotnej sytuacji, niż był do tego przyzwyczajony.
– Jak tam… –
Stardust zawiesił na chwilę głos. – Złodziejaszku?
– Słucham? –
spytał Andy, palcem odsuwając od swoich warg. – Co ci takiego ukradłem? Chyba
nie to pokryte wieczną zmarzliną serce?
Luis wzruszył
ramionami. Poklepał Andy’ego gałązką z pąkami po głowie. Ten przewrócił oczami,
ale uśmiechnął się trochę rozbawiony, trochę zaciekawiony tym, co się wydarzy.
Inaczej wyobrażał sobie ich pierwsze spotkanie po seksie. Znacznie gorzej. Bez
łez oczywiście, ale z dużą dozą opryskliwości.
– Masz szczęście,
że nie – odparł Stardust. Przymrużył oczy, przypominając przy tym kota. – Rano
nie mogłem znaleźć mojego zegarka i biżuterii.
Andy w momencie
się uniósł, wcześniej wyszarpując kwiatek z dłoni Luisa. Rzucił go na ziemię, a
muzyka chwycił za klapy marynarki i pociągnął do siebie z całą siłą.
– Nazywasz mnie
złodziejem?! – warknął naprawdę wściekły. – Jak śmiesz?!
Stardusta
zdziwiło, jak mocny miał chwyt. Mężczyźni potrafią zamienić się w potwory, gdy
im na czymś zależy, zwykle jest to ich przerośnięta duma.
– Nie. Znalazłem
je później pod łóżkiem. Tak się po nim tarzaliśmy, że spadły. – Zaśmiał się. –
Ale tak pomyślałem, gdy nie mogłem ich znaleźć rano. Nie budzisz zaufania,
wiesz? Trochę przypominasz węża.
– To jesteśmy
jednego gatunku – prychnął Andy, puszczając go.
Usiadł z powrotem
na krześle za ladą. Luis spojrzał niepocieszony na zmięty materiał marynarki.
Spróbował go naprostować, ale nic to nie dało.
– Czegoś chcesz?
– Przyszedłem
kupić kwiaty dla mamy. – Wyciągnął kolejną łodyżkę z różowymi kwiatami z pęku,
który trzymał w dłoni. Musnął nią nos sklepikarza. – Ta dla ciebie.
– Spieprzaj.
Obraziłeś mnie już, czegoś jeszcze chcesz?
– Mmm. Zostanę tu
jeszcze jakiś czas, póki nie wymyślę, co zrobić z resztą mojego przepełnionego
luksusem, facetami i imprezami dotychczasowym życiem, no i jesteśmy na siebie
skazani przez najważniejsze dla nas kobiety. Wspiąłeś się do mnie po balkonie
tylko po jedno i nie było w tym nawet szczypty filmowego romantyzmu. Coś cię
gnębiło, więc szukałeś zapomnienia. I chciałeś pognębić mnie przy tym. Nie
interesuje mnie, co to było. Interesuje mnie, czy nadal coś cię gnębi?
– A co, chcesz
mnie uratować? – parsknął Andy.
– Nie. Twoje brudy
mnie nie interesują. Chcę się dalej pieprzyć.
To dopiero było
szokiem. Andy wyciągnął mu z dłoni łodyżkę, którą wciąż go drażnił. Wyskubał
ustami jeden z płatków, a potem pozwolił mu opaść na blat, lekko dmuchając.
– Taki byłem
niesamowity? Czy może czujesz odpowiedzialność, bo zabrałeś mi dziewictwo?
– Mężczyźni nie
mają czegoś takiego. Są na to zbyt brudni – odparł Stardust. – Jak mówiłem,
jesteśmy na siebie skazani, póki twoja córka mnie znienawidzi, co pewnie stanie
się bardzo szybko.
– Zajebię, ci
jeśli…
– Uspokój się. Nic
jej nie zrobię, ale specjalnie miły też nie będę. To nie w mojej naturze.
Jestem gwiazdą rocka, nie guwernantką.
– To dziecko.
Znudzi się, gdy zrozumie, że żeby zostać mistrzem w czymś, trzeba się bardzo
starać i dużo ćwiczyć. Ale oczywiście zajebię cię, jeśli będzie przez ciebie
płakać – zwieńczył temat Andy. – Więc mam zaradzać twojej nudzie, dając dupy?
Czy chcę?
– Owszem.
– Jaki się
zrobiłeś pewny siebie po zamoczeniu – parsknął. – No powiedzmy, że zgodzę się
na jeszcze jedną jazdę testową. Musisz przygotować coś ekstra.
– Przecież mam coś
ekstra. – Stardust musnął dłonią materiał spodni poniżej paska, przykrywający
krocze.
Andy przewrócił
oczami, gdy tylko udało mu się oderwać wzrok. Szło lepiej i łatwiej, niż się
spodziewał. Musiał tylko używając swojego ciała i języka węża przekonać Stardusta,
że ten nienawidzi Martina Stormare na tyle, by się na nim zemścić albo go w
sobie rozkochać, by spłacił jego długi u tego wrednego starucha. Pierwsza opcja
wydawała się znacznie bardziej możliwa do realizacji.
– Za bukiet osiem
dolców. Coś jeszcze? – spytał. Podniósł kwiatek z lady i pomachał nim w stronę
Stardusta. – Ten zatrzymam, mój Romeo.
***
Laura ubierała
swoje pantofelki, a obok czekał dla niej kawałek ciasta owinięty w folię.
Sernik udał się doskonale. Robienie go też było świetną zabawą, podobnie jak
jedzenie. W kuchni David grzecznie wykonywał polecenia jej i Iana, jak zwykle
bardzo się przykładając. Miał tak ze wszystkim, czego się podejmował.
– To ja spadam. –
Laura pomachała im na pożegnanie. Z resztką ciasta szła do swojego chłopaka. –
Bawcie się beze mnie bardzo niegrzecznie.
David skrzywił
się, słysząc to od własnej siostry. Siostry, bracia, rodzice nie uprawiają
przecież seksu. Sama próba wyobrażenia sobie tego przyprawiała człowieka o
ciarki.
– Będziemy – zapewnił
Ian, podając jej torebkę. Pocałował Laurę w policzek. – Ty też bądź niegrzeczną
dziewczynką.
– Skończcie już –
sapnął David wyraźnie zdegustowany.
Ian podszedł do
niego, gdy zostali sami. David siedział na krześle. Przyciągnął chłopaka za
bluzkę do siebie i objął go w pasie ramionami. Oparł się czołem o jego brzuch.
Ian zdążył się już przebrać od wizyty w sklepie. Miał teraz na sobie czerwony
bezrękawnik z motywem marynarskim. Po lewej stronie, na piersi bluzkę zdobiła
wyhaftowana kotwica.
– Robi się z
ciebie zupełnie inny człowiek, gdy zostajemy sami – zauważył z uśmiechem Ian,
przeczesując czarne włosy Davida. – Taki przytulasek. Co jest? Ładujesz
baterie, tak lepiąc się do swojego seksownego chłopaka?
– Tak. Po prostu
jestem jakiś przygnębiony. W sumie nie wiem dlaczego. Nie sądziłem, że rozwód
rodziców mnie ruszy, ale chyba tak jest.
Ianowi zrobiło się
naprawdę przykro. Jednocześnie cieszył go, że David zwierzał mu się z taką
łatwością. Ich więź się pogłębiała. Ufał mu do tego stopnia, by się przed nim
tworzyć. W przypadku Davida, analizującego każdy kolejny krok, introwertyka, to
naprawdę było dużo.
– Masz guziki w
kształcie serduszek – zauważył David.
Trzy przy dekolcie
były granatowe podobnie jak wyhaftowana kotwica. Patrzył teraz na twarz Iana
zadzierając głowę w górę. Podobała mu się ta nowa pespektywa. Wciąż odkrywał
jakieś nowe rzeczy. To wymagało czasu. Po to ludzie dobierali się w pary. Żeby
móc komuś zaufać, opowiedzieć o tym, jak chujowy był ich dzień w pracy lub
szkole i nie bać się, że to dotrze do ludzi, do których nie powinno. Nie trzeba
się kryć, trzymać pozorów. I codziennie odkrywa się w tej wybranej, najdroższej
osobie coś nowego, wywołującego uśmiech. Ian wyglądał pięknie także z tej
perspektywy. Jego dolna warga trochę wystawała. Mały defekt czynił go jeszcze
lepszym.
– Sam przyszyłem –
odpowiedział Ian. Ściągnął Davidowi okulary w czarnych ramkach i założył je
sobie na głowę jak przeciwsłoneczne. – Jak wyglądam?
– Cudownie –
uśmiechnął się David, a Ian poczuł, jak dłonie wkradają się pod jego koszulkę
na wysokości pępka. Znów to uczucie zimnej, metalowej bransoletki zegarka
przesuwającej się po skórze. Po całym jego ciele przeszedł przyjemny dreszcz.
– Nabawię się
przez ten zegarek odruchu Pawłowa. Będzie mi sztywniał, jak tylko poczuję to
zimno na skórze.
– Ściągnąć?
– Nie, nie
ściągaj.
David posłał mu
uśmiech. Podwinął brzegi jego koszulki. Ianowi pasowałby kolczyk w pępku. Może
kiedyś mu powie. Ucałował jego skórę przy pępku. Po chwili zastanowienia, czy
ma na to odwagę, wsunął w tę uroczą dziurkę język. Poczuł, jak mięśnie Iana na
brzuchu falują. Chłopak zachichotał. Jego palce wciąż były zanurzone w ciemnej
czuprynie Davida, przyjemnie masując skórę.
– Masz najwyższą
średnią w szkole, prawda? – spytał.
To, co robił mu
David, przyjemnie swędziało, trochę łaskotało w taki niepowtarzalny sposób, i
pewnie zostawi po sobie czerwone ślady.
– Mmm…
– Laski dużo
tracą, olewając nerdów. Wszyscy mają tyle pasji? Wszyscy są tacy napaleni?
David oparł
podbródek o brzuch chłopaka, by móc spojrzeć w górę.
– Nie obchodzi
mnie to. I ciebie też nie powinno. Sama myśl jest już wystarczająco okropna.
– Zazdrosny?
Ian ściągnął
bezrękawnik i zawiesił go na oparciu krzesła za plecami Davida. Usiadł mu
okrakiem na kolanach. Teraz ich twarze były na niemal tym samym poziomie.
– Uroczo wyglądasz
w tych okularach – pochwalił David chyba już drugi raz.
Palcami poprawił
mu grzywkę spadającą na czoło. Założył mu kosmyki za ucho ozdobione kolczykiem
z małym bursztynem. Ian dbał o szczegóły. Miało być marynarsko. Podobały mu się
czarne oczy Davida. Dopiero, gdy ściągał okulary, miało się szanse zobaczyć,
jakie były duże i błyszczące. Jakie to było głębokie spojrzenie. To był taki
mały sekret, o którym wiedziała tylko bardzo mała grupka osób i tak powinno
pozostać. Ian chwycił przycisnął dłonie do policzków Davida, a potem przybliżył
się jeszcze bardziej, by go pocałować. Za każdym nowym razem szło im coraz
lepiej, dłużej i przyjemniej.
– Tak… –
westchnął, zezując teraz na żyrandol.
Wyciągał szyję jak
najmocniej, by David mógł się do niej dossać. Swoim entuzjazmem przypominał
wampira. Zawsze bardzo angażował się w to, co robił. Zupełnie się temu
poświęcał i chciał być najlepszy. Do tego był nastolatkiem, w którym buzowały
hormony. A fakt, że był zakochany w obiekcie swojego pożądania, robiło wszystko
jeszcze lepszym. Ianowi robiło się przez to luźno w głowie, nie mógł zebrać
myśli, i ciasno w spodniach.
– Chodźmy do
mojego pokoju. Pokażę ci nowy plakat nad łóżkiem. – Zaśmiał się.
David skrzywił się
tak samo, jak przed kilkoma minutami, gdy siostra życzyła im miłego wieczoru we
dwoje. Zgrzytał zębami na samo wspomnienie Stardusta. Metaforycznie, bo jego
mina znowu przybrała ten obojętny, typowy dla niego wyraz. Dla obcego bardzo
trudny do odczytania. Enigmatyczny. Ian jednak był już coraz lepszy w
rozpracowywaniu jej znaczenia.
– Och… Nie. Ten ci
się spodoba – zapewnił. – No chodźmy.
Wstał z jego kolan
i okręcił się wokół własnej osi.
– Będzie super! –
zapewnił, wskazując na siebie. Był już przecież półnagi.
– Musisz mnie
zaprowadzić – odparł David, wstając z krzesła. Wyciągnął do niego rękę. – Bez
okularów jestem prawie ślepy.
Nie widział
dokładnie. Był krótkowidzem, a Ian wciąż miał nasunięte jego okulary na czubek
głowy. Kontury postaci na plakacie przyklejonym nad łóżkiem Ian mógł jednak
dostrzec.
– To my? –
dopytał. Kojarzył to zdjęcie. Ian zrobił im je kiedyś przed szkołą i oczywiście
wylądowało na jego socjalkach.
– Przesadziłem?
– Trochę jakbyś miał
obsesję na moim punkcie. – Zaśmiał się David. – Ważne, że już ten dupek nie
będzie gapił się na nas. Jednak zdjęcie w ramce na komodzie wystarczy.
– To tylko taki
żarcik – zapewnił Ian. – No, to ściągaj to teraz – rozkazał, chwytając krawędź
czarnej bluzy z kapturem, ale zostaw zegarek.
– Dlaczego? –
zdziwił się David, posłusznie jednak wykonując polecenie.
Rozglądał się
chwilę po pokoju, zastanawiając się, gdy odłożyć ubranie. Ian przewrócił
oczami. David mógł wyłączyć w takich chwilach swój tryb dobrego chłopca.
Wyciągnął mu bluzę z ręki i ostentacyjnie rzucił ją za siebie na podłogę, gdzie
z resztą walało się już trochę rzeczy. Podłoga była w końcu najpojemniejszą z
półek.
– Dlaczego? Bo
mnie to jara – powrócił do pytania sprzed chwili. Ściągnął ze swojej głowy
okulary i nałożył je z powrotem Davidowi na nos. Przyczesał mu włosy. – Okej,
to wyobrażam to sobie tak… Jesteś introwertycznym kujonem, lubiącym gry
komputerowe i składanie modeli, ale tak serio chcesz tylko jednego, pragniesz
tylko tego i myślisz o tym bez przerwy. Powiedz to. Czego chcesz?
Ian odsunął się
pod ścianę. Szybko ściągnął z siebie dolną część garderoby. Gdy był już nagi,
by dodać sytuacji więcej komizmu, ściągnął z komody wachlarz, pamiątkę z
jakiejś wycieczki i zasłonił nim swojego penisa i jądra.
– Wolę robić, niż
mówić – przyznał szczerze David – ale ty to wiesz. Znęcasz się nade mną?
Wsunął dłonie pod
szkła okularów, ścierając z twarzy pot. Czuł, jak spływa mu również po plecach.
Czego chciał? Ian miał rację, prawie. W głębi był prostakiem. Wcale nie myślał
teraz o namiętności, nie miał fantazji. Nie chciał, by marnowali teraz czas na
to wszystko, co pokazują w filmach z oznaczeniem plus szesnaście oraz Britney
Spears. Nie chciał całować każdego skrawka jego ciała, oddawać mu czci, na
którą zasługiwało. Nie chciał cieszyć się ich bliskością, wydłużać ją w
nieskończenie leniwymi ruchami. Pragnął czegoś znacznie bardziej prostackiego.
Po prostu wbić się w niego, jak najgłębiej się dało.
– No… – pośpieszył
go Ian. Złożył wachlarz i przyłożył go sobie do ust. – Tego? Tamtego?
– Obu… Ja…
– Rzeczywiście nie
łapiesz się teraz do tych elokwentnych.
Ian podszedł do
niego i zaczął spychać dłońmi do ściany po drugiej stronie małego pokoju.
– Ja wiem, co chcę
zrobić.
– Co? – spytał
David, przyglądając mu się bacznie. Drgnął, gdy poczuł, że pasek od jego spodni
jest rozpinany. Nie zerknął tam jednak, wciąż wbijając nagle dziwnie niepewne
spojrzenie w twarz Iana. Ten ucałował jego usta, a potem przed nim uklęknął.
– Co chcesz
zrobić? – spytał.
– No jak to co?
Modlić się do twojego chuja – parsknął Ian. – Jak to grzecznie ująć… Fellatio.
– Nie musisz…
– Nie mówimy o
tym, co muszę, tylko o tym, co chcę zrobić.
Rozebrał Davida do
końca. Uniósł brwi, a jego czoło się zmarszczyło, gdy miał już przed sobą jego
penisa. Internet podpowiedział mu wczoraj coś bardzo mądrego. Kazał Davidowi
się nie ruszać, czego on grzecznie posłuchał, bardziej spięty niż on, a potem
wstał, by przynieść poduszkę i podłożyć ją sobie pod kolana. Tak, było lepiej.
Nie za bardzo
uważał na lekcjach biologii. Nie starał się na żadnym przedmiocie, szczególnie
matematyce, w której tak cierpliwie pomagał mu teraz David. Lekcjami
dotyczącymi anatomii mężczyzny, ale również kobiety był jednak mocno
zainteresowany. Dlatego wiedział, dlaczego mężczyźni mają sutki i jak nazywa
się to najwrażliwsze miejsce na ciele, gdzie napletek łączy się ze skórą
penisa. Wędzidełko. Wiedział też, że uciskając miejsce pomiędzy moszną, a
odbytem można opóźnić wytrysk. Przetestował to na sobie. Miał Internet, więc
przeczytał wiele rzeczy, widział wiele rzeczy. Teraz chciał zrobić wiele z tych
rzeczy. Może nie wszystkie od razu.
– Co chcesz
zrobić? – spytał David. Z zażenowaniem przyglądał się, jak jego członek budzi
się z snu.
Z tej perspektywy
widział odrosty na czerwonej czuprynie Iana, jego długie rzęsy, drobny nos i
język, który musnął właśnie koniuszek penisa. Pod palcami, które trzymał na
udzie Davida, poczuł, jak jego mięśnie się kurczą.
– Nie wiem –
przyznał szczerze. Masował jego uda, podbrzusze i jądra. Było wiele możliwości.
Wsunął do ust
tylko żołądź. Zaskoczony David coś tam cicho szepnął. Pewnie nic składnego. Wsunął
go głębiej i uwalniał kilka razy. Chciał znaleźć to miejsce, gdzie było już
dość. Też chciał mieć z tego satysfakcję. Zmrużył oczy, gdy David wreszcie
odważył się dotknąć jego włosów. Tak, tutaj było dobrze. Starał się ssać penisa
delikatnie, jednocześnie pieszcząc wędzidełko. Dawkował to, chciał czuć, jak
zmienia się pod wpływem jego działań. Wypuścił na chwilę penisa z ust,
podtrzymują go dłonią. Obrysował palcem obsuniętą skórę, spod której wysunęła
się żołędzi. Penis błyszczał do jego śliny. Jej nitka wciąż łączyła go z jego
wargami. Chwycił znów miedzy wargi czubek penisa i zaczął lizać żołądź
kulistymi ruchami. Skupił się na tym. To wydawało się podobać Davidowi. Stał
grzecznie przyklejony do ściany i posapywał ciężko. Ian przerywał co jakiś czas,
by trochę się z nim podrażnić. Całował członek, lizał go od spodu po całej
długości, dmuchał na niego.
– Starczy… – wysapał
David, próbując odciągnąć go od siebie rozedrganą dłonią, która nie chciała go
słuchać.
Chciał mu zrobić,
jak najlepiej, ale pokazowe dojście w ustach to było za dużo dla Iana. Jedną
dłonią zaczął więc pieścić jądra Davida, a drugą stymulować okolice wędzidełka.
– Już… Dochodzę…
David pokazowo
zjechał plecami po ścianie, by usiąść na podłodze. Wydawał się bardzo zmęczony,
jego policzki były czerwone, a przecież nie on się teraz napracował. Orgazm
sprawił, że jego twarz stała się jeszcze ponętniejsza.
– Czuję… – prychnął
z opóźnieniem Ian.
Zastanawiał się
chwilę, co powinien zrobić ze spermą na dłoni. Tą na jego ciele się nie
przejmował. Miał jednak wszystko przygotowane. Wyciągnął się, by sięgnąć po
kartonik z chusteczkami, który stał przy łóżku. Był z siebie dumny. Również
podniecony i niezaspokojony. Na szczęście penis Davida ani myślał opaść.
Chłopak już oprzytomniał, wziął głęboki wdech i patrzył się na Ian ponad szkłami
okularów. Miał na sobie tylko je i zegarek.
– To już wiesz,
czego chcesz? – spytał Ian.
David pokiwał
głową.
– Tak, chcę cię
przerżnąć.
– Jakie to
prymitywne! – zachichotał.
Wspiął się na łóżko
i położył na brzuchu. Podciągnął trochę jedną nogę i chwycił się za pośladek.
– No to chodź.
Z policzkiem
przyciśniętym do pościeli patrzył się na zegarek na nadgarstku Davida. Ściskał
jego dłoń, spletli razem palce. Drugą dłoń David miał bardzo zajętą. Ian sapnął
zadowolony. Miejsce zaraz przy wejściu było najlepsze.
– Nie musisz ich
głęboko wsadzać, ale rozsuń – sapnął. – Wypełnij mnie dokładnie, rozciągnij.
Po płytkiej
palcówce gładko jak kot prężący się po drzemce uniósł się lekko bardziej na
kolana. Wszystkie bodźce dochodzące spoza ci małego, prywatnego kręgu zdawały
się słabsze. Nie zauważył nawet, kiedy zaczął padać deszcz, nie słyszał go, mimo
że oka były otwarte. Za to czuł wyraźnie, jak kropla żelu spływa mu między
pośladkami, aż do jąder. Nie umiał powiedzieć, czy była zimna, a może gorąca. Zacisnął
powieki, w kącikach których zebrały mu się łzy i palce na pościeli, gdy penis
zaczął się w niego wsuwać. Może dlatego że doznanie było tak nienaturalne, było
jednocześnie tak świetne, jak z przejazdem kolejką górską. Krzyczysz ze strachu
i radości jednocześnie. Masz nadzieję, że może ten zjazd w dół będzie ostatnim,
a jednocześnie tego nie chcesz najbardziej. Nie możesz ustać na prostych
nogach, gdy już wypuszczą cię z wagonika, ale i tak zaraz biegniesz po kolejny
bilet.
Parki rozrywki
były super. Seks był super. Każde pchnięcie bioder Davida było boskie. Zupełnie
do siebie nie pasowali i pasowali jednocześnie. Ian przeczesał swoje czerwone
włosy od karku po czubek głowy. Pod zaciśniętymi powiekami widział obraz fiuta
Davida, któremu dawał rozkosz, a teraz on odwzajemniał się tym samym. Seks był
boski, jeśli dwoje ludzi chciało się tak samo mocno i tak samo się szanowało.
– Już… już… już…
Sperma po prostu z
niego trysnęła. Nie przejmował się tym, by sięgnąć do swojego penisa dłonią. Po
prostu się stało. Łzy spłynęły mu po policzkach. Pot, cały był spocony. David
zaraz położył się obok niego. Wyrzucił wcześnie prezerwatywę. Ian nie
zarejestrował, kiedy skończył. Czy był wtedy w nim, czy może musiał skończył
ręką? Kiedy to było? Czy minęły długie minuty, czy sekundy? Wszystko mu się tak
bosko rozmazywało. Przekręcił się na bok. Uśmiechnął się, gdy oplotło go ramię
Davida. On też był mokry od potu. Bransoleta zegarka błyszczała mu na
nadgarstku.
– Możesz jeszcze
raz? – spytał.
– Mogę jeszcze
dużo razy.
Hej. Rozdział rewelacja, byli w nim prawie wszyscy, co mnie bardzo cieszy . Ach ten nasz Andy , co do sytuacji w sklepie to faktycznie pomyślałam sobie ,że to jakieś synchroniczne spotkanie gejów :), ale coś czuję ,że ten ostatni klient był jednak najważniejszy :) i ten kwiatek ( mam serduszka w oczach) chociaż założeniem jest seks to coś mi się wydaje ,że to wcale nie będzie takie proste :) za to u Davida i Iana było gorąco jak cholera :) czekam na następny rozdział z niecierpliwością pozdrawiam w.
OdpowiedzUsuńPrzemyślenia Andy'ego dodałam, bo tak... taki przypadek był trochę mało możliwy. Zupełnie jak z polskich komedii romantycznych - ludzie spotykają się co chwilę w Warszawie, gdzie mieszka poand 1 mln ludzi... xd. Oczywiście, że nie będzie proste! ;) Dzięki i pozdrawiam!
Usuń