wtorek, 19 stycznia 2021

EROS/SORE - ROZDZIAŁ 18 - Język węża

Mam nadzieję, że trzymacie się ciepło! :D

Pojebało mnie? – rzucił do swojego odbicia w lustrze.

Opakowanie Xanaxu stojące na półce obrócił tak, by nie było widać napisu. Poprawił włosy i uśmiechnął się do siebie. Był młody i piękny. Miał chłopaka i przyjaciółkę. Było zajebiście.

Spojrzał na wnętrza swoich przedramion. Laura zauważyła, ale nigdy nie spytała. Pewnie uznała, że tak jest lepiej. Może. Sam nie umiał tego ocenić. David nie zauważył. Przecież nawet uprawiali seks. Jak mógł nie zauważyć? Nawet gwiazdor z problemami, wiecznie na lekach, zwrócił na to uwagę. Ten człowiek był nieźle zwichrowany, Ian z każdą spędzoną z nim chwilą upewniał się w tym przekonaniu jeszcze bardziej. Może to właśnie dlatego. Wiedział, gdzie szukać, bo byli do siebie podobni. David zaś… miał dobre serce, ale to właśnie on z nich dwóch był dzieckiem szczęścia.

Zajebiście – powiedział już teraz na głos.

Wyszedł z łazienki i wrócił do Stardusta. Zdziwił się na jego widok. Nie miał już na sobie szlafroka. Ubrał się bardzo szybko, właściwie prócz butów z walizki wyciągnął tylko dwie części garderoby, a i tak wyglądał jak wyjęty z żurnala. Miał na sobie błękitną, dwurzędową marynarkę ze złotymi guzikami, pod spodem brakowało koszuli, dlatego spod materiału wyłaniała się jego blada skóra i tatuaże.  Do tego jeszcze białe, zwężone spodnie. Właśnie zapinał złoty, gruby łańcuch na szyi.

To poczekaj na mnie. Muszę się jeszcze odświeżyć, wyperfumować i wypomadować.

Dobra – odparł rozbawiony Ian. – To ja zejdę na dół.

Wyszedł na świeże powietrze. Usiadł na schodach prowadzących do hotelu. Wyciągnął z kieszeni ostatniego papierosa. Musiał się uspokoić. Paląc, odblokował telefon. Pisał do niego David, dzwoniła Laura. Nawet nie otworzył widomości. Nie chciał go dzisiaj widzieć, ani z nim gadać. W sumie, nie umiał stwierdzić dokładnie dlaczego. David nie zrobił nic złego. Starał się, naprawdę mu zależało, ale znali się krótko. Mało o sobie wiedzieli. Nie rozumieli się. Byli zupełnie innymi ludźmi na wielu płaszczyznach – rodziny, zamożności, orientacji, tego, co myśleli o nich inni ludzie.

Dla Iana po spotkaniu Stardust stracił ten cały blask, którym emanował, gdy był dla niego tylko gwiazdą, projektantem i modelem. Zaczął być człowiekiem z krwi i kości, a każdy człowiek ma przecież wady. Stardust wydawał się Ianowi w jakiś sposób niebezpieczny, chytry jak lis. Zawzięty i w jakiś sposób rozgoryczony. Powinien na niego uważać, nie spijać słów z jego ust wykrzywionych w uśmiech, który mógł być fałszywy, tylko dlatego że był gwiazdą. Kimś, kogo Ian strzeże podziwiał. Czuł z nim jednak jakąś więź. Czuł, że jemu mógłby opowiedzieć o rzeczach, które go trapiły, a on by zrozumiał, bo kiedyś przeżył to samo.

Stardustowi „wypudrowanie” zajęło dość dużo czasu. W końcu jednak wyszedł z hotelu. Oczywiście, że nie szli pieszo. Jechali jego samochodem, drogim i luksusowym.

Gdzie jest w ogóle Katy? – spytał w którymś momencie Ian. Wczoraj też jej nie widział.

