Tylko ja i ty. I nowy sąsiad, pomyślał Sasza.
Przyzwyczaił się już do myśli, że tak naprawdę lubi te dziecinady Santy Boy’a.
Te jego głupawe gierki. Uśmiechnął się na wspomnienie nocy spędzonej w hotelu
po ich ponownym zejściu. Teraz też więc przyjął z kumulującym się w podbrzuszu
podekscytowaniem swoją rolę. Gdy zacisnął usta w wąską linię, na policzkach
zrobiły mu się dołeczki. Spojrzał w dół, w oczy Santy Boy’a, który opierał
podbródek o jego brzuch, i pokręcił głową.
‒ Odmawiasz współpracy? ‒ podłapał
muzyk, uśmiechając się szerzej i groźniej. ‒ Jakoś cię przekonam.
Pocałował go w skórę przy pępku, by
następnie ugryźć go w to miejsce. Sasza instynktownie się szarpnął, ale Santa
Boy chwycił go za biodra, wbijając mu palce w nagie pośladki.
‒ Nie uciekamy ‒ powiedział, patrząc
jeszcze raz w górę.
Gdy się nachylił, długie włosy
przesłoniły mu twarz. Sasza nie mógł, więc zobaczyć, co ten robi. Przez to
tylko czuł wszystko jeszcze bardziej. Najpierw usta składające przeciągłe
pocałunki na jego penisie. Od nasady aż po główkę. Na niej skupił się na dłużej.
Powoli, czubkiem gorącego, śliskiego języka przesunął po spodniej stronie
penisa Saszy, zerkając w górę z tym swoim diabelskim uśmieszkiem na ustach.
Chociaż ten aktualny bardziej pasowałby chochlikowi niż jakiemuś prawdziwemu
demonowi. Chłopak zdusił w sobie sapnięcie i posłał mu najchłodniejsze
spojrzenie, na jakie było go teraz stać. Nie sądził, żeby wyszło to przekonywująco,
bo w środku już cały płonął. Santa Boy postanowił jeszcze trochę go podręczyć.
Objął główkę penisa ustami i lekko zacisnął na delikatnej, gorącej skórze zęby.
Porażony niespodziewanym doznaniem Sasza, syknął przez zęby i chwycił mężczyznę
za włosy. Santa Boy usztywnił język i podrażnił nim dziurkę na penisie
chłopaka. Nie miał chyba jednak zamiaru przejść na dalszy etap. Bo wciąż
trzymał penisa Saszy chłopaka płytko w ustach. Tylko się z nim drażnił.
‒ Przestań się wydurniać i zrób coś! ‒
nie wytrzymał Sasza.
Zgiął jedną nogę w kolanie i oparł ją o
materac, napierając bardziej na mężczyznę. Jego penis wsunął się przez to
głębiej w usta Santy Boy’a. Ten, najwyraźniej nie przygotowany, wydał z siebie
gardłowy dźwięk i odsunął głowę.
‒ Czyżbyś już przegrał? ‒ spytał.
‒ Nasz sąsiad raczej tego nie słyszał,
więc się nie liczy ‒ odparł Sasza, siadając na nim okrakiem. ‒ I nie były to
jęki ekstazy.
‒ No tak. W końcu to nie to, co kręci
mojego kociaka najbardziej, prawda? ‒ podłapał Santa Boy, uśmiechając się.
Dłoń położył mu na zarumienionym
policzku. Wyciągnął szyję, by złączyć ich usta w pocałunku. Sasza odpowiedział
na niego zapalczywie. Jedna rękę zarzucił mu na kor, a dłonią drugiej wyszukał
górny guzik koszuli Santy i go rozpiął. Na ślepo zawędrował pod materiał, aby
poczuć pod opuszkami palców zarys mięśni na klatce piersiowej. Sapnął na
uczucie gorącej skóry. Drugą ręką zaczął rozpinać resztę guzików, nie
przerywając pocałunku. Ściągnął z ramion czarny materiał i odchylił się na
kolanach Santy Boy’a, aby popatrzeć na jego ciało. Podobało mu się to, co
ujrzał. I chciał zobaczyć i poczuć więcej.
