niedziela, 19 sierpnia 2018

Atsah - ROZDZIAŁ 16 - Obrabowany barek i skalane łoże gwiazdy Rocka

Cały rozdział na raz i to jakiś przydługi. Dobrze jest :)


Ryan słuchał opowieści Floyda z rozdziawionymi ustami. Gdyby matka to widziała, załamałaby ręce nad jego brakiem kultury i ogłady. No ale co on mógł poradzić? Starał sobie to wszystko ułożyć w głowie. Jakoś będzie musiał przetrawić fakt, że jego wujek naprawdę był celem szefa gangu, a razem z nim cała jego rodzina. Floyd wytłumaczył, że wraz z Cherubinem i Carlem dostali zlecenie robienia tego napisu na murze. Początkowo nie stanowiło to zbyt wielkiego wyzwania. Wszystko szło gładko, oczywiście do czasu.

Do czasu, kiedy to Cherubin powodowany swoją sympatią do Johnny’ego postanowił się wycofać. Carl uznał, że to świetny moment, aby zapunktować u mafii i wykazać trochę inicjatywy. Skończyło się to zupełnie inaczej, niż mógł się tego spodziewać. Ahiga Ledger, bardzo zły pan, nie był zbyt zachwycony i tak oto z jego rozkazu Carl skończył w takim stanie, jak widać było na zdjęciu. Do tego dalej był w rękach mafii. Cała sytuacja dla Carla mogła skończyć się jeszcze gorzej. To właśnie miało przekonać Floyda do współpracy, czyli prawdopodobnie zrobienia brzydkich rzeczy Ryanowi.
– Oczywiście, skoro ci to mówię, to znaczy, że nie zamierzam grać, jak mi każą – wytłumaczył chłopak.
Wydawał się przy tym bardzo wyluzowany, jakby to, co stanie się z jego przyjacielem, w ogóle go nie obchodziło.
– To po co tu jesteś? – dziwił się Ryan. – I mam niby uwierzyć, że jest ci obojętne, co zrobią temu idiocie?
Floyd zaplótł ramiona na masywnej klatce piersiowej i wzruszył ramionami.
– Carl musi wypić to, co sam nawarzył. Trzymałem się z nim, bo tak było wygodnie. Cherubin miał dojście do wielu rzeczy, które tygryski lubią najbardziej, ale to tyle. Co tu dużo mówić, Carl to idiota. Skoro Cherubin się wycofał z biznesu, to już nic mnie przy nich nie trzyma. No i co mogę więcej powiedzieć? Po prostu nie lubię problemów.
Ryanowi trudno było w to uwierzyć. Jak można było mieć do tej sytuacji tak lekkie podejście? On by tak nie umiał. Oczywiście nie miał też powodów, aby wierzyć w słowa i zapewnienia Floyda o tym, że nie zamierzał współpracować z mafią. Jedna kwestia była tu szczególnie podejrzana.
– To co tu robisz? – spytał. – Na tym przydrożu czekałeś specjalnie na nas. Więc to się kupy nie trzyma.
– Punkt dla ciebie. – Zaśmiał się Floyd, nie wydawał się jednak w ogóle zrażony. – Ale wtedy facjata Carla była jeszcze w całości. To on mnie za tobą wysłał, tak przynajmniej pozwoliłem mu myśleć. Chciał zapunktować u Ledgera. Jak się to skończyło, już wiemy.
– Pozwoliłeś mu tak myśleć? – powtórzył Norton, marszcząc brwi. – Dalej nie uzyskałem odpowiedzi na pytanie. Czego chcesz?
– Zaprzyjaźnić się? – zaproponował Floyd, unosząc przy tym grupą brew i uśmiechając się luzacko. – Uznałem, że to świetna okazja, żeby się poznać. Pomyślałem, że wyglądacie na ciekawą ekipę. Ty i ci twoi strażnicy. Chciałem się dowiedzieć, co to za cennego skarbu tak skrzętnie bronią.
Ryan przewrócił oczami i wyrwał się z uścisku chłopaka. Następny sprytny, pomyślał, mierząc go wkurzonym spojrzeniem. Jeszcze nie wiedział, w co miał wierzyć, a w co nie, ale nie tylko to zaprzątało teraz jego głowę. Naburmuszony odwrócił się w stronę, gdzie powinien stać Indianin. Rzeczywiście tam był i ich obserwował. Co sobie przy tym myślał? Tego właśnie chciałby się dowiedzieć Ryan.
Już wiedział za to coś innego. Chciał go. Już nawet przestał się w tej kwestii łudzić. Cholera, zakochał się.
I jego pierwsza miłość skończyła się, nim się tak naprawdę zaczęła. Atsah był zagadką. Chyba sam do końca nie wiedział, czego chce. Wysyłał sprzeczne sygnały. Raz szukał okazji, aby go dotknąć, jak chociażby z tym przeklętym opatrunkiem, czy na tej imprezie w zajeździe. Kiedy indziej zaś specjalnie się od niego odsuwał.
Albo inaczej… Doskonale wiedział, czego chce i wmówił sobie, że najlepiej będzie, jeśli tego nie zdobędzie.
Zatopiony w myślach Ryan nawet nie zarejestrował momentu, gdy dłoń Floyda znów spoczęła na jego ramieniu. Chłopak przyglądał mu się uważnie swoimi bystrymi, zielonymi oczami. Był w tym bardzo dobry. W obserwowaniu ludzi. W końcu to jedno z najlepszych hobby dla kogoś tak leniwego jak on.
Nagle rozdzwoniła się komórka Ryana. Chłopak sięgnął do kieszeni i odetchnął z ulgą, gdy okazało się, że to Trish właśnie próbowała się z nim skomunikować.
– No i gdzie polazłaś? – fuknął do telefonu Ryan, nie bawiąc się w uprzejmości. – Nie każ mi się nie pienić. Czy ty wiesz… Co?
Rozmowa trwała jeszcze chwilę. Ryan stracił rezon i dalej bardziej słuchał, niż mówił.
– No i co? – zapytał Floyd.
– Jak zwykle zrobiła, co chciała – prychnął z niedowierzaniem Ryan, kręcąc głową. – Odnalazła Santę i sobie pogadali. I teraz najlepsze. Wszyscy mamy zaproszenie do jego domu.

Czterdzieści minut później siedzieli już na skórzanej kanapie w salonie legendy ostrego grania, Santy Boy’a we własnej, niepowtarzalnej osobie. Podobno to magia ekranu sprawia, że gwiazdy wyglądają jak przedstawiciele innej, lepszej rasy z kosmosu. Na żywo ubywa im co najmniej kilka centymetrów, a przybywa parę kilogramów.
Zasada ta najwyraźniej tyczyła się wszelakiej maści celebrytów, czyli aktorów i wymuskanych piosenkarzy, ale nie Santy Boy’a. Boże, Ryan pod spojrzeniem jego czarnych, głęboko osadzonych oczu czuł się jak mała, wyleniała mysz. Facet naprawdę był wielki i wytatuowane miał nawet palce i szyję. Cóż, Justin Bieber też mógł pochwalić się niezłą kolekcją sztuki na swojej wymuskanej, kanadyjskiej skórze. Jednak Ryan miał dziwne przekonanie, że za każdym z tatuaży Santy kryła się jakaś historia z jego życia, a żadna z nich nie opływała różowym lukrem. Raczej krwistą purpurą.
Ryan przypomniał sobie o tym, jak czytał, że Santa opuścił rodzinny dom, gdy był jeszcze w liceum. Później jego życie nie należało do najłatwiejszych, w dużej części z winy samego muzyka. W każdym razie, w tym wieku doświadczył już znacznie więcej od Ryana.
To samo tyczyło się jego, pomyślał chłopak i popatrzył na Atsah, który siedział obok. Przez to, że zajmowali kanapę w trójkę, stykali się kolanami.
– No. – Zachrypnięty, niepowtarzalny głos Santy Boy’a skierował uwagę wszystkich na jego osobę. – To który z tych szczyli, to twój chłopak?
– Żaden – odparła Trish, która zajmowała drugi z foteli. – Dlatego tu – kontynuowała, wskazując na Ryana – byłam… Jak to się mówi? Próbną jazdą, przez którą dowiedział się, czego tak naprawdę pragnie.
Zażenowany, a przy tym czerwony aż po skraj czoła Ryan, najchętniej ukryłby twarz w dłoniach, jednak ze wstydem wygrał strach. Z obawą zerknął na Santę Boy’a, wyczekując jego reakcji.
