piątek, 19 czerwca 2020

EROS/SORE - ROZDZIAŁ 11 - Od teraz grajdołek jest wspólny


Shane spojrzał na swoje odbicie w łazienkowym lustrze. Westchnął. Nie był przekonany, czy chce to zrobić, ale pewnie nie będzie miał więcej szans. Zaczesał dłonią falowane, sięgające ramion włosy do tyłu i podrapał się po zarośniętym policzku. Był dorosłym człowiekiem, lekarzem, ale naprawdę się bał. Tego, że wszystko się posypie lub tego, że to się naprawdę wydarzy. Wszystkiego. Nie miał pojęcia, dlaczego Martin to zaproponował. Nie wierzył, że mówi prawdę. A jeśli nawet, że w niej wytrwa. Że jutro nie zaprzeczy i nie wróci do bycia doskonałym panem Stormare w doskonałym garniturze, z doskonałą żoną, doskonałym domem. Z doskonałą rodziną jak z pierdolonej pocztówki.

Martin Stormare leżał na boku, na łóżku w sypialni z głową podpartą na dłoni. Czekał na Shane’a z lekkim uśmiechem na ustach. Gdy mężczyzna pojawił się w pokoju, zachęcająco poklepał kołdrę. Shane się bał, to było wypisane na jego twarzy. I było takie strasznie rozczulające.
– Na pewno chcesz to zrobić? – spytał prosto Shane. Starał się trzymać fason. – To już na serio jest zdrada.
– Zdradziłem ją, już tutaj przychodząc i wyznając ci, że cię kocham – odparł Martin. Szokujące było to, jak łatwo mu te słowa przechodzą przez usta. – A poza tym, jeśli teraz nie przypieczętujemy naszej miłości, to jutro albo uznasz, że to był sen albo że ja się wycofam. Co nie?
– Cóż… To drugie całkiem celne – przyznał Shane i parsknął śmiechem.
Ten człowiek był niemożliwy. Zawsze wszystko wiedział, jakby czytał mu w myślach. Shane usiadł na skraju łóżka, a Martin przewrócił oczami i pociągnął go za rękaw bluzy, aby się bardziej przysunął.
– A może nie chcesz? – spytał Stormare. – Może to ja jestem za brzydki, za stary, za nudny… I jak to tam szło?
– Żartujesz? Nawet gdybym spotkał cię pierwszy raz w życiu na ulicy, oglądnąłbym się za tobą, żeby popatrzeć na twój tyłek.
Martin uśmiechnął się szeroko i przymrużył oczy, upodabniając się do jakiegoś demonka. Przekręcił się na plecy i spojrzał na Shane’a wyczekująco.
– No, kontynuuj. Miło tak wreszcie posłuchać o tym, że ma się fajny tyłek.
– Żona ci nie mówiła? – szczerze zdziwił się Shane. – No może nie o tyłku, ale o czymś innym. Chociaż babki chyba też się patrzą facetom na dupy.
– No właśnie ona nie. To działało tylko w jedną stronę… A wiesz, jak trudno to utrzymać, gdy podstawą twojej diety są chipsy i piwo? – spytał Martin, podciągając do góry bluzę.
Miał naprawdę świetne ciało. Wpieprzał te solony chipsy, ale był też zadufanym w sobie narcyzem, więc wszystko spalał codziennie rano przed pracą na siłowni. W weekendy chodził grać w tenisa, czasami z bliźniakami. I tak od liceum, więc efekty robiły wrażenie. I nie pogardziłby tym, gdyby ktoś więcej poza trenerem rzucił mu jakiś komplement. Przez te osiemnaście lat nie doczekał się ani jednego. Więc tak, chciał, żeby ktoś go po prostu zaczął kochać. Wyznał mu to i próbował jakoś udowodnić.
Tak, to ciało, te dokładnie odseparowane mięśnie robiły wrażenie. U Shane’a robiły jeszcze co innego. Wiedział, że ten mężczyzna ukrywał coś pod tymi czarnymi garniakami. Niekiedy z premedytacją torturował go przecież, odpinając górne guziki koszuli, ale to było wręcz chore, jak ten facet był doskonały. Może wcale tak nie było, może to hiperbolizował, bo czekał na to przez te osiemnaście lat, ale przynajmniej przestał mieć już wątpliwości.
