Martin podrapał się po głowie, gdy
wspiął się po trzech schodkach i stanął przed drzwiami do swojego domu. Nie
czuł już, że nadal należy do niego. Ze Skyler rozmawiali o dzieciach i
rozwodzie zawsze gdzieś na mieście. Z dziećmi też spotykał się poza domem. Dziś
Skyler wysłała mu SMSa z prośbą, aby przyszedł po pracy. Wiadomość była
zwięzła, nie tłumaczyła, o co chodziło. Martin czuł już zmęczenie po kilku
godzinach spędzonych w kancelarii, a potem w sądzie. Atmosfera w biurze była
ciężka do zniesienia nie tylko dla niego, ale również pozostałych pracowników.
Ojciec zaszlachtowałby go publicznie, gdyby tylko nie wpłynęłoby to na renomę
kancelarii. Nie mógł go wyrzucić, a do tego większość klientów lubiła Martina i
jemu bardziej ufała. Stary, zrzędliwy dziad był nieprzyjemny w obyciu. Kiedy
byli w biurze, ojciec udawał, że nie istnieje. Kiedy byli z klientami, udawał,
że wszystko jest w porządku. Klepał go po plecach i nazywał synem. Martin nie
wiedział już, co gorsze. Miał dość, ale nie mógł odpuścić, odejść z podkulonym
ogonem. Ten jeden raz chciał się postawić. Przychodząc tutaj, do swojego byłego
domu, był już wykończony. Miał nadzieję, że spotkanie z żoną pójdzie gładko. W
pierwszym momencie chciał chwycić za klamkę i wejść, ale się powstrzymał.
Nacisnął guzik dzwonka. Nikt jednak nie przyszedł, więc otworzył drzwi.