środa, 5 maja 2021

EROS/SORE - ROZDZIAŁ 22 - Czasy się zmieniają

 Mam nadzieję, że miło spędziliście cie dłuuugi weekend. Pogoda tylko nie dopisała :(

Poranek zaskoczył go pustką. O siódmej nie było już nikogo w domu. Cóż, ojciec wyprowadził się kilka dni temu. Jego nieobecność nie była więc niczym dziwnym. Inaczej sprawa miał się z matką i Laurą.

Matka bliźniaków musiała pójść pobiegać, na to wskazywał brak jej adidasów, jedynych nieeleganckich butów w jej kolekcji. Laura nie była rannym ptaszkiem, a jednak dziś coś skłoniło ją do wczesnego wyfrunięcia z gniazdka. Davidowi nie pozostało więc nic innego poza samotnym zjedzeniem śniadania. Zrobił sobie kanapki i herbatę. Nie zaniósł ich do salonu, postanowił zostać w kuchni. Przynajmniej nie na kruszy.

Na blacie obok talerza i kubka leżała jeszcze jedna rzecz, którą przyniósł ze swojego pokoju, by ją potem wyrzucić. Prawnie o niej zapomniał. Kaseta, którą dał mu Stardust i chciał tym coś osiągnąć. Co takiego? Na to David nie umiał znaleźć odpowiedzi. Miała w nim wzbudzić wstyd, współczucie, uświadomić mu, że jest takim samym predatorem jak jego ojciec? Nie osiągnęła żadnych z tych celów. David był sobą i sobą postanowił zostać. Kasetę zamierzał po prostu wyrzucić. Nie zamierzał za to wspominać o niej Ianowi. Jemu Stardust wystarczająco namieszał już w głowie.

Po śniadaniu oczywiście umył naczynia. Gdyby zostawiłby je w zlewie, to dręczyłoby go to cały dzień. Taki już był. Gdy wycierał ręce, spojrzał przez kuchenne okno na podjazd na samochód. Ojciec zostawił mu kluczyki.

Tak. Dzisiejszy dzień miał być inny od reszty. Nie powinien, ale jednak się stresował.

Usłyszał trzask otwieranego zamka frontowych drzwi. Po chwili w kuchni pojawiła się jego matka w sportowym stroju. Cienie pod oczami świadczyły o tym, jak ciężko to wszystko przeżywała. Znacznie bardziej, niż chciała się przyznać. Nie miał pojęcia, co powinien jej powiedzieć. Laura znacznie bardziej by się do tego nadawała. Może mamę ucieszyłaby jego poczucie winy. Zawiódł ją, do tego robił to w ten sam sposób jak ojciec. Nie czuł jednak niczego takiego. Nie wstydził się. Miał prawo kochać, kogo chciał, tak jak miał prawo oddychać. Tak działa natura, a to siła nie do pokonania. Walka z nią była bez sensu.

Zamienili kilka błahych zdań. Normalnych, jak rodzic z dzieckiem o poranku, przy kawie w kuchni. Było niezręcznie, na szczęście wskazówki ściennego zegara tykały, odmierzając czas. Żeby zdążyć do szkoły, musiał się umyć, ubrać i spakować. Po dwudziestu minutach był gotowy. W dłoni miał kluczyki do samochodu ojca, na plecach plecak, a w tylnej kieszeni spodni kasetę. Ją wyrzucił do kubła stojącego przy podjeździe.

Znowu nie udało mu się zaparkować idealnie. Sapnął sfrustrowany, gdy po wyjściu z auta, zobaczył jak bardzo nierównolegle stoi względem krawężnika. Strasznie go to frustrowało, może przez to, że zwykle wszystko przychodziło mu łatwo, na czele z nauką. Nawet się nie zdziwił, gdy drzwi frontowe otworzyła mu Laura. Tylko tu mogła przyjść tak wcześnie. Miała idealny makijaż, jak zwykle jej cera była kilka tonów jaśniejsza niż wynikało to z jej naturalnej karnacji. Pewnie zawdzięczała to ręce Iana i jego artystycznej wizji. Biel, czerń i czerwień. Niby to samo, a za każdym razem inaczej.

Nie skupił jednak na siostrze spojrzenia dłużej niż na sekundę, od razu powędrowało w głąb korytarza. Ian wyglądał na dość onieśmielonego. Trzymał ręce zaplecione za plecami. Nietypowe jak na niego. Wyglądał wręcz niewinnie. David zakręcił kluczykami na palcu.

To chodźmy – rzucił i pierwszy wyszedł – inaczej się spóźnimy.

Laura ze zrezygnowaniem uniosła ręce do góry, ale ruszyła śladem swojego brata bliźniaka. Ian zamknął za sobą drzwi na klucz. Mimowolnie spojrzał na swój nadgarstek, a potem na czerwone mokasyny z lakierowanej skóry. Były świetne. Nie przejmował się oschłością ze strony Davida. W końcu była z nimi Laura. Przy czerwonych szafkach szkolnych będę już tylko we dwóch. Wtedy na pewno usłyszy coś, co będzie przeznaczone tylko dla jego uszu.

To jest naprawdę fajna fura – stwierdził Ian. Już jechał samochodem ojca bliźniaków, ale wtedy nie miał głowy do tego, żeby podziwiać jego dopieszczone wnętrza. – Wasz stary ma styl.

No gusta ma wyszukane – przyznała z rozbawieniem Laura, chyba nie mając przy tym na myśli samochodów.

Bynajmniej nie była zła na ojca. Gdy wracał późno z pracy i siedział po ciemku sam w kuchni z piwem, naprawdę wyglądał wtedy bardzo smutno. Ona i David są już prawie dorośli. Ojciec mógł wreszcie przestać się spinać i żyć, jak chciał. To, co wyprawiał w ich wieku, czyli znacznie więcej niż wykreowanie ich dwójki, było szokujące, ale tylko tyle.

No i jeszcze Shane. Do niego też nic nie miała. Zawsze go lubiła. Do ich domu przychodził tylko w święta. Ojciec starał się za wszelką cenę ograniczyć interakcje Shane'a z ich rodziną. Sam non stop u niego przesiadywał, ale w drugą stronę to nie działało. Tylko w święta w ojcu coś pękało, może nie mógł wtedy znieść tego, z jaką samotnością na co dzień musiał mierzyć się jego wtedy jeszcze tylko najlepszy przyjaciel. Shane przychodził wtedy na wigilijną kolację, zawsze z prezentami dla bliźniaków. Gdy Laura była mała, tylko to czuła, ale nie rozumiała źródła tej ciężkiej atmosfery i nieznośnej ciszy.

Teraz miała tylko nadzieję, że mama też najdzie sobie kogoś, kto będzie na tyle uparty, by wreszcie się uśmiechnęła.

I jak, David, zżera cię trema? – spytała kierowcy. Widziała już szkołę.

Nie bardzo. Mam tylko nadzieję, że nikt nie będzie chciał mnie sprać. No ale wtedy Ian mnie obroni.

No a jak! – zapewnił żywo chłopak. – Spróbowaliby ruszyć mojego chłopaka!

David zaparkował na rozległym, szkolnym placu. Miejsc blisko wejścia już nie było. Musieli minąć kilkanaście rzędów samochodów na piechotę.

Kurczę – mruknęła Laura, przygryzając palec – zaczynać dzień bez papierosa…

Będziesz dłużej piękna – odparł David. Nie podobał mu się ten nałóg ani u siostry, ani Iana, choć jego jeszcze mógł zrozumieć. Jakoś musiał walczyć ze stresem.

A od czego jest botoks? – prychnęła rozbawiona dziewczyna. – I komórki macierzyste?

Te drugie do walki z rakiem.

Mogą być od tego i tamtego. Mądrale od bioinżynierii już o to zadbają. Liczy się szczytny cel, ale kasa także.

Ian przewrócił w swoim stylu oczami, słuchając tej wymiany zdań. Głupiej i mądrej jednocześnie. Prawie pisnął, gdy poczuł, jak jego palce są splatane z innymi. Ścisnął mocniej jego dłoń i uśmiechnął się do Davida, który spojrzał na niego sponad szkieł okularów. Wydawał się rozbawiony. Laura uciekła im jeszcze przed wejściem, bo w tłumie uczniów wyłapała Juliusa.

Ona naprawdę go lubi.

Coś taki zdziwiony? – spytał Ian.

Czasami potrafi być bardzo wyrachowana. Podchodzi do wszystkiego na chłodno, dokładnie analizuje i nie ulega emocjom.

Znalazł się gorący romantyk! – prychnął Ian.

A nie? – David uśmiechnął się przebiegle.

Przystanął w połowie schodów prowadzących do głównych drzwi szkoły i pocałował Iana w usta. W tłumie spóźnialskich prawie nikt nie zwrócił uwagi na jedną z wielu par trzymającą się za ręce, ale to już nie mogło przejść przez echa. Nie którzy gapili się na nich bezczelnie, kilka osób wyciągnęło telefony, żeby zrobić im zdjęcie.

Nie musiałeś – szepnął Ian. Był cały czerwony. Nie zastanawiając się, co robi, chwycił Davida obiema dłońmi za ramię, aż się do niego klejąc.

Serio? – powątpiewał David. Zezował na niego z pobłażającym uśmiechem.

No może – przyznał Ian absolutnie zachwycony i trochę wręcz zażenowany.

Po chwili, która dziwnie wydawała się wydłużać, stanęli przed swoimi czerwonymi szafkami. Ian z otchłani kieszeni czarnych, rozcinanych po bokach alladynek z grubą parą frędzli przy pasie wyciągnął klucz. Po otworzeniu skrzypiących drzwiczek napotkał swoje odbicie w lusterku. Laura zrobiła mu dziś francuza idącego od czoła lewą stroną. Przy karku jego czerwone włosy spięte były w mały supełek. Na powiekach miał tylko jaskółki, chociaż nietypowe. Tylko krawędzie były czarne, środek wypełniał brokatowy, głęboki błękit.

Bo popadniesz w samozachwyt – rzucił David.

Dobrze by było, żebyś ty się mną zachwycał.

Zachwycam się, uwierz mi. Te rozcięcia w twoich spodniach zachwycają mnie wręcz za bardzo.

Tak? – Ian oparł stopę ozuta w mokasyn o szafkę, zginając kolano. Był ponad przeciętnie wysoki i szczupły. Nogi miał świetne, lepsze niż duża część dziewczyn. Tego był akurat pewien. – Bardzo, bardzo?

Bardzo, bardzo – powtórzył David, patrząc na jego jasną skórę wyłaniającą się spod luźnego materiału. Podobało mu się, że Ian był taki smukły i gładki. – Jeśli pójdzie mi słabo na teście z geografii, to będzie twoja wina.  I tych spodni.

Sam szyłem. I bluzkę też.

Ta miała grube czarne ramiączka i poziome wycięcie kilka centymetrów pod prostokątnym dekoltem. Była mocno dopasowana.

Domyśliłem się.

Do dzwonka zostało jeszcze parę minut. Ian chciał spędzić je na flirtowaniu, ale nie miał takiej szansy. Przed nimi stanął bowiem jego ukochany Tommy, a krok za nim brat Juliusa, Richard.

No pojechałeś, Pussy – zaczął tradycyjnie Tommy. – Ale spektakl przed wejściem musiał mieć odpowiednią oprawę, co nie?

Ian nie zdążył odpowiedzieć, bo Richard zareagował szybciej. Trzasnął niższego chłopaka otwartą dłonią w tył głowy.

No sorry, no – prychnął Tommy, wciąż zwracając się do Iana. Nijak nie zareagował na reprymendę. – To sztama, co?

Wyciągnął dłoń w stronę Iana. Ten aż zaniemówił na chwilę. Nie, nie chciał żadnej „sztamy”. Kto w ogóle używał jeszcze takich słów? – pomyślał mimochodem. W każdym razie, nie tak łatwo. Nie po tym wszystkim, co ten kurdupel mu zrobił. Nie po tych wszystkich siniakach, krwotokach z nosa, podartych ubraniach, rozbitych kolanach i „pedałach”. Nie tak łatwo. Nie bez kary i upokorzenia. Sam też wiele razy elegancko przywalił Tommy’emu, zwyzywał go od krasnali, ale miał do tego prawo. Jeszcze parę dni temu trzasnął by tą spoconą dłoń, z odciskami od piłki i grubymi jak parówki palcami i kazał Tommy’emu po prostu spierdalać, ale nauczył się, że nie warto trzymać urazy. Nie wychodzi się na tym dobrze. Stardust był tego najlepszym przykładem.

Z miną wyrażającą pogardę i wyższość uścisnął te parówki. David wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Richardem.

Ej, mieliśmy dzisiaj iść po szkole z Juliusem i Laurą na chińszczyznę. Może się dołączycie, jak nie macie planów?

Jasne – odpowiedział pierwszy David, choć on sam nie był zbyt towarzyszki, a wspólne przesiadywanie w knajpie i gadanie o pierdołach niezwiązanych z grami, czy modelarstwem pewnie będzie dla niego po prostu nużące. Specjalnym entuzjastą sportu też nie był.

Ian posłał mu mordercze spojrzenie.

No okej – zgodził się jednak, nie ukrywając jednak swojej niechęci.

Tommy przewrócił tylko oczami i wiernie jak pies ruszył korytarzem za Richardem.

Serio chcesz iść? – spytał Ian, gdy zostali już sami.

W tym momencie rozbrzmiał dzwonek rozpoczynający pierwszą lekcję.

Chińszczyznę nawet lubię, a twoją zaskoczoną i szczęśliwą minę, gdy świat okazuje się mniej chujowy, niż myślałeś, nawet bardziej.

Już miał się zbierać, ale nie ruszył się z miejsca.

Nie rozmażę ci nic? – spytał, a potem pocałował Iana w policzek. – To do przerwy obiadowej.

Trochę rozmazałeś – powiedział Ian już do siebie, przykładając dłoń do policzka. – Ale ci wybaczam.

***

Santę Boy'a obudził brak. Otworzył powieki i spojrzał w lewo, gdzie na swojej połowie powinien spać Sasza. Nie było go. Kołdra leżała zwinięta u stóp hotelowego łóżka.

Sasza?

Co? – usłyszał z łazienki.

Po chwili chłopak pojawił się w pokoju ze szczoteczką do zębów w ustach i pianą na podbródku.

Co jest? Masz zawał? – spytał, pijąc do ich, idiotycznej jego zdaniem, rozmowy sprzed jakiegoś czasu o różnicy wieku. – Czy może bałeś się, że uciekłem?

Na pierwsze pytanie Santa odpowiedział mu środkowym palcem. Na drugi ciszą. Nie lubił budzić się w łóżku sam. Zwykle to on wstawał pierwszy. Przyzwyczajenia potrafią być straszne.

To urocze – prychnął Sasza, z premedytacją używając najmniej pasującego do Santy słowa na świecie.

Muzyk podrapał się po skołtunionych po śnie włosach. Z szuflady małej szafki stojącej przy łóżku wyciągnął gumę do żucia. Gdy uznał, że jego oddech jest już wystarczająco świeży, wypluł ją do papierka i rzucił przez pokój, trafiając do kosza na śmieci. Trzy punkty.

Co? Nie zwlekasz się jeszcze? – spytał Sasza, gdy znów pojawił się w pokoju już czysty i może nie piękny, nie w ten szablonowy sposób, ale dla Santy zachwycający. Miał na sobie tylko dżinsy.

Santa Boy poklepał miejsce na łóżku, dając mu znak, żeby usiadł obok niego.

Co jest? – spytał chłopak. – Coś tak zamilkł? Zwykle ta wredna gęba ci się nie  zamyka.

Dopiero co usiadł, a już został powalony. Santa przycisnął go mocno za ramiona do łóżka i pocałował od razu przechodząc do sedna pocałunku.

Co cię tak wzięło? – sapnął Sasza, gdy po naprawdę długiej chwili jego nabrzmiałe i czerwone wargi zostały uwolnione.

Wytarł się, bo w kąciku zebrała mu się ślina. Tym razem nie zapomniał i miał na palcu obrączkę.

Po prostu – sapnął Santa, a potem już nic nie mówił. Ścisnął chudą, płaską pierś Saszy, by potem ugryź go w sutek.

Chłopak zacisnął dłoń na jego zmierzwionych włosach. Pomógł Sancie, podciągając kolana, gdy ten zszarpywał z niego spodnie. Muzyk nie chciał do niego specjalnej kooperacji. Po chwili Santa Boy klęczał już na podłodze między jego nogami. Sasza podniósł się na łokciach, by móc na niego patrzeć. Nie wiedział jeszcze, dokąd to zmierzało, ale perspektywa każdej opcji go bardzo cieszyła.

 

Ci to się dobrze bawią – stwierdziła Katy, gdy wróciła z balkonu, gdzie paliła papierosa, do pokoju.

Santa Boy i Sasza wynajęli sobie apartament tuż obok, a balkon mieli wspólny, odgradzała ich ścianka z mlecznego szkła. Gdy drzwi balkonowe były otwarte po obu stronach, to, co działo się za gustownie pomalowaną ścianą hotelowego pokoju, przestawało być tajemnicą.

Stardust, który siedział w szlafroku na kanapie, przewrócił oczami i wykrzywił usta. On na szczęście nie palił.

Nie muszą się jednak zachowywać jak zwierzęta.

Katy wzruszyła ramionami. Nie miała jeszcze makijażu, ani jednej ze swoich peruk w dzikich kolorach na głowie.

Ja to bym nie pogardziła z rana jakimś gorącym numerkiem, ale ostatnio posucha.

Stardustowi od razu przypomniało się to idiotyczne pytanie Martina. Od jakiegoś czasu moczył jedynie obolałe stopy w wodzie z rumiankiem.

To co? – Katy oparła ręce na biodrach. – Wracamy do domu?

Domu? – powtórzył. – Co moja matka powiedziała, jak już wyśledziłaś moich starych.

Co?

Nie udawaj – prychnął Stardust na widok jej niewinnej twarzyczki.

No, mama to płakała. Przyniosła wielkie kartonowe pudło, miała tam albumy. Oglądałyśmy twoje zdjęcia, jak byłeś dzieckiem. Takim ładnym, uśmiechniętym i rumianym, nie to co teraz. Ona w tym wielgachnym kartonie miała też wszystkie twoje płyty i wycinki z gazet o tobie. A twój ojciec to siedział obok bez słowa i trzymał ją za rękę.

Naprawdę płakała?

Jesteś jej synem, nie widziała cię z półtora dekady.

Kiedy ojciec kazał mi wypieprzać, to nic nie mówiła i nie płakała.

Płakała, tylko że jak nikt nie patrzył – odparła Katy z pełnym przekonaniem.

Stardust przeczesał dłonią swoje przesuszone od ciągłego farbowania włosy. Odżywki od dłuższego czasu nie chciało mu się nakładać. Ten czas mógł już chyba liczyć w latach. Najpierw przypomniało mu się pytanie Martina, a teraz monolog Santy Boy’a o pracownicy korpo, która już nie przejmuje się, czy stringi odpowiednio odznaczają się pod materiałem ciasnej spódnicy.

