I gdzie ta wiosna? :( Krokus niby kwitną, a mróz trzyma...
Usiedli w salonie. Ian ukradkiem rozglądnął się wokół siebie. Zawsze podziwiał, jak wszystko w tym domu było perfekcyjnie zaprojektowane. Pani Stormare, Skyler, była jak ten dom, który zaś był częścią jej. Razem i oddzielnie stanowili perfekcję. Była najpiękniejszą kobietą, jaką znał. Nawet teraz, sama w domu, miała doskonały makijaż i perfekcyjnie obciskający jej szczupłe ciało kostium, który pewnie kosztował przynajmniej tysiąc dolarów. Jego mama prowadziła salon fryzjerski, była kosmetyczką, ale w domu po prostu ubierała luźny, męski dres, kładła nogi na ławie i oglądała telewizję, jak każdy normalny człowiek po pracy. Pani Stormare na pewno nie gustowała w takich prymitywnych rozrywkach. Była jak z obrazka. Chciała taka być. Teraz została na nim sama, ale on wciąż w jakiś sposób był doskonały.
Niewielu osobom się to udawało, ale
pani Stormare naprawdę go peszyła.
– Domyślasz się, dlaczego cię tu
zaprosiłam? – spytała.
Ian zebrał się w sobie i wzruszył
ramionami jakby od niechcenia.
– Żeby powiedzieć mi, co pani o mnie
sądzi, potem pogrozić, że zniszczy pani biznes mojej mamy, jak się nie rozejdę
z Davidem? – zgadywał. – I coś o tym, że nie jestem go wart? I że gejowskie
związki są nienaturalne?
Żaden mięsień nie drgnął na twarzy pani
Stormare. Wciąż był na niej ten przyjemny, delikatny uśmiech miłej, białej pani
z bogatego domu. Patrzyła na ciebie z góry, chociaż sama nie była tego
świadoma. Chciała dobrze.
– Dwa samce pingwinów kradną jajo i
razem je wysiadują, albo udają, że kamień nim jest. Skoro pokazują to na
Discovery Channel, to chyba jest naturalne? – udała, że się zastanawia.
Zaskoczyła go. Zawsze uważał ją za
konserwatystkę z silnymi przekonaniami o tym, co jest poprawne i jak powinno
wyglądać życie. Chodziło o tę rodzinę jak z obrazka. Dwójka dzieci, duży dom,
dobrze zarabiający mąż. Wszyscy dobrze ubrani, wykształceni i z odpowiednimi
hobby.
– A twoja mama robi mi włosy – dodała.
– To najlepsza fryzjerka w mieście. Mówiłam jej, że powinna otworzyć więcej
salonów, albo przynajmniej podwoić stawki.
– Chodzi pani farbować włosy na platynę
do mojej mamy? Ona ma w salonie na podłodze linoleum.
– No tak, wyszło z mody jakieś
trzydzieści lat temu.
Parsknął śmiechem. Ona naprawdę miała
poczucie humoru. Oskarżał ludzi o powierzchowne ocenianie, a może robił
dokładnie to samo. Chciał już dowiedzieć się, po co skazał się na kolejną naganę
za opuszczenie porannych lekcji.
– To o co chodzi? – spytał.
Skyler popatrzyła mu prosto w oczy.
Spoważniała.
– Co zamierzasz robić w przyszłości?
Jakie masz plany po ukończeniu liceum? – spytała. – Chyba wiesz, że mój syn
najczęściej dokładnie analizuje sytuację, za nim coś zrobi. Jeśli już się na
coś decyduje, to już przy tym zostaje. Wiesz, co on chce robić?
– Iść na informatykę, zostać
programistą, a potem zarabiać dużo kasy minimalnym wysiłkiem? – rzucił Ian.
Od miesięcy miał problemy z zaśnięciem
przez dokładnie to pytanie, na które nie mógł znaleźć odpowiedzi. Zasypiał z
nim i budził się z nim, zanim zdążył zadzwonić budzik. Nienawidził go i nie
znał na nie odpowiedzi. Co chciał robić? Nie miał pieprzonego pojęcia.
Najlepiej gdyby ktoś wymyślił to za niego. Wtedy nie winiłby siebie za złe
wybory.
– Dobrze go rozumiesz, ale nie jest
zbyt trudny do rozgryzienia. To prosty chłopak. – Uśmiechnęła się Skyler. – Ale
też mądry, bardzo. Wiesz o tym na pewno. Jest leniwy, lubi iść na łatwiznę, ale
mógłby wiele osiągnąć. Z otwartymi ramionami przyjmie go każda uczelnia, ale
jemu na tym nie zależy. Uważa dyplom tylko za kawałek lepszej jakości papieru.
Może ma rację, a może nie.
– Więc co go obchodzi?
– Ty. Pojedzie tam, gdzie ty będziesz
chciał. Dlatego pytam, co ty chcesz robić.
– Może być po prostu odwrotnie. Może to
ja pojadę za nim – rzucił. – Nie… nie wiem. Są rzeczy, które chciałbym zrobić,
ale nie mogę. Jestem transowatym synem samotnej babki, której nie chcą nawet
dać telewizora na raty, a na karcie ma tylko debet. Pewnie zostanę tutaj. Będę
zamiatał włosy z linoleum i robił paznokcie paniom domu. Myśli pani, że
gejowskie związki na odległość mogą przetrwać? – parsknął.
Tracił grunt pod nogami. Miał ochotę
wyszarpać sobie włosy, ale dłonie trzymał ściśnięte między udami. Ta kobieta
była niesamowita. Nie groziła mu, a ani nie brała litość. Zniszczyła go paroma
pytaniami. Wyciągnęła z niego z łatwością to, co tak desperacko chciał ukryć.
Te wszystkie bójki, wyzwiska wszystko po to, żeby zamaskować swój strach.
– Nie znam się na tym, szczerze
powiedziawszy – odparła. – Znam się za to na innych rzeczach.
– To na pewno. Jak się pani czegoś
chwyci, to dąży do perfekcji. Zawsze wygląda pani jak wycięta z żurnala. Jak
pani to robi?
– Wstaję bardzo wcześnie. Właśnie,
jutro muszę wstać jeszcze wcześniej, bo mam samolot do Nowego Jorku. Otwieramy
nasz pierwszy butik.
– Co takiego? – zdziwił się Ian. Tematy
w tej rozmowie zmieniały się zbyt szybko. Nie nadążał. – Chodzi o ten
internetowy sklep z… No wie, pani… seksi bielizną dla dojrzałych kobiet?
Znaczy, pani znajomych?
– Nie mam aż tylu znajomych. Mój mąż,
prawie że były, też uśmiechał się w ten sposób, pobłażliwie, gdy zaczynałam ten
biznes. Bo wiesz, pani dom potrzebuje jakiegoś zajęcia, żeby poczuć się
wyzwoloną kobietą. Mina mu zrzedła, gdy zaczęłam zarabiać więcej od niego.
– Otwiera pani sklep? Taki prawdziwy,
luksusowy? Będzie tam szampan za darmo i storczyki na parapetach?
– Storczyki są już zbyt powszechne.
Myślę o miniaturowych drzewkach cytrusowych. I zero alkoholu, tylko soki z
owoców z bioupraw.
Wiedział, że pani Stormare zajmuje się
projektowaniem bielizny i prowadzi jakiś biznes w Internecie. Sądził, że jej
klientkami są koleżanki z sobotniego aerobiku, czy co tam jest teraz modne.
Joga czy coś innego. Przepaść między nim, a bliźniakami Stormare jeszcze się poszerzyła.
To był przygnębiające.
– Większość tego, co nosi moja córka,
to twoje dzieło, prawda? – spytała.
– Razem prowadzimy bloga, więc bardziej
wspólne – odpowiedział zdziwiony.
– Laura ma zbyt ścisły umysł, jak jej
brat, na taką kreatywność i za mało cierpliwości, żeby ślęczeć całą noc z igłą
w ręku, Myślę, że masz talent, Ian, tylko sam w niego nie wierzysz.
– Czy mogłaby pani przejść już do
konkluzji? – poprosił zupełnie zbity z tropu. – Bo ja już nie wiem, o co pani
chodzi.
– Ian, mówię, że chcę ci pomóc. No
dobra, w to możesz nie uwierzyć. Traktowałam cię chłodno. To nie było miłe ani
nawet odpowiedzialne z mojej strony. Powiedziałabym, że nawet dziecinne. Zawsze
myślę o swojej rodzinie i teraz też robię to z tego powodu. Dam ci jedną
szansę. Zaprojektuj coś, a jeśli ja uznam to za dobre, trafi na moją stronę
internetową, a może nawet do sklepów. Mam znajomości w świecie mody. Po liceum
mogę załatwić ci staż w jakimś fajnym miejscu. Musisz się jednak wykazać i tak
masz rację, robię to po to, żeby nie stracić swojego syna. Widzę, że jesteś dla
niego naprawdę ważny. Nie zaprzeczę, że chętniej na twoim miejscu widziałabym
jakąś mądrą dziewczynę, której rodzice są lekarzami.
Słuchał tego z rosnącym zdumieniem.
Życie nie mogło być takie łatwe. Przecież nigdy takie nie było. Wszystko
mogłoby się rozwiązać ot tak? Nie raz i nie dwa w myślach nazywał Skyler
Stormare po prostu suką. Jej chłodne spojrzenia, wyrachowany sposób bycia, ta
udawana uprzejmość zawsze doprowadzały go prawie do obłędu. Naprawdę jej nie
lubił. Teraz dawała mu szansę. Cieszył się, ale wygrywało inne uczucie, jak
zwykle przede wszystkim się bał, że zawiedzie. I nie potrafił jej zaufać. Może
to był jakiś zawoalowany sposób na to, żeby się go pozbyć.
– Nie wiem, czy dam radę. Poza tym,
damska bielizna? Jestem jaki jestem, przecież sama pani widzi, ale zapewniam,
że pod tą haftowaną bluzką nie mam stanika. Do tej fazy jeszcze nie doszedłem i
szczerze mam nadzieję, że nigdy nie dojdę.
Chyba
dwa razy w życiu, no może trzy, widział, jak pani Skyler się śmieje. To
był ten trzeci raz. Więc jednak miała jakieś poczucie humoru. Sam wiedział
najlepiej, że nie powinno się ludzi oceniać powierzchownie, a jednak zrobił to
w przypadku tej kobiety.
– W przyszłości chcemy produkować pełną
garderobę – odparła. – Na razie jednak dodamy tylko jakieś gadżety. Co powiesz
na torebkę, szalik, rękawiczki albo apaszkę? Daję ci tydzień na projekt i
przygotuj jedną sztukę. Postaraj się, ale nie dla mnie.
Kiwnął głową. Sam nie wiedział, co
powinien powiedzieć. Był po prostu zszokowany, a w głowie już miał milion
pomysłów. Nie chciał już wracać dzisiaj do szkoły, ale musiał, bo miał już
bardzo dużo nagan i groźba nie zaliczenia roku była coraz realniejsza.
– Przepraszam, że przeze mnie ominęły
cię poranne lekcje – powiedziała pani Stormare, jakby czytała mu w myślach. – Powinieneś już iść do szkoły.
Pośpiesznie się pożegnał i po prostu
uciekł z tego domu. Gdy odszedł już wystarczająco daleko, aby go nie zauważyła,
wyglądając przez okno, zapalił papierosa. Uspokoił się po kilku rakotwórczych
wdechach. Prawie upuścił papierosa, gdy zaczął się głupio śmiać. Skyler na
pewno wciąż go bardzo nie lubiła, ale przez swojego upartego syna musiała
trochę nagiąć swoje zasady.
***
Zgrzytał zębami, także tymi implantami,
które miał w miejscach zębów wybitych mu przez ojca kilkanaście lat temu. Stał
przed tym starym spaślakiem i miał ochotę wybić mu szczękę z zawiasów. Ojciec
dowiedział się od kogoś innego. To było hermetyczne środowisko. Martin
rozglądał się za nową posadą w innym biurze prawniczym, a jednocześnie rozważał
to, czy założyć własne wraz z kolegą ze studiów. Wieści już się rozeszły,
musiały w końcu dotrzeć do tego starego buca. Senior wiedział jednak jeszcze
więcej. Właśnie siedział za biurkiem, opluwał akta przed sobą i wyzywał jego
chłopaka. Oczywiście, że od pedałów, którzy najchętniej nie wyciągaliby kutasa
z dupy. Nie miało znaczenia, czy dowiedział się o tym od Skyler. Martin jednak
w to nie wierzył. Skrzywdził ją, miała prawo do zemsty, ale ona nie potrafiłaby
skrzywdzić jego. Tak naprawdę. Będzie mu dopiekać resztę życia, na co zasłużył,
ale tak naprawdę nie było w niej zła. Słuchał i nic nie mówił. Kiedyś potrafili
ze starym stać tak przez półgodziny naprzeciw siebie i opluwać się żółcią, ale
nigdy do niczego to nie doprowadziło. Ojciec był głuchy.
Martin zrobił więc coś innego. Otworzył na
oścież drzwi gabinetu ojca. Po drugiej stronie ściany swoje małe biurko miała
sekretarka starego. Oprócz niej były tu jeszcze trzy inne osoby, które na pewno
nie przyszły napić się kawy, czy załatwić jakieś swoje sprawy. Gabinet nie był
dobrze wyciszony, ale stary chyba nie miał takiej świadomości, że kiedy
krzyczał, to jego bełkot docierał również tam. Robił teraz przedstawienie i
przyszło na niego paru widzów.
– Jeśli myślisz, że pozwolę ci odejść
od żony, to jesteś głupszy, niż myślałem. Nie zostawisz rodziny. Rodzina jest
najważniejsza, przecież tego cię uczyłem! Widocznie za słabo. Wszystko zawsze
musiałem tłuc do łba. I nie martw się, tego twojego pedałka też załatwię!
Zniszczę ten jego gabinecik, a do tego...
– Do tego co? – spytał spokojnie
Martin.
Stary Stormare dopiero teraz
zorientował się, że jego wywód o fiutach słyszało kilku jego pracowników. Kiedy
wpadał w furię, cały świat dla niego znikał. Był tylko jego cel, który musiał
zniszczyć. To sprawdzało się na sali sądowej, ale nie w rodzinie. Nie robiło
też z niego dobrego pracodawcy, a teraz wręcz pośmiewisko.
– Chyba już do reszty zgłupiałeś –
parsknął Martin. – Spróbuj coś zrobić Shane’owi, a naślę na ciebie wszystkie
organizacje LGBT, jakie istnieją i to ty będziesz zniszczony. Świat się
zmienia, a ty za tym nie nadążasz. Jesteś starym, spasionym głupkiem, który
uważa się za boga, a jest tylko marną imitacją mężczyzny. Całe życie prałeś
swoją żonę i swoje dzieci. To jest ta twoja rodzina. Uznaj to za moje
wypowiedzenie.
Wyszedł przez te szeroko rozwarte
drzwi, a potem je za sobą zatrzasnął tak mocno, że zadrżały szyby. Wyminął
zszokowanych obserwatorów całej tej szopki, jeszcze chwycił pączek z biurka
sekretarki, a potem już wszystkim pomachał, jakby wyjeżdżał na wakacje, i
wyszedł. Ojciec na pewno mu nie odpuści. Będzie chciał go zniszczyć, jego
karierę i pewnie mu się to uda. Miał znajomości, wielu przyjaciół w środowisku. Jednak był na to gotowy. Wreszcie uświadomił
sobie, że przecież i tak kiedyś umrze. Znał wielu bogaczy, którzy stosami
banknotów wycierali swoje łzy. Chciał być tylko szczęśliwy, to zupełności
wystarczy. Chciał, żeby szczęśliwe były jego dzieci.
W holu domu Shane’a, którego parter
służył za przychodnię, znów powitały go chórem ciężarne kobiety. Dwa dni w
tygodniu przyjmował tu też ginekolog. Trochę się nasłuchał i choć nie chciał
wcale tej wiedzy, to jednak mógł powiedzieć, że facet miał przyjemne dłonie.
Panie traktowały go już jak swojego dobrego znajomego. Nie mógł tak po prostu
uciec na górę, musiał wysłuchać kilku historii, dotknąć brzuchów kilku dumnych
mam. Był jeszcze wściekły, gdy tu wchodził. Wszystko, co złego, go opuściło.
Już wiedział, dlaczego Shane tak bardzo chciał zostać lekarzem. Te staruszki z
początkami demencji, którymi się zajmował, zmiękczały każde serce. Traktowały
go już jak własnego wnuka.
Shane też pojawił się w holu.
Odprowadził pacjenta, starszego mężczyznę, do drzwi. Z uśmiechem przyglądał
się, jak Martin potulnie dawał się terroryzować. Właśnie wysłuchiwał historii o
pierwszym posiedzeniu małego Georga na nocniku, z uznaniem kiwając głową.
– Porywam go. Obiad mu wystygnie.
Weszli na górę w akompaniamencie
odgłosów udawanego niezadowolenia i prawdziwego rozbawienia. Martin ścisnął
mocniej dłoń, która przed chwilą ściągnęła go z ławki.
– Uratowałeś mnie – zaśmiał się.
– Przecież uwielbiasz być w centrum
uwagi.
– To teraz chcę, żebyś ty skupił się
tylko na mnie.
Shane zamknął za nimi drzwi mieszkania.
Zaczesał do tyłu opadające na czoło, jasnobrązowe włosy.
– Ja zawsze skupiam się na tobie –
odparł – i ty doskonale o tym wiesz.
Zawahał się tylko na moment, nim dopadł
do jego ust. Martin mruknął z aprobatą na tę inicjatywę. Shane mógłby robić to
częściej. Wciąż była między nimi jakaś bariera, której źródła mógł się jedynie
domyślać.
– Jak ci minął dzień, cukiereczku –
spytał.
– Miało nie być tych „cukiereczków” i
„koteczków” – przypomniał Shane.
– No dobrze. To jak ci minął dzień,
kochanie?
– Jezu… – jęknął Shane, zasłaniają
twarz. Nie odnajdywał się w takich sytuacjach. Martina to bawiło. – Nie znęcaj
się tak nade mną. A minął mi dobrze… kochanie.
Martin miał już wchodzić do salonu, ale
zatrzymał go Shane, który zaczął ściągać mu marynarkę.
– Znowu rzucisz ją byle gdzie i skończy
na podłodze jak zwykle – odpowiedział na jego nieme pytanie wyrażone miną. – I
ściągnij te lśniące buciory.
Sam zrzucił swoje adidasy, a potem
pedantycznie równe ustawił je na buciarce. Martin zrobił to samo. Lubił, kiedy
ktoś nim dyrygował w domu. Chętnie kroił cebulę, czy odkurzał, ale ktoś musiał
najpierw na nim wywrzeć presję. Sam nie umiał się zmusić do nadmiarowego
wysiłku. Skyler świetnie sobie z nim radziła. Chodził wokół niej jak
zaprogramowany pilotem. Shane musiał nad tym jeszcze popracować, ale szło mu
coraz lepiej. Teraz jednak naprawdę był zmęczony, psychicznie oczywiście.
Rozłożył się na kanapie, zakładając
jedno nogę na drugą. Pozbył się krawatu i rozpiął górne guziki białej koszuli,
wiedząc, że Shane go obserwuje. Na zdrowie.
– Zmęczony? – spytał Shane lekko
podejrzliwie. Mogło się za tym kryć coś więcej.
Chciał już iść do kuchni, jednak mogło
chwilę zaczekać. W wyłączonym, ale wciąż ciepłym piekarniku trzymał lazanię.
Czasami gotował, gdy miał mniej pacjentów i mógł zrobić sobie dłuższą przerwę.
Czasami zamawiali coś z dostawą. Martin jadł z apetytem, bo w pracy zadowalał
się tylko kanapką. Nie umawiali się na nic, ale on wiernie i zawsze o czasie
przychodził, by zjeść z nim późny obiad. To było bardzo przyjemne. Łapali
wspólny rytm.
– Wyniszczony bardziej – odparł,
uśmiechając się krzywo. Spoważniał. – Stary już się o nas dowiedział. Chciałem
go oświecić, gdy już będę miał wszystko załatwione, jebnąć mu tym prosto w
mordę, ale ktoś mnie ubiegł.
Shane nadstawił uszu. Pamiętał
dokładnie to, co powiedziała mu Skyler o seniorze.
– Czy… – zaczął.
„Coś ci zrobił?” – dodał w myślach. Nie
mógł o to zapytać. Martin i tak by go jedynie zbył.
– Widzę, że rozmawiałeś ze Skyler –
prychnął Martin, zaskakując go. – Nie mam już szesnastu lat i nie boję się
lania. Teraz boję się o ciebie. Musisz uważać. Oglądać się za siebie.
– Co masz na myśli?
Martin usiadł i poklepał miejsce obok siebie.
– To prawda, że stary jest
popierdolonym sadystą – zaczął, gdy Shane znalazł się obok niego – i że jest
święcie przekonany, iż robi wszystko dla dobra rodziny. Tym się zawsze
usprawiedliwił. I on naprawdę w to wierzy.
– A dokładnie?
Martin przewrócił oczami.
– Prał nas wszystkich. Mnie, moje
siostry, matkę. Do tego, że rozkwaszał mi nos, gdy źle zachowałem się przy
gościach albo odmówiłem zostania kapitanem drużyny koszykarskiej, z czasem się
przyzwyczaiłem. Moje siostry na szczęście traktował znacznie lżej niż mnie.
Julia i tak najpierw miała bulimię, który przerodziła się w anemię, a ta w
uzależnienie od leków. Nie mogłem znieść tego, co robił matce. Nie uwierzysz,
ile razy „spadała ze schodów”. Miała tak wyprany mózg, że jeszcze go broniła!
Julia rzygała i obżerała się na przemian, Pam się puszczała, matka piła, a ja
zaliczałem laski, bo nie mogłem przyznać nawet przed sobą, że fiuty też mnie
kręcą. Jego wizja rodziny doskonałej się nie spełniła, Julia i Pam uciekły na
drugi koniec Ameryki i zerwały z nim kontakty, ale on nie widzi w tym swojej winy. To
one są niedoskonałe. Rozwód też nie pasuje do jego wizji. A rozwiedziony syn,
który zagnieździł się w swoim pedalskim gniazdku, ją zgniata, rwie na kawałki i
pluje. Zrobi wszystko, żeby nie dopuścić do tego rozwodu, włączając w to
przekupstwa i groźby. A przede wszystkim będzie chciał cię zniszczyć.
Shane słuchał zszokowany. Nie miał o
tym wszystkim pojęcia. Pewnie nawet Skyler nie znała wszystkich szczegółów. Martin
nie lubił okazywać słabości, co zapewne również było winą starego Stormare.
Więc nawet nie chciał być kapitanem drużyny koszykówki w liceum, przeszło mu
przez myśl, chociaż to nie było teraz ważne. Martin nie buł nastoletnim bucem,
któremu zależało tylko na popularności, był przestraszonym dzieciakiem.
Strasznie samotnym.
– Shane, słyszałeś mnie? – spytał
ostrzej Martin, gdy nie otrzymał odpowiedzi. – On będzie chciał cię zniszczyć.
– To nie ma teraz…
– Ma. Ma teraz ogromne znaczenie! Nie
wiem, co sobie wyobrażasz, ale to wciąż za mało.
– Co, spróbuje mnie zrujnować albo
zniszczyć mi opinię jako lekarza?
– No, to na pewno. Możesz się
spodziewać najazdu kontroli skarbowej, może nawet oskarżenia o zmyślony błąd
lekarski. Wszystko doskonale sfabrykowane. On ma znajomości, ma władzę i ma
pieniądze. I zamykaj drzwi na klucz. Nie chodź sam.
– Żartujesz…
Nie żartował. I Shane doskonale o tym
wiedział. Mówił mu to jego wzrok.
– Dalej się na to piszesz? – spytał
Martin.
– Co? – jęknął zbity z tropu. – Nie pierdol
teraz, Martin. Teraz za późno. Od jakichś osiemnastu lat jest za późno.
Martin uśmiechnął się i powrócił do
swojej pozycji leniucha.
– To gdzie ten obiad? – spytał.
Shane pokręcił z udawaną dezaprobatą
głową, ale wstał. Martin podążył za nim wzrokiem, skupiając się na jego lekko
opuszczonych ramionach. Atmosfera tego wieczoru miała być zupełnie inna.
***
Andy wiedział, że w końcu ten dzień
nadejdzie. Podpisał kontrakt z diabłem. Wysiadł z samochodu, zatrzaskując za
sobą drzwi różniące się kolorem od reszty karoserii. Podszedł do czarnego Chevroleta,
drugiego z samochodów stojących na opustoszałym parkingu remontowanego teraz
centrum handlowego. Wsiadł od strony pasażera.
– Może chociaż jakieś „dzień dobry” –
rzucił stary Stormare.
– Czemu ja mam być pierwszy? – spytał.
– Bo jesteś młodszy, bo to ty wsiadłeś
do mojego samochodu i bo twój los zależy ode mnie. Widzę, że matka nie wpoiła
ci nawet podstaw do tego farbowanego łba.
Andy nabrał mocniej powietrza do płuc.
Już dusił w tej kabinie. Miał jednak dług u tego przesiąkniętego jadem starca i
musiał go spłacić. Doskonale znał konsekwencje proszenia go o pomoc.
– Znasz mojego syna?
Hej. Rozdział rewelacja, tyle się w nim zadziało ,że aż nie wiadomo od czego zacząć. Ten stary pryk mnie denerwuje i to bardzo . Nie dosyć że całej rodziny nie szanuje ,to ledwo się dowiedział ,to już leci i kombinuje... Martin jest najlepszy,uwielbiam go ! Zrzuca na shana taka bombę ,a potem pyta się o obiad ,padłam :) co do Iana mam nadzieję ,że pokarze na co go stać ,będę za niego trzymać kciuki. Weny i czasu . Pozdrawiam w
OdpowiedzUsuńDla Martina ta taka luźna gadka na poważne tematu, to sposób na wyparcie. Czasami lepiej nie myśleć, nie wspominać, ale udawać, że czego nie było, też nie można. Świetnie się go pisze, zawsze coś dogada, ale w sumie kochany. Na obiad wraca punktualnie :D
UsuńPisząc ostatnią scenę, jeszcze dokładnie nie wymyśliłam, co stary rozkaże Andiemu. Na pewno coś bardzo złeeego!
Pozdrawiam!