Uśmiechnął się i nachylił nad Martinem, aby go pocałować, a dłoń wsunął pod materiał jego bluzy. Tak, miał niesamowicie wyrzeźbione ciało. Jego skóra była gorąca i już lekko spocona, może on też się denerwował. Miał drobne sutki i włosy na klatce piersiowej. Prawnik zamruczał aprobująco i wsunął dłoń we włosy Shane’a, przyciągając go, by bardziej się na nim położył. Zaczął bawić się jego uchem, ugniatać je i masować ten nagi kawałek skóry przed linią włosów. Shane miał w uszach okrągłe, srebrne kolczyki. Przez nie, długie włosy i kozią bródkę kojarzył mu się z piratem. Brakowało mu tylko opaski na oko i papugi. Gdy pociągnął za jeden z nich, lekarz sapnął i uwolnił jego usta z pocałunku. Spojrzał na Martina z zaskoczeniem cały zaczerwieniony. Ich nosy się stykały.
– Więc to tak – ucieszył się Martin. – Myślałem, że nosisz je tylko po to, aby oznajmić całemu światu, że jesteś gejem, a tu mamy małą tajemnicę.
Pociągnął za kolczyk, z zachwytem obserwując reakcję Shane’a. Ten syknął między zębami, a jego uszy zrobiły się jeszcze bardziej czerwone.
– Nie rób…
– Patrz – powiedział Martin, zupełnie go ignorując – tyle lat się znamy, a jeszcze tyle rzeczy mamy do odkrycia. Tyle do eksploracji.
Shane zamrugał oczami. Uszy go paliły. Szczególnie to, którym Martin wciąż się bawił. Tak, to było jego słabe miejsce. Miał jeszcze parę innych, Martin będzie mógł się pobawić w odkrywcę, jeśli tylko będzie chciał.
– Eksploracji? – powtórzył rozbawiony. – Jak elokwentnie. A myślałem, że chociaż teraz stracisz trochę rezonu. Wiesz, ja aż się trzęsę z przerażenia.
– Za dużo sobie wyobrażasz na mój temat.
Martin chwycił dłoń Shane’a, która wciąż masowała jego brzuch i podciągnął ją wyżej na swoją klatkę piersiową.
– Czujesz, panie doktorze? – spytał. – To stan przedzawałowy?
– Nie wiem. Muszę zrobić obdukcję. Ściągnij tę szmatę.
– To twoja szmata. – Zaśmiał się Martin.
Pocałował Shane’a w usta i podniósł się do siadu, by ściągnąć przez głowę bluzę. Naelektryzowana tkanina wydała kilka trzasków, a czarne, przydługie włosy Martina zafalowały, by za moment opaść na jego czoło.
– Spodnie też? – zapytał grzecznie.
– Też.
Shane przysiadł na łydkach i rozpiął pasek od swoich spodni, a potem guzik i zamek błyskawiczny. Ubrał się z powrotem, bo jakoś nie mógł zmusić się do przyjścia do Martina w ręczniku wokół bioder albo zupełnie nago. Wsunął dłoń pod bieliznę, by objąć nią ściągnięte jądra. Przyglądał się pilnie Martinowi, śledził ruchy jego palców, które przesuwały się po skórze. Nie chciał, żeby cokolwiek mu umknęło, więc chyba nawet nie mrugał. A Martin wreszcie się zarumienił. Jego mocno zbudowana klatka piersiowa unosiła się głęboko, gdy odrzucił spodnie na podłogę i usiadł przed Shane’em już zupełnie nago. Szybko się zreflektował i spojrzał mu już prosto w oczy, a na jego usta wpłynął uśmiech.
– I jak? – spytał, chociaż wzrok Shane’a, który w myślach zdawał się już oblizywać każdy jego skrawek ciała, wystarczył za odpowiedź.
Lekarz obsunął spodnie i bieliznę, by wyciągnąć spod niej jądra i penisa.
– Tak – odmruczał, przesuwając dłonią po swoim wzwodzie. – Ale znam cię, jak nikt inny na tym świecie. I wiem, że twoje przerośnięte ego potrzebuje dużo nawozu. Więc tak, Martin, jesteś niesamowicie przystojny, masz niesamowite ciało i niesamowitą pałę. Szczęśliwy?
– Troszkę – przyznał Martin rozbawiony tym, że myślał dokładnie o tym samym jakąś chwilę temu. – Chodź bliżej, to będziesz mógł mnie całkiem uszczęśliwić.
Lekarz odetchnął ciężej i nie spuszczając z niego rozpalonego spojrzenia, pośpiesznie pozbył się ubrania. Guziki koszuli, które akurat dzisiaj nie chciały zmieścić się w otworkach, niemal doprowadziły go przez tą krótką chwilę do szaleństwa. W końcu zdjął z siebie wszystko. Był gorzej zbudowany od Martina, ale niemożna go było nazwać po prostu szczupłym. Nie miał jednak tyle samozaparcia i siły po całym dniu przyjmowania pacjentów, żeby dorobić się na siłowni sześciopaka.
– Masz tatuaż – szczerze zdziwił się Martin. – Ale jebać to teraz.
Kazał Shane’owi się do siebie zbliżyć, ale to on do niego przywarł i pocałował w usta, przewracając na plecy. Łapczywie obcałowywał jego szyję, dłonią przeczesując jego bardzo gęste włosy tuż przy uchu. Ciągnął je za nie. Shane miał wrażenie, że serce wyskoczy mu z piersi. Oddawał pocałunek równie agresywnie. Chaotycznie przesuwał dłońmi po jego ramionach. Po chwili jednak odciągnął od siebie głowę Martina. Pchnął go w klatę, by to on się teraz położył. Chwycił jego penisa, wydobywając z prawnika syk podniecenia. Widział, jak mięśnie jego brzucha się spinają, a potem rozluźniają.
– Tak… – mruknął Martin i wsunął dłoń w gęste włosy Shane’a, który mu się teraz kłaniał, z czubkiem nosa już ocierającym się o czubek jego penisa.
Głaskał go po włosach. Podobało mu się, gdy miękkie, gęste pukle przelewały się między jego palcami. Co chwilę bezwolnie zaciskał je mocniej, gdy Shane się z nim bawił. Lekarz nie chciał doprowadzić go do finiszu, tylko spróbować uczynić jeszcze bardziej zaróżowionym, także na policzkach i już całkiem gotowym.
Martin aż zaśmiał się nerwowo, gdy jego pirat ucałował jądro, a potem przejechał gorącym językiem od nasady po czubek penisa i całując go na pożegnanie. Zawsze był trochę pyskaty, szczególnie gdy przyszło mu się bronić, ale też wycofany. Nie nawiązywał tak łatwo kontaktów w ludźmi jak on. Martin uśmiechnął się. To było takie fascynujące, gdy ludzie w takich momentach pokazywali swoją drugą twarz, skrytą przez ogromną większością. Pokazywali ją tylko tym nielicznym, największym szczęściarzom na świecie.
Pocałował go, znów jakoś tak bezwolnie sięgając palcami do kolczyków. Zawsze mu się podobały, były seksowne. Zdradzały, że marudny lekarz czasami ma lepsze dni i lubi się w nie trochę zabawić. Od teraz będzie się bawił tylko z nim.
Shane położył się plecami na łóżku, stopą przesuwając przy tym po ramieniu prawnika. Ten pocałował go z głupim uśmiechem w duży palec, a potem nachylił się nad nim, kładąc dłoń z boku jego głowy. Drugą przejechał nieśpiesznie po jego klatce piersiowej, potem boku, biodrze, udzie, w końcu docierając do celu. Zwilżył śliną, która spłynęła mu po podbródku, dwa place i wsunął je w ciasny rowek. Torował sobie drogę, czując pod palcami drobne włoski i żel. Shane w pierwszym odruchu chciał zamknąć oczy i po prostu oddać się odczuwaniu tych sensacji, ale jednak wolał patrzeć spod przymrużonych powiek na Martina. Odetchnął głębiej, gdy palce wreszcie dotarły do celu. Martin uśmiechnął się, okalając powolnymi ruchami zwieracz. Cudownie. Miał rumieńce na twarzy. Martin Stormare się rumienił.
Shane odwrócił się na brzuch. Gdy trochę się wypiął, usłyszał głośny syk, jakby Martin zachłysnął się powietrzem. Jemu samemu serce biło jak szalone. Martin chwycił go mocno za pośladek. Chwilę go masował, wszystko badając po raz pierwszy. I wszystko było doskonałe. Sprężyste i ciepłe. Spocone.
Po plecach Shane’a przeszły ciarki, gdy poczuł, jak jego pośladki są rozchylane. Ukrył głowę między dłońmi, opierając się bardziej na łokciach.
– No dalej – ponaglił. Czuł się jak pacjent w kolejce do gabinetu. Chciał szybciej, ale jednak obawiał się przejścia przez drzwi. Nigdy nie wiadomo, jaka będzie diagnoza.
Martin pochylił się bardziej nad nim, jedną ręką sięgając aż do jego karku. Przycisnął go do pościeli, zmuszając do większego wypięcia. Pomagając sobie drugą dłonią, zaczął się w niego wsuwać. Shane stęknął i mocniej chwycił się za włosy. Zeszkliły mu się oczy. Zagryzł dolną wargę, czując kolejne centymetry wsuwając się w niego i drażniące nerwy. Miał wrażenie, że trwało to wieczność.
– To by było rozczarowanie, gdybym tyle lat czekał na jakiegoś mikrofiuta – parsknął zdenerwowany, byleby coś powiedzieć. – O kurwa… Byś coś powiedział, do cholery.
– Mhm.
Martin z zachwytem patrzył na mięśnie poruszające się pod skórą na plecach wijącego się Shane’a. Słowa w ogóle do niego nie dotarły. Piekły go policzki i piekł go fiut, który powoli, ale sukcesywnie wpychał tak głęboko, jak się dało. Cóż, parsknął w myślach, to nie potrwa długo. Czuł już to w dole brzucha, niedługo skumuluje się w jądrach. I jeszcze te odgłosy. Stary, rozklekotany mebel pod nimi, trzeszczał z każdym pchnięciem jak w pornosie.
Shane jęczał, by zaraz zachłysnąć się powietrzem. Jedną dłoń z całej siły zacisnął na pościeli. Mielił materiał w palcach, co chwilę mocniej zaciskając pięść. Był gorący, spocony i chętny. Martin czuł, jakby się odrodził. Wreszcie ktoś chciał jego chuja.
– Martin… – jęknął lekarz, otwierając przy tym jedno oko.
Wykręcił głowę, na ile mógł, by go takim zobaczyć. Rozdygotanym i zmierzwionym. Z mokrymi od potu włosami przyklejonymi do czoła i z tym błogim uśmiechem na ustach. Sięgnął pod siebie, ale w końcu nie chwycił swojego penisa. I tak zaraz się spuści.
Martin nagle gwałtownie wysunął się z niego, a po chwili Shane poczuł spermę opryskująca jego pośladek i udo. Nie musiał tego robić. Następnym razem może skończyć w nim. Jakoś te krople spływające po jego skórze, zostawiające po sobie parzące ścieżki przelały czarę, bynajmniej nie goryczy. Spuścił się, jęcząc przy tym głośno. Zaraz poczuł na sobie ciężar, przyjemne zgniecenie gorącym, spoconym ciałem, wciąż jeszcze rozdygotanym po niedawnym orgazmie. Martin obcałowywał jego kark, plecy i ramiona. Zachłannie przesuwał dłońmi po jego ciele, ucząc się go. Shane odwrócił głowę, by móc na niego spojrzeć. Dłonią, w której teraz nie było żadnej siły, sięgnął do jego policzka. Martin uśmiechnął się do niego całą twarzą, jego przymrużone oczy błyszczały. Ucałował go jeszcze raz w głowę, a potem zsunął się z niego na tyle, by go dłużej nie dusić, ale żeby ich ciała nadal pozostały splecione.
Minęła dłuższa chwila, a Martin nic nie mówił. To było nietypowe. Głaskał go tylko po biodrze.
– Więc? – Shane spojrzał na niego, uśmiechając się rozbawiony ze swoich myśli. – W moim życiu zmieni się jedynie tyle, że będę musiał kupować więcej żarcia, w tym te ohydne chipsy, więcej gotować, więcej prać, pewnie wykupić szerszy pakiet sportowy w kablówce, a ty się na mnie wespniesz od czasu do czasu. Kurczę, ja to jestem szczęściarzem.
Tak, czuł się teraz jak szczęściarz. Przekręcił się na bok, by przytulić się bardziej do Martina. Położył mu dłoń na klatce piersiowej.
– Tak… – potwierdził prawnik. – Jesteś największym szczęściarzem na świecie. Ale ostrzegam…
– Co? – zdziwił się Shane, gdy Martin nagle uciął.
– Jeśli się puścisz z jakimś szczylem z neta, to...
– Zabijesz mnie? – parsknął.
– Nie. – Martin zachichotał niczym diabełek i machnął ręką, wskazując na wszystko, co ich otacza. – Wtedy zniszczę ten twój grajdołek.
– Jak niby? – zainteresował się Shane. To była czysto teoretyczna rozmowa. W końcu „szczyle z neta” nie były Martinem Stormare.
– Cóż, pamiętasz to trzydzieści kafli, które ci dałem?
– Oddałem ci je!
– A zapłaciłeś od nich podatek? – spytał Martin. – Albo… te dwa gabinety na dole wynajmujesz, prawda? W tym wypadku, z prawnego punktu widzenia, to nie jest dom mieszkalny, tylko budynek usługowy. W takim razie powinien mieć specjalny system przeciwpożarowy. To nie jest moja dziedzina, ale na pewno są takie przepisy.
– Jezu, Martin, jesteś potworem.
– Co nie? – Zaśmiał się mężczyzna. Było oczywiste, że tylko żartował. Przekręcił się w stronę Shane’a i spojrzał mu w oczy. – Będzie dobrze – zapewnił.
 
Spędził tu noc. Nim obaj poszli spać, rzucili jeszcze paroma głupimi tekstami. O tym, że następnym razem Martin przyjdzie w garniaku, żeby Shane mógł mu rozpiąć guziki koszuli i poluzować krawat. On sam zaś będzie w kitlu lekarskim, ze stetoskopem, a może nawet wziernikiem. Jakieś zupełne pierdoły. Udawał, że śpi, ale tak naprawdę obserwował Martina. Ten w ogóle nie zmrużył oka. Myślał, a miał naprawdę wiele do przemyślenia. Shane jednak wiedział, że nie zamierza się tym dzielić. Zawsze był uparty, wszystko robił sam. Inaczej nie czuł się mężczyzną. Inaczej nie był Martinem Stormare.
***
Gdy nad ranem wrócił do domu, zastał Skyler w kuchni z kawą w porcelanowej filiżance i laptopem na stole. Miała na sobie koronkową, kremową sukienkę i lekki makijaż, chociaż nie planowała wychodzić do południa z domu. Spojrzała na Martina krótko, a potem wróciła do pracy. Miała sklep z luksusową bielizną. Sprzedaż odbywała się głownie przez Internet. Sama projektowała swoje produkty i robiła zdjęcia modelek. Najczęściej bardzo zadbanych kobiet w średnim wieku na tle gustownej sypialni z atłasową pościelą na łóżku i obrazem jakiegoś popularnego teraz malarza na ścianie. Taka była grupa docelowa. Doskonale rozumiała swoje klientki.
– Dobrze się bawiłeś? – spytała.
– Bardzo – odparł Martin, podchodząc do lady, by nalać sobie kawy z ekspresu.
Słowa nie były potrzebne, w końcu spędzili ze sobą osiemnaście lat.
– Pójdziemy na terapię małżeńską.
To nawet nie było pytanie. Martin uśmiechnął się pod nosem. Skyler nie umiała przyswoić tego, że jej doskonały dom jest tylko domkiem z kart.
– Przestań – poprosił. – Wyniosę się jeszcze dzisiaj. Zadzwoń do mojego ojca, poleci ci najlepszego prawnika.
Wreszcie przestała stukać drobnymi, białymi palcami w klawiaturę.
– Osiemnaście lat. Wytrzymałeś osiemnaście lat. Nie mogłeś zaczekać jeszcze trochę? – spytała.
– Co to niby znaczy?
– A jeśli David jednak postanowi iść na prawo? Pomyślałeś o jego reputacji w środowisku?
– No tak. Nie, nie myślałem o jego reputacji. Sądzę, że akurat jego też to nie obchodzi. Nie myślałem też o twojej reputacji. Myślałem o sobie.
– Oczywiście – prychnęła Skyler. Pokręciła lekko głową. Wyglądała jak nauczycielka, która patrzy na niezaliczoną poprawkę swojego najgorszego ucznia. Jakby mu mówiła „No tak, niczego lepszego nie mogłam się od ciebie spodziewać”. – To kiedy wyjedziecie?
– O czym ty mówisz? Nie zamierzam nigdzie wyjeżdżać. Shane ma tutaj praktykę.
Skyler zacisnęła palce na uszku filiżanki.
– Żartujesz sobie ze mnie. Co ludzie sobie pomyślą?
– Pomyślą sobie to, co im wciśniesz.
Wyszedł z kuchni, aby iść wziąć prysznic i się przebrać. Dopiero teraz na korytarzu zauważył, że brakuje butów bliźniaków. Miał wczoraj do nich zadzwonić, ale zupełnie wyleciało mu to z głowy. Była zaprzątnięta czymś innym. Przeklął pod nosem zły na siebie. Nie chciał tego robić, ale jednak wrócił do kuchni.
– Bliźniaki nie wróciły na noc? – spytał.
Skyler spojrzała na niego przez sekundę, a potem znów wróciła do pracy na laptopie. Wzruszyła lekko ramionami.
– Najwyraźniej nie. Nie pytali się wczoraj, czy mogą wyjść, bo przecież dostali zgodę od ciebie, tego lepszego rodzica.
– Przestań, Skyler – syknął. Nie miał ochoty teraz tego słuchać. – Dzwoniłaś do nich?
– Przecież i tak by nie odebrali. Bo ja tylko narzekam i rozkazuję.
– Zachowujesz się jak dziecko – parsknął, a potem wyszedł znów na przedpokój.
Najpierw zadzwonił do Davida, potem do Laury. Żadne z jego dzieci nie odebrało. Cóż, pewnie zbyt dobrze się bawili. Zabawa się skończy, gdy wrócą do domu. Będzie im wtedy bardzo nie do śmiechu.


4 komentarze:

  1. Już w pierwszym zdaniu jest literówka - obicie ;p
    Meeeega gorąco! Aż ciśnienie mi skoczyło :D Martin jednak jest cudem i zadbał o Shana. Fetysze, fetyszki, fetyszyciki!!!
    Ależ podobał mi się ten rozdział!
    To że zdecydowali się na taki krok w tym wieku jest pełne podziwu. Trzym za nich kciuki!
    Swoją drogą co u dzieciaków? Czy Ian dostał kontrakt? Czy David nie będzie zazdrosny? Tyle możliwość rozwoju! Aż nie mogę się doczekać ;)
    Wybacz mi ten entuzjazm ;p
    Weny i radości z tworzenia!
    MaWi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba poprawiałam ten błąd w momencie, gdy ty pisałaś komentarz, bo nie widziałam :D
      Fajnie, że rozdział się podobał. Wydłużyłam, bo David x Ian było takie suche ;P Hm, Martin to taki skrw, a jednak zdobywa pozytywne opinie.
      Dzieciaki będą w następnym rozdziale :)
      Dzięki za komentarz, życzenia weny i pozdrawiam!

      Usuń
  2. Ja tam się cieszę że Martin się zdecydował i wcale nie uważam że to jakiś "późny" wiek - niektorzy się jeszcze na poważnie nie zdążą związać w tym wieku, a niektórzy się rozwodzą. Dobrze jednak, że dzieciaki są właściwie już dorosłe, bo przynajmniej nie będą tak mocno tego przeżywać - przynajmniej mam taką nadzieję :) Gorący ten rozdział 🤩 - podobało mi się 😁 Teraz zaczynam się jednak martwić tą ciszą ze strony bliźniaków... Dziękuję i pozdrawiam 😘

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tym pomyślałam. Przecież teraz 30-tka, to jak stara 20-tka :D A Martin się bardzo pośpieszył z zakładaniem rodziny. Bliźniaki będą w następnym rozdziale ;)
      Dzięki za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń