czwartek, 6 czerwca 2019

Trzy światy - ROZDZIAŁ 7 - Frustracja


Podawał ludziom ciepłą pizzę i zimne piwo oraz zaliczał. Tak spędzał wakacyjne miesiące. Z egzaminów w czerwcu zaliczył już wszystkie, oprócz materiałoznawstwa, które zostało mu na wrzesień. W pozostałe z letnich miesięcy miał w planach zaliczać co innego i póki co realizacja tego planu szła mu całkiem wydajnie. W różnych miejscach i o różnych porach dnia i nocy, choć piwnicy nic dotąd nie przebiło, jeśli chodziło o stopień niekonwencjonalności.

Przestrzeń do wykorzystania mieli wtedy naprawdę niewielką, ograniczoną przez dwa rowery ojca Sebastiana i półki zastawione słoikami z przetworami zrobionymi przez matkę. Chora akcja, bo przecież w każdym momencie ktoś mógł do tej piwnicy wejść. A gdy otrząsnąłby się już z szoku, przekazać ojcu Sebastiana, co zobaczył. I to by była dopiero masakra. Jednak kto by myślał o cenie, mając na talerzu ekskluzywne danie zupełnie za friko, na które czekało się z cieknącą ślinką? Choć może lepsze byłoby porównanie do wina. W końcu to je trzymało się w piwnicy.
Teraz z Monterem preferowali bardziej otwarte przestrzenie, często w ogóle nieograniczone ścianami. Na wiosnę dużo padało, więc trawa wyrosła wyjątkowo gęsta, a Sebastian miał się już kilka razy okazję przekonać, że była także bardzo miękka.
– Co tak marzysz? – Głos wujka wyrwał go z zamyślenia. – Idź do stolika z pizzą. Klienci czekają.
Sebastian zawrócił z przedsionka, z którego wyglądał na salę, do kuchni. Odebrał zamówienie. Przez lata, a właściwie wakacje pracy tutaj, wyrobił sobie umiejętność niesienia w jednej dłoni pizzy na okrągłej desce, a w drugiej tacy z napojami. Po chwili stawiał już wszystko na stoliku zajętym przez czterech facetów. Żaden oczywiście nie podziękował. To nie było w ich stylu.
– Rachunek. – Sebastian położył papier koło tacy. Wiedział, że w tym przypadku nie miał co liczyć na napiwek.
– Czemu pizza jest policzona, jakby cała była meksykańska? Skoro druga połowa to zwykła peperoni? – zdziwił się Glaca po zapoznaniu się z treścią  nadrukowaną na rachunku.
– Jak jest pół na pół, liczymy jak za droższą.
– To trochę niefair. Powinna być średnia arytmetyczna.
Sebastian obrzucił go zniechęconym spojrzeniem. Paczka przychodziła tu co kilka dni, a jego uwierało to, że musiał im usługiwać. Nie lubił tego poczucia, że jest na innym, niższym, poziomie. Oni jednak wciąż przychodzili, chociaż Sebastian nie pamiętał, aby w poprzednich latach odwiedzali pizzerię jego wujka tak często. Najpewniej tak tego lata zakomenderował Monter. Sebastian nawet nie łudził się, że ten chciał go częściej oglądać. Po prostu podobało mu się, że Czerniecki musi mu usługiwać i go to uwiera, czego nie potrafił ukryć. A nawet nie chciał.
– Gówno mnie to obchodzi – rzucił zblazowanym głosem.
Zostało to skomentowane jedynie śmiechem ze strony Glacy i Montera. Znali się już na tyle dobrze, że mógł sobie pozwolić na taki komentarz i nie dostać od nich w zęby.
„Co za chora sytuacja” – pomyślał Sebastian, wydając im resztę z saszetki, którą miał na biodrze. Oni wszyscy wiedzieli, co łączyło go z Monterem. Adrian również wiedział, że jego przyjaciele wiedzą, czyli Glaca i Mona. I w takiej równowadze koegzystowali. Temat oficjalnie nie istniał. Żadna ze stron nie miała w planach go kiedykolwiek podjąć.

