rama
składowiska zamknęła się za Santa Boy'em i Saszą, gdy niebo na
moment przybrało kolor czerwony podczas zachodzenia słońca.
Rockman wzruszył ramionami i bez słowa zaczął iść poboczem
drogi. Sasza powlókł się za nim, skupiając uwagę na poruszaniu
się mniej więcej prosto. Przyjechali do Amarillo późnym
popołudniem, a potem pili z Jackiem Hetfieldem przez kilka godzin.
– I
co robimy? – zdecydował się zapytać po chwili.
– Muszę
się trochę przewietrzyć, żeby otrzeźwieć. Złapiemy stopa czy
coś.
– A
nie lepiej zadzwonić po taksówkę i jechać do jakiegoś motelu? –
zaproponował Sasza.
– Ja
pierdzielę – mruknął Santa. – Jołczysz jak stary dziad. Jak
byłem w twoim wieku, to przejechałem od wschodniego wybrzeża do
zachodniego, nie kupując ani jednego biletu.
Sasza
westchnął w duchu. Czyli jednak przejmuje się swoimi
czterdziestymi urodzinami, pomyślał. Pewnie teraz jak każdy
gwiazdor z kryzysem wieku średniego będzie masowo zaliczał świeże
mięso, żeby sobie udowodnić, że jeszcze może, a oni nadal chcą.
Super.
– Będzie
mi brakowało twojego deVille – rzucił, by zmienić temat.
– Ta?
Niby czemu? – spytał Santa bez odwracania się w jego stronę.
– Pamiętasz,
jak musieliśmy odebrać go z policyjnego parkingu, bo złapali cię,
jak prowadziłeś po pijanemu? Uprawialiśmy wtedy seks w nim i znowu
nas zgarnęli do aresztu.
– Pamiętam!
Zrobiliśmy to w celi i znowu nas przyłapali. Wypuścili nas, bo
gliniarz stwierdził, że inaczej będzie to jakiś zaklęty krąg.
My się będziemy pieprzyć, oni nas przyłapywać i zamykać, my
znów będziemy się pieprzyć i tak wkoło – parsknął Santa.
Sasza
nie zdążył odpowiedzieć, bo został zmuszony do gwałtownego
odskoczenia w bok. Chwycił się kurtki Santy, żeby nie upaść.
Czerwony tir niemal go potrącił, gdy Sasza nieuważnie wszedł na
jezdnię. Chyba był bardziej pijany, niż sądził.
– I
jak chodzisz, ciulu?! – usłyszał jeszcze zza pleców.
– A
ty co wyprawiasz? – spytał Santa tonem, jakby karcił dziecko. –
Pijany jesteś?
– Może
– mruknął Sasza, puszczając połę jego skórzanej kurtki i ją
przygładzając.
– A
może masz jedną nogę krótszą od drugiej? – Zaśmiał się
muzyk.
– Super.
Ja tu prawie umarłem, a ty sobie kpisz – obruszył się chłopak.
– Byś jakąś pomoc zaproponował, a nie.
– I
co? Może mam ci rękę podać? – zakpił rockman.
– No,
chociażby!
Ku
zaskoczeniu Saszy muzyk rzeczywiście wyciągnął do niego dłoń,
której wnętrze było pokryte zgrubiałym naskórkiem od
wieloletniego grania na gitarze. Chłopak chwycił ją niepewnie z
przeświadczeniem, że jest to jakaś podpucha i muzyk będzie sobie
z niego robił żarty. Ten jednak zacisnął swoje długie, szorstkie
palce na jego i ruszył w drogę. Surrealistyczne odczucie tylko się
wzmocniło, gdy zaczęli iść pod górę i Santa trochę go ciągnął.
Mężczyzna nie skomentował nawet tego, jak bardzo Saszy pociła się
dłoń.
– Ludzi
się gapią – rzucił chłopak, aby odegnać własne zażenowanie.
– I
co z tego? – odparł Santa Boy. – To pedały mogą brać ślub, a
nie mogą trzymać się za ręce? I jak chcesz zagaić rozmowę, to
powiedz coś, czego nie wiem.
Saszy
przez ostatnie trzy lata zebrało się wiele taki rzeczy, ale nigdy
nie miał zamiaru o nich mówić. Gdy przestał brać, przypomniał
sobie, dlaczego w ogóle zaczął. Uczucia. Ścisnął
tylko mocniej dłoń Santy Boy'a i dał mu się prowadzić. Już
jutro zapewne wrócą do Austin, a on na swój materac w pokoju
gościnnym. Santa Boy znów wpadnie w swój rytm chlania, grania i
dupczenia, niekiedy nie zamieniając z nim ani jednego słowa przez
cały dzień. A on jak ta szara mysz niezauważony przez nikogo
będzie przemykał wzdłuż ścian.
– No
i o czym tam myślisz? – rzucił do tyłu Santa.
– O
moim materacu – odparł chłopaka, mówiąc jedynie pół prawdy.
– I
co z nim?
– Noce
są coraz zimniejsze i ciągnie od podłogi – zmyślił na
poczekaniu.
– To
kup sobie łóżko. Co za problem? – sarknął Santa Boy.
– Serio,
mogę? – spytał Sasza z niedowierzaniem w głosie. Nie
czytywał Cosmo,
ale instynkt podpowiadał mu, że kupowanie mebli do czyjegoś domu
to przekroczenie kolejnej granicy.
– Przecież
to twój pokój – stwierdził Santa. – O, patrz. Jakiś gostek
przed nami. Zapytamy go, gdzie na tym zadupiu jest jakiś motel.
Sasza
wychylił się zza pleców muzyka i dojrzał tego samego, rudego
chłopaka, który obserwował ich na parkingu. Tak jak oni szedł
wzdłuż żwirowanego pobocza drogi. Nadal miał na sobie
ciemnoniebieski kombinezon.
– Pracuje
w zakładzie mechanicznym u Hetfielda.
– Serio?
– zdziwił się Santa. – I nie ma własnego samochodu?
– Wiesz,
jak to jest. Mechanicy nie mają samochodów, hindusów składających
smartphone'y nie stać nawet na baterię do nich, a gwiazdy Hollywood
chodzą po czerwonym dywanie w wypożyczonej biżuterii.
– W
sumie prawda – zgodził się Santa. – Hej, dzieciaku! Pytanie
mam!
***
Josh
wlókł się poboczem, wracając do domu. Miał dziś dostać
tygodniówkę, ale mechanik Bill powiedział, że nie może mu
wypłacić pieniędzy bez zezwolenia pana Hetfielda. Joshowi coś
majaczyło się, że to wcale nieprawda, a poza tym na terenie
zakładu znajdował się jeszcze Jack, który był zastępcą swojego
ojca. Mechanik Bill był dziś bardzo nie w humorze, ale jednak
Joshowi nie dostało się mokrą szmatą po głowie. I to chyba też
było spowodowane obecnością Jacka. Tracy będzie wkurzona i znów
będzie mu robić wymówki. Nie słuchał ich już od dłuższego
czasu. Umiał się wyłączyć na czas terkotania siostry i myśleć
o czymś innym. Zwykle myślał o Jacku. Poza tym zasób słów Tracy
nie był zbyt wielki, więc nie musiał jej słuchać, aby wiedzieć,
co powiedziała. Łatwo było się domyślić. Idiota, głupek,
bezużyteczny, bla bla bla, ja też mam swoje potrzeby, lepiej by
było, gdybyś się nie urodził, bla bla bla, zdechłbyś w rowie
beze mnie, bla bla bla, umyj podłogę. Pokryta bardzo gęstymi
piegami twarz Tracy znikła sprzed oczu Josha zastąpiona twarzą
Jacka. Ostatnio przyjeżdżał znacznie częściej, ale nie
przełożyło się to na większą liczbę schadzek. Dzisiaj Josh w
ogóle nie mógł skupić się na pracy i wciąż zerkał na drzwi
biura. Prawie płynął w powietrzu, gdy Bill kazał mu iść do
Jacka. Jednak nic się nie wydarzyło. Josh czekał potulnie na Jacka
niczym pies z wizją przyszłej nagrody. Niemal ślinił się,
każdego dnia tęsknie wyglądając w stronę bramy wjazdowej. A
dzisiaj jedyne czego posmakował w ustach, to ta wstrętna woda
truskawkowa. Miał taką straszną chcicę, której nie miał jak
zaspokoić. Nawet nie myślał o innych facetach. Gdyby Jack się
dowiedział, pewnie zrobiłby im gorsze rzeczy niż wdowie Hanson,
która dalej leżała na oparzeniówce. Podobno jej twarz była w
opłakanym stanie, ale Joshowi trudno było uwierzyć, że mogłaby
wyglądać jeszcze gorzej niż wcześniej. Poza tym tylko ktoś
niespełna rozumu zamieniłby Porsche na Fiata. Jack był najlepszy.
– Hej,
dzieciaku! Pytanie mam! – nagle usłyszał za sobą zachrypnięty
głos.
***
– Ma
włosy rude jak drut miedziany – powiedział Santa Boy, gdy chłopak
zatrzymał się i obrócił w ich stronę. – Myślisz, że można
go opierdolić na złomowisku?
– Jezu,
Santa. Jak teraz masz takie fazy, to co było, jak ćpałeś? –
spytał Sasza i pokręcił głową. – Widziałem go, jak wlepiał
gały w tego całego Jacka. To chyba jego chłopaczek do posuwania.
– To
Hetfield ma niezły rozrzut – odparł rockman i wskazał na siebie.
– Niebo i piekło normalnie.
Zbliżyli
się do chłopaka w niebieskim kombinezonie, który obserwował ich
nieufnym wzrokiem. Sasza wyrwał dłoń z uścisku Santy.
– Chcieliśmy
zapytać, w którą stronę do jakiegoś motelu – odezwał się
pierwszy, uważając, że taktowność Santy Boy'a rodem z
hardcorowego filmu porno, tylko wypłoszy chłopaka.
– No...
trzeba zawrócić, iść prosto jakieś półgodziny wzdłuż drogi,
aż do napisu kierującego do motelu. Wtedy będzie jeszcze dziesięć
minut – odparł Josh po namyśle.
– Pół
godziny? – powtórzył zniechęcony Sasza.
– A
ty gdzie mieszkasz? – spytał Santa Boy. – Przejeżdżaliśmy
tamtędy i tam już nie ma żadnych domów, tylko pole kempingowe.
– No
tak.
Santa
Boy pogrzebał w kieszeni czarnych dżinsów. Wyciągnął zmięty
banknot studolarowy i podał chłopakowi.
– Co
ty na to, żebyś wynajął nam swoją przyczepę na tę noc? –
zapytał. – Sto dolców piechotą nie chodzi, w przeciwieństwie do
nas.
Josh
popatrzył niepewnie na banknot i podrapał się po rudej głowie.
– Nie
wiem... Musiałbym zapytać Tracy...
– To
twoja dziewczyna? – dopytywał Sasza.
– Siostra.
– To
chodźmy tam razem i się jej zapytamy – zaproponował punkowiec
łagodnie. Rudy chłopak przypominał teraz zwierzątko w klatce.
Chyba nie radził sobie najlepiej w kontaktach z obcymi.
– Dobra
– zgodził się Josh. Może Tracy będzie trochę mniej wkurzona
dzięki tym pieniądzom.
– To
prowadź, mały – powiedział Santa Boy i włożył mu banknot do
kieszeni na piersi. – To będzie twoja stówa, a z siostrą
dogadamy się oddzielnie. Okej?
– Okej.
Santa
Boy i Josh ruszyli za chłopakiem, który nadał sobie szybkie tempo.
Chyba chciał, jak najbardziej zwiększyć między nimi dystans. Gdy
był na tyle daleko, że nie mógł usłyszeć ich rozmowy, Sasza
zapytał:
– Czy
ty nie byłeś przed chwilą miły dla tego chłopaczka?
– Widziałeś
tą jego psią mordkę? – parsknął Santa. – Poruszył nawet
moje sczerniałe serce.
Po
kilku minutach dotarli na pole przyczep. Josh wyciągnął z kieszeni
klucze z zamiarem otworzenia drzwi do najbardziej zdezelowanej z nich
i najbardziej porośniętej trawą, ale nim zdążył to zrobić,
stanęła przed nim Tracy ubrana w kusy podkoszulek i różowe majtki
z koronką.
– I
gdzieś ty tyle był?! – warknęła. – Mam nadzieję, że chociaż
przyniosłeś kasę.
Josh
odwrócił się bez słowa i wskazał na dwóch stojących za nim
mężczyzn.
– A
wy kto, kurwa?! – spytała Tracy. – Znowu z windykacji?
Sasza
aż zamrugał ze zdziwienia na widok szczerbatej dziewczyny w samej,
znoszonej bieliźnie. Jakby zobaczył czterdziestoletnią prostytutkę
w ciele nastolatki.
– Podróżni
– odparł niezrażony Santa. Nie takie rzeczy w życiu widział –
Pięćdziesiąt dolców za tę budę na jedną noc.
– Sześćdziesiąt.
– Pięćdziesiąt
– zadecydował muzyk – i obędzie się bez kopa w dupę.
Tracy
prychnęła, sprawdziła pod światło, czy banknot nie jest fałszywy
i zniknęła we wnętrzu przyczepy. Po chwili wyszła ubrana w
dżinsowe szorty, które nawet nie zasłaniały jej do końca
pośladków.
– Ja
idę do Meg, a ty rób, co chcesz – zwróciła się do brata i
skierowała w stronę innej przyczepy.
***
Sasza
sceptycznie rozejrzał się po zagraconym wnętrzu przyczepy. Nie
rozumiał, dlaczego nie mogli po prostu zatrzymać się w motelu.
Nawet wyszłoby taniej. Łóżka były piętrowe, ale on nie
zamierzał spać na górze i Santa zapewne też nie. Przynajmniej
znów znalazła się okazja, żeby spędzili noc razem.
– Trzeba
zamienić pościel górną z dolną – stwierdził Santa. Zrzucił
ubrania i damską bieliznę walającą się po dolnym łóżku na
ziemię. – Osobiście nie zamierzam dzielić pościeli z setką
facetów, których przyjęła ta mała kurewka.
Legł
na łóżku, nawet nie ściągając butów, i założył ręce pod
głowę. Sasza przeszedł na czworakach nad nim i położył się
przy ścianie. Łóżko było ciasne, więc oparł głowę o ramię
Santy Boy'a i położył mu rękę na klatce piersiowej.
– Kiedyś
mieszkałem w dokładnie takiej samej przyczepie – powiedział
Santa. – Zaraz po ucieczce z domu.
– Jeździłeś
nią z zespołem? – spytał Sasza.
– To
było wcześniej – zaprzeczył muzyk. – Miałem z piętnaście
lat. Mieszkałem w niej z moim pierwszym facetem. Był sporo starszy,
nawet przystojny. Był kolejnym wyrzutkiem społeczeństwa
chwytającym się dorywczych prac, a ja i tak czułem się, jak w
niebie. Jakbym złapał Pana Boga za nogi. To był jeden z
najlepszych okresów w moim życiu, a na pewno ten, który pamiętam
najwyraźniej. Zwykle stawaliśmy na jakiś nieosłoniętych łąkach.
Przyczepa zawsze skąpana była w promieniach słońca. Wydawała się
wręcz lśnić bielą. Nawet w nocy nigdy nie było w niej zupełnie
ciemno.
– I
jak to się skończyło? – dopytywał Sasza.
Cenił
każdą z tych rzadkich chwil, gdy Santa otwierał się przed nim.
Każdą z osobna pielęgnował w sercu i wielokrotnie rozpamiętywał,
gdy leżał na swoim materacu w gościnnym pokoju rockmana.
– To
był prosty człowiek. Właściwie zwyczajny tępak z ulicy, ale
wtedy zupełnie mi to nie przeszkadzało. Uzależnił się od
hazardu, nielegalnych walk kogutów, czy coś. Popadł w długi,
Meksykanie przystawili mu maczetę do szyi, to zaproponował im moją
dupę zamiast pieniędzy. Wydałem ostanie pięćdziesiąt dolców na
paliwo, żeby spalić mu tę przyczepę.
Santa
Boy zaśmiał się do swoich wspomnień i poprawił się na twardym
łóżku. Sasza często w przeszłości pytał, dlaczego akurat on.
Na siłę robił z siebie ofiarę, a był po prostu zwykłym
dzieciakiem z patoli. Może i jego matka piła i nie opłacała
czynszu, żeby mieć za co kupić metaamfetaminę, ale w tym samym
czasie był jeszcze milion dzieciaków takich jak on w Ameryce. Jak
bardzo było żałosne to, co robił, uświadomił mu Santa
potrafiący opowiadać o swoim piekle w anegdotach, z których sam
się śmiał. Może i ćpał tak samo, jak Sasza, ale nie umartwiał
się na siłę i zdołał odbić się od dna i doskoczyć na sam
szczyt. Choć później znów spadł na samo dno, ale to już
zupełnie inna historia.
– I
o czym tak rozmyślasz? – spytał Santa Boy, który od jakiegoś
czasu przeczesywał między palcami sztywne włosy irokeza Saszy.
– Chyba
o tym, że cię kocham – mruknął chłopak i zamknął oczy, nie
chcąc widzieć wyrazu twarzy Santy Boy'a. Czuł, jak gorąco zalewa
mu policzki i jak serce kołacze mu w piersi.
– Wiesz...
– zaczął Santa po chwili ciszy. – Już wspominałem, że jeśli
chcesz kogoś zaciekawić rozmową, to powinieneś powiedzieć coś,
o czym ten ktoś jeszcze nie wie.
Sasza
roześmiał się gorzko w duchu. Czego innego mógł się spodziewać?
Nie powinien tego mówić, ale w końcu nadchodzi taki czas, że
zduszane od dawna uczucia rozerwą ci pierś, jeśli niczego nie
zrobisz. Chciał unieść się, by zejść łóżka i przełknąć
gulę goryczy w samotności, ale ręka Santy Boy'a przydusiła jego
głowę do piersi mężczyzny.
– Zapytaj
mnie, czy kochałem własną matkę – powiedział rockman.
– Kochałeś
własną matkę? – spytał zdezorientowany Sasza.
– Nie
wiem – padła odpowiedź. – Po prostu nie wiem.
***
Jack
postanowił spędzić noc w rodzinnym, teraz opustoszałym domu. Jego
macocha pojechała razem z ojcem do szpitala. Gdy tylko przekroczył
próg, włączyły się światła w salonie i przyległej kuchni.
Odwiesił marynarkę, ale nie ściągnął butów, nie przejmując
się brudem, który naniósł. Centralnym miejscem kuchni była wyspa
z marmurowym blatem. Postawił na niej niedokończoną butelkę
whisky i zajrzał do dwudrzwiowej lodówki, która jak inne sprzęty
kuchenne zrobiona była ze stali nierdzewnej. Na półkach leżały
posegregowane warzywa, mięso, nabiał i pozostałe produkty.
Pedantyczność macochy raziła mocniej po oczach od żarówki w
lodówce. Jack po chwili grzebania znalazł hamburgery i kiełbaski
do hot dogów.
– Ułatwiasz
mi sprawę, kobieto – powiedział na głos. – Z taką dietą
dziadyga nie pożyje dłużej niż dziesięć lat.
Po
chwili zastanowienia postanowił zrobić hamburgery. Wyciągnął
mięso i pozostałe potrzebne składniki. Zdążył jedynie odłożyć
je na blat, gdy rozdzwonił się domofon. Gdy spojrzał na ekran
zamontowany w ścianie przy drzwiach, ze zdziwieniem ujrzał w nim
twarz Josha. Chłopak był dalej w swoim roboczym ubraniu, a przecież
Jack widział, jak szedł do domu po pracy. Otworzył bramę
wejściową bez słowa i czekał przed drzwiami.
– Co
ja wyprawiam? – mruknął, gdy przyłapał się na poprawianiu
rozpuszczonych włosów. – To tylko bezpański pies, czy raczej
mały, rudy szczur.
Otworzył
drzwi, gdy usłyszał pukanie. W progu stanął bawiący się swoimi
palcami Josh. Spojrzał na Jacka wyczekująco, a ten odwdzięczył
się takim samym spojrzeniem.
– Josh,
to ty do mnie przyszedłeś – zauważył Jack. – Właściwie,
dlaczego nie jesteś w domu, pardon, przyczepie?
– Bo...
– Jakoś nie miał ochoty mówić Jackowi, że ten wysoki
mężczyzna, który sprzedał mu auto, nadal był w mieście. Wtedy
na parkingu stali za blisko siebie. I Jack mówił, że nie będzie
żadnego innego deVille z siedemdziesiątego trzeciego. Że o to
zadba. Kłamał. – W przyczepie jest dwóch mężczyzn.
– Twoja
siostra obsługuje dwóch naraz? Pełna profeska – zadrwił Jack i
przepuścił chłopaka w progu. – Tylko wiesz, rano musisz się
zmyć tak, żeby nikt cię nie zobaczył.
Josh
skwapliwie pokiwał głową i zaczął ściągać buty. Pierwszy raz
był w domu Jacka. I byli zupełnie sami. Był taki podekscytowany!
– Zostaw.
– Jack machnął ręką na jego buty. – Siadaj, gdzie chcesz.
Robię hamburgery.
Jack
wrócił do kuchni, zostawiając Josha samego w holu. Chłopak chciał
udać się do salonu, ale wyhamował go widok rozwieszonych na
ścianach trofeów myśliwskich – głównie głów jeleni, których
paciorkowe oczy lśniły nieprzyjemnie światłem odbitym od
masywnego żyrandola z rzeźbionego drewna.
– Co
jest? – spytał Jack, widząc, że chłopak nadal stoi w tym samym
miejscu. – Chyba mi teraz nie powiesz, że nie masz, gdzie usiąść?
– Nie
– odparł Josh i wskazał na ścianę w salonie – ale to
trochę... straszne.
– Nazywaj
rzeczy po imieniu, Josh. To jest obrzydliwe – stwierdził Jack,
układając ser na krążkach mięsa. – Popatrz tam do tyłu, koło
kominka. To wypchany wilk. Ojciec upolował go na nielegalnym
polowaniu w Kanadzie, tam wypchał i jakoś przewiózł przez całe
Stany. A mówiąc „jakoś”, mam na myśli, że dał w łapę,
komu trzeba.
Josh
ucieszył się, że łeb szarego wilka nie był zwrócony w jego
stronę. Wzdrygnął się, nie mogąc pokonać nieprzyjemnego
uczucia, i czym prędzej przeszedł do kuchni, do Jacka. Wskoczył na
wyspę, bo nie zauważył żadnego krzesła.
– Rozbestwiłeś
się – parsknął na ten widok Jack i włożył hamburgery do
mikrofalówki.
Podszedł
do chłopaka i oparł dłonie o blat po obu jego stronach, zamykając
go między swoimi ramionami. Josh nie zamierzał tracić więcej
okazji, więc oplótł go rękami wokół szyi, a nogami w pasie,
przyciągając do siebie. Wbił się w usta Jacka, całując go
gwałtownie i bardzo mokro. Zaskoczony tą stanowczością mężczyzna
przez chwilę pozostawał bierny. Gdy odzyskał rezon, chwycił
chłopaka za tył głowy i przejął kontrolę nad pocałunkiem. Josh
znów, jak jakiś czas temu w ich czerwonym deVille, wpadł w ten
dziwny dla siebie stan. Jakby kisiel stężał do galaretki. Po
chwili Jack odciągnął go od siebie za włosy i zapatrzył się w
jego kompletnie czerwoną twarz. Jego błękitne oczy lśniły, a z
otwartych ust wypływała stróżka śliny. Słodki, stwierdził w
duchu Jack, ale tylko dlatego, że był pijany.
– Jack
– wysapał chłopak.
– No,
Jack – parsknął mężczyzna. – Jedyny i niezastąpiony.
– Tak...
– potwierdził Josh i znów spróbował go pocałować. Jack
odchylił się na ile mógł, wciąż przytrzymywany oplecionymi
wokół jego pasa nogami.
– Josh,
śmierdzisz. – Zaśmiał się. – I ja zresztą też. Ty pracą,
ja wódą. Zjemy, wykąpiemy się i będziemy robić, co tam sobie
wymarzyłeś w swoje rudej łepetynce. Okej?
– No
okej – zgodził się niechętnie Josh i uwolnił Jacka z uścisku.
Mikrofalówka
zapiszczała, więc mężczyzna odszedł, aby nałożyć hamburgery.
Wrócił z talerzem i butelką soku. Macocha pewnie dostałaby
apopleksji, widząc, jak popijają na zmianę z gwinta. Jack zjadł
pierwszy i przeczesywał z nudów gęste włosy Josha, czekając, aż
ten skończy swoją porcję.
– Ale
masz busz – stwierdził, a chłopak przekręcił głowę w stronę
jego dłoni. – Kolor odziedziczyłeś po matce?
– Yhm
– odparł Josh z hamburgerem w ustach. – A ty?
– Ja
też – odparł Jack. – I oczy.
– A
gdzie jest twoja mama? – zdecydował się zapytać Josh. Wiedział
tylko, że teraźniejsza żona pana Hetfielda była macochą Jacka. –
Twój tata się z nią rozwiódł?
– A
czy Kościół uznaje rozwody? Małżeństwo może być unieważnione
tylko, jak babka nie chce się ruchać i mieć dzieci. A oto jestem.
– Jack rozłożył ramiona. – Umarła, jak miałem dwa lata.
Jechała w deszczu, wpadła w poślizgi i spadła z mostu. Policyjna
ekspertyza wykazała, że miała niesprawne hamulce.
– Niesprawne
hamulce? Ale przecież...
– Widzę,
że nawet w twoje pustej główce zrodziły się odpowiednie wnioski.
Że to akurat żona magnata samochodowego jechała w deszczowy dzień
niesprawnym samochodem? Niezbadane są wyroki boskie – sarknął
Jack. – I dlatego, jak ten stary pierdziel już wykituje, zamierzam
to wszystko uczynić moim. A ta chińska suka i te jej chińskie
pomioty nie dostaną ani centa.
– Ale
to jego żona. To chyba tak nie działa... – powiedział niepewnie
Josh.
– Wolałbym
już to wszystko spalić i sczeznąć w przytułku lub pierdlu, niż
się z nimi dzielić. Nawet mały Matt z aktówką pod pachą niczego
tu nie ugra – oznajmił ostro Jack. – Ale my tu pitu, pitu, a
mieliśmy plany. Chodź.
Jack
poprowadził Josha na pierwsze piętro willi, do przestronnej
łazienki wyłożonej kremowymi kafelkami. W jednym rogu znajdowała
się kabina prysznicowa z hydromasażem, a w drugim klasyczna wanna
na profilowanych nogach. Jack odkręcił wodę i włożył dłoń pod
strumień, aby sprawdzić temperaturę.
– Rozbieraj
się – powiedział do chłopaka i sam zaczął rozpinać koszulę.
Josh
zrzucił brudny od pyłu, smaru i potu kombinezon, a potem ciemne
bokserki. Jack uśmiechnął się na widok jego przyjemnie okrągłego
tyłka, który powinien ładnie zaróżowieć w gorącej wodzie.
Wielkiego penisa chłopaka pozostawił bez komentarza nawet w swojej
głowie. Pierwszy usiadł na dnie wanny i skinął na Josha, by
zrobił to samo. Wzdłuż ściany w równych odstępach poustawiane
były różnorakie butelki. Jack wybrał szampon macochy sporządzony
według jakiejś tradycyjnej receptury, który sprowadzała z Japonii
za wielkie pieniądze. Namoczył za pomocą słuchawki włosy swoje i
Josha, wylał na ich głowy słuszne porcje szamponu, resztę
wycisnął do wody, a pustą butelkę odstawił na to samo miejsce.
– Wiesz,
Josh – odezwał się do chłopaka podczas mycia włosów – w
sumie jesteś pierwszym chłopakiem, jakiego zaprosiłem do tego
domu. Wiedziałem, że jestem pedałem już od gimnazjum i kitrałem
się przyprowadzać tu kolegów, by ojciec nie nabrał podejrzeń. I
mówię tu o takich zwykłych kumplach, z którymi zamykałbym się w
pokoju, żeby poczytać magazyny muzyczne, wymienić plakatami, czy
pograć na konsoli. Miałem totalną paranoję.
– A
teraz? – spytał Josh. – Też masz paranoję?
– Teraz
mam co raz bardziej na to wszystko wyjebane. Niekiedy jestem już
bardzo blisko rzucenia tego wszystkiego, wskoczenia do samochodu i
pojechania gdzieś. Gdziekolwiek, byle dalej.
– Sam?
– spytał Josh i posłał mu smutne spojrzenie swoich wielkich,
błękitnych oczu.
– Co,
chciałbyś pojechać ze mną, Josh? – Uśmiechnął się Jack. –
Przed siebie Cadillaciem deVille.
– Czerwonym
– dodał chłopak.
– Przecież
on nie jeździ – zauważył mężczyzna – ale mamy nowego. Wiesz,
że należał do sławnego muzyka? Miałem taką fiksację na jego
punkcie, jak byłem szczylem, że uciekłem z domu na jego koncert, a
w sumie to po to, żeby mu się dać przelecieć. – Jack prychnął
do swoich wspomnień. – Pomyślałem sobie, że jak już tracić
dziewictwo, to z kimś zajebistym. Głupota, co?
– Czemu
głupota? Zrobiłem przecież to samo – odparł cicho Josh i posłał
mu kolejne spojrzenie.
– Jestem
zajebisty, co? – Zaśmiał się Jack. Opłukał włosy swoje i
Josha, a potem wyszedł z wanny. Gdy chłopak także stanął na
kafelkach, rzucił mu jeden z ręczników, aby się wytarł. Jego
ciało było śmiesznie zaróżowione do poziomu zanurzenia w wodzie,
czyli niewiele ponad kształtny tyłek.
– Co
myślisz, Josh? Pójdziemy do sypialni Matta, a może rodziców?
– Do
ciebie – odpowiedział Josh z niepasującą do niego stanowczością.
– Chcę u ciebie.
– Dlaczego?
Oprócz łóżka nie mam tam prawie nic. Kazałem wszystko usunąć,
jak tylko się wyprowadziłem. Żeby mieć wymówkę do niezostawania
na noc.
– Chcę
u ciebie – powtórzył chłopak.
– Chcesz
być pierwszy, co? – zgadł Jack. – Niech będzie.
***
Trzymanie
filiżanki za ucho sprawiało szeryfowi Smithowi wiele trudu z powodu
jego grubych palców. Nie mógł jej też chwycić bezpośrednio, bo
herbata była gorąca. Z westchnieniem odłożył naczynie na stolik
i rozglądnął się po salonie. Nie było już w nim czuć ducha
starego Hansona. Teraz cały pokój wypełniały kiczowate meble z
katalogu. Kwiecista wersalka, na której siedział, okryta była
folią, a na stoliku stał bukiet sztucznych kwiatów z supermarketu.
– Więc
czemu zawdzięczam tę wizytę, szeryfie? – spytała wdowa Hanson,
która siedziała na fotelu.
Ubrana
była w szary dres. Połowę jej naciąganej chirurgicznie twarzy
przykrywały opatrunki. Jej farbowane na platynę włosy były w
nieładzie i jakby było ich mniej. Szeryf dotknął kapelusza, który
leżał obok niego na kanapie i zamaskował zmieszanie chrząknięciem.
– Pani
Hanson – zaczął – wiem, że to trudna dla pani sytuacja, ale
chciałbym, żeby spróbowała sobie pani przypomnieć wydarzenia z
tamtego dnia...
– Przecież
już spisywano moje zeznania w szpitalu – przerwała mu kobieta. –
Poza tym, przecież widzi pan naocznie, co się wydarzyło.
Na
końcu salonu znajdowało się wejście do sypialni, która teraz
cała pokryta była folią zabezpieczającą. Na szczęście sąsiedzi
szybko zauważyli pożar, wynieśli kobietę i zaczęli gasić ogień.
Straż pożarna dokończyła dzieła, zalewając cały pokój. Pożar
nie rozprzestrzenił się na inne pomieszczenia i nie naruszył ścian
nośnych.
– No
tak – zgodził się szeryf. – Zeznała pani, że była pijana i
przypadkowo zaprószyła ogień. Jednak badanie w szpitalu nie
wykazało obecności alkoholu we krwi. Znaleźliśmy także odcisk
męskiego buta na parkiecie.
– Czy
próbuje mi pan coś zarzucić? – obruszyła się kobieta. –
Może, że chcę wyłudzić odszkodowanie? I niech pan pije tę
herbatę. Zimna jest niedobra.
– Tak,
już. – Szeryf chwycił w swoją wielką dłoń fajansową
filiżankę i upił łyk herbaty. – Oczywiście, nie podejrzewam
panią o coś takiego, ale... Jeśli w zdarzeniu brał udział ktoś
jeszcze, musi mi pani powiedzieć.
– Oczywiście.
A pokazać panu wibrator, który mi wkładał? – spytała wdowa
Hanson, powodując zachłyśnięcie się herbatą przez szeryfa. –
Jeśli ktoś był, to wyszedł wcześniej. Rozumie pan, szeryfie?
Mężczyzna
odchrząknął, by jego głos nie brzmiał dziwnie, a dłonią
poszukał kapelusza.
– Tak,
rozumiem – potwierdził. – Dobrze, zakończmy na tym. No ale
powiem pani, że mamy jakąś plagę pożarów i nie mówię tu o
lasach. Ledwie dwa dni temu byłem w komisie Hetfildów.
– Naprawdę?
– zainteresowała się kobieta. – A co się stało?
– Spłonął
jeden z samochodów. Czasami dochodzi do takich rzeczy, nieszczelność
w układzie paliwowym albo zaśniedziałe styki i tragedia gotowa.
Ale to jest dziwna sprawa. Paliwo z auta było spuszczone i stał on
już drugi dzień. Trudno tu mówić o samozapłonie.
– Myśli
pan, że ktoś je specjalnie podpalił?
– Cóż,
technicy nadal badają sprawę, ale tak – stwierdził szeryf. –
Palić zaczęło się wnętrze samochodu. Znaleziono fragmenty szkła,
które nie było szybą. Fotele były też nasiąknięte czymś
bezzapachowym i łatwopalnym. Mówię pani, szkoda samochodu –
piękne cacko. Cadillac z siedemdziesiątego trzeciego, w którego
ktoś włożył mnóstwo kasy i serca. Świeżo kupiony przez
Hetfielda.
– Więc
to były jakieś porachunki? – dopytywała wdowa Hanson.
– Kto
wie. Za wielkimi pieniędzmi zawsze podąża zepsucie i zgnilizna.
Jednak uważam, że to miało podłoże bardziej prywatne,
personalne. I ta metoda. Prawdopodobnie ktoś wykonał coś na
kształt soczewki skupiającej. Na tej samej zasadzie dzieci
podpalają mrówki.
Chciałabym napisać coś bardziej konstruktywnego poza fajny rozdział, ale nie umiem zwerbalizować swoich myśli(trochę mi smutno z tego powodu). Niby nic się nie działo, ale faktycznie obfitował w ciekawe dialogi, dzięki, którym poznaliśmy trochę postaci. Podziwiam to jak piszesz Jacka to taki skurwysyn a i tak go lubię, zabawne ma te swoje przemyślenia i odzywki, pommo tego, że wredota z niego,szkoda mi jego braci. Zaciekawił mnie też Sasza, wydaje mi się, że taką z pozoru zwyczajną osobę najtrudniej jest napisać. Wogóle to że tak łatwo ci przychodzi pisanie o wypalonej gwieździe i byłym narkomanie budzi mój szacunek, bo z autopsji raczej nie piszesz :p Umiesz się wczuć w bohaterów.
OdpowiedzUsuńBardzo dobry komentarz! Cieszę się, że Jack nie jest postrzegany po prostu jako cham (czy jak mocno to ujęłaś - skurwysyn), ale jest jakieś "ale". Że nie jest jednoznaczny, bo przecież nikt taki nie jest. Co do Santy Boy'a - lubię mocniejsze brzmienia i obserwuję często dwa schematy u muzyków - jak już są sławni i bogaci, to zaczyna się życie jako ciągła imprezka lub popadają w depresję i też zaczynają pić/ćpać. Wychodzi na to, że kasa i sława to nie wszystko. Bardzo chciałam opisać kogoś takiego.
UsuńBardzo dziękuję za komentarz!
P.S. Jak piszecie z anonima, to dodawajcie jakieś ksywki albo inicjał, bo nie mam pojęcia, czy odpisuję komuś pierwszy czy kolejny raz.
Sasza i Santa budzą we mnie straszny smutek, takie dwa pokiereszowane przez życie nieszczęścia, które trzymają się razem. To trzymanie się za ręce i te wszystkie czułe gesty ze strony Santy, miały w sobie coś chwytającego za serce. Biedny Sasza, który chce coś znaczyć dla Santy, nie widzi, że już coś znaczy he
OdpowiedzUsuńJack mnie zaskoczył tym całym, wspólnym kąpaniem. Jak na naczelnego chama i skurwysyna opowiadania, ma ciekawą słabość do Josha, przy którym pokazuje miękką stronę swojej osobowości. Ale ten tekst mnie ubawił: "To tylko bezpański piec" xD W końcu, nie każdy piec ma swojego pana ;D
Szeryf zaczyna się interesować dziwnymi zjawiskami w mieście, a to znaczy, że robi się gorąco. Josh podpalił samochód,a tym samym pokazał na co go stać. Ciekawe czy znalazł pendrive?
Świetny rozdział i czekam na więcej
Dzięki za literówkę, poprawiłam xD To prawda, że niektóre piece nie mają swojego pana i kończą na złomowisku. Pochylmy w ciszy nad ich smutnym losem głowy.
UsuńJack był trochę wstawiony, więc możesz tę kąpiel zrzucić na karb upojenia etanolem. Rzeczywiście mięknie przy Joshu i może on się stać jego piętą Achillesową.
Czy znalazł pendrive - wiem, ale nie powiem xD
Pozdrowienia!
Ba, Josh na pewno stanie się piętą Achillesową Jacka, bo nie docenia tego "dzieciaka" i nie dostrzega jego obsesji na swoim punkcie, a takie bezpańskie piece, znaczy się psy(xD), potrafią być nieobliczalne. Teraz sobie pomyślałam, że bawienie się z Joshem to jak igranie z ogniem, dosłownie i w przenośni ;) Ogólnie w tym rozdziale królował etanol, Sasza i Santa też upojeni, stąd te wszystkie czułości. Ale Santa strasznie mnie wkurza tym, że prowadzi po pijaku, ech zgroza. Sasza powinien mu zabierać kluczyki czy coś
UsuńNie sądzę, żeby Sasza miał odwagę zabrać Sancie kluczyki do wozu. Albo inaczej - nie uważa, że ma do tego prawo, bo w jego mniemaniu nie są partnerami. Ale bez obaw - fura sprzedana, trzeba się telepać autobusem. Ale zgadzam się, takie zachowanie jest najgorsze. C*uj z tym, że sam możesz się zabić - twój wybór, ale stanowisz też zagrożenie dla innych ludzi.
UsuńA i bardzo dobrze, że końca ni widu, ni słychu. Mam nadzieję, że szybko nie zakończysz opowiadania, bo jest pole do popisu. Chętnie poczytałabym np. retrospekcje z poznania się Saszy i Santy, ale też retrospekcje z traumatycznej przeszłości braci, zwłaszcza Jacka. Także masz o czym pisać kochana Monomu :)
UsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńfantastycznie, Kack z takim podejściem jak trakruje Josha mnie wkurza no naprawdę nie lubię takich ludzi... no i bardzo martwie się o Liama... a z tym pożarem tego Cadilaca to mam wrażenie że to bardziej osobista sprawa, może tego pendraive znalazł...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
No bo Jack to menda jest ;) Może mu się jeszcze poprawi. Dramat miał być, więc buce muszą być. Większe emocje wtedy przy czytaniu.
UsuńDzięki za komentarz i pozdrawiam!
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńrozdział wspaniały, ale Jack z takim podejściem jak traktuje Josha mnie wkurza, no naprawdę nie lubię takich ludzi... no i bardzo martwię się o Liama... a z tym pożarem tego cadilaca to mam wrażenie że to jakieś podłoże bardziej osobiste...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Agnieszka