Ześlizgnął się na podłogę, przyklękując
między nogami muzyka. Rozpiął mu sprzączkę od paska i spodnie. Palcem
wskazującym odchylił bieliznę tak, aby wydostać na zewnątrz jądra i
twardniejącego penisa. Nie bawiąc się za bardzo i od razu przechodząc do
rzeczy, wziął trzon do ust i zaczął ssać. Zamruczał gardłowo, gdy poczuł, jak
Santa Boy kładzie mu rękę na karku i lekko dociska mu głowę. Nie mógł jednak
długo nacieszyć się uczuciem sztywniejącego w ustach, gorącego penisa, bo muzyk
chwycił go mocno za irokeza i odciągnął od niego.
Sasza jęknął niepocieszony i spojrzał
zeszklonymi oczami w górę, na twarz muzyka. Lubił, gdy ten trzymał go za włosy.
Nie powiedziałby tego nigdy głośno, ale gdy zapuszczał ponownie irokeza, czekał
do momentu, aż włosy urosną na tyle, by można było mocno za nie złapać.
‒ Nie patrz na mnie jak dziecko, któremu
zabrano lizaka. ‒ Zaśmiał się Santa Boy. ‒ Przecież mieliśmy wyciskać z twoich
usteczek okrzyki, a nie je zatykać, prawda?
Sasza wzruszył ramionami. Siedział teraz na
podłodze zupełnie nagi pomiędzy nogami Santy Boy’a, niczym przed jakimś
monumentem bóstwa, któremu miał zostać złożony w ofierze. Takie głupie
skojarzenia przychodziły mu teraz do głowy, gdy podniecony i zniecierpliwiony
zerkał w roześmiane, błyszczące oczy muzyka. Boże, kochał tego faceta tak, że
chyba bardziej już się nie dało.
Santa Boy popatrzył na tę jego głupią, naiwną
minę i aż coś go w środku ścisnęło. Nachylił się, chwycił jego twarz w dłonie i
pocałował chłopaka w czoło. Sasza był tak zaskoczony, że w ogóle nie zareagowały.
Tylko dłonią dotknął rozpalonego miejsca, gdy Santa już się wyprostował, by
ściągnąć z siebie do końca ubranie.
‒ Nie obudziłeś się do końca, czy coś? ‒
zapytał.
Santa Boy ni z tego, ni z owego
pocałował go w czoło. Saszy zrobiło się przez to jakoś ciepło w środku, ale
teraz myślał o tym, aby jego temperatura podskoczyła jeszcze bardziej. Z
rozchylonymi usta, wzrokiem pełnym oczekiwania spojrzał w górę, obrysowując
nagie już ciało muzyka.
Gdy byli w trasie, szybko przechodzili
do rzeczy. Wykorzystywali każdą nadarzającą się sposobność i miejsce, ponieważ
ich plan dnia był zapełniony do maksimum. Takimi prawami rządził się rynek
muzyczny i nic nie dało się z tym zrobić. Wycisnąć jak najwięcej pieniędzy jak
najmniejszym kosztem i w jak najkrótszym czasie. Może właśnie dlatego Santa Boy
nie chciał się teraz śpieszyć.
Poklepał miejsce obok siebie, więc Sasza
wspiął się na łóżko. Pociągnął muzyka na siebie, układając się na plecach.
Zgiął nogi i oplótł go nimi ciasno w biodrach. Chciał być blisko. Chciał czuć
ciężar drugiego ciała na sobie i gorącego, wilgotnego penisa ocierającego się o
jego skórę, jakby już byli złączeni. Santa Boy nie odmawiał mu niczego. Całował go po szyi i klatce piersiowej,
podskubywał zębami i sutki. Gorącymi dłońmi wyznaczał nowe ścieżki na jego
szczupłym ciele. Sasza im więcej dostawał, tym więcej chciał, a Santa Boy jak
na złość postanowił być aż nazbyt cierpliwym kochankiem.
Sasza już sam nie wiedział, czy
mężczyzna się z nim drażnił, czy naprawdę coś go naszło. Sfrustrowany objął go
jeszcze ciaśniej nogami, wbijając mu pięty w pośladki. Zsunął się niżej na
łóżku, aż poczuł sztywnego penisa mężczyzny ocierającego się o jego napięte
jądra, a potem jego rowek. Aż przymknął oczy, gdy przeszły go przyjemne
dreszcze. Uwięziony pod ciałem Santy Boy’a przekręcił się jeszcze trochę, aby
wreszcie poczuć nabrzmiałą, wilgotną główkę napierającą na pierścień mięśni.
Kiedy był pod prysznicem i robił sobie
palcówkę, myślał właśnie o nim wdzierającym się do jego wnętrza. Lubił ostry seks,
już nie miał oporów, aby się do tego przyznać, więc wtedy ograniczył się
jedynie do umycia się tam. Chciał być ciasny, kiedy będzie brany. Santa Boy
niekiedy, gdy miał dobry humor, pozwalał mu się pieprzyć, ale Sasza nie tego
teraz chciał.
‒ Masz teraz bardzo ciekawą minę. ‒
Usłyszał roześmiany głos Santy Boy’a.
Gdy na niego spojrzał, ujrzał ten jego
wredny uśmieszek. Santa Boy świetnie się bawił, doprowadzając go do pasji.
‒ No już ‒ wymruczał łagodnie i
przytknął dłoń do czerwonych warg chłopaka.
Sasza posłał mu niezadowolone
spojrzenie, ale ulegle oblizał jego palce. Na języku poczuł słony smak potu.
‒ To zobaczmy, co tam przygotowałeś.
Santa Boy posłał mu drapieżny uśmiech i
sięgnął dłonią pod siebie. Popieścił chwilę jądra chłopaka, co wyrwało z jego
ust cichy jęk. Sasza wyprężył się na łóżku, odchylił głowę i przymknął oczy.
Czekał. Santa Boy zaśmiał się cicho, widząc go takim. Oślinionym palcem okolił
pierścień zaciśniętych mięśni. Pod puszkami czuł, jak Sasza się rozluźnia. Chciał
go tam.
Muzyk spojrzał jeszcze raz na ścianę za
głową Saszy, który wciąż trzymał oczy zamknięte. Uśmiechnął się drapieżnie.
Wcale nie zapomniał ani nie porzucił swojego planu. Po prostu postanowił działać
z zaskoczenia. Teraz to on oblizał swoją dłoń i sięgnął do swojego członka.
Wszystko działo się w takim tempie, że
jedyną reakcją Saszy było tylko gwałtowne otworzenie oczu. Nagle jego została
odciśnięta do poduszki tak, że w ogóle nie mógł się ruszyć. Santa po prostu
oparł się przedramieniem o jego czoło i naparł na niego ciężarem swojego ciała.
Drugą ręką chwycił go pod udem i zmusił do zgięcia się w pół. Sasza poczuł, jak
naciągnięte są jego mięśnie i ścięgna. Piętami poszukał jakiegoś oparcia na
ciele muzyka. W tej pozycji jego dziurka była rozchylona, sam też rozluźnił się,
na ile się dało i to w ostatni momencie, bo Santa Boy bez żadnego wcześniejszego
gestu po prostu wbił się w niego, jak najgłębiej się dało, po same jądra.
Sasza krzyknął głośno, w ogóle tego nie
kontrolując, i wyrzucił rękę do tyłu, chwytając się barierki łóżka. Coś jakby
piorun, sięgający aż do szpiku, przeszedł wzdłuż jego kręgosłupa. Uczucie było
tak intensywne, pomieszanie obezwładniającej przyjemności z równie paraliżującym
bólem, że aż pobielało mu przed oczami. W uszach miał jedynie szum, więc nawet
nie usłyszał pukania w ścianę.
Santę Boy’a zaś w tym momencie w ogóle
nie interesowały frustracje wrednego sąsiada. Patrzył na porażoną nagłym
doznaniem twarz Saszy. Na jego rozchylone usta i wydobywającą się z nich
stróżkę śliny. Wsłuchiwał się w jego postękiwania.
‒ Doszedłeś ‒ stwierdził, gdy chłopak
trochę ochłonął.
Trzymał jego podbródek między palcami i
przyglądał się jego twarzy.
‒ Co…? ‒ Rozbiegany wzrok Saszy
zatrzymał się na błyszczących ślepiach Santy.
Członek w jego dziurce nadal drażnił
każdy nerw w jego ciele. Nie mógł skupić na niczym uwagi, bo myśli gdzieś
dryfowały. Gdy sięgnął jednak dłonią do swojego brzucha i wciąż sztywnego
penisa. Poczuł lepką, gorącą spermę na palcach. Doszedł. Nawet nie wiedział
kiedy. Zasłonił oczy ręką i się roześmiał.
‒ Doszedłem, bo wsadziłeś we mnie fiuta ‒
parsknął.
‒ Hm… I co o tym sądzisz?
Sasza syknął, gdy poczuł, jak Santa Boy
się z niego wysuwa. W środku aż go paliło. Wiedział, że będzie czuł jego fiuta
jeszcze długo. Muzyka nachylił się i pocałował go w kolano. Sasza uśmiechnął
się lekko i wzruszył ramionami.
‒ Chyba, że mamy zajebiste życie seksualne
‒ stwierdził. ‒ I że mam gdzieś, co inni o tym sądzą.
‒ Dobrze. ‒ Uśmiechnął się Santa Boy.
Teraz to on położył się na plecach.
Wyciągnął rękę do chłopaka, aby ten znalazł się nad nim. Sasza sięgnął po lubrykant,
żeby chociaż zakończyć zabawę jak cywilizowani ludzie. Santa Boy odetchnął gwiżdżąco
przez nos i zacisnął palce na swoich włosach, gdy poczuł, jak chłopak nabija
się na jego penisa. Z zamkniętymi oczami oddał się przyjemności.
Uczucie błogości tylko się wzmocniło.
Ostatnio czuł się tak przez cały czas, nie tylko w łóżku. Jakby wszystko
wreszcie było na swoim miejscu. Chciał, żeby zostało już tak na zawsze.
To tak obce mu uczucie spokoju i
zadowolenia tylko nabrało na sile, gdy patrzył na pogrążoną we śnie twarz Saszy.
Dłonią przeczesywał jego mokre po prysznicu włosy. Mięknął i miał tego pełną świadomość.
Nie zamierzał już z tym jednak walczyć. Za to był gotowy bronić swojej nirwany.
Przed wszystkim i przed każdym.
Uśmiechnął się, gdy usłyszał pukanie do
drzwi. Gdy je otworzył, ujrzał osobę, której się spodziewał, czyli nowego
sąsiada. Zapuszczonego, grubego trzydziestolatka w koszulce z nadrukiem
bohaterów z uniwersum Marvela.
‒ Tak? ‒ spytał zblazowanym głosem,
unosząc jedną z ostro zarysowanych brwi do góry.
Facet stracił trochę rezonu, gdy ujrzał
Santę Boy’a, jednak nie zamierzał się wycofać. Pokraśniały na pucołowatej
twarzy pokrytej kroplami potu wskazał palcem na wnętrze mieszkania muzyka.
‒ Ten! ‒ wysyczał. ‒ Nie życzę sobie,
aby ten pedał…
‒ Tak? ‒ podłapał Santa, mierząc
jegomościa zimnym wzrokiem.
‒ Ta ciota ma tak nie drzeć ryja. To obrzydliwe!
‒ kontynuował mężczyzna, z wciąż wskazując dłonią na mieszkanie.
Santa Boy przekręcił głowę w bok,
świdrując mężczyznę chłodnym spojrzeniem. Nagle, szybkim ruchem chwycił go za
place, które wskazywały „tę ciotę”, i wygiął je, aż usłyszał chrupnięcie. Drugą
dłonią zmiażdżył usta upadającemu mężczyźnie, aby nie krzyknął.
‒ Zła… złamałeś mi palce! ‒ załkał
facet, chwytając się za rękę.
Santa Boy obtarł dłoń, którą go
kneblował o spodnie. Na odchodne obrzucił kurczącego się na podłodze korytarza
mężczyznę, chłodnym spojrzeniem. Na jego twarzy nie widać było żadnych emocji.
‒ Wsadź do lodu i usztywnij ‒
powiedział. ‒ I uważaj na słowa następnym razem.
***
Po raz drugi w życiu szedł skąpanym w mroku
korytarzem willi na przedmieściach należącej do szefa gangu The Outlaws, czyli
Banitów. Denerwował się nawet bardziej niż za pierwszym razem. Wtedy nie miał
zupełnie pojęcia, o co chodzi. Teraz zaś skołowany był jeszcze bardziej, bo
przecież robił wszystko według poleceń, a i tak w asyście członka gangu
zmierzał do biura najpotężniejszego człowieka w okolicy.
Pisk zawiasów ciężkich, drewnianych drzwi był
jak zły omen. Raphael zgrabił się na ten nieprzyjemny wysoki dźwięk, przez co
wydawał się jeszcze mniejszy. Przełknął ślinę i spojrzał przed siebie, na
mężczyznę skrytego pośród mroku. Ahiga siedział za masywnym biurkiem i patrzył
przez przestronne okno. Tylko na co? ‒
zastanowił się w myślach Raphael, skoro pośród smolistej czerni tylko gwiazdy
były dobrze widoczne. Bo przecież ten człowiek, którego dłonie nie raz i nie
dwa splamiła krew nie mógł siedzieć i patrzeć na nocne niebo. Niczym normalny
człowiek dręczony samotnością. To był przecież Ahiga Ledger. To była Bestia.
Mężczyzna dopiero po dłuższej chwili
odwrócił się w stronę Raphaela. Jego twarz, jak cały pokój, skąpana była w
mroku, więc chłopak nie widział jej dokładnie. I to go cieszyło. Szef Banitów
nie był w żaden sposób szkaradny, czy oszpecony. Nie był też przystojny. Twarz
pół Indianina można by określić jako przeciętną, gdyby nie oczy. To ich właśnie
nie chciał widzieć Raphael. Spojrzenie tego mężczyzny przyprawiało go o ciarki. Było martwe.
Ahiga odwrócił się w jego stronę, nic
jednak nie powiedział. Raphael zrozumiał, że to on miał mówić, chociaż nie miał
pojęcia, o czym.
‒ Jest tak, jak mówiłem przez telefon ‒
zaczął. ‒ Z rozmowy z Cyklopem wrócił bardzo roztrzęsiony. Sądzę, że dowiedział
się, że pan żyje…
‒ I? ‒ przerwał mu Ahiga. ‒ To było
wczoraj. Podjął jakieś działania?
Raphael przestąpił z nogi na nogę.
‒ Nie ‒ odparł. ‒ Wydaje mi się, że on
się boi. O rodzinę i tak dalej. Chyba nie chce się w to mieszać. Myślę, że
będzie to odkładał jak najdłużej. Aż nie poczuje pętli na szyi.
Uniósł wzrok, by spojrzeć na twarz szefa
gangu. Wciąż nie wyrażała niczego. Cały mężczyzna wydawał się jakby wyciosany z
bryły lodu.
‒ Ja myślałem, że to będzie ktoś taki,
jak ludzie stąd. Jak gangsterzy. A to zwykły facet, który pomaga rodzicom
prowadzić spożywczak. Młody i…
Umilkł, zanim powiedział na głos to, co
przyszło mu do głowy. Gdy znów uniósł wzrok ze swoich butów, ujrzał na twarzy
mężczyzny zimny uśmiech.
‒ I przystojny? ‒ parsknął Ledger. ‒
Jesteś jak pierwsza lepsza suka. Zejdź mi z oczu.
Raphael wraz ze śliną przełknął
przekleństwo, które cisnęło mu się na usta. Mruknął coś niewyraźnie na
potwierdzenie i udał się do wyjścia.
‒ Zintensyfikuj swoje działania, skoro
nie chce grać, jak mu zagrano. Niech poczuje presję. ‒ Usłyszał jeszcze, nim
wyszedł.
Na korytarzu czekał na niego mężczyzna,
który odprowadził go aż do bramy posesji. Był w tym domu drugi raz, ale jedyne,
co widział, to długi korytarz i pokój pogrążony w mroku. Pilnowano go na każdym
kroku, więc nie miał pojęcia, co kryło się w innych pomieszczeniach willi
Ledgera.
Gdy został już sam, wyciągnął telefon i
wysłał wiadomość. Muszą zintensyfikować działania.
Wow pan gankster mroczny jest, a Raphael to tylko taka zastraszona płotka, no ciekawe co tam będzie dalej i czy coś beda romansowac z tym młodym i przystojnym ;) A Santa Boy... oh Santa Boy jakże ja kocham kiedy on jest tak bardzo sobą że łamie palce upierdliwym sąsiadom :D To piękne,że chociaż kocha Sądzę i jest dla niego dobry to dla reszty świata nadal jest draniem. A dla Ciebie spóźnione wszystkiego najlepszego z okazji urodzin ;)
OdpowiedzUsuńGangster mroczny -> to dobrze. Tak miało być :)
UsuńTo właśnie ludzie (w tym ja) najbardziej lubią w SB. Zimne dranie, czy tacy "źli chłopcy" zawsze byli popularni, czy to w filmach, czy w książkach. Ja na przykład zawsze byłam fanką Bohuna, a nie Skrzetuskiego xD W realu jednak lepiej wybierać miłych chłopców ;)
Dziękuję za życzenia i pozdrawiam!