czwartek, 12 września 2019

Trzy światy - ROZDZIAŁ 13 - Poranne znalezisko

Byłoby szybciej i dłużej, gdyby nie mój niefortunny, a dla przypadkowych gapiów na pewno komiczny upadek i uszkodzony nadgarstek :/ Patrzcie pod nogi! :D


Sebastian ziewnął, przesłaniając przy tym usta dłonią. Oczy same mu się zamykały. Czuł, że jeśli pozwoli powiekom całkiem opaść, to już ich nie zmusi do rozłączenia się. Zupełnie, jakby były jakimiś ekstra mocnymi magnesami ustawionymi przeciwnymi biegunami względem siebie. Swojej dziwnie ciężkiej głowie pozwolił opaść na ramię siedzącego obok Apacza. Nie miał pojęcia, ile czasu spędzili na tym silosie. Gadali, gadali i gadali. Sebastian powiedział mu nawet o swoich problemach z matką. To była jego największa tajemnica. Nigdy nie wyjawił jej nawet Grzesiowi, bo on by nie zrozumiał, w końcu pochodził z innego świata.

Spaw na silosie trochę uwierał go w dupę, trochę zrobiło mu się zimno, ale w sumie to było zajebiście. Pamiętał, że chciał zabrać Grzesia na pierwszą randkę do miejskiego schroniska, żeby w ramach wolontariatu wyprowadzić psy na spacer. Chłopak nie lubił jednak psów. Poszli do kina na jakiś film o superbohaterach na bazie komiksu. Tych natomiast nie lubił Sebastian, zawsze miały słabą fabułę i przesadzone efekty specjalne, ale się zgodził, bo mu zależało. Z perspektywy czasu tylko nie potrafił określić na czym.
– Szkoda, że nie znam się na gwiazdozbiorach – rzucił, zmuszając się do otwarcia oczu i spojrzenia na granatowe niebo. Noc była bezchmurna, więc świeciło tysiąc gwiazd. Bardzo, bardzo jasno.
– Ja też niezbyt – przyznał Apacz – ale mamy jeszcze tysiące nocy, żeby się doedukować.
Czyli lata? – pomyślał Sebastian. Co za pozytywne myślenie. Na ślepo sięgnął do dłoni Apacza, który ten trzymał zaciśnięte między udami. Chyba nie za bardzo wiedział, co z nimi zrobić. Z jednej strony był bardzo pewny siebie, w końcu zaprosił go tutaj, a z drugiej nie bardzo wiedział, jak powinien się zachować i które granice może przekroczyć. Sebastian postanowił mu pomóc. Wsunął dłoń między jego uda i splótł ich palce ze sobą. Czuł przyjemne podenerwowanie, mimo że zdążyli połączyć się już na inny sposób.
– Fajna robota w sumie – rzucił, uśmiechając się. – Tak sobie siedzieć całą noc i gapić się w niebo, podgryzając przy tym ciasto od babci.
– Nie bardzo. Na zlecenie i chujowa stawka, ale dzisiaj jest super – odparł Apacz, a Sebastian poczuł, jak zaciska mocniej palce na jego.
W tym momencie nocną ciszę przerwał odgłos uderzenia o siebie metalu. I jakiś wyraźnie męski krzyk. Bełkotliwych słów nie dało się zrozumieć.
– I jeszcze to – sapnął Apacz, poruszając ramieniem, na którym opierał głowę Sebastian, żeby go ocucić. – Mogliby już odpuścić.
– Kto taki? – spytał skołowany Czerniecki, gdy chłopak się podnosił. Sam zrobił to samo.
– Złomiarze. Poczekaj tutaj, dobra?
– A ty gdzie idziesz?
– No jak to? – spytał Apacz i uśmiechnął się szeroko, mrużąc przy tym zielone oczy. – Ja idę im wpierdolić.
– Aaa… No tak.
Sebastian nawet nie zdążył zdecydować, co tak właściwie chce zrobić: zatrzymać Apacza, czy iść z nim. Na pewno nie zamierzał go posłuchać. Jednak nim cokolwiek wyklarowało mu się w głowie, chłopak już stał na ziemi. Zszedł jedynie parę strzebli po drabince, a potem skoczył na nogi, z kilku metrów. Wylądował zgrabnie niczym kot i ruszył biegiem w stronę fabrycznych zabudowań.
– Hej! – zawołał za nim Sebastian, ale Apacz już zniknął mu z oczu. Naprawdę był w formie.
Czerniecki zebrał się w pośpiechu i z mniejszą gracją i lekkim lękiem, w końcu mało co widział, zaczął schodzić w dół ze szczytu silosu po metalowej drabince. Gdy już znalazł się na ziemi, pobiegł śladem Apacza. Spodziewał zobaczyć się go i złomiarzy za winklem podłużnego budynku fabrycznego, ale niczego tam nie zastał. Rozejrzał się zdezorientowany. Wszystkie okna były zabite dechami z wyjątkiem jednego. Deski zostały wyrwane i leżały na ziemi. To przez to okno musieli dostać się do środka i ukraść wyposażenie hali produkcyjnej.
– Jeb się, kutasie! – Rozbrzmiało nagle, a potem jeszcze parę przekleństw.
Odgłosy awantury naprowadziły go na właściwy kierunek. Obiegł budynek i wypadł prosto na oświetlony pojedynczą latarnią plac. Apacz, lekko zgarbiony, ale jednocześnie niebezpiecznie napięty stał naprzeciwko dwóch mężczyzn, zaskakująco młodych, ale już zniszczonych przez alkohol. Obaj byli chudzi, szczerbaci i zmizerniali. No i nawaleni. Na zardzewiałej taczce stojącej między nimi leżało trochę złomu, głównie fragmentów rur i blachy.
– Spieprzajcie albo będzie tak jak ostatnio – zagroził Apacz.
Sebastian szybko dostrzegł potężne limo pod okiem jednego z nocnych złodziei. Najwidoczniej nie uczyli się na błędach. Drugi z mężczyzn, dotąd lekko się chwiejący, wyciągnął zza pazuchy butelkę po jakimś sikaczu i trzymając za szyjkę, uderzył nią o ścianę.
– Nie będzie – odparł, wyciągając w stronę Apacza stworzone właśnie narzędzie walki, które z pewnością mogło poranić.
Czyli to jednak nie jest taka nudna praca – pomyślał Sebastian i spojrzał z obawą na rudego. Nie chciał, żeby ich pierwsza randka skończyła się na SORze.
Mężczyzna z rozbitą butelkę w dłoni rzucił się pierwszy w stronę Apacza z bojowym, rozpijaczonym okrzykiem. Chłopak uniknął ataku, a potem podstawił mu nogę. Gdy złodziej upadał, kopnął go jeszcze w dupę dla przyśpieszenia akcji. Mężczyzna zarył podbródkiem o betonową płytę. Chyba był już załatwiony. Wówczas ten drugi, dotąd niepalący się do walki, podniósł kawałek metalowej rury z taczki i zaatakował Apacza, który nie zdołał uniknąć tego ataku. Dostał w żebra, ale od razu odpowiedział sierpowym. Usłyszał ruch za sobą, więc się odwrócił, ale wtedy ostrze z rozbitej butelki rozorało mu policzek. Odsunął się i przycisnął do niego dłoń. Pomiędzy palców od razu zaczęła sączyć się krew. Także mężczyzna stanął jak wryty, najwyraźniej sam porażony tym, co właśnie zrobił. Butelkę wciąż trzymał w wyciągniętej dłoni, a krew z jej ścianek skapywała na chodnik.
Wszystko to wydarzyło się w zaledwie kilka sekund. Sebastianowi dłużej zajęło przetworzenie tego, co właśnie zobaczył. Ruszył w ich stronę, ale Apacz powstrzymał go gestem dłoni. Drugą, ubrudzoną krwią, wciąż przyciskał do policzka. Stał w bezruchu z pochyloną głową, zmierzwione włosy zakrywały mu oczy. Był wściekły, nie trzeba było widzieć jego twarzy, żeby to stwierdzić.
– Nie podchodź! – warknął innym niż zazwyczaj głosem. Dziwnie zachrypniętym. Był w tym rozkaz, ale i prośba. – Nie zbliżaj się. Kurwa!
Mężczyzna, który otrzymał sierpowy wciąż leżał na ziemi. Drugi wydawał się nie wiedzieć, co powinien teraz zrobić. Jego rozbiegane spojrzenie latało między Sebastianem, a Apaczem. Zupełnie niespodziewanie, szczególnie dla Czernieckiego, rzucił się w jego stronę, wciąż z tą cholerną resztką butelki w ręku. Krzyczał przy tym niczym małpa. Sebastian instynktownie zasłonił twarz ramieniem, zaciskając przy tym oczy. Tyle zdążył zrobić.
Resztki butelki z brzdękiem rozbiły się o ścianę, którą miał za plecami, zaledwie kilka centymetrów od jego ramienia. Zaraz potem uderzyła w to samo miejsce głowa mężczyzny, zostawiając na poszarzałym tynku czerwony ślad. Bezwładne ciało upadło na kolana, a potem po ścianie zsunęło się na chodnik. Sebastian opuścił ramię i spojrzał na mężczyznę skurczonego przy jego stopach. Był co najmniej nieprzytomny. Apacz stał kilka teraz w odległości kilku kroków.
– Zadzwonić po karetkę? – spytał Sebastian, nie mogąc przestać patrzeć na zakrwawioną twarz mężczyzny, który przed chwilą go zaatakował.
– Żebym poszedł na dołek? – prychnął Apacz.
Odwrócił się do Sebastiana tyłem, wciąż trzymał się za twarz. Jedną dłonią zasłaniał usta, przygryzał przy tym palec obrączkowy. Bardzo mocno.
Drugi ze złomiarzy zdążył zwlec się z chodnika i uciec, pozostawiając swój łup.
– Dobrze się czujesz? – zaniepokoił się Sebastian. Spróbował do niego podejść, ale Apacz odgonił go gestem dłoni. Wciąż unikał spojrzenia mu w oczy.
– Idź po nasze rzeczy! – syknął.
– Ale…
– Już, kurwa!
– No, dobra – odparł Sebastian, nie widząc, jak się zachować. Może Apacz wstydził mu się w takim stanie, ale przecież nie miał powodu.
Zgodził się jednak i ruszył w stronę silosów. Zaczął biec, aby dotrzeć tam jak najszybciej. Wspiął się po drabince i w pośpiechu zebrał rzeczy Apacza, w tym jego koc i termos, do plecaka. Cały aż gotował się od emocji. Szybko wrócił na plac, ale Apacza już tam nie było, została tylko taczka ze złomem i budzący się, pojękujący złodziej. Zdezorientowany Sebastian rozejrzał się wokoło, aby upewnić się, że Apacz po prostu gdzieś tu nie leży nieprzytomny. Nie zauważył go jednak. Pobiegł więc w stronę bramy wyjazdowej z terenu fabryki. Wypadł na ulicę i dostrzegł Apacza idącego skrajem drogi. Zdołał odejść już daleko, zbliżał się do wiaty autobusowej. Musiał ruszyć zaraz po tym, jak Sebastian zniknął mu z pola widzenia.
Nie chwiał się. Szedł prosto, szybkim, marszowym krokiem. Wydawał się nabuzowany. Sebastian ruszył biegiem jego śladem. Po chwili go dopadł i zrównał się z nim.
– Hej, co jest? – spytał na wpół zaniepokojony, a na wpół już zirytowany. – Na pewno nic ci nie…
Nie dokończył, bo Apacz przykucnął i chwycił się za głowę. Sebastian chciał zbliżyć się do niego, ale został gwałtownie odepchnięty, aż się przy tym zachwiał i nieomal nie wywrócił.
– Co się dzieje?! – rzucił histerycznie.
Patrzył z przerażeniem na Apacza, który mierzwił swoje włosy, ciągnąć za nie mocno i na pewno boleśnie. Całe jego ciało było napięte, a mięśnie aż dgrały. Do tego oddychał głośno przez nos, sapał niczym zwierze. Jego klatka piersiowa falowała. Twarz wciąż skrywał w dłoniach pobrudzonych krwią. Jego place były szeroko rozczapierzone, a paznokcie wbijały się w skórę. W oczach Sebastiana wydawał się wręcz rosnąć.
– Hej – spróbował jeszcze raz, wyciągając rękę ku niemu.
Zupełnie skołowany nie zwrócił uwagi na zatrzymujący się przy przystanku po drugiej stronie ulicy nocny autobus. Nagle Apacz poderwał się i nawet nie patrząc, czy nie jedzie żaden samochód, przebiegł przez jezdnię i wskoczył do niego. Ułamek sekundy później automatyczne drzwi się zatrzasnęły, autobus ruszył, uraczając stojącego jak wmurowany w ziemię posąg Sebastiana chmurą ciemnego, duszącego dymu z rury wydechowej. Zaraz zniknął za zakrętem.
– Co, do cholery? – spytał sam siebie chłopak. Stał teraz sam na żwirowanym poboczu drogi, w środku nocy, na zupełnym pustkowiu. Z plecakiem Apacza przewieszonym przez ramię.
***
Na autobus jadący w przeciwną stronę, czyli do miasta, musiał czekać jakieś czterdzieści minut. Stojąc tak jak słup koło słupa z rozkładem jazdy, próbował sobie jakoś ułożyć w głowie to, co miało dzisiaj miejsce. Nijak mu to nie wyszło. No i martwił się o Apacza, był przecież ranny. Krwawił, do jasnej cholery! I musiał doznać czegoś na kształt szoku, inaczej nie dało wytłumaczyć się jego zachowania w jakiś logiczny sposób. Sebastian zadzwoniłby do niego, gdyby tylko miał jego numer. Znowu zapomniał o niego poprosić, czy raczej, nie było na to szansy.