W sobotę wybrali się na koncert. Do miasta przyjechali na trzy godziny przed otwarciem bramy i rozpoczęciem sprawdzania biletów. Sebastian tu studiował, ale osiedle na które zawędrowali, zwiedzał po raz pierwszy. Znał głównie centrum, teraz zaś stali na betonowym boisku ulokowanym między popękanymi blokami z wielkiej płyty na przedmieściu. To nie była dobra dzielnica. Standardowe „JP” szpeciło niemal każdy z popękanych murów. Czekali tu na nich koledzy Montera i jego ekipy. Nie było nawet osiemnastej, a oni już ledwo trzymali się na nogach. Jeden się nawet ślinił. Pili przynajmniej od wczoraj.
Monter usiadł z piwem w ręku na przenośnym głośniku, który przytargał jeden z jego tutejszych znajomych. Reszta ekipy zaraz go obtoczyła. Wódka i sok wędrowały z ręki do ręki. Monter obtoczony tym wieńcem długowłosych, odzianych w skóry mimo upału facetów, wyglądał jak jakiś król. Jakby siedział nie na głośniku, a na tronie. Sebastian szybko postanowił się wycofać. Odszedł kilka kroków. Nie znał tych ludzi  i nie miał ochoty poznawać. Wszyscy byli totalnie pijani. W jego oczach zasługiwali tylko na pogardę. Nie byli warci poznawania.
Popijał wolno swoje piwo, dopiero pierwsze, oddając się zajęciu, które szczególnie go ostatnimi czasy pochłaniało. Mianowicie obserwował Monę. Długowłosy chłopak nie żałował sobie dzisiaj alkoholu. Zresztą, gdy przyszedł dzisiaj na przystanek autobusowy, był już zrobiony. Teraz stał blisko Montera, choć nawet nie brał udziału w rozmowie. I pił. Patrzył się tylko na Adriana, w ogóle nie zainteresowany toczącą się rozmową, i pił. Miał przy tym tak strasznie żałosną minę. Sebastianowi mówiła „Kocham cię, ale cię nienawidzę”.
– Oni kiedyś byli razem.
Sebastian zaskoczony spojrzał w bok, na stojącego obok Glacę. Zupełnie o nim zapomniał.
– Jak to razem? – zapytał szczerze zaintrygowany.
– Normalnie. – Glaca wzruszył ramionami. – Jak Monter był jeszcze w technikum. Mona chodził za nim jak cień. Patrzył na niego takim samym wzrokiem jak ten nowy basista High Death, Sasza, na Santę Boy’a. Tym samym cielęcym wzrokiem. I przez tę chwilę, gdy był jedyny, był też zakurwiarsko szczęśliwy.
Sebastian domyślał się, że coś było między tą dwójką. Jednak słowa Glacy go zaskoczyły.
– Jak to „chodzili”? – dopytał. – Tak po prostu?
– No nie tak, żeby mieli chodzić za ręce po alejkach i dawać sobie buziaki na powitanie – zakpił Glaca. – Ale wszyscy wiedzieli. Wtedy ekipa, z którą jeździliśmy na koncerty, była znacznie większa. To wszyscy byli ludzie, którzy w dupie mieli, co o nich myślisz i w dupie mieli też to, co ty sam robisz. Więc wszyscy wiedzieli, że coś jest między Monterem i Moną, i wszyscy mieli to głęboko gdzieś. Monter także.
– Aż nie pojawiła się Natalia – domyślił się Czerniecki, uśmiechając się przy tym krzywo.
Glaca zarechotał. Sięgnął do kieszeni spodni  i wyciągnął paczkę papierosów oraz zapalniczkę.
– Pojawiły się zakłady mechaniczne jej ojca – skorygował po zapaleniu papierosa. – Mona musiał iść w odstawkę. Najlepiej dla niego, gdyby w ogóle sobie odpuścił i zniknął. Ale, jak sam widzisz, nie potrafi.
– A ja? No i pewnie też inni?
– Przecież widzisz ten jego cielęcy wzrok wlepiony w Montera. A Monter nie jest głupi. Musiał całkowicie odsunąć Monę, bo wszystko by się szybko jebło. Babki wyczuwają takie rzeczy. Wiesz, kurwa, wyczuwają miłość. Dziwię się w ogóle, że nie kazał mu całkiem spierdalać. Że dalej pozwala mu się koło siebie kręcić. Tego nie mogę pojąć. Bo Monter to kawał chuja, o sentyment go nawet nie śmiem podejrzewać. Już bardziej o sadyzm.
Sebastian nie odpowiedział, ale w duchu przyznał Glacy rację. Monter był narcystycznym dupkiem, szybko się o tym przekonał. I wcale nie dziwiło go to, dlaczego poleciał za nim jak Bohun za rzuconym kijkiem. Oglądał przecież namiętnie Discovery Channel, gdy był dzieckiem, a wtedy prawie bez przerwy puszczali programy przyrodnicze nagrane na sawannie. I zawsze wygrywał ten najagresywniejszy lew, z najciemniejszą grzywą. To on najwięcej ruchał, a potem leżał w trawie brzuchem do góry i nic nie robił, gdy samice polowały. Więc w prawdziwym życiu wygrałby Skaza, a nie Mufasa.
– Aśka miała rację – rzucił na głos, przypominając sobie wywód koleżanki o samiczkach z klubu.
– W czym? – zainteresował się wciąż stojący obok Glaca.
– Że skurwysyny zawsze mają najłatwiej.
– No Ameryki nie odkryła – parsknął mężczyzna.
– Hej, a wy co się tak izolujecie?
To był Monter. Nadal siedział na głośniku, z którego nie wydobywała się żadna muzyka, i teraz patrzył prosto na ich dwójkę. Nie uzyskał odpowiedzi od żadnego z nich, a przecież nie mógł odpuścić. To by przecież znaczyło, że został olany.
– O czym tak zacięcie gadaliście jak przekupki na targu?
Glaca już otwierał usta, aby zbyć go jakąś ciętą ripostą, ale uprzedził go Sebastian:
– O tym, że straszna z ciebie ciota – powiedział, patrząc mu prosto w oczy. – Dosłownie i w przenośni.
Jeden z kumpli Montera zaczął głośno rechotać, ten najbardziej wstawiony. Reszta nie skomentowała tego w żaden sposób. Monter za to wstał ze swojego tronu i pewnym krokiem podszedł do Sebastiana. Stali teraz do siebie twarzą w twarz i Czernieckiemu pierwszy raz nie podobało się to, że jest tym niższym.  Patrzył w jego lekko przekrwione, piwne oczy, bo co innego mógł zrobić? Przecież nie odwróci wzroku. Serce zabiło mu mocniej, gdy nagle Monter odwrócił się gwałtownie w stronę swojej paczki.
– E, Tomek, masz gumę brudną! – rzucił.
Jeden z chłopaków, ten w zwykłej koszuli i z gładko wygolonymi policzkami, spojrzał na swoje czarne, wyglądające na markowe trampki i zaklął szpetnie. Zaraz wyciągnął z kieszeni poszarpanych dżinsów jednorazową chusteczkę i schylił się, aby zetrzeć błoto z gumowej części buta. Zostało to skomentowane chóralnym śmiechem.
– Widzisz – syknął Monter tonem, jak gdyby dawał Sebastianowi lekcję, którą ten ma zapamiętać na całe życie. – To jest ciota.
Po czym wrócił do swojej roześmianej paczki, zostawiając oniemiałego blondyna w towarzystwie Glacy, który po krótkiej chwili konsternacji uśmiechnął się szeroko i  poklepał Sebastiana po jego bujnej czuprynie.
– Ładnie! – skomentował rozbawiony.
Czerniecki nie skomentował tego w żaden sposób. Myślał o tym, że zrobił to po raz kolejny. Podjudzał specjalnie Montera. Chciał widzieć emocje, może przez krótką chwilę coś na kształt konsternacji na jego przystojnej twarzy, którą zazwyczaj zdobił pewny siebie uśmiech. Chciał też złości bruneta, która w jego przypadku często zamieniała się w namiętność. Bardzo szorstką, nie dającą spełnienia, a tylko sprawiającą, że chciało się więcej. Sebastian z premedytacją dokładał oliwy do ognia. Podobało mu się wzmożone pulsowanie krwi, które czuł wtedy pod czaszką.

Nadeszło szybciej, niż się tego spodziewał.
Na koncercie tłum był tak wielki, że nie dało się ruszyć nawet o milimetr. Ludzie krzyczeli, machali rękami i podskakiwali, bez przerwy wpadając na Sebastiana. Gdy próbowali przebić się pod scenę, rozdzielili się, resztę wchłonął tłum, więc był teraz sam. Na początku czuł się zdezorientowany, ale szybko doszedł do wniosku, że chyba tak jest nawet lepiej. Bez rozpijaczonej gromady Montera mógł skupić się na koncercie, a było na czym. Techniczni naprawdę się spisali, bo nagłośnienie było po prostu świetnie. Sebastian czuł, jakby jego krew dudniła w tętnica zgodnie z rytmem perkusji. Zaoferowany początkowo nie zwrócił uwagi na osobę dociskającą się do niego od tyłu. Pomyślał, że pewnie ktoś usiłuje przebić się do przodu. Minął cały utwór, ta osoba nie przesunęła się nawet o centymetr. Sebastian jednak nie zamierzał poświęcać jej uwagi, nawet gdyby coś powiedział, jego głos i tak zniknąłby w hałasie. Zareagował gwałtownie, dopiero gdy poczuł dłonie na swoim kroczu, usiłujące rozpiąć guzik i zamek jego dżinsów. Nim zorientował się  do końca, co się dzieje i odwrócił głowę, męskie palce wślizgiwały się już pod gumkę jego bielizny.
To był Monter. Sebastian poczuł ulgę na jego widok, chociaż wyraz twarzy częściowo przesłoniętej przez długie, pokryte potem pasma włosów nakłoniłby każdego innego człowieka do zupełnie odwrotnego uczucia. Do strachu. Monter chwycił go mocno za włosy i zmusił do odwrócenia głowy. Docisnął się do niego jeszcze mocniej, wręcz go popychając. Gdyby nie ludzie przed nim, Sebastian by się przewrócił. Poczuł ponowne, bolesne szarpnięcie za włosy, a potem ugryzienie w ucho, chyba do krwi. Czuł na skórze poruszające się usta Montera i jego gorący oddech, ale nie mógł zrozumieć wypowiadanych przez niego słów. Czy były groźbą, ostrzeżeniem? A może kpiną? Nie miał pojęcia.
Gwałtownie nabrał powietrza i zacisnął powieki, gdy Monter zgniótł w uścisku szorstkiej, spracowanej  dłoni jego jądra. Doznanie było tak silne, że poczuł, jakby już miał się spuścić, wprost w swoje spodnie. Później także nie był subtelnie. Do Sebastiana szybko dotarło, że to miała być tortura, słodko-gorzka męka. W pewnym momencie przestał słyszeć dudniąca muzykę i czuć obijających się o niego ludzi. Była tylko dłoń zaciskająca się na jego zupełnie sztywnym penisie i nie pozwalająca mu się spuścić. I jeszcze ten gorący oddech na jego karku, ślina parząca jego ucho…
I wszystko nagle się skończyło. Został sam. Chociaż był otoczony ciasno przez szalejący, rozgrzany tłum, poczuł się, jakby stał zupełnie sam, pośrodku bezkresnej, chłodnej przestrzeni. Gdy nagle doszedł, jego ciało przeszedł dreszcz, szybki impuls. To, co poczuł, mógł bardziej nazwać ulgą, której wcale nie towarzyszyła przyjemność. Drżącymi dłońmi zapiął spodnie i niemal na ślepo przebił się prze tłum w kierunku rzędu stojących z tyłu przenośnych toalet.
Nie wrócił już na koncert. Wsiadł w nocny autobus miejski i pojechał prosto na dworzec, by wrócić do domu pociągiem. Nie miał co liczyć na busa o tej porze. Czuł frustrację, której źródła nie potrafił nawet dokładnie określić. Było tego po prostu za wiele. Na szczęście w pociągu po prostu usnął. Gdyby nie obudziło go szarpnięcie podczas hamowania, mógłby nawet przegapić swoją stację. Nałożył słuchawki i ruszył przez pogrążone w ciemności miasteczko prosto do domu.
– No kurwa – wyrwało mu się, gdy od wejścia do klatki dzieliło go kilkanaście kroków. – Dlaczego mnie to wszystko spotyka?
Na ławce pod blokiem dojrzał jakąś postać. Na początku sądził, że to po prostu jakiś pijaczyna. Rude, zmierzwione włosy skrzące w świetle pobliskiej latarni szybko naprowadziły go na poprawną odpowiedź. To był Apacz. Wyglądał, jakby na niego czekał. Po co innego miałby siedzieć sam, w środku nocy pod jego blokiem?
„A nawet nie podałem mu swojego adresu” – przeszło Sebastianowi przez myśl, gdy dochodził już do klatki. Apacz był kurduplem w porównaniu do niego, nie mówiąc już o Monterze, ale spotkanie z nim jeden na jeden w środku nocy budziło w Czernieckim lęk. Coś trudnego do zdefiniowania. Po prostu pierwotny strach. Oczywiście nie dał tego po sobie poznać.
– Co tu robisz o tej porze? – spytał, gdy stanął koło ławki.
– I to ponoć ja jestem głupi? – odparł Apacz otwierając dotąd przymrużone, niesamowicie zielone oczy, których rozbawione spojrzenie wbił w Sebastiana. – Przecież widać, że siedzę, Doktorowy.  
– A dlaczego?
– Przechodziłem i coś czułem, że jeśli chwilę zaczekam, to cię zobaczę. A dawno się przecież nie widzieliśmy, prawda?
Tak, odkąd wylazłeś z ciemności, ukryty w krzakach i się do mnie przystawiłeś – pomyślał Sebastian. To już chyba można było nazwać prześladowaniem, a do tego ten mały, rudy dzikus mieszkający gdzieś w lasach miał ponoć „jakiś papier” na to, że jest świrnięty. Chociaż, żeby to stwierdzić komisja lekarska nie był a potrzebna.
Nagle pozbawiony wszystkich sił Sebastian przykucnął na chodniku i chwycił się jedną dłonią za włosy.
– Dlaczego mnie to wszystko spotyka? – sapnął.
– Że niby coś złego? – podłapał Apacz, znów przekręcając przy tym głowę niczym zwierze, chociaż Sebastian nie mógł tego zobaczyć. – Przecież masz gdzie mieszkać i co włożyć do gara.
– I co? I według ciebie tyle wystarczy? Mieć co żreć i gdzie spać?
– Nie, ale wszystko inne zależy już tylko od ciebie. Jęczysz, jakbyś był jakąś ofiarą, wszystko i wszyscy było przeciwko tobie, a ty nie masz na to żadnego wpływu. Zaś jest chyba zupełnie odwrotnie. Zawiodłem się na tobie, Doktorowy. To strasznie żałosne.
Sebastian zupełnie zbity z tropu nawet nie wyłapał momentu, kiedy został sam. Konkluzja, do której doszedł, wywołała u niego gorzki śmiech. Ten, którego uważał za najgłupszego, okazał się być najmądrzejszym. Gdy uniósł głowę, Apacza nie było już na ławce. Sebastian wstał z kucek i rozejrzał się w około skonsternowany, ale niczego nie zauważył.
Gdy ujrzał zdechłą, polną mysz na wycieraczce przed drzwiami swojego mieszkania, miał siłę jedynie zrobić zdziwioną minę.


4 komentarze:

  1. Czyżby dostał prezent od Apacza? Coś jak koty robią? Xd Rzeczywiście Apacz dobrze mu powiedział. Kto wie, może właśnie te słowa popchną Sebastiana do zmian? Bo to co wyprawia z Monterem to tak naprawdę mu szkodzi, to taki toksyczny związek zaczyna być... No Sebastian, trzymam kciuki za zmiany w twoim życiu! Dziękuję bardzo i pozdrawiam serdecznie 😘

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Się właśnie zastanawiałam, czy ktoś to skojarzy z kotami. Moja śp. Mimi :{ tak robiła. Mała bestia z niej była.
      Również serdecznie pozdrawiam :)

      Usuń
  2. Podsumuję od razu poprzednie rozdziały, bo nie miałam jeszcze ku temu okazji.
    Uwielbiam książki, które zaczynają się akcją - jakąś niewyjaśnioną sprawą - i dopiero z czasem się wyjaśnia > zaczynając oczywiście od samych początków < Urzekłaś mnie nowym opowiadaniem, już na samym początku <3
    Chyba nawet się cieszę, że Sebastian zerwał z Grzesiem. Taka ciapa z niego była :D Chociaż słowa matki Sebastiana zrobiły na mnie nie mniejsze wrażenie niż na Sebastianie. Taka przemowa. Łał XD Całkowicie się z nią zgadzam Grześ był naprawdę bezpiecznym wyborem, ale czy naprawdę warto męczyć się z bezpiecznymi wyborami, kiedy jest się młodym i chce się bawić. Seba może się ustatkować później… Teraz jest czas na zabawę i głupotę, której później będzie się żałować lub z niej śmiać.
    Prowokacje Sebastiana… Hym… Żeby się tylko za bardzo na nich nie przejechał. Chociaż wizja seksu z wkurzonym Monterem jest jak najbardziej gorąca XD. Tak jak ich seksy w plenerze XD
    Jestem strasznie ciekawa, jak tam się potoczą dalsze losy Montera. Nie ukrywam, zdziwiło mnie to, że zadaje się z jakąś dziewczyną tylko po to, by się ustawić. Jednak jak już na spokojnie przyswoiłam ową informację, to stwierdziłam, że jest to całkiem zrozumiałe. XD Przecież to dupek, który myśli tylko o sobie - szkoda mi tylko trochę Mony :( Może jednak, ktoś wyleczyć jego złamane serduszko XD. Wybiegając w przyszłość, nie wydaje mi się, żeby Monter miał dla kogoś zostawić ojca Natalii i jego zakłady mechaniczne XD. No chyba, że wszystko się wyda >_<
    Kocham Apacza <3 Wprowadza do opowiadania nutkę “grozy?”, “tajemniczości?”. Sama nie do końca wiem, jak to ująć :) Wprowadza specyficzny klimat, który bardzo mi się podoba.
    I czyżby Apacz przyszedł pochwalić się swoją zdobyczą? Muszę zgodzić się z autorem wcześniejszego komentarza. Osoba, która ma kota lub miała kiedyś z nimi styczność, chyba od razu dochodzi do takiej konkluzji. XD
    Bardzo dziękuję za rozdział i życzę dużo weny oraz czasu na pisanie rozdziałów.
    Pozdrawiam - z przyczyn astronomicznych nie gorąco. Nie chcę, żeby ktokolwiek się roztopił od tych upałów. ^_^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Zostawić ojca Natalii". Świetne :D W ogóle, cała analiza "łał" po prostu. Widzę, że ktoś tu się przykładał na polskim xD Na razie szczątkowa rola Apacza jeszcze urośnie. Ostatnio, chodzę częściej do lasu, żeby się wczuć w te klimaty, takie dziko-mroczne :) No i żeby się ochłodzić, bo tam zawsze trochę chłodniej. Więc też pozdrawiam nie gorąco^^

      Usuń