Bolało go ucho. Stary dziad na polowaniu pomylił go pewnie z dzikiem. To często zdarzało się myśliwym. Postrzeliłem nastolatka, który szedł przez las? Pomyliłem go z dzikiem. To bizon pod ochroną? Myślałem, że to dzik. Dobrze, że tylko go musnęło i dziad nie odstrzelił mu głowy z wiatrówki. Potem Jack sprał tego lamera, który zabrał jego chłopaka na zajebiście romantyczną, leśną wycieczkę, żeby zaliczyć tego rudego idiotę. Było to bardzo, bardzo głupie, bo są bardzo, bardzo poszukiwany przez bardzo wielu, bardzo złych ludzi, ale nie mógł się powstrzymać. Bo był zazdrosny, zły i znudzony. Ukryli się w tym kanadyjskim miasteczku na krańcu Ameryki i najwyraźniej zrobili to bardzo dobrze. Tak dobrze, że mogli wyluzować, nie oglądać się ciągle za siebie. Może po prostu się odzwyczaił się od tego, że nikt im nie zagraża, nie goni i nie śledzi. A może był jak Saul Goodman i nie mógł żyć bez dreszczyku emocji, jaki daje igranie z wymiarem sprawiedliwości. Najwyraźniej nie był w tym sam. Obaj z Joshem byli zepsuci. Nie nadawali się do życia w społeczeństwie.