Nie wiem. Nie jest mi teraz potrzebna – odparł Stardust. Chyba musiał pokłócić się ze swoją asystentką.

Więc twój rodzinny dom stoi pusty? Znaczy, mieszka w nim tylko ten gościu, który go pilnuje?

Tak. Gdy zaczynałem być sławny, a budziłem wtedy emocje jak Marilyn Manson, chociaż mnie nie oskarżano o strzelaninę w Columbine, dziennikarze nie dawali im spokoju, więc się wyprowadzili. Wrócili jednak do miasta po kilku latach, gdy atmosfera się uspokoiła, ale kupili sobie inny dom.

Więc byłeś już na rodzinnym obiedzie? – spytał Ian, uśmiechając się.

Nie – odparł zimno Stardust. – Nie byłem. Nie zamierzam być.

To samo powiedział Katy, gdy to zaproponowała. Nie widział sensu spotykania się z tymi ludźmi. Byli już dla siebie obcy. Dziewczyna wyszła, trzaskając drzwiami, pewnie zrobić na przekór jego słowom, a potem wyparowała. Stardust nie zamierzał pierwszy się z nią kontaktować.

 

To był zwyczajny, rodzinny dom. Skromniejszy chociażby od tego, który należał do rodziców Davida i Laury. To aż wydawało się nierealne Ianowi. Zwyczajny dom, nieróżniący się zbyt bardzo od tych stojących obok. Ian chciał ściągnąć buty, ale Stardust jedynie machnął ręką. Meble wydawały się dość stare, ale luksusowe. Było też trochę brudno, jakby ktoś od dłuższego czasu nie mógł się zmusić do odkurzania. Dom wyglądał na zamieszkany przez samotnego mężczyznę. Wolnego ducha. Stardust musiał tu nie być od dłuższego czasu, pewnie lat, ale nie wyglądał na jakkolwiek wzruszonego. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Wyglądał zimno i to nie ze względu na srebrno-niebieski makijaż.

Dom wydawał się pusty. Przy drzwiach brakowało też butów. Byli więc tu sami. Ian miał wiele pytań, ale żadnych nie zadał. Słyszał kiedyś, że w domu, w którym dorastał Stardust, odbywają się jakieś bardziej niż dzikie imprezy zwykle kończące się wraz z przyjazdem policji. Zawsze był ciekawy tego miejsca, ale nigdy nie odważył się zrobić niczego w tym kierunku. Jeśli naprawdę działy tu się takie rzeczy, a więc na pewno w akompaniamencie niebezpiecznego seksu i niebezpiecznych dragów, uznał, że  powinien trzymać się od tego z daleka. Zbyt łatwo by się temu poddał. Oddał prostej do uzyskania, a jednak niesatysfakcjonującej ekstazie. Szczególnie gdy miał ten gorszy okres, pomyślał, automatycznie chwytając się za nadgarstek.

Poszedł za Stardustem na pierwsze piętro. Drewniane schody skrzypiały. Nikt od dawna nie wymieniał desek. Gdy byli już  na górze, muzyk zatrzymał się na dłuższą chwilę. Patrzył na salon, w którym jeszcze przed chwilą stali.

Mój brat prawie co tydzień robił imprezy. Rodzice nie mieli nic przeciwko. Uważali, że to część życia licealisty, członka drużyny. Vice-kapitana. Wychodzili do przyjaciół albo na miasto, a brat sprowadzał tu tą całą hałastrę. Pili i darli się  wniebogłosy, chociaż nie mieli nic mądrego do powiedzenia. Pieprzyli się po kontach.

Kto wie, pomyślał, może to tutaj stworzone zostały te wredne bliźniaki. Aż zachciało mu się rzygać. 

Martin na zamianę kłócił się i pieprzył po kątach z cheerleaderką, na balkonie palił papierosy ze swoim przydupasem, a z każdą imprezą wymieniali coraz mniej słów, aż w końcu zupełnie zamilkli. Martin wtedy opuścił parter domu i wszedł tu, na górę. Tam.

Chodź – mruknął do Iana.

Zaprowadził go korytarzem do ostatniego z pokoi. Do niego nie miał klucza nawet facet, któremu dał ten dom. Z kieszeni marynarki wyciągnął swój. Nie był tu wieki. Zamek trochę się zastał, ale w końcu puścił.

Czy to twój pokój? – spytał podekscytowany Ian.

Tak – odparł Stardust. – Tutaj skomponowałem moje pierwsze piosenki.

Ian z zaciekawieniem zerkał ponad ramieniem niższego od siebie mężczyzny, ale nie wiele mógł zobaczyć. Po krótkim wahaniu muzyk jednak wszedł do środka, a Ian zaraz za nim.

Pokój był nawet spory, tylko że taki zwyczajny. Ian wręcz kompulsywnie zbierał wszystko, co go zainteresowało. Miał przecież plakaty, płyty, mangi, różne paści do szycia, pocztówki, pamiątki ze szkolnych wycieczek. Wszystko upychał w kartonowe, kolorowe pudełka z supermarketu, a i tak zaczynało mu brakować miejsca.  Chyba każdy tak robił, może w różnej skali, ale jednak. Z Laurą mieli nawet kupione wspólnie korkowe tablice w swoich pokojach, do których przypinali zdjęcia ze swoich sesji, choć dziewczyna tylko te grzeczniejsze. „Stary dostałby zawału, jakby to zobaczył, a matka apopleksji” – rzuciła raz na temat tych bardziej „artystycznych” sesji, jak je sama nazywała. Ale on i Laura byli świrami. Jednak nawet David, który nie przejawiał zbyt wielu odchyleń, poza pociągiem do takich jednostek jak Ian, miał przecież pokój zawalony tymi figurkami, które wciąż sklejał.

Tu zaś nie było nic. Żadnych zdjęć w ramkach, tylko akustyczna gitara postawiona w kącie. Stardust przejechał dłonią po zakurzonym blacie starego biurka, a potem z lekkim zawahaniem usiadł na łóżku. Poklepał miejsce obok siebie w geście zaproszenia.

I jak? – spytał.

Trochę nijak – przyznał Iana. Zrymowało się, więc miał nadzieję, że muzyk uzna to za żart i się nie obrazi.

Prawda. – Uśmiechnął się Stardust. – Jak byłem szczylem w twoim wieku, to srałem ze strachu, żeby rodzice i brat nie dowiedzieli się, że jestem gejem. Uwielbiałem Cher, ale nigdy nawet nie kupiłem sobie jej płyty ani plakatu. Była zbyt wyzwolona, zbyt uwielbiana przez draq queens. Miałem obsesję na punkcie tego, by się niczym nie zdradzić. Zastanawiałem się, czy, to co robię albo chcę zrobić nie jest typowe dla geja, jak to pokazywali w komediach. Więc w końcu nie robiłem nic. Zrezygnowałem nawet z lekcji skrzypiec. Zamknąłem się w tym pokoju, siedziałem tu całe dni. Najpierw pisałem opowiadania. Spisywałem na papier to wszystko, co sobie wyobrażałem przed snem, a czego nigdy nie miałem odwagi zrobić. Jednak tematy w końcu się skończyły…

I zacząłeś pisać piosenki? – zgadł Ian. – Ale już o sobie. O tym, co czułeś.

Tak. O nienawiści do brata, a tak naprawdę zazdrości. O strachu przed tym, co myślą sobie o mnie rodzice, uczniowie z mojej klasy, gdy już sporadycznie pojawiałem się na lekcjach. Im rzadziej chodziłem do szkoły, tym jednocześnie bardziej bałem się przekroczyć próg z każdym następnym razem. Wyobrażałem sobie, co muszą o mnie myśleć. Najgorsze rzeczy. Może to była paranoja, a może miałem rację. Pisałem o samotności, która mnie pożerała od środka. A później… A później o miłości.

Uśmiechnął się smutno, a potem wsunął bardziej na łóżko. Opadł miękko na plecy. Podłożył rękę pod głowę. Ian zastanowił się chwilę, a potem zrobił to samo, położył się obok niego.

O miłości chyba musiały być weselsze?

Cóż, są tacy ludzie, którzy cieszą się z tego, co właśnie mają i nie myślą na przód. Jej jeszcze ta druga grupa, do której ja należałem. Byłem szczęśliwy, bo przychodził właśnie do mnie, interesował się tym, co lubię. Nie śmiał się, tylko słuchał moich piosenek. Potem zainteresował się już moim ciałem. Byłem szczęśliwy, ale smuty jednocześnie, bo wiedziałem, że to się w końcu skończy. Musiało się skończyć. Ten romans nie wychodził po za ten pokój. Tylko że… chociaż się tego spodziewałem, bolało bardziej, niż podejrzewałem. Myślałem, że odjedzie, bo będzie musiał dorosnąć, zacząć być odpowiedzialny. Ale byłem też na tyle pyszałkowaty, że żyło we mnie przekonanie, że on trochę mnie kochał. I że tylko ja znam jego prawdziwe ja. Że przede mną ściąga maskę…

Nie było tak? – spytał Ian, gdy Stardust uciął.

Nie patrzył na niego, tylko na sufit, ale słyszał jego oddech. Teraz przyśpieszył.

Tak naprawdę nic dla niego nie znaczyłem. Byłem tylko zabawką, do której nawet nie ma się sentymentu, więc gdy już się znudzi, po prostu wyrzuca się ją na śmietnik, zamiast wsadzić do pudełka. Zostawił mnie bez słowa, bo zrobił tej dziwce dziecko. Pieprzył mnie i ją na zmianę… Jak się okazało, dwójkę dzieci.

Ian był w szoku, to oczywiste. Słyszał to już wczoraj, ale po uspokojeniu uznał, że to jakieś pijackie wymysły Stardusta. Że chciał się nim zabawić, zrobić na złość i poróżnić z Davidem, bo nie mógł patrzeć na ich tęczową miłość. Zastanawiał się jednocześnie nad wieloma rzeczami. Po pierwsze o tym, że Stardust mówił o panu Stormare, najlepszym ojcu świata, mężu, prawniku. O miłym gościu, z trochę dziwnym poczuciem humoru, który w przeciwieństwie do swojej żony, zawsze patrzył na Iana przychylnym okiem. To musiał jeszcze przetrawić, więc na razie odsunął tę kwestię. Drugą było to, czy Laura i David wiedzieli.

David musiał wiedzieć, uświadomił sobie Ian. Powiedział, że ten człowiek jest niebezpieczny. Że Ian powinien trzymać się od Stardusta z daleka. Musiał wiedzieć. Skąd? I tu pojawiała się trzecia kwestia.

Wybrałeś mnie do swojego projektu tylko ze względu na Laurę i Davida – zorientował się. Czuł ogromne rozgoryczenie. To było takie upokarzające. – To mógłby być każdy.

Podniósł się i usiadł na krawędzi łóżka, tyłem do Stardusta. To miały być prywatne zwierzenia dwójki mimo wszystko podobnych do siebie ludzi, mieli leżeć na tym łóżku obok siebie jak najlepsi przyjaciele i powiedzieć sobie rzeczy, których nie wyjawiliby nikomu innemu. Szybko jednak cała intymność poszła się…

Je jebię – mruknął Ian. Chujowo być tylko dodatkiem. Nie nadawał się do ról drugoplanowych. – To ja idę.

Jesteś taką samolubną, kolorową kreaturą? – Usłyszał zza pleców, gdy już wstał.

Że co?! – warknął, odwracając się. Zupełnie o niej zapomniał, więc zaczął teraz pośpiesznie rozpinać guziki koszuli, która pożyczył mu muzyk. – Co ja niby zrobiłem?! Jesteś taki… Nie wiem! Przypominasz mi węża z tymi swoimi ślepiami albo łasicę albinosa!

Stardust zaśmiał się, bo chłopakowi ni jak nie wychodziło wyzywanie go. Pewnie dlatego że jednak był jego idolem. Położył się na boku, by móc na niego patrzeć.

To było urocze – pochwalił, uśmiechając się lisio. – Ale nie zabrałbym cię tu, gdyby naprawdę się tobą nie zainteresował. Na początku wydawałeś mi się tylko głupim, zbyt szczęśliwym, tęczowym i brokatowym szczylem, ale jednak jest w tobie coś jeszcze. Coś mrocznego, trzeba to wydobyć. I, mój drogi, też nie popisałeś się teraz empatią.

A… może – zreflektował się Ian. – Trochę mnie poniosło. Sorry.

Stardust przywołał go z powrotem gestem dłoni. Gdy znów byli razem na łóżku, wyciągnął telefon i zaczął nagrywać.

Mów – poprosił. – Myślę, że to najlepszy moment, żeby zacząć projekt.

Co mam mówić? – zdziwił się Ian. Speszył się. To było zupełnie inne niż jego nagrania z Laurą.

Nie wiem. Musi pasować do koncepcji płyty. A płyta jest, jak to ujął twój mało empatyczny chłopak, o „bólu bycia młodym pedałem”.

Pamiętał o tym. To akurat powiedziała Laura na ich pierwszym spotkaniu ze Stardustem, kiedy David prychnął słuchając tych bzdur, jak pewnie sam ujął to w głowie.

To mnie w nim zauroczyło – powiedział na głos. – Że miał tak samo wyjebane na wszystko. Zawsze mówił mi cześć i proponował coś do picia, gdy przychodziłem do Laury, a potem olewał, wracał do swojego pokoju. Ludzie zwykle albo mnie nienawidzą albo próbują się ze mną zaprzyjaźnić: z ciekawości, a niekiedy z poczucia obowiązku i jakiejś misji czynienia dobra albo nawet z litości. Kiedyś widziałem, jak facet chciał wnosić po schodach dziewczynę z protezą nogi. Odznaczył to sobie w pamiętniczku jako dobry uczynek, a dla nie jedynie było to upokorzenia. Wolałaby sama wejść po tych schodach, nawet jeśli miałoby jej to zająć pół dnia. Coś w tym stylu. Już wolę tych pierwszych, bo ich pogarda jest przynajmniej prawdziwa. Masakrycznie wkurwiają mnie też ci wszyscy aktywiści, którzy są zbyt aktywni. Jak ja nienawidzę tej piosenki Taylor Swift, w której po prostu zjeżdża z tęczy. W ogóle nienawidzę jej piosenek, ale tej szczególnie. No kurwa… A David miał na mnie tak wyjebane, jak na wszystko inne i nie udawał przy tym. Uznał, że taka jest natura. Że jeden jest taki, a drugi owaki i w sumie tyle. Tak już jest, więc nie ma co nad tym rozmyślać… Ale jednak trochę się mną zainteresował. Posadził mnie przy umywalce i wytarł łzy.

Stardust spojrzał na wyświetlacz telefonu. Zacięta mina Iana znów złagodniała.

Tylko że? – podpowiedział.

Ian zmarszczył brwi. Wyciągnął przed siebie ręce, wnętrzami na zewnątrz.

Tylko że on chyba rzeczywiście by nie zrozumiał.

Stardust schował telefon do kieszeni marynarki. Na teraz wystarczy. Ostanie ujęcie było całkiem ciekawe. Powoli wydobędzie to z chłopaka. Każdy to w sobie miał. Ten mrok. To on był potrzebny artyście. Bez niego było się tylko karykaturą. Podniósł z podłogi gitarę. Żadna struna nie pękła. Przejechał po nich parę razy palcami i trochę na szybko nastroił.

Zagrać ci coś? – spytał.

Jasne – ucieszył się Ian. – Tylko nie Taylor Swift.

Stardust zaczął grać jakąś powolną i smętną melodię, a Ian przymknął oczy. Dręczyło go uczucie, jakby zapomniał dzisiaj o czymś bardzo ważnym. Myśli jednak szybko uciekły. Dziwnie błogo było leżeć w tym malutkim pokoju, słuchając tej smutnej piosenki. Jakoś tak bezpiecznie jak w głębokiej norze, oddzielonej od powierzchni grubą warstwą ziemi. Można w niej spokojnie spać, zwijając się we dwoje w kulkę.

 

Chłopak zasnął. Stardust odłożył gitarę na podłogę. Nachylił się nad Ianem. Prześlizgnął się wzrokiem po jego szczupłej sylwetce, jasnej cerze i ustach z figlarnie wystająca dolną wargą. Ich twarze dzieliły od siebie centymetry. Już wiele razy był w podobnej pozycji. Raz kogoś całował, a raz wsuwał mu do ust tabletkę swoim językiem. Tak zwykle kończyły się imprezy w jego willi.

Chciał zniszczyć głupie szczęście tego dzieciaka, a z drugiej strony nie chciał. Z jednej upokorzyć tą małą, wredną, pyszałkowatą kopię Martina. A z drugiej nie chciał niszczyć pierwszej miłości tego tęczowego dzieciaka. Nie umiał jeszcze zdecydować.

Zaczęło mu się robić duszno w tym małym pokoju. Dotąd trochę ratowała go myśl, że Martin Stormare nie był nawet gejem. Że to była dla niego tylko jakaś faza, wyrzut hormonów, czy coś podobnego. Trzymał się myśli, że Martin nigdy by z nim nie został, nawet gdyby nie było Skyler. W końcu by odszedł, ale nie do innego, a do innej. To w jakiś sposób czyniło go nawet wyjątkowym.

Nie był wyjątkowy. Po prostu był niewart jego miłości.


6 komentarzy:

  1. Może i Stardust knuje ale chyba jednak trafił z tym że Ian ma w sobie jakiś smutek o którym inni nie wiedzą i trochę to niepokojące że się tworzy między nimi taka nić porozumienia ale też bardzo interesujące. Ciekawe co dalej i czy David będzie walczył.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oplata go jak wąż dusiciel - powoli, ale skutecznie. Stardust jest rozgoryczony i zawistny - nie umie się cieszyć szczęściem innych i trochę takie dziecko z niego. No David nie jest typem fightera, ale czego się nie robi z miłości...
      Dzięki za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń
  2. Hej. Rozdział świetny. Cały ten S. sam nie wie czego chce. Strasznie się zakręcił na tej swojej przeszłości, szkoda mi go bardzo. ale jestem ciekawa jak potraktuje Iana ? Hmm nie podoba mi się też to ,że Ian zaczyna inaczej patrzeć na swój związek z Davidem . Czekam z niecierpliwością na następny rozdział. Pozdrawiam w.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie spodziewałam się, że komuś będzie szkoda Stardusta. Myślałam, że zasłuży jedynie na hate. W, dużo w Tobie empatii. Ja sama go nie lubię :D Związek z Davidem to świeża sprawa, dużo jeszcze o sobie nie wiedzą. Różnie może się potoczyć.
      Dzięki za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń
  3. Rzeczywiście podstępny ten Stardurst... A Ian jak na razie daje się wkręcać. Skąd może wiedzieć, że David by nie zrozumiał, jak nawet nie spróbował mu powiedzieć? O takie sprawy nie pyta się tak z marszu. Nawet jeśli David zauważył te blizny. To takie w stylu Stardursta - rozdrapywanie starych ran. Mam nadzieję że Ian nie wkręci się w to na długo. Dzięki za rozdział i pozdrawiam serdecznie 😘

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak to jest, że niektórzy łatwo ulegają wpływom i dają sobą sterować niestety. Propaganda umie nieźle namieszać ludziom w głowach. A stare rany - może zaleczone, a blizna zostaje. Sama się przekonałam po wylądowaniu w rowie z rowerem ;D
      Dzięki za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń