Sebastian
ziewnął, przesłaniając przy tym usta dłonią. Oczy same mu się
zamykały. Czuł, że jeśli pozwoli powiekom całkiem opaść, to
już ich nie zmusi do rozłączenia się. Zupełnie, jakby były
jakimiś ekstra mocnymi magnesami ustawionymi przeciwnymi biegunami
względem siebie. Swojej dziwnie ciężkiej głowie pozwolił opaść
na ramię siedzącego obok Apacza. Nie miał pojęcia, ile czasu
spędzili na tym silosie. Gadali, gadali i gadali. Sebastian
powiedział mu nawet o swoich problemach z matką. To była jego
największa tajemnica. Nigdy nie wyjawił jej nawet Grzesiowi, bo on
by nie zrozumiał, w końcu pochodził z innego świata.
Spaw
na silosie trochę uwierał go w dupę, trochę zrobiło mu się
zimno, ale w sumie to było zajebiście. Pamiętał, że chciał
zabrać Grzesia na pierwszą randkę do miejskiego schroniska, żeby
w ramach wolontariatu wyprowadzić psy na spacer. Chłopak nie lubił
jednak psów. Poszli do kina na jakiś film o superbohaterach na
bazie komiksu. Tych natomiast nie lubił Sebastian, zawsze miały
słabą fabułę i przesadzone efekty specjalne, ale się zgodził,
bo mu zależało. Z perspektywy czasu tylko nie potrafił określić
na czym.
– Szkoda,
że nie znam się na gwiazdozbiorach – rzucił, zmuszając się do
otwarcia oczu i spojrzenia na granatowe niebo. Noc była bezchmurna,
więc świeciło tysiąc gwiazd. Bardzo, bardzo jasno.
– Ja
też niezbyt – przyznał Apacz – ale mamy jeszcze tysiące nocy,
żeby się doedukować.
Czyli
lata? – pomyślał Sebastian. Co za pozytywne myślenie. Na ślepo
sięgnął do dłoni Apacza, który ten trzymał zaciśnięte między
udami. Chyba nie za bardzo wiedział, co z nimi zrobić. Z jednej
strony był bardzo pewny siebie, w końcu zaprosił go tutaj, a z
drugiej nie bardzo wiedział, jak powinien się zachować i które
granice może przekroczyć. Sebastian postanowił mu pomóc. Wsunął
dłoń między jego uda i splótł ich palce ze sobą. Czuł
przyjemne podenerwowanie, mimo że zdążyli połączyć się już na
inny sposób.
– Fajna
robota w sumie – rzucił, uśmiechając się. – Tak sobie
siedzieć całą noc i gapić się w niebo, podgryzając przy tym
ciasto od babci.
– Nie
bardzo. Na zlecenie i chujowa stawka, ale dzisiaj jest super –
odparł Apacz, a Sebastian poczuł, jak zaciska mocniej palce na jego.
W
tym momencie nocną ciszę przerwał odgłos uderzenia o siebie
metalu. I jakiś wyraźnie męski krzyk. Bełkotliwych słów nie
dało się zrozumieć.
– I
jeszcze to – sapnął Apacz, poruszając ramieniem, na którym
opierał głowę Sebastian, żeby go ocucić. – Mogliby już
odpuścić.
– Kto
taki? – spytał skołowany Czerniecki, gdy chłopak się podnosił.
Sam zrobił to samo.
– Złomiarze.
Poczekaj tutaj, dobra?
– A
ty gdzie idziesz?
– No
jak to? – spytał Apacz i uśmiechnął się szeroko, mrużąc przy
tym zielone oczy. – Ja idę im wpierdolić.
– Aaa…
No tak.
Sebastian
nawet nie zdążył zdecydować, co tak właściwie chce zrobić:
zatrzymać Apacza, czy iść z nim. Na pewno nie zamierzał go
posłuchać. Jednak nim cokolwiek wyklarowało mu się w głowie,
chłopak już stał na ziemi. Zszedł jedynie parę strzebli po
drabince, a potem skoczył na nogi, z kilku metrów. Wylądował
zgrabnie niczym kot i ruszył biegiem w stronę fabrycznych
zabudowań.
– Hej!
– zawołał za nim Sebastian, ale Apacz już zniknął mu z oczu.
Naprawdę był w formie.
Czerniecki
zebrał się w pośpiechu i z mniejszą gracją i lekkim lękiem, w
końcu mało co widział, zaczął schodzić w dół ze szczytu
silosu po metalowej drabince. Gdy już znalazł się na ziemi,
pobiegł śladem Apacza. Spodziewał zobaczyć się go i złomiarzy
za winklem podłużnego budynku fabrycznego, ale niczego tam nie
zastał. Rozejrzał się zdezorientowany. Wszystkie okna były zabite
dechami z wyjątkiem jednego. Deski zostały wyrwane i leżały na
ziemi. To przez to okno musieli dostać się do środka i ukraść
wyposażenie hali produkcyjnej.
– Jeb
się, kutasie! – Rozbrzmiało nagle, a potem jeszcze parę
przekleństw.
Odgłosy
awantury naprowadziły go na właściwy kierunek. Obiegł budynek i
wypadł prosto na oświetlony pojedynczą latarnią plac. Apacz,
lekko zgarbiony, ale jednocześnie niebezpiecznie napięty stał
naprzeciwko dwóch mężczyzn, zaskakująco młodych, ale już
zniszczonych przez alkohol. Obaj byli chudzi, szczerbaci i
zmizerniali. No i nawaleni. Na zardzewiałej taczce stojącej między
nimi leżało trochę złomu, głównie fragmentów rur i blachy.
– Spieprzajcie
albo będzie tak jak ostatnio – zagroził Apacz.
Sebastian
szybko dostrzegł potężne limo pod okiem jednego z nocnych
złodziei. Najwidoczniej nie uczyli się na błędach. Drugi z
mężczyzn, dotąd lekko się chwiejący, wyciągnął zza pazuchy
butelkę po jakimś sikaczu i trzymając za szyjkę, uderzył nią o
ścianę.
– Nie
będzie – odparł, wyciągając w stronę Apacza stworzone właśnie
narzędzie walki, które z pewnością mogło poranić.
Czyli
to jednak nie jest taka nudna praca – pomyślał Sebastian i
spojrzał z obawą na rudego. Nie chciał, żeby ich pierwsza randka
skończyła się na SORze.
Mężczyzna
z rozbitą butelkę w dłoni rzucił się pierwszy w stronę Apacza z
bojowym, rozpijaczonym okrzykiem. Chłopak uniknął ataku, a potem
podstawił mu nogę. Gdy złodziej upadał, kopnął go jeszcze w
dupę dla przyśpieszenia akcji. Mężczyzna zarył podbródkiem o
betonową płytę. Chyba był już załatwiony. Wówczas ten drugi,
dotąd niepalący się do walki, podniósł kawałek metalowej rury z
taczki i zaatakował Apacza, który nie zdołał uniknąć tego
ataku. Dostał w żebra, ale od razu odpowiedział sierpowym.
Usłyszał ruch za sobą, więc się odwrócił, ale wtedy ostrze z
rozbitej butelki rozorało mu policzek. Odsunął się i przycisnął
do niego dłoń. Pomiędzy palców od razu zaczęła sączyć się
krew. Także mężczyzna stanął jak wryty, najwyraźniej sam
porażony tym, co właśnie zrobił. Butelkę wciąż trzymał w
wyciągniętej dłoni, a krew z jej ścianek skapywała na chodnik.
Wszystko
to wydarzyło się w zaledwie kilka sekund. Sebastianowi dłużej
zajęło przetworzenie tego, co właśnie zobaczył. Ruszył w ich
stronę, ale Apacz powstrzymał go gestem dłoni. Drugą, ubrudzoną
krwią, wciąż przyciskał do policzka. Stał w bezruchu z pochyloną
głową, zmierzwione włosy zakrywały mu oczy. Był wściekły, nie
trzeba było widzieć jego twarzy, żeby to stwierdzić.
– Nie
podchodź! – warknął innym niż zazwyczaj głosem. Dziwnie
zachrypniętym. Był w tym rozkaz, ale i prośba. – Nie zbliżaj
się. Kurwa!
Mężczyzna,
który otrzymał sierpowy wciąż leżał na ziemi. Drugi wydawał
się nie wiedzieć, co powinien teraz zrobić. Jego rozbiegane
spojrzenie latało między Sebastianem, a Apaczem. Zupełnie
niespodziewanie, szczególnie dla Czernieckiego, rzucił się w jego
stronę, wciąż z tą cholerną resztką butelki w ręku. Krzyczał
przy tym niczym małpa. Sebastian instynktownie zasłonił twarz
ramieniem, zaciskając przy tym oczy. Tyle zdążył zrobić.
Resztki
butelki z brzdękiem rozbiły się o ścianę, którą miał za
plecami, zaledwie kilka centymetrów od jego ramienia. Zaraz potem
uderzyła w to samo miejsce głowa mężczyzny, zostawiając na
poszarzałym tynku czerwony ślad. Bezwładne ciało upadło na
kolana, a potem po ścianie zsunęło się na chodnik. Sebastian
opuścił ramię i spojrzał na mężczyznę skurczonego przy jego
stopach. Był co najmniej nieprzytomny. Apacz stał kilka teraz w
odległości kilku kroków.
– Zadzwonić po karetkę? – spytał Sebastian, nie mogąc przestać patrzeć na
zakrwawioną twarz mężczyzny, który przed chwilą go zaatakował.
– Żebym
poszedł na dołek? – prychnął Apacz.
Odwrócił
się do Sebastiana tyłem, wciąż trzymał się za twarz. Jedną
dłonią zasłaniał usta, przygryzał przy tym palec obrączkowy.
Bardzo mocno.
Drugi
ze złomiarzy zdążył zwlec się z chodnika i uciec, pozostawiając
swój łup.
– Dobrze
się czujesz? – zaniepokoił się Sebastian. Spróbował do niego
podejść, ale Apacz odgonił go gestem dłoni. Wciąż unikał
spojrzenia mu w oczy.
– Idź
po nasze rzeczy! – syknął.
– Ale…
– Już,
kurwa!
– No,
dobra – odparł Sebastian, nie widząc, jak się zachować. Może
Apacz wstydził mu się w takim stanie, ale przecież nie miał
powodu.
Zgodził
się jednak i ruszył w stronę silosów. Zaczął biec, aby dotrzeć
tam jak najszybciej. Wspiął się po drabince i w pośpiechu zebrał
rzeczy Apacza, w tym jego koc i termos, do plecaka. Cały aż gotował
się od emocji. Szybko wrócił na plac, ale Apacza już tam nie
było, została tylko taczka ze złomem i budzący się, pojękujący
złodziej. Zdezorientowany Sebastian rozejrzał się wokoło, aby
upewnić się, że Apacz po prostu gdzieś tu nie leży nieprzytomny.
Nie zauważył go jednak. Pobiegł więc w stronę bramy wyjazdowej z
terenu fabryki. Wypadł na ulicę i dostrzegł Apacza idącego
skrajem drogi. Zdołał odejść już daleko, zbliżał się do wiaty
autobusowej. Musiał ruszyć zaraz po tym, jak Sebastian zniknął mu
z pola widzenia.
Nie
chwiał się. Szedł prosto, szybkim, marszowym krokiem. Wydawał się
nabuzowany. Sebastian ruszył biegiem jego śladem. Po chwili go
dopadł i zrównał się z nim.
– Hej,
co jest? – spytał na wpół zaniepokojony, a na wpół już
zirytowany. – Na pewno nic ci nie…
Nie
dokończył, bo Apacz przykucnął i chwycił się za głowę.
Sebastian chciał zbliżyć się do niego, ale został gwałtownie
odepchnięty, aż się przy tym zachwiał i nieomal nie wywrócił.
– Co
się dzieje?! – rzucił histerycznie.
Patrzył
z przerażeniem na Apacza, który mierzwił swoje włosy, ciągnąć
za nie mocno i na pewno boleśnie. Całe jego ciało było napięte,
a mięśnie aż dgrały. Do tego oddychał głośno przez nos, sapał
niczym zwierze. Jego klatka piersiowa falowała. Twarz wciąż skrywał w
dłoniach pobrudzonych krwią. Jego place były szeroko
rozczapierzone, a paznokcie wbijały się w skórę. W oczach
Sebastiana wydawał się wręcz rosnąć.
– Hej
– spróbował jeszcze raz, wyciągając rękę ku niemu.
Zupełnie
skołowany nie zwrócił uwagi na zatrzymujący się przy przystanku
po drugiej stronie ulicy nocny autobus. Nagle Apacz poderwał się i
nawet nie patrząc, czy nie jedzie żaden samochód, przebiegł przez
jezdnię i wskoczył do niego. Ułamek sekundy później automatyczne
drzwi się zatrzasnęły, autobus ruszył, uraczając stojącego jak
wmurowany w ziemię posąg Sebastiana chmurą ciemnego, duszącego dymu z rury
wydechowej. Zaraz zniknął za zakrętem.
– Co,
do cholery? – spytał sam siebie chłopak. Stał teraz sam na
żwirowanym poboczu drogi, w środku nocy, na zupełnym pustkowiu. Z
plecakiem Apacza przewieszonym przez ramię.
***
Na
autobus jadący w przeciwną stronę, czyli do miasta, musiał czekać
jakieś czterdzieści minut. Stojąc tak jak słup koło słupa z
rozkładem jazdy, próbował sobie jakoś ułożyć w głowie to, co
miało dzisiaj miejsce. Nijak mu to nie wyszło. No i martwił się o
Apacza, był przecież ranny. Krwawił, do jasnej cholery! I musiał
doznać czegoś na kształt szoku, inaczej nie dało wytłumaczyć
się jego zachowania w jakiś logiczny sposób. Sebastian zadzwoniłby
do niego, gdyby tylko miał jego numer. Znowu zapomniał o niego
poprosić, czy raczej, nie było na to szansy.
Gdy
dowlekł się na swoje osiedle, słońce nieśmiało zaczęło
wychodzić zza horyzontu. Nim wszedł do budynku, odwrócił się
jeszcze i spojrzał w górę, osłaniając dłonią oczy. Napis wciąż
tam był.
„Monter
to pedał”.
W
domu wszyscy spali. Powitał go jedynie Bohun. Sebastian chwycił go
za pysk, aby nie szczeknął i nie obudził rodziców. Nie miał siły
się wykapać, więc jedynie umył twarz i zęby, rozebrał się do
rosołu, rzucając przy tym ubrania na podłogę swojego małego
pokoiku. Położył się na swoim niebieskim tapczanie i szybko
zasnął, chociaż spodziewał się, że sen nie będzie chciał
łatwo nadejść. Plecak z rzeczami Apacza rzucił koło komody.
Bohun obwąchał go, tyrpiąc niepewnie nosem. Fuknął, jakby mu się
coś nie spodobało i wskoczył na tapczan, aby ułożyć się obok
swojego pana.
Rano
nadeszło zbyt szybko. Sebastian obudził się o ósmej z
niewiadomego dla siebie powodu w pierwszym momencie. Gdy dotknął
dłonią policzka, wszystko stało się jasne. Lepił się od śliny.
– Bohun
– jęknął słabym głosem.
Czuł,
ze już nie zaśnie, więc zwlekł się z łóżka, naciągnął
jakieś gacie na tyłek i poczłapał do kuchni. Zastał tam matkę
pijącą poranną kawę nad krzyżówką. Popatrzyła na niego i
uśmiechnęła się, chyba szczerze rozbawiona tym, jak marnie się
prezentował.
– Pohulało
się, co? – spytała.
– Zajebiście
– odparł zgryźliwie.
Miał
zamiar zrobić sobie mocną kawę i zapełnić czymś dający o sobie
znać żołądek, ale jego rodzicielka miała inne plany.
– Weź
coś wciągnij na siebie i skocz na siku z Bohunem, bo już się
kręci pod drzwiami.
– A
ty nie możesz? – jęknął, ale jednak zawrócił do swojego
pokoju, aby coś na siebie ubrać.
Nie
miał dziś humoru, aby słuchać po raz kolejny o dwunastogodzinnym
porodzie. Tak, czy siak, skończyłoby się tak samo. Ubrał więc
Bohunowi obrożę i wyszedł z nim na spacer, krótką rundkę wokół
kontenerów na śmieci. Standardowe „trzy siki i do domu”.
Nie
było standardowo. Widok porozrywanych worków na śmieci i
rozrzuconych na ulicy i trawniku śmieci go nie zaskoczył. Dziki już
od kilku miesięcy uznawały osiedlowe kontenery za swoją stołówkę.
Inaczej natomiast sprawa miała się z tym, co leżało kilka metrów
dalej. Bohun nagle zaczął się szarpać na smyczy, wyrywając do
czegoś w trawie. Sebastian nieomal puścił smycz. Udało mu się
jednak utrzymać psa.
Przedarł
się przez dawno niekoszoną trawę z Bohunem przy nodze. To nie był
cieny worek na śmieci, jak podejrzewał, a truchło dzika. Zwierze
leżało na boku, jego ciało nosiło ślady walki, było
zakrwawione. Musiało zaatakować go coś o długich pazurach. Coś
dużego.
– Wilk?
– spytał na głos. – Tutaj?
Nie
dawał temu wiary. Przecież to było miasto, a pobliski las nie
należał do najgęstszych. Skąd miałby przyjść? Koło truchła
zaczynały gromadzić się już muchy. Było nienaruszone. Jakieś
stworzenie zabiło dzika, ale się nim nie posiliło. Dziwne, jakby
tylko chciało się na nim wyżyć.
– Opłakujesz
współbratymca?
To
był Monter. Zaskoczył go. Zaszedł Sebastiana od tyłu. Bohun zbyt
zaabsorbowany martwym dzikiem także nie zwrócił na niego uwagi.
Nie uznawał go też za zagrożenie, w końcu go znał. Sebastian nie
podzielał jego zdania. Spojrzał na montera z dystansem. Brunet był
pijany, chyba dawno nie zmieniał ciuchów. I był wściekły.
Najrozsądniej byłoby się wycofać, ale duma wygrała.
– Świnie
to bardzo inteligentne zwierzęta. Jeśli chciałeś obrazić mnie
tym porównaniem, to ci nie wyszło – parsknął. – A do czego
powinienem porównać ciebie? Pasuje mi glista. Co powiesz?
Hej, a może masz zamiar wplątać w to opowiadanie jakieś wątki paranormalne? Może Apacz to jakiś wilkołak? Tylko dlaczego zabija te zwierzęta? To forma wyladowania złości czy może rzeczywiście jakieś "prezenty" dla Sebastiana? Nie jestem pewna, bo w sumie złość mógłby wyładować gdziekolwiek a nie akurat pod blokiem chłopaka, ale z drugiej strony, może ten dzik mu się przypadkiem nawinął, jak przyszedł do Sebastiana. Tylko po co miałby przychodzic w takim stanie skoro najpierw od niego uciekł? No ciekawe, ciekawe :) A jeszcze ciekawsze jak sobie teraz Sebastian poradzi z Monterem? Jego niewyparzony język może sprowadzić na niego kłopoty. Albo oberwie, albo będzie seks 😁 Dzięki wielkie :) Mam nadzieję że nic poważnego sobie nie zrobiłaś w ten nadgarstek. Pozdrawiam 😘
OdpowiedzUsuńNie zdradzę, co mam zamiar wplątać :P "Albo oberwie, albo będzie seks" - tylko o jednym, widzę xD Seks przy śmietnikach i zdechłym dziku? No nie wiem... :D Ręka już spoko, tylko siniak na kolanie został ;)
UsuńDzięki za komentarz i pozdrawiam :)
Witam,
OdpowiedzUsuńa ja kochana cóż ja mogę Tobie powiedzieć już dawno, dawno trafiłam na Twój blog (zamierzchłe czasy) ale zawsze było coś , że nie czytałam, nie komentowałam... ale teraz już zaczęłaś nowe opowiadanie, więc się zebrałam w sobie i o to jestem.... ok, na razie to właśnie jestem po trzech pierwszych rozdziałach „Trzy światy”, ale och spodobało mi się, Twój styl pisania jest bardzo dobry, historia wciąga i to bardzo, ten klimat świetnie budujesz, no i postacie... oczywiście każdy rozdział to skomentuję, jak i powrócę do tych poprzednich...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Cóż mogę powiedzieć... masz dużo czasu do nadrobienia rozdziałów, bo na mnie w tym samym momencie spadły problemy zdrowotne, prywatne i związane z pracą, więc tymczasowo jestem sobie zmuszona zrobić przerwę od pisania :/ Jednak każdy nowy komentarz na blogu budzi we mnie poczucie, że warto się jeszcze spiąć, więc dziękuję naprawdę baaardzo za komentarz :)
UsuńPozdrawiam serdecznie!
Hej!
OdpowiedzUsuńOd miesiąca się nie odzywasz, jak tam u Ciebie? Wszystko dobrze?
Nie czytam co prawda tego opowiadania, ale wkręciłam się w bonus do Life is Cheap i zastanawiam się, czy będziesz go kontynuować? :)
Oczywiście, nie pospieszam ani nic, jeśli potrzebujesz przerwy, jak najbardziej rozumiem i będę cierpliwie czekać, ale martwi mnie ta cisza. Daj chociaż znać, że jesteś ;)
Pozdrawiam!
Hej!
UsuńSpadło mi wiele rzeczy na głowę w ciągu ostatnich 2 miesięcy i nie starczyło mi ani czasu, ani samozaparcia na zajmowanie się blogiem. Nie porzucam żadnego z opowiadań, ale co do terminów nowych rozdziałów - trudno jest mi coś powiedzieć na 100%
Pozdrawiam!
W takim razie mam nadzieję, że wszystko się u Ciebie ułoży jak najszybciej! Trzymam kciuki, żebyś jak najszybciej wróciła na bloga, ale i tak będę dzielnie czekać :D
UsuńDzięki wielkie, że się odezwałaś :)