poniedziałek, 14 marca 2022

EROS/SORE - ROZDZIAŁ 29 - Rodzic zawsze chce dobrze

 I gdzie ta wiosna? :( Krokus niby kwitną, a mróz trzyma...

Usiedli w salonie. Ian ukradkiem rozglądnął się wokół siebie. Zawsze podziwiał, jak wszystko w tym domu było perfekcyjnie zaprojektowane. Pani Stormare, Skyler, była jak ten dom, który zaś był częścią jej. Razem i oddzielnie stanowili perfekcję. Była najpiękniejszą kobietą, jaką znał. Nawet teraz, sama w domu, miała doskonały makijaż i perfekcyjnie obciskający jej szczupłe ciało kostium, który pewnie kosztował przynajmniej tysiąc dolarów. Jego mama prowadziła salon fryzjerski, była kosmetyczką, ale w domu po prostu ubierała luźny, męski dres, kładła nogi na ławie i oglądała telewizję, jak każdy normalny człowiek po pracy. Pani Stormare na pewno nie gustowała w takich prymitywnych rozrywkach. Była jak z obrazka. Chciała taka być. Teraz została na nim sama, ale on wciąż w jakiś sposób był doskonały.

Niewielu osobom się to udawało, ale pani Stormare naprawdę go peszyła.

– Domyślasz się, dlaczego cię tu zaprosiłam? – spytała.

Ian zebrał się w sobie i wzruszył ramionami jakby od niechcenia.

– Żeby powiedzieć mi, co pani o mnie sądzi, potem pogrozić, że zniszczy pani biznes mojej mamy, jak się nie rozejdę z Davidem? – zgadywał. – I coś o tym, że nie jestem go wart? I że gejowskie związki są nienaturalne?

Żaden mięsień nie drgnął na twarzy pani Stormare. Wciąż był na niej ten przyjemny, delikatny uśmiech miłej, białej pani z bogatego domu. Patrzyła na ciebie z góry, chociaż sama nie była tego świadoma. Chciała dobrze.

– Dwa samce pingwinów kradną jajo i razem je wysiadują, albo udają, że kamień nim jest. Skoro pokazują to na Discovery Channel, to chyba jest naturalne? – udała, że się zastanawia.

Zaskoczyła go. Zawsze uważał ją za konserwatystkę z silnymi przekonaniami o tym, co jest poprawne i jak powinno wyglądać życie. Chodziło o tę rodzinę jak z obrazka. Dwójka dzieci, duży dom, dobrze zarabiający mąż. Wszyscy dobrze ubrani, wykształceni i z odpowiednimi hobby.

– A twoja mama robi mi włosy – dodała. – To najlepsza fryzjerka w mieście. Mówiłam jej, że powinna otworzyć więcej salonów, albo przynajmniej podwoić stawki.

– Chodzi pani farbować włosy na platynę do mojej mamy? Ona ma w salonie na podłodze linoleum.

– No tak, wyszło z mody jakieś trzydzieści lat temu.

Parsknął śmiechem. Ona naprawdę miała poczucie humoru. Oskarżał ludzi o powierzchowne ocenianie, a może robił dokładnie to samo. Chciał już dowiedzieć się, po co skazał się na kolejną naganę za opuszczenie porannych lekcji.

– To o co chodzi? – spytał.

Skyler popatrzyła mu prosto w oczy. Spoważniała.

– Co zamierzasz robić w przyszłości? Jakie masz plany po ukończeniu liceum? – spytała. – Chyba wiesz, że mój syn najczęściej dokładnie analizuje sytuację, za nim coś zrobi. Jeśli już się na coś decyduje, to już przy tym zostaje. Wiesz, co on chce robić?

– Iść na informatykę, zostać programistą, a potem zarabiać dużo kasy minimalnym wysiłkiem? – rzucił Ian.

Od miesięcy miał problemy z zaśnięciem przez dokładnie to pytanie, na które nie mógł znaleźć odpowiedzi. Zasypiał z nim i budził się z nim, zanim zdążył zadzwonić budzik. Nienawidził go i nie znał na nie odpowiedzi. Co chciał robić? Nie miał pieprzonego pojęcia. Najlepiej gdyby ktoś wymyślił to za niego. Wtedy nie winiłby siebie za złe wybory.

– Dobrze go rozumiesz, ale nie jest zbyt trudny do rozgryzienia. To prosty chłopak. – Uśmiechnęła się Skyler. – Ale też mądry, bardzo. Wiesz o tym na pewno. Jest leniwy, lubi iść na łatwiznę, ale mógłby wiele osiągnąć. Z otwartymi ramionami przyjmie go każda uczelnia, ale jemu na tym nie zależy. Uważa dyplom tylko za kawałek lepszej jakości papieru. Może ma rację, a może nie.

– Więc co go obchodzi?

– Ty. Pojedzie tam, gdzie ty będziesz chciał. Dlatego pytam, co ty chcesz robić.

– Może być po prostu odwrotnie. Może to ja pojadę za nim – rzucił. – Nie… nie wiem. Są rzeczy, które chciałbym zrobić, ale nie mogę. Jestem transowatym synem samotnej babki, której nie chcą nawet dać telewizora na raty, a na karcie ma tylko debet. Pewnie zostanę tutaj. Będę zamiatał włosy z linoleum i robił paznokcie paniom domu. Myśli pani, że gejowskie związki na odległość mogą przetrwać? – parsknął.

Tracił grunt pod nogami. Miał ochotę wyszarpać sobie włosy, ale dłonie trzymał ściśnięte między udami. Ta kobieta była niesamowita. Nie groziła mu, a ani nie brała litość. Zniszczyła go paroma pytaniami. Wyciągnęła z niego z łatwością to, co tak desperacko chciał ukryć. Te wszystkie bójki, wyzwiska wszystko po to, żeby zamaskować swój strach.

– Nie znam się na tym, szczerze powiedziawszy – odparła. – Znam się za to na innych rzeczach.

– To na pewno. Jak się pani czegoś chwyci, to dąży do perfekcji. Zawsze wygląda pani jak wycięta z żurnala. Jak pani to robi?

– Wstaję bardzo wcześnie. Właśnie, jutro muszę wstać jeszcze wcześniej, bo mam samolot do Nowego Jorku. Otwieramy nasz pierwszy butik.

– Co takiego? – zdziwił się Ian. Tematy w tej rozmowie zmieniały się zbyt szybko. Nie nadążał. – Chodzi o ten internetowy sklep z… No wie, pani… seksi bielizną dla dojrzałych kobiet? Znaczy, pani znajomych?

– Nie mam aż tylu znajomych. Mój mąż, prawie że były, też uśmiechał się w ten sposób, pobłażliwie, gdy zaczynałam ten biznes. Bo wiesz, pani dom potrzebuje jakiegoś zajęcia, żeby poczuć się wyzwoloną kobietą. Mina mu zrzedła, gdy zaczęłam zarabiać więcej od niego.

– Otwiera pani sklep? Taki prawdziwy, luksusowy? Będzie tam szampan za darmo i storczyki na parapetach?

– Storczyki są już zbyt powszechne. Myślę o miniaturowych drzewkach cytrusowych. I zero alkoholu, tylko soki z owoców z bioupraw.

Wiedział, że pani Stormare zajmuje się projektowaniem bielizny i prowadzi jakiś biznes w Internecie. Sądził, że jej klientkami są koleżanki z sobotniego aerobiku, czy co tam jest teraz modne. Joga czy coś innego. Przepaść między nim, a bliźniakami Stormare jeszcze się poszerzyła. To był przygnębiające.

– Większość tego, co nosi moja córka, to twoje dzieło, prawda? – spytała.

– Razem prowadzimy bloga, więc bardziej wspólne – odpowiedział zdziwiony.

– Laura ma zbyt ścisły umysł, jak jej brat, na taką kreatywność i za mało cierpliwości, żeby ślęczeć całą noc z igłą w ręku, Myślę, że masz talent, Ian, tylko sam w niego nie wierzysz.

– Czy mogłaby pani przejść już do konkluzji? – poprosił zupełnie zbity z tropu. – Bo ja już nie wiem, o co pani chodzi.

– Ian, mówię, że chcę ci pomóc. No dobra, w to możesz nie uwierzyć. Traktowałam cię chłodno. To nie było miłe ani nawet odpowiedzialne z mojej strony. Powiedziałabym, że nawet dziecinne. Zawsze myślę o swojej rodzinie i teraz też robię to z tego powodu. Dam ci jedną szansę. Zaprojektuj coś, a jeśli ja uznam to za dobre, trafi na moją stronę internetową, a może nawet do sklepów. Mam znajomości w świecie mody. Po liceum mogę załatwić ci staż w jakimś fajnym miejscu. Musisz się jednak wykazać i tak masz rację, robię to po to, żeby nie stracić swojego syna. Widzę, że jesteś dla niego naprawdę ważny. Nie zaprzeczę, że chętniej na twoim miejscu widziałabym jakąś mądrą dziewczynę, której rodzice są lekarzami.

Słuchał tego z rosnącym zdumieniem. Życie nie mogło być takie łatwe. Przecież nigdy takie nie było. Wszystko mogłoby się rozwiązać ot tak? Nie raz i nie dwa w myślach nazywał Skyler Stormare po prostu suką. Jej chłodne spojrzenia, wyrachowany sposób bycia, ta udawana uprzejmość zawsze doprowadzały go prawie do obłędu. Naprawdę jej nie lubił. Teraz dawała mu szansę. Cieszył się, ale wygrywało inne uczucie, jak zwykle przede wszystkim się bał, że zawiedzie. I nie potrafił jej zaufać. Może to był jakiś zawoalowany sposób na to, żeby się go pozbyć.

– Nie wiem, czy dam radę. Poza tym, damska bielizna? Jestem jaki jestem, przecież sama pani widzi, ale zapewniam, że pod tą haftowaną bluzką nie mam stanika. Do tej fazy jeszcze nie doszedłem i szczerze mam nadzieję, że nigdy nie dojdę.

Chyba  dwa razy w życiu, no może trzy, widział, jak pani Skyler się śmieje. To był ten trzeci raz. Więc jednak miała jakieś poczucie humoru. Sam wiedział najlepiej, że nie powinno się ludzi oceniać powierzchownie, a jednak zrobił to w przypadku tej kobiety.

– W przyszłości chcemy produkować pełną garderobę – odparła. – Na razie jednak dodamy tylko jakieś gadżety. Co powiesz na torebkę, szalik, rękawiczki albo apaszkę? Daję ci tydzień na projekt i przygotuj jedną sztukę. Postaraj się, ale nie dla mnie.

Kiwnął głową. Sam nie wiedział, co powinien powiedzieć. Był po prostu zszokowany, a w głowie już miał milion pomysłów. Nie chciał już wracać dzisiaj do szkoły, ale musiał, bo miał już bardzo dużo nagan i groźba nie zaliczenia roku była coraz realniejsza. 

– Przepraszam, że przeze mnie ominęły cię poranne lekcje – powiedziała pani Stormare, jakby czytała mu w myślach. –  Powinieneś już iść do szkoły.

Pośpiesznie się pożegnał i po prostu uciekł z tego domu. Gdy odszedł już wystarczająco daleko, aby go nie zauważyła, wyglądając przez okno, zapalił papierosa. Uspokoił się po kilku rakotwórczych wdechach. Prawie upuścił papierosa, gdy zaczął się głupio śmiać. Skyler na pewno wciąż go bardzo nie lubiła, ale przez swojego upartego syna musiała trochę nagiąć swoje zasady.

***

Zgrzytał zębami, także tymi implantami, które miał w miejscach zębów wybitych mu przez ojca kilkanaście lat temu. Stał przed tym starym spaślakiem i miał ochotę wybić mu szczękę z zawiasów. Ojciec dowiedział się od kogoś innego. To było hermetyczne środowisko. Martin rozglądał się za nową posadą w innym biurze prawniczym, a jednocześnie rozważał to, czy założyć własne wraz z kolegą ze studiów. Wieści już się rozeszły, musiały w końcu dotrzeć do tego starego buca. Senior wiedział jednak jeszcze więcej. Właśnie siedział za biurkiem, opluwał akta przed sobą i wyzywał jego chłopaka. Oczywiście, że od pedałów, którzy najchętniej nie wyciągaliby kutasa z dupy. Nie miało znaczenia, czy dowiedział się o tym od Skyler. Martin jednak w to nie wierzył. Skrzywdził ją, miała prawo do zemsty, ale ona nie potrafiłaby skrzywdzić jego. Tak naprawdę. Będzie mu dopiekać resztę życia, na co zasłużył, ale tak naprawdę nie było w niej zła. Słuchał i nic nie mówił. Kiedyś potrafili ze starym stać tak przez półgodziny naprzeciw siebie i opluwać się żółcią, ale nigdy do niczego to nie doprowadziło. Ojciec był głuchy.

 Martin zrobił więc coś innego. Otworzył na oścież drzwi gabinetu ojca. Po drugiej stronie ściany swoje małe biurko miała sekretarka starego. Oprócz niej były tu jeszcze trzy inne osoby, które na pewno nie przyszły napić się kawy, czy załatwić jakieś swoje sprawy. Gabinet nie był dobrze wyciszony, ale stary chyba nie miał takiej świadomości, że kiedy krzyczał, to jego bełkot docierał również tam. Robił teraz przedstawienie i przyszło na niego paru widzów.

– Jeśli myślisz, że pozwolę ci odejść od żony, to jesteś głupszy, niż myślałem. Nie zostawisz rodziny. Rodzina jest najważniejsza, przecież tego cię uczyłem! Widocznie za słabo. Wszystko zawsze musiałem tłuc do łba. I nie martw się, tego twojego pedałka też załatwię! Zniszczę ten jego gabinecik, a do tego...

– Do tego co? – spytał spokojnie Martin.

Stary Stormare dopiero teraz zorientował się, że jego wywód o fiutach słyszało kilku jego pracowników. Kiedy wpadał w furię, cały świat dla niego znikał. Był tylko jego cel, który musiał zniszczyć. To sprawdzało się na sali sądowej, ale nie w rodzinie. Nie robiło też z niego dobrego pracodawcy, a teraz wręcz pośmiewisko.

– Chyba już do reszty zgłupiałeś – parsknął Martin. – Spróbuj coś zrobić Shane’owi, a naślę na ciebie wszystkie organizacje LGBT, jakie istnieją i to ty będziesz zniszczony. Świat się zmienia, a ty za tym nie nadążasz. Jesteś starym, spasionym głupkiem, który uważa się za boga, a jest tylko marną imitacją mężczyzny. Całe życie prałeś swoją żonę i swoje dzieci. To jest ta twoja rodzina. Uznaj to za moje wypowiedzenie.

Wyszedł przez te szeroko rozwarte drzwi, a potem je za sobą zatrzasnął tak mocno, że zadrżały szyby. Wyminął zszokowanych obserwatorów całej tej szopki, jeszcze chwycił pączek z biurka sekretarki, a potem już wszystkim pomachał, jakby wyjeżdżał na wakacje, i wyszedł. Ojciec na pewno mu nie odpuści. Będzie chciał go zniszczyć, jego karierę i pewnie mu się to uda. Miał znajomości, wielu przyjaciół w środowisku.  Jednak był na to gotowy. Wreszcie uświadomił sobie, że przecież i tak kiedyś umrze. Znał wielu bogaczy, którzy stosami banknotów wycierali swoje łzy. Chciał być tylko szczęśliwy, to zupełności wystarczy. Chciał, żeby szczęśliwe były jego dzieci.

W holu domu Shane’a, którego parter służył za przychodnię, znów powitały go chórem ciężarne kobiety. Dwa dni w tygodniu przyjmował tu też ginekolog. Trochę się nasłuchał i choć nie chciał wcale tej wiedzy, to jednak mógł powiedzieć, że facet miał przyjemne dłonie. Panie traktowały go już jak swojego dobrego znajomego. Nie mógł tak po prostu uciec na górę, musiał wysłuchać kilku historii, dotknąć brzuchów kilku dumnych mam. Był jeszcze wściekły, gdy tu wchodził. Wszystko, co złego, go opuściło. Już wiedział, dlaczego Shane tak bardzo chciał zostać lekarzem. Te staruszki z początkami demencji, którymi się zajmował, zmiękczały każde serce. Traktowały go już jak własnego wnuka.

Shane też pojawił się w holu. Odprowadził pacjenta, starszego mężczyznę, do drzwi. Z uśmiechem przyglądał się, jak Martin potulnie dawał się terroryzować. Właśnie wysłuchiwał historii o pierwszym posiedzeniu małego Georga na nocniku, z uznaniem kiwając głową.

– Porywam go. Obiad mu wystygnie.

Weszli na górę w akompaniamencie odgłosów udawanego niezadowolenia i prawdziwego rozbawienia. Martin ścisnął mocniej dłoń, która przed chwilą ściągnęła go z ławki.

– Uratowałeś mnie – zaśmiał się.

– Przecież uwielbiasz być w centrum uwagi.

– To teraz chcę, żebyś ty skupił się tylko na mnie.

Shane zamknął za nimi drzwi mieszkania. Zaczesał do tyłu opadające na czoło, jasnobrązowe włosy.

– Ja zawsze skupiam się na tobie – odparł – i ty doskonale o tym wiesz.

Zawahał się tylko na moment, nim dopadł do jego ust. Martin mruknął z aprobatą na tę inicjatywę. Shane mógłby robić to częściej. Wciąż była między nimi jakaś bariera, której źródła mógł się jedynie domyślać.

– Jak ci minął dzień, cukiereczku – spytał.

– Miało nie być tych „cukiereczków” i „koteczków” – przypomniał Shane.

– No dobrze. To jak ci minął dzień, kochanie?

– Jezu… – jęknął Shane, zasłaniają twarz. Nie odnajdywał się w takich sytuacjach. Martina to bawiło. – Nie znęcaj się tak nade mną. A minął mi dobrze… kochanie.

Martin miał już wchodzić do salonu, ale zatrzymał go Shane, który zaczął ściągać mu marynarkę.

– Znowu rzucisz ją byle gdzie i skończy na podłodze jak zwykle – odpowiedział na jego nieme pytanie wyrażone miną. – I ściągnij te lśniące buciory.

Sam zrzucił swoje adidasy, a potem pedantycznie równe ustawił je na buciarce. Martin zrobił to samo. Lubił, kiedy ktoś nim dyrygował w domu. Chętnie kroił cebulę, czy odkurzał, ale ktoś musiał najpierw na nim wywrzeć presję. Sam nie umiał się zmusić do nadmiarowego wysiłku. Skyler świetnie sobie z nim radziła. Chodził wokół niej jak zaprogramowany pilotem. Shane musiał nad tym jeszcze popracować, ale szło mu coraz lepiej. Teraz jednak naprawdę był zmęczony, psychicznie oczywiście.

Rozłożył się na kanapie, zakładając jedno nogę na drugą. Pozbył się krawatu i rozpiął górne guziki białej koszuli, wiedząc, że Shane go obserwuje. Na zdrowie.

– Zmęczony? – spytał Shane lekko podejrzliwie. Mogło się za tym kryć coś więcej.

Chciał już iść do kuchni, jednak mogło chwilę zaczekać. W wyłączonym, ale wciąż ciepłym piekarniku trzymał lazanię. Czasami gotował, gdy miał mniej pacjentów i mógł zrobić sobie dłuższą przerwę. Czasami zamawiali coś z dostawą. Martin jadł z apetytem, bo w pracy zadowalał się tylko kanapką. Nie umawiali się na nic, ale on wiernie i zawsze o czasie przychodził, by zjeść z nim późny obiad. To było bardzo przyjemne. Łapali wspólny rytm.

– Wyniszczony bardziej – odparł, uśmiechając się krzywo. Spoważniał. – Stary już się o nas dowiedział. Chciałem go oświecić, gdy już będę miał wszystko załatwione, jebnąć mu tym prosto w mordę, ale ktoś mnie ubiegł.

Shane nadstawił uszu. Pamiętał dokładnie to, co powiedziała mu Skyler o seniorze.

– Czy… – zaczął.

„Coś ci zrobił?” – dodał w myślach. Nie mógł o to zapytać. Martin i tak by go jedynie zbył.

– Widzę, że rozmawiałeś ze Skyler – prychnął Martin, zaskakując go. – Nie mam już szesnastu lat i nie boję się lania. Teraz boję się o ciebie. Musisz uważać. Oglądać się za siebie.

– Co masz na myśli?

Martin usiadł i poklepał miejsce obok  siebie.

– To prawda, że stary jest popierdolonym sadystą – zaczął, gdy Shane znalazł się obok niego – i że jest święcie przekonany, iż robi wszystko dla dobra rodziny. Tym się zawsze usprawiedliwił. I on naprawdę w to wierzy.

– A dokładnie?

Martin przewrócił oczami.

– Prał nas wszystkich. Mnie, moje siostry, matkę. Do tego, że rozkwaszał mi nos, gdy źle zachowałem się przy gościach albo odmówiłem zostania kapitanem drużyny koszykarskiej, z czasem się przyzwyczaiłem. Moje siostry na szczęście traktował znacznie lżej niż mnie. Julia i tak najpierw miała bulimię, który przerodziła się w anemię, a ta w uzależnienie od leków. Nie mogłem znieść tego, co robił matce. Nie uwierzysz, ile razy „spadała ze schodów”. Miała tak wyprany mózg, że jeszcze go broniła! Julia rzygała i obżerała się na przemian, Pam się puszczała, matka piła, a ja zaliczałem laski, bo nie mogłem przyznać nawet przed sobą, że fiuty też mnie kręcą. Jego wizja rodziny doskonałej się nie spełniła, Julia i Pam uciekły na drugi koniec Ameryki i zerwały z nim kontakty, ale on nie widzi w tym swojej winy. To one są niedoskonałe. Rozwód też nie pasuje do jego wizji. A rozwiedziony syn, który zagnieździł się w swoim pedalskim gniazdku, ją zgniata, rwie na kawałki i pluje. Zrobi wszystko, żeby nie dopuścić do tego rozwodu, włączając w to przekupstwa i groźby. A przede wszystkim będzie chciał cię zniszczyć.

Shane słuchał zszokowany. Nie miał o tym wszystkim pojęcia. Pewnie nawet Skyler nie znała wszystkich szczegółów. Martin nie lubił okazywać słabości, co zapewne również było winą starego Stormare. Więc nawet nie chciał być kapitanem drużyny koszykówki w liceum, przeszło mu przez myśl, chociaż to nie było teraz ważne. Martin nie buł nastoletnim bucem, któremu zależało tylko na popularności, był przestraszonym dzieciakiem. Strasznie samotnym.

– Shane, słyszałeś mnie? – spytał ostrzej Martin, gdy nie otrzymał odpowiedzi. – On będzie chciał cię zniszczyć.

– To nie ma teraz…

– Ma. Ma teraz ogromne znaczenie! Nie wiem, co sobie wyobrażasz, ale to wciąż za mało.

– Co, spróbuje mnie zrujnować albo zniszczyć mi opinię jako lekarza?

– No, to na pewno. Możesz się spodziewać najazdu kontroli skarbowej, może nawet oskarżenia o zmyślony błąd lekarski. Wszystko doskonale sfabrykowane. On ma znajomości, ma władzę i ma pieniądze. I zamykaj drzwi na klucz. Nie chodź sam.

– Żartujesz…

Nie żartował. I Shane doskonale o tym wiedział. Mówił mu to jego wzrok.

– Dalej się na to piszesz? – spytał Martin.

– Co? – jęknął zbity z tropu. – Nie pierdol teraz, Martin. Teraz za późno. Od jakichś osiemnastu lat jest za późno.

Martin uśmiechnął się i powrócił do swojej pozycji leniucha.

– To gdzie ten obiad? – spytał.

Shane pokręcił z udawaną dezaprobatą głową, ale wstał. Martin podążył za nim wzrokiem, skupiając się na jego lekko opuszczonych ramionach. Atmosfera tego wieczoru miała być zupełnie inna.

***

Andy wiedział, że w końcu ten dzień nadejdzie. Podpisał kontrakt z diabłem. Wysiadł z samochodu, zatrzaskując za sobą drzwi różniące się kolorem od reszty karoserii. Podszedł do czarnego Chevroleta, drugiego z samochodów stojących na opustoszałym parkingu remontowanego teraz centrum handlowego. Wsiadł od strony pasażera.

– Może chociaż jakieś „dzień dobry” – rzucił stary Stormare.

– Czemu ja mam być pierwszy? – spytał.

– Bo jesteś młodszy, bo to ty wsiadłeś do mojego samochodu i bo twój los zależy ode mnie. Widzę, że matka nie wpoiła ci nawet podstaw do tego farbowanego łba.

Andy nabrał mocniej powietrza do płuc. Już dusił w tej kabinie. Miał jednak dług u tego przesiąkniętego jadem starca i musiał go spłacić. Doskonale znał konsekwencje proszenia go o pomoc.

– Znasz mojego syna?

2 komentarze:

  1. Hej. Rozdział rewelacja, tyle się w nim zadziało ,że aż nie wiadomo od czego zacząć. Ten stary pryk mnie denerwuje i to bardzo . Nie dosyć że całej rodziny nie szanuje ,to ledwo się dowiedział ,to już leci i kombinuje... Martin jest najlepszy,uwielbiam go ! Zrzuca na shana taka bombę ,a potem pyta się o obiad ,padłam :) co do Iana mam nadzieję ,że pokarze na co go stać ,będę za niego trzymać kciuki. Weny i czasu . Pozdrawiam w

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla Martina ta taka luźna gadka na poważne tematu, to sposób na wyparcie. Czasami lepiej nie myśleć, nie wspominać, ale udawać, że czego nie było, też nie można. Świetnie się go pisze, zawsze coś dogada, ale w sumie kochany. Na obiad wraca punktualnie :D
      Pisząc ostatnią scenę, jeszcze dokładnie nie wymyśliłam, co stary rozkaże Andiemu. Na pewno coś bardzo złeeego!
      Pozdrawiam!

      Usuń