Ryan słuchał opowieści
Floyda z rozdziawionymi ustami. Gdyby matka to widziała, załamałaby ręce nad
jego brakiem kultury i ogłady. No ale co on mógł poradzić? Starał sobie to
wszystko ułożyć w głowie. Jakoś będzie musiał przetrawić fakt, że jego wujek naprawdę
był celem szefa gangu, a razem z nim cała jego rodzina. Floyd wytłumaczył, że
wraz z Cherubinem i Carlem dostali zlecenie robienia tego napisu na murze.
Początkowo nie stanowiło to zbyt wielkiego wyzwania. Wszystko szło gładko,
oczywiście do czasu.
Do czasu, kiedy to
Cherubin powodowany swoją sympatią do Johnny’ego postanowił się wycofać. Carl
uznał, że to świetny moment, aby zapunktować u mafii i wykazać trochę
inicjatywy. Skończyło się to zupełnie inaczej, niż mógł się tego spodziewać.
Ahiga Ledger, bardzo zły pan, nie był zbyt zachwycony i tak oto z jego rozkazu
Carl skończył w takim stanie, jak widać było na zdjęciu. Do tego dalej był w
rękach mafii. Cała sytuacja dla Carla mogła skończyć się jeszcze gorzej. To
właśnie miało przekonać Floyda do współpracy, czyli prawdopodobnie zrobienia
brzydkich rzeczy Ryanowi.
– Oczywiście, skoro ci
to mówię, to znaczy, że nie zamierzam grać, jak mi każą – wytłumaczył chłopak.
Wydawał się przy tym
bardzo wyluzowany, jakby to, co stanie się z jego przyjacielem, w ogóle go nie
obchodziło.
– To po co tu jesteś? –
dziwił się Ryan. – I mam niby uwierzyć, że jest ci obojętne, co zrobią temu
idiocie?
Floyd zaplótł ramiona
na masywnej klatce piersiowej i wzruszył ramionami.
– Carl musi wypić to,
co sam nawarzył. Trzymałem się z nim, bo tak było wygodnie. Cherubin miał
dojście do wielu rzeczy, które tygryski lubią najbardziej, ale to tyle. Co tu
dużo mówić, Carl to idiota. Skoro Cherubin się wycofał z biznesu, to już nic
mnie przy nich nie trzyma. No i co mogę więcej powiedzieć? Po prostu nie lubię
problemów.
Ryanowi trudno było w
to uwierzyć. Jak można było mieć do tej sytuacji tak lekkie podejście? On by
tak nie umiał. Oczywiście nie miał też powodów, aby wierzyć w słowa i
zapewnienia Floyda o tym, że nie zamierzał współpracować z mafią. Jedna kwestia
była tu szczególnie podejrzana.
– To co tu robisz? –
spytał. – Na tym przydrożu czekałeś specjalnie na nas. Więc to się kupy nie trzyma.
– Punkt dla ciebie. –
Zaśmiał się Floyd, nie wydawał się jednak w ogóle zrażony. – Ale wtedy facjata
Carla była jeszcze w całości. To on mnie za tobą wysłał, tak przynajmniej
pozwoliłem mu myśleć. Chciał zapunktować u Ledgera. Jak się to skończyło, już
wiemy.
– Pozwoliłeś mu tak
myśleć? – powtórzył Norton, marszcząc brwi. – Dalej nie uzyskałem odpowiedzi na
pytanie. Czego chcesz?
– Zaprzyjaźnić się? –
zaproponował Floyd, unosząc przy tym grupą brew i uśmiechając się luzacko. –
Uznałem, że to świetna okazja, żeby się poznać. Pomyślałem, że wyglądacie na
ciekawą ekipę. Ty i ci twoi strażnicy. Chciałem się dowiedzieć, co to za
cennego skarbu tak skrzętnie bronią.
Ryan przewrócił oczami
i wyrwał się z uścisku chłopaka. Następny sprytny, pomyślał, mierząc go
wkurzonym spojrzeniem. Jeszcze nie wiedział, w co miał wierzyć, a w co nie, ale
nie tylko to zaprzątało teraz jego głowę. Naburmuszony odwrócił się w stronę,
gdzie powinien stać Indianin. Rzeczywiście tam był i ich obserwował. Co sobie
przy tym myślał? Tego właśnie chciałby się dowiedzieć Ryan.
Już wiedział za to coś
innego. Chciał go. Już nawet przestał się w tej kwestii łudzić. Cholera,
zakochał się.
I jego pierwsza miłość
skończyła się, nim się tak naprawdę zaczęła. Atsah był zagadką. Chyba sam do
końca nie wiedział, czego chce. Wysyłał sprzeczne sygnały. Raz szukał okazji,
aby go dotknąć, jak chociażby z tym przeklętym opatrunkiem, czy na tej imprezie
w zajeździe. Kiedy indziej zaś specjalnie się od niego odsuwał.
Albo inaczej… Doskonale
wiedział, czego chce i wmówił sobie, że najlepiej będzie, jeśli tego nie
zdobędzie.
Zatopiony w myślach
Ryan nawet nie zarejestrował momentu, gdy dłoń Floyda znów spoczęła na jego
ramieniu. Chłopak przyglądał mu się uważnie swoimi bystrymi, zielonymi oczami.
Był w tym bardzo dobry. W obserwowaniu ludzi. W końcu to jedno z najlepszych
hobby dla kogoś tak leniwego jak on.
Nagle rozdzwoniła się
komórka Ryana. Chłopak sięgnął do kieszeni i odetchnął z ulgą, gdy okazało się,
że to Trish właśnie próbowała się z nim skomunikować.
– No i gdzie polazłaś?
– fuknął do telefonu Ryan, nie bawiąc się w uprzejmości. – Nie każ mi się nie
pienić. Czy ty wiesz… Co?
Rozmowa trwała jeszcze
chwilę. Ryan stracił rezon i dalej bardziej słuchał, niż mówił.
– No i co? – zapytał
Floyd.
– Jak zwykle zrobiła,
co chciała – prychnął z niedowierzaniem Ryan, kręcąc głową. – Odnalazła Santę i
sobie pogadali. I teraz najlepsze. Wszyscy mamy zaproszenie do jego domu.
Czterdzieści minut
później siedzieli już na skórzanej kanapie w salonie legendy ostrego grania,
Santy Boy’a we własnej, niepowtarzalnej osobie. Podobno to magia ekranu
sprawia, że gwiazdy wyglądają jak przedstawiciele innej, lepszej rasy z kosmosu.
Na żywo ubywa im co najmniej kilka centymetrów, a przybywa parę kilogramów.
Zasada ta najwyraźniej
tyczyła się wszelakiej maści celebrytów, czyli aktorów i wymuskanych
piosenkarzy, ale nie Santy Boy’a. Boże, Ryan pod spojrzeniem jego czarnych,
głęboko osadzonych oczu czuł się jak mała, wyleniała mysz. Facet naprawdę był
wielki i wytatuowane miał nawet palce i szyję. Cóż, Justin Bieber też mógł
pochwalić się niezłą kolekcją sztuki na swojej wymuskanej, kanadyjskiej skórze.
Jednak Ryan miał dziwne przekonanie, że za każdym z tatuaży Santy kryła się
jakaś historia z jego życia, a żadna z nich nie opływała różowym lukrem. Raczej
krwistą purpurą.
Ryan przypomniał sobie
o tym, jak czytał, że Santa opuścił rodzinny dom, gdy był jeszcze w liceum. Później
jego życie nie należało do najłatwiejszych, w dużej części z winy samego
muzyka. W każdym razie, w tym wieku doświadczył już znacznie więcej od Ryana.
To samo tyczyło się
jego, pomyślał chłopak i popatrzył na Atsah, który siedział obok. Przez to, że
zajmowali kanapę w trójkę, stykali się kolanami.
– No. – Zachrypnięty,
niepowtarzalny głos Santy Boy’a skierował uwagę wszystkich na jego osobę. – To
który z tych szczyli, to twój chłopak?
– Żaden – odparła
Trish, która zajmowała drugi z foteli. – Dlatego tu – kontynuowała, wskazując
na Ryana – byłam… Jak to się mówi? Próbną jazdą, przez którą dowiedział się,
czego tak naprawdę pragnie.
Zażenowany, a przy tym
czerwony aż po skraj czoła Ryan, najchętniej ukryłby twarz w dłoniach, jednak
ze wstydem wygrał strach. Z obawą zerknął na Santę Boy’a, wyczekując jego
reakcji.
Ten tylko zaśmiał się
pod nosem. Na szczęście nie wszedł jeszcze w tryb „ojca”. I chyba za dużo w
życiu widział, aby zrobiło to na nim jakiekolwiek wrażenie. Sasza, który
przysiadł na oparciu fotelu Santy, uniósł brew w wyrazie zaciekawienia, ale nic
nie powiedział.
– Ja też mam kilka
pytań – oznajmiła Trish poważnym tonem i nachyliła się nad stolikiem w stronę
swojego świeżo odnalezionego ojca. – A w tym jedno bardzo poważne. Wręcz
zasadnicze.
Sasza poczuł, jak
mięśnie Santy, z którym stykali się bokami, się napinają. Sam też był
zdenerwowany. Dziewczyna na pewno miała jeszcze bardzo wiele, bardzo
niewygodnych pytań. Szczególnie tych dotyczących jej biologicznej matki.
– No? – ponaglił, gdy
żadne słowa nie padły.
– Czemu trzecia płyta
High Death to taki straszny kicz? – wypaliła całkiem poważnie Trish.
– No cóż… – zaczął
Santa zasępionym głosem, podtrzymując grę. – To były ciężkie czasy. Recesja na
rynku i tak dalej. Musieliśmy nagrać coś, co spodoba się większej masie ludzi.
Żeby plebs kupił. Podstawowe dobra bardzo zdrożały.
– Niech zgadnę. Biały
proszek i nie chodziło o mąkę? – parsknęła Trish.
– To był ciężkie czasy
– potwierdził Santa podniosłym głosem, jakby przynajmniej wspominał drugą wojnę
światową.
Zarówno Trish, jak i
jej przyjaciel, Ryan, okazali się wielkimi fanami mocniejszego grania. Po
południe spędzili więc na przeglądaniu wszystkiego, co Santa przez te lata
zdążył zgromadzić, a miało związek z zespołem.
Z całym łupem oraz
zamówioną na obiad pizzą rozłożyli się na podłodze w salonie. Sasza nie mógł
się nie uśmiechnąć, obserwując swojego kochanka. Santa Boy w życiu by się do
tego głośno nie przyznał, ale podobało mu się tak żywe zainteresowanie młodego
pokolenia, w tym jego dziecka, dziełem jego życia.
Santa Boy jakiś czas
temu przyznał, że zaczął mieć to samo przeczucie jak on niegdyś. Że wszystko
się spieprzy. Póki co było jednak dobrze. Nie tak, jak to sobie wyobrażali.
Życie zafundowało im niezłą niespodziankę. Jednak Sasza, patrząc na Santę,
który siedział na ziemi i dyskutował ze swoją córką o przewadze gitar ESP nad
Gibsonami, zaczynał wierzyć, że od tej pory wszystko będzie w porządku. Może
dużo w życiu nagrzeszyli, ale zasługiwali chyba na happy end.
Nawet nie mógł
podejrzewać, jak bardzo przyjdzie mu się rozczarować.
Ustalili, że na noc
zostaną w domu Santy Boy’a i Saszy. Do dyspozycji mieli mały pokój z
pojedynczym łóżkiem i salon z rozkładaną kanapą. Pomyśleli, że po prostu
podzielą się na dwójki, ale spojrzenie Santy kazało im zweryfikować plany. Tak,
Trish dostała do wyłącznej dyspozycji pokój. Oni zaś we trójkę będą musieli
gnieździć się na kanapie.
Z tego faktu zadowolony
był tylko chyba Floyd. On zresztą zwykle wyglądał na zadowolonego z życia. Po
prostu był typem człowieka, który potrafił cieszyć się z codziennej prozy. Niewiele
rzeczy wydawało się mu przeszkadzać. Pozazdrościć, mruknął w myślach Ryan,
śledząc wzrokiem chłopaka, który korzystał z tego, że zostali sami, i ciekawsko
rozglądał się po mieszkaniu.
Właściciele wybrali się
na wieczorny spacer z ich psem, Szczęściarzem. Sasza z jakiegoś powodu
zaznaczył, że nie będzie ich „raczej długo”. Cokolwiek miało to znaczyć.
Obiekt obserwacji Ryana
zniknął w kuchni. Najwyraźniej czuł się już w mieszkaniu gwiazdora Rocka jak u
siebie. Spojrzenie niebieskich oczu Nortona padło więc mimowolnie na Atsah,
który siedział w fotelu. Mało się dzisiaj odzywał. Jak Ryan o tym pomyślał, to
od rana nie z jego ust nie wyszło więcej niż parę zdawkowych zdań.
