Uwaga! Niepoprawiane jeszcze bardziej niż zwykle :D
Martin
Stormare mokrą miał już nawet bieliznę. Gdy szedł chodnikiem,
który zamienił się w rwący strumień, chlupotało mu w butach,
które dzisiaj rano wypastował. Jego praca poszła na marne. Szedł
w kierunku domu, bo nie miał innego miejsca, ale nie czuł, jakby
zmierzał do celu.
Skończył
dziś pracę niemal pod wieczór i najpierw ręce kierujące
samochodem, a potem nogi zaprowadziły go pod drzwi Shane’a.
Wiedział, że lekarz jest w środku. Na podjeździe stały dwa auta.
Na parterze miał swój gabinet, więc albo przyjmował późnego
pacjenta, albo był już na pierwszym piętrze z jakimś wygrzebanym
z otchłani Internetu przeciętniakiem. Tak przynajmniej Martin
kategoryzował wszystkich facetów, których kiedykolwiek zobaczył w
towarzystwie Shane’a. Dotąd nawet nie wyobrażał sobie, żeby
lekarz mógł postawić kogoś ponad nim. Zawsze też z butami
pakował mu się w życie i rozwalał się na kanapie niczym król,
podżerając chipsy i pijąc piwo. Nie pozwalał Shane’owi o sobie zapomnieć, a jednocześnie nie pozwalał mu się zbliżyć. Trzymał
go na dystans jak psa na smyczy.
Teraz,
kiedy o tym myślał, robiło mu się żal tego głupka. I może
właśnie teraz, gdy ponoć Shane się od niego uwolnił, powinien życzyć
mu szczęścia, ale nie mógł. Dlatego przyszedł dzisiaj pod jego
dom, ale nie zostało mu otworzone. Nienawidził być ignorowany,
więc uporczywie wciskał dzwonek i pukał, ale bez skutku.
Sfrustrowany trafił do lokalnego sklepu spożywczego jakiejś taniej
sieciówki. Kupił sobie fajki i piwo w puszcze. Nigdy nie przynosił
takich do domu. Lubił je, ale nie było to warte narażenia się na
spojrzenie Skyler spod uniesionej brwi. Według niej alkoholizm
zaczynał się, wtedy gdy człowiek z wytrawnych trunków
przerzucał się na tanie. Kurczowo trzymała się zasad, które
kiedyś sobie ustaliła i dzięki którym stworzony przez nią świat
był doskonały. Martin czasami czuł się, jakby był klockiem lego
dopasowanym do setki kolejnych.
Usiadł
na ławce z piwem. Mijający ludzie rzucali mu zdziwione spojrzenia.
Garnitur, który miał na sobie, kosztował więcej niż samochody
niektórych z tych ludzi. Wypił piwo, wypalił papierosa, a potem
zaczęło lać. Zanim doszedł do samochodu, który stał zaparkowany
przy chodniku nieopodal domu Shane’a, zdążył już przemoknąć.
Nie wsiadł jednak do niego. Nie czuł się pijany, pewnie nawet nie
miał we krwi tych przepisowych ośmiu setnych procenta. Po prostu
nie chciał jechać do domu, ale jednocześnie nie wiedział, co ze
sobą zrobić. Podejmowanie decyzji nie szło mu ostatnio najlepiej.
Nie mógł przemóc się do podjęcia tej najważniejszej.
–
Przeziębisz
się.
Usłyszał
za sobą głos stłumiony przez szum deszczu. Nie wsiadł do
samochodu, ale zaczął iść w stronę do domu, odwlekając jedynie
dotarcie do niego. Chyba szedł już od jakiegoś kwadransa, gdy
usłyszał ten głos. Stał za nim Shane, w dłoni trzymał czarną
parasolkę, chroniąc się przed deszczem. Patrzył na niego z
politowaniem, ale jednak przyszedł po niego. Musiał zobaczyć, że
samochód Martina wciąż stoi na ulicy. Podał prawnikowi drugi,
identyczny parasol. Trzymał je w koszyku przy drzwiach, na wypadek
gdyby zaczęło padać, a jego pacjenci nie zabrali własnych.
Wręczył go Martinowi i zawrócił w stronę domu.
–
Czekaj!
– zawołał Stormare, mocując się z mechanizmem. Gdy w końcu
udało mu się otworzyć parasol, ruszył za Shane’m. – Czekaj,
mówię!
–
I
gdzie niby leziesz, panie Stormare? – spytał chłodno Shane, gdy się
zrównali. – Twój dom jest w drugą stronę.
Martin
uśmiechnął się, przesuwając z czoła czarne, przemoknięte
kosmyki włosów.
–
Jeśli
nie pójdę teraz z tobą, to już nie będę miał szansy ci go
nigdy oddać. Prawda? – rzucił, mając na myśli parasol.
–
Wal
się – syknął Shane i przyśpieszył kroku.
–
Pozwól
mi przyjść do ciebie jeszcze ten jeden, ostatni raz – poprosił
Martin, a to zdarzało mu się bardzo rzadko. – Skoro już nigdy
nie przyjdę do ciebie, żeby wyżerać ci solone chipsy, to należy
ci się z mojej strony prawda. Muszę powiedzieć ci parę rzeczy.
Shane
wreszcie spojrzał na niego na ułamek sekundy. Zaraz jednak znów
szedł przed siebie z niewyrażającą nic miną.
–
Co
niby? – rzucił chłodno, ale jednak spytał: – Że oprócz
solonych lubisz też paprykowe?
–
Te
są najgorsze. – Zaśmiał się Martin. – Ale nie. Jestem ci to
winny.
Znów
szybkie, ulotne spojrzenie.
–
Rozchorujesz
się, jeśli będziesz tyle nosił te przemoknięte ubrania. Aż żal
tego garniaka za jednego kafla.
Doszli
już do domu. Shane wyciągnął z kieszeni klucze. Martin wszedł za
nim. Oddał parasolkę, a potem zaczął ściągać marynarkę.
Chciał powiesić ją na haczyku, ale został powstrzymany.
–
Idź
do łazienki – polecił Shane. – Weź ciepły prysznic. Przyniosę
ci suche ciuchy. Tylko nie wsadzaj garniaka do suszarki. Nie zniesie
takich agresywnych warunków.
Martin
nic nie odpowiedział, trochę zdziwiony stanowczością w głosie
lekarza. I przez to, że nie chciał zostać wyrzucony. Potulnie wykonał polecenie. Po
kwadransie już ogrzany i w dresach pojawił się w salonie, susząc
przy tym ręcznikiem swoje włosy. Shane siedział na kanapie i pił
herbatę. Zrobił też jedną dla Martina. Z westchnięciem
przyglądnął się jego sylwetce. Chyba widział kiedyś porno,
które zaczynało się podobnie. Tylko facet wszedł do salonu bez
podkoszulki, a po minucie słabego dialogu nie miał też spodni.
Kochałby Martina, nawet gdyby ten był brzydki, ale nie był i to robiło
wszystko jeszcze cięższym do zniesienia.
–
No?
– zaczął, bo prawnik usiadł w fotelu, napił się gorącej
herbaty, ale nic nie powiedział. – Gdzie to wielkie wyznanie?
Martin
miał naprawdę dużo do powiedzenia, w końcu milczał przez
osiemnaście lat. Dlatego nie miał pojęcia, od czego zacząć.
Wybrał więc najprostsze rozwiązanie. Zaczął od początku.
–
Pamiętasz
tę imprezę u Berry’ego, na której powiedziałeś mi, że
znalazłeś sobie chłopaka? – spytał.
Shane
spodziewał się wszystkiego, gdy zobaczył Martina stojącego w
deszczu pod jego domem, ale i tak był zdziwiony. To było z
osiemnaście lat temu.
–
Nie
bardzo – odpowiedział, chociaż nie była to prawda.
Jego
debilne ja, które nadal nie zniknęło do końca pomimo tylu lat,
miało wtedy nadzieję, że jeśli powie Martinowi o swoim chłopaku,
to ten wreszcie zamiast wycofać się jak zwykle, zrobi krok do
przodu. W jego stronę. I oczywiście się zawiódł. Tak, to było idiotyczne.
–
Wtedy…
po naszej rozmowie na balkonie poszedłem na górę i spotkałem tam
brata Berry’ego.
–
Brata?
–
Taa…
– parsknął Martin. – Też nie miałem pojęcia, że on
istnieje. I zapomniałem o nim zaraz po naszym ostatnim spotkaniu.
Wtedy, na tej imprezie, przespałem się z nim. To nie był jedyny
raz. Właściwie trwało to do czasu, aż nie dowiedziałem się, że
Skyler jest w ciąży i nie postanowiliśmy wziąć ślubu.
Powiedział
to wszystko na jednym wydechu, bo inaczej nie dałby rady. Po prostu
pozwolił słowom opuścić jego usta, nawet specjalnie ich nie
analizując. Ukrywał to przed wszystkimi przez osiemnaście lat.
Spojrzał na Shane’a, obawiając się jego reakcji.
Lekarz
wstał, chwilę zastanawiał się, co właściwie chciał zrobić i
co powiedzieć, a potem zaśmiał się gorzko i z wyrzutem popatrzył
na Martina.
–
I
po co mi to mówisz? – spytał, wzruszając ramionami. – Chcesz
mnie jeszcze bardziej upokorzyć?
–
Co?
–
Mówisz
facetowi, który jest w tobie zakochany, że spałeś w liceum z
jakimś chłopakiem?! Do tej pory w mojej głowie byłeś
nieosiągalny, bo jesteś hetero i bezczelnie wykorzystywałeś moje
uczucia dla własnej satysfakcji. Bo łechtało to twoje przerośnięte
ego albo bo lubiłeś mieć prywatną służkę. Nie wiem, kurwa. A
teraz mi mówisz to… że z jakimś gostkiem mogłeś chodzić, a ja
byłem na to… nie wiem… Za głupi, za nudny, za brzydki, niegodny
ciebie?!
–
Shane…
–
Zamknij
się! – syknął lekarz i odwrócił się do niego plecami.
–
Shane
– powtórzył Martin – usiądź i daj mi skończyć. Później
będziesz mógł mnie opluć, kazać mi wypieprzać, tylko wysłuchaj
mnie do końca. Proszę.
Lekarz z ociąganiem kiwnął głową, a potem wrócił na swoje miejsce. Nie chciał już
więcej tego słuchać, ale zgodził się, bo Martin prosił, a to
zdarzało mu się bardzo rzadko. W jego głosie czuć było
desperację.
–
Nie
widziałem go przez te osiemnaście lat i właściwie zupełnie o nim
zapomniałem po naszym rozstaniu. Nie chodziłem z nim, tylko…
Właściwie, nie wiem, po co to robiłem. Był naiwnym dzieciakiem, a
ja to wykorzystałem. Odreagowywałem stres. Ostatnio go spotkałem. Nie poznałem go nawet
i nie mogłem sobie przypomnieć jego imienia. On za to rozpoznał
mnie od razu. Jego głos był stanowczy, ale w jego oczach widziałem
żal. Tylko że… Wieczoru nie spędziłem na rozmyślaniu o nim,
tylko o tobie. Shane, wtedy w liceum, przestraszyłem się. To mnie
przerosło.
–
Co
niby?
Martin
uśmiechnął się pod nosem, widząc te wszystkie emocje odbijające
się na twarzy siedzącego naprzeciwko mężczyzny. Złość,
rozgoryczenie, a mimo to zawsze też nadzieję. Powinien teraz paść
na kolana i przepraszać za to wszystko, co mu zrobił, z czołem dociśniętym do podłogi.
–
Od
samego początku wiedziałem, że mnie kochasz. Może nawet wcześniej
niż ty sam – powiedział, a Shane odwrócił na chwilę wzrok. Był
jednak za stary na to, aby się zarumienić. – I wiedziałem też,
że twoje uczucia to coś więcej niż licealne zauroczenie i to
mnie przestraszyło, bo ja zawsze miałem parcie na szkło. Teraz
mnie to śmieszy, ale wtedy bycie tym pierwszym było dla mnie bardzo
ważne. Mój stary w gablocie w gabinecie miał dyplom prawnika z
wyróżnieniem, stos pucharów z liceum, koronę króla balu
maturalnego, całą ścianę zdjęć ze szkoły i w jakimś
dobrze ukrytym albumie zapewne zdjęcia wszystkich dziewczyn, z
którymi się umawiał. Ja byłem taki sam. Chciałem być popularny,
a moja przyszłość była z góry ustalona, miałem zostać
prawnikiem, aby kiedyś przejąć firmę po ojcu i wcale mi to nie
przeszkadzało. Rozumiesz… Musiałem cię odrzucić, bo nie byłbym
z tobą na poważnie, a takie było twoje uczucie. Byłem tchórzem,
Shane. Prędzej, czy później, zostawiłbym cię. Wiedziałem to. Nie pasowałeś do mojego planu. Ucieszyłem się,
gdy pojechałeś na studia do innego miasta. Myślałem, że o mnie
zapomnisz, że kogoś sobie znajdziesz, ale wróciłeś i wciąż
patrzyłeś na mnie w ten sam sposób, a ja to wykorzystałem.
Powinienem cię wypuścić, ale wciąż wpieprzałem się do twojego
życia. Robiłem to z premedytacją, nie chciałem, żebyś o mnie
zapomniał. Chciałem, żebyś kochał mnie, a nie kogoś innego, a
nic ci nie dałem w zamian. Przepraszam, tylko że teraz to gówno
warte.
Herbata
już całkiem wystygła, a zimne krople wody z włosów spływały po
jego plecach. Cisza, tylko tykanie staromodnego zegara. Nie popatrzył
na Shane’a. Miał teraz dwa wyjścia. Przyszedł tu pewny tego, co
zrobi, ale teraz czuł strach. To nie zmieni życia jedynie jego. Zniszczy je przynajmniej jednej. Był
egoistą, ale nie mógł już więcej wytrzymać. Uniósł głowę i
spojrzał na zasępionego mężczyznę przed sobą. Gdyby to był
film, jego słowa wywołałby u niego uśmiech, ale teraz tak nie
będzie.
–
Kocham
cię, Shane.
Lekarz
wzruszył ramionami.
–
I
co z tego? – rzucił cicho.
–
Co
tylko chcesz, Shane.
–
I
co? I co z tego, że mi to teraz mówisz? Zakładając, że to w
ogóle prawda – parsknął lekarz. – Co mi to daje? Jak spotkam Skyler w
markecie, to będę mógł jej triumfalnie spojrzeć w oczy? I chuj z
tego?!
Chciało
mu się ryczeć, ale na to też był za stary. Dlaczego ten buc
zawsze robił, co chciał? – pomyślał. Dlaczego nie mógł choć
raz posłuchać i więcej się tu nie pojawiać? Dlaczego nie mógł
zostawić go w spokoju?
–
Jesteś
taki strasznie okru…
–
Rozwiodę
się z nią.
Był
pewien, że się przesłyszał. Spojrzał na Martina, który wyglądał
na zdeterminowanego. Pochwycił go, a jego wzrok nie pozwalał mu
uciec. Martin kazał mu podjąć decyzję.
–
Dlaczego
akurat teraz? Bo boisz się, że wreszcie się w sobie zbiorę i się
od ciebie uwolnię? – spytał podejrzliwie.
Gdyby
mógł się skupić, zmierzyłby sobie puls. Znał z teorii objawy zawału, to jak ponoć czuje się pacjent, więc mógł stwierdzić,
że był blisko tego stanu. Czuł straszny ucisk w piersi. Bardzo chciał,
ale nie mógł uwierzyć od tak.
–
Zawsze
to odkładałem, bo dzieci są dla mnie najważniejsze. Kocham cię,
ale one zawsze będą na pierwszym miejscu. Nie mogłem im tego
zrobić, rozbić rodziny przez swój egoizm. Wciąż czekałem i
czekałem, znajdując nowe wymówki, ale już dłużej nie mogę.
Stało się nagle tyle rzeczy… David i Luis... ale ja po prostu nie
chcę cię stracić. No i jestem egoistą, więc po prostu chcę być
szczęśliwy.
No
i jednak nadal był tym beznadziejnie, naiwnie zakochanym
dzieciakiem, bo się rozryczał. W kącikach oczu zebrały mu się
łzy, więc zakrył je dłonią. Po chwili poczuł, że kanapa się
ugina. Martin usiadł obok niego i objął go ramieniem. Bez żadnego
zawahania, jakby to osiemnaście lat nie miało znaczenia, chwycił
go za rękę i odciągnął ją od twarzy, a potem pocałował go w
skroń, przyciskając przy tym do siebie jeszcze mocniej.
–
A
może waśnie miałem zamiar kazać ci spieprzać? – rzucił Shane,
uśmiechając się na takie traktowanie.
–
Akurat.
– Zaśmiał się Martin.
Zawsze
był tak bezczelnie pewny siebie, ale miał rację. Shane uśmiechnął
się pod nosem. On zawsze tańczył, ja ten człowiek mu zagrał.
Wybaczy mu i będzie się cieszył z każdego gestu. Martin nie
puścił jego dłoni. Trzymał ją wręcz boleśnie mocno, nie
pozwalając mu uciec. On już podjął decyzję za ich dwoje.
Gdy
wychylał się, by go pocałować, myślał o tym, że jest stary, że
nie golił się od kilku dni, że jest facetem, ale gdy musnął jego
wargi, nie myślał już o niczym. Poczuł, że Martin się uśmiecha.
Jak oddaje pocałunek, a potem go pogłębia.
–
Widzisz?
– mruknął prawnik.
Shane
uśmiechnął się, a potem oparł głowę o jego klatkę piersiową.
Został tak, pozwalając łzą spływać po jego policzkach. Poczuł,
jak Martin obejmuje go mocniej, a potem zaczyna głaskać po plecach.
Było mu dobrze, jak jeszcze nigdy w życiu.
–
Naprawdę
to zrobisz? – wyszeptał.
–
Tak
– odparł Martin. – Będziesz nas musiał wtedy utrzymywać.
Shane
usłyszał jego śmiech. Miał taki niski, lekko zachrypnięty i
przyjemny głos.
–
Jak
to? – spytał.
–
Prawnik
Skyler ogołoci mnie do zera. – Zaśmiał się Martin. – Sam bym tak
zrobił na jego miejscu. Wina stoi całkowicie po mojej stronie, a do
tego ją zdradzałem.
Shane
się spiął, słysząc ostanie słowa.
–
Wiesz,
nie udowodnię, że połowę swojego życia spędziłem tutaj tylko na wyżeraniu chipsów, piciu piwa i oglądaniu meczów – parsknął
Martin, głaszcząc Shane’a. – I poza tym, należy jej się.
Mogłeś nie oddawać mi tych trzydziestu patyków.
–
Trzeba
było podpisać intercyzę – odparł Shane. Te żarciki z tak
poważnego tematu były wręcz surrealistyczne, ale pomagały.
Wierzył, że się uda.
Czuł
się, jakby miał zaraz zasnąć.
–
Martin?
– szepnął.
–
No?
–
Kocham
cię.
***
Kilka
godzin wcześniej
David
siedział na ławce pomiędzy Laurą i Ianem. Oboje palili papierosy,
więc był zmuszony do wdychania dymu. Nie podzielał ich entuzjazmu,
nie interesował go ten typ muzyki, ale przyszedł tu z nimi, bo
kazał mu ojciec. Siedzieli teraz przed hotelem, gdzie mieli za
chwilę spotkać się ze Stardustem. Mijający ich ludzie rzucali im
ukradkowe spojrzenia. Niektórzy zaś wgapiali się w nich wręcz
bezczelnie, jakby byli jakąś atrakcją. Trudno było się temu
dziwić, bo Laura odwaliła się jeszcze bardziej niż zwykle,
wyglądała jak skrzyżowanie aktorki z lat pięćdziesiątych i
gotki. Ian zaś zerkał teraz na niego oczami podkreślonymi od dołu
niebieskim, brokatowym cieniem. Jego wzrok kusił niemal tak samo,
jak kolejne z tych niemal obscenicznie krótkich szortów, które
miał dzisiaj na sobie.
David
widział to, że ludzie im się przyglądają, ale w ogóle się tym
nie przejmował. To, co myślą o nim obce osoby, nie miało dla
niego żadnego znaczenia. Jak określił to kiedyś Ian, miał po
prostu wyjebane, ale byli na tym świecie ludzie, którzy tak bardzo
pragnęli uwagi i aprobaty innych, że ich brak popychał ich ku
ekstremalnym zachowaniom, nawet samobójstwa.
–
No
to chodźmy – zakomenderował Ian, wstając z ławki i zgniatając
podeszwą żółtego trampka resztkę papierosa na chodniku. – Jak się
spóźnimy, to Stardust pewnie po prostu nas oleje.
Dziękuję za kolejny cudowny rozdział. Oj działo się działo Proszę wymyśl szczęśliwe zakończenie dla Martina. Należy mu się po takim małżeństwie. Shane tak długo czekał na swoją licealna miłość niech też coś z tego życia ma :P. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńSzczęśliwe zakończenia nie są moją specjalnością, ale tym razem się postaram ;) Dzięki za komentarz i pozdrawiam!
UsuńUśmiechałam się cały ten rozdział, choć nie powiem - zdziwiłam się nieco, że Martin takie wyznania poczynił :) Ale cieszy mnie to bardzo, bo oni są przyjaciółmi, rozumieją się, znają się pewnie lepiej niż Skyler zna Martina. Zresztą ona go nie kocha, ona chciała mieć męża który by pasował do pewnego obrazka, który sobie wymyśliła. W sumie Martin zrobił to samo... Najważniejsze jednak, że w końcu postanowił coś zmienić i życzę, żeby mu się to naprawdę udało 😍 Co do młodzieży, to jestem bardzo ciekawa jak będzie wyglądało spotkanie ze Stardurstem 😁 Dziękuję bardzo i pozdrawiam serdecznie 😘
OdpowiedzUsuńCieszę się, że było małe zaskoczenie. Pomyślałam sobie - a, niech chłopina ma coś z życia chociaż na chwilę :D No, Skyler to nie będzie zbyt szczęśliwa. Taki wstyd na całe miasto. Kto da biednemu Martinowi bardziej popalić? Ona czy Stardust? ;)
UsuńDzięki za komentarz i pozdrawiam!
Martin jest skurwielem, ale i tak go uwielbiam :D
OdpowiedzUsuńTo że czekał że względu na dzieci to akurat mega naciągane, pewnie po prostu się bał :P ale przecież się nie przyzna! Mam nadzieję David i Laura zostaną z nim
Ciekawe jak Ian sobie poradzi, już nie mogę się doczekać :D
Wszystkiego co dobre!
MaWi
Ja chyba jednak patrzę na niego przez pryzmat dzieci, więc sama uważam, że jest skurwielem, ale takim malutkim :D No bo właściwie, cokolwiek by wybrał, kogoś by tym wyborem zranił.
UsuńDzięki za komentarz i pozdrawiam!