sobota, 23 czerwca 2018

Atsah - ROZDZIAŁ 11 - Spowiedź

Upiekłam swój własny piernik w muzeum w Toruniu, dostałam mandat, ponieważ "za wolno wyciągnęłam bilet do kasowania", oparzyłam się w nogę, a dwóch podpitych turystów w niewybrednych słowach doceniło moją urodę. Także, wycieczkę mogę uznać za bardzo udaną ;D Czas wrócić do rzeczywistości!


Ryan liczył na spędzenie spokojnej nocy w hotelowym pokoju, oczywiście po wysłuchaniu tego, co na temat jego niespodziewanego pocałunku z Atsah miała do powiedzenia Trish. Z tą myślą umył się, przebrał i położył do łóżka. Gdy wreszcie, po jakichś dwudziestu minutach oczekiwania usłyszał skrzypienie klamki od drzwi wejściowych, odlepił wzrok od ekranu telefonu i skierował go w tamtą stronę. Nie ujrzał jednak osoby, której się spodziewał. Chociaż, ściśle rzecz ujmując, połowiczna właśnie tak było.
Do pokoju weszła bowiem Trish, towarzyszył jej jednak ten, którego Ryan miał teraz ochotę widzieć najmniej.
‒ A on tu po co? ‒ spytał, unosząc się na łóżku do siadu.
‒ Zaszły pewne zmiany ‒ oznajmiła Trish i sięgnęła po swoją porzuconą w kącie torbę. ‒ Przed chwilą na korytarzu byłam świadkiem tego, że Atsah i Floyd nie dogadują się najlepiej i zamknięcie ich na noc w jednym pokoju nie jest najlepszym pomysłem.
Ryan zrobił zdziwioną minę i spojrzał na Indianina, który za to jedynie wzruszył ramionami, wyginając usta w podkowę. Chyba nie miał sobie nic do zarzucenia.
‒ I niby dlatego mam spędzić noc z tym zwierzęciem bez żadnych zahamowań? ‒ fuknął Norton.
‒ A wolisz z Floydem?
Z jakiegoś powodu nie wolał, więc tylko wydał z siebie umęczone, teatralne westchnięcie. Dalsza dyskusja nie miała z resztą sensu. Pocahontas już postanowiła i jedyne, co mu pozostało, to się z tym pogodzić.
W pokoju było tylko jedno łóżko, więc wyglądało na to, że będą się nim dzielić. Ryan nie miał ochoty spać na podłodze. Nie chodziło nawet o komfort, a bardziej o dumę. Nie zamierzał pokazać, że tamto wydarzenie poruszyło go w jakikolwiek sposób. Gdy więc zostali w pokoju jedynie we dwóch, ostentacyjnie wrócił do przeglądania Internetu na telefonie, nie poświęcając Indianinowi ani sekundy więcej uwagi.
Atsah przyjął to milczeniem i udał się do łazienki. Wrócił po paru minutach przebrany i najwyraźniej gotowy do snu, bo położył się na łóżku obok Ryana. Ten odwrócił się do niego plecami i wsunął telefon pod poduszkę.
Nie spał, to oczywiste. Nawet nie próbował, bo wiedział, że nic by to nie dało. Czuł go wyraźnie za sobą. Nie dotyk, bo ich ciała się nie stykały, ale coś wyraźnie drażniło jego nerwy. Może wzrok Indianina, jego ciepło, a może po prostu świadomość, że tam był.
Drgnął i otworzył oczy, gdy usłyszał cichy śmiech.
‒ Wiesz, po czym można rozpoznać, czy ktoś śpi, czy tylko udaje? ‒ spytał Indianin. ‒ Po oddechu. Oddech śpiącego człowieka jest wolniejszy i równy. Zdaje się, że nie wiedziałeś o tym ani ty, ani Floyd.
Ryan był zaskoczony przynajmniej z kilku powodów. Jeden był taki, że pierwszy raz słyszał, aby Indianin ciągiem wypowiedział aż tyle słów. Czyżby to, co zażył na imprezie, rozwiązało mu język?
‒ Co chcesz przez to powiedzieć? ‒ zapytał, patrząc na niego przez ramię.
‒ To, że faceci w naszej szkole dzielą się na trzy rodzaje ‒ odparł Indianin, posyłając mu zadziorny uśmiech. ‒ Na takich, który marzą o choćby muśnięciu białej skóry Pocahontas, takich, którzy mają te same myśli względem Ryana Nortona i takich, którzy chcą obu tych rzeczy.
Ryan zdobył się na prychnięcie, chociaż zrobiło mu się gorąco. Miał nadzieję, że się nie zarumienił, jak wiejska dziewka słysząca komplement. Więc, do którego rodzaju należał Atsah? ‒ zastanawiał się. A do którego on sam?
Oczywiście nie marzył o samym sobie, ale od pewnego czasu zastanawiał się nad pewnymi rzeczami. Właściwie, pogodził się już z tym, że raczej nie był przedstawicielem pierwszego rodzaju. Miał nadzieję, że może w takim razie łapie się chociaż do trzeciego. Teraz jednak uświadomił sobie jedną rzecz. Gdy był przekonany, że w tę noc przyjdzie mu dzielić łóżko z Pocahontas nie czuł nic specjalnego. A przecież kiedyś robili razem w łóżku rzeczy wymagającej znacznie większego zaangażowania niż spanie.
Ryan nie mógł powstrzymać się przed parsknięciem, co zwróciło uwagę Atsah. Zaangażowanie. Tego właśnie brakowało. Chciało mu się śmiać z jeszcze jednego powodu. Dopiero teraz dotarło do niego drugie dno słów chłopaka. Atsah był zazdrosny o Floyda.
Świadomość tego, że leżeli na jednym łóżku, zamknięci sami w pokoju, a Indianin do tego coś brał, uderzyła w niego ze zdwojoną siłą. Patrzyli na siebie bez słowa, prosto w oczy, a Ryan nie mógł się zdecydować, czy jest bardziej podekscytowany, czy przerażony.
Zacisnął palce jednej dłoni na prześcieradle i przygryzł dolną wargę. Czuł, jak łomotało mu serce, a jego twarz zrobiła się gorąca i mokra od potu. Pewnie jego źrenice były teraz tak samo rozszerzone, jak te Atsah. Kurwa, raz się żyje ‒ dodał sobie animuszu w myślach i po jeszcze jednym głębokim wdechu, nachylił się ku niemu. Przez chwilę wydawało mu się, że Atsah zrobi to samo. Że zaraz ich usta albo dłonie się spotkają, ale zamiast tego Indianin odsunął się i usiadł na skraju łóżku w ten sposób, że Ryan mógł widzieć tylko profil jego twarzy. A właściwie tylko czubek jego nosa i zaciśnięte usta, bo gdy Atsah się pochylił, jego rozpuszczone włosy opadły niczym kurtyna.
Ryana miała właśnie owładnąć panika i zażenowanie, jak bardzo mógł się pomylić, ale nim myśli te na dobre zagościły się w jego umyśle, usłyszał:
‒ Naprawdę go zabiłem. Tego chłopaka.
I wszystko inne przestało mieć znaczenie. Ryan odsunął się instynktownie, a wtedy zaciśnięte dotąd wargi Indianina wygięły się w uśmiechu. Nie widział jego oczu, więc trudno było mu odczytać znaczenie tego gestu.
‒ I wiesz co? ‒ kontynuował Atsah. ‒ Wypuścili mnie z poprawczaka po roku.
Zdezorientowanie Ryana jeszcze urosło, bo chłopak nagle się roześmiał.
‒ Nie powinni mnie wypuszczać. Nazwali to przekroczeniem obrony koniecznej. Wiesz, to on mnie pierwszy zaatakował i to on miał nóż. Wyrwałem mu go i wbiłem w brzuch. I wiesz co?
­‒ C...co? ‒ spytał Ryan, patrząc teraz w przekrwione, rozszerzone oczy chłopaka, który zwrócił ku niemu twarz.
‒ Nie musiałem tego robić ‒ odparł Atsah, wciąż się uśmiechając.
Wyglądał teraz jak obłąkany. Ryan naprawdę zaczął się bać. Pewnie rzuciłby się teraz do drzwi, gdyby nie oznaczało to konieczności minięcia chłopaka.
‒ Miał nóż.
Atsah znów się roześmiał.
‒ A gdybyś ty go teraz miał? ‒ zapytał, wciąż się tak dziwnie uśmiechając. ‒ Sądzisz, że miałbyś nade mną przewagę? Że miałbyś jakiekolwiek szanse?
Nie. Nie miałby żadnych szans.
‒ Lepiej już idź.
***
Trish siedziała na łóżku w podkoszulku na ramiączkach i krótkich spodenkach, które służyły jej za piżamę i nacierała łydki balsamem. Gdy Floyd siedzący obok po raz któryś z rzędu znów oglądał odbicie swojego policzka w ekranie telefonu, przewróciła oczami.
‒ Już nie dramatyzuj ‒ parsknęła. ‒ Ledwie cię musnął. Masz szczęście, że nie był trzeźwy i mu się omsknęła pięść.
‒ Wolę myśleć, że to mój zajebisty refleks ‒ odparł wesoło chłopak.
Nie wydawał się jakoś nadmiernie przejmować sytuacją, która miała miejsce na korytarzu. Czyli tym, że ni stąd, ni zowąd Atsah postanowił mu przywalić. Dobrze, że akurat Trish się wtedy napatoczyła i ogarnęła sytuację.
‒ Ale jazda ‒ skomentowała, układając się wygodniej na poduszkach. ‒ Ja tu jestem, a to Ryan zgarnia całe zainteresowanie. Czuję się jak bohaterka jakiejś homo-mangi. Nagle wszyscy w około okazują się być gejami. Ha, nawet mój kreator.
‒ Co? Kreator?
Trish machnęła ręką.
‒ Nieważne ‒ stwierdziła.
Skoro „nieważne”, to Floyd nie zamierzał się zagłębiać. Taki już miał charakter. Położył się na łóżku koło dziewczyny.
‒ Myślisz, że co tam się dzieje? ‒ spytał, zerkając na ścianę, do której dosunięty był mebel. ‒ To na pewno bezpieczne zostawiać Ryana samego z tym świrusem?
‒ Nie słyszę jęków żadnego rodzaju, więc raczej się nie mordują i nie pieprzą ‒ odparła Trish, posyłając mu jeden ze swoich firmowych uśmiechów.
Gdy mimowolnie jej wzrok padł na jedno z uszu Floyda, skrzywiła się. Tunele przyprawiały ją o nieprzyjemne dreszcze. Aż się wzdrygnęła.
‒ Ohyda ‒ mruknęła, zasłaniając oczy dłońmi.
‒ Hm? To? ‒ podłapał Floyd i po chwili majstrowania wyciągnął jedną z plastikowych wkładek z ucha.
Gdy Trish to zobaczyła, aż pisnęła. Wszelkie dodatkowego otwory w ludzkich ciałach, których nie zaplanowała matka natura, tak na nią działały.
‒ I po co ci to? ‒ jęknęła, zerkając na rozciągniętą skórę.
‒ Dobre pytanie ‒ przyznał Floyd. ‒ W sumie, widziałem tylko jedno praktyczne zastosowanie. W pornolu.
‒ Niech zgadnę… Ktoś przekładał przez niego fiuta? ‒ parsknęła Trish, a potem zaczęła się śmiać.
‒ No ‒ przyznał chłopak, również się śmiejąc.
‒ Włóż już to z powrotem, bo aż mam dreszcze.
Gdy chłopak wykonał polecenie, po prostu się do niej przybliżył i ją pocałował. Trish oddała pocałunek. Wciągnęła Floyda bardziej na siebie, chwytając go za materiał koszulki. Jedną nogą oplotła go w pasie. Wszystko jednak nie trwało długo, bo Trish najwyraźniej nie miała ochoty pozwolić sytuacji nadmiernie się rozwinąć. Gdy Floyd zszedł z pocałunkami na jej szyję, a rękę wsunął pod materiał bluzki, chwyciła go za dredy i odciągnęła od siebie.
 Chłopak syknął z bólu i zrobił zawiedzioną minę. Jednak potulnie się odsunął.
‒ W ogóle nie? ‒ spytał z nutą nadziei w zachrypniętym głosie.
‒ Nie jestem typem dziewczyny, która w trakcie oczy trzyma zamknięte, a jak widzę te twoje uszy, to mi się odechciewa.
‒ Aż tak? ‒ zdziwił się Floyd i aż zasłonił swoje małżowiny dłońmi. ‒ No to głowę mogę ulokować gdzieś, gdzie nie dosięgniesz wzrokiem.
‒ Skoro ci to odpowiada.

Floyd miał ładnie wyrzeźbione ciało, uznała Trish. Szczególnie jak na kogoś, kto ponoć jest leniwe, a jego jednym hobby było obserwowanie. Mięśnie grające pod skórą na jego plecach były naprawdę ładnym widokiem. Ciekawe, czy Ryan by się z nią zgodził? ‒ przeszło jej przez myśl. W tym samym momencie kątem oka wyłapała, jak ktoś wpadł do ich pokoju. Trochę niemądrym było zostawienie otwartych drzwi, uznała.
To był Ryan. Jakiś taki poszarpany i rozedrgany stał przylepiony do ściany obok drzwi i chyba próbował ogarnąć umysłem scenę, której właśnie był świadkiem.
‒ Ja… ja chyba sobie pójdę… ‒ zdecydował po otrząśnięciu z pierwszego szoku.
‒ Gdzie niby? ‒ spytała Trish, lekko podciągając się na łokciach, aby lepiej widzieć.
Spokój w jej głosie był aż nierealny. Szczególnie że z ubrania pozostał jej jedynie biustonosz, a Floyd klęczał między jej nogami. Teraz on także patrzył na Ryana i również nie wydawał się zażenowany sytuacją.
‒ Gdzie? Gdziekolwiek ‒ odparł Ryan. ‒ Tylko nie tutaj.
‒ Wbiegłeś tu jak oparzony. Rozumiem, że z pokoju, który dzielisz z Atsah. Wnioskuję, że wracać tam nie chcesz, a na korytarzu chyba siedzieć nie będziesz? Możesz zostać tutaj. ‒ Trish poklepała miejsce na łóżku obok siebie. ‒ Jest jeszcze sporo miejsca, a Floyd nie będzie miał nic przeciwko, prawda?
‒ Prawda ‒ potwierdził chłopak, uśmiechając się szeroko.
Siedział teraz na wprost Ryana. Jego nogi swobodnie zwisały z brzegu łóżka. Miał na sobie jeszcze bokserki. Nie miał żadnych oporów przed eksponowaniem ich zawartości ani swojego obnażonego ciała.
‒ Żartujecie… ‒ jęknął Ryan, ale zaraz spojrzał na ścianę, która oddzielała ich pokoje.
Nie chciał myśleć o tym, co przed chwilą usłyszał. Boże, to było takie pojebane. Wszystko się takie ostatnio wydawało, a on był tylko zwykłym dzieciakiem. Byłoby miło przez chwilę nie być zdolnym do zebrania myśli.
Odbił się od ściany i podszedł do łóżka. Trish uśmiechnęła się do niego zachęcająco i wyciągnęła rękę, którą chwycił. Dał ściągnąć z siebie podkoszulek, a potem prowadzony dłońmi dziewczyny położył się na łóżku.
Trish nachyliła się nad nim, zakładając opadające kosmyki włosów za ucho. Pocałowała go w usta. Najpierw lekko i zaczepnie, aby przykuć jego uwagę, a potem znacznie bardziej namiętnie. Ryan oddał pocałunek, przymykając oczy i przyjmując jej sprawny język. Czuł jej ciepłe dłonie, wędrujące po jego ramionach. A potem jeszcze jedne, znacznie niżej. Obce i szorstkie, ale intrygujące.
Chwilę ugniatały jego brzuch, a potem wkradły się pod materiał jego spodni. Otworzył oczy  i spojrzał w dół swojego ciała, gdy obce palce zaczepiły o jego włosy łonowe. Floyd wystawił język, jak niegrzeczny dzieciak na placu zabaw, i obsunął materiał. Ryan wydał z siebie zduszone sapnięcie, łykając z trudem powietrze i spojrzał na Trish, która uśmiechnęła się do niego, pokazując pełen garnitur oślepiających białych zębów. Nachyliła się nad nim jeszcze raz, aby znów ucałować jego usta, a potem odsunęła się, dając więcej miejsca Floydowi. Zsunęła się na podłogę i po krótkim rozglądnięciu, namierzyła swoją bieliznę, by wciągnąć ją na siebie.
Nie czuła się wyalienowana, czy coś w tym stylu. Wręcz przeciwnie. Była z siebie bardzo zadowolona, że udało jej się do tego doprowadzić. Ryan potrzebował jakiegoś impulsu, bo sam pewnie nie zdecydowałby się nigdy. No i to sprawi, że ich podróż będzie jeszcze ciekawsza.
Trish uśmiechnęła się do siebie i tak jak Ryan jakiś czas temu spojrzała na ścianę, za którą znajdował się Atsah. Będzie zabawa. Tym czasem Floyd zupełnie obnażył chłopaka. Penis Ryana nie prężył się tak dumnie, jaki ich nowego znajomego.
Trudno się dziwić w takiej sytuacji. Obecność obserwatora w postaci Trish też na pewno nie pomagała. Dziewczyna była mniej więcej ubrana, więc postanowiła się wycofać. Wyszła z pokoju, pozostawiając wszystko w rękach i ustach Floyda.
‒ Coś jest ze mną grubo nie tak ‒ skomentowała, gdy znalazła się już na korytarzu. ‒ Geny to jednak niesamowita siła.
***
Schowany za krawędzią muru jednego z domów, obserwował willę, która należała do Ahigi. Nietrudno było ją znaleźć. Wszyscy w mieście wiedzieli, gdzie mieszkał szef jednej z mafii trzęsących tym miastem. To nie była jakaś wielka tajemnica.
Nie było takiej potrzeby. Nikt o zdrowych zmysłach i chociaż resztką instynktu samozachowawczego nie zbliżał się do tego miejsca. Dom był monitorowany przez kamery i dobrze obstawiony przez ludzi z gangu. Patrolowali on także ulice wokół, więc nie mógł tu zostać za długo. Nie miał nawet takiego zamiaru, bo było to pozbawione większego sensu.
Gdyby Ahiga chciał po prostu jego, to by mu się oddał. Był gotowy to zrobić, ale jego śmierć wcale nie oznaczała bezpieczeństwa jego rodziny. Właściwie, Johnny miał niemal pewność, że po nim zginęli by także jego rodzice, bratowa i jej syn.
Kiedyś znał tajemnice mafii i mógłby ich użyć, aby nakłonić Emperors do rozpoczęcia wojny z Banitami, ale od jego wyjazdu minęło kilkanaście lat. Nie miał już żadnych asów w rękawie.
Właśnie. Johnny podwinął rękaw bluzy i spojrzał na swój tatuaż. Wielokrotnie zastanawiał się nad jego usunięciem w ciągu tych wszystkich lat, gdy tułał się po świecie, ale w końcu zawsze rezygnował. Złotozielony, precyzyjnie wykonany wąż owijał jego przedramię. Jego rozwarta paszcza z długimi, zakrzywionymi zębami jadowymi znajdowała się na wewnętrznej stronie jego nadgarstka.
Nie miał wyboru. Znów musiał się taki stać. Zimny i obślizgły. Przywdziać łuski. Jeśli chciał, aby jego rodzina przetrwała, musiał poświęcić kogoś innego.
Zauważył dwóch mężczyzn zbliżających się ulicą, która prowadziła do willi Ahigi, więc postanowił się ulotnić, nim oni też go zobaczą. Nie oglądając się za siebie, pokonał wąską uliczkę, w której się znajdował, by wyjść na główną ulicę, gdzie zaparkował swoje auto. Musiał zacząć działać.
Napis na murze jego domu oznajmiał, że miał jeszcze ponad sto dni, ale nie mógł dłużej tego odkładać. Mafii nie można było wierzyć. Ryan był też daleko, więc jak wszystko się spierdoli, to może chociaż syn jego brata to przeżyje.
Wsiadł do auta i pojechał pod swój dom. Nie mógł trafić tam w lepszym momencie. Gdy parkował kilka podwórek dalej, ktoś właśnie zaczynał malować napis na murze. Tym razem sprejem. Pomimo mroku nocy i znacznej odległości, Johnny nie miał problemów ze stwierdzeniem, że to nie był Raphael. Ten chłopak był znacznie wyższy. Prawdopodobnie ten sam, który co noc przychodził pod dom Nortonów. Ten, któremu zależało najbardziej na wkupieniu się łaski mafii. Morderca psów.
‒ Dobrze ‒ skomentował Johnny i wychylił się do tyłu, aby podnieść coś z siedzenia.
A było to kij bejsbolowy. Metalowy, taki, jakich używali w nieprofesjonalnych ligach. Wysiadł z samochodu i kilkukrotnie poprawiając chwyt, zbliżył się do chłopaka. Gdy ten go zauważył, było już za późno. Johnny podbiegł do niego i zamachnął się kijem. Trafił go w ramię. Chłopak syknął i wypuścił z ręki puszkę spreju, która z brzdękiem uderzyła o asfalt.
Carl szybko odzyskał rezon. Zdarł ze swojej twarzy maskę przeciwgazową i ze wściekłym rykiem rzucił się na Johnny’ego. Kolejne uderzenie kijem zablokował przedramieniem, co kosztowało go wiele bólu, i natychmiast kontratakował. Wolną pięścią trafił mężczyznę w szczękę.
Johnny zrobił parę kroków w tył i potrząsnął głową. Aż zadzwoniło mu w uszach. Nie spodziewał się, że dzieciak miał aż taką krzepę. I dobrze. Ogarnięty furią dzieciak skoczył na niego i najwyraźniej próbował go ugryźć. Johnny zablokował go kijem, ale uderzył tyłem głowy w mur. Szybko jednak się otrząsnął. Kopnął dzieciaka w łydkę, a potem uderzył kijem w brzuch, trafiając też w kroczę. Gdy jego przeciwnik zgiął się w pół, wykorzystał szansę i przywalił mu w głowę z kolana. Carl wylądował plecami na ziemi.
Poszło trochę za ławo. Nie tak to miało wyglądać. To Johnny był tutaj starszy i dawno wyszedł z wprawy. Spodziewał się po dzieciaku zdolnym wybebeszyć psa trochę więcej. Podszedł i się nad nim nachylił. Niewiele widział w tej ciemności. Czyżby dzieciak stracił przytomność?
‒ Hej, idiota, zipiesz tam jeszcze? ‒ spytał, trącając go butem.
Jak na zawołanie Carl zerwał się z ziemi i zaraz to Johnny leciał na kolana porażonym bólem. Dzieciak przywalił mu z całej siły w kroczę puszką po spreju, którą teraz odrzucił za siebie. Wyrwał Johnny’emu kij i uderzył go w żebra, a zaraz potem w brzuch.
‒ Pierdol się! ‒ krzyknął, chcąc zadać kolejny, wszystko kończący cios w głowę.
Jego uwagę rozproszyły jednak światła, które właśnie rozświetliły dom i posesję naprzeciwko. Uświadomił sobie, że nie ma już maski na twarzy. Gdy usłyszał skrzypienie frontowych drzwi, rzucił się do ucieczki.
Johnny też powędrował zamglonym spojrzeniem w stronę bramy domu zna przeciwka. Po kolejnych kilkunastu sekundach jedynym, co się w niej pojawiło, był kot z płonącymi w ciemności oczami. Przeszedł między metalowymi prętami i czmychnął w tylko sobie znanym kierunku. Po chwili światła na ganku i w domu zgasły. Ktoś po prostu wstał, aby wypuścić kota.
Dobrze. Johnny syknął z bólu i podniósł się na równe nogi. Chciało mu się rzygać, a w ustach czuł krew. Miał nadzieję, że wyglądał tak beznadziejnie, jak się czuł. Bardzo możliwe, że przynajmniej jedno z jego żeber było pęknięte. Dowlekł się do muru swojego domu i z bolesnym stęknięciem usiadł na ulicy, opierając się o niego plecami. Dokładnie nad głową miał niedokończony napis.
Pozostało mu czekać na swojego anioła.

2 komentarze:

  1. Trish jes pojebana. Serio , nie ogarniam jej. Santa Boy miał jeszcze jakieś powody żeby być potytym, ona chyba tylko sobie wmawia te geny szaleństwa. A Ryan to trochę taka ciapa nie? Atash mu wyjawia prawdę widać ze to dla niego trauma a ten zwiewa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się w pełni z oceną Trish ;) Jest to jednak zaplanowane i ma do czegoś doprowadzić. Istnieje jeszcze jeden powód - często kobiece bohaterki w BL są takim mdłym tłem, a ja chciałam zrobić inaczej :) Czy Ryan to ciapa... Dużo przeszedł, a poza tym to zwykły licealista. Jak przeciętny człowiek zachowałby się w takiej sytuacji? Pokierowały nim emocje.
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam :)

      Usuń