– Co robisz? –
zdecydował się więc odezwać jako pierwszy. Atsah siedział z nosem zawieszonym
nad ekranem telefonu. – Co cię tak pochłonęło?
Indianin bez słowa
wyciągnął w jego stronę telefon. Gdy Ryan się nad nim nachylił, ujrzał zdjęcie
przedstawiające kota, którego już raz widział, siedzącego w zbudowanej przez
Atsah budzie.
– Ojciec mi przysłał –
wytłumaczył zdawkowo chłopak, unikając patrzenia na Ryana.
Czuł się głupio przez
to, co wydarzyło się w nocy. Odsłonił się przed tym chłopakiem. To raz.
Nie chciał mu swoją
ułomną jednostką spieprzyć życia. To dwa.
Niekiedy czuł się taki
słaby. Potrzebował ukojenia w czyichś ramionach, ale zrzucając z siebie ciężar,
obdarzał nim kogoś innego.
– Jednak spodobał mu
się nowy dom – zauważył z uśmiechem Ryan.
Popatrzył na twarz
Atsah, który usilnie unikał kontaktu wzrokowego z nim. Tknięty jakąś nagłą
potrzebą, zbliżył się do niego i odchylił mu włosy spadające na czoło. Miał
ochotę zrobić znacznie więcej. Objąć go ramionami, spoconymi teraz dłońmi
oburącz chwycić jego twarz i nakierować ją tak, aby ich spojrzenia się
spotkały. I wszystko, co czuł, przekazać mu tym spojrzeniem. A potem usiąść mu
na kolanach, zapaść się w tych szerokich ramionach i tak już zostać. Wzajemnie
dawać i brać od siebie siłę.
Czuł, że mogliby stać
się dla siebie takimi osobami, gdyby tylko Atsah mu pozwolił.
Nic takiego jednak się
nie stało. Ryan odsunął się parę kroków, nim zdążyły pojawić się jakiekolwiek
słowa lub gesty. Do salonu wrócił Trish, która jakiś czas temu zniknęła w
łazience oraz Floyd. Z myszkowania po kuchni wrócił zwycięsko z butelką whisky w
jednej ręce i dwulitrowej Coca-Coli w drugiej.
– Podpieprzyłeś to? –
nie mógł uwierzyć Ryan. – Oszalałeś? Sancie Boy’owi?
Floyd odłożył swoje
fanty na stół. Posłał reszcie oślepiający, szeroki uśmiech.
– Och, ma tego od
zajebania w kuchni – stwierdził. – Nawet nie zauważy. A jak nawet, to przecież
wybaczy swojej córusi, nie?
– No chyba nie –
parsknął Ryan.
– Och, Ryan, kochanie,
coś strasznie dziś spinasz poślady – wtrąciła Trish, ostrożnie odkręcając
butelkę z colą. – Przyda ci się coś na rozluźnienie. Zresztą, nie tylko tobie.
Sztywno tu jak w trupiarni. Floyd, skocz no jeszcze po jakieś szklanki.
– Na rozkaz! – odparł
chłopak, wyginając się przy tym w parodii salutu i wyszedł z salonu.
– A jak wrócą, to co
wtedy? – spytał sceptycznie nastawiony do planów tej dwójki Ryan.
– To będą z powrotem –
odparła dziewczyna zupełnie nieprzejęta. – Ulokujemy się z naszymi zdobyczami w
małym pokoju, który ma być dzisiaj w nocy moją sypialnią. Po za tym oni raczej już nie wrócą dzisiejszej nocy.
– Skąd ta pewność?
– Przecież słyszałeś
chudego, że prędko raczej nie wrócą. – Pocahontas nie mogła powstrzymać złośliwego
uśmiechu, patrząc na wyraz twarzy Ryan. – Boże, jaki ty niedomyślny jesteś. Oni
poszli się pieprzyć. Przecież widziałeś minę Saszy, jak to mówił.
– Boże, Trish, pomyśl
niekiedy dłużej, zanim coś powiesz – sapnął Ryan. – I jak możesz tak po prostu
o tym mówić? Przecież to twój ojciec.
– No i okazał się
całkiem spoko, więc chcę, żeby pożył jeszcze długo. A podobno aktywność
seksualna obniża ryzyko zachorowania na raka prostaty.
Pomimo starań
Pocahontas nie udało się utrzymać poważnego tonu. Parsknęła śmiechem, podobnie
jak Atsah. Ryan skapitulował i tylko uniósł oczy ku sufitowi, jakby szukając
tam wsparcia. Do pokoju wrócił też Floyd z tacą pełną szklanek oraz lodu.
