Już 1 października :O Jak to szybko mija. Studentom życzę powodzenia na nowym roku, pewnie w większości online.
Martin westchnął ciężko jedynie w myślach. Nie dał po sobie niczego poznać. Na szczęście Shane nie mógł zobaczyć, jak do sali restauracyjnej wchodzi ten dziwoląg, teraz używający pseudonimu Stardust. Był odwrócony do niego tyłem. Martin, który siedział naprzeciwko Shane'a dłubiącego jeszcze z głupim uśmiechem po nagłym pocałunku w swojej przystawce, miał za to doskonały widok na wejście do restauracji. Niemal skrzywił się na widok Luisa, nie dał jednak niczego po sobie poznać. Zawsze coś musiało stanąć mu na drodze do sielanki, jak nie osiemnaście lat małżeństwa, to jakiś świr, który żył przeszłością.
Shane powinien się teraz cieszyć spełnieniem swojej pierwszej miłości, pławić w endorfinach. Martin więc kątem oka obserwował, jak Stardust po chwili od złożenia zamówienia wstaje i wychodzi z sali na korytarz. Spojrzał wprost na Martina, zanim zniknął za drzwiami. To było zaproszenie. Martin nie miał pojęcia, co się stanie, jeśli odmówi.
– Idę do toalety – rzucił do Shane’a. – Zamów mi jeszcze kawę.
– Okej.
Stardust czekał na niego w wąskim korytarzu prowadzącym do toalet. Opierał się o ścianę, z rękami założonymi na piersi. Miał na sobie jednoczęściowy, bawełniany kombinezon w kolorze jasnego błękitu, ze stojącym kołnierzykiem z brokatowego, srebrnego materiału i dużym paskiem. Dziś nosił tylko jedną soczewkę, niebieską na prawym oku. Wyglądał jak kosmita, ale nie taki przyjacielski jak z bajek dla dzieci. Jak taki, który chce podbić Ziemię i wyrżnąć całą rasę ludzką. Cieszył się teraz, wyglądał na szczęśliwego, jakby już to zrobił.
Martin stanął kilka kroków od niego. Od ich feralnego spotkania przed wejściem do tego hotelu miał czas na przemyślenie paru spraw, parę rzeczy sobie przypomniał. Mógł powiedzieć jedno, nie znał tego człowieka, który teraz stał przed nim. Nie miał pojęcia, po co tu przyjechał. Może rzeczywiście dla spotkania z Ianem. Może jego syn nie miał tu nic do rzeczy. W końcu, Stardust nie mógł czuć do niego urazy przez tyle lat. Był teraz gwiazdą, miał życie, którego on nawet nie umiał sobie wyobrazić. A to było tylko kilka tygodni seksu i pisania piosenek.
Podczas liceum spędzili razem tylko te kilka tygodni, bez żadnych obietnic. Dla Martina były to jedynie miłe, szybko jednak blaknące wspomnienia. Przychodził do pokoju tego niepozornego, zahukanego chłopca, bo on jedyny niczego od niego nie chciał, albo po prostu bał się o to poprosić. Przychodził do niego, żeby choć chwilę odpocząć od tego, że za kilka miesięcy zostanie ojcem, że chyba nie kocha matki swojego dziecka, że Shane przestał nawet odbierać jego telefony. Po prostu jedna samotna dusza spotkała drugą, na chwilę się połączyły, a potem rozstały, by wędrować dalej.
Tylko tyle. Niemożliwe, żeby Luisa dręczyło to tyle lat i wciąż chował do niego urazę. A jeśli nawet, to od dawna nie był już dzieckiem. Chyba nie pragnął zemsty.
– Piękna Skyler wie, w co jej mąż bawi się w czasie lunchu?
A jednak. Co za porażka. Martin uśmiechnął się pod nosem. Wsunął ręce w kieszeni spodni od garnituru. Spojrzał na Stardusta wzrokiem rodzica, który kpi z dziecka, gdy to próbuje go nieudolnie przechytrzyć.
– Możesz jej wysłać SMSa – odparł.
Uśmiech nie zniknął z bladych ust Stardusta. Przyłapał go. Męża, rodzica, prawnika pracującego w firmie własnego ojca, w której najważniejsza jest renoma i dobre imię. Jeszcze nie wiedział, co chce z tym zrobić, jak najlepiej to wykorzystać, ale miał go w garści. Martin Stormare oczywiście nie dawał po sobie niczego poznać. Gapił się na niego, czekając na rozwinięcia sytuacji. Jak zawsze pewny siebie. To go niesamowicie irytowało. I to właśnie przez to dał się uwieść jak największy idiota.
Pamiętał tego faceta. Nie miał pojęcia, jak się nazywał. Nigdy z nim nie rozmawiał. W liceum zawsze trzymał się Martina, chodził z nim na imprezy, chociażby do brata Luisa. Zawsze byli razem.
Zawsze razem. Osiemnaście lat.
– Nie mam numeru – odparł.
Tracił pewność siebie z każdą sekundą. To on odwrócił wzrok. Nie miał pojęcia, co chce powiedzieć, ani jak się zachować. Czuł się jak wtedy, przed ślubem Santy Boy’a, przyciśnięty przez niego do ściany. Był bogaty, sławny, jedno zdanie napisane przez niego na Twitterze mogło wywołać burzę na cały kraj. Teraz patrzył jednak w dół. W wypolerowanej, szklanej podłodze oprócz dolnego piętra widział też swoje odbicie. Widział faceta, który łamał wszystkie standardy, za nic miał zdanie innych. To było tylko przebranie klauna, maska. Fosa broniąca go przed zbliżeniem się do niego ludzi. Nie radził sobie z nimi. Kurczył się w sobie, chowając się przez przed ludźmi takimi, jak chociażby Santa Boy, który nie czuł wstydu, gdy doznał porażki, gardził każdym, kogo wartości nie uznał za wystarczającą.
Martin Stormare też taki był. W porównaniu z nim nie miał nic, ale stał teraz prosto, gotowy do walki o wszystko, co kochał.
– Chciałeś coś powiedzieć? To mów – ponaglił go prawnik. – Lunch mi stygnie.
– Twój syn…
Stardust nie dokończył zdania, bo Martin w momencie znalazł się tuż przed nim. Nachylił się ku niemu, rękę opierając o ścianę tuż przy jego głowie. Stardust zerknął na nią niemal panicznie. Znowu był w pułapce.
– Luis, kurwa, naprawdę? – spytał z rezygnacją Martin. Wzrokiem błądził po twarzy muzyka szukając tego, co znał. Gdzieś za tą grubą warstwą niemal białego podkładu, która maskowała człowieka i robiła z niego bezuczuciową lalkę, musiał się kryć jego słodki Luis. – Miałem nadzieję, że tylko sobie to uroiłem. Że to moja chora wyobraźnia. Jeśli masz coś do mnie, powiedz mi to w twarz. Ale co? Przecież byliśmy przyjaciółmi, prawda? Ja mam tylko dobre wspomnienia. No i to było tak dawno temu. W moim życiu nie działo się zbyt wiele przez ten czas, ale w twoim? Masz Amerykę u stóp. Muszę się mylić.
Nie uciekał wzrokiem. Bardzo chciałby to zrobić, ale się powstrzymał. Patrzył wprost w przystojną twarz Martina Stormare i czuł wstyd, bo mężczyzna wcale się nie mylił. I rozgoryczenie. Dał mu całego siebie i gówno doznał w zamian. Przyjaciel? Nawet tym nie był.
– A co jeśli się nie mylisz? – odparł z krzywym uśmiechem.
– Wtedy cię zniszczę. Dotknij mojego syna, mojej córki, mojej żony albo mojego kochanka, a cię zabiję – wysyczał Martin tuż przy jego uchu. – Przyrzekam.
– Próbujesz mnie zastraszyć? – parsknął Stardust. Czuł jego oddech na uchu i policzku. Powinien go teraz odepchnąć, trzasnąć w twarz, ale nic nie zrobił. – Mogę wynająć setkę takich prawników jak ty. Po za tym, trudno jest mi wierzyć w twoje zapewnienia, Martin. Masz problemy z ich dotrzymywaniem. Z fiutem w mojej dziewiczej dupie powtarzałeś, że na zawsze będziemy razem. Nie pamiętasz?
– Przestań się ośmieszać. Jesteś dużym chłopcem, Luis. Powinieneś wiedzieć, że ludzie kłamią. Ale tym razem mówię prawdę. Gówno mnie obchodzi, kim jesteś i co możesz. Dotknij mojego syna, a cię zabiję w najpaskudniejszy sposób, jaki istnieje. Nawet jeśli sam miałbym przy tym zdechnąć.
Na chwilę przestał się nad nim nachylać, by móc spojrzeć mu prosto w oczy. Stardust nie zamierzał już nic powiedzieć. Ręce wciąż trzymał zaplecione na piersi, ale jego dłonie ściskały materiał kombinezonu. Nie czuł strachu, to były przecież tylko słowa, a upokorzenie. Nie dał Martinowi przyjemności spojrzenia w sobie w oczy, po prostu je zamknął. Martin uśmiechnął się pod nosem i znów wsadził dłonie w kieszenie spodni. Zbliżył się do muzyka tak, że ich nosy dzieliły od siebie milimetry.
– Dorośnij, Luis – szepnął na koniec. – Przestań żyć przeszłością. Napisałeś o mnie tyle piosenek, że powinienem zażądać współautorstwa i rekompensaty. Odpuść.
Wrócił do pewnie już zastanawiającego się nad jego przedłużającą się nieobecnością Shane’a. Nie oglądał się za siebie. Na sali restauracyjnej uśmiechnął się do kobiety przy stoliku, która obserwowała go z zaniepokojeniem, do zapewne menadżerki Luisa.
– Co się tak cieszysz? – spytał Shane, gdy Martin usiadł przy ich stoliku.
– Czyli jak?
– Szczerzysz się tak, gdy wygrasz jakąś sprawę w sądzie. Upokorzysz i zmiażdżysz drugą stronę.
– Jestem taką bestią? – spytał Martin. W sumie był ciekawy, co tak naprawdę myśli o nim Shane.
– Oddzielasz grubą kreską tych, których kochasz od wszystkich innych. Tak naprawdę, nie masz żadnych przyjaciół. Wszystkimi innymi gardzisz, albo…
– Nienawidzę – dokończył za niego. – To jesteś prawdziwym szczęściarzem.
– No… – przyznał zaskoczony tymi słowami Shane. Czy tego chciał, czy nie, musiał się uśmiechnąć.
***
David wyglądał trochę jak uczeń dojo słuchający swojego senseia. Wyprostowany siedział na łydkach na podłodze w pokoju Iana. Ściągnął na chwilę okulary w czarnych oprawkach i przetarł je skrawkiem podkoszulka, pozbywając się pyłków. Chciał dobrze widzieć. Chwycił telefon, który leżał obok niego i włączył aparat. Na ekranie zobaczył swojego chłopaka siedzącego na łóżku na przeciwko niego. Ian trzymał na kolanach dużą maskotkę tygrysa. Prawie zapomniał o tym, że ją miał. Dostał na jakieś urodziny. Co prawda tygrys był rudy, a nie szary jak w teledysku, i przede wszystkim był sztuczny, ale jego starania zdawały się w pełni zadowalać Davida, który wgapiał się w niego jak w obrazek. To bardzo miło łechtało jego ego i było podniecająco. Pornosy kłamią, nie chodzi tylko o wsadzenie fiuta w jakąś dziurę. Wystarczy się na siebie gapić, a to już działo. Zaczyna się czuć taki przyjemny ucisk w podbrzuszu, słyszeć swój oddech, na który zwykle nie zwraca się uwagi, czuć sutki ocierające się o materiał bluzki.
– To było do zwykłego folderu, na tapetę – David nieświadomy jego myśli skomentował zrobione przed chwilą zdjęcia – a teraz takie do folderu chronionego hasłem.
Ian uśmiechnął się rozbawiony. Położył miśka koło siebie i założył nogę na nogę. Wyprostował się, odchylając przy tym do tyłu. Prezentował się Davidowi dumnie niczym paw.
– I dzisiaj nie będziesz się cykał? – spytał.
– Cykał? – powtórzył głupio David. Nie miał teraz głowy do myślenia nad słowami swojego chłopaka. Myślał o czymś innym. Po chwili jednak dotarło do niego, o co chodziło chłopakowi. – Ach. Nie wiem, co ci powiedzieć.
Ian odchylił się jeszcze bardziej w tył, unosząc przy tym głowę w górę.
– Powinienem go ściągnąć? – spytał, patrząc na plakat przyklejony do sufitu nad łóżkiem. – Denerwuje cię?
David speszył się. Nie zdarzało mu się to zbyt często. Ostatnim razem nie mógł się przemóc, zupełnie jakby cofnęli się do samego początku. Myślał o rozmowie ze Stardustem, o tym, że dał mu się wodzić prawie że na pokuszenie. I trochę o tym, że jest niewart Iana. Nawet cieszył się, że nie musiał dzisiaj iść do szkoły, bo dalej nie znał odpowiedzi, a powinien. Wolałby zachować ich związek w tajemnicy, czy bardziej… po prostu nie robić z siebie sensacji. Ian już się na to zgodził, ale David wiedział, że naprawdę chciałby czegoś innego. I dlatego nienawidził tego plakatu. Budził w nim jeszcze większe poczucie winy. Stardust nazwał go „bogatym chłopcem z dobrego domu” i miał rację. Czuł się winny. Stardust chociaż był gwiazdą, był bogaty, tak naprawdę nie wyglądał na szczęśliwego. Miał w sobie dużo rozgoryczenia. Kiedyś musiał się na kimś bardzo zawieść. I to od rozmowy z nim siedziało w głowie Davida. Że to on będzie kimś takim dla Iana. Że go zawiedzie. Więc tak, cykał się.
Ale teraz patrzył na roześmianego chłopaka, z tym miśkiem na kolanach i czuł się dobrze. Chciał być z nim, chciał go wspierać. Da radę, był tego coraz pewniejszy.
– Walić go – odparł zbywająco. Plakat i samego Stardusta, te jego smęty z kasety, wywody i całe żałosne jestestwo. – Obiecuję, że dzisiaj się poprawię.
Ian uśmiechnął się wyraźnie ucieszony. Kucnął na łóżku bokiem do Davida i wyciągnął się jak kot, wypinający przy tym tyłek do góry.
– I co? Jest jak w teledysku? – spytał. – Peruki tylko nie mam.
– Lepiej – odparł David, chociaż umysłem był gdzie indziej.
Patrzył na ciasny materiał granatowej spódnicy, która opinała tyłek i uda jego chłopaka, teraz podwinęła się wyżej, odsłaniając skrawek bielizny. Tylko skrawek. Czarne paski od pończoch napinały się na jasnej skórze. Ian nie miał na sobie nic więcej, jego tors był zupełnie nagi. Pomalowane na intensywnie różo usta uśmiechały się zachęcająco, a kryształki na pantoflach odbijały światło włączonej dla klimatu lampy na biurku.
Byli prawie tego samego wzrostu, obaj wysocy, budowa ich ciała też była podobna, ale Ian zupełnie inaczej z niego korzystał, eksponował zgrabnie swoje atuty. Chwalił się nim i cieszył zupełnie bez wstydu.
– Podoba ci się? – spytał. – To pokaż.
David na początku nie zrozumiał, o co mu chodziło. W końcu jednak ściągnął przez głowę podkoszulek i sięgnął do paska swoich spodni. Rozpiął go, potem zamek błyskawiczny. Uśmiechnął się do siebie na widok wypukłości w bieliźnie. Był nerdem bez dwóch zdań, ale na pewno nie takim, jak Sheldon, tylko jak ten jego mały, zboczony przyjaciel, który użył łazika marsjańskiego, żeby zwalić sobie konia. Howard. Tylko lepiej się ubierał, we własnej opinii oczywiście.
Ściągnął do końca spodnie i został w bieliźnie i okularach na nosie. Stał mu, oczy mu się świeciły, a uszy zaczerwieniły. Działało. Ian położył się teraz na boku, podpierając głowę dłonią. Spódnica była bardzo wąska, właściwie był to zszyty na szybko pas granatowego materiału, więc eksponowała wypukłość. Podciągnął materiał wyżej, aż do pasa i strzelił napiętym paskiem od rajstop. David aż się wzdrygnął na dźwięk materiału uderzającego o skórę.
– Okulary sobie zostaw, żebyś dobrze widział i prawił mi komplementy. Resztę ściągnij i chodź tutaj – polecił Ian.
– Może jeszcze mam przyjść na kolanach? – parsknął David, ale nie miałby nic naprzeciwko, jeśli dostałby takie polecenie.
Zsunął z siebie bieliznę. To było takie chore, całe te podchody. Siedzieli dwa metry od siebie i gapili się. Jak jakieś zwierzęta czające się na siebie na sawannie. Choro ekscytujące. Nie wstydził się swojej nagości i pobudzenia. Obaj wzajemnie się pragnęli i się szanowali. To była ich prywatna strefa, tylko ich dwojga, mogli robić tu cokolwiek, jak długo im obu sprawiało to przyjemność i się tym cieszyli. Prosta sprawa, a ludzie to tak komplikowali. Mówili ci co jest poprawne, a co nie. Czego powinieneś się wstydzić, czego wystrzegać. A i tak wszyscy w końcu umrzemy, myślał David, masując swojego nabrzmiałego penisa, trzeba się cieszyć, póki ma się na to szansę.
Dlaczego przyszły mu do głowy jakieś filozoficzne rozważania, gdy miętolił swojego fiuta, tego nie wiedział. Teraz jednak porzucił je, zupełnie niepotrzebne i podszedł do wyciągniętego na łóżku Iana, który poprawił jeszcze czerwoną grzywkę spadającą na czoło. Nachylił się ku niemu, by poczuć perfumy. Ciężkie, nienadające się do noszenia na co dzień, teraz jednak doskonałe. Wsunął się na łóżko, przy nogach Iana. Pogłaskał go po łydce. Pierwszy raz czuł pod palcami materiał rajstop. Ian przekręcił się na plecy, włosy rozsypały się wokół jego głowy. Stopą przesunął powoli po torsie Davida i wyżej, przez moment muskając jego podbródek.
– Chcesz ściągnąć? – spytał.
David przesunął dłonią wzdłuż jego smukłej łydki, ciesząc się z uczucia gładkiego materiału i napiętych, twardych mięśni. Zrobił to, na co Ianowi zabrakło odwagi, chwycił jego stopę i podciągnął wyżej, by ucałować palec.
– Nie chcę – odparł.
Umościł się między jego nogami, by sięgnąć do nagich ud. Objął je dłońmi niemal całe, wsunął palce pod paski. Ian uniósł się na łokciu, by lepiej widzieć, co robi jego chłopak. Widział, jak faluje jego brzuch z każdym głębokim oddechem, a niżej jego ponudzone penisa i ściągnięte jądra. Położył się z powrotem, wyciągając przy tym tułów. Chciał, by skóra napięła się na jego żebrach i brzuchu. Podobało mu się to zainteresowanie Davida jego ciałem. Lubił być podziwiany i chwalony.
David powoli zwinął granatowy materiał ściskający uda Iana. Uśmiechnął się, gdy dostrzegł skrawek jego czarnej bielizny. Wsunął palce pod koronkę. Chciał go pieścić, po woli rozbierać, cieszyć się bliskością, ale natura nie dawała mu na to wszystko czasu. Wsunął się dalej, kładąc się na Ianie. Podpierał się łokciami na łóżku, aby go nie przygnieść, ale ich nagie torsy ocierały się o siebie.
– Bliżej – szepnął Ian.
Uniósł na chwilę biodra, żeby całkiem podwinąć materiał. Mógł wtedy opleść Davida nogami. Czuł penisa ocierającego się o wewnętrzną stronę jego uda. Wydawało mu się, że zostawił na jego skórze wilgotną ścieżkę. David ucałował jego dolną wargę, która lekko wystawała. Strasznie mu się to podobało. Ian mu pozwolił, więc pogłębił pocałunek. W trakcie czuł, jak stopa chłopaka przesuwa się powoli po jego łydce. Starał się być zmysłowy. Czy mu wychodziło? Nie miał pojęcia. Było inaczej niż ostatnio, ale znowu gapili się w sobie oczy. David lustrował go wzrokiem pełnym czymś na granicy wręcz fascynacji.
– Pod poduszką mam to, co razem zamówiliśmy. – Uśmiechnął się. Już niewiele szminki zostało mu na wargach.
– Hm?
Ian przewrócił oczami, co było jego nawykiem i wyciągnął rękę z głowę. Sięgnął po butelkę i podał ją chłopakowi. David pokiwał grzecznie głową, ściskając w palcach plastikową buteleczkę z lubrykantem. Te czarne paski było przypięte do pończoch małymi klipsami. Chciał je odpiąć, a potem zsunąć z białego tyłka chłopaka bieliznę, tak żeby jego szczupłe nogi wciąż opinał materiał pończoch. Chciał go tak pieprzyć.
– Odwróć się i wypnij, tak jak wcześniej.
– Mam się do ciebie łasić moim zgrabną dupcią? – spytał Ian, uśmiechając się do niego jak najładniej umiał. – Co tylko chcesz.
Jeśli nie uda mu się zostać sławnym projektantem mody, modelem albo makijażystą z własną marką kosmetyków, to wtedy zostanie luksusową prostytutką. Chyba miał potencjał. Musiał jeszcze sprawdzić, w końcu uprawiał seks trzeci raz w życiu. Lubił swoje ciało i lubił je eksponować. Chwalić się nim.
Odwrócił się i wypiął, prezentując swoje jasne, gładkie i szczupłe ciało. Palce zacisnął na pościeli. Czerwone włosy zsunęły mu się teraz na policzek. Zaśmiał się nerwowo, gdy David objął dłonią jego pośladek. Masował go chwilę, ugniatając jak tą odstresowującą piłeczkę. Wreszcie zsunął mu czarną bieliznę i już bez przedłużania wycisnął trochę lubrykant tak, by spłynął rowkiem w dół aż do jego szparki. Najpierw poczuł chłód na opuszku palca i tę specyficzną lepkość, a gdy wcisnął płyn do szparki Iana, już tylko gorąco jego ciała i tą przyjemną miękkość.
Nie trzeba było więcej, wiedział, że tyle wystarczy. Przecież testował, sprawdził. Ze zdenerwowania ręka lekko mu drżała, gdy sięgnął w tył, do swojego pośladka i lekko go odchylił. Przygryzł dolną wargę i mocniej przycisnął policzek do łóżka. Zamknął oczy, gdy poczuł główkę przeciskającą się do jego wnętrza. Jeszcze trochę i dotrze do tego dobrego miejsca. Wiedział to, przecież testował. Dłonie Davida chwilę masowały go po plecach. Słyszał, jak głęboko oddychał.
David patrzył na mięśnie Iana napinające się pod skórą na jego plecach i czerwone włosy rozsypane wokół jego głowy, które falowały z każdym pchnięciem. Przygryzał dolną wargę, piekły go oczy, a serce biło, jakby miało zaraz wyrwać mu się z piersi. Nagle przeszedł go tak silny dreszcz, że zdążył jedynie krótko krzyknąć, nim doszedł. Zacisnął oczy, pod powiekami migotały mu jasne plamki. Po całym ciele rozlało się ciepło wraz z orgazmem.
Ian zachłysnął się powietrzem, gdy nagle poczuł na sobie większy ciężar. Opadli bardziej na bok, wciąż złączeni. Nos i usta Davida ocierały się teraz o jego skórę na ramieniu, czuł przez to ciarki w tamtym miejscu. Dłoń chłopaka zacisnęła się na penisie Iana, przykrył ją swoją. Doszedł po dłuższej chwili pieszczot z błogim sapnięciem.
Leżeli jeszcze tak dłuższą chwilę. David głaskał go po włosach i oplótł ręką w pasie. Dzisiaj było lepiej, znacznie lepiej.
Po dłuższym czasie, gdy wszystko w jego ciele niestety wróciło już do normy, Ian otworzył jedno oko. Chciał spojrzeć na Davida, ale przypadkowo jego wzrok padł na ten plakat. Stardust powiedział mu ostatnio, że aby być wartościowym artystą, trzeba cierpieć. Inaczej twoja sztuka jest pozbawiona głębi i nic nie warta. Stwierdził, że Ian powinien rozumieć, o jakiej pustce mówi.
On jednak żadnej nie czuł. Kiedy trzeba było, po prostu dawał komuś w mordę. Lubił bójki. Wszędzie zawsze wciskał się głównymi drzwiami, dumny z tego, że wszystkie pary oczy skupiają się na nim. Miał czasami gorsze momenty, zdarzało mu się ryczeć w poduszkę. Ale komu nie? I może był tym nastoletnim pedałem, ale życie wcale nie było chujowe. Kwestia wielkości jaj.
On miał je wystarczająco duże, by wyznać młodszemu Stormare, że się w nim zakochał. I to chyba właśnie tak ich różniło.
Dobrze, że Ian ma swój rozum i nie wziął sobie do serca tych słów Stardurst . Zresztą, chyba sam Stardurst zaczyna sobie zdawać z tego sprawę. Oby się otrząsnął i poszukał własnego szczęścia. Martin nieźle go załatwił w tym korytarzu ;) Nawet trochę mi się go żal zrobiło. Cieszę się natomiast że młodym się tak dobrze układa i kurcze takie przemyślenia? Wygląda jakby nie zamierzali się ukrywać ze swoim związkiem :) Fajny rozdział - dzięki wielkie i pozdrawiam serdecznie 😘
OdpowiedzUsuńStardust teraz albo się wycofa albo zrobi coś bardzo, bardzo, baaardzo złego ;) Ktoś na pewno ucierpi, tylko jeszcze do końca nie zdecydowałam kto :D
UsuńDzięki za komentarz i pozdrawiam!