Shane
spojrzał na swoje odbicie w łazienkowym lustrze. Westchnął. Nie
był przekonany, czy chce to zrobić, ale pewnie nie będzie miał
więcej szans. Zaczesał dłonią falowane, sięgające ramion włosy
do tyłu i podrapał się po zarośniętym policzku. Był dorosłym
człowiekiem, lekarzem, ale naprawdę się bał. Tego, że wszystko
się posypie lub tego, że to się naprawdę wydarzy. Wszystkiego.
Nie miał pojęcia, dlaczego Martin to zaproponował. Nie wierzył,
że mówi prawdę. A jeśli nawet, że w niej wytrwa. Że jutro nie
zaprzeczy i nie wróci do bycia doskonałym panem Stormare w
doskonałym garniturze, z doskonałą żoną, doskonałym domem. Z
doskonałą rodziną jak z pierdolonej pocztówki.
Martin
Stormare leżał na boku, na łóżku w sypialni z głową podpartą
na dłoni. Czekał na Shane’a z lekkim uśmiechem na ustach. Gdy
mężczyzna pojawił się w pokoju, zachęcająco poklepał kołdrę.
Shane się bał, to było wypisane na jego twarzy. I było takie
strasznie rozczulające.
– Na
pewno chcesz to zrobić? – spytał prosto Shane. Starał się
trzymać fason. – To już na serio jest zdrada.
– Zdradziłem
ją, już tutaj przychodząc i wyznając ci, że cię kocham –
odparł Martin. Szokujące było to, jak łatwo mu te słowa
przechodzą przez usta. – A poza tym, jeśli teraz nie
przypieczętujemy naszej miłości, to jutro albo uznasz, że to był
sen albo że ja się wycofam. Co nie?
– Cóż…
To drugie całkiem celne – przyznał Shane i parsknął śmiechem.
Ten
człowiek był niemożliwy. Zawsze wszystko wiedział, jakby czytał
mu w myślach. Shane usiadł na skraju łóżka, a Martin przewrócił
oczami i pociągnął go za rękaw bluzy, aby się bardziej
przysunął.
– A
może nie chcesz? – spytał Stormare. – Może to ja jestem za
brzydki, za stary, za nudny… I jak to tam szło?
– Żartujesz?
Nawet gdybym spotkał cię pierwszy raz w życiu na ulicy,
oglądnąłbym się za tobą, żeby popatrzeć na twój tyłek.
Martin
uśmiechnął się szeroko i przymrużył oczy, upodabniając się do
jakiegoś demonka. Przekręcił się na plecy i spojrzał na Shane’a
wyczekująco.
– No,
kontynuuj. Miło tak wreszcie posłuchać o tym, że ma się fajny
tyłek.
– Żona
ci nie mówiła? – szczerze zdziwił się Shane. – No może nie o
tyłku, ale o czymś innym. Chociaż babki chyba też się patrzą
facetom na dupy.
– No
właśnie ona nie. To działało tylko w jedną stronę… A wiesz,
jak trudno to utrzymać, gdy podstawą twojej diety są chipsy i
piwo? – spytał Martin, podciągając do góry bluzę.
Miał
naprawdę świetne ciało. Wpieprzał te solony chipsy, ale był też
zadufanym w sobie narcyzem, więc wszystko spalał codziennie rano
przed pracą na siłowni. W weekendy chodził grać w tenisa, czasami
z bliźniakami. I tak od liceum, więc efekty robiły wrażenie. I
nie pogardziłby tym, gdyby ktoś więcej poza trenerem rzucił mu
jakiś komplement. Przez te osiemnaście lat nie doczekał się ani
jednego. Więc tak, chciał, żeby ktoś go po prostu zaczął
kochać. Wyznał mu to i próbował jakoś udowodnić.
Tak,
to ciało, te dokładnie odseparowane mięśnie robiły wrażenie. U
Shane’a robiły jeszcze co innego. Wiedział, że ten mężczyzna
ukrywał coś pod tymi czarnymi garniakami. Niekiedy z premedytacją
torturował go przecież, odpinając górne guziki koszuli, ale to
było wręcz chore, jak ten facet był doskonały. Może wcale tak
nie było, może to hiperbolizował, bo czekał na to przez te
osiemnaście lat, ale przynajmniej przestał mieć już wątpliwości.
Uśmiechnął
się i nachylił nad Martinem, aby go pocałować, a dłoń wsunął
pod materiał jego bluzy. Tak, miał niesamowicie wyrzeźbione ciało.
Jego skóra była gorąca i już lekko spocona, może on też się
denerwował. Miał drobne sutki i włosy na klatce piersiowej.
Prawnik zamruczał aprobująco i wsunął dłoń we włosy Shane’a,
przyciągając go, by bardziej się na nim położył. Zaczął
bawić się jego uchem, ugniatać je i masować ten nagi kawałek
skóry przed linią włosów. Shane miał w uszach okrągłe, srebrne
kolczyki. Przez nie, długie włosy i kozią bródkę kojarzył mu
się z piratem. Brakowało mu tylko opaski na oko i papugi. Gdy
pociągnął za jeden z nich, lekarz sapnął i uwolnił jego usta z
pocałunku. Spojrzał na Martina z zaskoczeniem cały
zaczerwieniony. Ich nosy się stykały.
– Więc
to tak – ucieszył się Martin. – Myślałem, że nosisz je tylko
po to, aby oznajmić całemu światu, że jesteś gejem, a tu mamy
małą tajemnicę.
Pociągnął
za kolczyk, z zachwytem obserwując reakcję Shane’a. Ten syknął
między zębami, a jego uszy zrobiły się jeszcze bardziej czerwone.
– Nie
rób…
– Patrz
– powiedział Martin, zupełnie go ignorując – tyle lat się
znamy, a jeszcze tyle rzeczy mamy do odkrycia. Tyle do eksploracji.
Shane
zamrugał oczami. Uszy go paliły. Szczególnie to, którym Martin
wciąż się bawił. Tak, to było jego słabe miejsce. Miał jeszcze
parę innych, Martin będzie mógł się pobawić w odkrywcę, jeśli
tylko będzie chciał.
– Eksploracji?
– powtórzył rozbawiony. – Jak elokwentnie. A myślałem, że
chociaż teraz stracisz trochę rezonu. Wiesz, ja aż się trzęsę z
przerażenia.
– Za
dużo sobie wyobrażasz na mój temat.
Martin
chwycił dłoń Shane’a, która wciąż masowała jego brzuch i
podciągnął ją wyżej na swoją klatkę piersiową.
– Czujesz,
panie doktorze? – spytał. – To stan przedzawałowy?
– Nie
wiem. Muszę zrobić obdukcję. Ściągnij tę szmatę.
– To
twoja szmata. – Zaśmiał się Martin.
Pocałował
Shane’a w usta i podniósł się do siadu, by ściągnąć przez
głowę bluzę. Naelektryzowana tkanina wydała kilka trzasków, a
czarne, przydługie włosy Martina zafalowały, by za moment opaść
na jego czoło.
– Spodnie
też? – zapytał grzecznie.
– Też.
Shane
przysiadł na łydkach i rozpiął pasek od swoich spodni, a potem
guzik i zamek błyskawiczny. Ubrał się z powrotem, bo jakoś nie
mógł zmusić się do przyjścia do Martina w ręczniku wokół
bioder albo zupełnie nago. Wsunął dłoń pod bieliznę, by objąć
nią ściągnięte jądra. Przyglądał się pilnie Martinowi,
śledził ruchy jego palców, które przesuwały się po skórze. Nie
chciał, żeby cokolwiek mu umknęło, więc chyba nawet nie mrugał.
A Martin wreszcie się zarumienił. Jego mocno zbudowana klatka
piersiowa unosiła się głęboko, gdy odrzucił spodnie na podłogę
i usiadł przed Shane’em już zupełnie nago. Szybko się
zreflektował i spojrzał mu już prosto w oczy, a na jego usta
wpłynął uśmiech.
– I
jak? – spytał, chociaż wzrok Shane’a, który w myślach zdawał
się już oblizywać każdy jego skrawek ciała, wystarczył za
odpowiedź.
Lekarz
obsunął spodnie i bieliznę, by wyciągnąć spod niej jądra i
penisa.
– Tak
– odmruczał, przesuwając dłonią po swoim wzwodzie. – Ale znam
cię, jak nikt inny na tym świecie. I wiem, że twoje przerośnięte
ego potrzebuje dużo nawozu. Więc tak, Martin, jesteś niesamowicie
przystojny, masz niesamowite ciało i niesamowitą pałę.
