niedziela, 1 maja 2022

EROS/SORE - ROZDZIAŁ 30 - Uważaj

 Shane zajęty owijaniem folią formy z risotto i miski z sałatką, żeby włożyć je do lodówki, na początku nawet nie zwrócił uwagi na dzwoniący telefon. Dopiero po chwili dźwięk przetworzony na sygnał elektryczny dotarł do odpowiednich komórek jego mózgu. Zamknął lodówkę i chwycił za komórkę, która leżała na kuchennym blacie. Odebrał.

– Halo? – spytał, gdy nic nie usłyszał. Odpowiedziała mu cisza.

Spojrzał na telefon. Nikt na niego nie dzwonił. Nie miał też żadnych nieodebranych połączeń. Po chwili melodyjka rozległa się w mieszkaniu znowu. Z salonu. Shane palnął się dłonią w głowę. Miał trzy telefony komórkowe. Oprócz prywatnego, który teraz znów położył na blacie, jeszcze ten, na który dzwonili jego pacjenci i jeszcze jeden, który on w myślach nazywał telefonem ruchania. I to był ten ostatni. Zupełnie o nim zapomniał. Dziwne, że jeszcze się nie wyładował. Dobrze, że Martin jednak miał wrócić później, niż to rano zapowiadał, pomyślał.

Przeszedł do salonu, żeby odebrać. Spojrzał na ekran staromodnego telefonu, który miał nawet klawisze, dlatego bateria tyle trzymała. Tyron. Odetchnął głęboko i odebrał. Przyłożył telefon do ucha.

– Pączku, co tak długo? Dwa razy musiałem dzwonić. Robiłeś coś?

Shane nie wyczytał z jego głosu, czy to już miało jakiś podtekst. Lubił Tyrona, bo był po trzydziestce i obaj traktowali tą znajomość tak samo. Tyron nie był typem szukającego związku, a Shane zrezygnował z tego już dawno. Mężczyzna miał też doświadczonie, więc mógł sobie z nim pozwolić na zabawy, przy których do partnera trzeba mieć zaufanie, że ten wyczuje, gdzie jest granica i nic mu w trakcie nie odwali, gdy już przejął całkowitą kontrolę nad tobą. Na szybkie numerki za to umawiał się głównie przez Internet z napalonymi, zwykle młodszymi mężczyznami. To ich kilka razy wciągu ich odnowionej znajomości minął w progu jego domku, do którego się wpraszał jak na własne włości, Martin. Nie szczędził mu wtedy uszczypliwych komentarzy o tym, że pieprzy się z dzieciarnią. Jako ojciec pary nastolatków miał prawo być bardziej zniesmaczony, ale Shane aż takich młodych nie ruszał. No, może raz mu się zdarzyło. Siedemnastoletni dzieciak chciał sprawdzić, czy naprawdę leci na facetów, bo, gdy oglądał pornosy, bardziej jego wzrok przyciągał spocony tyłek faceta, niż skaczące, silikonowe cycki aktorki. Tego wieczoru dostał potwierdzenie, że jego podejrzenia były słuszne. O tym Martin nigdy się nie dowie, jak i o wielu innych rzeczach. Miał tam jakieś blade pojęcie, że studia nie były dla Shane’a czasem chluby, ale szczegółami lekarz nie zamierzał go obdarzać. Nawet zarysami tych szczegółów. W sprawie istnienia Tyrona też nie zamierzał go oświecać.

– No – odparł jedynie. – Chcesz czegoś?

Usłyszał śmiech po drugiej stronie.

– Jakiś naburmuszony jesteś. Czyżby niedoruchany?

Shane przewrócił oczami. Czasami śmieszyły go te słabe teksty Tyrona, który na szczęście podchodził do tej znajomości bardzo luźno, ale nie dzisiaj.

– Chciałeś czegoś? – spytał z naciskiem.

– No nie jeż się tak. – Zaśmiał się mężczyzna. – Byłem na robocie w twojej okolicy. Wpaść do ciebie? Mam jeszcze na sobie kombinezon umorusany farbą. Możemy się zabawić w jakąś scenę żywcem wyjętą z pornola.

Kąciki ust Shane’a uniosły się do góry. Dziecinność mężczyzny zawsze go rozbrajała. Na dłuższą metę musiała być męcząca, ale on nigdy nie chciał się o tym przekonać.

– Nie – odparł prosto. – Tyron, słuchaj, kończę to. Nie dzwoń do mnie więcej i tak nie odbiorę.

– No dobra – odparł po chwili mężczyzna lekko zaskoczony, ale nie zły. – Powiesz mi dlaczego? Są dwie opcje. Albo złapałeś jakiegoś strasznego syfa od jakiejś brudnej kuśki albo się z kimś spiknąłeś na poważnie. Stawiam na to drugie.

– Dzięki za tę wiarę we mnie – prychnął Shane. Dlaczego wszyscy zapominali o tym, że był lekarzem? – Tak, mam kogoś. Nie będę się z tobą więcej spotykał.

– Hm, jedna dupa z kajetu do wykreślenia – zaśmiał się Tyron. – To, słońce, życzę ci szczęścia. Mam nadzieję, że wam się uda. Potrzebujesz tego. Niekiedy prze tą twoją markotną minkę, miałem ochotę cię przytulić, ale jakoś udawało mi się powstrzymać.

– Taa, też mam nadzieję – przyznał lekarz. – To do nieusłyszenia, Tyron.

– Trochę będę tęsknił za twoją chętną dupcią, ale mówi się trudno. Powodzenia.

Mężczyzna się rozłączył. Zawsze był bezproblemowy. Za to go lubił. Shane popatrzył z zastanowieniem na telefon. Mógł po prostu zrezygnować z abonamentu. To też postanowił zrobić, ale teraz otworzył telefon, wyciągnął kartę i ją załamał. Wszystko wyrzucił do kosza na śmieci. Pomyślał jeszcze o jednym. W salonie na małym stoliczku trzymał laptopa. Włączył go i zalogował się na strony, który tylko głupi i bardzo naiwny nazwałby „randkowymi”. Zalała go fala wiadomości. Większość była po prostu wulgarna, no i ta ogromna ilość zdjęć kutasów. Duże, małe, jasne, ciemne, obrzezane, dziwnie wykrzywione, żylaste… Do wyboru, do koloru. Shane zaśmiał się do ekranu, a potem na pierwszej stronie zaczął w swoich ustawieniach szukać informacji o tym, jak usunąć konto. Musiał to zrobić kilka razy. W końcu usunął też maila, którego miał przypisanego do tych profili. Nie potrzebował już tego wszystkiego.

Zamknął klapę laptopa. Westchnął ciężko, uśmiechając się do siebie. Puszczał się i to często. Jakoś potrafił otrzepać się z szamba, do którego wskoczył na studiach, uwolnić się od alkoholu i tabletek, ale seksu nigdy nie umiał sobie odpuścić. Potrzebował czegoś, żeby się wyładować i zwyczajnie lubił być pieprzonym. Znów uśmiechnął się głupio. Cień jego głowy poruszał się na srebrnej klapie komputera. Martin nie miał pojęcia.

Może to i dobrze, że przed chwilą zadzwonił z informacją, że dzisiaj wróci później. Po kłótni z ojcem intensywnie coś załatwiał. Wiedział, że stary spróbuje go udupić w środowisku, miał przecież znajomości nawet w izbie adwokackiej, ale on też miał i właśnie je wykorzystywał. Dzisiaj spotkał się z kolegą ze studiów. Miał wrócić na późniejszy obiad, ale zadzwonił, że postanowili iść do baru, powspominać dawne czasy przy piwie. Zaprosił nawet Shane’a, ale ten nie miał za bardzo ochoty spotykać się z gościem, którego nigdy nie widział na oczy. Zawiódł się, bo mieli zjeść razem z Martinem obiad, który przygotował podczas przerwy w pracy, ale teraz uznał, że może lepiej się stało. Całkowicie zapomniał o Tyronie i innych typkach, z którymi umawiał się na niezobowiązujący seks. Liczył się tylko Martin. Zawsze tak było, jakkolwiek nie próbował z tym walczyć, ale teraz naprawdę należał do niego. Nie czuł żalu, usuwając dowody tego, jaką był szmatą przez ostanie lata. Nie będzie tęsknił za tymi krzywymi chujami, większość nawet mu się nie podobała.

Nie miał pomysłu, jak zorganizować sobie resztę wieczoru. Dom był wysprzątany, lodówka pełna. Nie miał ochoty na czytanie. Martin pewnie przyjdzie późno nawalony i po prostu walnie się spać. Nie miał co liczyć na numerek, a szkoda, bo nie pieprzyli się za często. Było ciężej, gdy mu zależało na tym, kto mu wsadza. Wstydził się bardziej niż przy jakimś facecie z neta, którego imienia pewnie nie zapamięta, czy chociażby Tyronem. I nie chciał pokazać się Martinowi w całej swojej suczej okazałości. Nie wyrażał więc głośno swoich pragnień. Martin dobrze pieprzył, ale mógłby częściej. Pytanie tylko, czy chciał.

Wstał od stolika i usiadł na kanapie, by włączyć telewizję i może znaleźć jakiś znośny film. Jego myśli popłynęły oczywiście w jednym kierunku. Wszystko przez ten telefon Tyrona. Z Martinem pieprzyli się raz w łóżku, raz tutaj. I jeszcze ten niezapomniany raz na małżeńskim łóżku. Prawnik nie miał oporów przed byciem z facetem. Nie miał ich raczej nigdy, w końcu w liceum posuwał tego dzieciaka, który teraz ponoć jest wielką gwiazdą, a Shane nawet go nie kojarzył. Może przez to, że wolał Jazz. Gdy się o tym dowiedział, raz, że był w szoku. Dwa, że był także zły. Pierwszą jego myślą było dziecinne „Skoro jego mogłeś posuwać, to mnie też”. Szybko zniknęła. Wiedział bardzo dobrze, że taka relacja między nim i Martinem w liceum, by nie przetrwała. On był pedałem i już wtedy miał tego pełną świadomość. Do tego pochodził z przeciętnej rodziny, nie miał za wiele do stracenia, nie czuł też presji. Sytuacja Martina była zupełnie inna. Ostatnio, gdy ten powiedział mu prawdę o swoim ojcu, wszystko stało się dla Shane’a jeszcze bardziej klarowne. Nawet duża liczba dziewczyn, z którymi kręcił w liceum, się w to wpisywała. Martin z batem ojca na głową starał się być synem, jakiego staruch oczekiwał. Kipiał męskością i pewnością siebie. Był kapitanem drużyny, wyrywał cheerleaderki. Gdyby coś narodziło się między nimi, to Martin starałby się za wszelką cenę utrzymać to w tajemnicy, a w końcu by pękł, zostawiając Shane’a na lodzie. I on doskonale o tym wtedy wiedział. Shane nie był na niego zły. W duchu dziękował mu za to, że nie uległ jego proszącemu spojrzeniu. Skończyłoby się to tylko większym cierpieniem dla ich obu.

Teraz byli już tylko dla siebie. Martin okazał się bardziej oddanym kochankiem, niż można było przypuszczać. Wracał codziennie na późny obiad, by zjeść go Shane’m, zamiast kupić sobie lunch w pracy. Zadowalał się tam zwykłą kanapką. Chodził do sklepu, nawet z Shane’m. Mył naczynia. Raz byli nawet na kręglach. Nie miał nic przeciwko upublicznieniu ich związku. Był już dawno dorosłym mężczyzną, podjął swoje decyzje. Nawet wracali po tamtym wypadzie za ręce do domu i to Shane czuł większy dyskomfort. Dawno nie miał z nikim tak bliskiej relacji. Dawał się posuwać obcym facetom, ale nie chodził z nimi za rękę po parku, ani po supermarkecie na zakupy. Martin naprawdę się starał i czerpał niesamowitą radość z bycia razem. To było widać jak na dłoni, ale pieprzyli się tylko dwa razy. I jeszcze trzeci, na małżeńskim łóżku byłego państwa Stormare. Shane mógł żyć bez seksu. Z Martinem mógł żyć nawet o chlebie i wodzie na wysypisku śmieci, i tak byłby przeszczęśliwy. Tylko najnaturalniej w świecie brakowało mu ruchania. Tak go stworzyła natura, że lubił mieć pałę w dupie dość często. Tylko jakoś nie mógł się przemóc, żeby powiedzieć to Martinowi.

Resztę dnia spędził na oglądaniu telewizji i sprzątaniu, chociaż mieszkanie aż lśniło. Wziął ciepłą kąpiel, podczas której trochę sobie ulżył. Po tym zrobiło mu się jeszcze gorzej. Nie ogolił się, bo mu się nie chciało. Po dwudziestej trzeciej położył się spać. Dość długo obracał się z boku na bok, ale w końcu sen nadszedł.

Obudziło go uczucie strasznego ucisku w klatce piersiowej. Jakby ktoś na nim usiadł. Jakiś kawał bydlaka. Nie miał zawału, tylko się dusił. Ktoś zasłaniał mu usta i nos dłonią. I wcale mu się to nie śniło, bo taka myśl pojawiła mu się najpierw w głowie. Łyknął gwałtownie powietrze, jak ryba wyciągnięta z wody, gdy tylko ucisk zniknął.

– Ja… pierdolę – wysapał.

Przestraszył się tak przez całkowite zaskoczenia. Tak naprawdę wszystko trwało może kilka sekund. Usiadł na łóżku.

– Mówiłem, żebyś zamykał drzwi – przypomniał mu Martin. Siedział na skraju materaca wciąż w pełnym garniturze. – To mogłem nie być ja.

– Martin, kurwa. Najebałeś się?

– Wypiłem tylko trzy piwa, a to znacznie za mało, żeby chociaż zaczęło mi szumieć w głowie – odparł mężczyzna. Rzeczywiście nie wyglądał na pijanego. – Shane, ja nie żartowałem, mówiąc, że stary będzie próbował się do ciebie dobrać.

– I co? Skarbówka albo sanepid zaatakuje mnie w nocy? – parsknął lekarz.

Nawet nie był zły na Martina. Lubił uczucie dominacji, czasami nawet upokorzenia. Byłby wdzięczny, gdyby ten tylko inaczej zaatakował go podczas snu. Do takich rzeczy dzieliła ich jednak jeszcze długa droga. Martin klepnął go lekko w niedogolony policzek. Przydługie, niemal czarne włosy, opadły mu na czoło. Wyglądał jak niegrzeczny chłopiec, któremu pojawił się już zarost na brodzie i policzkach. Wstał z łóżka, żeby ściągnąć marynarkę. Jak zwykle rzucił ją na fotel, a tak jak zwykle zsunęła się z oparcia i spadła na podłogę. Mężczyzna sapnął, dając wyraz swojej frustracji, ale jednak ją podniósł. Tym razem schował ją w szafie. Obrócił się i oparł plecami o drzwi. Założył ręce na piersi. Shane zaświecił lampkę, żeby widzieć go lepiej. Kochałby go pewnie, nawet gdyby był brzydki albo misiowaty, ale tak nie było. Martin mógłby swoją facjatą reklamować kremy do golenia. Ciałem zresztą też, choć tak naprawdę golił tylko pachy. Teraz po prostu gapili się na siebie. Shane przemógł się w sobie i zrobił to, czego pragnął. Podszedł do niego, by zaraz uklęknąć. Rozpiął mu skórzany pasek, a potem guzik i zamek błyskawiczny. Zsunął mu spodnie wraz z czarną, mocno okalającą sporą wypukłość, bielizną do połowy ud. Chciał chwycić jego na szczęście spory członek, ale Martin trzepnął go w dłoń. Sam zaczął się masturbować. Shane wędrował wzrokiem do jego przystojnej, dziwnie spokojnej twarzy, do penisa, który stymulowany zaczynał rosnąć. Dłuższą chwilę zajęło główce wysunięcie się spod napletka. Martin wolną dłonią rozpiął sobie trzy pierwsze guziki czarnej koszuli. Nie miał krawata. Często, chyba umyślnie, torturował tak Shane’a, gdy przychodził do niego tylko, by wyżerać mu solone chipsy. Jak pies pilnujący swojego gnata, wciąż wpraszał się do jego życia, do jego domu, nie dając mu nic w zamian. Tylko czasami rozpinał górne guziki koszuli. Obdarzał go łaską. Może dlatego na Shane’a teraz ten gest zadziałał tak mocno. Zapomniał przełykać, więc jego usta były pełne śliny. Chwycił Martina za dłoń i przycisnął ją do jego uda, przykrywając własną dłonią. Obrócił parę razy głowę, słysząc przy tym trzeszczenia w karku. Kiedy mu się chciało, to mógł wiele. Teraz chciało mu się wybitnie.

Nie zamierzał go kończyć. Chciał tylko poczuć jego pokaźnego na szczęście fiuta w sobie, jak najwięcej razy, w jak największej liczbie konfiguracji. Chciał mu też pokazać, że może dać mu rzeczy, których pewnie nigdy nie doświadczył. Bo czy zawsze idealna Skyler w koronkowej garsonce potrafiła wziąć całą pałę, aż czując na wargach ciemne włosy, które wąskim paskiem od krocza pięły się do pępka? Niech Martin wreszcie zacznie go mocniej pożądać. Pożądać pieprzenia go, jak najgłębiej i jak najmocniej. Jak najczęściej. Niech wreszcie ta ściana między nimi pęknie.

Ucałował główkę, a potem zaczął go brać. Nawet oczy nie zaczęły mu łzawić. Gorący i sztywny dociskał jego język do dna jamy ustnej. Zatrzymał się gdzieś w połowie. Martin nie chwycił go za włosy. Mógł, Shane nie miałby nic przeciwko. Słyszał jego posapywania. Dłoń, którą ściskał, wydawała się gorętsza, a nawet spocona. Wziął głębszy wdech przez nos, żeby dać płucom zapas tlenu. Wsunął go mozolnie głębiej, za zęby, aż do gardła. Organizm się sprzeciwiał, działał instynktownie. Pała w gardle nie była niczym naturalnym. Dławił się i nie mógł zaczerpnąć powietrza, ale uśmiechnąłby się, gdyby tylko mógł. Czuł włosy łonowe Martina drażniące nos. W kącik oczu, pewnie przekrwionych, zebrały mu się łzy. Wytrzymał jeszcze dłuższą chwilę delektując się tym nieprzyjemnym stanem, bo ludzie są głupi. Niektórzy, jak on, na tyle, że czują się dumni z tego, że mogą połknąć całego fiuta i ich własny im od tego sztywnieje. W końcu musiał dać za wygraną, chociaż chciał go mieć w ustach dłużej. Zaczął odsuwać głowę, ale nagle poczuł, jak duża dłoń dociska się do jego potylicy, by przycisnąć jego głowę do swojego podbrzusza. Zaparł się instynktownie rękami, ale jakimś cudem łyknął też trochę powietrza.

– Obrzydliwy dźwięk… – jęknął Martin.

Shane się dławił. W końcu prawnik był na tyle łaskawy, by szarpnąć go za włosy. Syknął, gdy poczuł zęby ocierające się o jego fiuta. Shane usiadł na łydkach i chwycił się za brzuch. Nitka gęstej śliny spłynęła z jego zaczerwienionych warg na podłogę. Odkaszlnął, plując na własny podbródek. Obtarł się dłonią.

– Chyba wyrwałeś mi trochę kłaków – parsknął. Odkaszlnął jeszcze raz.

Popatrzył w górę na twarz Martina, który mrużył niemal czarne oczy. Aż wwiercał się w niego tym dziwnie zimnym spojrzeniem. Oddychał jednak ciężko. Chyba był podniecony i rozsierdzony jednocześnie.

– Ile kutasów musiałeś obrobić, żeby stać się taką umiejętną suką? – spytał.

Shane zamrugał zdziwiony pytaniem. Uśmiechnął się, maskując lekką, budzącą się w nim obawę.

– Wkurwia cię to?

Martin nie odpowiedział, tylko kiwnął głową, wskazując łóżko. Shane spał z nagim torsem, więc tylko zsunął spodnie dresowe i rzucił je na podłogę. Obciąganie go podnieciło, ale jego fiut musi poczekać. Dzisiaj mógł być ten dzień. Martin był trochę pijany, trochę wkurwiony i napalony. Dobra mieszanka. Shane siadł na łóżku i czekał. Jego kochanek rozpiął do końca koszulę, ale jej nie ściągnął.

– Jesteś najszczęśliwszą suczką na świecie, co nie? – spytał.

– No – Shane zgodził się od razu.

Uwielbiał wielkich, umięśnionych facetów. Samczych, ale nie owłosionych jak niedźwiedzie. Kochał wulgarny seks, ale nie prostactwo. W Internecie trudno było znaleźć takiego człowieka. Ktoś albo był mięśniakiem, bo pakował całe dnie na siłowni, gapiąc się obsesyjnie na swoje odbicie w lustrze i żarł sterydy, które robiły z jego mózgu papkę, albo był zahukanym, ale inteligentnym, nerdem z korpo, który chodził na terapię grupową, bo matka wciąż wybierała mu koszule. Albo dobrze pieprzyli albo dobrze się z nimi gadało. W końcu wybierał tych pierwszych, a później czuł się jak wydmuszka.

– Chyba już ci to mówiłem, ale te kolczyki są strasznie pedalskie – parsknął niespodziewanie Martin.

– Mówiłeś – potwierdził rozbawiony lekarz, sięgając do swojego ucha.

– Kupię ci nowe na rocznicę.

– Rocz… – zaczął, ale nie Martin nie dał mu okazji skończyć.

Shane pchnięty wylądował na boku, a potem podciągnął się sam na środek łóżka i położył na brzuchu. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, czy zareagować, poczuł wdzierające się w niego palce. Martin nawet ich nie poślinił.

– Tam myślałem – mruknął prawnik. – Nudziło ci się dzisiaj beze mnie, co nie? Wiesz, często bierzesz dziwnie długie prysznice. A dziwniejsze jest to, że nawet sobie wtedy nie trzepiesz.

– Trzepię – zaprzeczył Shane. – Nie dojdę tylko od palców w dupie. Aż taką suką nie jestem.

Syknął, gdy Martin wyszarpnął z niego palce. Za chwilę wróciły, już nawilżone.

– Ale masz tam coś jak punkt G?

– Punkt G mężczyzny jest jakieś sześć centymetrów od wejścia, tam gdzie prostata. Jako ciekawostkę medyczną dodam, że stymulacja prostaty przez masowanie chroni przed jej rozrostem.

– A z palcem w dupie na badaniu lekarskim można dostać erekcji – parsknął prawnik, chyba nawiązując do własnych doświadczeń. Lekki stan upojenia dawał wreszcie o sobie znać. – Ty, a od zbyt częstego rozciągania dużą pałą nie dostaje się żylaków?

– Ja pierdolę, Martin – syknął Shane. – Znalazł się, posiadacz maczugi.

– Ty tu jesteś lekarzem – skwitował Martin.

Jedną ręką zaczął gładzić go po plecach, a drugą przeprowadzał rekonesans w jego tyłku. Shane podciągnął jedną nogę, rozpłaszczając się bardziej na łóżku. Było mu dobrze. Chciał się zaśmiać, ale tylko wypuścił płuc powietrze z głośnym pomrukiem.

– Tu, tu, tu… Tu mi rób – sapnął.

To było to miejsce. Każdy facet powinien choć raz wsadzić sobie palce w dupę. To poszerzało perspektywę. Nawet Andy przyznał, że kiedy pierwszy raz jego była żona go zapięła od tyłu, to sam sobie uświadomił, że nie wystarczy wsadzić fiuta w cipkę, żeby kobieta wiła się z rokoszy. Tak było tylko na pornosach. Trzeba się postarać dla drugiej osoby. Od tej pory bardziej się starał. Nie rozwiedli się więc na pewno przez słabe pożycie, tylko przez to, że Andy był dupą wołową. Ta myśl tylko szybko mignęła mu w głowie. Skupiony był na Martinie. Zawsze był skupiony tylko na nim.

– Tu? – mruknął prawnik, dociskając mocniej palce. Widział, jak łopatki Shane’a się poruszają, plecy wyginają, a palce zginają.

– Tak, tu – jęknął Shane. – Teraz masz dwie opcje do wyboru. Albo ruszysz się po lubrykant i wsadzisz mi swojego śliskiego chuja, dokładając palce, albo obliżę ci go jeszcze raz i wsadzisz go na raz. I nie kieruj się rozsądkiem, tylko instynktem.

– No to chodź.

Martin na chwilę zostawił jego tyłek, żeby rozebrać się do końca. Koszulę ściągał ostentacyjnie wolno.

– Już tak nie szpanuj – parsknął tylko Shane, jednak nie odmówił sobie długiego oglądnięcia tego bosko wyrzeźbionego brzucha. – Taki czerwony, że zaraz puści parę – skomentowała nabrzmiałą pałę, którą miał już przed swoim nosem.

Oblizał ją, a potem dał sobie sekundę na zastanowienie.

– Trzymaj – rozkazał Martinowi. Sam ją sobie wsadzi.

Martin chciał go pocałować, gdy ich twarze znalazły się na jednej wysokości. Zakrył mu jednak usta dłonią. To nie czułości teraz pragnął. Zacisnął oczy, gdy poczuł, jak główka rozpycha jego wejście. Uwielbiał uczucie rozciąganie, ale to było jeszcze za płytko. Przytrzymał się ramienia Martina. Wziął głębszy oddech i opadł bardziej i jeszcze bardziej, aż na nim usiadł. Czuł rozciąganie i pieczenie, a przez to przyjemność. Oczy na chwilę zawędrowały mu gdzieś do środka głowy.

– Boli?

– Tak… – sapnął. – I tak mi dobrze… A teraz wykombinuj, jak nas przewalić na łóżko, tak aby nie wyciągać twojej pały ze mnie, a potem mnie pieprz. Już wiesz gdzie.

Martin odetchnął głębiej. To nieznośne uczucie ciasnoty i sam fakt, że Shane tak bardzo go chciał, były boskim doświadczeniem. Nie chciał sobie jednak złamać kutasa, chociaż ponoć to niemożliwe, więc wyszarpnął z tej ciasnej dupci, zrzucając przy tym z siebie Shane’a, który tylko jęknął niezadowolony, ale bynajmniej nie zły. Lekarz, dobrze wyczuwając sytuację, przekręcił się na brzuch i zaraz poczuł dłoń na karku dociskającą go do pościeli i fiuta penetrującego go bez litości. Wdarł się w niego mimo oporu, a potem zaczął posuwać.

– Skrzypi… – parsknął w pewnym momencie, mając na myśli łóżko. – O, tam, tam…

Martin sam się dobie dziwił, że miał sobie tyle stanowczości. I dziwne pokłady prymitywnej brutalności. Obaj byli jednak zadowoleni, więc musiało być okej. Jak miało być „tam”, to niech tak będzie, pomyślał. Wbił się mocniej w wypięty tyłek lekarza, wciąż ręką dociskając jego twarz do pościeli. Shane doszedł, nawet nie potrzebując innej stymulacji niż ta, którą zapewniał mu fiut Martina. Jęknął zadowolony, zszedł z niego jakiś wieli ciężar. Z przyjemnością dawał się dalej posuwać, chcąc czerpać jak najwięcej z tego boskiego uczucia rozpierania.

– Mogę… w tobie? – wysapał Martin.

Shane uśmiechnął się, na ile mógł z policzkiem dociśniętym do pościeli. Skyler dobrze go wytresowała. Martin po pijaku mu się kiedyś żalił, że żonka panicznie boi się kolejnej ciąży. Mimo że brała tabletki, chciała prezerwatyw, albo żeby chociaż nie kończył w niej. Shane zamierzał go za to rozpuścić.

– Możesz wszystko – odparł.

Nawet nie musisz pytać, dodał w myślach. Byłoby nawet lepiej, gdybyś nie pytał. Poczuł jeszcze jedno, mocniejsze pchnięcie, a potem wilgotne ciepło w tyłku. Martin uwalił się na niego zmęczony i zadowolony, zaraz przekręcił się na bok, tak aby mogli na siebie patrzeć. Gdy jeszcze ochłonął, sięgnął dłonią do kolczyka lekarza, żeby pobawić się jego uchem. Wiedział już, że były wrażliwe, nie tak jak jego dupa oczywiście. Shane posłał mu uśmiech i sięgnął jeszcze za siebie, aby wsunąć trzy palce w swój tyłek. Chciał poczuć, jaki jest rozwarty i spermę Martina na palcach. Piekło go, ale nie tak, żeby musiał coś z tym robić. Miał w łazience odpowiednie maści, ale o tym Martin też nie musiał wiedzieć. Obtarł palce o pośladek.

– Pójdziemy pod prysznic? – spytał Martin.

– No… Ale poleżmy jeszcze trochę.

Martin przekręcił się na plecy, tak aby mieć poduszkę pod głową. Pociągnął Shane’a, bo ten tracił całą tą swoją wulgarną bezczelność, jak tylko fiut opuszczał jego dupę. Krygował się jak nastolatek. Ułożył jednak głowę na jego ramieniu, uznając, że to lepsza poduszka i zaczął dłonią głaskać wyrzeźbiony brzuch prawnika.

– A wpierdalasz tylko chipsy i żłopiesz browce – wyartykułował swoje myśli.

– Tylko u ciebie – odparł Martin. – Wiesz, jak trudno jest to utrzymać? Jak zaczynasz za dużo żreć, to tłuszcz od razu odkłada się na brzuchu. Wyciskam siódme poty na siłowni dla siebie, bo jak wielokrotnie zauważyłeś, lubię popadać w samozachwyt, i dla ciebie, bo cię to tak jara.

– Już ci to kiedyś mówiłem, ale masz boskie ciało, boskiego kutasa… – zaśmiał się Shane. – I charakter w sumie też.

Dla ciebie. Shane powtórzył w myślach dwa słowa. Rzadko ktoś robił coś dla niego. Martin się nawet dla niego rozwodził. Mógł mu wybaczyć, że po tylu latach. Wcześniej i tak skończyłoby się fatalnie.

– Co do charakterów – podjął Martin, a jego głos stracił już ten lekki ton po orgazmie. – Ja mówiłem serio wcześniej. Uważaj. Mój stary jest naprawdę popierdolony, co już powinieneś wiedzieć po tym, co ci powiedziałem. Nie wiem tak naprawdę, do czego jest zdolny.

Shane spojrzał na niego uważniej.

– Ty mówisz serio – zdumiał się. – Naprawdę mógłby kogoś nasłać? A jakby się wydało? Jakiego kariera by się skończyła.

Martin prychnął pod nosem.

– Świetnie opiekujesz się trzęsącymi staruszkami, ale o pewnych sprawach nie masz po prostu zielonego pojęcia, czego ci nawet zazdroszczę. Mówię poważnie, oglądaj się za siebie.

***

Andy zgasił papierosa pod butem. Patrzył na niego przez chwilę, a potem wrócił do obserwowania okien na pierwszym piętrze domu, w którym gościł wielokrotnie. Światło wciąż było włączone. Wiedział, że w końcu będzie musiał oddać dług. Stary Stormare, dając mu pieniądze, wiedział zaś, że nigdy nie odzyska tej gotówki z naddatkiem. Nawet tego nie chciał. Miał go przez to teraz na smyczy. Jego dom, sklep, a nawet jego serce. Andy już przez opiekę społeczną nie był uznawany za dobry materiał na ojca, najwyżej poniżej średniej, ale jeszcze znośnie. Jeśli straci źródło dochodu, straci córkę. Był w patowej sytuacji, przynajmniej tak próbował usprawiedliwić to, co miał zrobić swojemu chyba jedynemu przyjacielowi, który się na niego nie wypiął. Po prostu musiał. 

2 komentarze:

  1. Hej. Shane to dopiero rozkręci Martina ,jak dlamnie to Martin potrzebuje tylko delikatnych sugestii i trochę zachęty,żeby się rozkręcić i każdy będzie zadowolony. Osobiście Andego mi szkoda,facet ma naprawdę przerąbane ,myślę ,że powinien otwarcie pogadać z chłopakami ,a nie robic sobie dalej pod górkę . Pozdrawiam w

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Martin na pewno jeszcze się wyrobi, bo inaczej nie byłoby czego opisywać xD Co do Andy'ego - ludzie w sytuacjach podbramkowych często podejmują decyzje, które nie są logiczne. Ale może jeszcze otrzeźwieje.
      Pozdrawiam!

      Usuń