Podawał
ludziom ciepłą pizzę i zimne piwo oraz zaliczał. Tak spędzał
wakacyjne miesiące. Z egzaminów w czerwcu zaliczył już wszystkie,
oprócz materiałoznawstwa, które zostało mu na wrzesień. W
pozostałe z letnich miesięcy miał w planach zaliczać co innego i
póki co realizacja tego planu szła mu całkiem wydajnie. W różnych
miejscach i o różnych porach dnia i nocy, choć piwnicy nic dotąd
nie przebiło, jeśli chodziło o stopień niekonwencjonalności.
Przestrzeń
do wykorzystania mieli wtedy naprawdę niewielką, ograniczoną przez
dwa rowery ojca Sebastiana i półki zastawione słoikami z
przetworami zrobionymi przez matkę. Chora akcja, bo przecież w
każdym momencie ktoś mógł do tej piwnicy wejść. A gdy
otrząsnąłby się już z szoku, przekazać ojcu Sebastiana, co
zobaczył. I to by była dopiero masakra. Jednak kto by myślał o
cenie, mając na talerzu ekskluzywne danie zupełnie za friko, na
które czekało się z cieknącą ślinką? Choć może lepsze byłoby
porównanie do wina. W końcu to je trzymało się w piwnicy.
Teraz
z Monterem preferowali bardziej otwarte przestrzenie, często w ogóle
nieograniczone ścianami. Na wiosnę dużo padało, więc trawa
wyrosła wyjątkowo gęsta, a Sebastian miał się już kilka razy
okazję przekonać, że była także bardzo miękka.
–
Co
tak marzysz? – Głos wujka wyrwał go z zamyślenia. – Idź do
stolika z pizzą. Klienci czekają.
Sebastian
zawrócił z przedsionka, z którego wyglądał na salę, do kuchni.
Odebrał zamówienie. Przez lata, a właściwie wakacje pracy tutaj,
wyrobił sobie umiejętność niesienia w jednej dłoni pizzy na
okrągłej desce, a w drugiej tacy z napojami. Po chwili stawiał już
wszystko na stoliku zajętym przez czterech facetów. Żaden
oczywiście nie podziękował. To nie było w ich stylu.
–
Rachunek.
– Sebastian położył papier koło tacy. Wiedział, że w tym
przypadku nie miał co liczyć na napiwek.
–
Czemu
pizza jest policzona, jakby cała była meksykańska? Skoro druga
połowa to zwykła peperoni? – zdziwił się Glaca po zapoznaniu
się z treścią nadrukowaną na rachunku.
–
Jak
jest pół na pół, liczymy jak za droższą.
–
To
trochę niefair. Powinna być średnia arytmetyczna.
Sebastian
obrzucił go zniechęconym spojrzeniem. Paczka przychodziła tu co
kilka dni, a jego uwierało to, że musiał im usługiwać. Nie lubił
tego poczucia, że jest na innym, niższym, poziomie. Oni jednak
wciąż przychodzili, chociaż Sebastian nie pamiętał, aby w
poprzednich latach odwiedzali pizzerię jego wujka tak często.
Najpewniej tak tego lata zakomenderował Monter. Sebastian nawet nie
łudził się, że ten chciał go częściej oglądać. Po prostu
podobało mu się, że Czerniecki musi mu usługiwać i go to uwiera,
czego nie potrafił ukryć. A nawet nie chciał.
–
Gówno
mnie to obchodzi – rzucił zblazowanym głosem.
Zostało
to skomentowane jedynie śmiechem ze strony Glacy i Montera. Znali
się już na tyle dobrze, że mógł sobie pozwolić na taki
komentarz i nie dostać od nich w zęby.
„Co
za chora sytuacja” – pomyślał Sebastian, wydając im resztę z
saszetki, którą miał na biodrze. Oni wszyscy wiedzieli, co łączyło
go z Monterem. Adrian również wiedział, że jego przyjaciele
wiedzą, czyli Glaca i Mona. I w takiej równowadze koegzystowali.
Temat oficjalnie nie istniał. Żadna ze stron nie miała w planach
go kiedykolwiek podjąć.