Ten tylko zaśmiał się pod nosem. Na szczęście nie wszedł jeszcze w tryb „ojca”. I chyba za dużo w życiu widział, aby zrobiło to na nim jakiekolwiek wrażenie. Sasza, który przysiadł na oparciu fotelu Santy, uniósł brew w wyrazie zaciekawienia, ale nic nie powiedział.
– Ja też mam kilka pytań – oznajmiła Trish poważnym tonem i nachyliła się nad stolikiem w stronę swojego świeżo odnalezionego ojca. – A w tym jedno bardzo poważne. Wręcz zasadnicze.
Sasza poczuł, jak mięśnie Santy, z którym stykali się bokami, się napinają. Sam też był zdenerwowany. Dziewczyna na pewno miała jeszcze bardzo wiele, bardzo niewygodnych pytań. Szczególnie tych dotyczących jej biologicznej matki.
– No? – ponaglił, gdy żadne słowa nie padły.
– Czemu trzecia płyta High Death to taki straszny kicz? – wypaliła całkiem poważnie Trish.
– No cóż… – zaczął Santa zasępionym głosem, podtrzymując grę. – To były ciężkie czasy. Recesja na rynku i tak dalej. Musieliśmy nagrać coś, co spodoba się większej masie ludzi. Żeby plebs kupił. Podstawowe dobra bardzo zdrożały.
– Niech zgadnę. Biały proszek i nie chodziło o mąkę? – parsknęła Trish.
– To był ciężkie czasy – potwierdził Santa podniosłym głosem, jakby przynajmniej wspominał drugą wojnę światową.
Zarówno Trish, jak i jej przyjaciel, Ryan, okazali się wielkimi fanami mocniejszego grania. Po południe spędzili więc na przeglądaniu wszystkiego, co Santa przez te lata zdążył zgromadzić, a miało związek z zespołem.
Z całym łupem oraz zamówioną na obiad pizzą rozłożyli się na podłodze w salonie. Sasza nie mógł się nie uśmiechnąć, obserwując swojego kochanka. Santa Boy w życiu by się do tego głośno nie przyznał, ale podobało mu się tak żywe zainteresowanie młodego pokolenia, w tym jego dziecka, dziełem jego życia.
Santa Boy jakiś czas temu przyznał, że zaczął mieć to samo przeczucie jak on niegdyś. Że wszystko się spieprzy. Póki co było jednak dobrze. Nie tak, jak to sobie wyobrażali. Życie zafundowało im niezłą niespodziankę. Jednak Sasza, patrząc na Santę, który siedział na ziemi i dyskutował ze swoją córką o przewadze gitar ESP nad Gibsonami, zaczynał wierzyć, że od tej pory wszystko będzie w porządku. Może dużo w życiu nagrzeszyli, ale zasługiwali chyba na happy end.
Nawet nie mógł podejrzewać, jak bardzo przyjdzie mu się rozczarować.

Ustalili, że na noc zostaną w domu Santy Boy’a i Saszy. Do dyspozycji mieli mały pokój z pojedynczym łóżkiem i salon z rozkładaną kanapą. Pomyśleli, że po prostu podzielą się na dwójki, ale spojrzenie Santy kazało im zweryfikować plany. Tak, Trish dostała do wyłącznej dyspozycji pokój. Oni zaś we trójkę będą musieli gnieździć się na kanapie.
Z tego faktu zadowolony był tylko chyba Floyd. On zresztą zwykle wyglądał na zadowolonego z życia. Po prostu był typem człowieka, który potrafił cieszyć się z codziennej prozy. Niewiele rzeczy wydawało się mu przeszkadzać. Pozazdrościć, mruknął w myślach Ryan, śledząc wzrokiem chłopaka, który korzystał z tego, że zostali sami, i ciekawsko rozglądał się po mieszkaniu.
Właściciele wybrali się na wieczorny spacer z ich psem, Szczęściarzem. Sasza z jakiegoś powodu zaznaczył, że nie będzie ich „raczej długo”. Cokolwiek miało to znaczyć.
Obiekt obserwacji Ryana zniknął w kuchni. Najwyraźniej czuł się już w mieszkaniu gwiazdora Rocka jak u siebie. Spojrzenie niebieskich oczu Nortona padło więc mimowolnie na Atsah, który siedział w fotelu. Mało się dzisiaj odzywał. Jak Ryan o tym pomyślał, to od rana nie z jego ust nie wyszło więcej niż parę zdawkowych zdań.
– Co robisz? – zdecydował się więc odezwać jako pierwszy. Atsah siedział z nosem zawieszonym nad ekranem telefonu. – Co cię tak pochłonęło?
Indianin bez słowa wyciągnął w jego stronę telefon. Gdy Ryan się nad nim nachylił, ujrzał zdjęcie przedstawiające kota, którego już raz widział, siedzącego w zbudowanej przez Atsah budzie.
– Ojciec mi przysłał – wytłumaczył zdawkowo chłopak, unikając patrzenia na Ryana.
Czuł się głupio przez to, co wydarzyło się w nocy. Odsłonił się przed tym chłopakiem. To raz.
Nie chciał mu swoją ułomną jednostką spieprzyć życia. To dwa.
Niekiedy czuł się taki słaby. Potrzebował ukojenia w czyichś ramionach, ale zrzucając z siebie ciężar, obdarzał nim kogoś innego.
– Jednak spodobał mu się nowy dom – zauważył z uśmiechem Ryan.
Popatrzył na twarz Atsah, który usilnie unikał kontaktu wzrokowego z nim. Tknięty jakąś nagłą potrzebą, zbliżył się do niego i odchylił mu włosy spadające na czoło. Miał ochotę zrobić znacznie więcej. Objąć go ramionami, spoconymi teraz dłońmi oburącz chwycić jego twarz i nakierować ją tak, aby ich spojrzenia się spotkały. I wszystko, co czuł, przekazać mu tym spojrzeniem. A potem usiąść mu na kolanach, zapaść się w tych szerokich ramionach i tak już zostać. Wzajemnie dawać i brać od siebie siłę.
Czuł, że mogliby stać się dla siebie takimi osobami, gdyby tylko Atsah mu pozwolił.
Nic takiego jednak się nie stało. Ryan odsunął się parę kroków, nim zdążyły pojawić się jakiekolwiek słowa lub gesty. Do salonu wrócił Trish, która jakiś czas temu zniknęła w łazience oraz Floyd. Z myszkowania po kuchni wrócił zwycięsko z butelką whisky w jednej ręce i dwulitrowej Coca-Coli w drugiej.
– Podpieprzyłeś to? – nie mógł uwierzyć Ryan. – Oszalałeś? Sancie Boy’owi?
Floyd odłożył swoje fanty na stół. Posłał reszcie oślepiający, szeroki uśmiech.
– Och, ma tego od zajebania w kuchni – stwierdził. – Nawet nie zauważy. A jak nawet, to przecież wybaczy swojej córusi, nie?
– No chyba nie – parsknął Ryan.
– Och, Ryan, kochanie, coś strasznie dziś spinasz poślady – wtrąciła Trish, ostrożnie odkręcając butelkę z colą. – Przyda ci się coś na rozluźnienie. Zresztą, nie tylko tobie. Sztywno tu jak w trupiarni. Floyd, skocz no jeszcze po jakieś szklanki.
– Na rozkaz! – odparł chłopak, wyginając się przy tym w parodii salutu i wyszedł z salonu.
– A jak wrócą, to co wtedy? – spytał sceptycznie nastawiony do planów tej dwójki Ryan.
– To będą z powrotem – odparła dziewczyna zupełnie nieprzejęta. – Ulokujemy się z naszymi zdobyczami w małym pokoju, który ma być dzisiaj w nocy moją sypialnią. Po za tym oni raczej już nie wrócą dzisiejszej nocy.
– Skąd ta pewność?
– Przecież słyszałeś chudego, że prędko raczej nie wrócą. – Pocahontas nie mogła powstrzymać złośliwego uśmiechu, patrząc na wyraz twarzy Ryan. – Boże, jaki ty niedomyślny jesteś. Oni poszli się pieprzyć. Przecież widziałeś minę Saszy, jak to mówił.
– Boże, Trish, pomyśl niekiedy dłużej, zanim coś powiesz – sapnął Ryan. – I jak możesz tak po prostu o tym mówić? Przecież to twój ojciec.
– No i okazał się całkiem spoko, więc chcę, żeby pożył jeszcze długo. A podobno aktywność seksualna obniża ryzyko zachorowania na raka prostaty.
Pomimo starań Pocahontas nie udało się utrzymać poważnego tonu. Parsknęła śmiechem, podobnie jak Atsah. Ryan skapitulował i tylko uniósł oczy ku sufitowi, jakby szukając tam wsparcia. Do pokoju wrócił też Floyd z tacą pełną szklanek oraz lodu.
Zapowiadało się na ciekawą noc dla wszystkich.

Trish wycofała się jako pierwsza. Nie przepadała za stanem upojenia. Pomachała chłopakom na pożegnanie i udała się do swojej tymczasowej sypialni, czyli małego pokoju, który kiedyś należał do Saszy.
Santa Boy i Sasza nie wrócili prędko ze spaceru, tak jak zapowiadali. Atsah, Ryan i Floyd zostali więc sami w salonie z sukcesywnie opróżnianą butelką alkoholu. Wyglądało na to, że Norton miał z nich najsłabszą głowę. W końcu zasnął, siedząc na krześle z odchyloną na bok głową. Nawet ślina mu trochę ciekła z kącika ust.
Atsah asekuracyjnie wyciągnął mu szklankę z dłoni, którą trzymał na stole, i odsunął dalej. Poklepał go lekko po policzku, aby go ocucić. Ryan ocknął się i posłał mu zaspane spojrzenie.
– Chcesz już iść spać? – spytał Indianin, uznając, że najwyższy czas zakończyć zabawę.
– Tak, jestem padnięty przez tą całą podróż – odparł Ryan i oparł czoło o jego ramię, na powrót zamykając oczy.
– Rozłożę kanapę – zaoferował się Floyd i wstał zza stołu.
Skoro Ryan oddał się w objęcia Morfeusza, nie było sensu tego ciągnąć. Z Atsah raczej się nie dogadają. I to nie przez brak wspólnych tematów, bo mieli taki jeden, który właśnie drzemał przyklejony do Indianina, i nie za bardzo chcieli się nim dzielić.
Rozłożył więc kanapę, a z szafy, która wcześniej wskazał im Sasza, wyciągnął pościel. Znalazł dwie poduszki i jeden koc. Jakoś będą musieli się podzielić. Mieli ze sobą swoje bagaże, więc w łazience umyli zęby i przebrali się do spania. Zaspany Ryan zaplamił sobie przy tym podkoszulek pastą, co skomentował niezadowolonym mruknięciem, jakby ganił za to niesforną substancję. Floyd parsknął pod nosem, obserwując płonne starania chłopaka przy czyszczeniu plamy. Z każdą spędzoną minutą Ryan stawał się dla niego coraz bardziej absorbującym umysł celem obserwacji.
Sam zaś czuł wzrok Indianina na sobie. Aż miał od tego ciarki. Jak sarna czująca na sobie wzrok pumy kryjącej się w mroku. Jak pies ogrodnika, parsknął w myślach. Sam nie weźmie, a drugiemu nie da.
Obmycie twarzy chłodną wodą trochę rozbudziło Ryana. Nie upił się za bardzo, był po prostu zmęczony. Wrócili w trójkę do salonu i stanęli przed rozłożoną kanapą.
– To jak to rozwiążemy logistycznie? – spytał. – No i mamy tylko dwie poduszki.
Teraz ze zdwojoną siłą uderzyło w niego to, na co pozwolił Floydowi w nocy spędzonej w zajeździe. Strasznie żałował, że dał się wtedy ponieść. To, że był wtedy roztrzęsiony po tym, co powiedział mu Atsah, wcale go nie usprawiedliwiało. To czyniło to nawet bardziej żałosnym.
Atsah nic nie odpowiedział, tylko położył się na skraju rozłożonej wersalki, plecami w stronę środka. Poduszkę rzucił za siebie, a pod głowę podłożył sobie ramię.
– No jaki uczynny – skomentował to Floyd i sam położył się na drugim krańcu, podkładając sobie pod głowę jedną z poduszek. – Trochę się nie lubimy, więc lepiej, abyś nas rozdzielał.
 Poklepał miejsce między nimi, patrząc na skonsternowanego Ryana. Norton nie chciał spędzić obok Floyda jeszcze jednej nocy. Pomyślał nawet o tym, aby przespać się na fotelu, ale nie chciał też przepuścić szansy, aby być blisko Indiania. Zajął więc swoje miejsce między tą dwójką, wcześniej poprawiając sobie poduszkę.
– Spróbuj mnie dotknąć, a cię zabiję – syknął do Floyda.
– Spoko, mam jeszcze trochę instynktu samozachowawczego – odparł z rozbawieniem chłopak.
Oczywiście, mówiąc to, nie miał na myśli ostrzeżenia Ryana, a chłopaka, który leżał odwrócony do nich plecami.
Ryan bardzo starał się zasnąć, ale nic mu z tego nie wychodziło, mimo że jeszcze niedawno oczy same mu się zamykały. Leżał na plecach z zaplecionymi na brzuchu dłońmi, chociaż nie była to jego ulubiona pozycja do spania. Nie chciał jednak odwracać się do Floyda ani tyłem, ani przodem.
Powinien się bardziej upić, wtedy wszystko pewnie byłoby łatwiejsze. Przez kotłujące się w głowie myśli, wbił paznokcie w skórę dłoni. Cholera, raz się żyło, uznał. Uniósł się na łokciu w stronę odwróconego do niego plecami Atsah, przedtem zerkając jeszcze na Floyda. Ten wydawał się naprawdę spać.
W ciemności Ryan ledwie rozpoznawał kontury tatuażu, który Indianin miał na karku. Częściowo przesłaniały go też długie włosy chłopaka. To był jakiś indiański ornament wpisany w koło. Obiecał sobie, że kiedyś zapyta o jego znaczenie. Dotknął tatuażu palcami. Skóra w tym miejscu miała trochę inną fakturę.
Przechylił się nad ramieniem Atsah i popatrzył na jego pogrążoną we śnie twarz. Teraz nareszcie zrelaksowaną. Zawahał się, ale w końcu dotknął palcami jego policzka, obrysował ostry profil nosa i pełny warg. Zabrał rękę, gdy Atsah otworzył oczy i spojrzał wprost na niego.
– Jesteś pijany? – spytał Indianin.
– Nie.
– Tym gorzej – skwitował Atsah. – Idź spać, Ryan. Tak będzie lepiej.
Chciał wrócić do swojej poprzedniej pozycji i zasnąć, ale chłopak mu na to nie pozwolił. Chwycił go za nadgarstek i nakierował jego dłoń na swoją bliznę, którą miał na czole.
– Już nie jestem dla ciebie słodki? – spytał, wbijając w niego niemal proszące spojrzenie błękitnych oczu.
Atsah błądził chwilę spojrzeniem po jego napiętej w oczekiwaniu twarzy. Jednym z palców zahaczył o rzęsy chłopaka. Walczył ze sobą, ale nie miał aż tyle samokontroli.
– Będziesz tego żałował – rzucił jedynie i uniósł się z kanapy, ciągnąc Ryana za sobą.
Udali się do jedynej wolnej sypialni, czyli tej, która należała do Santy Boy’a i Saszy. Nie zaświecili światła. Ryan od razu po tym, jak przekroczyli próg, objął Indianina ramiona i zaplótł dłonie na jego karku. Zupełnie, jakby za chwilę mieli tańczyć wolnego na szkolnej dyskotece. Na myśl rozbawiła go do tego stopnia, że aż zaśmiał się krótko. Postanowił też ją wykorzystać. Przytulił się bardziej do niego, opierając bok twarzy na jego klatce piersiowej. W ten sposób słyszał szybkie bicie jego serca.
Atsah mógł próbować z tym walczyć, ale też pragnął bliskości. Przestał się opierać, gdy Ryan przylgnął do jego ciała. Objął chłopaka w pasie i oparł podbródek o szczyt jego głowy. Przymknął oczy, wreszcie odprężony. Dawno już nie czuł takiego spokoju.
Nie mówili nic do siebie, ale w pewnym momencie zaczęli poruszać się we wspólnym rytmie. Powoli, wręcz ślamazarnie, obracali się wokół osi. Naprawdę jak na studniówce, przeszło Ryanowi przez myśl. Uczucie było wspaniałe, jakby wreszcie znalazł się we właściwym miejscu, we właściwych ramionach, ale chciał dzisiaj czegoś więcej.
Odchylił się i sięgnął do ust Indianina. Ten zdawał się wahać, więc Ryan chwycił go za włosy i pociągnął. Atsah zaśmiał się cicho i zastosował do polecenia. Nachylił się, by połączyć ich usta w pocałunku. Ryan nie chciał zaprzepaścić szansy, więc objął go jeszcze mocniej za szyję. Długie włosy chłopaka łaskotały go w twarz. Atsah był dość zachowawczy w swoich działaniach, więc to Ryan przejął kontrolę nad pocałunkiem. Wsunął język między jego wargi.
Z Atsah wreszcie opadły wszelkie blokady, bo zaczął żarliwiej odpowiadać na pocałunek, w końcu przejmując inicjatywę. Dłonie, które miał dotąd zaplecione na pasie Ryana, wsunął mu po koszulkę, przez co Ryanowi wyrwało się ciche westchnięcie. Czuł jak duże, męskie dłonie o twardym naskórku przesuwały się w górę jego ciała. Badały fakturę jego brzucha, żeber. Jeden z placów odnalazł nawet drogę do jego pępka, co przyprawiło go o przyjemny dreszcz i skurcz mięśni w tamtym rejonie.
W końcu Atsah zdecydował się przeprowadzić obdukcję także za pomocą wzroku. Ryan wyczuwając jego intencje uniósł ręce w górę, by mógł przeciągnąć mu podkoszulek przez głowę. Gdy ten opadł już na podłogę, zrobił to samo z koszulką na ramiączkach, którą miał na sobie Indianin. Teraz Ryan pożałował, że nie zaświecili światła. Mało widział, a było wiele do oglądania. Od czego jednak miał dłonie?
Teraz trochę się zawstydził, gdy stali tak naprzeciwko siebie półnadzy. Atsah chyba wolał, żeby to Ryan był tym, który inicjował kolejny etap. Chłopak przygryzł wargę, czując rosnące zażenowanie tym, że tak po prostu stali bez słowa i się na siebie patrzyli. Już wolał, aby znów złączyli się w pocałunku. Wtedy umysł był tak przyjemnie obezwładniony mgłą, która wszystko inne czyniła błahym, nieistotnym w tym momencie.
Przysunął się do Indianina i położył obie dłoni na jego klatce piersiowej. Czuł, że były spocone. Więc i Atsah musiał to czuć. Dziwnie podniecała go myśl, że zostawi na jego ciemnej skórze swój ślad. Czuł pod palcami fakturę jego mięśni. Zjechał dłońmi w dół, umyślnie zahaczając o sutki, by zatrzymać się na brzuchu. Atsah miał naprawdę wyrobione ciało. Uczucie dobrze zarysowanych mięśni pod palcami było niesamowite. Mógł też poczuć, jak chłopak głęboko oddychał.
Ze zdenerwowania aż zaschło mu w gardle, bo to teraz musiał pokonać kolejną przeszkodę na drodze jego dłoni. Wciągnął drżąco powietrze do płuc i spojrzał w górę, na twarz Atsah, prosząc, aby ten mu pomógł.
Indianin uśmiechnął się i chwycił za dłoń. Pociągnął go do łóżka, na które upadli razem. Przekręcili się na bok tak, aby leżeć twarzami do siebie. Atsah sięgnął dłonią do twarzy Ryana, dotykając jego blizny. Później przysunął się, aby złączyć ich usta w kolejnym pocałunku. Teraz to prowadził w tańcu ich języków. Następnie zszedł pocałunkami niżej, na szyję i obojczyki Ryana. Chłopak westchnął i mimowolnie naprężył mięśnie, poddając się przyjemności. Zadrżał z ekscytacji, gdy poczuł dłonie Atsah zsuwające jego spodnie wraz z bielizną. Sam nie pozostał dłużny i zrobił to samo.
Był już sztywny. Sapnął zadowolony, gdy pomimo panującej w pokoju ciemności, dojrzał, że nie jest w tym stanie osamotniony. Do ciemnego penisa Atsah prowadziła linia czarnych włosów. Przeczesał je palcami, co Atsah nagrodził cichym mruknięciem. Później przejechał nimi wzdłuż penisa, zatrzymując się dłużej na główce. Kciukiem podrażnił dziurkę na szczycie.
Atsah sapnął podniecony i chwycił Ryana za podbródek. Pocałował go, a potem nie przerywając kontaktu wzrokowego, polizał swoją dłoń. Sam był swoich działaniach znacznie mnie wstrzemięźliwy. Położył się na plecach, ciągnąc chłopaka na siebie. Ryan oblewając się rumieńcem usiadł na nim okrakiem. Nerwowo zachichotał, gdy penis Indianina zahaczył o jego jądra, a potem przejechał wzdłuż jego rowka. Tam też się zatrzymał, zakleszczony między pośladkami chłopaka.
Atsah posłał Ryanowi zadowolony, trochę wręcz rozbawiony uśmiech i objął palcami jego jądra. Badał chwilę ich kształt, ważył je w dłoni, a potem lekko docisnął do ciała chłopaka. Ryan na to uczucie aż stęknął. Posłał Indianinowi oburzone spojrzenie. Ten już dłużej się nie bawił. Tym razem, aby ponownie nawilżyć dłoń, podsunął ją pod usta chłopaka. Ryan najpierw wystawił język jemu w figlarnym geście, a potem dokładnie i powoli przejechał nim wzdłuż rozprostowanej dłoni Atsah. Podobało mu się, jak błyszczały przy tym oczy Indianina. Atsah zaczął go masturbować. Szybko i dosadnie.
Ryan ogarnięty przyjemnością poczuł, jakby tracił siłę w mięśniach. Dotąd siedział wyprostowany, prezentując się Indianinowi w całej okazałości. Teraz nachylił się ku niemu, podpierając się dłonią obok jego głowy. Atsah wykorzystał ten moment, aby chwycić jego dolną wargę w zaczepny pocałunku. Ryan odpowiedział na niego, ale jednak postanowił wrócić do swojej poprzedniej pozycji. Teraz penis Atsah uwolnił się spomiędzy jego pośladków, a przecież Ryan nie mógł być jedynym, który czerpał przyjemność.
Wyprostował się z powrotem, na ślepo sięgając uprzednio nawilżoną dłonią za siebie. Odszukał penisa chłopaka i przejechał wzdłuż niego palcami, co zostało nagrodzone głębokim westchnięciem. Chociaż wstydził się jak jeszcze nigdy w życiu, poprawił się lekko w swojej pozycji, pozwalając Atsah znowu wślizgnąć się pomiędzy jego pośladki. Teraz odwagi mu już nie starczyło, więc zacisnął oczy, aby nie widzieć spojrzenia chłopaka i zaczął wykonywać powolne, okrężne ruchy, chcąc dać mu przyjemność.
Przez to, że trzyma oczy zamknięte, odgłosy, które obaj wydawali stały się jeszcze bardziej dosadne. Pokój wypełnił się miarowymi stęknięciami i głębokimi oddechami. Doszedł pierwszy, brudząc przy tym dłoń Atsah. Gdy gwałtownie otworzył oczy porażony gwałtownością przyjemności, którą poczuł, napotkał intensywne, głębokie spojrzenie Indianina. Ten skurczybyk musiał patrzyć wprost na jego twarz przez cały ten czas. Nie miał pojęcia, co zrobić teraz. Na szczęście Atsah nie miał takich problemów.
Zmusił Ryana, aby teraz on położył się na plecach i zawisł nad nim. Ciemne włosy zasłaniały mu większość twarzy. Potężny, z naprężonymi mięśniami przypominał Ryanowi dzikiego kota pochylającego się nad zdobyczą. Atsah dopadł do jego ust, całując go mocno, dociskając wargi do warg, a potem zsunął się na szyję chłopaka, zasysając się na skórze. Lekko ją nawet podgryzał. Masturbował się przy tym szybkimi, pewnymi ruchami. Po niedługiej chwili doszedł z głuchym jęknięciem na ustach. Złapał gwałtownie powietrze i ucałował Ryana w czoło, w miejsce, gdzie miał bliznę po wypadku.
Oporządzili się i poszli spać, tym razem zwróceni do siebie twarzami. Ryan miał nadzieję, że Trish uratuje ich rano przed gniewem Santy Boy’a. O tym, co to, co między nimi zaszło, znaczyło dla Atsah, nie miał już siły dzisiaj myśleć. Zasnął trzymając go za rękę pewny tylko tego, że już jej nie wypuści. Nie pozwoli mu uciec.

2 komentarze:

  1. No w końcu, ileż ja się no to naczekałam. Cudowne. Oby teraz tylko nie udawali, że niby nigdy nic. To byłoby smutne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, miło, że ktoś tu na coś czeka oprócz mnie :) No a co będzie dalej... Wiadomo, że choć tyćkę dramy musi być^^
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń