poniedziałek, 26 lipca 2021

EROS/SORE - ROZDZIAŁ 25 - Na szczęście dużo o mnie nie wiesz

 

Dzisiaj były urodziny bliźniaków.

Martin, jak sam to nazwał, otrzymał mały akcik łaski od Skyler, która pozwoliła mu przyjść na przyjęcie. Na początku impreza w domu miała mieć charakter bardziej oficjalny, a potem dzieciaki oddadzą się zabawie już we własnym gronie. Martin zapewne z biura pójdzie prosto do domu i wróci późno, a może nawet w ogóle. Shane miał więc wieczór spędzić ze samym sobą i nie wiedział, co z tym fantem zrobić. Przed chwilą przyjął ostatniego pacjenta, teraz przygotowywał gabinet na jutrzejszy dzień. Mógł pooglądać telewizję, poczytać książkę, poćwiczyć albo napuścić wody do wanny i sobie ulżyć na różnorakie sposoby. Kiedyś w wieczory, kiedy doskwierała mu samotność, czyli bardzo często, odwiedzał bar. Zaniechał tego jakiś czas temu, zanim nagle, jak grom z jasnego nieba, przybiegł do niego Martin, by wyznać mu miłość i wepchać mu się do łóżka. A tak nawiasem, rozmyślał Shane, Martin strasznie się kręcił podczas snu.

– O, doktorku! A ty ciągle tutaj? – Martin jak na zawołanie pojawił się w progu gabinetu.

Wszedł i chwycił w obie dłonie materiał białego kitla, przyciągając Shane’a do siebie. Ucałował go w szorstki policzek, a potem przyglądał mu się, a uśmiech nie schodził mu z ust.

– Lekarz i prawnik. Ty w kitlu, ja w todze i możemy nagrać taśmę z cosplay seksem. To serio jest niezłe – zamruczał, mnąc materiał w dłoni.

– Hej, Martin – westchnął Shane.

Przyciągnął Martina do jeszcze jednego pocałunku. Wzdrygnął się, gdy poczuł, jak palce przeczesują jego półdługie włosy, by za chwilę zacisnąć się na jego uchu. Uwielbiał to. Nie mówił mu tego, ale Martin szukał uparcie i znajdował coraz to nowe żyły złota. Kopał równie zawzięcie.

– Jak ci minął dzień? Podrywał dziś ktoś mojego doktorka? – spytał Martin.

– Taa, jedna emerytka powiedziała mi, że powinienem wyciągnąć coś ze swojej doktorskiej szuflady i sobie wstrzyknąć, bo wyglądam, jakbym był bliżej grobu niż ona.

– Och, bo ty jesteś jak domowy piesek, który, gdy pan zostawia go samego w domu, siada w kąciku i obgryza ogonek ze smutku i tęsknoty. Zaraz będziesz pełen życia.

– Kurwa, Martin. Jesteś bezczelny i dziecinny.

– No – odparł, jakby to była pochwała.

– To co chcesz robić? – spytał Shane, uśmiechając się przy tym krzywo. – Pieprzyć się na kozetce czy na biurku? Czy może mam cię przebadać? Zdolność do erekcji, czy prostata?

– Wszystko, ale nie teraz. Musimy się umyć, przebrać i wypięknić. Laura będzie wściekła, jeśli się spóźnimy. Wierz mi, nie chcesz jej podpaść.

– Co? My? – nie rozumiał Shane.

Martin poprawił kitel na ramionach lekarza. Wygładził materiał.

– Naprawdę ci w nim do twarzy – rzucił. – Co, nie czytałeś SMSa?

Shane z wymalowanym na twarzy zdziwieniem sięgnął do kieszeni spodni po telefon. Nie znalazł jednak żadnych nieodczytanych wiadomości od Martina. Była tylko jedna z obcego numeru. Zignorował ją wcześniej, uznając, że to pewnie jakaś reklama. Odczytał treść dopiero teraz. Pisała do niego córka Martina. Zapraszała go na przyjęcie. Nazwała go „przyjacielem”. Nie dopisała „rodziny”. Żona Martina kiedyś z zimną dystynkcją tolerowała go na świątecznych kolacjach, teraz zaś musiała ziać do niego już otwartą nienawiścią, w końcu to przez niego rozpadła się jej rodzina jak z obrazka.

– To bardzo miłe z jej strony. Przekaż jej to i oczywiście życzenia ode mnie, ale lepiej, żebym się tam nie pojawiał.

– Hej, to życzenie solenizantki. Bardzo brzydko byłoby odmówić. – Martin uśmiechnął się, widząc zakłopotanie lekarza.

– A solenizant?

– David? Jemu jest wszystko jedno. Dawno wyczaił, że łatwiej jest zrobić, co siostra chce.

– Martin, przecież to będzie tragedia. Aż sam żałuję Skyler. Nie chciałbym być na jej miejscu i patrzeć, jak bezczelnie były mąż przyprowadza na urodziny dzieci kochanka, czy tam kochankę. Kochanek to jeszcze tysiąc razy gorzej.

– Złożysz życzenia bliźniakom, poczekamy, aż zdmuchną świeczki i się ulotnimy. To moje dzieci, których nie zamierzam opuszczać, ciebie też nie zamierzam, więc tak czy siak musimy jakoś to dograć. My i Skyler też. Zachowałem się wobec niej jak świnia, ale już nic się nie da z tym zrobić. Musimy znaleźć jakąś równowagę i równie dobrze możemy zacząć dzisiaj. Jesteś już częścią rodziny.

Shane przejechał dłonią po włosach. Był strapiony. Żaden z jego licznych, lecz zawsze kończących się porażką związków, nie łączył się z takim ciężarem i odpowiedzialnością. Może nawet specjalnie unikał relacji tego typu. Liczyła się tylko chwili zapomnienia, a zapomnieć chciał o Martinie Stormare, który za to uparcie na to nie pozwalał. Wciąż przychodził wyżerać mu solone czipsy, rozwalał się na jego kanapie i oglądał mecz.

– Niech będzie, skoro Laura tak chce – westchnął. – Byle nie było za dużej siary. Tylko nie mam prezentów.

– Ja mam, a taka wyrośnięta dzieciarnia i tak chce tylko kasy.

– No tak. Za coś trzeba kupić zioło i metamfetaminę.

Reakcja Martina była do przewidzenia. Shane zaśmiał się pod nosem.

– Nie mów mi takich rzeczy – jęknął Martin. Jak każdy ojciec chciałby ochronić córkę przed całym złem tego świata. Syn musi sobie poradzić sam. – Wyobrażam sobie, że tylko się uczą i żyją w czystości.

– Przypominam ci, że przyszedłeś do mnie jęczeć, gdy przyłapałeś Davida z tą dziewczyną, a teraz przerzucił się na chłopaków.

– Nie torturuj mnie – jęknął teatralnie.

Shane zamknął gabinet na klucz i obaj poszli do góry. Był przekonany, że ten dzień skończy się naprawdę źle, ale nie zamierzał już protestować. Martin nie przyjmował odmowy. Potrafił być bardzo uparty, gdy czegoś chciał. Musiał też przyznać, że gest Laury był bardzo miły. Martin w tym samym czasie rozmyślał o tym, kto przyjdzie na przyjęcie. Z rodziny spodziewał się swoich sióstr, rodzice Skyler na szczęście po przejściu na emeryturę przenieśli się na Hawaje. Bliźniaki nie pałały miłością do swojego drugiego dziadka. W przeciwieństwie do matki Laura robiła to, co chciała, a nie to, co powszechnie uważano za stosowne. Dziad nie dostał więc zaproszenia. Całe szczęście.

Przebrali się, Shane jeszcze zdążył się ogolić. Martin w tym czasie zapakował prezenty.

– Zbieraj się, przystojniaku – zawołał do Shane’a, który nieprzekonany oglądał się w lustrze. – Bo się spóźnimy.

Szli pieszo. Mieli do pokonania tylko kilka osiedlowych dróżek. Zaczynało zmierzchać. Mimo weekendu ulice były dziwnie wyludnione. Może w telewizji był jakiś ważny mecz. Shane nie interesował się ligowymi rozgrywkami w baseballu i koszykówce. Stresował się. Zdziwił się, gdy poczuł, jak Martin splata z nim palce.

– Martin…

– Co, misiu?

– Nic. I nie nazywaj mnie tak.

– Czemu? Jesteśmy już na takim etapie związku, żeby sobie bezczelnie słodzić.

Shane spojrzał na niego spod brwi. Był markotny. Martin nie robił tego specjalnie, ani świadomie, ale co rusz zmuszał go do myślenia o rzeczach, o których niekoniecznie miał ochotę myśleć. Raz jeden facet, z którym był przez kilka miesięcy, nazywał go swoją „dupcią”. Była jeszcze „suczka”. Martin żył w innym świecie i nie miał pojęcia o tym, do jakiego należał on. Na studiach ludziom puszczają hamulce. Przestają ściskać w dłoni fartuch mamusi, czują się wolni, zaczynają więc imprezować, czyli pić, czasami ćpać i sypiać z każdym chętnym. On też tak robił, a do tego studiował medycynę i farmakologię. Miał łatwiej. Obserwując swoich kolegów, doszedł do jednego wniosku. Kobiety to wybawienie. Świat mógłby istnieć bez facetów, ale nie na odwrót, wtedy by się zniszczyli. Dziewczyny miały w sobie jakiś hamulec bezpieczeństwa. Może zawsze gdzieś tam z tyłu głowie kołatało im, że jeśli przesadzą skończy się źle – stworzą nowe życie i będą musiały wziąć za nie odpowiedzialność. Ciężej stąpały po ziemi, uziemiając przy tym facetów.

Jeśli nie było kobiet, nie było hamulców. Rzeczywistość znikała. Niektórzy dochodzili do takiego poziomu, że orgazm stawał się dla nich czymś równie mdłym jak sucha kanapka z białego chleba. Potrzebowali dragów, żeby coś poczuć, a i tak pozostawali nienasyceni. Martin nie miał pojęcia o tej części jego życia. Coś musiał sobie wyobrażać, poznał przelotnie kilku jego znajomych, w ciągu kilkunastu lat ich znajomości jako dorosłych z kilkoma minął się w drzwiach kliniki. Coś tam sobie wyobrażał, ale to był dopiero czubek góry lodowej. Widział go jako trochę smutnego i bardzo samotnego lekarza, który za pół darmo pomagał staruszkom, którym trzęsły się ręce, a przez to rozlewały herbatę i nie mogły robić na drutach. I tu miał rację. Patrzył na niego z pobłażaniem, na jego krótki romanse i jedno nocne schadzki. Wydawał mu się wręcz pocieszny.

Martin nie miał pojęcia, bo Shane za wszelką cenę chciał ukryć przed nim tę cząstkę siebie, którą na pewno by się do niego zraził. Wolał już być żałosnym w jego oczach i wymagającym jego opieki. Martin zniszczył dla niego swoją rodzinę, niedługo straci majątek, szacunek niektórych osób. Straci to, co go opisywało i przez co był właśnie tym Martinem Stormare. Dla niego. Shane nie czuł się tego wartym, a bał się tego, że Martin też dojdzie do takiego wniosku, gdy zostanie z niczym. W końcu przejrzy na oczy, przetrze zaparowane szkła i skończy się „misiowanie”. Zobaczy rzeczywistość, zobaczy zwykłą dziwkę.

Shane nigdy mu nie powiedział, że na studiach uzależnił się od leków przeciwbólowych. Rano chodził na wykłady, po południu na praktyki, a wieczorem na odwyk. Nigdy nie powiedział mu tego, że popadł w paranoję. Był pewien, że ma AIDS, a to było tylko nieleczone zapalenie oskrzeli i wysypka po lekach. Według statystyk najtrwalsze są małżeństwa gejowskie, przed heteroseksualnymi, najczęściej rozpadają się lesbijskie. Na pierwszy rzut oka może się to wydawać zaskakujące, jednak według Shane’a miało sens. Po prostu geje biorą ślub, gdy już nasycą się pieprzeniem i wszystkim innym. Gdy już im się znudzi, postanawiają założyć rodzinę. Heteroseksualni pozostają nienasyceni, potrzebują czegoś na potwierdzenie swojej męskości – sekretarek, młodszych o dwadzieścia lat żon, przelotnych kochanek.

Shane był już nasycony, nawet przesycony jak roztwór soli. I kochał Martina od zawsze. Chciał przestać, ale nie umiał, dlatego nigdy nie zdołał go opuścić. Był tak samo szczęśliwy, gdy gotował im kolację, i gdy mu ciągnął. Tylko nie opuszczało go uczcie, że spieprzy mu resztę życia, bo Martin po prostu nie miał pojęcia.

– No? – ponaglił Martin. – Jak nie może być „misiu”, to sam coś wymyśl.

– Wiem, że nie odpuścisz, Martin, więc…

– Zaraz. Ja będę cię tak nazywał, ale ty też musisz. Dobrze to przemyśl. – Uśmiechnął się. – Żabcia do mnie nie pasuje. Jestem na to za piękny.

Shane musiał się roześmiać. Uwielbiał tego człowieka.

– To może być po prostu „kochanie”? – rzucił cicho Shane. Był starym chłopem, a wstydził się jak nastolatka.

– Oczywiście, kochanie – zgodził się Martin głosem pantoflarza. Był zadowolony.


W domu jeszcze państwa Stormare zebrało się już kilkanaście osób. Shane rozpoznał dwie siostry Martina, korpulentne i zadbane czterdziestolatki, kuzynkę w ich wieku, która mieszkała po sąsiedzku oraz znajomego Martina z pracy. Najwyraźniej był przyjacielem całej rodziny. I oczywiście Skyler. Wyglądała świetnie jak zwykle. Doskonale zachowywała pozory. Miała na sobie różową bluzkę z koronkowym kołnierzykiem, białą, obcisłą spódnicę do kolan i szare szpilki. Włosy upięła w luźni kok, makijaż był niewidoczny, ale musiał tam być, bo nikt nie miał tak doskonałej cery, rumianych policzków i gładkiego czoła. Shane nie miał pojęcia, co powinien ze sobą zrobić. Rozglądał się za jakimś bezpiecznym kątem.

Miał szczęście. W tym momencie na schodach prowadzących z drugiego piętra pojawili się dzisiejsi solenizanci. Laura miała na sobie czerwoną sukienkę wiązaną na szyi. Musiała dużo kosztować. Za nią szedł David. Jedną rękę trzymał w kieszeni czarnych dżinsów. Wyglądał na już znużonego, a impreza jeszcze się nie zaczęła. Nawet koszulę miał czarną, jakby przyszedł na stypę. Laura zbiegła ze schodów i lekko niczym sarna przybiegła do nich. Uściskała ojca. Shane z uśmiechem obserwował, jak Martin topi się ze szczęścia.

– Cześć, Shane. – David, który stał kilka kroków z tyłu, wyciągnął do niego dłoń. Lekarz uścisnął ją lekko zdziwiony.

Nie sądził, że dzieci Martina naprawdę nie będą miały do niego żadnych pretensji. Rozbił małżeństwo ich rodziców.

– Super, że jesteś, Shane. – Laura uśmiechnęła się do niego promiennie. Wyglądała ślicznie jak zawsze. Malowała się zupełnie inaczej niż matka, bardziej wyraziście.

– Dzięki za zaproszenie – odparł. – Ech, nie mam prezentu.

– Kasa wystarczy. – Zaśmiała się. – Zresztą, jak stary ma prezent, to macie obaj, nie? Tak to działa.

– O, Boże – sapnął Shane. Był speszony. – No niech będzie.

David uśmiechnął się najwyraźniej lekko rozbawiony i spojrzał ponad nim na ojca. Ten odpowiedział takim samym uśmiechem. Niekiedy byli do siebie bardzo podobni.

– No to są już wszyscy. Możemy zaczynać szopkę dla wapniaków. Tort, kieliszek szampana i spadajcie. Prawdziwa impreza się zacznie, jak już sobie pójdziecie – zaśmiała się Laura.

– Tylko nie roznieście tego domu – prychnął Martin.

Więc był już „wapniakiem”, pomyślał. On jednak dawno nie czuł się taki młody, jak teraz. Jego spojrzenie automatycznie zatrzymało się na Skyler, która z gracją udawała, że pochłania ją rozmowa z siostrami Martina.

– Niedługo nie będzie twój.

– Straszna z ciebie wężyca, skarbie.

Laura uścisnęła go jeszcze raz.

– Kocham cię, tato.

– Ja was też.


Był tort i szampan, a potem przemowy. Wszyscy po kolei wychwalali pociechy Martina i Skyler. Zadziwiająco mało było w tym kłamstwa. Naprawdę byli piękni i mądrzy, zupełnie jak ich rodzice. Shane pił szampana, podjadał przekąski i przyglądał się wszystkiemu z dystansu. Nie zauważył Skyler, gdy do niego podchodziła. Przeszedł go dreszcz, gdy usłyszał jej głos z boku.

– Cześć, Shane. Nie sądziłam, że naprawdę przyjdziesz. Laura się uparła, bo chyba uważa cię za przyjaciela, ale byłam przekonana, że stchórzysz.

– Witaj, Skyler.

Kiedyś używał zdrobnienia, Sky, gdy do nie mówił. Niebo. Teraz nie przeszłoby mu to przez usta. Nie miał pojęcia, jak się zachować. Po prostu wysłucha wszystkich obelg i oskarżeń, na które w pełni zasłużył. Miał tylko nadzieję, że obędzie się bez łez.

– Też byłem o tym przekonany – dodał po chwili.

– A jednak tu jesteś. Laura powiedziała mi, że muszę przystosować się do „nowej sytuacji”, gdy oświadczyłam, że nie podoba mi się twoja obecność na przyjęciu. Ja mam się dostosować. Dostosowywać ma się kobieta, którą mąż porzucił, żeby żyć w norze z bankrutującym lekarzem, który nosi te śmieszne kolczyki i kilku dniowy zarost, bo wciąż, mimo trzydziestki, ma potrzebę podobania się facetom, którzy wolą męskie dupy, a nie żeńskie. Nienawidziłam cię od samego początku. Zniknąłeś na studia i powinieneś nie wracać. Gdybyś miał jakieś szczątki godności, trzymałbyś się od Martina, od naszej rodziny, jak najdalej. Ale nie. Znajdywałeś sobie kolejnych idiotów, żeby twoje łóżko nie było puste, ale zawsze czekałeś, liczyłeś na to, że Martin w końcu to zrobi. Jak trzeba być bezczelnym, żeby przychodzić na świąteczną kolację przygotowaną przez kobietę, którą się gardzi? Martin kroił indyka, a ja chciałam wziąć mu ten nóż i poderżnąć ci gardło. Myślałam, że w końcu odpuścisz, znajdziesz sobie jakieś zastępstwo. Jakiegoś gościa, który może osiągnął w życiu chociaż połowę tego co Martin, może chociaż w połowie tak przystojnego i bogatego jak on, ale nie. Ty wiernie czekałeś jak suka. No i się doczekałeś. Szczęśliwy?

– Tak i nie jednocześnie.

– Nie winię cię, Shane – powiedziała niespodziewanie Skyler.

Myślał, że się przesłyszał. Nie mógł zmusić się, by patrzeć na jej twarz, gdy mówiła. Wciąż stali koło siebie, na uboczu. Prawie szeptała mu do ucha, by inni ich nie usłyszeli. Teraz musiał na nią spojrzeć.

– Nie mogę cię winić za to, że go kochasz. On czekał na odpowiedni moment. W pierwszej chwili myślałam, że to impuls. Wreszcie się zdecydował przez Davida i jego zauroczenie w tym dzieciaku, ale to nie to. On czekał, aż dzieci staną się samodzielne. Uznał, że to teraz, bo Laura i David zdecydowali się związać z właśnie z Juliusem i Ianem, wiedząc, co się z tym łączy. Wytrwał osiemnaście lat w małżeństwie z kobietą, której nie kochał, dla dzieci, bo uznał, że tak będzie dla nich najlepiej. Zawsze za bardzo je rozpieszczał, na za dużo pozwalał, ale trudno się temu dziwić. Na Święto Dziękczynienia miałam ochotę zabić ciebie, a na Boże Narodzenia tego starego chuja, który bił własne dzieci.

– Co?! – spytał zszokowany.

Skyler uśmiechnęła się bokiem ust.

– Mnie też nie powiedział. Trochę mi zajęło domyślenie się. Parę lat. Siostry Martina potwierdziły w końcu to, czego udało mi się domyśleć, patrząc na to, jak Martin reaguje na ojca. Nigdy mu się nie sprzeciwiał. Martin, uwierzysz? Wiesz, ojciec wybił mu dwa zęby, gdy dowiedział się, że jestem w ciąży.

– Skyler, po co mi to mówisz?

– On jest słabszy, niż ci się wydaje. Teraz ty musisz się nim zaopiekować. On cię kocha, Shane. Pewnie nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo. Nie możesz go zostawić. On nie umie bez ciebie żyć. Rozumiesz, Shane? On się rozpadnie, jeśli go zostawisz, znudzisz się nim albo go zdradzisz.

– Dlaczego miałbym to zrobić? Przed chwilą stwierdziłaś, że go kocham i masz rację.

Skyler wzruszyła ramionami.

– Nie wiem, ale wszystkie twoje związki skończyły się przez jeden z tych powodów, prawda?

Po prostu odeszła, nie dając mu nawet szansy na ripostę. Szybko dołączyła do grupy rozmawiających przy lampce szampana, bliźniaków i jakiegoś kuzynostwa. Uśmiechała się i śmiała. Świetnie grała.

– Co ci powiedziała? – Martin znikąd pojawił się za nim. Dotknął jego ramienia. – Wyglądała jak modliszka, strasznie i pięknie jednocześnie. Prawie cię pożarła, co? Ale się nie dałeś.

– Bardzo we mnie wierzysz, Martin. Może za bardzo.

– Głupoty opowiadasz. Rozchmurz się i napij jeszcze. – Wręczył mu kolejny kieliszek. – Niedługo posiadówa z tetrykami się skończy, a dzieciaki rozkręcą sobie imprezę. A my spędzimy resztę tego wieczoru we dwójkę i będzie nam bardzo dobrze, hm? Jak uważasz… kochanie?

Shane spojrzał na niego z ukosa. Zawadiacki uśmiech Martina go rozbrajał.

– Cokolwiek chcesz – odparł, a po chwili dodał: – kochanie.

Po półgodzinie rzeczywiście wszyscy zaczęli zbierać się do wyjścia. Laura pobiegła na górę się przebrać, David sprzątał talerze. Skyler ze szklanej kuli wyciągnęła kluczyki do swojego samochodu i wyszła. Nie zamienili z Martinem nawet jednego słowa.

– Idziemy? – spytał Shane, gdy prawnik pożegnał się z dziećmi.

– Jasne.

Gdy znaleźli się na zewnątrz, na podjeździe, Martin chwycił go za dłoń. Shane dał się prowadzić, nie wiedząc, po co to robią. Zgłupiał całkiem, bo obeszli dom i weszli do przybudówki z tyłu, a przez nią z powrotem do domu. Swój spacer zakończyli w sypialni, która jeszcze niedawno należała do Martina. Prawnik zamknął za nimi drzwi. Uśmiech nie spływał mu z ust, zrobił się jeszcze szerszy, gdy z parteru zaczęła do nich dochodzić głośna muzyka.

– To bardzo głupi pomysł, Martin.

– Zawsze chciałem to zrobić. Nawet nie wyobrażasz sobie, ile razy, leżąc w tym łóżku, to sobie wyobrażałem. Samotny, opuszczony, wyziębiony.

Usiadł na skraju zaścielonego łóżka. Pościel była błękitna, z jakiegoś błyszczącego materiału. Wszystko w tym pokoju było pedantycznie ustawione, wygładzone i wyprasowane. Martin w dobrze dobranym garniturze pasował do tła tylko przez chwilę. W swoim stylu rzucił marynarkę byle gdzie, a ta ześlizgnęła się nie podłogę, potem rozpiął koszulę. To wyglądało jak początek jakiegoś pornola. Martin się stroszył, pozował, chwalił się swoim ciałem. Shane przed chwilą był nastawiony negatywnie do tego pomysłu. Już nie był. Szybko pozbył się góry swojego ubrania. Usiadł przy Martinie, który nie zrobił nic. Czekał. Uśmiechnął się tylko, gdy Shane wsunął mu dłoń pod materiał rozpiętej koszuli, masował jego pierś, a potem brzuch. Czuł te przyjemne dreszcze, cieszył się z tego, jak rozognione spojrzenie Shane’a wprost go pożera. Wreszcie ktoś oprócz jego trenera personalnego podziwiał jego ciało, cieszył się z niego.

Shane pocałował go jeszcze w dziś gładki policzek i zsunął się miękko po śliskiej pościeli na podłogę, w prost między jego kolana, na których położył dłonie, by je bardziej rozsunąć. Martin ułatwił mu sprawę, gdy ściągał z niego spodnie. Robili coraz większy bałagan, bo z kieszeni wypadły mu portfel i telefon. Nie mógł się powstrzymać, więc pogłaskał Shane’a po przydługich włosach, a potem chwycił płatki jego uszu między palce. Bawił się nimi. Uwielbiał uczucie zimnego metalu kolczyków. Shane cały czerwieniał począwszy od uszu. Spojrzał na niego z dołu błyszczącymi oczami. Niedługo będą zamglone. Shane przejechał kilka razy dłońmi po jego udach, na chwilę przytulił się do jednego policzkiem. Patrzył na niego i zastanawiał się, czy przez skórę czuje, jak szybko tętni w nim teraz krew.

– No, kochanie. – Obscenicznie chwycił się za penisa i pomachał nim w stronę kochanka. – On się nie może doczekać. Jest niedopieszczony.

Od lat, dodał w myślach. Trochę irytowało go to, że Shane miał w życiu znacznie więcej doświadczeń niż on. Jednak to nie była chwili na takie głupie rozmyślania.

– Widzę, aż spurpurowiał z tej niecierpliwości. Ale nie mów tak do mnie w takich chwilach.

Czuł, jakby Martin bluźnił. Shane’owi miłość nie kojarzyła się z seksem.

– To jak mam mówić? – zdziwił się prawnik.

– Później coś wymyślisz.

Shane się znał. Znał się aż za dobrze. Robił mu tak dobrze ustami. Lizał go chwilę po całej długości, a potem wziął żołądź do ust. Znał się na tym bardzo dobrze. Ssał go, poruszając głową w przód i w tył, drugą dłonią masował jego jądra od spodu. Martin wiedział, że to potrwa zawstydzająco krótka, ale nie szkodzi. Mógł jeszcze długo, jeszcze wiele razy, miał dużo do nadrobienia. Nie zdążył nic powiedzieć, ale przynajmniej bardzo niemęskim jęknięciem uprzedził go. Orgazm rozlał się po jego ciele, rozlewał się z dwóch miejsc jednocześnie: z głowy i penisa.

Shane popatrzył na niego z dołu, przyciskając dłoń do ust. Chciał więcej, ale nie mógł się przemóc, by o to poprosić. Byli w sypialni, w pokoju państwa Stormare. Była błękitna pościel. Martin przewrócił oczami i pociągnął go za ucho do góry jak niegrzecznego dzieciaka. Shane dał się przekonać, wspiął mu się na kolana. Złączyli się w żarliwym pocałunku. Zassał się na jego dolnej wardze.

– Chcą się razem bawić, a nie mogą. – Martin spojrzał pomiędzy nich, gdy został na chwilę uwolniony. – Ściągnij te gacie i połóż się na łóżku na brzuchu.

Już się nie zastanawiał. Podobało mu się, że Martin zmienił ton, teraz prawie rozkazywał. Mógł jeszcze bardziej. Zrobił, co Martin chciał. Przytknął policzek do pościeli, była śliska, ekskluzywna i pachniała lawendą.

– Wyciągnij łapę przed siebie. W szufladzie w szafce powinny być gumki i coś na poślizg.

Shane łapę wciągnął, ale podniósł też brwi. Małżeńska szafka. W drugiej szufladzie, którą otworzył, wymacał to, czego szukał. Harmonijkę prezerwatyw i lubrykant rzucił za siebie na łóżko. Martin wbił palce w jego pośladki, pomiętosił je chwile, a potem przejechał dłońmi wzdłuż jego boków. Położył się na nim, wgniatając w materac.

– Nie marszcz się tak – szepnął mu do ucha, a zaraz potem czubkiem języka zahaczył o jego kolczyk. Zaśmiał się sam z siebie. – Pewnie są przeterminowane. My podpiszemy umowę z hurtownią.

– Umiesz świntuszyć, Martin – prychnął Shane. – No! – zachęcił, podrzucając tyłkiem. Tak jak chciał, penis wsunął się między nie.

Wypiął się, zmuszając Martina do klęknięcia. Zacisnął oczy, gdy poczuł mokre palce w sobie. Kiedy bardzo chciał, nie potrzebował ich, ale Martin nie musiał o tym wiedzieć.

– Już – sapnął po dłuższej chwili.

Cudownie było czuć ciepło ludzkiego ciała za sobą, które zaraz cię nie zostawi, tylko położy się przy tobie. Martin nie szczędził mu dotyku, masował go, całował plecy. Chciał go zadowolić, sprawić mu przyjemność.

– Co już? – Martin udał, że nie rozumie.

– Już chcę.

Wreszcie ktoś dopraszał się o jego fiuta. Przez to robił się jeszcze sztywniejszy i jeszcze bardziej niecierpliwy, przez to nie chciał dać się ubrać, a może to Martinowi trzęsły się ręce z podniecenia i stresu jednocześnie. W uszach cały czas huczała mu muzyka. Robił coś bardzo złego. Czuł się jak dzieciak. Nie, jako dzieciak nigdy się tak nie czuł. Wtedy zawsze był spięty, gdy zamykał oczy, zawsze widział nad sobą pięść ojca. Potrząsnął głową. Nie, to teraz nieważne. Włosy lepiły mu się do mokrego czoła. Chwycił Shane’a mocno i zaczął się w niego wsuwać. Mięśnie w jego brzuchu się spięły, a głowa rozluźniła, gdy poczuł tą przyjemną ciasnotę i gorące, nieporównywalne do niczego innego. Czuł błogość.

– Jak ci jest? – spytał przymilnie Shane. Chciał usłyszeć. Jemu już było świetnie. Zaciskał palce na błękitnej pościeli.

– Wspaniale, kochanie.

– Miałeś nie mówić… – mruknął, ale Martin zaczął poruszać biodrami. Jęknął. Nie mógł się zdecydować, jak ułożyć głowę.

Chciał przycisnąć policzek do materaca, ale było mu niewygodnie. Tak mógłby chociaż zezować na Martina. Musiał więc go sobie wyobrazić, jak go posuwa. Chciałby zobaczyć jego uśmiech wykrzywiony przez podniecenie. Jeszcze się nie napatrzył.

– Dlaczego nie? – wysapał po chwili Martin. Przestał, złapał oddech, po czuł, że musi to powiedzieć. Shane czasami był głupi. – Oczywiście, istnieje miłość bez seksu. Nie istnieje miłość jedynie z seksem. Ja kocham cię, gdy za półdarmo leczysz trzęsące się staruszki, żresz ze mną czipsy i oglądamy mecz, a ty udajesz, że cię interesuje. I teraz też. Zawsze. Zawsze tak samo.

Na usta Shane’a wpłynął uśmiech. Były już mokre. Zaczął głośniej postękiwać.

– Ha! – sapnął, gdy Martin sięgnął do jego penisa.

Pieścił go w rytmie, które nadawały mu jego biodra. Te już robiły, co chciały, bo jego umysł zalała jaskrawa fala przyjemności, a potem po prostu pustka. Rozszerzająca się pustka, taka cudowna. Chyba krzyknął, gdy dochodził. Nie słyszał, a muzyka nie była wcale taka głośna. Shane położył dłoń na tej, która obejmowała jego penisa. Nadał im wspólne, mocne i szybkie, a po chwili chaotyczne tempo. Spuścił się na tę pieprzoną, błękitną pościel. Martin, gdy już odetchnęli, gdy już się poprzytulali, powiedział, że w komodzie znajdzie kilka par dokładnie takiej samej pościeli, tej samej marki. Ta pasowała najlepiej do reszty wystroju.

2 komentarze:

  1. Hej. Dzisiejszy rozdział jest gorący ;). Jestem w szoku, że żona Martina tak podeszła do sprawy. Myślałam, że zrobi jakaś drame,ale wyszła z tego profesjonalnie. I jeszcze jak powiedziała Shanowi ,że ma być dla Martina wsparciem to muszę tu napisać ,że pokazała klasę. Dzieci jak zawsze rewelacyjne i tu nic dodać nic ująć . Pozdrawiam i życzę dużo weny.w.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej :) Tak sobie pomyślałam, że nie mogę robić każdej baby złej albo głupiej :D Na to notorycznie cierpią BL. Skyler to mądra babka, ostra, ale trzeba patrzeć na nią przez pryzmat tego, czego doświadczyła. Kilkanaście lat w małżeństwie bez miłości, a teraz coś takiego. Dobrze, że nie wyszła mi w odbiorze, jako "paskudny babsztyl".
      No, Martin trochę nieodpowiedzialny, ale to przez to, że taki wyposzczony ;)
      Pozdrawiam!

      Usuń