W
sobotę wybrali się na koncert. Do miasta przyjechali na trzy
godziny przed otwarciem bramy i rozpoczęciem sprawdzania biletów.
Sebastian tu studiował, ale osiedle na które zawędrowali, zwiedzał
po raz pierwszy. Znał głównie centrum, teraz zaś stali na
betonowym boisku ulokowanym między popękanymi blokami z wielkiej
płyty na przedmieściu. To nie była dobra dzielnica. Standardowe
„JP” szpeciło niemal każdy z popękanych murów. Czekali tu na
nich koledzy Montera i jego ekipy. Nie było nawet osiemnastej, a oni
już ledwo trzymali się na nogach. Jeden się nawet ślinił. Pili
przynajmniej od wczoraj.
Monter
usiadł z piwem w ręku na przenośnym głośniku, który przytargał
jeden z jego tutejszych znajomych. Reszta ekipy zaraz go obtoczyła.
Wódka i sok wędrowały z ręki do ręki. Monter obtoczony tym
wieńcem długowłosych, odzianych w skóry mimo upału facetów,
wyglądał jak jakiś król. Jakby siedział nie na głośniku, a na
tronie. Sebastian szybko postanowił się wycofać. Odszedł kilka
kroków. Nie znał tych ludzi i nie miał ochoty poznawać.
Wszyscy byli totalnie pijani. W jego oczach zasługiwali tylko na
pogardę. Nie byli warci poznawania.
Popijał
wolno swoje piwo, dopiero pierwsze, oddając się zajęciu, które
szczególnie go ostatnimi czasy pochłaniało. Mianowicie obserwował
Monę. Długowłosy chłopak nie żałował sobie dzisiaj alkoholu.
Zresztą, gdy przyszedł dzisiaj na przystanek autobusowy, był już
zrobiony. Teraz stał blisko Montera, choć nawet nie brał udziału
w rozmowie. I pił. Patrzył się tylko na Adriana, w ogóle nie
zainteresowany toczącą się rozmową, i pił. Miał przy tym tak
strasznie żałosną minę. Sebastianowi mówiła „Kocham cię, ale
cię nienawidzę”.
–
Oni
kiedyś byli razem.
Sebastian
zaskoczony spojrzał w bok, na stojącego obok Glacę. Zupełnie o
nim zapomniał.
–
Jak
to razem? – zapytał szczerze zaintrygowany.
–
Normalnie.
– Glaca wzruszył ramionami. – Jak Monter był jeszcze w
technikum. Mona chodził za nim jak cień. Patrzył na niego takim
samym wzrokiem jak ten nowy basista High Death, Sasza, na Santę
Boy’a. Tym samym cielęcym wzrokiem. I przez tę chwilę, gdy był
jedyny, był też zakurwiarsko szczęśliwy.
Sebastian
domyślał się, że coś było między tą dwójką. Jednak słowa
Glacy go zaskoczyły.
–
Jak
to „chodzili”? – dopytał. – Tak po prostu?
–
No
nie tak, żeby mieli chodzić za ręce po alejkach i dawać sobie
buziaki na powitanie – zakpił Glaca. – Ale wszyscy wiedzieli.
Wtedy ekipa, z którą jeździliśmy na koncerty, była znacznie
większa. To wszyscy byli ludzie, którzy w dupie mieli, co o nich
myślisz i w dupie mieli też to, co ty sam robisz. Więc wszyscy
wiedzieli, że coś jest między Monterem i Moną, i wszyscy mieli to
głęboko gdzieś. Monter także.
–
Aż
nie pojawiła się Natalia – domyślił się Czerniecki,
uśmiechając się przy tym krzywo.
Glaca
zarechotał. Sięgnął do kieszeni spodni i wyciągnął
paczkę papierosów oraz zapalniczkę.
–
Pojawiły
się zakłady mechaniczne jej ojca – skorygował po zapaleniu
papierosa. – Mona musiał iść w odstawkę. Najlepiej dla niego,
gdyby w ogóle sobie odpuścił i zniknął. Ale, jak sam widzisz,
nie potrafi.
–
A
ja? No i pewnie też inni?
–
Przecież
widzisz ten jego cielęcy wzrok wlepiony w Montera. A Monter nie jest
głupi. Musiał całkowicie odsunąć Monę, bo wszystko by się
szybko jebło. Babki wyczuwają takie rzeczy. Wiesz, kurwa, wyczuwają
miłość. Dziwię się w ogóle, że nie kazał mu całkiem
spierdalać. Że dalej pozwala mu się koło siebie kręcić. Tego
nie mogę pojąć. Bo Monter to kawał chuja, o sentyment go nawet
nie śmiem podejrzewać. Już bardziej o sadyzm.
Sebastian
nie odpowiedział, ale w duchu przyznał Glacy rację. Monter był
narcystycznym dupkiem, szybko się o tym przekonał. I wcale nie
dziwiło go to, dlaczego poleciał za nim jak Bohun za rzuconym
kijkiem. Oglądał przecież namiętnie Discovery Channel, gdy był
dzieckiem, a wtedy prawie bez przerwy puszczali programy przyrodnicze
nagrane na sawannie. I zawsze wygrywał ten najagresywniejszy lew, z
najciemniejszą grzywą. To on najwięcej ruchał, a potem leżał w
trawie brzuchem do góry i nic nie robił, gdy samice polowały. Więc
w prawdziwym życiu wygrałby Skaza, a nie Mufasa.
–
Aśka
miała rację – rzucił na głos, przypominając sobie wywód
koleżanki o samiczkach z klubu.
–
W
czym? – zainteresował się wciąż stojący obok Glaca.
–
Że
skurwysyny zawsze mają najłatwiej.
–
No
Ameryki nie odkryła – parsknął mężczyzna.
–
Hej,
a wy co się tak izolujecie?
To
był Monter. Nadal siedział na głośniku, z którego nie wydobywała
się żadna muzyka, i teraz patrzył prosto na ich dwójkę. Nie
uzyskał odpowiedzi od żadnego z nich, a przecież nie mógł
odpuścić. To by przecież znaczyło, że został olany.
–
O
czym tak zacięcie gadaliście jak przekupki na targu?
Glaca
już otwierał usta, aby zbyć go jakąś ciętą ripostą, ale
uprzedził go Sebastian:
–
O
tym, że straszna z ciebie ciota – powiedział, patrząc mu prosto
w oczy. – Dosłownie i w przenośni.
Jeden
z kumpli Montera zaczął głośno rechotać, ten najbardziej
wstawiony. Reszta nie skomentowała tego w żaden sposób. Monter za
to wstał ze swojego tronu i pewnym krokiem podszedł do Sebastiana.
Stali teraz do siebie twarzą w twarz i Czernieckiemu pierwszy raz
nie podobało się to, że jest tym niższym. Patrzył w jego
lekko przekrwione, piwne oczy, bo co innego mógł zrobić? Przecież
nie odwróci wzroku. Serce zabiło mu mocniej, gdy nagle Monter
odwrócił się gwałtownie w stronę swojej paczki.
–
E,
Tomek, masz gumę brudną! – rzucił.
Jeden
z chłopaków, ten w zwykłej koszuli i z gładko wygolonymi
policzkami, spojrzał na swoje czarne, wyglądające na markowe
trampki i zaklął szpetnie. Zaraz wyciągnął z kieszeni
poszarpanych dżinsów jednorazową chusteczkę i schylił się, aby
zetrzeć błoto z gumowej części buta. Zostało to skomentowane
chóralnym śmiechem.
–
Widzisz
– syknął Monter tonem, jak gdyby dawał Sebastianowi lekcję,
którą ten ma zapamiętać na całe życie. – To jest ciota.
Po
czym wrócił do swojej roześmianej paczki, zostawiając oniemiałego
blondyna w towarzystwie Glacy, który po krótkiej chwili
konsternacji uśmiechnął się szeroko i poklepał Sebastiana
po jego bujnej czuprynie.
–
Ładnie!
– skomentował rozbawiony.
Czerniecki
nie skomentował tego w żaden sposób. Myślał o tym, że zrobił
to po raz kolejny. Podjudzał specjalnie Montera. Chciał widzieć
emocje, może przez krótką chwilę coś na kształt konsternacji na
jego przystojnej twarzy, którą zazwyczaj zdobił pewny siebie
uśmiech. Chciał też złości bruneta, która w jego przypadku
często zamieniała się w namiętność. Bardzo szorstką, nie
dającą spełnienia, a tylko sprawiającą, że chciało się
więcej. Sebastian z premedytacją dokładał oliwy do ognia. Podobało
mu się wzmożone pulsowanie krwi, które czuł wtedy pod czaszką.
Nadeszło
szybciej, niż się tego spodziewał.
Na
koncercie tłum był tak wielki, że nie dało się ruszyć nawet o
milimetr. Ludzie krzyczeli, machali rękami i podskakiwali, bez
przerwy wpadając na Sebastiana. Gdy próbowali przebić się pod
scenę, rozdzielili się, resztę wchłonął tłum, więc był teraz
sam. Na początku czuł się zdezorientowany, ale szybko doszedł do
wniosku, że chyba tak jest nawet lepiej. Bez rozpijaczonej gromady
Montera mógł skupić się na koncercie, a było na czym. Techniczni
naprawdę się spisali, bo nagłośnienie było po prostu świetnie.
Sebastian czuł, jakby jego krew dudniła w tętnica zgodnie z rytmem
perkusji. Zaoferowany początkowo nie zwrócił uwagi na osobę
dociskającą się do niego od tyłu. Pomyślał, że pewnie ktoś
usiłuje przebić się do przodu. Minął cały utwór, ta osoba nie
przesunęła się nawet o centymetr. Sebastian jednak nie zamierzał
poświęcać jej uwagi, nawet gdyby coś powiedział, jego głos i
tak zniknąłby w hałasie. Zareagował gwałtownie, dopiero gdy
poczuł dłonie na swoim kroczu, usiłujące rozpiąć guzik i zamek
jego dżinsów. Nim zorientował się do końca, co się dzieje
i odwrócił głowę, męskie palce wślizgiwały się już pod gumkę
jego bielizny.
To
był Monter. Sebastian poczuł ulgę na jego widok, chociaż wyraz
twarzy częściowo przesłoniętej przez długie, pokryte potem pasma
włosów nakłoniłby każdego innego człowieka do zupełnie
odwrotnego uczucia. Do strachu. Monter chwycił go mocno za włosy i
zmusił do odwrócenia głowy. Docisnął się do niego jeszcze
mocniej, wręcz go popychając. Gdyby nie ludzie przed nim, Sebastian
by się przewrócił. Poczuł ponowne, bolesne szarpnięcie za włosy,
a potem ugryzienie w ucho, chyba do krwi. Czuł na skórze
poruszające się usta Montera i jego gorący oddech, ale nie mógł
zrozumieć wypowiadanych przez niego słów. Czy były groźbą,
ostrzeżeniem? A może kpiną? Nie miał pojęcia.
Gwałtownie
nabrał powietrza i zacisnął powieki, gdy Monter zgniótł w
uścisku szorstkiej, spracowanej dłoni jego jądra. Doznanie
było tak silne, że poczuł, jakby już miał się spuścić, wprost
w swoje spodnie. Później także nie był subtelnie. Do Sebastiana
szybko dotarło, że to miała być tortura, słodko-gorzka męka. W
pewnym momencie przestał słyszeć dudniąca muzykę i czuć
obijających się o niego ludzi. Była tylko dłoń zaciskająca się
na jego zupełnie sztywnym penisie i nie pozwalająca mu się
spuścić. I jeszcze ten gorący oddech na jego karku, ślina parząca
jego ucho…
I
wszystko nagle się skończyło. Został sam. Chociaż był otoczony
ciasno przez szalejący, rozgrzany tłum, poczuł się, jakby stał
zupełnie sam, pośrodku bezkresnej, chłodnej przestrzeni. Gdy nagle
doszedł, jego ciało przeszedł dreszcz, szybki impuls. To, co
poczuł, mógł bardziej nazwać ulgą, której wcale nie
towarzyszyła przyjemność. Drżącymi dłońmi zapiął spodnie i
niemal na ślepo przebił się prze tłum w kierunku rzędu stojących
z tyłu przenośnych toalet.
Nie
wrócił już na koncert. Wsiadł w nocny autobus miejski i pojechał
prosto na dworzec, by wrócić do domu pociągiem. Nie miał co
liczyć na busa o tej porze. Czuł frustrację, której źródła nie
potrafił nawet dokładnie określić. Było tego po prostu za wiele.
Na szczęście w pociągu po prostu usnął. Gdyby nie obudziło go
szarpnięcie podczas hamowania, mógłby nawet przegapić swoją
stację. Nałożył słuchawki i ruszył przez pogrążone w
ciemności miasteczko prosto do domu.
–
No
kurwa – wyrwało mu się, gdy od wejścia do klatki dzieliło go
kilkanaście kroków. – Dlaczego mnie to wszystko spotyka?
Na
ławce pod blokiem dojrzał jakąś postać. Na początku sądził,
że to po prostu jakiś pijaczyna. Rude, zmierzwione włosy skrzące
w świetle pobliskiej latarni szybko naprowadziły go na poprawną
odpowiedź. To był Apacz. Wyglądał, jakby na niego czekał. Po co
innego miałby siedzieć sam, w środku nocy pod jego blokiem?
„A
nawet nie podałem mu swojego adresu” – przeszło Sebastianowi
przez myśl, gdy dochodził już do klatki. Apacz był kurduplem w
porównaniu do niego, nie mówiąc już o Monterze, ale spotkanie z
nim jeden na jeden w środku nocy budziło w Czernieckim lęk. Coś
trudnego do zdefiniowania. Po prostu pierwotny strach. Oczywiście
nie dał tego po sobie poznać.
–
Co
tu robisz o tej porze? – spytał, gdy stanął koło ławki.
–
I
to ponoć ja jestem głupi? – odparł Apacz otwierając dotąd
przymrużone, niesamowicie zielone oczy, których rozbawione
spojrzenie wbił w Sebastiana. – Przecież widać, że siedzę,
Doktorowy.
–
A
dlaczego?
–
Przechodziłem
i coś czułem, że jeśli chwilę zaczekam, to cię zobaczę. A
dawno się przecież nie widzieliśmy, prawda?
Tak,
odkąd wylazłeś z ciemności, ukryty w krzakach i się do mnie
przystawiłeś – pomyślał Sebastian. To już chyba można było
nazwać prześladowaniem, a do tego ten mały, rudy dzikus
mieszkający gdzieś w lasach miał ponoć „jakiś papier” na to,
że jest świrnięty. Chociaż, żeby to stwierdzić komisja lekarska
nie był a potrzebna.
Nagle
pozbawiony wszystkich sił Sebastian przykucnął na chodniku i
chwycił się jedną dłonią za włosy.
–
Dlaczego
mnie to wszystko spotyka? – sapnął.
–
Że
niby coś złego? – podłapał Apacz, znów przekręcając przy tym
głowę niczym zwierze, chociaż Sebastian nie mógł tego zobaczyć.
– Przecież masz gdzie mieszkać i co włożyć do gara.
–
I
co? I według ciebie tyle wystarczy? Mieć co żreć i gdzie spać?
–
Nie,
ale wszystko inne zależy już tylko od ciebie. Jęczysz, jakbyś był
jakąś ofiarą, wszystko i wszyscy było przeciwko tobie, a ty nie
masz na to żadnego wpływu. Zaś jest chyba zupełnie odwrotnie.
Zawiodłem się na tobie, Doktorowy. To strasznie żałosne.
Sebastian
zupełnie zbity z tropu nawet nie wyłapał momentu, kiedy został
sam. Konkluzja, do której doszedł, wywołała u niego gorzki
śmiech. Ten, którego uważał za najgłupszego, okazał się być
najmądrzejszym. Gdy uniósł głowę, Apacza nie było już na
ławce. Sebastian wstał z kucek i rozejrzał się w około
skonsternowany, ale niczego nie zauważył.
Gdy
ujrzał zdechłą, polną mysz na wycieraczce przed drzwiami swojego
mieszkania, miał siłę jedynie zrobić zdziwioną minę.
Czyżby dostał prezent od Apacza? Coś jak koty robią? Xd Rzeczywiście Apacz dobrze mu powiedział. Kto wie, może właśnie te słowa popchną Sebastiana do zmian? Bo to co wyprawia z Monterem to tak naprawdę mu szkodzi, to taki toksyczny związek zaczyna być... No Sebastian, trzymam kciuki za zmiany w twoim życiu! Dziękuję bardzo i pozdrawiam serdecznie 😘
OdpowiedzUsuńSię właśnie zastanawiałam, czy ktoś to skojarzy z kotami. Moja śp. Mimi :{ tak robiła. Mała bestia z niej była.
UsuńRównież serdecznie pozdrawiam :)
Podsumuję od razu poprzednie rozdziały, bo nie miałam jeszcze ku temu okazji.
OdpowiedzUsuńUwielbiam książki, które zaczynają się akcją - jakąś niewyjaśnioną sprawą - i dopiero z czasem się wyjaśnia > zaczynając oczywiście od samych początków < Urzekłaś mnie nowym opowiadaniem, już na samym początku <3
Chyba nawet się cieszę, że Sebastian zerwał z Grzesiem. Taka ciapa z niego była :D Chociaż słowa matki Sebastiana zrobiły na mnie nie mniejsze wrażenie niż na Sebastianie. Taka przemowa. Łał XD Całkowicie się z nią zgadzam Grześ był naprawdę bezpiecznym wyborem, ale czy naprawdę warto męczyć się z bezpiecznymi wyborami, kiedy jest się młodym i chce się bawić. Seba może się ustatkować później… Teraz jest czas na zabawę i głupotę, której później będzie się żałować lub z niej śmiać.
Prowokacje Sebastiana… Hym… Żeby się tylko za bardzo na nich nie przejechał. Chociaż wizja seksu z wkurzonym Monterem jest jak najbardziej gorąca XD. Tak jak ich seksy w plenerze XD
Jestem strasznie ciekawa, jak tam się potoczą dalsze losy Montera. Nie ukrywam, zdziwiło mnie to, że zadaje się z jakąś dziewczyną tylko po to, by się ustawić. Jednak jak już na spokojnie przyswoiłam ową informację, to stwierdziłam, że jest to całkiem zrozumiałe. XD Przecież to dupek, który myśli tylko o sobie - szkoda mi tylko trochę Mony :( Może jednak, ktoś wyleczyć jego złamane serduszko XD. Wybiegając w przyszłość, nie wydaje mi się, żeby Monter miał dla kogoś zostawić ojca Natalii i jego zakłady mechaniczne XD. No chyba, że wszystko się wyda >_<
Kocham Apacza <3 Wprowadza do opowiadania nutkę “grozy?”, “tajemniczości?”. Sama nie do końca wiem, jak to ująć :) Wprowadza specyficzny klimat, który bardzo mi się podoba.
I czyżby Apacz przyszedł pochwalić się swoją zdobyczą? Muszę zgodzić się z autorem wcześniejszego komentarza. Osoba, która ma kota lub miała kiedyś z nimi styczność, chyba od razu dochodzi do takiej konkluzji. XD
Bardzo dziękuję za rozdział i życzę dużo weny oraz czasu na pisanie rozdziałów.
Pozdrawiam - z przyczyn astronomicznych nie gorąco. Nie chcę, żeby ktokolwiek się roztopił od tych upałów. ^_^
"Zostawić ojca Natalii". Świetne :D W ogóle, cała analiza "łał" po prostu. Widzę, że ktoś tu się przykładał na polskim xD Na razie szczątkowa rola Apacza jeszcze urośnie. Ostatnio, chodzę częściej do lasu, żeby się wczuć w te klimaty, takie dziko-mroczne :) No i żeby się ochłodzić, bo tam zawsze trochę chłodniej. Więc też pozdrawiam nie gorąco^^
Usuń