niedziela, 31 maja 2020

EROS/SORE - ROZDZIAŁ 10 - Dwa spotkania

To opowiadanie wciąż żyje. Zamierzam dokończyć, nawet jeśli większość o nim zapomniała, bo teraz będzie się działo :)
Uwaga! Niepoprawiane jeszcze bardziej niż zwykle :D


Martin Stormare mokrą miał już nawet bieliznę. Gdy szedł chodnikiem, który zamienił się w rwący strumień, chlupotało mu w butach, które dzisiaj rano wypastował. Jego praca poszła na marne. Szedł w kierunku domu, bo nie miał innego miejsca, ale nie czuł, jakby zmierzał do celu.

Skończył dziś pracę niemal pod wieczór i najpierw ręce kierujące samochodem, a potem nogi zaprowadziły go pod drzwi Shane’a. Wiedział, że lekarz jest w środku. Na podjeździe stały dwa auta. Na parterze miał swój gabinet, więc albo przyjmował późnego pacjenta, albo był już na pierwszym piętrze z jakimś wygrzebanym z otchłani Internetu przeciętniakiem. Tak przynajmniej Martin kategoryzował wszystkich facetów, których kiedykolwiek zobaczył w towarzystwie Shane’a. Dotąd nawet nie wyobrażał sobie, żeby lekarz mógł postawić kogoś ponad nim. Zawsze też z butami pakował mu się w życie i rozwalał się na kanapie niczym król, podżerając chipsy i pijąc piwo. Nie pozwalał Shane’owi o sobie zapomnieć, a jednocześnie nie pozwalał mu się zbliżyć. Trzymał go na dystans jak psa na smyczy.
Teraz, kiedy o tym myślał, robiło mu się żal tego głupka. I może właśnie teraz, gdy ponoć Shane się od niego uwolnił, powinien życzyć mu szczęścia, ale nie mógł. Dlatego przyszedł dzisiaj pod jego dom, ale nie zostało mu otworzone. Nienawidził być ignorowany, więc uporczywie wciskał dzwonek i pukał, ale bez skutku. Sfrustrowany trafił do lokalnego sklepu spożywczego jakiejś taniej sieciówki. Kupił sobie fajki i piwo w puszcze. Nigdy nie przynosił takich do domu. Lubił je, ale nie było to warte narażenia się na spojrzenie Skyler spod uniesionej brwi. Według niej alkoholizm zaczynał się, wtedy gdy człowiek z wytrawnych trunków przerzucał się na tanie. Kurczowo trzymała się zasad, które kiedyś sobie ustaliła i dzięki którym stworzony przez nią świat był doskonały. Martin czasami czuł się, jakby był klockiem lego dopasowanym do setki kolejnych.
Usiadł na ławce z piwem. Mijający ludzie rzucali mu zdziwione spojrzenia. Garnitur, który miał na sobie, kosztował więcej niż samochody niektórych z tych ludzi. Wypił piwo, wypalił papierosa, a potem zaczęło lać. Zanim doszedł do samochodu, który stał zaparkowany przy chodniku nieopodal domu Shane’a, zdążył już przemoknąć. Nie wsiadł jednak do niego. Nie czuł się pijany, pewnie nawet nie miał we krwi tych przepisowych ośmiu setnych procenta. Po prostu nie chciał jechać do domu, ale jednocześnie nie wiedział, co ze sobą zrobić. Podejmowanie decyzji nie szło mu ostatnio najlepiej. Nie mógł przemóc się do podjęcia tej najważniejszej.

– Przeziębisz się.
Usłyszał za sobą głos stłumiony przez szum deszczu. Nie wsiadł do samochodu, ale zaczął iść w stronę do domu, odwlekając jedynie dotarcie do niego. Chyba szedł już od jakiegoś kwadransa, gdy usłyszał ten głos. Stał za nim Shane, w dłoni trzymał czarną parasolkę, chroniąc się przed deszczem. Patrzył na niego z politowaniem, ale jednak przyszedł po niego. Musiał zobaczyć, że samochód Martina wciąż stoi na ulicy. Podał prawnikowi drugi, identyczny parasol. Trzymał je w koszyku przy drzwiach, na wypadek gdyby zaczęło padać, a jego pacjenci nie zabrali własnych. Wręczył go Martinowi i zawrócił w stronę domu.
– Czekaj! – zawołał Stormare, mocując się z mechanizmem. Gdy w końcu udało mu się otworzyć parasol, ruszył za Shane’m. – Czekaj, mówię!
– I gdzie niby leziesz, panie Stormare? – spytał chłodno Shane, gdy się zrównali. – Twój dom jest w drugą stronę.
Martin uśmiechnął się, przesuwając z czoła czarne, przemoknięte kosmyki włosów.
– Jeśli nie pójdę teraz z tobą, to już nie będę miał szansy ci go nigdy oddać. Prawda? – rzucił, mając na myśli parasol.
– Wal się – syknął Shane i przyśpieszył kroku.
– Pozwól mi przyjść do ciebie jeszcze ten jeden, ostatni raz – poprosił Martin, a to zdarzało mu się bardzo rzadko. – Skoro już nigdy nie przyjdę do ciebie, żeby wyżerać ci solone chipsy, to należy ci się z mojej strony prawda. Muszę powiedzieć ci parę rzeczy.
Shane wreszcie spojrzał na niego na ułamek sekundy. Zaraz jednak znów szedł przed siebie z niewyrażającą nic miną.
– Co niby? – rzucił chłodno, ale jednak spytał: – Że oprócz solonych lubisz też paprykowe?
– Te są najgorsze. – Zaśmiał się Martin. – Ale nie. Jestem ci to winny.
Znów szybkie, ulotne spojrzenie.
– Rozchorujesz się, jeśli będziesz tyle nosił te przemoknięte ubrania. Aż żal tego garniaka za jednego kafla.
Doszli już do domu. Shane wyciągnął z kieszeni klucze. Martin wszedł za nim. Oddał parasolkę, a potem zaczął ściągać marynarkę. Chciał powiesić ją na haczyku, ale został powstrzymany.
– Idź do łazienki – polecił Shane. – Weź ciepły prysznic. Przyniosę ci suche ciuchy. Tylko nie wsadzaj garniaka do suszarki. Nie zniesie takich agresywnych warunków.
Martin nic nie odpowiedział, trochę zdziwiony stanowczością w głosie lekarza. I przez to, że nie chciał zostać wyrzucony. Potulnie wykonał polecenie. Po kwadransie już ogrzany i w dresach pojawił się w salonie, susząc przy tym ręcznikiem swoje włosy. Shane siedział na kanapie i pił herbatę. Zrobił też jedną dla Martina. Z westchnięciem przyglądnął się jego sylwetce. Chyba widział kiedyś porno, które zaczynało się podobnie. Tylko facet wszedł do salonu bez podkoszulki, a po minucie słabego dialogu nie miał też spodni. Kochałby Martina, nawet gdyby ten był brzydki, ale nie był i to robiło wszystko jeszcze cięższym do zniesienia.
– No? – zaczął, bo prawnik usiadł w fotelu, napił się gorącej herbaty, ale nic nie powiedział. – Gdzie to wielkie wyznanie?
Martin miał naprawdę dużo do powiedzenia, w końcu milczał przez osiemnaście lat. Dlatego nie miał pojęcia, od czego zacząć. Wybrał więc najprostsze rozwiązanie. Zaczął od początku.
– Pamiętasz tę imprezę u Berry’ego, na której powiedziałeś mi, że znalazłeś sobie chłopaka? – spytał.
Shane spodziewał się wszystkiego, gdy zobaczył Martina stojącego w deszczu pod jego domem, ale i tak był zdziwiony. To było z osiemnaście lat temu.
– Nie bardzo – odpowiedział, chociaż nie była to prawda.
Jego debilne ja, które nadal nie zniknęło do końca pomimo tylu lat, miało wtedy nadzieję, że jeśli powie Martinowi o swoim chłopaku, to ten wreszcie zamiast wycofać się jak zwykle, zrobi krok do przodu. W jego stronę. I oczywiście się zawiódł. Tak, to było idiotyczne.
– Wtedy… po naszej rozmowie na balkonie poszedłem na górę i spotkałem tam brata Berry’ego.
– Brata?
– Taa… – parsknął Martin. – Też nie miałem pojęcia, że on istnieje. I zapomniałem o nim zaraz po naszym ostatnim spotkaniu. Wtedy, na tej imprezie, przespałem się z nim. To nie był jedyny raz. Właściwie trwało to do czasu, aż nie dowiedziałem się, że Skyler jest w ciąży i nie postanowiliśmy wziąć ślubu.
Powiedział to wszystko na jednym wydechu, bo inaczej nie dałby rady. Po prostu pozwolił słowom opuścić jego usta, nawet specjalnie ich nie analizując. Ukrywał to przed wszystkimi przez osiemnaście lat. Spojrzał na Shane’a, obawiając się jego reakcji.
Lekarz wstał, chwilę zastanawiał się, co właściwie chciał zrobić i co powiedzieć, a potem zaśmiał się gorzko i z wyrzutem popatrzył na Martina.
– I po co mi to mówisz? – spytał, wzruszając ramionami. – Chcesz mnie jeszcze bardziej upokorzyć?
– Co?
– Mówisz facetowi, który jest w tobie zakochany, że spałeś w liceum z jakimś chłopakiem?! Do tej pory w mojej głowie byłeś nieosiągalny, bo jesteś hetero i bezczelnie wykorzystywałeś moje uczucia dla własnej satysfakcji. Bo łechtało to twoje przerośnięte ego albo bo lubiłeś mieć prywatną służkę. Nie wiem, kurwa. A teraz mi mówisz to… że z jakimś gostkiem mogłeś chodzić, a ja byłem na to… nie wiem… Za głupi, za nudny, za brzydki, niegodny ciebie?!
– Shane…
– Zamknij się! – syknął lekarz i odwrócił się do niego plecami.
– Shane – powtórzył Martin – usiądź i daj mi skończyć. Później będziesz mógł mnie opluć, kazać mi wypieprzać, tylko wysłuchaj mnie do końca. Proszę.
Lekarz z ociąganiem kiwnął głową, a potem wrócił na swoje miejsce. Nie chciał już więcej tego słuchać, ale zgodził się, bo Martin prosił, a to zdarzało mu się bardzo rzadko. W jego głosie czuć było desperację.
– Nie widziałem go przez te osiemnaście lat i właściwie zupełnie o nim zapomniałem po naszym rozstaniu. Nie chodziłem z nim, tylko… Właściwie, nie wiem, po co to robiłem. Był naiwnym dzieciakiem, a ja to wykorzystałem. Odreagowywałem stres. Ostatnio go spotkałem. Nie poznałem go nawet i nie mogłem sobie przypomnieć jego imienia. On za to rozpoznał mnie od razu. Jego głos był stanowczy, ale w jego oczach widziałem żal. Tylko że… Wieczoru nie spędziłem na rozmyślaniu o nim, tylko o tobie. Shane, wtedy w liceum, przestraszyłem się. To mnie przerosło.
– Co niby?
Martin uśmiechnął się pod nosem, widząc te wszystkie emocje odbijające się na twarzy siedzącego naprzeciwko mężczyzny. Złość, rozgoryczenie, a mimo to zawsze też nadzieję. Powinien teraz paść na kolana i przepraszać za to wszystko, co mu zrobił, z czołem dociśniętym do podłogi.
– Od samego początku wiedziałem, że mnie kochasz. Może nawet wcześniej niż ty sam – powiedział, a Shane odwrócił na chwilę wzrok. Był jednak za stary na to, aby się zarumienić. – I wiedziałem też, że twoje uczucia to coś więcej niż licealne zauroczenie i to mnie przestraszyło, bo ja zawsze miałem parcie na szkło. Teraz mnie to śmieszy, ale wtedy bycie tym pierwszym było dla mnie bardzo ważne. Mój stary w gablocie w gabinecie miał dyplom prawnika z wyróżnieniem, stos pucharów z liceum, koronę króla balu maturalnego, całą ścianę zdjęć ze szkoły i w jakimś dobrze ukrytym albumie zapewne zdjęcia wszystkich dziewczyn, z którymi się umawiał. Ja byłem taki sam. Chciałem być popularny, a moja przyszłość była z góry ustalona, miałem zostać prawnikiem, aby kiedyś przejąć firmę po ojcu i wcale mi to nie przeszkadzało. Rozumiesz… Musiałem cię odrzucić, bo nie byłbym z tobą na poważnie, a takie było twoje uczucie. Byłem tchórzem, Shane. Prędzej, czy później, zostawiłbym cię. Wiedziałem to. Nie pasowałeś do mojego planu. Ucieszyłem się, gdy pojechałeś na studia do innego miasta. Myślałem, że o mnie zapomnisz, że kogoś sobie znajdziesz, ale wróciłeś i wciąż patrzyłeś na mnie w ten sam sposób, a ja to wykorzystałem. Powinienem cię wypuścić, ale wciąż wpieprzałem się do twojego życia. Robiłem to z premedytacją, nie chciałem, żebyś o mnie zapomniał. Chciałem, żebyś kochał mnie, a nie kogoś innego, a nic ci nie dałem w zamian. Przepraszam, tylko że teraz to gówno warte.
Herbata już całkiem wystygła, a zimne krople wody z włosów spływały po jego plecach. Cisza, tylko tykanie staromodnego zegara. Nie popatrzył na Shane’a. Miał teraz dwa wyjścia. Przyszedł tu pewny tego, co zrobi, ale teraz czuł strach. To nie zmieni życia jedynie jego. Zniszczy je przynajmniej jednej. Był egoistą, ale nie mógł już więcej wytrzymać. Uniósł głowę i spojrzał na zasępionego mężczyznę przed sobą. Gdyby to był film, jego słowa wywołałby u niego uśmiech, ale teraz tak nie będzie.
– Kocham cię, Shane.
Lekarz wzruszył ramionami.
– I co z tego? – rzucił cicho.
– Co tylko chcesz, Shane.
– I co? I co z tego, że mi to teraz mówisz? Zakładając, że to w ogóle prawda – parsknął lekarz. – Co mi to daje? Jak spotkam Skyler w markecie, to będę mógł jej triumfalnie spojrzeć w oczy? I chuj z tego?!
Chciało mu się ryczeć, ale na to też był za stary. Dlaczego ten buc zawsze robił, co chciał? – pomyślał. Dlaczego nie mógł choć raz posłuchać i więcej się tu nie pojawiać? Dlaczego nie mógł zostawić go w spokoju?
– Jesteś taki strasznie okru…
– Rozwiodę się z nią.
Był pewien, że się przesłyszał. Spojrzał na Martina, który wyglądał na zdeterminowanego. Pochwycił go, a jego wzrok nie pozwalał mu uciec. Martin kazał mu podjąć decyzję. 
– Dlaczego akurat teraz? Bo boisz się, że wreszcie się w sobie zbiorę i się od ciebie uwolnię? – spytał podejrzliwie.
Gdyby mógł się skupić, zmierzyłby sobie puls. Znał z teorii objawy zawału, to jak ponoć czuje się pacjent, więc mógł stwierdzić, że był blisko tego stanu. Czuł straszny ucisk w piersi. Bardzo chciał, ale nie mógł uwierzyć od tak.
– Zawsze to odkładałem, bo dzieci są dla mnie najważniejsze. Kocham cię, ale one zawsze będą na pierwszym miejscu. Nie mogłem im tego zrobić, rozbić rodziny przez swój egoizm. Wciąż czekałem i czekałem, znajdując nowe wymówki, ale już dłużej nie mogę. Stało się nagle tyle rzeczy… David i Luis... ale ja po prostu nie chcę cię stracić. No i jestem egoistą, więc po prostu chcę być szczęśliwy.
No i jednak nadal był tym beznadziejnie, naiwnie zakochanym dzieciakiem, bo się rozryczał. W kącikach oczu zebrały mu się łzy, więc zakrył je dłonią. Po chwili poczuł, że kanapa się ugina. Martin usiadł obok niego i objął go ramieniem. Bez żadnego zawahania, jakby to osiemnaście lat nie miało znaczenia, chwycił go za rękę i odciągnął ją od twarzy, a potem pocałował go w skroń, przyciskając przy tym do siebie jeszcze mocniej.
– A może waśnie miałem zamiar kazać ci spieprzać? – rzucił Shane, uśmiechając się na takie traktowanie.
– Akurat. – Zaśmiał się Martin.
Zawsze był tak bezczelnie pewny siebie, ale miał rację. Shane uśmiechnął się pod nosem. On zawsze tańczył, ja ten człowiek mu zagrał. Wybaczy mu i będzie się cieszył z każdego gestu. Martin nie puścił jego dłoni. Trzymał ją wręcz boleśnie mocno, nie pozwalając mu uciec. On już podjął decyzję za ich dwoje.
Gdy wychylał się, by go pocałować, myślał o tym, że jest stary, że nie golił się od kilku dni, że jest facetem, ale gdy musnął jego wargi, nie myślał już o niczym. Poczuł, że Martin się uśmiecha. Jak oddaje pocałunek, a potem go pogłębia.
– Widzisz? – mruknął prawnik.
Shane uśmiechnął się, a potem oparł głowę o jego klatkę piersiową. Został tak, pozwalając łzą spływać po jego policzkach. Poczuł, jak Martin obejmuje go mocniej, a potem zaczyna głaskać po plecach. Było mu dobrze, jak jeszcze nigdy w życiu.
– Naprawdę to zrobisz? – wyszeptał.
– Tak – odparł Martin. – Będziesz nas musiał wtedy utrzymywać.
Shane usłyszał jego śmiech. Miał taki niski, lekko zachrypnięty i przyjemny głos.
– Jak to? – spytał.
– Prawnik Skyler ogołoci mnie do zera. – Zaśmiał się Martin. – Sam bym tak zrobił na jego miejscu. Wina stoi całkowicie po mojej stronie, a do tego ją zdradzałem.
Shane się spiął, słysząc ostanie słowa.
– Wiesz, nie udowodnię, że połowę swojego życia spędziłem tutaj tylko na wyżeraniu chipsów, piciu piwa i oglądaniu meczów – parsknął Martin, głaszcząc Shane’a. – I poza tym, należy jej się. Mogłeś nie oddawać mi tych trzydziestu patyków.
– Trzeba było podpisać intercyzę – odparł Shane. Te żarciki z tak poważnego tematu były wręcz surrealistyczne, ale pomagały. Wierzył, że się uda.
Czuł się, jakby miał zaraz zasnąć.
– Martin? – szepnął.
– No?
– Kocham cię.
***
Kilka godzin wcześniej
David siedział na ławce pomiędzy Laurą i Ianem. Oboje palili papierosy, więc był zmuszony do wdychania dymu. Nie podzielał ich entuzjazmu, nie interesował go ten typ muzyki, ale przyszedł tu z nimi, bo kazał mu ojciec. Siedzieli teraz przed hotelem, gdzie mieli za chwilę spotkać się ze Stardustem. Mijający ich ludzie rzucali im ukradkowe spojrzenia. Niektórzy zaś wgapiali się w nich wręcz bezczelnie, jakby byli jakąś atrakcją. Trudno było się temu dziwić, bo Laura odwaliła się jeszcze bardziej niż zwykle, wyglądała jak skrzyżowanie aktorki z lat pięćdziesiątych i gotki. Ian zaś zerkał teraz na niego oczami podkreślonymi od dołu niebieskim, brokatowym cieniem. Jego wzrok kusił niemal tak samo, jak kolejne z tych niemal obscenicznie krótkich szortów, które miał dzisiaj na sobie.
David widział to, że ludzie im się przyglądają, ale w ogóle się tym nie przejmował. To, co myślą o nim obce osoby, nie miało dla niego żadnego znaczenia. Jak określił to kiedyś Ian, miał po prostu wyjebane, ale byli na tym świecie ludzie, którzy tak bardzo pragnęli uwagi i aprobaty innych, że ich brak popychał ich ku ekstremalnym zachowaniom, nawet samobójstwa.
– No to chodźmy – zakomenderował Ian, wstając z ławki i zgniatając podeszwą żółtego trampka resztkę papierosa na chodniku. – Jak się spóźnimy, to Stardust pewnie po prostu nas oleje.

6 komentarzy:

  1. Dziękuję za kolejny cudowny rozdział. Oj działo się działo Proszę wymyśl szczęśliwe zakończenie dla Martina. Należy mu się po takim małżeństwie. Shane tak długo czekał na swoją licealna miłość niech też coś z tego życia ma :P. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczęśliwe zakończenia nie są moją specjalnością, ale tym razem się postaram ;) Dzięki za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń
  2. Uśmiechałam się cały ten rozdział, choć nie powiem - zdziwiłam się nieco, że Martin takie wyznania poczynił :) Ale cieszy mnie to bardzo, bo oni są przyjaciółmi, rozumieją się, znają się pewnie lepiej niż Skyler zna Martina. Zresztą ona go nie kocha, ona chciała mieć męża który by pasował do pewnego obrazka, który sobie wymyśliła. W sumie Martin zrobił to samo... Najważniejsze jednak, że w końcu postanowił coś zmienić i życzę, żeby mu się to naprawdę udało 😍 Co do młodzieży, to jestem bardzo ciekawa jak będzie wyglądało spotkanie ze Stardurstem 😁 Dziękuję bardzo i pozdrawiam serdecznie 😘

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że było małe zaskoczenie. Pomyślałam sobie - a, niech chłopina ma coś z życia chociaż na chwilę :D No, Skyler to nie będzie zbyt szczęśliwa. Taki wstyd na całe miasto. Kto da biednemu Martinowi bardziej popalić? Ona czy Stardust? ;)
      Dzięki za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń
  3. Martin jest skurwielem, ale i tak go uwielbiam :D
    To że czekał że względu na dzieci to akurat mega naciągane, pewnie po prostu się bał :P ale przecież się nie przyzna! Mam nadzieję David i Laura zostaną z nim
    Ciekawe jak Ian sobie poradzi, już nie mogę się doczekać :D
    Wszystkiego co dobre!
    MaWi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja chyba jednak patrzę na niego przez pryzmat dzieci, więc sama uważam, że jest skurwielem, ale takim malutkim :D No bo właściwie, cokolwiek by wybrał, kogoś by tym wyborem zranił.
      Dzięki za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń