Katy nawet nie zdążyła krzyknąć. W jednym momencie poczuła, jak jej obcas o coś zahacza, a w drugim leżała już na chodniku. Ratując się przed upadkiem na twarz, wyciągnęła przed siebie dłonie. Wylądowała na jednej, która piekła ją teraz niemiłosiernie, a do tego czuła ból w nadgarstku. Rozbiła sobie także jedno kolano. Wstała z trudem i popatrzyła za siebie. Obcas jednego z jej pantofli wsunął się w szczelinę w kratce kanalizacyjnej.
– Cholera – mruknęła i spojrzała na swoją nogę.
Po łydce sączyła jej się krew. Stardust kazał jej się
wynosić na czas przyjścia do hotelu Iana. Cały dzień, od spotkania w hotelowej
restauracji Martina Stormare, miał paskudny humor. Pił i kazał jej się odpieprzyć,
kiedy próbowała zadać jakieś pytanie. Na początku miała zamiar iść do centrum,
na jakieś zakupy, ale w końcu wybrała inny kierunek. Postanowiła odnaleźć
rodzinny dom Stardusta. Muzyk nie był w nim od liceum. Zabrakło jej kilku
przecznic, żeby osiągnąć cel.
– Nic się pani nie stało?
Starsza kobieta podeszła do niej. Wyciągnęła z torebki
chusteczkę i jej podała.
– No troszkę tak – odparła Katy, skinieniem dziękując
za pomoc. – Wie pani, gdzie tu jest jakiś szpital, przychodnia, czy coś?
– Och, to troszkę trzeba podjechać. Może taksówką? –
zastanowiła się staruszka. – Ale tutaj zaraz jest kilka gabinetów lekarskich. O
tam, po drugiej stronie ulicy. Niech pani podejdzie, żeby chociaż to krwawienie
zatamowali, bo jeszcze, nie daj boże, zemdlejesz.
Był już koło dwudziestej, więc nie liczyła, że ktoś
jej otworzy. Jednak po dłuższym czasie od naciśnięcia przez nią dzwonka w
drzwiach stanął mężczyzna. Miał półdługie włosy, krótką bródkę i okrągłe
kolczyki w uszach. Zrobił na jej widok głupią minę, jakby spodziewał się
dostawcy pizzy, a dostał właśnie ją – zielonowłosą kobietę z rozbitym kolanem. Widziała tego mężczyznę dzisiaj. Siedział ze Stormare w hotelowej
restauracji.
– Em, ja… Zobaczyłam zawieszkę, że gabinet lekarski…
Widzi pan.
– No widzę – potwierdził mężczyzna, patrząc na jej
kolano. – Musiała pani nieźle wyrżnąć. Coś zaradzimy, proszę wejść.
– Bo chyba pan już nie przyjmuje?
Mężczyzna uśmiechnął się i gestem zaprosił do środka.
Wydawał się sympatyczny.
– Lekarzem jest się dwadzieścia cztery na dobę.
Otworzył jeden z trzech gabinetów na parterze domu.
– Mogę tylko oczyścić ranę i nałożyć opatrunek.
Przepiszę też pani coś na przyśpieszenie gojenia – powiedział, otwierając
szklaną gablotkę i wyciągając z niej gazę. – Coś panią jeszcze boli?
– Katy, jak można. – Uśmiechnęła się dziewczyna. –
Ręka, upadłam na nią. Nadgarstek w zasadzie.
– Bardzo?
– Coraz bardziej – przyznała.
Syknęła, gdy mężczyzna zaczął usuwać piasek z rany.
Później ją zdezynfekował i obandażował. Wyrzucił zużyte akcesoria do śmietnika
i wyszedł na przedpokój.
– Martin! – krzyknął. – Weź lód i zejdź tu! Kryzysowa
sytuacja!
Katy uniosła do góry brwi.
– Jestem Shane, tak w ogóle. Właściwie od tego
powinienem zacząć. – Podszedł do niej i uniósł jej dłoń. Zgiął ją parę razy w
nadgarstku. – Potrzebujesz prześwietlenia, Katy. Musisz jechać na izbę przyjęć,
nie mam tu odpowiedniego sprzętu. Przyłożymy lód, żeby z zmniejszyć opuchliznę.
W gabinecie pojawił się kolejny mężczyzna. Miał na
sobie spodnie od garnituru i rozpięta pod szyją koszulę z podwiniętymi
rękawami. Na widok Katy zrobił zszokowaną minę, jednak szybko ją zamaskował
przyjaznym uśmiechem. Podał Shane’owi kruszony lód w plastikowym woreczku.
– To może ja cię podwiozę – zaproponował. Musiał
słyszeć z korytarza ich rozmowę. – Na szczęście nie zdążyłem jeszcze otworzyć
piwa.
– Serio? Pojedziesz? – zdziwił się Shane. Podał Katy
woreczek z lodem.
– Trzeba pomagać bliźnim – odparł Martin, próbując
powstrzymać uśmiech, zdradzający, jak bardzo mijał się z prawdą. – To pójdę po
kluczyki.
– Milutki – skomentowała Katy, gdy zostali we dwójkę.
– I ładniutki. Mam nadzieję, że nie sprawiam zbyt dużego problemu?
– Jasne, że nie – odparł lekarz, lekko się pesząc. –
Taa, milutki.
Po chwili wrócił Martin już ubrany w marynarkę i z kluczykami do samochodu w dłoni. Gdy wychodzili z domu, przepuścił Katy
pierwszą. Wykorzystując to, że ich nie widzi, odwrócił się i pocałował Shane’a
w policzek.
– Czekaj wiernie i schłodź piwo – rzucił, posyłając mu
uśmiech, nim zszedł ze schodków.
– I ładniutki – szepnął do siebie Shane, mimowolnie głupią się uśmiechając.
***
Katy siedziała na miejscu pasażera w Dodge’u Martina
Stormare. Ten patrzył jedynie na drogę. Facet mógłby reklamować swoją facjatą
golarki albo luksusowe samochody. Był naprawdę przystojny. Ci są najgorsi. Ona kilka razy zdążyła się o tym przekonać i Stardust też.
Chyba nie zamierzał się pierwszy odezwać.
– Powinieneś go przeprosić – powiedziała nagle Katy.
Martin parsknął pod nosem. Patrzył na nią przez
moment, ale zaraz wrócił wzrokiem na drogę. Zacisnął wargi.
– Bo co? Poczuł się urażony dzisiaj? Skarżył się na
to, jakim jestem nieczułym skurwielem? Nie zamierzam go za nic przepraszać. Nie
po tym, jak groził moim dzieciom i żonie.
– Nic im nie zrobi – zapewniła Katy. – Nie jest taki.
Dużo gada, ale nie jest zły. Tobie będzie chciał dojebać, ale nie wykorzysta do
tego dzieciaków.
– Mam nadzieję – odparł Martin kwaśno. – Powiedziałem, że go
zajebię, jeśli dotknie moich dzieci. I zrobię to, nawet jeśli sam miałbym przy
tym zdechnąć.
– Wierzę – mruknęła Katy, potem uśmiechnęła się
szeroko. – W końcu prawdziwy z nas facet, co nie?
– Pijesz do czegoś?
– Mówiąc, że powinieneś go przeprosić, nie miałam na
myśli tego, co zaszło dzisiaj.
Martin zatrzymał się na światłach. Westchnął głęboko
sfrustrowany. Nie chciał po raz wtóry wracać do tego samego.
– Okej, nie zachowałem się wtedy fair, przyznaję.
Powinienem dokładniej mu to wyjaśnić, ale to tyle. Jak z nim gadałem, miałem
wrażenie, że on obarcza mnie za wszystko złe, co go w życiu spotkało.
Katy zamyśliła się na chwilę, światła zdążyły się już
zmienić na zielone.
– Skakałeś kiedyś ze spadochronem? – spytała kobieta.
Martin zerknął na nią zaskoczony.
– Nie – odparł krótko, spodziewając się rozwinięcia
tematu.
– A ja tak. To było świetnie doświadczenie, ale nie
wracam do tego zbyt często. Dzięki mojej pracy zwiedziłam naprawdę spory
kawałek świata i robiłam różne rzeczy. Skakałam na bungee, pływałam z rekinami,
nurkowałam do zatopionego statku pirackiego i wiele, wiele więcej. Dla mnie ten skok ze spadochronem był jednym z wielu świetnych doświadczeń. Ale w naszej
grupie był też gościu, dla którego było to naprawdę coś wielkiego. Przez lata
walczył z tym, żeby się wreszcie przemóc, pokonać strach. Oszczędzał przez kilka miesięcy.
Facet nigdy wcześniej nie był za granicą. Uwierzysz? Dla niego to było największe
przeżycie, doświadczenie w życiu, o którym przez lata będzie opowiadał do znudzenia
rodzinie i znajomym.
Zamilkła, czekając na odpowiedź Martina. Ten jedynie
zmarszczył brwi. Było widać, że nie lubi, gdy ktoś go poucza albo musi przyznać
się do błędu.
– Rozumiem, że to historia z morałem? – powiedział. –
Ale, Jezu, byliśmy dwójką nastolatków. Zdarzyło się, potem skończyło, jak setki
podobnych historii.
– Jesteś upartym gościem, co? – Uśmiechnęła się Katy.
– Może nie patrz na to z własnej perspektywy? Dla ciebie przygoda, a dla
Stardusta pierwsza miłość zapewne. Pierwszy seks. I złamane serce. Kuźwa, on
pisał o tobie piosenki! Dla niego to nie była przygoda. Może ty miałeś głowę
zajętą tysiącem innych spraw, ale w jego byłeś tylko ty. Zostawiłeś go bez słowa,
jakby był jakimś śmieciem. Chyba miał prawo być rozgoryczony, a potem zły. I serio,
tak dziwisz się, że nadal nosi do ciebie urazę?
Mina Martina wreszcie trochę zrzedła. Nie chciał ciągnąc
dłużej tej rozmowy, na szczęście zbliżali się już do szpitala. Martin kołował
chwilę po rozległym parkingu, żeby znaleźć miejsce jak najbliżej głównych drzwi
wejściowych.
– Odprowadzić się? – spytał.
– Nie, dam radę – odparła Katy i uśmiechnęła się do
niego. – Widzę, że cierpisz. Nie będę ci przedłużać.
– Bez przesady. Nie zgadzam się z tobą w pełni. Po
prostu uwiesił się tego, hiperbolizuje strasznie swoje nieszczęście, ale niech
będzie. Długo będziecie jeszcze w tym hotelu?
Katy przewróciła oczami. Facetowi najzwyczajniej
trudno się było przyznać do błędu. Taki typ.
– Nie wiem. Tyle, ile zachce Stardust. Zainteresował
się tu pewnym chłopakiem.
– Ianem? Słyszałem.
Skomentowała to milczeniem. W jej mniemaniu własne słowa zabrzmiały dwuznacznie. Ian nie był jedynym chłopakiem tutaj, który wzbudził
zainteresowanie Stardusta, choć Martin Stormare nie mógł o tym wiedzieć.
Przyczyny tego zainteresowania były też zgoła inne. Stardust tak to wszystko przeżywał,
bo zobaczył syna Martina, który nie poszedł w ślady ojca i tworzy z kolorowym
Ianem piękną, choć niestandardową parkę. Pewnie na ich widok poczuł coś w stylu
„Czyli mógłby, gdyby chciał”, ale Martin nie chciał. A dokładnie nie chciał
jego. Dzisiaj zaś okazało się, że Stormare naprawdę mógł, tylko nie z Luisem Berry’m.
Katy wysiadła, krzywiąc się przez ból w kolanie.
Martin popatrzył za nią, a potem przesunął się na siedzeniu, żeby wychylić się
przez okno pasażera.
– Przyjdę – obiecał.
***
Stardust był jedynym sławnym w całej Ameryce
człowiekiem, który pochodził z ich miasta. Nie tak trudno było rozwikłać tę
zagadkę. Luis Berry. Spotkali go dzisiaj w hotelu, Shane widział go tylko przez
moment. Jego i tę dziewczynę w zielonych włosach. Prawie się zaśmiał, gdy
Martin zaproponował kobiecie podwózkę do szpitala. Nie należał do
szczególnie uczynnych. Gdyby nie chciał z nią porozmawiać na osobności, po
prostu zamówiłby jej taksówkę.
Na myśl przychodziło pytanie, dlaczego to zrobił. Co
chciał ukryć i po co? Miło było myśleć, że nie chciał go martwić. Że zrobił to
z miłości.
– Jasne – skarcił się na głos Shane i pomieszał w
sosie do ryżu z warzywami po chińsku, czyli sosie sojowym, miodzie i soku z
cytryny.
Lubił połączenia przeciwnych smaków. Martinowi
właściwie było obojętne, co je, byle nie zawierało papryki. Szczególnie gardził
zaś paprykowymi chipsami. Shane usłyszał, jak na parterze otwierają się drzwi. Dał
Martinowi kopię kluczy, gdy ten pojawił się tu z walizką. Jedną, wypełnioną
głównie ubraniami.
Shane nie spodziewał się zbyt wiele, ale ta pojedyncza
walizka go zasmuciła. Żeby ją spakować wystarczy kwadrans. Martin nie kochał
swojej żony, chyba od początku, w to akurat wierzył. Kochał za to swoją
rodzinę. Nigdy nie postawi jego ponad nią. Jeśli zobaczy łzy w oczach Laury,
spakuje walizkę i wróci do domu.
Martin wszedł do salonu na piętrze i rzucił marynarkę
na fotel. Odwrócił się, gdy usłyszał, jak spada na podłogę. Zwykle, gdy
przychodził tu odpocząć po pracy, nie zwracał na to uwagi. Ciekawe ile razy
Shane ją podnosił.
Jak na zawołanie, lekarz odwrócił się w jego stronę,
gdy usłyszał kroki. Martin uśmiechnął się krzywo, widząc go.
– Co to za mina? – spytał. – Ostatni raz spałem z nim
osiemnaście lat temu. Z dziewczyną gadałem tylko o tym, że jestem bezdusznym
gnojem. I kocham się, Shane, więc przestań tak patrzeć.
Shane uśmiechnął się, ale wrócił do gotowania. Nie
miał pojęcia, jak powinien się przy nim zachowywać, gdy już przekroczyli
granicę. Martin usiadł na krześle przy stole. Patrzył na plecy lekarza.
– Czy ja jestem złym człowiekiem? – spytał w pewnym
momencie.
– Jesteś narcystyczny. Zadufany w sobie. I strachliwy.
Całe życie bałeś się swojego ojca, jego opinii o tobie. Ale nie jesteś zły,
Martin, nie tak do końca, bo się teraz przejmujesz.
– Nie powiedziałbyś tak, gdybyś mnie nie kochał.
– Cóż. – Shane wzruszył ramionami i ściągnął wok z
gazu. Rozdzielił ryż na dwa talerze, który leżały już przygotowane na stole.
Usiadł po drugiej stronie i spojrzał wymownie na
Martina. Ten natychmiast wstał, żeby przynieść szklanki i wodę.
– Umiesz gotować, Martin? – spytał Shane, gdy
mężczyzna pochwalił jego danie.
– Tak. Zaskoczony?
– Skyler cię nauczyła?
– Nie wytrzymałbym z nią kilku godzin sam na sam w
kuchni. Kocha perfekcję, nie byłaby zbyt dobrą nauczycielką – parsknął Martin.
– Laura mnie nauczyła.
– Cudna dziewczyna.
Martin skrzywił się i to nie przez cierpkość sosu.
– Shane, kurwa! – syknął. Nie mógł znieść tej jego
miny. Jeszcze rano miał inną, znacznie przyjemniejszą. – Przeproszę go i na tym
skończy się moja znajomość z Luisem Berry’m. Rozwiodę się ze Skyler, wynająłem
już prawnika. I wyślę moje cudne bachory na studia, co będzie mnie kosztowało
kilkaset tysięcy dolarów, ale będą to najlepiej wydane pieniądze w moim życiu.
I wtedy będę już cały twój, na zawsze. Jeśli już tylko zechcesz, oczywiście,
więc przestań, do kurwy, tak patrzeć! Bo nie wiem, co mam zrobić, żebyś
przestał. Błagam
– Już zrobiłeś
***
Martin nie miał dzisiaj siły. Był wymęczony
psychicznie. Shane był trochę zawiedziony, ale przeszło mu, gdy Martin
stwierdził, że mają jutro, pojutrze i popojutrze i tak dalej. Mogą się pieprzyć do woli, aż przestanie im stawać ze starości, ale, w sumie, są leki, a bawić też można się na różne sposoby. Skończyło się na
tym, że oglądali mecz NBA, leżąc na łóżku. Martin położył głowę na udach Shane
i wydawał się bardzo ukontentowany tą pozycją i głaskaniem włosów.
– Shane? – mruknął w pełnym momencie, gdy przeżuł
kolejnego z chipsów, które lekarz sukcesywnie.
– No?
– Ile byłeś najdłużej z facetem?
Shane aż się spiął, gdy usłyszał to pytanie. Nie miał
pojęcia, czemu miało służyć. Nie za bardzo chciał opowiadać o wszystkich swoich
porażkach na tym polu, które wreszcie doprowadziły go do rezygnacji i tej
najświeższej, a za to najbardziej wstydliwej części jego życia, czyli umawianiu
się z facetami z Internetu na seks. Martin coś tam wiedział, ale nie wiedział,
że był to jedynie ułamek.
– Pięć lat prawie – odpowiedział po prostu. – Poznałem
go na praktykach lekarskich w szpitalu podczas studiów, był lekarzem na
oddziale.
– Sypiałeś z nim, żeby mieć w dzienniczku same piątki?
– spytał Martin, uśmiechając się głupio.
Shane pstryknął go w policzek.
– Nie. Może zdziwisz się, nie puszczałem się z wykładowcami, żeby mieć piątki w indeksie. Miałem je, bo się uczyłem.
– Pięć lat… – powtórzył Martin, masując się po
policzku. – Jak mogłem nie wiedzieć?
– Byłeś zajęty studiowaniem, pracowaniem w kancelarii
twojego starego i uczenia bliźniaków jedzenia łyżką bez uwalania ci garnituru.
Martin sięgnął za siebie, a Shane się pochylił, by
dłoń mogła sięgnąć jego zarośniętego policzka.
– Ale teraz mam plan. Przeproszę, rozwiodę się, wyślę
dzieci na studia i będę cały twój.
Martin Stormare był prawnikiem. Powinien wiedzieć, że zbyt pochopnie składane deklaracje niosą ze sobą przykre konsekwencje i rozczarowanie. Gdy on ze swoim ukochanym oddawał się wieczornemu lenistwu, jego syn odprowadzał swojego chłopaka na spotkanie ze Stardustem. Przed hotelem pocałował go w usta i pomachał na pożegnanie. Postanowił, że jutro w szkole nie spotkają się dopiero przy szafkach. Może nawet uda mu się wyciągnąć od starego samochód, będzie mógł wtedy przyjechać po Iana. Do tej pory pamiętał, jak pierwszego dnia liceum chłopak wszedł głównymi drzwiami z dumnie wypiętą cherlawą piersią, na której opinał się podkoszulek z Kotem w Butach. Miał jeszcze to futrzaste bolerko. Wzbudził powszechne zainteresowanie, w Davidzie również bardziej żenujące dla niego uczucia, przynajmniej wtedy. Przez nie nie mógł przy szafkach wydusić nic więcej niż "cześć". Jutro pewnie też będą głównym tematem plotek, ale nie przeszkadzało mu już to. W zasadzie, byłby nawet z nich dumny.
Hmm ciekawa jestem jak to dalej się rozwinie. Rozdział świetny .czekam na dalszy ciąg mam nadzieję że będzie niedługo .pozdrawiam w.
OdpowiedzUsuńWiele będzie zależeć do spotkania Iana ze podchmielonym i rozgoryczonym Stardustem w pokoju hotelowym ;)
UsuńDzięki za komentarz i pozdrawiam!
Martin ma plan widzę 😁 Oby się powiódł, bo jak widać nawet on ma sumienie ;) Szkoda że od razu nie pojechał do tego hotelu, bo teraz się będę zastanawiać czy Stardurst czegoś nie odwali... Ian jest pod jego wrażeniem więc różnie może być... Bardzo dziękuję i pozdrawiam serdecznie 😘
OdpowiedzUsuńNie może skończyć się tak, że Ian i Stardust tylko pogadają i pochwalą swoje wdzianka. Różne rzeczy mogą się wydarzyć ;)
UsuńDzięki za komentarz i pozdrawiam!