– I cóż cię tu
sprowadza? Nie wzywałem cię, ale za to ty byłeś podobno zdolny zrobić wszystko,
aby moi ludzie cię wpuścili. Groziłeś, prosiłeś… No ale powiedzmy sobie
szczerze, jedyne co mógłbyś zrobić, to paść przed nimi i im obciągnąć. Chce mi
się śmiać, jak na ciebie patrzę. Mały chłopiec z dobrego domu, któremu
zachciało się pokozaczyć, ale zabawa przestała się podobać – parsknął Ahiga.
Jak zwykle siedział za
swoim masywnym biurkiem. Jeszcze przed chwilą opierał się o nie łokciem i
patrzył przez okno. Teraz odchylił się na krześle i zimne spojrzenie ciemnych
oczu wbijał w zgarbionego chłopaka przed sobą. Spodziewał się jakiejś
dziecinnej riposty. Dzieciak przypominał mu małego pieska, dożartego yorka albo
jamnika, który chwyta cię za nogawkę, mimo że w środku aż cały trzęsie się ze
strachu. I człowiek nie wie, czy dać mu kopa, czy się zacząć śmiać. Taki
pocieszny szczeniak.
Teraz jednak nie
uzyskał żadnej riposty.
– No to co? – spytał
więc sam, unosząc przy tym brew i uśmiechając się pobłażająco. – Przyszedłeś tu
błagać o litość dla swojego żigola? Chyba nie jesteś taki głupi?
Cherubin przestąpił z
nogi na nogę. Trochę kręciło mu się w głowie. Nie do końca docierało do niego
znaczenie słów tego strasznego mężczyzny. Głupi? To akurat usłyszał wyraźnie. Tak,
był głupi. Bardzo głupi. Jak te wszystkie rozchichotane idiotki z brazylijskich
telenowel, zakochane w wypacykowanych lowelasach z wygolonymi klatami.
– Hej, obudź się! –
Ahiga pstryknął palcami, poirytowany brakiem odpowiedzi. – Jak nie masz mi nic
do powiedzenia, to po co tu przylazłeś? Czy ty… Jesteś naćpany? – spytał
domyślnie.
Nachylił się nad
biurkiem, aby spojrzeć dzieciakowi w oczy. Nie ujrzał w nich tego
charakterystycznego błysku, który zawsze wzbudzał w nim trudne do zdefiniowania
uczucie. Ni to irytacji, ni…
– Po prostu spieprzaj –
powiedział, nie pozwalając sobie na dokończenie myśli i na powrót zapadając się
w fotel. – Nie nadwyrężaj mojej cierpliwości. Bo i tak już jest napięta do
granic możliwości.
– Cierpliwości? –
podłapał Raphael, odważając się spojrzeć gangsterowi prosto w oczy. – Był pan dotąd
bardzo cierpliwy. Nadal pan jest. Tak cierpliwie pan czeka. I czeka.
– Co tam bredzisz? –
parsknął gangster, jeszcze się nie złoszcząc.
– Czeka pan, a on nie przychodzi
– kontynuował chłopak. – Mógłby pan go zabić gdziekolwiek był. Zabić jego
rodzinę. Zemścić się. Ale pan tego nie zrobił. – Raphael, wciąż trzymając ręce
w kieszeniach spodni zbliżył się do łóżka. – Cierpliwe pan czekał. Dalej pan
czeka i się z nim bawi w „kotka i myszkę”. Podjudza, ale właściwie nic nie
robi. Chce pan go zmusić do działania. Chce pan, żeby znów stanął przed panem.
Z jakiegoś powodu sam pan do niego nie wyjdzie, więc siedzi pan tu i czeka, aż
on tu przyjdzie. Prawda?
Zaparł się dłońmi o brzeg biurka i nachylił do przodu, pierwszy raz patrząc z takiego bliska na
twarz Ahigi. Przeciętną i znacznie bardziej dotkniętą piętnem życia niż ta
należąca do Johnny’ego.
– Chce pan zobaczyć go
jeszcze raz – stwierdził Rapahel. – Jeszcze raz na własne oczy. A potem może i
zabić, a może mu wybaczyć i zamknąć tutaj. W każdym razie, on i tak nie opuści
tego miejsca. Nie wypuści go pan. Nie pozwoli odejść drugi raz. Nawet jeśli
oznaczałoby to jego śmierć. Czy nie tak?
Ahiga otworzył usta,
ale nie wyszło z nich żadne słowo. Poprawił się na fotelu. Jego i tak surowa
twarz nagle stała się jeszcze bardziej napięta. Nie podobały mu się słowa,
które usłyszał. To, jak bardzo były celne.
– I co? Postanowiłeś go
ode mnie wybawić? – spytał po chwili z pogardliwym uśmiechem.
– Tak.
Ahiga zaczął się śmiać.
Odchylił się na oparciu fotela i po prostu śmiał się donośnie. Dzieciak,
pocieszny pekińczyk z nastroszonym futerkiem, był taki pewny siebie, gdy to
mówił. Dawno nic go tak nie rozbawiło. Aż się zdziwił, gdy poczuł łzy w
kącikach zaciśniętych ze śmiechu oczu. Dotknął dłonią swojej twarzy. Dziwne, od dawna obce mu doznanie.
Zaraz jednak przestało
mu być do śmiechu, gdy poczuł na szyi ukłucie. Zadziałał instynktownie, nim
jeszcze w pełni otworzył oczy. Chwycił w stalowym uścisku nadgarstek chłopaka i
odciągnął jego rękę od siebie, czując przy tym, jak coś małego zostaje
wyszarpnięte z jego szyi. Wszystko to trwało może sekundę.
Dopiero teraz ujrzał w
dłoni dzieciaka strzykawkę. Nadal była prawie pełna, więc niewiele substancji
zostało mu wstrzyknięte. Na razie nic nie czuł. Całe jego rozbawienie sprzed
chwili rozpłynęło się w ułamku sekundy, jak dym z papierosa w rześkim, porannym
powietrzu. Zastąpił je gniew. Ogromny gniew.
– Co to było?! –
warknął. – Co to, kurwa, było?!
Nie doczekał się żadnej
odpowiedzi. Dzieciak nadal stał w miejscu jak wryty. Chyba nie przemyślał tego
zbyt dobrze. Nie miał zapasowego planu. Był tylko głupim, rozpuszczonym
dzieciakiem, który dał się zmanipulować. Trybiki w jego mózgu działały na
zwolnionych obrotach, bo aby w ogóle odważyć się tutaj przyjść, musiał
nafaszerować się jakimś gównem.
Ahiga sapnął
sfrustrowany. Nawet gdy był dzieckiem, nie czerpał przyjemności z wyrywania
bezbronnym muszką skrzydełek. Może wielu miało o nim zupełnie odmienne zdanie,
ale nie był sadystą.
– Johnny, nie sądziłem,
że możesz upaść aż tak nisko – mruknął, patrząc na złotowłosego Cherubina.
Jego gniew trochę
zelżał, widząc jego niepewność i zalęknienie. Znów zwrócił się do chłopaka, ale
tym razem znacznie spokojniej:
– Po prostu powiedz, co
jest w tej strzykawce, a…
Nie skończył, bo
Raphael uniósł wreszcie głowę i spojrzał mu prosto w oczy. Uśmiechnął się przy
tym krzywo.
– Pieprz się – syknął,
grając silniejszego, niż był w rzeczywistości.
Ahiga uśmiechnął się
krzywo pod nosem. A chciał mu odpuścić. Zbyt łatwo dawał się manipulować ładnym
dzieciakom. Najwyraźniej nie potrafił uczyć się na błędach.
Sięgnął do szuflady biurka
po broń i wycelował w chłopaka. Mógł go zabić. Ot tak. Kosztowałoby go to mniej
wysiłku niż zawiązanie sznurówki w bucie. I nie byłby to jego pierwszy raz, ani
drugi, ani trzeci…
W tym momencie drzwi do
pokoju się otworzyły i pojawił się w nich jeden z jego ludzi. Skonsternowany
zastaną sytuacją był tylko przez moment. Nie takie rzeczy w swoim życiu
widział.
– Przerwałem coś? –
spytał swojego szefa z głupawym uśmiechem. – Później przyjść i wezwać od razu
kogoś do sprzątania?
– Sam nie wiem, czy coś
przerwałeś – przyznał Ahiga. Nie był pewny, czy rzeczywiście pociągnąłby za
spust. – O co chodzi?
– O tego skurwiela
Johnny’ego. To może przyjdę później, jak już szef się pozbędzie się gościa? W
jakikolwiek sposób.
– Och, nie – podłapał
Ahiga, odwzajemniając uśmiech podwładnego. Zabezpieczył i schował z powrotem broń
do szuflady. – Mów śmiało.
Jego człowiek zerknął
na stojącego jak słup soli chłopaczka, ale nie on tutaj był przecież od
decydowania.
– No więc wyjechał w
stronę Austin, tak jak szef mówił. Ale niedawno jeden z naszych, który akurat
był na transporcie, zauważył go przypadkiem, jadącego w zupełnie odwrotnym
kierunku.
– Naprawdę? – Ahiga
uniósł brwi i wbił spojrzenie w Cherubina, który z pochyloną głową uparcie
patrzył się w podłogę. – W jakim to niby kierunku?
– Na lotnisko – odparł
jego człowiek. – Zatrzymać go?
– Nie, za duże ryzyko.
Zbyt dużo służb i ludzi. Dowiedz się tylko, gdzie się wybiera nasz
przystojniak.
– Oczywiście.
Gdy znów zostali w
pokoju we dwójkę, Ahidze pozostało tylko napawać się miną dzieciaka.
– Popatrz, popatrz.
Zaryzykowałeś dla niego życie, a on spierdolił. Wiesz, on ma to we krwi.
Zastanawiam się, czy ja wtedy wyglądałem tak żałośnie, jak ty teraz. I co zrobisz?
Cherubinowi zadrżała
warga. Gdy później wracał do tego myślami, dochodził do wniosku, że
prawdopodobnie Ahiga pozwoliłby mu wtedy odejść i wszystko potoczyłoby się
inaczej. Wróciłby do domu, do rodziców, zjadł kolację, te paskudne, ekologiczne
kiełki jego matki, wysłuchałby ich litanii nad jego fatalnymi ocenami oraz
zachowaniem i poszedłby spać. W tamtym momencie jednak jego ciałem owładnęło
rozgoryczenie i żal.
Znów rzucił się na
Ahigę ze strzykawką w dłoni. Miał w niej rycynę. Sam wyekstrahował ją z
rącznika, który w szklarni hodowała jego matka. Pamiętał, jak jako dziecko
pomagał jej pielęgnować rośliny, a ona opowiadała mu o nich. Mawiała, że te najpiękniejsze
są najbardziej niebezpieczne. Krążą w nich najgorsze trucizny. Że za pięknem
zawsze kryje się zło.
Tym razem igła
strzykawki nawet nie dotarła do celu. Ahiga złapał chłopaka za rękę i wykręcił
mu ją z całej siły. Cherubin zahaczył boleśnie bokiem o kant biurka a potem
upadł na podłogę. Ruch był na tyle gwałtowny, że także Ahiga na niej wylądował.
Strzykawka wyleciała
Raphaelowi z dłoni i potoczyła się poza
zasięg ich obu. Chłopak próbował zerwać się na równe nogi, ale Ahiga przycisnął
go do podłogi. Był od niego znacznie silniejszy. W normalnej walce nie miał z
nim szans. Szarpanina między nimi tylko odbierała mu resztki sił. Gdy tylko zdołał
na tyle wykręcić ciało, bez zastanowienia ugryzł z całej siły gangstera w ucho,
aż nie poczuł w ustach ciepła krwi. To zaskoczyło Ahigę, który wydał z siebie zbolałe
syknięcie i na moment poluzował uchwyt. Chłopak wykorzystał tę chwilę i wysunął
się spod niego. Nie zdołał jednak wstać, bo znów został powalony. Zaraz znów
został dociśnięty o wiele masywniejszym ciałem do podłogi. Spotkanie jego głowy
i policzka z twardą powierzchnią było szczególnie bolesne. Ahiga trzymał go za
włosy. Od uderzenia aż na chwilę pociemniało mu przed oczami.
Wszystko to działo się
bardzo szybko. Raphael czuł narastającą panikę, która zaciskała mu gardło.
Pośród chaosu panującego w jego głowie wyklarowała się jedna myśl:
– Ty nie chodzisz –
rzucił, rozwierając szeroko oczy. – Twoje nogi…
Pożałował tych słów,
zanim jeszcze skończył je wypowiadać. Kątem oka, wciąż przyciśnięty do podłogi,
ujrzał, jak zmienia się twarz Ahigi. Dotąd twarz gangstera wykrzywiał zwykły
gniew, teraz było to coś, czego Cherubin nie umiał nawet opisać słowami.
To, że Ahiga nie był w
pełni sprawny, wcale nie przyniosło mu ulgi. Czuł wręcz coś przeciwnego. Pętla
wokół jego szyi stała się jeszcze ciaśniejsza. Nikt nie wiedział – handlujące
dzieciaki i nisko postawieni gangsterzy, pracujący na ulicach, którzy
dostarczali Cherubinowi towar. Bo nie mogli wiedzieć. To była wielka tajemnica
Ahigi. Nie mógł okazać żadnej słabości, bo w tym środowisku rządził
najsilniejszy. I właśnie dlatego Cherubin już wiedział, że żywy tego miejsca
nie opuści. Do tej pory jarzył się w nim jakiś słaby płomień nadziei. Teraz
zgasł jak za podmuchem wiatru.
Po prostu się
rozryczał, gdy poczuł jak zimne palce Ahigi spełzają na jego kark, a potem
szyję. Każde, jeszcze delikatne, wręcz badawcze muśnięcie, wywoływały u niego
skurcz wszystkich mięśni i wnętrzności.
– Nie chcę… – załkał.
Nie otrzymał żadnej
odpowiedzi, bo drzwi biura znów się otwarły. Załzawionymi oczami dojrzał parę
ciemnych butów. Po chwili stagnacji mężczyzna zaczął szybko się do nich
zbliżać. Jeden krok, drugi, trzeci… Raphael poczuł gwałtowne, bolesne
szarpnięcie w górę za ramię.
– Szefie! Co ten mały
skurwiel…!
Następne było uderzenie
w twarz. Tak silne, że głowę odrzuciło mu w bok, a przed oczami pociemniało.
Promieniujący ból rozlał się po jego policzku i wzdłuż szczęki.
– Teraz to już nic –
mruknął zrezygnowanym głosem Ahiga, unosząc się przy tym do siadu.
Oparł się plecami o
biurko i zaczesał do tyłu rozczochrane włosy. Uśmiechnął się bokiem ust.
– No puść go już, bo
coś złamiesz chuderlakowi. Wygląda przy tobie jak zapałka.
Masywnie zbudowany
mężczyzna o nalanej twarzy i wygolonej na zero głowie spojrzał skonsternowany
na dzieciaka, którego trzymał za fraki. Gdy po wejściu dojrzał scenę
rozgrywającą się na podłodze, miał pewność, że ten mały skurwiel zaatakował
jego szefa. Teraz już nic nie pojmował.
Ahiga widząc, że te ta
drobna sugestia, była trochę zbyt subtelna dla jego wielkiego podwładnego z
małym rozumkiem, uśmiechnął się pod nosem.
– Jak go połamiesz i
nie będzie się do niczego nadawał, to ty go zastąpisz – zagroził.
– Schylę się po mydło? –
parsknął domyślnie mężczyzna, po czym przyglądnął się chłopakowi, którego
trzymał. – Cóż, gusta i guściki.
Zarechotał i puścił
Cherubina, który wylądował twardo na podłodze. Wtedy wzrok mięśniaka padł na
porzuconą szczypawkę.
– No ostro, szefie! Bym
się nie spodziewał. To ja szefa zostawię samego.
Gdy drzwi się za nim
zamknęły, Ahiga parsknął pod nosem rozbawiony idiotyzmem sytuacji, a potem jego
wzrok padł na chłopaka. Dokładne na te jego ciemne, rozszerzone teraz do granic
możliwości ślepia.
– Moje psy są mi bardzo
wierne. Rozszarpałyby każdego, kto zaatakował ich pana – wytłumaczył. – Już tak
nie spinaj tych kościstych pośladków.
Wszystko emocje z niego
zeszły jak powietrze z przekłutego balonika. Pokręcił zrezygnowany głową.
– To co teraz? –
Usłyszał pytanie. – Nie wypuścisz mnie, prawda?
– Nie mogę.
– Wiem – odparł
Raphael, pozwalając pojedynczej łzy spłynąć mu po policzku.
Sięgnął po strzykawkę i
wbił igłę w swoją nogę, nim Ahiga zdążył jakkolwiek zareagować.
– Przekaż ode mnie
Johnny’emu – rzucił z uśmiechem, wystawiając środkowy palec.
Raphael... aż mi serduszko pękło. Bardzo polubiłam tą postać. Jeżeli chodzi o całą tą sytuację to normalnie mam ochotę sprać Johnny'go (Nie wiem jak to się pisze) jak on mógł... Co do Ahiga to mam mieszane uczucia. W tej historii jest on takim czarnym charakterem, ale mimo wszystko zyskał moją sympatię. To chyba tyle z moich przemyśleń nad tym rozdziałem. Życzę dużo weny i czekam na ciąg dalszy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Ashia
Staram się tak "projektować" negatywnych bohaterów, aby ich ocena nie była od razu jednoznaczna (jak chociażby z Santą na początku TB), bo w życie zwykle nic nie jest całkiem białe lub czarne. Więc ucieszyły mnie Twoje przemyślenia na temat Ahigi :)
UsuńDziękuję bardzo za komentarz i pozdrawiam!
Trochę mi głupio, że przeczytałam wszystko ale dopiero teraz komentuje, ale lepiej późno niż wcale. Moja reakcja zakończenie to :nieeeeeeeeeeeeeeeeeeee!!!!!!!!!!!!! Polubiłam tego dzieciaka, ba nawet Ahiga go polubił, nie chce żeby umarł. A co do naczelnego złego charakteru czyli Ahigi(nie wiem jak to odmieniać sory jak robie źle) to rozumiem go. Nic tak nie boli jak zdrada zaufania, a już zwłaszcza od najbliższej osoby. Powiem szczerze że mu nawet współczuję. Johnny zjebał wtedy i teraz, coraz mniej mam sympatii do tej postaci., może dlatego, że honor to cecha która najbardziej cenię u ludzi, a on zachowuje się jakby go nie miasł wcale.
OdpowiedzUsuńBuka
Rozgrzeszam i dziękuję za aktywację w komentowaniu ;D No tak, Johnny jest raczej w honoru wyprany i właśnie dobitnie to pokazał. A to cecha co raz rzadsza niestety wśród współczesnych ludzi. Czasami by się bardzo przydała... No minusuje sobie chłopak...
UsuńPozdrawiam!
No co za mały chujek z tego Jonnego....nie mam słów normalnie. Ahiga chyba w dalszym ciągu żywi jakieś uczucia do Jonnego skoro tak go nie chce puścić ��
OdpowiedzUsuńBiedny Rafi...smuteczek....
No nie, że chujek? :P Cieszę się, że tak mi wyszło. Dziękuję za komentarz i pozdrawiam!
Usuń