Zadzwoń do niej – poprosił. – I umów mnie z fryzjerem. I zadzwoń jeszcze do tego dzieciaka. Muszę z nim pogadać.

***

Martin po pracy, którą skończył dziś dość wcześnie, udał się do chińskiej restauracji po odbiór zamówienia. Skyler zdążyła już powiedzieć jego ojcu o aktualnej sytuacji. Z dzisiejszej rozmowy, jeśli porykiwania starszego Stormare można było tak nazwać, Martin wywnioskował, że powiedziała mu jedynie o planowanym rozwodzie i jego wyprowadzce. Reszta była dla niej zbyt upokarzająca, aby o niej mówić. W duchu podziękował jej za oszczędzenie szczegółów.

Ojciec był zły, zaczął swój monolog o świętości rodziny, później coś o tym, że jak potrzebował spuścić trochę pary, to przecież nie trzeba do tego rozwodu. On to rozumie, bo też jest mężczyzną. Martin wtedy wyszedł z gabinetu ojca. To było za dużo. Nie zamierzał słuchać o tym, jak ten stary sadysta zdradzał mamę. Spakował teczkę i wyszedł z kancelarii. Co teraz zrobi? Nie miał zielonego pojęcia. Czy się tym przejmował? W ogóle. Mógł założyć własną kancelarię, mógł dołączyć do innej albo zostać kurierem. Opcji było wiele.

W restauracji przy stoliku dostrzegł swoje dzieci. Był też z nimi Julius i Ian w swojej pełnej, kolorowej krasie. I jeszcze dwóch chłopaków, których nie kojarzył. Niższy miał na sobie kurtkę szkolnej drużyny koszykarskiej, do której należał niegdyś również Martin. Obaj nastolatkowie wyglądali na sportowców.

Czasy się zmieniają – rzucił do siebie. Za jego taka kolorowa mieszanina przy jednym stole była nie do pomyślenia.

Odebrał zamówienie, jak zwykle uśmiechając się szeroko do kasjerki, i zapłacił. Przypomniał sobie, że bliźniaki mają niedługo osiemnaste urodziny. Planowali imprezę w domu, ale teraz ta opcja raczej odpadała. Skyler na pewno nie miała humoru na świętowanie czegokolwiek, a on sam jednak chciałby być na urodzinach dzieci, do domu zaś nie miał wstępu.

Z siatką z kilkoma kartonami z jedzeniem poszedł do Shane’a. Stąd do jego domu było blisko, jakieś pięć minut piechotą. Na parterze były trzy gabinety. Jeden z lekarzy, ginekolog, przyjmował popołudniami, więc na korytarzu siedziało kilka kobiet. Dwie były już w widocznej ciąży. Ukłonił się im i czmychnął do góry. Jedna babcia, która na sto procent miała doklejane rzęsy, puściła mu oczko.

Na dole to aż można się udusić. Takie stężenie estrogenu w powietrzu, że ho ho – rzucił rozbawiony do Shane’a, który w kuchni rozlewał sok do szklanek.

Tak, tak. Wszystkim robi się w kisiel w majtkach na twój widok. Jeśli było tam kilka pań nie w stanie błogosławionym, to po spojrzeniu na ciebie, już na pewno są – prychnął Shane.

Martin odstawił jedzenie na stolik w salonie. Ściągnął marynarkę i jak zwykle rzucił ją na fotel. W kuchni rozluźnił jeszcze krawat i już oswobodzony, przyciągnął do siebie Shane’a, by pocałować go w policzek.

Ma się ten urok, no nie? – rzucił rozbawiony.

Shane nie udzielił werbalnej odpowiedzi, nie była ona potrzebna. Miał. Dla Shane’a od bardzo dawna.

Przyniosłeś jedzenie? – spytał.

Tak. Chodź póki gorące i nie trzeba odgrzewać.

Martin jadł widelcem. Nigdy jakoś nie udało mu się opanować sztuki chwytania  jedzenia pałeczkami.

Szanowałbyś kulturę ludzi, którzy cię karmią – rzucił Shane. Siedzieli obok siebie na kanapie.

Zawsze się uwalę. Nie idzie mi operowanie dwoma pałeczkami naraz. Jedną już tak.

Jezu, Martin. Masz dziesięć lat?

Chwycił pałeczkami pół sajgonki z krewetkami i podał Martinowi do ust. Temu oczywiście bardzo się to spodobało, lubił być przecież rozpieszczany, i w końcu Shane nakarmił go jak dziecko. Narzekał przy tym, jak to miał w zwyczaju, ale w duchu cieszył się ze spędzonego z Martinem popołudnia i wieczoru na jedzeniu, piciu i oglądaniu meczu w telewizji. To było takie zwyczajne, wręcz prymitywne, ale dla niego zupełnie nowe. Bardzo przyjemne. 

Martin? – zaczął, gdy ten przysypiał już na kanapie, a speakerka w wiadomościach mówiła o sytuacji na Bliskim Wschodzie.

Martin trzymał głowę na jego kolanach i wyglądał jak obżarty, wylegujący się na słońcu kot zupełnie ukontentowany swoim życiem.

No?

Pokłóciłeś się dzisiaj z ojcem, prawda?

Prawda.

I co?

I nico – odparł Martin, otwierając jedno oko. Uszczypnął Shane’a w udo. – Wiem, co tam się kotłuje w twojej głowie. Nie musisz się tym przejmować. Źle. Nie możesz się tym przejmować. To jest moja sprawa. Podjąłem decyzję sam. I nigdy nie będę ich żałował, a nawet gdyby jakimś cudem miało się tak stać, to nigdy bym cię nie obwiniał. Czy ojciec wypieprzy mnie z kancelarii i jej nie odziedziczę? Na sto procent. Czy będzie próbował oczernić mnie w środowisku i lobbował przeciwko mnie? Na sto procent. Czy mnie to obchodzi? Ni w chuj. Więc ciebie też nie powinno.

Ale…

Martin przekręcił się na plecy, by patrzeć z dołu na twarz Shane’a. Przez tą krótką bródkę i kolczyki naprawdę przypomniał pirata. Sięgnął do jednego z nich i zaczął się nim bawić. Shane od razu się wzdrygnął. To było jego słabe miejsce.

Przecież jestem piękny, mądry i bogaty – rzucił rozbawiony. Shane często wypominał mu jego narcystyczną naturę. – Wszystko będzie okej. Obiecuję.

4 komentarze:

  1. Jak ja uwielbiam Martina i uwielbiam Davida, ale mistrzem rozdziału i tak jest Sasza i "Masz zawał?"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To wszystko z miłości, Sasza tak się martwi o Santę. Hm... A może nie może się doczekać, aż przejmie spadek? :D
      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Hej. Powiec mi jak tu nie uwielbiać Davida? Uwielbiam o nim czytać:) Jest takim ideałem chłopaka:cierpliwy, wyrozumiały, kochany , przystojny, no uwielbiam go .mam nadzieję ,że Ian go nie puści. Co do Stardusta mam nadzieję ,że oczy mu się otwierają i zadzwoni do matki ,że zacznie układać sobie w końcu to życie i zapomni o tej przeszłości. Ale za to widać,że u Martina i Shena miłość kwitnie.byle tak dalej Martin to gość ,który powiedział A powie i B . Pozdrawiam życzę weny i czekam na dalszy rozwój wypadków . W.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Jest takim ideałem chłopaka: cierpliwy, wyrozumiały, kochany , przystojny" - No takie rzeczy tylko w literaturze niestety :D
      Stardust musi sam strzelić się w twarz, ale nie może się do tego zabrać. Mmm... Może przydałby mu się ktoś ogarnięty ^^ A Martin lubi szpan i kasę, perspektywa jej braku może być dla niego bardzo trudna.
      Dzięki za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń