niedziela, 12 sierpnia 2018

Atsah - ROZDZIAŁ 15 - Trudna rzecz


W końcu dotarli. Z pokoju motelowego mogli oglądać wijącą się rzekę Colorado, która przepływała przez Austin. Oczywiście, nie tę, która tworzyła Wielki Kanion, to była rzeka Kolorado przez „K”, ale ta także robiła całkiem spore wrażenie. W końcu była to najdłuższa rzeka, która swój początek i koniec miała w Teksasie.

Pogoda była tu całkiem nie zimowa. Dziś, w południe, temperatura sięgała kilkunastu stopni, a ziemię pokrywały kolorowe liście drzew. Przypominało to raczej środek ciepłej w barwie i temperaturze jesieni. Sztuczne choinki i porozwieszane ozdoby, które można było zobaczyć na ulicach miasta, wyglądały wręcz trochę komicznie.
Takie wrażenie miał przynajmniej Ryan, gdy w dziwnie melancholijnym nastroju patrzył przez przestronne, motelowe okno na panoramę Austin. Pozostali członkowie wyprawy nie wydawali się w nastrojach do podziwiania widoków. Jak struci siedzieli na swoich łóżkach, gotując się do snu.
Do miasta przybyli kilka godzin wcześniej, ale spędzali je na odnalezieniu budynku, w którym mieszkał Santa Boy ze swoim basistą i, jak donosiły media, od niedawna także narzeczonym. Chyba im się to udało, ale wizytę, która, jak mieli nadzieję, nie zakończy się zawałem frontmana High Death, ani ich obitymi, nastoletnimi ryjami, postanowili odłożyć do jutra.
Ryan, patrząc na wijącą się rzekę, myślał o tym, że ta wyprawa zmieni życie ich wszystkich, nie tylko Trish. Chociaż ona sama się do tego nie przyznawała. Bo ona przecież chciała tylko „zobaczyć go na własne oczy” i „zrobić coś szalonego przed rozpoczęcia dorosłego życia”. Ryan w to nie wierzył. Ta wyprawa zmieni ich wszystkich.
Odwrócił się i zawiesił wzrok na Atsah, który jednak tego nie wyłapał. Skupiony był na odkopaniu czegoś w swojej torbie. Ryan nieświadomie powędrował dłonią do swojej blizny po wypadku, która przecinała łuk brwiowy. To przez nią Indianin dotknął go po raz pierwszy. Ryan długo się nad tym zastanawiał. Czy naprawdę ten dziwny chłopak chciał go tylko podręczyć? Teraz, doszedł do wniosku, że to była tylko wymówka.
Chyba obaj poczuli to w tym samym momencie, zanim jeszcze cokolwiek do siebie powiedzieli. Gdy ich spojrzenia spotkały się na szkolnym korytarzu. Mógł sobie i innym, w tym Trish wmawiać coś innego, ale od razu wiedział, że Indianin nie miał nic wspólnego z tym głupim napisem na murze. To do niego nie pasowało. Więc dlaczego za nim poszedł?
Bo chciał wiedzieć o nim więcej. Bo chciał być bliżej niego. I dostał, czego chciał.
Ryan uśmiechnął się pod nosem i z powrotem odwrócił się przodem do szyby. Dotknął jej chłodnej tafli palcami, a potem oparł o nią czoło. Jego krzywy uśmiech jeszcze się poszerzył przez myśli, które chyba już na trwałe zakotwiczyły się w jego umyśle.
Chyba zadurzył się w Indianinie, który miał już na sumieniu czyjeś życie. Nieprzewidywalnym gościu ze słabością do kotów, co czyniło go tylko dziwniejszym.
– Zajebiście – skwitował.
Ale wybór należał do niego, prawda?

W środku nocy obudził go jakiś dźwięk. Chyba trzask drzwi. Usiadł na łóżku i zaczesał dłonią opadające na czoło włosy. Potrzebował chwili, aby dojść do siebie i uświadomić sobie, gdzie się znajduje. Pomimo środka nocy przez światła miasta w pokoju nie panowała całkowita ciemność, więc nawet bez włączania lampki dojrzał, że łóżko, w którym powinna spać Trish, jest puste.
Uznał, że pewnie poszła do łazienki, która znajdowała się na korytarzu, ale jednak postanowił na wszelki wypadek pójść za nią i sprawdzić, czy nic się nie stało. W tym celu uniósł się z pościeli, ale nocną ciszę przeszył kolejny dźwięk. Ryan obejrzał się za siebie, na łóżko, na którym spał Atsah.
Chłopak poderwał się do siadu i brał właśnie gwałtowne hausty powietrza. Większość jego twarzy przesłaniały długie, zburzone włosy. Nagie ramiona i klatka piersiowa błyszczały się w świetle miasta od potu.
Wystarczyło jedno, szybkie spojrzenie, aby Ryan domyślił się, co właśnie miało miejsce. Niewiele myśląc, w dwóch susach pokonał swoje łóżko i dopadł do Indianina. Palce jednej dłoni zatopił w jego doskonale czarnych włosach, a drugą chwycił go za policzek.
– Hej, to był tylko sen – powiedział, jednym kolanem wchodząc na łóżko. – Dobrze się czujesz? Miałeś koszmar.
– Tak, koszmar – mruknął Atsah nieobecnym głosem. Przycisnął dłoń do oczu, a potem czoła. – Kurwa.
Chwilę jeszcze wydawał się niepewny, ale potem, nie patrząc Ryanowi w oczy, złożył w głowę na jego udach i oplótł go ramionami w pasie.
– Tylko na chwilę – powiedział, jakby się tłumaczył.
– Okej – odparł Ryan zaskoczony tym nagłym wtargnięciem przez Indianina w jego prywatną strefę.
Po krótkim zaufaniu włożył place w jego splątane włosy i zaczął je delikatnie przeczesywać. Od Indianina biło takie dziwne gorąco.
– Wiesz… – zaczął po chwili zupełnej ciszy między nimi. – Śnił ci się on?
– On?
– No, wiesz… ten chłopak, którego…
– Którego zabiłem? – dopowiedział Atsah gorzkim głosem. –Nie, on mi się nigdy nie śni. Nigdy mi się nie śnił. Chyba powinien, gdybym był normalny. Ale nie jestem.
– Co? Co to ma znaczyć?
Atsah podniósł się do siadu. Teraz wreszcie Ryan mógł zobaczyć jego minę. Ten cierpki, gorzki uśmiech niepasujący zupełnie do nastoletniego chłopca. To był uśmiech człowieka, dorosłego, który już za dużo w życiu doświadczył. No i te oczy. Doskonale czarne, lekko skośne i takie zmęczone.
– Nie śnię o niczym szczególnym. O czymś, co miałoby jakiś kształt i sens. Tak mi się przynajmniej wydaje. Jednak zawsze, gdy budzę się z koszmaru, budzę się z tym samym przekonaniem. Pewnością właściwie.
– Jaką pewnością?
Atsah wzruszył szerokimi ramionami.
– Że mógłbym to zrobić znowu – przyznał.
Ryan spojrzał na niego zszokowany.
– Że tego chcesz? Że cię do tego ciągnie? – dopytał.
Atsah parsknął, widząc niepewność malującą się na twarzy, która tak mu się podobała.
– Nie, nie sprawiło mi to przyjemności. Wręcz przeciwnie – wytłumaczył. – Chodzi o to, że ludzie chyba dzielą się na dwa rodzaje. Taki, którzy podstawieni pod ścianą, są zdolni to zrobić i takich, którzy nawet wiedząc, że w innym wypadku zginą oni albo najdrożsi im ludzie, nie są zdolni zabić drugiego człowieka. Myślę, że ta druga grupa jest dalej w ewolucji. Ona już się wyzbyła tej pierwotnej bestii, która niegdyś była w każdym człowieku. I była mu potrzebna, aby przetrwać w naturze. Ale czasy się zmieniły i już nie jest nam do niczego potrzebna, a we mnie ona nadal jest. Ukryta gdzieś tam w środku, za fałdami serca. I tylko czeka na impuls… Wiem, że pewnie tego nie rozumiesz. Bredzę.
Nie pojmował, to prawda. Nigdy nie da się w pełni zrozumieć drugiego człowieka. Bo każdy jest inny. Można się strać, próbować, ale nigdy nie uda się tak do końca zrozumieć serca drugiej osoby.
– Nie bredzisz, tylko… Rzeczywiście chyba nie rozumiem, ale chyba też wiem, o co ci chodzi. Ja chyba bym nie umiał – przyznał Ryan. – Wiesz, nawet gdyby ktoś miał na muszce moją matkę i mógłbym ją uratować… To chyba nie umiałbym tego zrobić, zabić drugiego człowieka.
– Widzisz – mruknął Atsah. – A ja bym mógł. Dlatego to musi się skończyć.
– Co skończyć?
Atsah w geście zakłopotania zmierzwił swoje włosy z tyłu głowy. Zaraz jednak wyprostował się i spojrzał Ryanowi prosto w oczy.
– Lubię cię – przyznał – od samego początku. I to był błąd, że pozwoliłem sobie się do ciebie zbliżyć. Że jestem teraz tutaj. Coś mnie do ciebie ciągnie, od samego początku. I to nie jest moja naiwność. Moja głupota. Bo ja sobie obiecałem…
– Co takiego? – dopytał Ryan patrząc rozbieganym wzrokiem na Indianina.
Czuł, jak coś ściska go w piersi. Był już pewien, że nie spodoba mu się to, co przyjdzie mu za chwilę usłyszeć. Niemal się spłoszył jak dzika sarna, gdy Atsah w jakimś tęsknym geście dotknął jego brązowych włosów.
– Że nigdy się nie zakocham – odparł Indianin. – Bo ktoś taki jak ja nie może sobie na to pozwolić. Chyba byłbym wtedy zdolny zniszczyć cały świat, byleby tylko utrzymać to uczucie. Nawet obiekt tego uczucia.
To brzmiało strasznie, pomyślał Ryan, a jednocześnie ta myśl była jakoś dziwnie pociągającą.
– Chodźmy spać – rzucił Atsah i położył się z powrotem na łóżku. Bokiem, tyłem do chłopaka.
Ryan chwilę się wahał, ale postanowił nie wracać do swojego łóżka. Ułożył się na plecach. Jego bark stykał się z plecami Atsah. Niby nic, a jednak przyprawiało go o szybsze bicie serca. Tylko jeszcze do końca nie umiał sprecyzować, z jakiego powodu.
Z tego wszystkiego zapomniał o Trish, która nie wróciła już tej nocy do ich pokoju.
II część
***
Sasza był tak zaspany, że nawet nie zwracał szczególnej uwagi na to, co było pod jego nogami i działo się przed nim, gdy wspinał się po schodach klatki do ich mieszkania. Był wczesny poranek, a oni właśnie wrócili od matki Saszy. Z jej ślubu, na którym, nie wiadomo czym motywowany, Santa Boy postanowił się oświadczyć. Kosmos jakiś. Sasza byłby tym znacznie bardziej podekscytowany, gdyby nie to, że tak strasznie chciało mu się spać.
Oczy niemal same mu się zamykały. Pewnie dlatego wpadł nosem na plecy idącego przed nim Santy Boy’a, który nagle postanowił się zatrzymać.
– Co jest? – spytał Sasza, pocierając nos.
– Uświadomiłem sobie, że zapomniałem zabrać telefonu ze schowka – odparł muzyk, odwracając się w jego stronę. Z kieszeni wyciągnął kluczyki do samochodu. – Skoczyłbyś?
– Hm? No dobra – zgodził się Sasza, odbierając je.
Ruszył w dół schodów. Nawet nie przyszło mu do głowy zapytać, dlaczego to on miał iść. Miał zbyt dobry humor, żeby przejmować się takimi drobnostkami. No i z natury był miłym chłopcem.
Santa Boy odprowadził go wzrokiem. Gdy chłopak zniknął z pola widzenia, mina muzyka uległa gwałtownej zmianie. Jakby nagle jego twarz skuł mróz. Właśnie taką miną obdarzył dziewczynę siedzącą przy drzwiach jego mieszkania, na pierwszym schodku prowadzącym na następne piętro.      
– Czego chcesz? – spytał zimnym głosem. – Pieniędzy?
Dziewczyna gapiła się na niego swoimi wielkimi, ciemnymi oczami bez słowa przez parę sekund, po czym wybuchła głośnym śmiechem.
– O, cholera! – prychnęła, nie mogąc powstrzymać rozbawienia. – Dokładnie tak to sobie wyobrażałam.
Stanęła na schodku prezentując się w pełnej, pięknej okazałości i otrzepała swoje dżinsy.
– Czy wyglądam na kogoś, kto potrzebuje pieniędzy? – spytała, przekręcając głowę.
– To czego chcesz? Sławy?
– Hm, wtedy po prostu nagrałabym seks-taśmę z jakimś aktorem drugiej kategorii.
Santa Boy przymknął oczy. Nie chciał tego. Nie było mu to potrzebne. Nie teraz, kiedy wszystko wreszcie było dobrze.
– Po prostu spieprzaj.
Jego sfatygowane przez życie rockandrollowca serce niemal się zatrzymało, gdy usłyszał za plecami chrząknięcie. Odwrócił się, by spojrzeć na Saszę, gdy wspiął się bezszelestnie po schodach i teraz obrzucał muzyka nieprzychylnym, karcącym wzrokiem.
– Szybko się wyrobiłeś – prychnął Santa.
– W połowie drogi do samochodu, skapnąłem się, że ty przecież nigdy nie wyciągasz telefonu z kieszeni, nawet jak prowadzisz. Ale to nieważne. – Wychylił się zza jego pleców i spojrzał na dziewczynę. – Przepraszam cię za tego prostaka.
– Spoko – parsknęła nastolatka.
Wydawała się bardzo rozbawiona całą sytuacją.
– A teraz chciałbym się dowiedzieć, kto to taki. – Sasza z powrotem skupił się na Sancie Boy’u. – I dlaczego tak ją potraktowałeś? Czy to jakaś twoja…
– Ogranicz tą swoją bujną wyobraźnię – prychnął muzyk. – Na ile lat ci wygląda?
– Cóż, nie posądzam cię o tyle przyzwoitości, aby stanowiło to dla ciebie dużą przeszkodę.
Santa Boy aż pokręcił z niedowierzaniem głową. Z wyrzutem popatrzył na swojego od niedawna narzeczonego. Dziewczyna znów się roześmiała i rzuciła czymś, co brzmiało jak „Ale jazda”.
– No? – ponaglił Sasza, wędrując spojrzeniem między tą dwójką.
Santa Boy podniósł ręce i oczy ku niebu, a potem podszedł do dziewczyny i nachylił się tak, aby ich twarze znalazły się na jednym poziomie. Sasza początkowo nie rozumiał, ku czemu to miało służyć, ale po chwili to do niego dotarło. Prawie spadł ze schodka, gdy z wrażenia zrobił krok do tyłu. Przed upadkiem uratowało go to, że wpadł na ścianę, do której przywarł plecami.
– O kurwa – wyrwało mu się.
– No.

Kosmos. Po prostu kosmos.
Dziewczyna siedziała na kanapie w salonie i ciekawsko rozglądała się po pokoju. Sasza potulnie poszedł zrobić coś do picia, wciąż nie wychodząc z szoku. Gdy wrócił z kuchni, rzucił siedzącemu w fotelu Sancie przelotne spojrzenie. Dawno nie widział jego diabelskiej mordy aż tak wykrzywionej. Nie miał pojęcia, czego się spodziewać.
Gdy stawiał szklanki na stole, jeszcze raz zerknął na dziewczynę. Naprawdę byli uderzająco podobni. Mieli identycznie zbudowane kości twarzy, głęboko osadzone oczy oraz kształt uszu i nosa. U niej wszystko było po prostu złagodzone i razem dawało przyjemny dla oka, choć nietuzinkowy efekt.
– O kurwa – znów mu się wyrwało, gdy dostrzegł leżące na stoliku zdjęcia.
– Powtarzasz się – mruknął Santa Boy.
Zdjęcia przedstawiały młodszego o kilkanaście lat frontmana High Death w otoczeniu innych muzyków oraz kobiet. Któraś z nich musiała być matką dziewczyny. Wszystkie wyglądały… Sasza nawet w głowie nie chciał przytaczać określeń, które przyszły mu na myśl.
Znów zerknął na dziewczynę. Była bardzo dobrze i gustownie ubrana, a z jej oczu biła inteligencja. Najwyraźniej jej matka poszła po rozum do głowy po przypadkowym spłodzeniu dziecka z zaćpanym metalowcem. Tyle dobrze.
– Ach, to. ­– Uśmiechnęła się dziewczyna, po czym lekko rzuciła: – Jestem adoptowana.
Sasza postanowił, że sobie usiądzie. Przykucnął na krawędzi kanapy i z nadzieją popatrzył na Santę Boy’a.
– Więc dlaczego akurat teraz? – spytał muzyk.
– Zwykła ciekawość – odparła dziewczyna i sięgnęła po herbatę. – Moi starzy to dentyści, mają własną klinikę. Powinnam się cieszyć, bo jestem ustawiona do końca życia. Mam na tyle dużo rozumu, że skończenie studiów nie sprawi mi problemów. Większość ludzi całe życie walczy o to, aby posiadać jak najwięcej. Te określa, wartościuje ich życie. Są szczęśliwi, jeśli mogą sobie kupić najnowszy model iPhone’a, a najlepiej jeśli nie stać na niego ich sąsiada. Ja więc powinnam się cieszyć z tego, że nie muszą się jakość szczególnie starać. A jednak tak nie jest. I dręczą mnie te pytania, które tylko utrudniają życie. Po chuja to wszystko? Jaki jest tego sens? Jaki jest tego cel? I o co w tym wszystkim chodzi? W tym całym życiu? Więc przybyłam tutaj w poszukiwaniu odpowiedzi.
Sasza nie mógł się nie roześmiać. Aż chwycił się za czoło.
– Jesteście tacy sami – stwierdził rozbawiony, kręcąc głową. – Dokładnie tacy sami. Ale jazda.
Santa Boy był zły. Był wkurwiony, gdy ta mała mara ukazała mu się przed drzwiami ich oazy. Nie chciał, by cokolwiek zburzyło to, co udało mu się odzyskać. Czego już nigdy nie chciał utracić. Szczęścia.
Teraz jednak patrzył na to kruche, chude stworzenie o bystrych oczach i czuł zadowolenie. Nigdy nie pragnął mieć dzieci. Pewnie gdyby wiedział, zmusiłby tę kobietę do usunięcia. Taki wtedy był. Teraz zaś czuł spokój. Jeśli tylko Saszy to nie przeszkadzało, to wszystko było w porządku.
Chyba nawet się cieszył.
– Trudne pytania – odparł, odzywając się po raz pierwszy, odkąd usiedli w salonie. Sasza wbił w niego napięte spojrzenie tych wyłupiastych oczu. – Sam zastanawiałem się nad tym samym przez całe życie. Ja na szczęście znalazłem odpowiedź. Ty musisz poszukać sama.
Spojrzał na Saszę, uśmiechając się do niego.
Trish westchnęła i odchyliła się na kanapie.
– Miłość? – mruknęła cierpiętniczym tonem. – Liczyłam na coś prostszego. Miłość jest trudna. Po za tym, moi starzy powiedzieliby mi to samo. I ksiądz w kościele. Jesteś królem metalu, liczyłam na coś bardziej oryginalnego.
– Przykro mi, że cię zawiodłem. – Zaśmiał się muzyk.
Trish machnęła ręką.
– No co zrobić? – odparła, posyłając im rozbawiony uśmiech. – W ogóle, gratuluję zaręczyn. Będę mogła nieść obrączki?
– Już się rozeszło? – zdumiał się Sasza. – I… i nie przeszkadza ci to?
– A co mi do tego? – Trish wzruszyła ramionami. – Niech każdy robi, co chce i nikomu nic do tego, jeśli tylko nie krzywdzi tym innych. Tego się trzymam. Świat byłby o wiele przyjemniejszy, gdyby wszyscy się tego trzymali i nie wpieprzali z butami w cudze życie, co nie?
– Kurde, Santa, mądre masz to dziecko.
– Po tatusiu.
***
Przez to wszystko, co usłyszał w nocy, zupełnie zapomniał o Trish i zasnął w łóżku Atsah. Rano, gdy jej absencja znowu mu o sobie przypomniała, bo dziewczyny nigdzie nie było, był bliski utraty zmysłów.
– Nie odbiera! – powiedział po raz kolejny, drepcząc nerwowo wzdłuż brzegu rzeki. – Wyszła gdzieś nad ranem i nie odbiera pieprzonego telefonu!
Floyd starał się go jakoś uspokoić. Słowa nie pomagały, więc w końcu zdecydował się chwycić chłopaka za ramię i unieruchomić.
– To logiczne, że poszła do swojego starego. Nic jej nie będzie. To przecież Pocahontas. To demon, a nie dziewczyna.
– Ale dlaczego poszła bez nas?
– Bo tylko byśmy jej przeszkadzali. Pomyśl, to jej stary, bylibyśmy tym jak piąte koło u wozu.
– To w jej stylu – przyznał Ryan, trochę się uspokajając.
Nie zmieniało to faktu, że martwił się o przyjaciółkę. Byli w końcu w obcym mieście.
– Załatwi swoje sprawy, to wróci. Zobaczysz.
– Może. Ale dlaczego w takim razie mnie tu przytargała! I dlaczego on znowu się tu lipi?! – wzburzył się Ryan, gdy znów wyczuł na sobie wzrok Atsah, który cały dzień trzymał się na uboczu.
Przez to, co wydarzyło się w nocy, a przede wszystkim przez słowa, które padły, atmosfera między nimi była ciężka. Od rana nie zamienili ze sobą nawet jednego słowa.
Floyd również popatrzył w stronę, gdzie paręnaście kroków od nich stał Indian. Uśmiechnął się.
– Na te pytania akurat znam odpowiedź – stwierdził.
– Co masz na myśli? – zdziwił się Ryan.
– Pocahontas zabrała cię ze sobą, abyś był jak najdalej od naszej mieściny i rzeczy, które się tam dzieją, a związanymi z twoim wujkiem. A Indianin patrzy na mnie z rządzą mordu w oczach z dwóch powodów. Raz, że jest zazdrosny. I dwa, iż podejrzewa, zresztą nie bez słuszności, że mogę spróbować coś ci zrobić.
Uścisk jego dłoni na ramieniu Ryana stał się mocniejszy. Pociągnął go, aby spojrzał na ekran jego telefonu.
– Co jest? – zdziwił się Ryan i skrzywił się, gdy dojrzał to, co Floyd chciał mu pokazać.
To było zdjęcie przedstawiające jednego z chłopaków, z którymi trzymał Floyd. Tego najdurniejszego i najbardziej agresywnego. Carla.

– Co mu się stało? Kto mu to zrobił? – spytał Ryan, patrząc na zmasakrowaną, zakrwawioną twarz chłopaka. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz