wtorek, 25 stycznia 2022

EROS/SORE - ROZDZIAŁ 28 - Matczyna miłość

 Hej :) Co u Was? Mam nadzieję, że wszyscy zdrowi.

Mały diabełek zjadł ciastko, dokładnie zbierając z talerzyka wszystkie czekoladowe okruszki i wypił kakao. Stardust ponad głową dziewczynki wypatrywał swojej mamy, która poszła do kuchni zadzwonić. Nie chciała wrócić, mimo jego bardzo proszących myśli. Najwyraźniej się rozgadała. Zdarzało jej się, a on zaczynał czuć się nieswojo. Nie miał doświadczenia z dziećmi. Nie miał pojęcia, o czym powinien z nią rozmawiać dla zabicia czasu. Kwestia ojca małej Olivii, gbura, któremu żal pieniędzy na naukę gry na skrzypcach, była ciekawa, ale nie zamierzał brnąć w to głębiej. Nie chciał się mieszać w sprawy ludzi, którzy go nie obchodzili, a przede wszystkim nie zniósłby, gdyby mała się nagle rozbeczała albo dostała histerii. Nie znał się na dzieciach, nie rozumiał ich i przerażały go.

– Jak masz na imię?

Stardust uniósł dokładnie wypielęgnowane brwi. Dziewczynka bacznie mu się przyglądała z drugiej strony stołu. Miała takie czyste spojrzenie, niewinne, a jednocześnie wydawało się, że może zobaczyć twoją duszę. Każde kłamstwo zostanie zdemaskowane. Dzieci były przerażające.

– Luis. Przez „u”, ale bez „o” – odparł. Dawno nie przedstawiał się nikomu swoim prawdziwym imieniem. Dziwnie brzmiało wypowiedziane na głos. Właściwie tylko rodzice się tak do niego zwracali. Zdarzało się Katy. Martin niedawno, gdy wgniatał jego dumę w glebę, też zwrócił się do niego w ten sposób.

– Ciocia jest twoją mamą, prawda? Opowiadała mi o tobie. Jesteś muzykiem?

– Naprawdę ci o mnie opowiadała? Wydaje mi się, że często tu przychodzisz.

Dziewczynka nazywała jego mamę „ciocią”. Nie była też w tym domu na pewno pierwszy, czy drugi raz. W ogóle nie wydawała się speszona, raczej bardziej zadomowiona niż on.

– Przychodzę czasami, kiedy tata jest w pracy. Robimy z ciocią obiad, a potem szyjemy, robimy na drutach albo się bawimy.

Czyli jej ojciec był bezużytecznym typem, którego nie stać było nawet na opiekunkę, więc wcisnął swoje dziecko dobrodusznej sąsiadce na emeryturze. Mała w ogóle nie mówiła o swojej matce. Rodzina z jednym rodzicem to już trudna sprawa, a co dopiero, gdy zostajesz skazana przez los na jakiegoś nieudacznika. Zaczynał jej współczuć.

– Więc skrzypce? – rzucił, by zmienić temat. – Kiedyś grałem. Chodziłem do szkółki muzycznej po lekcjach, ale potem bardziej spodobała mi się gitara. Byłem samoukiem.

Dotąd patrzyła na niego dość podejrzliwie. Pewnie nie była jeszcze przekonana, czy na pewno nie jest jednych z tych zboczeńców, o których puszczali film w szkole, mimo że nie miał wąsów.

– To mógłbyś mnie nauczyć? – spytała. Jej oczy zrobiły się wielkie i błyszczące jak u kota ze „Shreka”.

Stardust się roześmiał. Śmiał się przed dłuższą chwilę, a dziewczynka robiła się coraz bardziej czerwona na twarzy. Zaraz dym wyleci jej uszami, pomyślał. Odchylił się na krześle i przeczesał dłonią niedawno ufarbowane na srebrno włosy.

– Dziecko – rzucił – wiesz, kim ja jestem?

– Nie wiem – odparło kwaśno. Wstała z krzesła i założyła ręce na piersi. – Na pewno jakimś bucem.

Pobiegła w głąb salonu, a potem do kuchni, wołając przy tym ciocię. Pozostawiony sam sobie Stardust uśmiechnął się do siebie. Nie taka głupia była ta smarkula. Rozszyfrowała go w pięć minut. Bucem. No właśnie. Co on tu właściwie robił? – pomyślał. Powinien wracać do siebie. Zająć się tym, na czym się znał. Robieniu pieniędzy z muzyki, mody i ludzi. Tylko jakoś nie miał na to ochoty od dłuższego czasu.

Rozległ się dzwonek do drzwi. Stardust spojrzał w głąb salonu. Nie było tam jego mamy i tego małego potworka.

– Luis, otwórz! – Usłyszał z piętra. – To Andy, był niedaleko.

Ociągał się przy tym jak najdłużej, ale jednak podniósł się z krzesła i poczłapał do drzwi. Nie chciało mu się gadać z jakimś gościem, który nie ogarnia podstawowych zasad opieki nad własnym dzieckiem, ale przynajmniej za moment zostaną z mamą znów sami. Oglądną jakiś film, wypiją po kieliszku wina. Mama znowu się rozklei.

Gdy otworzył, stanął oko w oko facetem, który był młodszy niż się spodziewał. Ubrania kupował chyba w lumpeksie, ale przynajmniej miał dobre oko do nich. Odrosty na lekko kręcącej się blond czuprynie błagały już o kolejną warstwę farby, ale ogólnie był całkiem niezły. Szelki były świetne.

– Ha, to ty! Totalnie się nie spodziewałem. Kwiatki się spodobały mamie?

– Co? – Zdezorientowany Stardust wpatrywał się w niego bez zrozumienia. Zapomniał nawet wpuścić go do domu. Naprawił błąd po chwili.

– Bukiet – powtórzył mężczyzna i wskazał na wazon stojący na stole. – Kupiłeś go u mnie w sklepie. Ty i taka kolorowa laska.

– Katy – poprawił odruchowo.

Oglądnął sobie go jeszcze raz. Te charakterystyczne szelki. Teraz pamiętał, to był sprzedawca z tego sklepu, który też błagał o renowację, podobnie jak fryzura właściciela. Jaki pan, taki kram, pomyślał Stardust. Nic dziwnego, że facet nie chciał puścić córki na lekcje muzyki. Prywatna szkoła dużo kosztowała.

– Tak, bardzo jej się podobał – rzucił.

– Jestem Andy – przedstawił się mężczyzna i wyciągnął rękę.

Stardust spojrzał na nią podejrzliwie. Nie lubił niepotrzebnego kontaktu fizycznego. Zignorował gest. Andy jedynie wzruszył ramionami i wszedł głębiej do domu.

– To gdzie Olivia? – spytał i zaraz zawołał: – Ciociu, jestem!

– Andy, zaraz zejdziemy! – Usłyszeli z piętra. – Jeszcze minutka!

– Wydajesz się zadomowiony.

– Ciocia często ratuje mi życie, kiedy nie mam z kim zostawiać Olivii. Zadomowiony… dobre słowo. Chyba już bardziej niż ty, synu marnotrawny.

Początkowy szok Stardusta szybko zmienił się w złość. Spojrzał na typa jak tylko on potrafił, spojrzeniem pełnym pogardy i wyższości.

– A kim ty, kurwa, jesteś, żeby się tak do mnie zwracać? – syknął.

Facet znowu wzruszył ramionami i posłał mu krzywy, pobłażliwy uśmieszek. To zirytowało Stardusta jeszcze bardziej. Andy usiadł w salonie na krześle, które przed chwilą zajmował muzyk. Dotknął płatków jednej z róż w wazonie.

– Coś tam o tobie słyszałem, Luis. Nie powinieneś swojej mamie przynosić tylu zmartwień. Mógłbyś ją odwiedzić od czasu do czasu między koncertami i tak dalej. Wiesz, aż smutno się na nią patrzyło.

– Znalazł się ojciec roku – parsknął. – Ja za to znalazłem twoją córkę samą i zapłakaną w środku nocy.

Podkoloryzował lekko. Olivia nie płakała i był ledwie wczesny wieczór. Facet jednak powinien głęboko przeanalizować swoje zachowanie wobec niej i wobec niego.

– To nie jest twoja sprawa.

– Właśnie. Wyjąłeś mi to z ust.

Obaj umilkli i obserwowali się teraz jak drapieżca i potencjalna ofiara. Tylko kto był kim? To nie zostało jeszcze ustalone. Andy zrobił kolejną z tych swoich wykrzywionych min, którymi oznajmiał całemu światu, że ma wszystko gdzieś, w tym to, co o nim myślą. Odchylił się na krześle, by założyć nogę na nogę.

– Jak to jest… – zaczął – że już drugi gej dzisiaj próbuje mnie uczyć, jak mam wychowywać własne dziecko? Świat się zmienia.

– No i dobrze – odparł Stardust.

Nie podobało mu się to, że stał z założonymi rękami we własnym, prawie, domu, a ten dupek rozsiadł się jak król. Nie znosił, gdy ktoś patrzył na niego z góry, zwłaszcza metaforycznie. Może dlatego że wciąż w środku był zahukanym chłopcem szukającym akceptacji. Doszedł ostatnio do takich wniosków, po spotkaniu Martina oczywiście, ale jeszcze nie mógł się z nimi pogodzić. Usiadł po drugiej stronie, tam, gdzie jeszcze przed chwilą dziewczynką wcinała ciasto z niebotyczną prędkością, jakby ktoś miał je zaraz wyrwać z rąk. Na stole było mnóstwo okruszków, talerzyk był czyściutki.

– No jasne. Wspieram tęczę – zaśmiał się Andy. – Ale ja nie o tym. Tamten ma przynajmniej dzieci i jest prawnikiem o tych rodzinnych dramatów.

Stardust stężał. Liczba gejów na tym zadupi była mocno ograniczona. Opis zawężał zaś możliwości do jednej osoby. Martin. To na pewno był on. Dawanie wykładów do niego pasowało.

– Skro już dwóch ludzi dzisiaj stwierdziło, że jesteś chujowym ojcem, może coś w tym jest? – zasugerował, uśmiechając się przy tym ładnie. – Czemu po prostu nie wyślesz jej na te lekcje?

– Bo dopiero co sobie to wymyśliła po obejrzeniu jakiejś bajki. Za chwilę jej się znudzi. Wielkie zamieszanie o nic.

– No i? Dzieci są od robienia zamieszania. Powinna próbować wszystkiego, co jej wpadnie do głowy. To jej czas na poznanie świata, na poznanie samej siebie. Doświadczenia pozwolą jej odkryć prawdziwą siebie. Podjąć dobrą decyzje o tym, co chce w życiu robić. Dobrze jest się sparzyć kilka razy, zanim rzuci się w prawdziwy płomień.

– Wybitną skrzypaczką to ona na pewno jednak nie będzie.

Andy sięgnął do kieszeni dżinsów po paczkę papierosów. Zapalił jednego. Nawet nie zapytał, czy może.

– Ile wydajesz miesięcznie na papierosy? – spytał Luis. – Trzysta, czterysta dolarów?

– Ha, widzę, do czego zmierzasz, spryciarzu.

Stardust posłał Andy’emu taki sam krzywy uśmiech jak on. Podobała mu się ta przekomarzanka. Dawno z nikim tak nie rozmawiał. W tym domu, w tym mieście był tylko samym sobą bez wszystkich przypinek.

– Ty też bądź sprytny. Na razie robisz z siebie idiotę.

– Hm. Więc brakuje mi sprytu? Była żona mówiła mi, że jego mam aż za dużo, a brakuje mi długiego kutasa. – Sam zaczął się śmiać. – Przepraszam. Trochę wypiłem u znajomego. Ten prawnik mnie wkurzał. Ty gadasz to samo, a jakoś ciebie mi się dobrze słucha.

Luis podał mu talerzyk, który miał posłużyć za popielniczkę. Spodobało mu się to, co usłyszał. Na wewnętrzne potrzeby uznał to za pochwałę i małe zwycięstwo nad Martinem. Chciał pociągnąć tą słowną potyczkę dalej, ale usłyszał śmiech dwóch kobiet, starszej i młodszej. Olivia wbiegła do pokoju ze skrzypcami w rękach. Za nią weszła rozpromieniona mama Stardusta.

– Papa? – zdziwiła się dziewczynka. – Co tu robisz? Przecież się obraziliśmy.

To były jego stare skrzypce. Jego pierwsze. Kiczowate, plastikowe, przeznaczone dla dzieci. Nadawały się do poznawania nut. Niesamowite, że rodzice wciąż mieli. Jeśli te, to pewnie też kolejne, już drewniane.

Dźwięk był straszny. Mała przejechała smyczkiem po strunach i w pokoju rozległ się pisk, który niemal niszczył bębenki. Stardust zmusił się, aby się nie skrzywić. Pracował z biznesie, kiedy chciał potrafił ukrywać prawdziwe emocje. Nie wychodziło mu to tylko przed typami, którzy z jakiegoś powodu potrafili go ograć, w jakiś sposób umniejszyć jego osobę i upokorzyć. Nie miał pojęcia, od czego to zależało. Do takich mężczyzn należeli Santa Boy i Martin. Obdarty, napuszony typek siedzący naprzeciwko niego chciałby też pretendować do tego zacnego grona, ale był na to za słaby. Za biedny, za brzydki i przegrany.

– Jezus, Olivia – jęknął Andy. On w ogóle nie ukrywał swoich emocji. Ostentacyjnie zatkał uszy. – Skąd to wytrzasnęłaś?

– Znalazłam w starych rzeczach Luisa. Od dziecko kochał muzykę – pochwaliła się matka Stardusta. – Olivka mówiła, że chciałaby się nauczyć grać. Świetnie, że wpadła na coś takiego. Teraz dzieci tylko siedzą przed komputerem…

Stardust spojrzał ukradkiem na Andy’ego. Sprawa była dla niego już przegrana. Mama zadecydowała. Będzie musiał sięgnąć głęboko do portfela, żeby pokryć koszty przedsięwzięcia, które starsza pani uznała za „świetne”.  Z ciociami i mama się nie dyskutuje. Ich prośby, a nawet sugestie są rozkazami.

Andy zaniemówił, szukając w głowie wymówki. Olivia z rumieńcami na policzkach ściskała tanią atrapę skrzypiec, ciocia trzymała dłonie na jej ramionach.

– Mój Luis jeszcze trochę z nami posiedzi – odezwała się pierwsza. – Ma trochę grzechów do odkupienia. Będzie teraz bardzo, bardzo dobrym synem, prawda?

– Tak… – odparł niepewnie Stardust. Ten błysk w oczach mamy mu się nie spodobał.

– A że się tutaj nudzisz, kręcisz się po pokoju albo oglądasz telewizję, świetnie się złożyło. Olivia będzie do nas przychodzić po lekcjach. Zjemy razem obiad, odrobimy zadania, a potem będziesz mógł ją uczyć.

– Słucham? – sapnął. – Mamo, chyba żartujesz? Ja muszę wracać do Austin, kierować firmą, niedługo zaczniemy nagrywanie debiutanckiej płyty zespołu, z którym podpisaliśmy kontrakt dwa miesiące temu. Mam też zaległe wywiady. No i nie lubię dzieci.

– Nie znasz dzieci – poprawiła go mama. – W dobie cyfryzacji, czy jak to się to nazywa, możesz robić wszystko stąd.

To znów nie była sugestia. Andy zaczął się śmiać. Rozbawiony aż klepnął dłonią o blat.

– Mnie pasuje – rzucił. – Olivia, jesteś pewna, że tego chcesz? Typek jest dość gburowaty.

Olivia pokręciła przecząco głową. W Starduście obudziła się nadzieja.

– Nie jest gburowaty. Wtedy zostawiłby mnie na placu zabaw. Jest tylko nieśmiały – odparła dziewczynka. – To przyjdę jutro!

Podbiegła do taty i chwyciła go za wolną dłoń. Andy szybko zgasił papierosa. Spojrzał na Stardusta, obdarzając go przy tym kpiącym uśmiechem.

– No chodźmy, papa! Już ci wybaczyłam i muszę iść spać, żeby wstać do szkoły! – rozkazała. Pociągnęła go ku drzwiom, a Andy potulnie poszedł za nią. Mama Luisa ucieszona złożyła dłonie na podołku i przypatrywała się tej uroczej scence.

– Odprowadź ich, Luis – ponagliła. – Dowiesz się, gdzie mieszkają.

– Po co? – burknął Stardust, ale zaraz się opamiętał.

Za chwilę za trójką zamknęły się drzwi. Olivia chciała prowadzić, rwała się od przodu, ale tym razem to Andy złapał ją za dłoń.

– Jest już ciemno – zauważył. – Coś cię może przejechać albo zjeść.

Stardust przypatrywał im się z ganku. Nie zamierzał ich odprowadzać. Oszukiwał mamę już w czasach szkoły podstawowej. Rzeczywiście był złym synem.

– Nie gramol się tak! – prychnęła na niego Olivia. – No chodź! Pogadamy sobie jeszcze! Każdy nauczyciel powinien się najpierw przedstawić.

Zaczęła paplać. Stardust wpuszczał wszystko lewym uchem, gdzie miał trzy kolczyki i wypuszczał prawym, gdzie nosił dwa. Odpowiadał zdawkowo. Tak, naprawdę był muzykiem. Tak, umiał grać na wielu instrumentach. Nie, nie napisał żadnej z piosenek przewodniej z bajek Disneya. Okazało się, że Olivia i jej ojciec mieszkają za tym skrzypiący na wietrze sklepem. Na jednej działce stała ta blaszana szkarada i jednopiętrowy domek. Taki typowy amerykański, zrobiony z kartonu. Jeśli przyjdzie tornado, nie pozostaje ci nic poza ukryciem się w wannie.

– No, zobaczyłem, zapamiętałem. Także do niezobaczenia – rzucił Stardust.

– Nie, nie. Tak jest niegrzecznie, musisz wejść. Prawda, tatusiu?

– Tak, oczywiście – żwawo zgodził się z córką Andy. – Inaczej powiemy cioci, co nie?

Kolejna wymiana cierpkich zdań i Luis wylądował na kanapie w salonie. Olivia pobiegła do łazienki, umyć zęby. Wnętrze salonu go zaskoczyło. Stolik na środku wyglądał jak sklecony z nóg taboretu, do których przybito blat zrobiony z desek rozebranych z jakiejś drewnianej skrzyni. Brzegi blatu obtoczone były metalowym okuciem. Stolik jak i parę innych mebli wyglądały na robione ręcznie, ale przez kogoś z talentem, pasją i cierpliwością.

– Twoje dzieło? – spytał z powątpiewaniem.

Andy właśnie postawił przed nim szklankę z wodą.

– Tak. Lubię różne dłubanie. Zaskoczony?

Stardust popatrzył na szklankę. Poprosił o zwykłą wodę, żeby jak najszybciej odbyć tą całą farsę i móc uciec. Wypił zawartość jednym haustem. Wytarł usta dłonią.

– O co ci chodzi? – spytał. – Po co mnie tu przyciągnąłeś? Chcesz jeszcze pośmiać z mojej uległości wobec matki, której nie widziałem kilkanaście lat? A może powiesz mi teraz, że polecisz do jakiegoś szmatławca sprzedać to wszystko, czego się dzisiaj dowiedziałeś, jeśli ci nie zapłacę?

Andy, słysząc te bzdury, pomyślał o tym, że ten śliczny facet przed nim, miał naprawdę ciężkie życie. We wszystkim doszukiwał się potencjalnej pułapki i zapobiegawczo bronił się agresją. Ktoś musiał mu nieźle dokopać.

– Po prostu strasznie mi się spodobałeś, w momencie gdy cię ujrzałem – odparł. – Wcześniej miałeś białoczerwone włosy, prawda? Zerwałeś z kimś?

– Chcesz namalować mój portret, czy mnie przelecieć? – prychnął Stardust. Ten facet był sprytniejszy, niż sprawiał wrażenie. Ta przenikliwość była frapująca. Źle czuł się w jego towarzystwie. Tracił grunt pod nogami.

– Ciszej – skarcił go Andy – jeszcze Olivia usłyszy. Cóż, maluję też całkiem dobrze. Mogę to i to.

– Bo jestem sławny? Bo jestem bogaty? – Przed kolejnym zdaniem skrzywił się bardziej. – Czy może wydaje ci się, że jestem kobietą? Bawi cię to?

Andy rzeczywiście się uśmiechał. Jego odrosty lśniły w świetle lampy. Jak takie spojrzenie hulaki.

– Było łatwiej, kiedy harowałem w klubie, żeby odłożyć na kupno tej rudery. Tam wszystko odbywało się w kiblu. Ludzie szli tam pogadać, zapalić, poćpać i się przelecieć. Pytanie o wszystko brzmiało tak samo. „Idziesz?”. I odpowiedź też. „Idę”. Ja chodziłem tam tylko na szluga. Więc dlaczego? Bo mi się podobasz. Spodobałeś mi się, gdy pojawiłeś się w moim sklepie. Patrzyłem się na ciebie, a nie twoją koleżankę. Dlaczego? Nie mam zielonego pojęcia. Nie znamy się, to prawda, ale bardzo chciałbym cię chcieć. – Nachylił się nisko na blatem i szepnął: – Bardzo chciałbym poczuć ciebie we mnie. Myślę, że to by było tak złe, tak odwrotne względem tego, co znam, że aż wspaniałe.

W tym momencie Olivia pojawiła się w pokoju w piżamce. Do zimy było jeszcze daleko, a ona miała na sobie białe spodnie z czerwonymi śnieżynkami i kokardkami. W tym domu brakowało matki, która zadbałaby o te wszystkie dziewczęce sprawy jak warkoczyki z puchatymi frotkami do szkoły i piżamki dobrane do pory roku.

***

Ian nie mógł uwierzyć, że naprawdę właśnie w tej chwili stoi przed drzwiami domu bliźniaków i naciska dzwonek. Był tu wielokrotnie, ale nigdy przed południem w środku tygodnia. Poszedł rano do szkoły, by zerwać się z niej po pierwszej lekcji i przyjść tutaj. David o niczym nie wiedział. Na szczęście chodzili do różnych klas. Pojawił się tu dzisiaj na prośbę matki bliźniaków, jeszcze pani Stormare. Skyler Stormare. Ta kobieta go przerażała. Nie lubiła go, chociaż do niedawna zgrabnie to ukrywała. Nie to było jednak najgorsze. Była piękna, wykształcona, zawsze nienagannie ubrana i umalowana. Tak doskonała, że w jej towarzystwie obchodziły cię ciarki. Nie lubił jej, szanował i zazdrościł jednocześnie. To Laura przekazała mu wiadomość od swojej matki. Chciała się z nim zobaczyć. Porozmawiać tylko we dwoje. Nie uściśliła o czym, ale temat mógł być tylko jeden. Miał rozejść się z Davidem.

Stanęła w progu ich wielkiego domu. Jak zwykle wyglądała nieskazitelnie. Miała na sobie biały komplet, spódnicę do kolan i coś w rodzaju krótkiej kurtki kończącej się nad pępkiem. Materiał pokryty był warstwą drobniutkiej koronki w kolorze łososiowego różu. Włosy miała upięte w niski kok, a w niego wsuniętą srebrną szpilkę, z której zwisały cienkie łańcuszki zakończone kamieniami. Tylko jej makijaż był inny niż zwykle. Oczy otaczała gruba, czarna kreska. Jej łzy pozostawiłyby na policzkach ciemną smugę. Tak dawała wyraz swojemu smutkowi.

– Dzień dobry – burknął Ian. Nienawidził tego, że tak podziwiał tę kobietę. I tak się jej bał.

– Dzień dobry – odparła spokojnie. – Cieszę się, że nie odrzuciłeś mojego zaproszenia. Zaskoczyłeś mnie. Pozytywnie.

– Chociaż raz mi się udało wywołać u pani takie wrażenie – rzucił, wchodząc do środka.

– Odpuść sobie tę gadkę, Ian. Jesteś już niemal dorosłym człowiekiem. Porozmawiajmy więc jak dorośli, dobrze? – spytała pani Stormare, siadają w fotelu. Wskazała Ianowi miejsce na kanapie.

– No to słucham – rzucił lekko, chociaż w środku cały się trząsł. Dłonie wcisnął między uda. Czuł, jak mu się pocą.

 

2 komentarze:

  1. Hej . Jak cię tu długo nie było ? Albo mi się tylko tak wydaje . Rozdział przeczytałam w mig. No i czyżby Stardust znalazł w końcu swoją miłość ,ale jeszcze o tym nie wie ? Czy tylko Andy chce się z nim zabawić i go wykorzystać ? Teraz będę to rozkminiac do następnego rozdziału. Trochę będą to katusze ,ale z drugiej strony warto czekać na to co wymyślisz. Za to końcówka rozdziału mnie zaskoczyła. Czego może chcieć mama Davida od Iana ? Pozdrawiam i weny życzę.
    Ps. Choròbsko mnie trochę rozłożyło ,ale liczę ,że się szybko ogarnę ;) . Zdrówka dla Ciebie
    W.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej :)
      Tak, długo... Wiem, przepraszam. Już gdzieś tam o tym pisałam, klepię bardzo powoli te rozdziały, bo wracam z pracy, gdzie klepię w klawiaturę i nie mam siły. Historię mam w głowie, tylko wrzucenie tego w Worda idzie powoli.
      No, Stardust na pewno będzie się bał zaufać, żeby się nie przejechać. Skończy się albo baaaardzo dobrze albo baaardzo źle. A czego chce Sky? Myślę, że to będzie spore zaskoczenie :P
      Dla Ciebie tym bardziej zdrówka, skoro coś cię chwyciło. Pozdrawiam!

      Usuń