Szczęśliwy?
– Troszkę
– przyznał Martin rozbawiony tym, że myślał dokładnie o tym
samym jakąś chwilę temu. – Chodź bliżej, to będziesz mógł
mnie całkiem uszczęśliwić.
Lekarz
odetchnął ciężej i nie spuszczając z niego rozpalonego
spojrzenia, pośpiesznie pozbył się ubrania. Guziki koszuli, które
akurat dzisiaj nie chciały zmieścić się w otworkach, niemal
doprowadziły go przez tą krótką chwilę do szaleństwa. W końcu
zdjął z siebie wszystko. Był gorzej zbudowany od Martina, ale
niemożna go było nazwać po prostu szczupłym. Nie miał jednak
tyle samozaparcia i siły po całym dniu przyjmowania pacjentów,
żeby dorobić się na siłowni sześciopaka.
– Masz
tatuaż – szczerze zdziwił się Martin. – Ale jebać to teraz.
Kazał
Shane’owi się do siebie zbliżyć, ale to on do niego przywarł i
pocałował w usta, przewracając na plecy. Łapczywie obcałowywał
jego szyję, dłonią przeczesując jego bardzo gęste włosy tuż
przy uchu. Ciągnął je za nie. Shane miał wrażenie, że serce
wyskoczy mu z piersi. Oddawał pocałunek równie agresywnie.
Chaotycznie przesuwał dłońmi po jego ramionach. Po chwili jednak
odciągnął od siebie głowę Martina. Pchnął go w klatę, by to
on się teraz położył. Chwycił jego penisa, wydobywając z
prawnika syk podniecenia. Widział, jak mięśnie jego brzucha się
spinają, a potem rozluźniają.
– Tak…
– mruknął Martin i wsunął dłoń w gęste włosy Shane’a,
który mu się teraz kłaniał, z czubkiem nosa już ocierającym się
o czubek jego penisa.
Głaskał
go po włosach. Podobało mu się, gdy miękkie, gęste pukle
przelewały się między jego palcami. Co chwilę bezwolnie zaciskał
je mocniej, gdy Shane się z nim bawił. Lekarz nie chciał
doprowadzić go do finiszu, tylko spróbować uczynić jeszcze
bardziej zaróżowionym, także na policzkach i już całkiem
gotowym.
Martin
aż zaśmiał się nerwowo, gdy jego pirat ucałował jądro, a potem
przejechał gorącym językiem od nasady po czubek penisa i całując
go na pożegnanie. Zawsze był trochę pyskaty, szczególnie gdy
przyszło mu się bronić, ale też wycofany. Nie nawiązywał tak
łatwo kontaktów w ludźmi jak on. Martin uśmiechnął się. To
było takie fascynujące, gdy ludzie w takich momentach pokazywali
swoją drugą twarz, skrytą przez ogromną większością.
Pokazywali ją tylko tym nielicznym, największym szczęściarzom na
świecie.
Pocałował
go, znów jakoś tak bezwolnie sięgając palcami do kolczyków.
Zawsze mu się podobały, były seksowne. Zdradzały, że marudny
lekarz czasami ma lepsze dni i lubi się w nie trochę zabawić. Od
teraz będzie się bawił tylko z nim.
Shane
położył się plecami na łóżku, stopą przesuwając przy tym po
ramieniu prawnika. Ten pocałował go z głupim uśmiechem w duży palec, a potem nachylił się nad nim, kładąc dłoń z boku jego
głowy. Drugą przejechał nieśpiesznie po jego klatce piersiowej,
potem boku, biodrze, udzie, w końcu docierając do celu. Zwilżył
śliną, która spłynęła mu po podbródku, dwa place i wsunął je
w ciasny rowek. Torował sobie drogę, czując pod palcami drobne
włoski i żel. Shane w pierwszym odruchu chciał zamknąć oczy i po
prostu oddać się odczuwaniu tych sensacji, ale jednak wolał
patrzeć spod przymrużonych powiek na Martina. Odetchnął głębiej,
gdy palce wreszcie dotarły do celu. Martin uśmiechnął się,
okalając powolnymi ruchami zwieracz. Cudownie. Miał rumieńce na
twarzy. Martin Stormare się rumienił.
Shane
odwrócił się na brzuch. Gdy trochę się wypiął, usłyszał
głośny syk, jakby Martin zachłysnął się powietrzem. Jemu samemu
serce biło jak szalone. Martin chwycił go mocno za pośladek.
Chwilę go masował, wszystko badając po raz pierwszy. I wszystko
było doskonałe. Sprężyste i ciepłe. Spocone.
Po
plecach Shane’a przeszły ciarki, gdy poczuł, jak jego pośladki
są rozchylane. Ukrył głowę między dłońmi, opierając się
bardziej na łokciach.
– No
dalej – ponaglił. Czuł się jak pacjent w kolejce do gabinetu.
Chciał szybciej, ale jednak obawiał się przejścia przez drzwi.
Nigdy nie wiadomo, jaka będzie diagnoza.
Martin
pochylił się bardziej nad nim, jedną ręką sięgając aż do jego
karku. Przycisnął go do pościeli, zmuszając do większego
wypięcia. Pomagając sobie drugą dłonią, zaczął się w niego
wsuwać. Shane stęknął i mocniej chwycił się za włosy.
Zeszkliły mu się oczy. Zagryzł dolną wargę, czując kolejne
centymetry wsuwając się w niego i drażniące nerwy. Miał
wrażenie, że trwało to wieczność.
– To
by było rozczarowanie, gdybym tyle lat czekał na jakiegoś
mikrofiuta – parsknął zdenerwowany, byleby coś powiedzieć. –
O kurwa… Byś coś powiedział, do cholery.
– Mhm.
Martin
z zachwytem patrzył na mięśnie poruszające się pod skórą na
plecach wijącego się Shane’a. Słowa w ogóle do niego nie
dotarły. Piekły go policzki i piekł go fiut, który powoli, ale
sukcesywnie wpychał tak głęboko, jak się dało. Cóż, parsknął
w myślach, to nie potrwa długo. Czuł już to w dole brzucha,
niedługo skumuluje się w jądrach. I jeszcze te odgłosy. Stary,
rozklekotany mebel pod nimi, trzeszczał z każdym pchnięciem
jak w pornosie.
Shane
jęczał, by zaraz zachłysnąć się powietrzem. Jedną dłoń z
całej siły zacisnął na pościeli. Mielił materiał w palcach, co
chwilę mocniej zaciskając pięść. Był gorący, spocony i chętny.
Martin czuł, jakby się odrodził. Wreszcie ktoś chciał jego
chuja.
– Martin…
– jęknął lekarz, otwierając przy tym jedno oko.
Wykręcił
głowę, na ile mógł, by go takim zobaczyć. Rozdygotanym i
zmierzwionym. Z mokrymi od potu włosami przyklejonymi do czoła i z
tym błogim uśmiechem na ustach. Sięgnął pod siebie, ale w końcu
nie chwycił swojego penisa. I tak zaraz się spuści.
Martin
nagle gwałtownie wysunął się z niego, a po chwili Shane poczuł
spermę opryskująca jego pośladek i udo. Nie musiał tego robić.
Następnym razem może skończyć w nim. Jakoś te krople spływające
po jego skórze, zostawiające po sobie parzące ścieżki przelały
czarę, bynajmniej nie goryczy. Spuścił się, jęcząc przy tym
głośno. Zaraz poczuł na sobie ciężar, przyjemne zgniecenie
gorącym, spoconym ciałem, wciąż jeszcze rozdygotanym po niedawnym
orgazmie. Martin obcałowywał jego kark, plecy i ramiona. Zachłannie
przesuwał dłońmi po jego ciele, ucząc się go. Shane odwrócił
głowę, by móc na niego spojrzeć. Dłonią, w której teraz nie
było żadnej siły, sięgnął do jego policzka. Martin uśmiechnął
się do niego całą twarzą, jego przymrużone oczy błyszczały.
Ucałował go jeszcze raz w głowę, a potem zsunął się z niego na
tyle, by go dłużej nie dusić, ale żeby ich ciała nadal pozostały
splecione.
Minęła
dłuższa chwila, a Martin nic nie mówił. To było nietypowe.
Głaskał go tylko po biodrze.
– Więc?
– Shane spojrzał na niego, uśmiechając się rozbawiony ze swoich
myśli. – W moim życiu zmieni się jedynie tyle, że będę musiał
kupować więcej żarcia, w tym te ohydne chipsy, więcej gotować,
więcej prać, pewnie wykupić szerszy pakiet sportowy w kablówce, a
ty się na mnie wespniesz od czasu do czasu. Kurczę, ja to jestem
szczęściarzem.
Tak,
czuł się teraz jak szczęściarz. Przekręcił się na bok, by
przytulić się bardziej do Martina. Położył mu dłoń na klatce
piersiowej.
– Tak…
– potwierdził prawnik. – Jesteś największym szczęściarzem na
świecie. Ale ostrzegam…
– Co?
– zdziwił się Shane, gdy Martin nagle uciął.
– Jeśli
się puścisz z jakimś szczylem z neta, to...
– Zabijesz
mnie? – parsknął.
– Nie.
– Martin zachichotał niczym diabełek i machnął ręką,
wskazując na wszystko, co ich otacza. – Wtedy zniszczę ten twój
grajdołek.
– Jak
niby? – zainteresował się Shane. To była czysto teoretyczna
rozmowa. W końcu „szczyle z neta” nie były Martinem Stormare.
– Cóż,
pamiętasz to trzydzieści kafli, które ci dałem?
– Oddałem
ci je!
– A
zapłaciłeś od nich podatek? – spytał Martin. – Albo… te dwa
gabinety na dole wynajmujesz, prawda? W tym wypadku, z prawnego
punktu widzenia, to nie jest dom mieszkalny, tylko budynek usługowy.
W takim razie powinien mieć specjalny system przeciwpożarowy. To
nie jest moja dziedzina, ale na pewno są takie przepisy.
– Jezu,
Martin, jesteś potworem.
– Co
nie? – Zaśmiał się mężczyzna. Było oczywiste, że tylko
żartował. Przekręcił się w stronę Shane’a i spojrzał mu w
oczy. – Będzie dobrze – zapewnił.
Spędził
tu noc. Nim obaj poszli spać, rzucili jeszcze paroma głupimi
tekstami. O tym, że następnym razem Martin przyjdzie w garniaku,
żeby Shane mógł mu rozpiąć guziki koszuli i poluzować krawat.
On sam zaś będzie w kitlu lekarskim, ze stetoskopem, a może nawet
wziernikiem. Jakieś zupełne pierdoły. Udawał, że śpi, ale tak
naprawdę obserwował Martina. Ten w ogóle nie zmrużył oka.
Myślał, a miał naprawdę wiele do przemyślenia. Shane jednak
wiedział, że nie zamierza się tym dzielić. Zawsze był uparty,
wszystko robił sam. Inaczej nie czuł się mężczyzną. Inaczej nie
był Martinem Stormare.
***
Gdy
nad ranem wrócił do domu, zastał Skyler w kuchni z kawą w
porcelanowej filiżance i laptopem na stole. Miała na sobie
koronkową, kremową sukienkę i lekki makijaż, chociaż nie
planowała wychodzić do południa z domu. Spojrzała na Martina
krótko, a potem wróciła do pracy. Miała sklep z luksusową
bielizną. Sprzedaż odbywała się głownie przez Internet. Sama
projektowała swoje produkty i robiła zdjęcia modelek. Najczęściej
bardzo zadbanych kobiet w średnim wieku na tle gustownej sypialni z
atłasową pościelą na łóżku i obrazem jakiegoś popularnego
teraz malarza na ścianie. Taka była grupa docelowa. Doskonale
rozumiała swoje klientki.
– Dobrze
się bawiłeś? – spytała.
– Bardzo
– odparł Martin, podchodząc do lady, by nalać sobie kawy z
ekspresu.
Słowa
nie były potrzebne, w końcu spędzili ze sobą osiemnaście lat.
– Pójdziemy
na terapię małżeńską.
To
nawet nie było pytanie. Martin uśmiechnął się pod nosem. Skyler
nie umiała przyswoić tego, że jej doskonały dom jest tylko
domkiem z kart.
– Przestań
– poprosił. – Wyniosę się jeszcze dzisiaj. Zadzwoń do mojego
ojca, poleci ci najlepszego prawnika.
Wreszcie
przestała stukać drobnymi, białymi palcami w klawiaturę.
– Osiemnaście
lat. Wytrzymałeś osiemnaście lat. Nie mogłeś zaczekać jeszcze
trochę? – spytała.
– Co
to niby znaczy?
– A
jeśli David jednak postanowi iść na prawo? Pomyślałeś o jego
reputacji w środowisku?
– No
tak. Nie, nie myślałem o jego reputacji. Sądzę, że akurat jego
też to nie obchodzi. Nie myślałem też o twojej reputacji.
Myślałem o sobie.
– Oczywiście
– prychnęła Skyler. Pokręciła lekko głową. Wyglądała jak
nauczycielka, która patrzy na niezaliczoną poprawkę swojego
najgorszego ucznia. Jakby mu mówiła „No tak, niczego lepszego nie
mogłam się od ciebie spodziewać”. – To kiedy wyjedziecie?
– O
czym ty mówisz? Nie zamierzam nigdzie wyjeżdżać. Shane ma tutaj
praktykę.
Skyler
zacisnęła palce na uszku filiżanki.
– Żartujesz
sobie ze mnie. Co ludzie sobie pomyślą?
– Pomyślą
sobie to, co im wciśniesz.
Wyszedł
z kuchni, aby iść wziąć prysznic i się przebrać. Dopiero teraz
na korytarzu zauważył, że brakuje butów bliźniaków. Miał
wczoraj do nich zadzwonić, ale zupełnie wyleciało mu to z głowy.
Była zaprzątnięta czymś innym. Przeklął pod nosem zły na
siebie. Nie chciał tego robić, ale jednak wrócił do kuchni.
– Bliźniaki
nie wróciły na noc? – spytał.
Skyler
spojrzała na niego przez sekundę, a potem znów wróciła do pracy
na laptopie. Wzruszyła lekko ramionami.
– Najwyraźniej
nie. Nie pytali się wczoraj, czy mogą wyjść, bo przecież dostali
zgodę od ciebie, tego lepszego rodzica.
– Przestań,
Skyler – syknął. Nie miał ochoty teraz tego słuchać. –
Dzwoniłaś do nich?
– Przecież
i tak by nie odebrali. Bo ja tylko narzekam i rozkazuję.
– Zachowujesz
się jak dziecko – parsknął, a potem wyszedł znów na
przedpokój.
Najpierw
zadzwonił do Davida, potem do Laury. Żadne z jego dzieci nie
odebrało. Cóż, pewnie zbyt dobrze się bawili. Zabawa się
skończy, gdy wrócą do domu. Będzie im wtedy bardzo nie do
śmiechu.
Już w pierwszym zdaniu jest literówka - obicie ;p
OdpowiedzUsuńMeeeega gorąco! Aż ciśnienie mi skoczyło :D Martin jednak jest cudem i zadbał o Shana. Fetysze, fetyszki, fetyszyciki!!!
Ależ podobał mi się ten rozdział!
To że zdecydowali się na taki krok w tym wieku jest pełne podziwu. Trzym za nich kciuki!
Swoją drogą co u dzieciaków? Czy Ian dostał kontrakt? Czy David nie będzie zazdrosny? Tyle możliwość rozwoju! Aż nie mogę się doczekać ;)
Wybacz mi ten entuzjazm ;p
Weny i radości z tworzenia!
MaWi
Chyba poprawiałam ten błąd w momencie, gdy ty pisałaś komentarz, bo nie widziałam :D
UsuńFajnie, że rozdział się podobał. Wydłużyłam, bo David x Ian było takie suche ;P Hm, Martin to taki skrw, a jednak zdobywa pozytywne opinie.
Dzieciaki będą w następnym rozdziale :)
Dzięki za komentarz, życzenia weny i pozdrawiam!
Ja tam się cieszę że Martin się zdecydował i wcale nie uważam że to jakiś "późny" wiek - niektorzy się jeszcze na poważnie nie zdążą związać w tym wieku, a niektórzy się rozwodzą. Dobrze jednak, że dzieciaki są właściwie już dorosłe, bo przynajmniej nie będą tak mocno tego przeżywać - przynajmniej mam taką nadzieję :) Gorący ten rozdział 🤩 - podobało mi się 😁 Teraz zaczynam się jednak martwić tą ciszą ze strony bliźniaków... Dziękuję i pozdrawiam 😘
OdpowiedzUsuńO tym pomyślałam. Przecież teraz 30-tka, to jak stara 20-tka :D A Martin się bardzo pośpieszył z zakładaniem rodziny. Bliźniaki będą w następnym rozdziale ;)
UsuńDzięki za komentarz i pozdrawiam!