Zapowiadało się na
ciekawą noc dla wszystkich.
Trish wycofała się jako
pierwsza. Nie przepadała za stanem upojenia. Pomachała chłopakom na pożegnanie
i udała się do swojej tymczasowej sypialni, czyli małego pokoju, który kiedyś
należał do Saszy.
Santa Boy i Sasza nie
wrócili prędko ze spaceru, tak jak zapowiadali. Atsah, Ryan i Floyd zostali
więc sami w salonie z sukcesywnie opróżnianą butelką alkoholu. Wyglądało na to,
że Norton miał z nich najsłabszą głowę. W końcu zasnął, siedząc na krześle z
odchyloną na bok głową. Nawet ślina mu trochę ciekła z kącika ust.
Atsah asekuracyjnie
wyciągnął mu szklankę z dłoni, którą trzymał na stole, i odsunął dalej.
Poklepał go lekko po policzku, aby go ocucić. Ryan ocknął się i posłał mu
zaspane spojrzenie.
– Chcesz już iść spać?
– spytał Indianin, uznając, że najwyższy czas zakończyć zabawę.
– Tak, jestem padnięty
przez tą całą podróż – odparł Ryan i oparł czoło o jego ramię, na powrót
zamykając oczy.
– Rozłożę kanapę –
zaoferował się Floyd i wstał zza stołu.
Skoro Ryan oddał się w
objęcia Morfeusza, nie było sensu tego ciągnąć. Z Atsah raczej się nie
dogadają. I to nie przez brak wspólnych tematów, bo mieli taki jeden, który
właśnie drzemał przyklejony do Indianina, i nie za bardzo chcieli się nim
dzielić.
Rozłożył więc kanapę, a
z szafy, która wcześniej wskazał im Sasza, wyciągnął pościel. Znalazł dwie
poduszki i jeden koc. Jakoś będą musieli się podzielić. Mieli ze sobą swoje
bagaże, więc w łazience umyli zęby i przebrali się do spania. Zaspany Ryan
zaplamił sobie przy tym podkoszulek pastą, co skomentował niezadowolonym
mruknięciem, jakby ganił za to niesforną substancję. Floyd parsknął pod nosem,
obserwując płonne starania chłopaka przy czyszczeniu plamy. Z każdą spędzoną
minutą Ryan stawał się dla niego coraz bardziej absorbującym umysł celem
obserwacji.
Sam zaś czuł wzrok
Indianina na sobie. Aż miał od tego ciarki. Jak sarna czująca na sobie wzrok
pumy kryjącej się w mroku. Jak pies ogrodnika, parsknął w myślach. Sam nie
weźmie, a drugiemu nie da.
Obmycie twarzy chłodną
wodą trochę rozbudziło Ryana. Nie upił się za bardzo, był po prostu zmęczony.
Wrócili w trójkę do salonu i stanęli przed rozłożoną kanapą.
– To jak to rozwiążemy logistycznie?
– spytał. – No i mamy tylko dwie poduszki.
Teraz ze zdwojoną siłą
uderzyło w niego to, na co pozwolił Floydowi w nocy spędzonej w zajeździe.
Strasznie żałował, że dał się wtedy ponieść. To, że był wtedy roztrzęsiony po
tym, co powiedział mu Atsah, wcale go nie usprawiedliwiało. To czyniło to nawet
bardziej żałosnym.
Atsah nic nie
odpowiedział, tylko położył się na skraju rozłożonej wersalki, plecami w stronę
środka. Poduszkę rzucił za siebie, a pod głowę podłożył sobie ramię.
– No jaki uczynny –
skomentował to Floyd i sam położył się na drugim krańcu, podkładając sobie pod
głowę jedną z poduszek. – Trochę się nie lubimy, więc lepiej, abyś nas rozdzielał.
Poklepał miejsce między nimi, patrząc na
skonsternowanego Ryana. Norton nie chciał spędzić obok Floyda jeszcze jednej
nocy. Pomyślał nawet o tym, aby przespać się na fotelu, ale nie chciał też
przepuścić szansy, aby być blisko Indiania. Zajął więc swoje miejsce między tą
dwójką, wcześniej poprawiając sobie poduszkę.
– Spróbuj mnie dotknąć,
a cię zabiję – syknął do Floyda.
– Spoko, mam jeszcze
trochę instynktu samozachowawczego – odparł z rozbawieniem chłopak.
Oczywiście, mówiąc to,
nie miał na myśli ostrzeżenia Ryana, a chłopaka, który leżał odwrócony do nich
plecami.
Ryan bardzo starał się
zasnąć, ale nic mu z tego nie wychodziło, mimo że jeszcze niedawno oczy same mu
się zamykały. Leżał na plecach z zaplecionymi na brzuchu dłońmi, chociaż nie
była to jego ulubiona pozycja do spania. Nie chciał jednak odwracać się do
Floyda ani tyłem, ani przodem.
Powinien się bardziej
upić, wtedy wszystko pewnie byłoby łatwiejsze. Przez kotłujące się w głowie
myśli, wbił paznokcie w skórę dłoni. Cholera, raz się żyło, uznał. Uniósł się
na łokciu w stronę odwróconego do niego plecami Atsah, przedtem zerkając
jeszcze na Floyda. Ten wydawał się naprawdę spać.
W ciemności Ryan ledwie
rozpoznawał kontury tatuażu, który Indianin miał na karku. Częściowo
przesłaniały go też długie włosy chłopaka. To był jakiś indiański ornament
wpisany w koło. Obiecał sobie, że kiedyś zapyta o jego znaczenie. Dotknął
tatuażu palcami. Skóra w tym miejscu miała trochę inną fakturę.
Przechylił się nad
ramieniem Atsah i popatrzył na jego pogrążoną we śnie twarz. Teraz nareszcie
zrelaksowaną. Zawahał się, ale w końcu dotknął palcami jego policzka, obrysował
ostry profil nosa i pełny warg. Zabrał rękę, gdy Atsah otworzył oczy i spojrzał
wprost na niego.
– Jesteś pijany? –
spytał Indianin.
– Nie.
– Tym gorzej –
skwitował Atsah. – Idź spać, Ryan. Tak będzie lepiej.
Chciał wrócić do swojej
poprzedniej pozycji i zasnąć, ale chłopak mu na to nie pozwolił. Chwycił go za
nadgarstek i nakierował jego dłoń na swoją bliznę, którą miał na czole.
– Już nie jestem dla
ciebie słodki? – spytał, wbijając w niego niemal proszące spojrzenie błękitnych
oczu.
Atsah błądził chwilę
spojrzeniem po jego napiętej w oczekiwaniu twarzy. Jednym z palców zahaczył o
rzęsy chłopaka. Walczył ze sobą, ale nie miał aż tyle samokontroli.
– Będziesz tego żałował
– rzucił jedynie i uniósł się z kanapy, ciągnąc Ryana za sobą.
Udali się do jedynej
wolnej sypialni, czyli tej, która należała do Santy Boy’a i Saszy. Nie zaświecili
światła. Ryan od razu po tym, jak przekroczyli próg, objął Indianina ramiona i
zaplótł dłonie na jego karku. Zupełnie, jakby za chwilę mieli tańczyć wolnego na szkolnej dyskotece. Na myśl
rozbawiła go do tego stopnia, że aż zaśmiał się krótko. Postanowił też ją
wykorzystać. Przytulił się bardziej do niego, opierając bok twarzy na jego klatce
piersiowej. W ten sposób słyszał szybkie bicie jego serca.
Atsah mógł próbować z
tym walczyć, ale też pragnął bliskości. Przestał się opierać, gdy Ryan
przylgnął do jego ciała. Objął chłopaka w pasie i oparł podbródek o szczyt jego
głowy. Przymknął oczy, wreszcie odprężony. Dawno już nie czuł takiego spokoju.
Nie mówili nic do siebie,
ale w pewnym momencie zaczęli poruszać się we wspólnym rytmie. Powoli, wręcz
ślamazarnie, obracali się wokół osi. Naprawdę jak na studniówce, przeszło
Ryanowi przez myśl. Uczucie było wspaniałe, jakby wreszcie znalazł się we
właściwym miejscu, we właściwych ramionach, ale chciał dzisiaj czegoś więcej.
Odchylił się i sięgnął
do ust Indianina. Ten zdawał się wahać, więc Ryan chwycił go za włosy i
pociągnął. Atsah zaśmiał się cicho i zastosował do polecenia. Nachylił się, by
połączyć ich usta w pocałunku. Ryan nie chciał zaprzepaścić szansy, więc objął
go jeszcze mocniej za szyję. Długie włosy chłopaka łaskotały go w twarz. Atsah był
dość zachowawczy w swoich działaniach, więc to Ryan przejął kontrolę nad
pocałunkiem. Wsunął język między jego wargi.
Z Atsah wreszcie opadły
wszelkie blokady, bo zaczął żarliwiej odpowiadać na pocałunek, w końcu
przejmując inicjatywę. Dłonie, które miał dotąd zaplecione na pasie Ryana,
wsunął mu po koszulkę, przez co Ryanowi wyrwało się ciche westchnięcie. Czuł
jak duże, męskie dłonie o twardym naskórku przesuwały się w górę jego ciała.
Badały fakturę jego brzucha, żeber. Jeden z placów odnalazł nawet drogę do jego
pępka, co przyprawiło go o przyjemny dreszcz i skurcz mięśni w tamtym rejonie.
W końcu Atsah
zdecydował się przeprowadzić obdukcję także za pomocą wzroku. Ryan wyczuwając
jego intencje uniósł ręce w górę, by mógł przeciągnąć mu podkoszulek przez
głowę. Gdy ten opadł już na podłogę, zrobił to samo z koszulką na ramiączkach,
którą miał na sobie Indianin. Teraz Ryan pożałował, że nie zaświecili światła.
Mało widział, a było wiele do oglądania. Od czego jednak miał dłonie?
Teraz trochę się
zawstydził, gdy stali tak naprzeciwko siebie półnadzy. Atsah chyba wolał, żeby
to Ryan był tym, który inicjował kolejny etap. Chłopak przygryzł wargę, czując
rosnące zażenowanie tym, że tak po prostu stali bez słowa i się na siebie
patrzyli. Już wolał, aby znów złączyli się w pocałunku. Wtedy umysł był tak przyjemnie
obezwładniony mgłą, która wszystko inne czyniła błahym, nieistotnym w tym
momencie.
Przysunął się do
Indianina i położył obie dłoni na jego klatce piersiowej. Czuł, że były
spocone. Więc i Atsah musiał to czuć. Dziwnie podniecała go myśl, że zostawi na
jego ciemnej skórze swój ślad. Czuł pod palcami fakturę jego mięśni. Zjechał
dłońmi w dół, umyślnie zahaczając o sutki, by zatrzymać się na brzuchu. Atsah
miał naprawdę wyrobione ciało. Uczucie dobrze zarysowanych mięśni pod palcami
było niesamowite. Mógł też poczuć, jak chłopak głęboko oddychał.
Ze zdenerwowania aż
zaschło mu w gardle, bo to teraz musiał pokonać kolejną przeszkodę na drodze
jego dłoni. Wciągnął drżąco powietrze do płuc i spojrzał w górę, na twarz
Atsah, prosząc, aby ten mu pomógł.
Indianin uśmiechnął się
i chwycił za dłoń. Pociągnął go do łóżka, na które upadli razem. Przekręcili
się na bok tak, aby leżeć twarzami do siebie. Atsah sięgnął dłonią do twarzy
Ryana, dotykając jego blizny. Później przysunął się, aby złączyć ich usta w
kolejnym pocałunku. Teraz to prowadził w tańcu ich języków. Następnie zszedł
pocałunkami niżej, na szyję i obojczyki Ryana. Chłopak westchnął i mimowolnie
naprężył mięśnie, poddając się przyjemności. Zadrżał z ekscytacji, gdy poczuł
dłonie Atsah zsuwające jego spodnie wraz z bielizną. Sam nie pozostał dłużny i
zrobił to samo.
Był już sztywny. Sapnął
zadowolony, gdy pomimo panującej w pokoju ciemności, dojrzał, że nie jest w tym
stanie osamotniony. Do ciemnego penisa Atsah prowadziła linia czarnych włosów.
Przeczesał je palcami, co Atsah nagrodził cichym mruknięciem. Później przejechał
nimi wzdłuż penisa, zatrzymując się dłużej na główce. Kciukiem podrażnił
dziurkę na szczycie.
Atsah sapnął podniecony
i chwycił Ryana za podbródek. Pocałował go, a potem nie przerywając kontaktu
wzrokowego, polizał swoją dłoń. Sam był swoich działaniach znacznie mnie
wstrzemięźliwy. Położył się na plecach, ciągnąc chłopaka na siebie. Ryan
oblewając się rumieńcem usiadł na nim okrakiem. Nerwowo zachichotał, gdy penis
Indianina zahaczył o jego jądra, a potem przejechał wzdłuż jego rowka. Tam też
się zatrzymał, zakleszczony między pośladkami chłopaka.
Atsah posłał Ryanowi zadowolony,
trochę wręcz rozbawiony uśmiech i objął palcami jego jądra. Badał chwilę ich kształt,
ważył je w dłoni, a potem lekko docisnął do ciała chłopaka. Ryan na to uczucie
aż stęknął. Posłał Indianinowi oburzone spojrzenie. Ten już dłużej się nie
bawił. Tym razem, aby ponownie nawilżyć dłoń, podsunął ją pod usta chłopaka.
Ryan najpierw wystawił język jemu w figlarnym geście, a potem dokładnie i
powoli przejechał nim wzdłuż rozprostowanej dłoni Atsah. Podobało mu się, jak
błyszczały przy tym oczy Indianina. Atsah zaczął go masturbować. Szybko i
dosadnie.
Ryan ogarnięty
przyjemnością poczuł, jakby tracił siłę w mięśniach. Dotąd siedział
wyprostowany, prezentując się Indianinowi w całej okazałości. Teraz nachylił
się ku niemu, podpierając się dłonią obok jego głowy. Atsah wykorzystał ten
moment, aby chwycić jego dolną wargę w zaczepny pocałunku. Ryan odpowiedział na
niego, ale jednak postanowił wrócić do swojej poprzedniej pozycji. Teraz penis
Atsah uwolnił się spomiędzy jego pośladków, a przecież Ryan nie mógł być
jedynym, który czerpał przyjemność.
Wyprostował się z
powrotem, na ślepo sięgając uprzednio nawilżoną dłonią za siebie. Odszukał penisa
chłopaka i przejechał wzdłuż niego palcami, co zostało nagrodzone głębokim
westchnięciem. Chociaż wstydził się jak jeszcze nigdy w życiu, poprawił się
lekko w swojej pozycji, pozwalając Atsah znowu wślizgnąć się pomiędzy jego
pośladki. Teraz odwagi mu już nie starczyło, więc zacisnął oczy, aby nie
widzieć spojrzenia chłopaka i zaczął wykonywać powolne, okrężne ruchy, chcąc
dać mu przyjemność.
Przez to, że trzyma
oczy zamknięte, odgłosy, które obaj wydawali stały się jeszcze bardziej
dosadne. Pokój wypełnił się miarowymi stęknięciami i głębokimi oddechami.
Doszedł pierwszy, brudząc przy tym dłoń Atsah. Gdy gwałtownie otworzył oczy
porażony gwałtownością przyjemności, którą poczuł, napotkał intensywne, głębokie
spojrzenie Indianina. Ten skurczybyk musiał patrzyć wprost na jego twarz przez
cały ten czas. Nie miał pojęcia, co zrobić teraz. Na szczęście Atsah nie miał
takich problemów.
Zmusił Ryana, aby teraz
on położył się na plecach i zawisł nad nim. Ciemne włosy zasłaniały mu większość
twarzy. Potężny, z naprężonymi mięśniami przypominał Ryanowi dzikiego kota
pochylającego się nad zdobyczą. Atsah dopadł do jego ust, całując go mocno,
dociskając wargi do warg, a potem zsunął się na szyję chłopaka, zasysając się
na skórze. Lekko ją nawet podgryzał. Masturbował się przy tym szybkimi, pewnymi
ruchami. Po niedługiej chwili doszedł z głuchym jęknięciem na ustach. Złapał gwałtownie
powietrze i ucałował Ryana w czoło, w miejsce, gdzie miał bliznę po wypadku.
Oporządzili się i
poszli spać, tym razem zwróceni do siebie twarzami. Ryan miał nadzieję, że
Trish uratuje ich rano przed gniewem Santy Boy’a. O tym, co to, co między nimi zaszło, znaczyło
dla Atsah, nie miał już siły dzisiaj myśleć. Zasnął trzymając go za rękę pewny
tylko tego, że już jej nie wypuści. Nie pozwoli mu uciec.
No w końcu, ileż ja się no to naczekałam. Cudowne. Oby teraz tylko nie udawali, że niby nigdy nic. To byłoby smutne.
OdpowiedzUsuńHa, miło, że ktoś tu na coś czeka oprócz mnie :) No a co będzie dalej... Wiadomo, że choć tyćkę dramy musi być^^
UsuńDziękuję za komentarz i pozdrawiam!