Gdy dowlekł się na swoje osiedle, słońce nieśmiało zaczęło wychodzić zza horyzontu. Nim wszedł do budynku, odwrócił się jeszcze i spojrzał w górę, osłaniając dłonią oczy. Napis wciąż tam był.
„Monter to pedał”.
W domu wszyscy spali. Powitał go jedynie Bohun. Sebastian chwycił go za pysk, aby nie szczeknął i nie obudził rodziców. Nie miał siły się wykapać, więc jedynie umył twarz i zęby, rozebrał się do rosołu, rzucając przy tym ubrania na podłogę swojego małego pokoiku. Położył się na swoim niebieskim tapczanie i szybko zasnął, chociaż spodziewał się, że sen nie będzie chciał łatwo nadejść. Plecak z rzeczami Apacza rzucił koło komody. Bohun obwąchał go, tyrpiąc niepewnie nosem. Fuknął, jakby mu się coś nie spodobało i wskoczył na tapczan, aby ułożyć się obok swojego pana.
Rano nadeszło zbyt szybko. Sebastian obudził się o ósmej z niewiadomego dla siebie powodu w pierwszym momencie. Gdy dotknął dłonią policzka, wszystko stało się jasne. Lepił się od śliny.
– Bohun – jęknął słabym głosem.
Czuł, ze już nie zaśnie, więc zwlekł się z łóżka, naciągnął jakieś gacie na tyłek i poczłapał do kuchni. Zastał tam matkę pijącą poranną kawę nad krzyżówką. Popatrzyła na niego i uśmiechnęła się, chyba szczerze rozbawiona tym, jak marnie się prezentował.
– Pohulało się, co? – spytała.
– Zajebiście – odparł zgryźliwie.
Miał zamiar zrobić sobie mocną kawę i zapełnić czymś dający o sobie znać żołądek, ale jego rodzicielka miała inne plany.
– Weź coś wciągnij na siebie i skocz na siku z Bohunem, bo już się kręci pod drzwiami.
– A ty nie możesz? – jęknął, ale jednak zawrócił do swojego pokoju, aby coś na siebie ubrać.
Nie miał dziś humoru, aby słuchać po raz kolejny o dwunastogodzinnym porodzie. Tak, czy siak, skończyłoby się tak samo. Ubrał więc Bohunowi obrożę i wyszedł z nim na spacer, krótką rundkę wokół kontenerów na śmieci. Standardowe „trzy siki i do domu”.
Nie było standardowo. Widok porozrywanych worków na śmieci i rozrzuconych na ulicy i trawniku śmieci go nie zaskoczył. Dziki już od kilku miesięcy uznawały osiedlowe kontenery za swoją stołówkę. Inaczej natomiast sprawa miała się z tym, co leżało kilka metrów dalej. Bohun nagle zaczął się szarpać na smyczy, wyrywając do czegoś w trawie. Sebastian nieomal puścił smycz. Udało mu się jednak utrzymać psa.
Przedarł się przez dawno niekoszoną trawę z Bohunem przy nodze. To nie był cieny worek na śmieci, jak podejrzewał, a truchło dzika. Zwierze leżało na boku, jego ciało nosiło ślady walki, było zakrwawione. Musiało zaatakować go coś o długich pazurach. Coś dużego.
– Wilk? – spytał na głos. – Tutaj? 
Nie dawał temu wiary. Przecież to było miasto, a pobliski las nie należał do najgęstszych. Skąd miałby przyjść? Koło truchła zaczynały gromadzić się już muchy. Było nienaruszone. Jakieś stworzenie zabiło dzika, ale się nim nie posiliło. Dziwne, jakby tylko chciało się na nim wyżyć.
– Opłakujesz współbratymca?
To był Monter. Zaskoczył go. Zaszedł Sebastiana od tyłu. Bohun zbyt zaabsorbowany martwym dzikiem także nie zwrócił na niego uwagi. Nie uznawał go też za zagrożenie, w końcu go znał. Sebastian nie podzielał jego zdania. Spojrzał na montera z dystansem. Brunet był pijany, chyba dawno nie zmieniał ciuchów. I był wściekły. Najrozsądniej byłoby się wycofać, ale duma wygrała.
– Świnie to bardzo inteligentne zwierzęta. Jeśli chciałeś obrazić mnie tym porównaniem, to ci nie wyszło – parsknął. – A do czego powinienem porównać ciebie? Pasuje mi glista. Co powiesz?

7 komentarzy:

  1. Hej, a może masz zamiar wplątać w to opowiadanie jakieś wątki paranormalne? Może Apacz to jakiś wilkołak? Tylko dlaczego zabija te zwierzęta? To forma wyladowania złości czy może rzeczywiście jakieś "prezenty" dla Sebastiana? Nie jestem pewna, bo w sumie złość mógłby wyładować gdziekolwiek a nie akurat pod blokiem chłopaka, ale z drugiej strony, może ten dzik mu się przypadkiem nawinął, jak przyszedł do Sebastiana. Tylko po co miałby przychodzic w takim stanie skoro najpierw od niego uciekł? No ciekawe, ciekawe :) A jeszcze ciekawsze jak sobie teraz Sebastian poradzi z Monterem? Jego niewyparzony język może sprowadzić na niego kłopoty. Albo oberwie, albo będzie seks 😁 Dzięki wielkie :) Mam nadzieję że nic poważnego sobie nie zrobiłaś w ten nadgarstek. Pozdrawiam 😘

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zdradzę, co mam zamiar wplątać :P "Albo oberwie, albo będzie seks" - tylko o jednym, widzę xD Seks przy śmietnikach i zdechłym dziku? No nie wiem... :D Ręka już spoko, tylko siniak na kolanie został ;)
      Dzięki za komentarz i pozdrawiam :)

      Usuń
  2. Witam,
    a ja kochana cóż ja mogę Tobie powiedzieć już dawno, dawno trafiłam na Twój blog (zamierzchłe czasy) ale zawsze było coś , że nie czytałam, nie komentowałam... ale teraz już zaczęłaś nowe opowiadanie, więc się zebrałam w sobie i o to jestem.... ok, na razie to właśnie jestem po trzech pierwszych rozdziałach „Trzy światy”, ale och spodobało mi się, Twój styl pisania jest bardzo dobry, historia wciąga i to bardzo, ten klimat świetnie budujesz, no i postacie... oczywiście każdy rozdział to skomentuję, jak i powrócę do tych poprzednich...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż mogę powiedzieć... masz dużo czasu do nadrobienia rozdziałów, bo na mnie w tym samym momencie spadły problemy zdrowotne, prywatne i związane z pracą, więc tymczasowo jestem sobie zmuszona zrobić przerwę od pisania :/ Jednak każdy nowy komentarz na blogu budzi we mnie poczucie, że warto się jeszcze spiąć, więc dziękuję naprawdę baaardzo za komentarz :)
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  3. Hej!
    Od miesiąca się nie odzywasz, jak tam u Ciebie? Wszystko dobrze?
    Nie czytam co prawda tego opowiadania, ale wkręciłam się w bonus do Life is Cheap i zastanawiam się, czy będziesz go kontynuować? :)
    Oczywiście, nie pospieszam ani nic, jeśli potrzebujesz przerwy, jak najbardziej rozumiem i będę cierpliwie czekać, ale martwi mnie ta cisza. Daj chociaż znać, że jesteś ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej!
      Spadło mi wiele rzeczy na głowę w ciągu ostatnich 2 miesięcy i nie starczyło mi ani czasu, ani samozaparcia na zajmowanie się blogiem. Nie porzucam żadnego z opowiadań, ale co do terminów nowych rozdziałów - trudno jest mi coś powiedzieć na 100%
      Pozdrawiam!

      Usuń
    2. W takim razie mam nadzieję, że wszystko się u Ciebie ułoży jak najszybciej! Trzymam kciuki, żebyś jak najszybciej wróciła na bloga, ale i tak będę dzielnie czekać :D
      Dzięki wielkie, że się odezwałaś :)

      Usuń